Co tu się właśnie do licha stało? Przez ostatnią chwilę stałem jak wryty. Eskalacja niezadowolenia rozrastała się na wszystkich dookoła. Nawet nie wiem kiedy przybyła trzecie osoba, która złożyła pieczęć, najwyraźniej Kai i dotknęła Asakę, która niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki przejrzała na oczy. Świerze spojrzenie było jednak bardzie nieprzyjazne a jego pojawienie się całkowicie sprzeczne od chęci Toshiro, który nie był w stanie pojąć złości dziewczyny. Sam nie byłem w stanie jej pojąć, jej ani czerwonych oczu chłopaka. Jedyne co udało mi się w tym momencie wywnioskować to to, że chłopak rzucił iluzję na dziewczynę. Nie wiem co to dokładnie było ale z całą pewnością był to najgorszy ruch z możliwych. Iluzja, stworzenie ułudy czyli nic innego jak kłamstwo. Do tego kłamstwo, które wymusza się na drugiej osobie a nic co przychodzi przymusem nie może być miło odebrane, przez kogokolwiek. Tego zdania był Shikarui, któremu kiwnąłem wcześniej głową. Był to znak aby wkroczył do akcji. Nie jednak w taki sposób jak to zrobił. Wystarczyło powiedzieć słowo, krótkie "Może nie teraz", jednak widząc do czego doszło, a także złość ukochanej nie mógł powstrzymać kipiącej w nim złości. Całe szczęście powstrzymał się od używania broni, którą wciąż trzymał przy pasie i o której myślał w ciągu następujących chwil. To mogło bardzo szybko przekształcić się w krwawą łaźnię. To była ostatnia rzecz której chciałem. Rozprostowałem palce napinając skórę na rękawiczkach. Gdyby do czegoś doszło przerwałbym to wszystko. Przerwał w bardzo brutalny i bolesny sposób. Nie była to jednak metoda, która doprowadziłaby do przelania krwi czy paru złamań. Była bardziej finezyjna, a o której przekonał się kiedyś białowłosy. Wtedy też szybko przestał walczyć i musiał się na dłuższy czas wycofać. Shikarui był jednak szybszy od niego. Kiedy tylko skoczył i wykopał Toshiro moja ręka powędrowała w górę. Nie zdążyłbym. Jednak na całe szczęście był to tylko kopniak, nie planował dalszej walki. Mogłem więc opuścić rękę i głośno westchnąć. To był jednak trochę zbyt dużo dla mnie. Dlaczego? Bo możliwe, że częściowo byłem winny temu całemu zdarzeniu. Najpewniej gdyby nie ja to Toshiro mógłby spokojniej porozmawiać. Gdybym nic nie mówił Asaka nie przyznałaby mi racji a tym samym jej złość do niego możliwie by nie urosła. Gdybym nie skinął głową Shikaruiowi możliwe, że ten wciąż by stał i przyglądał się temu wszystkiemu. Czy to był mój Fart, mój talent do wpakowywania się lub innych w kłopoty i ich eskalacja? Rozejrzałem się dookoła aby zobaczyć jak kłótnie Asaki i Uchiha doprowadziła do sprowadzenia uwagi wszystkich ale to absolutnie wszystkich. Uciekłem od Kyousha, który był przez chwilę w centrum uwagi aby samemu "przypadkiem" stać w centrum uwagi. Na domiar złego straż, która pilnowała porządku zainteresowała się tym co tutaj się działo. Podobnie Kyoushi, i grupa Klepsydry, razem z mężczyzną, który z nim był. Białowłosy chciał mnie odciągnąć od tego wszystkiego ale spokojnie mu odpowiedziałem.
- Chyba to koniec. Następnie westchnąłem głośno i usiadłem na miejscu, które był najbliżej mnie. Czy to był jednak koniec? Wsadziłem dłonie między uda, a tam? a tam złożyłem pieczęć barana. Po co? A to będzie wiedział tylko jeden.
- To nie na moje nerwy. Zwróciłem się w kierunku Areny aby obserwować, jak niemal wszystkie walki dobiegały końca.
Nie chciała żadnego zamieszania, nie chciała na sobie uwagi, nie chciała żadnego wyciągania prywatnych rzeczy pod publikę. Chciała spokoju. Świętego spokoju, przyjemnej rozmowy z dawno nie widzianą osobą, którą tak bardzo polubiła. Chciała posiedzieć na trybunach, poobserwować walki, później pójść do onsenu, zrelaksować się, zjeść coś dobrego… przyjemnie spędzić czas urlopu, na który wysłał ich Shirei-kan Kosekich. Tak to miało wyglądać. A nie jazda bez trzymanki po emocjach, bo Toshiro koniecznie musiał być wysłuchany teraz, zaraz, już. Jak małe, rozpieszczone dziecko, które nie rozumie znaczenia słowa nie.
Toshiro nie potrafił uszanować czyjegoś zdania, czym ją obraził. Później obraził Yamiego. Za te dwa popisowe zignorowania dostał w pysk, żeby się opamiętał. Skoro nie dało się trafić do niego słowem – trzeba było czynem. I to było ostrzeżenie. Byłej przyjaciółki do byłego przyjaciela. Wyższej rangą kunoichi do niższego rangą shinobiego. Że kobieta? No kobieta jak kobieta, zwykła chłopka miała mniejsze prawa niż zwykły chłop, tak to już było. Kunoichi miały się lepiej, technicznie były stawiane na równi z mężczyznami, ale ci czasami się zapominali. I Asaka sądziła, że i Toshiro się zapomniał. I że dlatego miał w dupie to, co do niego mówiła. To było przecież takie proste – przynajmniej było dla niej.
To było naprawdę okropne uczucie. Wiedzieć, że ktoś ot tak poza walką może wejść do twojego umysłu, gdy się tego nie spodziewasz. Że wrzuci cię w iluzję – nieszkodliwą, niech będzie – ale że po prostu to zrobi. Bo ma taki kaprys. Bo musi zostać wysłuchany, choć kobieta wyraźnie mówiła, że słuchać nie chce. Ale i tak słuchała, bo nie chciała robić większej sceny i się wydzierać; słuchała do czasu. Aż nie okazało się, że to jedna wielka mistyfikacja, bujda na kółkach, i że Toshiro po prostu wrzucił ją w genjutsu. Bo musiał być wysłuchany w tej chwili i nie chciał być słuchany przy świadkach. Skoro więc tak łatwo było mu przekroczyć tak delikatne granice, co stało na przeszkodzie po prostu ją okłamać? Albo sprawić jej ból, albo…
Co jeśli to też było iluzją?
Shikarui złapał ją za ramię i przesunął za siebie, zasłaniając własnym ciałem i kopnął Toshiro, zupełnie nie przejmując się tym, że robi tutaj zamieszanie. Mógł wyciągnąć broń, prawdę mówiąc tego by się Asaka po nim spodziewała, ale fiołkowooki powstrzymał się na tyle, by użyć siły własnego ciała. Szybkości, za którą nie była w stanie nadążyć i siły… W sile akurat mu dorównywała. Ręka Shikiego zjechała z jej ramienia na przedramię, za które trzymał, jakby się bał, że zaraz mu ucieknie, albo ktoś ją zabierze, albo rozpłynie się w powietrzu. Nie rozpłynęła się. Po prostu stała za jego plecami i drżała z nadmiaru kotłujących się, bardzo złych emocji. Oddychała tak bardzo płytko, jakby nie potrafiła złapać powietrza w płuca – a to wszystko przez nerwy, jakie nią targały. Czy to iluzja? Kobieta uniosła dłonie składając je w pieczęć Barana, chcąc wyrwać się z ewentualnego, jeszcze jednego genjutsu. Panikowała, bo zupełnie nie była na to gotowa i tak mocno uderzyło to w jej poczucie bezpieczeństwa… Posłany w siebie samą impuls chakry nic jednak nie zmienił. Nadal stała za Shikim, obok niej nadal stał nieznajomy, który wcześniej wyciągnął ją z iluzji, przerywając technikę Toshiro – nie wysłuchała go więc do końca. Nadal czuła palce męża zaciśnięte na jej nadgarstku, nadal nieopodal stał Yami, Toshiro się słaniał od kopniaka, a wokół zebrała się niemała grupka. Białowłosy, który wcześniej się na nią gapił stał teraz tuż obok Yamiego, pojawiło się dwóch strażników i kolejnych dwóch samurajów: Kei i jakiś nieznajomy długowłosy. Zbliżył się też Ichirou. - Ty chciałeś rozmawiać, a ja nie chciałam słuchać, więc rzuciłeś na mnie genjutsu – oto o co jej chodziło. Głos jej drżał od nadmiaru emocji. Ten głęboki i jednocześnie delikatny głos, który mógłby być stworzony do śpiewu, a tak rzadko jej się to zdarzało. - Co będzie następne? Spróbujesz mnie uśpić tak, jak próbował Yoshimitsu? – Yoshimitsu. Imię przypadkowe dla postronnych i jednocześnie bardzo konkretne dla tych, którzy tam byli. Nie miała mu już nic więcej do powiedzenia, bo wszystko powiedziane zostało. Nie chciała mieć z nim do czynienia. Nie chciała, by się do niej zbliżał. Nie było też sensu mówić nic więcej, bo… Chyba wszyscy i tak widzieli co się stało. Widzieli – ale nie wiedzieli wszystkiego. Wiedział tylko Aka i ten, kto połączył wątki po tym, jak Asaka próbowała zasłonić oczy przed tym, czego nie było. Nie oczekiwała odpowiedzi na to pytanie, bo było retoryczne. Tak właśnie myślała – że to będzie następne, chociaż wcale nie chciała tak myśleć. Po prostu… Nie poznawała go. Nie poznawała go od momentu, gry wyraził tą swoją opinię jeszcze w szpitalu polowym w obozie pod Iglicą. Każda kolejna rozmowa z Toshiro była pasmem rozczarowań, niepowodzeń i nieprzyjemnym zdziwieniem, że można się tak zmienić. Że można tak po prostu okazać się kimś innym niż się naprawdę było.
