Asaka nawet nie próbowała udawać, że jest całkowicie obiektywna, albo, że nie jest stronnicza. Była. Oczywiście, ze była i zupełnie jej to nie wadziło! Gdyby każdy był taki sam, wykuty w tym samym ogniu, z tymi samymi przekonaniami, z tymi samymi priorytetami, z tymi samymi ideałami – to byłoby tak cholernie nudno… Oczywiście więc, że bardziej ceniła swoje interesy nad interesy innych, a przez „swoje” miała na myśli siebie i męża – może nawet zwłaszcza męża, a później siebie i klan. Reszta była już gdzieś dalej i chodziło o sympatie i antypatie, a w tym momencie…? W tym momencie nie miała nic do Kisho, z którym spędzili już dłuższy czas i nie był absolutnie żadnym problemem, Akira wydawał się być zagubiony, a stary Yami – ten to wyglądał jak kuna w kurniku. Rachunek wydawał się więc całkowicie prosty.
Ten okropny Shikarui był jednak mężczyzną, który całkiem świadomie i skutecznie skradł jej serce. Widziała w nim część tych okropnych cech, nie była przecież ślepa, ale w tej swojej podłości Asaka nie winiła jego, a jego rodzinę. To do nich miała okropny żal, że tak potraktowali lawendowookiego, że złamali jego spojrzenie na świat już na starcie, że złamali też jego serce, które ona później pieczołowicie sklejała do kupy swoją miłością do niego. Nie było w tym żadnego syndromu sztokholmskiego, sogeńskiego czy żadnego innego – wszak Sanada nigdy w życiu nie był dla niej oprawcą i nigdy nie zrobił niczego wbrew niej. Nigdy jej nie skrzywdził, nie uprowadził. Żeby było zabawniej, ten konserwatywny Shikarui to w większości jej oddawał pole do podejmowania decyzji, nawet za nich obojga. Dbał o nią, o jej zdrowie, o jej samopoczucie, dbał by niczego im i niej nie brakowało. Czy o kimś takim można było powiedzieć, że był całkowicie zły?
Zawiesiła się w spojrzeniu na Akirze, nie takim, który już wydawał wyrok, a takim, który próbuje dopasować sobie puzzle do odpowiedniego miejsca w układance. Czy sądziła, że wie co się dzieje? Wcześniej sądziła, że tak. Teraz… Teraz nie była już tego taka pewna. Ale jej dalsze rozmyślania przerwał mocniejszy uścisk męskiej dłoni na jej palcach – uścisk, który chciał ewidentnie zwrócić jej uwagę. Więc ją miał. Przez moment jeszcze przyglądała się Akirze, ale zaraz jej złote spojrzenie spoczęło na młodzieńcu.
Czy to możliwe, by…? Och tak, mój malutki, oczywiście, że możliwe. To był powód, dla którego Asaka, jeśli nie musiała, wolała nie stawać w wojnie w Karmazynowych Szczytach przeciwko Yamanaka. To był powód, dla którego niespecjalnie za nimi przepadała – bo zdecydowanie wolała mieć do czynienia z klanem o białych oczach. Ich lider był zresztą całkiem miły…
- Tak. Tak sądzę – nie znała pełni możliwości jakimi dysponowali Yamanaka, ale z tego co wiedziała… Tak się przecież mówiło. Brwi jej lekko drgnęły, gdy Kisho zaczął mówić o „tym drugim Kisho”, ale szczerze? Widziała na oczy żywą legendę o pięciu ogonach, widziała też gadające koty, więc miało ją dziwić coś takiego? Tym bardziej, że… Byli o tym ostrzegani?
- Kolejnym sposobem? – powtórzyła za nim bezwiednie, już teraz łącząc wątki o tym, że być może mnisi współpracowali z tym tutaj staruchem i chcieli doprowadzić do tego, o czym chłopak właśnie wspomniał, a więc do wyrwania wszystkiego co miał w głowie i znalezienia tego, co ich interesuje. Albo nie wszyscy mnisi. Może to tylko Nobukazu? Przecież był
obcym w tamtej dzielnicy świątynnej. Był
przybyszem. Nie miało to teraz większego znaczenia, bo Yami uśmiechał się jak gruby kot, który właśnie złowił na przynętę wróbla, a zresztą nim skończył mówić, to… Shikarui był szybki, jak zwykle. Nie pierdolił się w tańcu, po prostu działał. Nie pytał „dlaczego?”, po prostu ruszał do przodu, jak dobrze zaprogramowana maszyna. Jego oczy, te niesamowite, widziały znacznie więcej, niż można się było spodziewać. I Asaka zdążyła tylko wciągnąć powietrze, gdy usłyszała gdzie znajdują się wrogowie – bo tymi zostali już oznaczeni obcy shinobi w głowie Sanady. Nic dziwnego. Skoro… najwyraźniej tutaj na nich czekali, a teraz czaili się gdzieś po kątach. Nie uznała za stosowne odpowiedzieć teraz Yamiemu – bo nie było potrzeby. Shikarui już przecież odpowiedział, tylko nie słowami.
Jedną myślą sprawiła, że kryształ oplatający nogi Kisho rozpadł się w drobny mak i chłopak był wolny. Nie wiedziała co Shikarui wyczynia z jakimś dzwoneczkiem, ale nie miało to teraz znaczenia, bo Asaka mocniej złapała za dłoń Kisho i wstała, przy okazji mocno ciągnąc go za rękę, by i jego podnieść.
- Trzymaj się za moimi plecami, osłonię cię, jeśli zrobi się gorąco. Ciebie, Akira-san, również. Najlepiej trzymajcie się obok siebie, żebym nie musiała was szukać – nie krzyczała, mówiła po prostu normalnie, ale zdecydowanie. Nie odwróciła się jednak wprost w stronę, którą wskazał Shikarui, na ten moment po prostu przekrzywiła lekko głowę, niby od niechcenia, ale oczy zwróciła w stronę lasu, chcąc rozeznać się w sytuacji – dyskretnie, na ile było to w ogóle możliwe. Szybko spojrzała też w kierunku sierocińca, odmierzając odległości w głowie. Asaka nie była osobą, która pochopnie wykonywała swoje ruchy, zwłaszcza, że nie widziała tak dobrze jak Shikarui. Zdecydowanie bardziej wolała reagować na sytuację – więc czekała na ruch przeciwnika, gotowa nadziać go na kryształowe kolce pierwszego, który głupio podejdzie zbyt blisko, bądź osłonić siebie i innych przed ewentualnym atakiem wroga.
Ukryty tekst