Zamieszanie wyglądało więc tak, że strażnicy nie mieli całego obrazka. Zobaczyli jak Shikarui z buta wjeżdża w Toshiro, ale nie wiedzieli dlaczego. Asaka ostatecznie nie popchnęła Nishiyamy, bo stała za plecami męża i więcej rękoczynów nie było. Teraz jednak mogli usłyszeć o tym, że gość, którego uderzył Shikarui złapał kogoś w genjutsu. Powiedział to postronny Aka i potwierdziła to też Asaka. Czy więc takie to było dziwne, że mąż chroni powagi swojej żony? Chyba nie. Chyba tak się właśnie należało, prawda? Uniosła wolną dłoń, by nakryć nią palce trzymające jej rękę. Jakby chciała tym gestem dać znać Shikiemu, ze wszystko jest dobrze, że… może się uspokoić, że ciernie pokrywające jego ciało nie są pożądane w tej chwili i w tym miejscu. Panował nad sobą, widziała to, ale wystarczyła mała iskra, żeby i to wymsknęło się spod kontroli.
Bogowie, jak bardzo bolało ją to zdradzone serce. Jakby ktoś je złapał i ścisnął, próbując wyrwać z piersi. Ścisnąć i wycisnąć z krwi jak szmatę z wodą. A przecież to był tak bardzo delikatny organ. Nie patrzyła na Toshiro, gdy odchodził. Wlepiała swoje złote oczy przed siebie, widziała więc Yamiego, który usiadł na pierwszym wolnym miejscu i Kyoushiego stojącego obok niego. Siła jej spojrzenia w moment zmalała, a złość przemieszała się ze smutkiem. - Przepraszam za zamieszanie – powiedziała po chwili, do wszystkich w zasadzie tutaj obecnych, bo tak się należało. Choć miała powody i prawdę mówiąc czuła się tutaj ofiarą – zamieszanie nigdy nie było jej celem. To, co się tutaj wydarzyło przeszkadzało innym – w rozmowach, w oglądaniu walk na dole, a tego nigdy nie chciała. Nie planowała tego, bo po co jej ta uwaga? Znała swoją wartość i nie potrzebowała robić wokół siebie sztucznego tłumu, by zwrócić na siebie uwagę. Bo niby po co? Co by z tego miała? Nic. Teraz miała zaś serce w kawałkach, a jej lekarstwo znajdowało się tuż obok. Gdy przeprosiła, skłoniła głowę przed strażnikami, chcąc okazać im swój szacunek.
Dopiero kiedy strażnicy sobie poszli, Asakę tknęło, że przecież ktoś do tej pory stał obok niej. Że ktoś wyciągnął ją z iluzji i pytał czy wszystko jest w porządku. Teraz obok niej już go nie było. Rozejrzała się krótko, chcąc wyłapać sylwetkę chłopaka, który jeszcze przed chwilą tutaj był. W końcu go znalazła. Czarnowłosy stał niedaleko i patrzył w ich stronę swoimi niebieskimi oczami. Nie wiedziała, że był posiadaczem Sharingana. Nie wiedziała, że jego oczy dekorowały trzy czarne łezki. Gdyby wiedziała… Może coś by jej przyszło wtedy do głowy. Ale nie wiedziała. Jemu też lekko się ukłoniła. - Dziękuję za pomoc – posłała mu smutny uśmiech i zaraz zwróciła głowę w stronę Shikiego, by do niego skierować swoje kolejne słowa: - I tobie też. Shiki, już wystarczy… Chyba muszę usiąść, kręci mi się w głowie – od nadmiaru emocji, od słabości ciała… Przecież nie czuła się dzisiaj za dobrze i to nie bez powodu. Teraz pobladła chyba jeszcze bardziej i usiadła obok Yamiego. - Tobie też dziękuję, Yami. Szkoda, że cię nie posłuchał.
Jeszcze chwilę trzymała na sobie zbroję, nim przerwała technikę, sprawiając, że cała zabłyszczała znowu i zmieniła kolor na rubinowy, pokazując co na sobie skrywała, nim kryształ rozsypał się w drobny pył, jakby nigdy go tutaj nie było. Patrzyła się teraz wprost na arenę, jakby była skupiona na ostatnich walkach, a tak naprawdę jedyne na czym była skupiona to to, by się nie rozpłakać. Oczy szczypały ją mocno a ten, kto był blisko niej mógł zauważyć, że złote ślepia się zaszkliły.
Nie tylko Sanada potrafili łamać serca.
Kłótnia została przerwana w momencie największego ryzyka. Udało się powstrzymać dalszy jej rozwój. Powstrzymać bardziej brutalne podejście Shikaruia względem Toshiro. Ten ostatecznie opuścił wszystkich a Asaka. Asaka zaczęła wszystkich przepraszać. Widać, że kotłowało się w niej. Mieszanka wściekłości i żalu. Najgorsze połączenie, które doprowadza do zatracenia. Ostatecznie podziękowała tym którzy byli przy niej i którzy pomogli w tej chwili. Tajemniczy chłopak, który pojawił się znikąd. Shikarui który zasłonił Asakę. Nawet okazało się, że i ja dostałem swoje podziękowania choć w gruncie rzeczy nic nie zrobiłem. Białowłosa usiadła obok. Miała minę zbitego psa zaś w kącikach oczu zbierały się łzy. Ugh. Jedna z niewielu rzeczy które działa na mnie jak płachta na byka. Jak mam siedzieć skoro zaraz może dojść do wybuchu płaczu i łkania. Czy mogłem jednak jakoś to powstrzymać? Czy mogłem jakoś odroczyć jej myśli na później tak aby nie były tak ciężkie jak teraz? Czy była taka metoda? Była. Znałem ją z młodszych lat. Yabai. Aż mi się wymsknęła starsza mowa. Spojrzałem w ziemię. Metoda miała małą szansę skuteczności. Była cholernie kompromitująca a teraz wszyscy się patrzyli. Shikarui jako mąż pewnie podejdzie i przytuli Asakę. Taki ruch na pewno doprowadzi do płaczu. Zawsze tak jest! W końcu z trąbki nie wzięło się powiedzenie "Wypłacz się na mojej piersi". Nie chcę by do tego doszło. Bo nie przepadał za kobiecymi łzami. Ścisnąłem mocniej zęby. Sam byłem na granicy płaczu. Nie chciałem tego robić ale nic innego nie przyszło mi do głowy a bycie w stagnacji w tym momencie mnie dobije. Westchnąłem głośno i odwróciłem się w kierunku Asaki.
- Asaka. Podniosłem prawą rękę. Wszystkie palce za wyjątkiem wskazującego zacisnąłem do wnętrza dłoni. Stał on niczym na baczność. Następnie pochylił się do przodu, powrócił do pozycji stojącej i tak parę razy.
- Bawi cię paluszek? Następnie dołożyłem drugą dłoń. Również z wyprostowanym palcem wskazującym, który razem z towarzyszem zaczęli gibać się jak na jakimś festynie.
- A dwa? Nie czekałem na odpowiedź. Wyprostowałem wszystkie palce dłoni i każdy zaczął się gibać jak dwóch swoich braci.
- A całe stadko?
... Przestałem. Odwróciłem się w stronę areny. Teraz na moim licu gościła twarz pokerzysty. Położyłem prawą rękę na twarzy i zgiąłem się jakby bolał mnie brzuch. Nie chciałem aby ktoś się na mnie teraz patrzył.
- Wybacz, zapomnij o tym... Teraz chciałem zapaść się pod ziemię...
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Ile okropnych i okrutnych nieodpowiedzeń drzemało między nami, co, Aka? No ile? Ile wykrzyczanych słów a ile złości, ile gonienia się nawzajem za czymś wtedy zupełnie nowych. Każde serce za czymś goniło, ale nie każde było w stanie o doścignąć, a te pierwsze razy, kiedy się już po nie sięgnęło, były słodkie już przez całe życie. Właśnie tak powiadali - że stara miłość nie rdzewieje... Więc jak to jest, hmm? Jak to jest, stać tutaj, we wrażeniu, że wszystko zostało zignorowane i dawno rozeszło się po kościach? Mówią, że ta miłość dawna nie rdzewieje i mówią też, że wierne psy zdychają pod progiem domu właściciela, kiedy jego już dawno nie ma. Towarzyszą mu ponoć w ostatniej podróży, czy jak to tam leciały te bajki. Ach, wychodzi na to, że dążyliśmy tutaj do naprawdę gorzkiego zakończenia. Pamiętasz jeszcze? Naprawdę nie lubię goryczy. Jeśli więc nie chciałeś się w to mieszać, przecież było za późno. Głupi, głupi Uchiha... wie, że nie powinien, a jednak nie może się powstrzymać. Pragnie całego królestwa, a nie jest w stanie utrzymać przy sobie ludzi. Nie chce się mieszać, a sam wychodzi do przodu, nieświadomie ratując miejsce dla widowni przed powtórzeniem tragedii na Pustyni. Turniej przeszedłby do historii jako kolejny krwawy spektakl, który w przyszłości cieszyłby tylko serca poetów i ich chore zapędy do heroicznej poezji. Już za późno na "nie mieszanie się". Teraz pozostał już tylko czas na ewentualne "wycofywanie się z klasą". Poddałeś się tam, na dole, to co, teraz nagle rozpocznie się walka? Nie. Wiem, że nie. Ponieważ oprócz osiemnaście jest jeszcze kilka słów, które po tobie pamiętam. Jeśli kochasz - pozwól odejść. Gdyby to tylko było takie proste.
Był tylko trochę mniej zdziwiony od Toshiro. Tym, że się tutaj znalazł i tym, co zrobił. Tym, jak zareagował. Nie, nie, nie to, że nie panował nad sobą, nie to, że zrobił coś wbrew swojej woli. Po prostu nadal zupełnie nie rozumiał, co się działo. Jego głowa za to wykuła sobie jedno słówko, które ułożyło mu całą powieść. Atak. Później będzie czas na rozckliwianie się, zastanawianie, żałowanie. Życie godne to takie, w którym niczego nie żałujesz, tak? Zdaje się, że żal był tym uczuciem, w którym mówisz sobie, że gdybyś miał okazję - postąpiłbyś inaczej. Jest irytującym mruczeniem pod nosem i nerwowym przebieraniem nogą, że mogło wszytko się inaczej ułożyć. Jest nostalgią, że nie wyszło po twojej myśli. Shikarui często rozmyślał o Chise. Kobiecie, która porwała jego serce w swojej nieporadności, kalectwie oraz sztuce jednocześnie. Nosiła na plecach skórę słodkiego baranka, a pod nią kryła bardzo ostre pazury. Klęczał przed nią całkowicie ulegle i grzecznie, kiedy w swojej złości wzywała wszystkie błyskawice, krocząc lawendowym polem i widział, że była piękna. Myślał o niej i tęsknił. Nie żałował jednak, że jej zabił. Shikarui dość często myślał też o Akim. Mężczyźnie, który porwał jego serce swoją delikatnością, niewinnością i spopielającym ogniem jednocześnie. Mężczyźnie, który sądził, że ogień oczyszcza. Był pyskaty, wierny swoim przekonaniom, a w przerwach od łapania za kunai - uprawiał kwiaty w ogrodzie. Shikarui miał kiedyś pewien sen, którym ten ogród więdł, pustoszał. Płonął. Ciężko było uwierzyć, że sny nie były prorocze. Myślał o nim i tęsknił. Nie żałował jednak, że go zabił. Zabił w swoich myślach, tak święcie przekonany, że Aka nie zniknąłby bez słowa, które były dla niego takie ważne, że nawet nie pomyślał, że może być cały i zdrowy. Tylko miał kawałek świat w... khem. Myślał również o Toshiro. Zastanawiał się, czy powinien dla niego przygotować zwoje. Zastanawiał się przez rok, gdzie jest i czy mu się coś nie stało. Zastanawiał, czy stworzył kolejne genjutsu w swoim lotnym umyśle i czy towarzyszyć mu w jego treningu. Nie miał jednak żałować, że jego również zabił. Swoimi czynami. Ofiary piętrzyły się wokół czarnowłosego, a ten mógł tylko udawać przed innymi, że był nimi przejęty. Oj, nie był. Ani tymi celowymi, ani tymi przypadkowymi. Przynajmniej Toshiro nie mógł powiedzieć w twarz to nic osobistego. Było bardzo osobiste. Przepraszam..? Zawiodłem..? Nie, nie, naprawdę nie rozumiał. Najpierw ją atakował, a teraz przepraszał, że zawiódł..? Ależ oczywiście, że do mózgu Sanady, który teraz funkcjonował tylko na ograniczonej linii wróg-atak-obrona, nie wpadła genialna myśl, że to mogła być technika, która wcale nie czyniła krzywdy, nie była wcale żadnym atakiem, nie była... była niczym. Była przekazaniem wiadomości tak, by nikt inny nie słyszał. Chciał z nią porozmawiać, ale te słowa rozbijały się na gestach, które tutaj padły. A niestety Shikarui o wiele bardziej zawierzał gestom niż słowom.
Oczy Sanady przesunęły się w kierunku strażników. Potem błysnęły w stronę Seinaru. Kakita. Kyoushi. Ichirou. Kuroi. Wrogowie. Przymrużył oczy, jakby gotów był rzucić im wszystkim wyzwanie tu i teraz, ale to wcaale tak nie wyglądało, oj nieee! Widział, jak Asaka, zdekoncentrowana, wściekła, składa Kai, żeby się upewnić, czy nie jest już dłużej w iluzji i czy to, co się dzieje, jest prawdziwe czy też jakimś pomylonym snem. Prawda była taka, że w tym momencie chciał uciekać daleko stąd, bo tak nakazywał mu instynkt. Ten sam instynkt jednak nakazywał chronić. Asaka mu nie raz już mówiła, że dla niej nie ma możliwości, by odeszła tylko jedna stron, że to pomyłka, że to zbyt okrutne! Nigdy się z nią nie zgodził. I kiedy kalkulował, to logicznym wyjściem wydawało się pozwolić jej umrzeć. Skoro ona nie chce, by przeżyła sama, wolała również oddać życie - on wolał przetrwać. Zawsze, zawsze przetrwanie miało być najważniejsze, tymczasem... ech, wychodziło jak wychodziło. Z kroplą szaleństwa, bo bardziej się bał, że straci kryształową, przyodzianą teraz w zbroję panią, niż konsekwencji reakcji osób, przed którymi odczuwał bardzo duży respekt.
O zgrozo, przecież Shikarui już nawet był gotowy zrobić swój ruch - w razie ich ruchu. I jego celem wcale nie byłby Toshiro. Byłby nim Yami, u którego uwolnienie demona stworzyłoby wystarczający chaos, żeby oferować chociaż minimalną możliwość ucieczki. O Yamim również więc myślał. Superlatywy o nim przysłaniały to, ile był wart - pieniężnie, taktycznie i... jako przyjaciel Asaki. To ostatnie, zdaje się, powinno być wymienione jako pierwsze - w końcu było najważniejsze. Nigdy za to nie będzie mu dane pojąć, dlaczego ten chłopak pozwalał sobą sterować.
Czarnowłosy obrócił się gwałtownie w kierunku białowłosego Kyoushiego, który zbliżył się zdecydowanie za blisko jak na standardy Shikaruiego na ten moment. Na szczęście do Yamiego - chcąc go odciągnąć. Co za mądry pomysł. Tylko że to była prawda. Już nie było od czego odciągać. Asaka puściła jego rękę, sama usiadła, strażnicy ograniczyli się do upomnienia. Emocje przecież mijały, bo Toshiro, złamany, zaskoczony wręcz własną porażką, oddalał się. Brąz jego emocji buzował w polu widzenia Sanady i pewnie byłby dla niego nawet kuszący, pasjonujący, smakowity, gdyby nie to, że on bynajmniej się nie uspakajał. Wręcz przeciwnie. Można było oskarżyć Sanadę o to, że kochał być w centrum zamieszania, a było wręcz przeciwnie. Stresowało go to do poziomu, na którym głupiał kompletnie i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Jak teraz. Czy wyjaśnienia były tu potrzebne czy konieczne? Może dla straży. Czarnowłosy je pół słyszał, kiedy wysunęły się z miękkich ust Asaki, teraz zamiast lekkim głosem to pełnym odlatujących emocji. Dałbyś sobie głowę uciąć, że chyba nawet zachrypła. A gdybyś był bardziej przytomny, to zrozumiałbyś, że to po prostu zima przezwyciężyła wiosnę. Że to noc zapadała nad dniem, że w sen odchodził gwar niespokojnych dni. Że to wiatr koił rozczochrane pola złotych zbóż. Tym razem to nie on był tym łagodnym elementem, który ściągał z czoła żon trud. Chyba... chyba sama go z siebie ściągnęła. Albo splotła koszyk swojego strachu i nienawiści i zawiesiła na plecach Toshiro, by jego odejście zabrało i część żniw, które Uchiha zasadził.
Ręce Sanady aż drżały, kiedy zaciskał je w pięści.
Nie musiał obracać wzroku w kierunku Akiego ani Asaki, żeby dojrzeć ich spojrzenie. Jedno po drugim. Błekit i złoto, z obu stron. Kiedyś było to jego marzenie, żeby ta para oczu na niego spoglądała jednocześnie, nie tylko ze wspomnień. Przecież był pazerny. Przecież on wcale nie lubił dawać komukolwiek odchodzić. Lecz nie tak miały wyglądać oczy złote. Nie tak miała prezentować się jej zbolała twarz, jakby przybyło jej wiele, wiele lat i nie takie emocje miały z niej spływać. Świat pewnie byłby nudny, gdyby wszystko było do przewidzenia. Lecz jeśli tak, to w takich chwilach jak ta, Sanada mógł powiedzieć, że wolałby żyć po nudnemu. Takie chwile były pojedyncze i wręcz pojedynczo rzadkie. Czy gotów byl pozbyć się wszystkich pięknych cudów i słodkości, którymi karmił go jego polerowany diament, na którego tak chuchał i dmuchał? Wszystkie te słowa, które mówiła Asaka, jej mądrość, którą go zadziwiała i swoimi zabawnymi pomysłami? Dlatego właśnie nie znosił emocji. Pod ich wpływem życzysz sobie jednej rzeczy... a potem już pojawia się prawdziwy żal. Ponieważ zrobiłeś o jeden krok za dużo i wpadłeś na stalową żyłkę. Niby się zdarza. Tylko to ty sam tę żyłkę zawiązałeś.
Powoli rozluźnił zaciśnięte palce.
Jego wzrok skierował się na Asakę, która zaczęła mówić do Yamiego, ale nawet na niego nie spoglądała. Płakała. Shikarui też kiedyś płakał, pamiętał bardzo dobrze. Wtedy, gdy umarła Saki. O niej również myślał często. I naprawdę żałował, że pozwolił jej umrzeć. Jego czerwone oczy obróciły się w stronę Akiego. Ku spojrzeniu, które mówiło "nie warto". Wszyscy tu wiedzieli, że jeśli przelew krwi miał się rozpocząć, to rozpocznie się od niego. Nie zamierzał gonić za Toshiro. Ale błysk niebieskich oczu w słowach "nie warto" nijak nie pokrywał się z mokrymi, ciepłymi łzami na policzkach białowłosej. Jej oczyszczenie z wypowiedzianych słów. Jej memento po strachu, którego doświadczyła. Wyciągnąłby dłoń do jej głowy i ułożył ją na niej, delikatnie, by przesunąć nią po jej czuprynie, ślicznie ułożonych włosach. Przesunąłby nawet palcami po jej policzku, by spod powieki zetrzeć zbierającą się już tam łzę, która miała układać swój tor na jej jasnej skórze. Zamiast tego jednak, sam teraz zdjęty przerażeniem gotowych do ataku ninja i gniewem, stał jak słup soli. Dla Asaki jak i dla Akiego (a pamiętasz jeszcze?) jego spojrzenie było klarownie czytelne. Miał je zawsze, kiedy już ciężko było rozróżnić granice między człowiekiem logicznie myślący, a instynktownie działającym zwierzęciem.
- Zaraz wrócę, poczekajcie... Zaraz wrócę.- Miał nawet wątpliwości, czy w ogóle jego głos było słychać, bo wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku traktowało go bardzo, bardzo wiele. Dlatego powiedział to dwa razy. Teraz zdobył się na przesunięcie nerwowo palcami po policzkach Asaki, nim cofnął się kilka kroków, uważając, by nie zbliżyć się do jakiegokolwiek członka Klepsydry, czując ich wzrok na sobie... i obrócił się, szybkim krokiem kierując się do wyjścia z areny. Akurat był pewien, że na tej arenie Asaka z Klepsydrą była bezpieczna. Zresztą - przecież Yami się nią zajmie... I Aka. Tak, tak, zajmą się nią. I tak oto miał zawieść oczekiwania zarówno Asaki jak i myśl Yamiego, że podejdzie i przytuli żonę. Och, zrobi to - ale nie teraz. Nie teraz. Bo ciernie nadal pulsowały na jego skórze i choć wypalały żywcem, to dawały o wiele większe poczucie bezpieczeństwa.
Dusił się.
Pewnie tym, że łatwo przychodziło mu łamanie serc. Sam ponoć nie miał własnego.
Czy Aka wciąż czuł coś do Shikaruia? Tego Sanada nie wiedział, nie wie i nigdy się nie dowie. Dobrze znał Uchiha i wiedział, że pod tym słodkim uśmiechem może kryć się twarz przepełniona bólem. Chłopiec z Blizną na Szyi mógł się zaklinać, że ma to gdzieś, że już dawno mu przestało zależeć, a pod maską obojętności mogło kryć się tyle nienawiści, tyle jadu i tyle złości, że tylko ktoś taki jak Aka mógł trzymać to w sobie i nie wybuchnąć. Bo można śmiać się z Uchihy, ze przegrał na turnieju. Można śmiać się z Akiego, że nic przez ostatnie lata nie osiągnął. Ale trzeba było przyznać jedno - ten mały płomień nadziei tlił się w nim nawet w najgorszych momentach. To ten wieczny ogień, który drzemał głęboko w jego sercu wskazywał mu wyjście z pustki. Wskazywał mu ostatnie drzwi, przez które musiał przejść by wydostać się z tego letargu. By zostawić przeszłość za sobą, oddzielić grubą kreską i w końcu nauczyć się żyć. Czy Aka był tu przypadkiem? Tak. Jeżeli bogowie w jakiś podświadomy sposób nie przekazali mu misji powstrzymania rzezi, to wszystko co się działo tego dnia w Yinzin było dziełem przypadku. I naprawdę lepiej dla mieszkańców Yinzin, że Uchiha przegrał swoją pierwszą walkę. Gdyby wygrał, zapewne nie zszedłby na trybuny. Nie. Nie wszyscy wiedzieli. To prawie wszyscy mylili się, myśląc, że kopniak w brzuch, czy sztylet w gardło jakkolwiek dotknie Toshiro. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo cierpi ten chłopak. Aka wiedział. Bo czuł to samo i czuł to przez Sanadę. Przeklęty ród. Wszyscy też się mylili, jeżeli liczyli, że mąż podejdzie do żony, przytuli ją i da się wypłakać, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Może i byli małżeństwem, ale to nadal był Shikarui. Morderca, psychopata, zwyrodnialec. Podobno łobuz kocha najbardziej - może to w nim wiedział Uchiha i może to w nim widziała złotooka. Asaka. Spojrzał na Yamiego. Już miał pewność, kim była ta kobieta. Aka znał te spojrzenie Shikaruia. Oczywiście, że je pamiętał. Zbyt wiele czasu zmarnował przegl... Zmarnowałem... szybko wypuścił powietrze z płuc i równe prędko wziął oddech, gdy wreszcie zrozumiał. Pojął, gdy zobaczył odchodzącego Sanadę. Zaraz wrócę. Oczywiście, że zaraz wrócisz. Co z tego? Ona potrzebuje Cię teraz, nie zaraz. Aka... cieszył się. Nie, nie dlatego, że Shiki zostawia zapłakaną żonę, zamiast wziąć się w garść i stawić czoła emocjom. Tym bardziej nie dlatego, że żona jego przyjaciela (byłego?) zalewa się łzami. Cieszył się, bo wreszcie poczuł ulgę, gdy cały stres, który gromadził w sobie przez ostatni rok, wreszcie z niego zszedł. Gdy zrozumiał, że dobrze się stało. Jego mięśnie wreszcie poczuły ulgę, wreszcie przestał czuć opór przy każdym ruchu. Wreszcie zrozumiał, że drzwi, które próbował wyważyć, by wydotać się letargu cały czas były otwarte. Po prostu trzeba było je pociągnąć do siebie. Uchiha... Uchiha by mu tego nie wybaczył. Gdyby po czymś takim miał zaraz wrócić. I co teraz zrobisz, Shikarui? Pójdziesz, uspokoisz sie, może wyrzucisz przez okno jakiegoś przypadkowego kupca, żeby ulżyć swojej zwierzęcej agresji? Poczuł uglę, bo dopiero teraz zrozumiał, że Shikarui był chory, a tej choroby nie potrafiła wyleczyć nawet miłość. I rzeczywicie - być może zawiódł Asakę i zawiódł Yamiego. A Aka? Aka niczego nie oczekiwał... a i tak się zawiódł. Trochę niesłusznie - bo przecież można było się tego spodziewać. - Nic się nie zmieniłeś... - przeszło mu przez myśl, gdy widział odchodzącego chłopaka. Oczywiście, że za jakis czas pewnie ją przeprosi, że był za słaby, że nie wiedział co się dzieje, że nie widział ostrza w ciemności, bla, bla, bla. A potem i tak zrobi to samo, bo jest psychopatą, bo nie potrafi kontrolować emocji, bo postawienie się w czyimś miejscu jest dla niego rzeczą niemożliwą. Cieszył się, że Shikarui go zostawił. Dopiero teraz, po tylu latach zrozumiał, że nie byłby z nim szczęśliwy. Chłopiec z Blizną na Szyi potrzebował kogoś, kto potrafi ogarnąć siebie i jego - jak możesz bronić tych, których kochasz, skoro nie potrafisz kontrolować samego siebie, a co dopiero sytuacji? Może Asaka lubiła taką karuzelę emocjonalną, ale Aka czuł się na to za stary. Nie miał już osiemnastu lat, jak niektórzy tutaj. Nastoletnia miłość mu przeminęła - całe szczęście. Naprawdę sądził, że Aka zostanie z Asaką i zapewni jej bezpieczeństwo? Że nie rzuci się za Shikaruiem, by z nim porozmawiać? By wyjaśnić sobie wszystko to, co działo się przez ostatnie lata?
W takim razie dobrze sądził, bo Aka nie ruszył się z miejsca. Za dobrze znał Shikaruia - doskonale wiedział, że rozmowa z nim w takim stanie jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu (pomijając fakt, że w ogóle rozmowa z Shikaruiem była pozbawiona sensu - przecież on zawsze miał rację). Przeklęta pieczęć robiła z niego jeszcze większego potwora, niż normalnie nim był.
Zbliżył się do złotookiej i usiadł obok niej, nie odzywając się słowem. To co zrobił Yami było słodkie, nawet trochę zabawne - ale totalnie pozbawione sensu. Sprawa była za poważna, zbyt... delikatna. Nie spowiedział się, by jednym żartem Yami dał radę rozładować ten nadmiar emocji u Asaki, choć po cichu liczył na to.
Ukryty tekst
Czy dla Asaki było to jakiekolwiek pocieszenie? Jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa, w dodatku od nieznajomego? Nie wiedział. Ale z całą pewnością nie lubił, gdy ludzie się smucili. Nawet jeżeli to Sanada.
0 x
I'd rather watch my kingdom fall
I want it all or not at all
No i niby wszystko rozeszło się po kościach. Niby, bo kto miał przeprosić to przeprosił, kto popłakać się to popłakał. Mimo wszystko radosna atmosfera Igrzysk nie powróciła na trybuny, bo jeden osobnik wciąż odmawiał rozejmu. Shikarui może i był zimnym draniem, wyrachowanym zabójcą i kiepskim mężem, ale nie mógł ukryć tego, że zawieszenie broni go nie satysfakcjonowało. Tym bardziej, że nawet fizyczne zmiany na jego ciele świadczyły o tym, że wciąż jest gotów. Te same ciernie, którymi pokryty był w Midori gdy walczyli z Biju, a których nie było widać przez cały czas ich wyprawy, gdy walka na śmierć i życie nie była koniecznością.
Kei stał i przypatrywał się całej scence. Sam poniekąd przechodził to już w przeszłości - niezrozumienie, opuszczenie i ostatecznie stratę. Siedząca teraz na trybunie Asaka i pocieszający ją przyjaciele była pokrzepiającym widokiem, lecz uwaga Seinaru wciąż była skupiona na tych, którzy chcieli usunąć się cień. Brunet odszedł i pewnie mógłby być pozostawiony samemu sobie, gdyby Shikarui nie ruszył w ślad za nim. Bo gdzież miałby teraz iść? Po przekąski i zimne napoje? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że sprawa nie została jeszcze zakończona i nie zostanie, dopóki w przynajmniej jednej głowie kłębią się złe myśli i zamiary. Samuraj chciał dopilnować, że w tym dniu na pewno nie dojdzie do rozlewu krwi. Nie chciał radzić strażnikom i przekonywać ich, aby zbadali sprawę do końca. I tak pewnie by to zbagatelizowali. Kei jednak nie lekceważył Sanady bo widział, do czego jest zdolny. - Ja też zaraz wrócę. Muszę do kibelka. - Oznajmił pozostałym i dopiero teraz zorientował się, że dziwnie zabrzmią jego kolejne słowa. - Chodź Ichir. - Poprosił go i ruszył z trybun ku wyjściu tą samą drogą co Shikarui i Toshiro. Oczywiście, że Ranmaru go zauważy, jeśli tylko będzie tego chciał. W takim wypadku konfrontacja na pewno była nieunikniona i Kei był tego w pełni świadomy. Liczył też jednak na to, że skończy się na konfrontacji słownej, a nie zbrojnej. I może to nie byłaby jego sprawa, gdyby to wszystko działo się gdzieś w jakiejś wsi na kontynencie, ale jeśli coś miało pokrzyżować jego plany w stolicy samurajów, Kei nie zamierzał stać z założonymi rękami. Mimo że nie był typowym ortodoksyjnym wyznawcą bushido, to na turnieju był również na pewno Tadatoshi, któremu Kei chciał pokazać, że obdarzenie go zaufaniem nie było błędem.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
Widziała na własne oczy, jaką walkę Shikarui teraz ze sobą toczy. Nie pierwszy raz i z pewnością nie ostatni. Nie zdarzało się często, by czarne wzory podobne cierniom zaczynały zdobić jego ciało promieniując od barku – szyję, twarz, ramię, i dalej. Nerwy, to wszystko były nerwy. Gdy denerwował się, gdy ktoś ranił jego lub… ją – wpadał w furię, która opanowywała jego ciało jak i umysł. To było jak choroba, która poraża jednego człowieka, ale jest też zagrożeniem dla wszystkich innych. Asaka jednak wiedziała doskonale, że gdyby całkiem się temu poddał, to na kopniaku by się nie skończyło. Widziała co w tym szale Shikarui robił z wrogami i zawsze wtedy chodziło o krew. A tutaj… krwi nie było. Białowłosej nigdy nie tknął palcem w takim stanie, nigdy nie rzucił się na nią, bo gdyby to zrobił, to prawdopodobnie już byłaby martwa. Wiedziała doskonale, że nie miała z nim szans, ale nigdy się o to nie martwiła. Bo na co dzień Sanada był niesamowicie spokojnym człowiekiem. Jak… każdy inny Jugo. Normalnie oaza spokoju, którą naprawdę trudno wyprowadzić z równowagi czy nawet sprowokować do kłótni, a w szale żądna krwi bestia. Wiedziała to ona, być może wiedział to Aka, ale nie wiedzieli tego wszyscy pozostali. To była… tajemnica.
Asaka jednak widziała, jak drżą mu ręce z wysiłku. Ze złości i z tego, że starał się zachować nad sobą kontrolę. Dlatego też do pewnego momentu nakrywała jego palce swoimi nim po prostu nie poczuła, że musi sobie usiąść, bo i ją te emocje przytłaczały. Do tego stopnia, że teraz po prostu czuła… pustkę. Ziejące nic tam, gdzie kiedyś swoje miejsce zajmował Toshiro. Teraz jednak chłopak wyrwał jej metaforycznie kawałek serca, w którym się znajdował, a świat nie znosił pustki i dążył do równowagi. To jednak potrzebowało czasu. A dzisiaj ten czas… Cóż.
W końcu nie powstrzymała łez. Nie było jednak łkania, bo te cienkim strumyczkiem wypłynęły z jej oczu przyozdabiając gładką twarz. W ciszy. I nic nie mogła na to poradzić. Chciała unieść dłoń, by otrzeć oczy, ale Shikarui zrobił to pierwszy, szybciej, wciąż stał przecież obok. Otarł jej łzy, niezgrabnym nerwowym ruchem dłoni do tego nie przywykłych, bo Asaka nie była beksą i Shiki nie miał gdzie zdobyć wprawę, i odsunął się. Równie nerwowo. Jeszcze bardziej nerwowo mówiąc, że zaraz wróci i żeby poczekali.
Białowłosa odwróciła za nim głowę, już gotowa się podnieść z miejsca i pójść za nim, ale widząc z jaką gwałtownością to robi, słysząc jego niemalże łamiący się głos, postanowiła odpuścić i po prostu dać mu spokój. Dać mu tę chwilę, której tak potrzebował. Krótki moment dla nabrania oddechu. Chyba tylko ona nie podejrzewała, ze pójdzie za Toshiro by dokończyć robotę, bo gdyby chciał mu zrobić krzywdę to na kopniaku by się nie skończyło. Ale zgromadzeni nie mieli prawa o tym wiedzieć.
Nie uwierzyła za to Seinaru ani trochę, że idzie do kibelka. Z Ichirou. Przecież nie była głupia i wiedziała, jak to wszystko wyglądało. - Kei-san. Dajcie mu miejsce, żeby się uspokoił – nie mówiła, żeby stali tu i zostawili go w spokoju. Niech idą, dla spokoju swojego ducha. Chodziło jej jedynie o to, by nie dopadli do niego i nie żądali wyjaśnień, zabierając mu przestrzeń, której tak bardzo potrzebował. Bo wtedy mogliby doprowadzić właśnie do tego, czemu chcieli zaradzić. - Z Jugo będącym na granicy szału trzeba delikatnie – dodała jeszcze. Może ktoś tutaj coś wiedział o Jugo. Może wiedział z czym się to wiąże. Och, wiedziała doskonale, że akurat Ichirou słyszał jak opowiadała o Ranmaru, gdy byli w Midori. Na pewno przynajmniej częściowo pokojarzył wątki, była tego pewna. Tyle, że to wcale nie znaczyło, że inny klan nie mogł mieć podobnych zdolności, jak chociażby… Hyuga, daleko szukać nie trzeba było. Natomiast znaki na ciele Sanady były wypisz-wymaluj jak znaki Jugo, liczyła więc na to, że może któryś z panów miał z jakimś wcześniej do czynienia i załapie jej aluzję. No i Shikarui wcale nie mówił z akcentem kogoś z Morskich Klifów, a właśnie jak typowy mieszkaniec Karmazynowych Szczytów, skąd Jugo pochodzili. Tak jak ona sama. Patrzyła jeszcze za nim(i), gdy odchodził(li), ale w końcu odwróciła się z powrotem tak, by mieć przed sobą arenę.
Nie potrzebowała przeprosin Shikiego – nie za to. Spędziła z nim ostatnie trzy lata swojego życia, niemalże każdą chwilę, bo byli prawie że nierozłączni. Znała go naprawdę bardzo dobrze. Dużo ze sobą rozmawiali, kilka razy się pokłócili, bo Shiki dusił coś w sobie i tłamsił, ale Asaka zawsze starała się go zrozumieć. Bo jej zależało. On nie był empatyczny, chociaż czasami przejawiał tego jakieś cechy – ona była za to bardzo. Była też dumną kobietą, która wiedziała czego chce i stąpała po ziemi twardo. Nie była damą w opałach, delikatną mimozą, którą trzeba było ogarnąć, nie było ku temu takiej potrzeby. Ogarniać trzeba było Shikiego i od tego była ona. Gdyby rzeczywiście oboje potrzebowali tego ogarnięcia, tak jak Shikarui i Aka, to nic by z tego nie wyszło. Dlatego nie było w niej złości. Może delikatniutki zawód, że jednak tutaj z nią nie został, ale w gruncie rzeczy nie była na niego zła i wiedziała, że te emocje kotłują się w niej takie tylko dlatego, że cała sytuacja mocno ją rozstroiła. To nie była karuzela emocjonalna. To znaczy była – ale nie pomiędzy nią i jej mężem. W tej relacji o dziwo, i ku zdziwieniu wszystkich, naprawdę było stabilnie. A Sanada wcale nie był kiepskim mężem. Co chyba dziwiło nawet jego samego.
Aka dosiadł się akurat wtedy, gdy zaczepił ją Yami. Odwróciła się w stronę chłopaka (Yamiego), przecierając policzki raz jeszcze, bo te znowu wbrew jej woli umoczyły się łzami. Spojrzała najpierw w oczy chłopaka, sądząc, że chce porozmawiać, ale po chwili, gdy zapytał, czy bawi ją paluszek spuściła wzrok na jego rękę. Patrzyła w ciszy. Zmarszczyła nawet ciemne brwi w konsternacji, gdy młodzieniec uniósł drugą dłoń i też wystawił palec, którym zaczął poruszać. A całe stadko? Białowłosa wydała z siebie cichy dźwięk, cichutki śmieszek, który na moment dosięgnął jej oczu. Ona naprawdę była jak otwarta księga w swoich reakcjach, tak łatwo było z niej czytać. W przeciwieństwie do jej męża. Reakcja Asaki była krótka, jednak dostrzegalna, a chłopak zaraz ukrył twarz w dłoni jakby się wstydził tego, co właśnie się stało. Sanada uniosła dłoń, by przenieść ją na jego bark i delikatnie ścisnąć, chcąc go pokrzepić. - Nigdy się nie zmieniaj, Yami –powiedziała do niego i dopiero wtedy odwróciła się do nieznajomego chłopaka, który wyciągnął ją z iluzji. - Dziękuję, ale nie musisz składać takich obietnic. Nawet się nie znamy –znaczy była w stanie zrozumieć, że ktoś zrobił to dlatego, że zobaczył zamieszanie i to, że na trybunach ktoś trzymał kogoś w genjutsu. Pozostawało tylko nie wypowiedziane na głos pytanie: jak to wiedział? Musiał posiadać coś, co pozwalało mu widzieć. Dziewczyna nie pokojarzyła jeszcze, że to chłopak, który walczył na arenie katonem z białymi karteczkami. Jakoś wszystkie myśli o biorących udział w turnieju z niej wyfrunęły podczas kłótni z Toshiro i całego tego zamieszania. Nie połączyła kropek. Ale i tak była mu wdzięczna. Czy mogła jednak zaufać? Nie, nie do końca. Nie po tym, co przed chwilą miało miejsce. Sądziła jednak, że nikt tutaj już nie wywinie żadnego numeru, nie przy świadkach, którzy byli gotowi na wszystko już teraz.
Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
Chłopak, którego kopnął czarnowłosy pod wpływem emocji – tak, mąż Asaki, który stał się niezwykle agresywny, pokryty czarnymi cierniami na całym widocznym ciele został szybko… Ostudzony. Nie miał okazji bardziej skrzywdzić tego, który zaatakował czy co tam zrobił białowłosej. W sumie nie był naocznym świadkiem wszystkiego, jednak jego przywiązanie i chęć pomocy w razie potrzeby Yamiemu mówiła mu, że trzeba się zbliżyć i przygotować. Po wydarzeniach, w których kruczowłosy walczył ze sobą opuszczając arenę nieco się uspokoił. Widać było jak wypuszcza powietrzę, odpuszczając rękojeść katany. Włożył ręce w kieszenie, szukając przy okazji później przy klatce piersiowej w płaszczu szlugów, które tam chował.
- Kurwa... Będę w pobliżu, przyjacielu. - rzekł sam do siebie, mówiąc to jednak z zaciśniętej szczęki w kierunku Yamiego, łapiąc z nim chwilowy kontakt wzrokowy - widać było jak oczy czerwonookiego szermirza płonął. Tuż po, Yami odpuścił już i tylko przekazał mu, że to koniec siadając gdzieś w pobliżu. Przyglądając się kobiecie, która już później całkiem się rozkleiła… Przestał się gapić jak świr, to już było nie na miejscu. Odpuścił tym razem. Jego czerwone oczy pofrunęły gdzieś w dal, w poszukiwaniu Akaruia, który został gdzieś z tyłu. Yami był bezpieczny, a on sam mógł się odsunąć. Zasłyszał tylko to, że Seinaru wraz z Ichirou wychodzą za Toshiro i Shikim. Cóż, nie czuł się za nikogo stamtąd odpowiedzialny, więc nie miał zamiaru się mieszać. Wolał wrócić i z daleka obserwować Yamiego, a także poniekąd arenę. Mimo, że oczekiwał kłopotów, oczekiwał emocji i walki. Krwi i bólu, jednak wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Nie tutaj ze względu na… Seinaru. Tak. Myślał o tym, że jako przyszły Shogun czuł się odpowiedzialny za ten kraj, a także turniej. Słowa Ichirou wpłynęły na niego, przez co stał się nieco bardziej zachowawczy w swoim zachowaniu. Nie mógł pozwolić na zepsucie renomy Klepsydry, a także samego Seinaru, gdy mogą połączyć ich z tejże organizacji. Rozum posiadał, mimo szaleństwa, które gnieździło się w nim gdzieś głęboko.
Usłyszał swoje. Genjutsu Toshiro, w końcu dziewczyna mówiła dość głośno. Ten obcy Uchiha, który jeszcze przed chwilą był na arenie wyciągnął ją z genjutsu. Skoro tam była to był nielicznym, który mógł to doskonale stwierdzić. „Sharingan”. Wspaniała broń. Przyszłość, która niechybnie czekała na Kyu. Zdobywcy, człowieka który przekracza wszelkie granice, choćby po trupach. „Yoshimitsu… Tego skurwysyna to ja dopadnę...!” Wściekł się. Zagryzł mocniej zęby, aż było słychać nieprzyjemne szurnięcie ząb o ząb. Tak, to zdecydowanie był powód dla którego chciał stać się silniejszym – Yoshimitsu Uchiha. Jak niegdyś Mizuno wywołał w nim nienawiść do tego klanu, tak teraz celem było skrócenie tego skurwiela o głowę. Znów Uchiha, którym służył, a wszystko dzięki Katsumi, ona była inna. Ona była warta więcej niż tylko oni. Zasłyszał jeszcze coś co znał doskonale z bitwy z klanem *tfu* Senju. Jej mąż był Juugo. Czyżby te ciernie były z tym związane? Ale przecież oni przemieniali swoje ciało w broń nieco inaczej? Nie mógł tego łatwo pojąć, jednak przy szlugu, którego po chwili odpalił musiał to przemyśleć. Wypuszczając dymek za dymkiem rozejrzał się po trybunach tuż obok Akaruia. Tam siedział Kuroi, który zaczepiał jakąś niewiastę. Czerwonooka wyglądała trochę dziwnie, ale to samo można przecież powiedzieć i o nim.
- Chcesz bucha? - zapytał Akaruia, podając mu szlugę. Na twarzy pierwszy raz od wydarzenia z białowłosą i Toshiro w roli głównej pojawił się szczery uśmiech. Wiedział, że Rui nie pali, ale dlaczego miałby go nie powkurwiać. - Ruszymy z Klepsydrą po turnieju. Zostajesz Yamim tutaj czy chcesz zwiedzić trybuny? Sprawdziłbym co dzieje się ciekawego w innych miejscach. Jeśli nie to przejdę się sam. – powiedział spokojnie. Zaciągając się aż popłynęła mu łza z oka. Ale weszło.
Krótki wygląd: Mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, wzrostu około 170 cm. Ubrany w kremowe kosode, z brązową hakama oraz granatowym haori z rodowym symbolem. Na głowie wysłużony, ale nadal w dobrym stanie kapelusz.
Rozkaz był... czekać. Kakita zajął miejsce na flance Seinaru, a niedługo potem dołączył do nich Ichirou i chwilę później kolejni. Prawa dłoń samuraja zawinięta była na rękojeści jego miecza i czekał, potrzebował tylko jednego słowa, nawet nie, gestu i już ruszyłby przed siebie by jego ostrze niosło śmierć. Sytuacja była zatrważająca, ciemnowłosy młodzieniec zwijał się pod ciosem, jaki wyprowadził mu tajemniczy... nie, nie tajemniczy, przerażający jegomość, po którego "przepływały" dziwaczne znaki. Kakita pierwszy raz w życiu widział coś takiego i jeśli ktoś by się go pytał, to nie chybnie rzekłby, że oto stanął na przeciwni niego istny Oni - demon którego trzeba natychmiast zniszczyć. Czy Kakita się bał? To dziwne, ale... tak, czuł lęk. Lęk jaki drapieżnik czuje tylko w obliczu pojawienia się innego, równie sprawnego, lub nawet sprawniejszego łowcy. Taki właśnie był Shikarui, jego oczy rozglądały się za kolejnym celem, był rozdrażniony, zagubiony, ale nie chciał uciekać, o nie. Niebieskooki widział już kiedyś to spojrzenie - nie obawiające się i gotowe rzucić się nawet na ostrza, byleby osiągnąć cel. Tacy przeciwnicy napawali jego serce lękiem, jednakże wcale to nie oznaczało, że zamierzał uciekać. Teraz, kiedy stanął w tym miejscu, osłaniając flankę przyszłego shoguna, a dłoń mając nawiniętą na mieczu nie mógł się już wycofać, cokolwiek się stanie, jakikolwiek padnie rozkaz, to on będzie gotów...
Sekundy mijały, a na scenę wchodzili kolejni aktorzy, jednym z nich był młodzieniec, który jeszcze przed chwilą walczył na arenie z władającym papierem shinobi. Jakąż rolę odegrał w tym przedstawieniu i co w zasadzie uczynił ten, który zawijał się na podłodze? Odpowiedzi pojawiały się systematycznie, rozjaśniając obraz. Oto własnie tamten, którego Asagi wziął początkowo za ofiarę, wykorzystał przeciwko białowłosej sztukę iluzji. Tutaj, przy tylu świadkach, jakby nigdy nic. Kakita nie gardził użytkownikami genjutsu, o nie. Może dla wielu ta sztuka była niegodna, jednakże on nie rozpatrywał jej w tych kategoriach - ona nie była niegodna, ona była nieludzka. Pozwalała pogwałcić najbardziej prywatną i ostatnią kryjówkę w której można się było skryć - własny umysł. Żuraw niewiele wiedział o arkanach ten drogi, ale właśnie ta wiedza potęgowała jego lęk. Nie bał się tego, co mógł przeciąć mieczem. Nawet jeśli było to oszalałe ciele śmierci. Jak jednak walczyć z wytworem własnego umysłu?
Obalony na ziemię, powoli się podniósł i... Wyglądał równie przerażająco jak Shikarui. Kakita nie obawiał się szaleńców, ci bowiem chociaż byli nieprzewidywalni, to jednak stanowili realne, materialne zagrożenie. Pustka natomiast... pustka była otchłanią. Otchłanią za którą nic się nie ukrywa, czymś w czym mieszają się wszelkie barwy i utraciwszy swój charakter przyjmują przerażającą formę. Tak teraz wyglądał Toshiro, który miał nosić piętno klanu Uchiha. Kakita nie wiedział jeszcze o tym, ale ten noszący wachlarz w herbie klan shinobi skazany był na pustkę. Ci, którzy najbardziej odczuwają, których moc opiera się właśnie na uczuciach, jednakże czerpiący ją w najbardziej wypaczony sposób. Mówi się, że miłość uskrzydla, nienawiść niszczy, a co robi pustka? Pustka nie jest nienawiścią, jest czymś zdecydowanie gorszym. Kiedy w nią spoglądasz, to ona spogląda na ciebie i przyjdzie na twoje wezwanie. Zabierze cię, zaleje sobą i wypuści w twojej najbardziej demonicznej formie...
Powiadają że strach prowadzi do lęku, ten zaś do gniewu, a gniew do nienawiści. Ta ostatnia natomiast daje cierpienie. Cierpienia było tutaj wiele. Cierpiał ciemnowłosy młodzieniec, cierpiała białoowłosa niewiasta, cierpiał ostatecznie ten cały Jugo - tak go nazwała. Kakita pierwszy raz słyszał to nazwisko, ale nie potrzebował więcej wiedzieć by zrozumieć o co jej chodzi. Jej małżonek był kipiącym wulkanem, dzikim zwierzęciem gotowym rzucić się na pierwszego, kto się pojawi i rozerwać na strzępy. Należało się go pozbyć, tu i teraz. Kakita przeniósł spojrzenie na Seinaru czekając na rozkaz, gest, cokolwiek. Nie można przecież było tej sprawy zostawić tak o, ale jaka to była sprawa? Ofiara i Napastnik - te role obracały się na scenie tej boskiej komedii, gdzie Kamii wydawali się dla czystej zabawy mieszać losem. Bo przecież to wszystko było efektem nieporozumienia, dawnej drzazgi która wbita zasiała ziarno bólu, a ten odpowiednio "pielęgnowany" zawsze daje złe owoce. To właśnie tutaj się stało, egoizm z każdej strony, każdy chciał zdobyć coś dla siebie, każdy chciał siebie, każdy... Tylko Asagi tego nie wiedział. Przed swoimi oczami Kakita miał tragedię, tragedię której nie rozumiał. Rozumiał jednak do czego służy miecz. Rozumiał też, że pewnych rzeczy nie da się cofnąć, dlatego gdy ostrze idzie w ruch trzeba mieć absolutną pewność, że ten ruch prowadzi do dobrego, a jeśli nawet nie, to trzeba być gotowym przyjąć konsekwencje. "Daj tylko znak..." - pomyślał raz jeszcze spoglądając na Seinaru, kiedy "ubrany w deseń" jegomość zaczął się oddalać. Kakita nie musiał znać sytuacji by wiedzieć, że stanowi on teraz ogromne zagrożenie. Zrobi więc to, co rozkaże mu senpai i nie chodzi o przerzucenie odpowiedzialności. Chodzi o zasady... Co zaś uczynił Kei?
Słysząc słowa przyszłego shoguna, Kakita otworzył szerzej swoje niebieskie oczy. On... teraz nie rozumiał niczego. Jak to, co gdzie, jak? Absurdalność tego co powiedział włócznik uderzyła w świadomość Kakity niczym młot, ale dalsze słowa... "A więc tak..." - pomyślał i zrozumiał. To nie było jego zadanie. On był tutaj tylko obserwatorem, nieistniejącym pionkiem wśród wielkich tego świata. Seinaru-senpai zamierzał rozwiązać tą sprawę razem z Asahi-sama, co do tego Żuraw nie miał żadnych wątpliwości. Nie zamierzał oponować. Chociaż przez chwilę poczuł zawód, że to nie on jest proszony o pomoc to... w zasadzie szybko zrozumiał. Poznali się dopiero przed chwilą, co Kei o nim wiedział? Że widzieli się kiedyś w Hanamurze, że mieli wspólnych wrogów, że byli samurajami? W najbardziej optymistycznej wersji Kakita jawił mu się jako anonimowy samuraj który od 2 lat nie umie sobie poradzić z jakimś gangiem - czy ktoś taki mógł dotrzymać mu kroku, czy chociaż towarzyszyć w zadaniu, albo być wsparciem? Duma Kakity spotkała się ze ścianą niczym morska fala z kamiennym klifem. Chyba pomylił niebo z odbiciem na tafli jeziora jeśli jakaś cząstka jego wierzyła w to, że cokolwiek tutaj może - to nie była jego sprawa, już nie była. Kakita doskonale wiedział kiedy i co należy, a przynajmniej tak uważał. Odczytał postawę swojego senpai, ten nie życzył sobie by ktokolwiek poza Ichirou za nim szedł, tak więc co mu pozostawało?
Prawa ręka samuraja opuściła rękojeść miecza, jego oczy lekko się zwęziły, a on sam wyprostował się. Wziął wdech i powoli wypuścił go, obserwując sytuację, która się rozchodziła. Wszystko wracała do normy, jakby nigdy nic. Białowłosą zajął się zupełnie nie zwracający na siebie uwagę młodzieniec, którego przed chwilą ochraniał Kyoushi-san. Sam białowłosy teraz z kimś rozmawiał, ustalali sprawy tej całej Klepsydry. Żuraw natomiast znów był sam. Nie chciał wchodzić tutaj z nikim w dalszą interakcje, sprawa została rozwiązana, a na pewno przekazana do rozwiązania przez starszych i lepszych od niego. Ciemnowłosy poprawił swój kapelusz, zrobił jeden krok w tył, następnie drugi i odwróciwszy się przez lewe ramie rozpłynął się w tłumie. Nie miał tu już czego szukać i nie chciał tu teraz być. Losy wschodniej trybuny już nie zależało od niego, ale, czy kiedykolwiek było inaczej? Należało zmienić miejsce i otoczenie. Oto... sugestia od losu. Otaczali go członkowie tajemniczej organizacji, ale za sprawą krótkiego dramatu, który rozegrał się przed chwilą mógł się oddalić nie narażając się na obrażenie kogoś, czy niedopełnienie obowiązków...
<ZT>
Dotyczy: Asagi
0 x
Poza tym, uważam, że należy skasować Henge i Kawarimi.
Kilka minut po stworzeniu poza terenami areny, klon Natsumego powoli zaczął się wspinać w kierunku trybuny wschodniej, sprawdzając po drodze czy wszystkie elementy wyposażenia znajdują się tam, gdzie powinny. Wyglądało jednak na to, że technika zadziałała jak należy, i wytwór nie różnił się od oryginału absolutnie niczym - a jeśli teoria przekazana mu przez Reikę była prawdziwa, to też nawet sensorzy nie powinni być w stanie wykryć, czy jest oryginałem, czy tylko kopią. Na tym etapie klon miał własną świadomość i podejmował własne decyzje - jednak jako że charakter miał dokładnie identyczny jak prawdziwy Natsume, to to nie powinno być takie problematyczne. Ciekawe, co takiego się wydarzyło, że aż na północnej trybunie dało się zauważyć jakieś... no, może nie rozruchy, ale gwałtowniejsze sytuacje. Klon parsknął cichym śmiechem. Na szczęście dostał odgórne polecenie, że jeśli ktoś spróbuje mu zdjąć maskę, to ma od razu zniknąć... W tym momencie mężczyzna wyłonił się ze schodów, wchodząc na wschodni sektor trybun. I od razu zauważył kilka znajomych twarzy. Na pewno nietrudno było zauważyć naszą legendę z parciem na szkło, Ichirou, który aktualnie siedział obok Keia Seinaru - którego rozpoznał dzięki temu, że w końcu widzieli się z bliskiego dystansu gdy ten zwyciężył na turnieju w Hanamurze. Co ciekawe - dość szybko zauważył też poznany mu niedawno duet, który w połowie zdążył już go nie polubić - Shikarui i Asaka. Cóż, przypuszczał że oni nie będą się palić do rozmowy z nim, więc przynajmniej tyle - na chwilę będzie miał spokój. Wyszedł z tuneliku prowadzącego do schodów, i przechodząc niechcący potrącił ramieniem stojącego tuż przy murku i wejściu do tunelu białowłosego mężczyznę z papierosem w dłoni. Sam Yuki kiedyś palił, ale była to raczej fajka kiseru - i zdążył już dawno rzucić tenże nałóg. Zamaskowany obrócił się lekko, by zwrócić twarz w kierunku młodego mężczyzny. -Wybacz. Niechcący. Następnie zaś zajął jedno z wolnych miejsc przy samej krawędzi trybun, które znajdowałoby się nieopodal zejścia na schody - a przy okazji żeby mieć dobry widok zarówno na pola walki, jak i na sytuację na trybunach. Na wszelki wypadek odstawił swój "kij" udający laskę do chodzenia obok siebie, oraz odstawił Kubikiriboucho na bok, opierając je o murek. W ten sposób nie powinien przeszkadzać tym, którzy będą siedzieć za nim - a miecz będzie mieć cały czas pod ręką.
Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
Białowłosy obserwując co się dzieje na trybunie, co rusz odwracał głowę w stronę aren. „Więc skończyli pierwszą rundę? Uchiha padł, ktoś tam padł, kurwa. Nudni są. A tamci?” Spoglądał wtedy na walkę samuraja i kogoś przy okazji. No nie było to wymarzone zwarcie, nie były to pojedynki na miarę turnieju, w którym brało udział tak dużo różnych zawodników. Wszyscy walczyli bardzo zachowawczo, to nie był styl białowłosego, który rzucał wszystko na jedną kartę od początku. Atak najlepszą obroną, a ofensywny styl walki nieraz powodował zawroty głowy jego kompanów. Często ranny, często krwawiący, ale zawsze wychodzący z walki zwycięsko, taki już był i tak pragnął żyć. Na sto dziesięć procent.
Wciąż wpatrując się w przestrzeń, oceniał kto i co robił, dlaczego i po co. Trzymając papierosa, planował kolejny raz się zaciągnąć by wydmuchać kolejną porcję wielkich ilości dymu, które kotłowały się jeszcze chwilo w jego płucach. Czy mógł przewidzieć, że stanie niedaleko schodów to zły pomysł? Nawet nie zdawał sobie sprawy, że coś może się wydarzyć tuż po tej dramie, która się odegrała jeszcze chwilę temu. Czerwonooki był szczerze zaskoczony, gdy bez pardonu wszedł w niego jakiś zamaskowany mściciel. Nawet nie zdążył pomyśleć, bo od razu mówił co myślał. Potrącony trochę obrócił się barkiem, a jego zmrużony wzrok padł na maskę gościa. Prawie upuścił szluga, przez co byłby bardzo zły.
- A, żesz kurwa! - powiedział dość głośno pochylając się i próbując nie wypuścić szluga z ręki przez co trochę oparzył palec, w którym przed chwilą trzymał skręta i to było apogeum – Ekkhhh, EKHEEE, Szzzz.. Kuurr.. EKHHH - zakrztusił się dymem. No kurwa brawo Kjoszu. Odkaszlał to jakoś przez chwilę, musiał dojść do siebie, parokrotnie uderzając się w pierś, a dokładnie w kruczoczarny, ciężki pancerz płytowy, który leżał na nim jak na manekinie, perfekto. - Kurwa, niechcą.... - mówił to pierw spięty, gdy podnosił głowę, by znów spojrzeć na tego potwora, „Jebaniutki jaki mały. A to to co jest, hę?” Wtedy całkowicie zgłupiał. Wyluzował i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zapytawszy samego siebie nie mógł uwierzyć spoglądając na tego POTWORA. Ten miecz, to ostrze. Co to było? Jak on to w ogóle dzierży, ten knypek. - Coooo to za potwór! - powiedział głośno, od razu wkładając szluga do mordy. Był tak ciekawy, że od razu pobiegł do siadającego Natsume, nie wiedząc kompletnie kim jest. Ludzie mogli pomyśleć, że go zna, bo tak wykrzykiwał w kierunku Natsu, a przecież nawet nie mówił o nim, a o jego... Mieczu. Podszedł blisko, by prawie usiąść obok, ale opierał raczej ręce o swoje uda i spoglądał – Tym się da walczyć? Ja pierdole ale bydle! – jego źrenice były maksymalnie rozszerzone. Był w szoku, był podniecony, był NAKRĘCONY. Szlug znikał z każdym poborem powietrza, nie mógł się nadziwić i chciał o tym gadać. On chciał wiedzieć, zachowywał się jak małe dziecko, którego śnieżnobiałe włosy padały na czoło.
Widoczny ekwipunek: Po dużej, czarnej torbie nad pośladkami - nieco na boku, rozłożony fūma shuriken na plecach, katana o czarnym wykończeniu przytroczona do lewego boku
Spojrzała na niego z politowaniem, gdy zapytał o wojnę. No tak, czego mogłaby oczekiwać od kogoś w jego wieku, jak nie powoływania się na swoje doświadczenie, jako uniwersalną mądrość? Tak prostym tematem były wojny, a jednak tylko niektórzy zdawali się pojmować ich istotę. Z różnych powodów wybuchały, ale łatwiej można było nazwać to pretekstami, niż konkretnymi przyczynami. Wypowiadane były, bo jedna ze stron uważała się za lepszą od drugiej. Tyle. Lepszą w kwestii armii i wojska, lepszą w kwestii zarządzania, lepszą tak ogólnie i lepszą moralnie. Nie było innych wojen. Były to potyczki ambicji oraz wartości. Ginęli ninja, ginęli żołnierze, ginęli cywile. Umierał każdy, kto nie był w stanie zagwarantować sobie bezpieczeństwa. I można było mówić, że Ci ostatni nie zawinili niczym, ale byli winni sami sobie, że byli tak żałośnie słabi, głupi i biedni. Nie mieli mocy, aby siebie obronić, nie mieli rozumu, aby uciec od zagrożenia, ani pieniędzy, by zapłacić za ochronę. Żyli po prostu nadzieją, że świat jest dobry i ominie tych, którzy na pozór nie mają nic wspólnego z wojną. Obrzydliwa naiwność. Nie odpowiadała na pytanie, nie komentowała tego dalej. Ona wyraziła swoją opinię, a czy Kuroi ją uzna czy wedle jej słów - nie uzna za właściwy powód, to już jego sprawa. Nie zależało jej na potwierdzeniu, że ma rację, bo doskonale wiedziała, że ją po prostu ma. Może byłoby to przyjemne, ale w żadnym przypadku niezbędne lub chociażby potrzebne. Tak, jak z tym docenieniem jej za to, kim była, a nie jak wyglądała. Chociaż jej reakcja była tak niespodziewana nawet dla niej samej, to wciąż nie czuła, że było to coś, czego potrzebowała. Komplement był tylko bardzo miłą odmianą, czymś satysfakcjonującym i tyle. Niczym więcej. Może Sabaku trafił w punkt, w który nie trafił nikt dotychczas, może nabrał w oczach panny Nanatsuki wartości, ale w gruncie rzeczy co to znaczyło? Nic. Youmu dalej była Youmu, a on sobą. Tylko razem byli na lepszych warunkach, przynajmniej pozornie, bo Kuroi mógł mieć jakieś wyobrażenie na temat czarnowłosej, ale wiedział zdecydowanie zbyt mało, aby było jakkolwiek trafne. Czy domyślał się, że ich relacja tak naprawdę nie zmieniła się? Że skorzystałaby z niego jak z ludzkiej tarczy, gdyby tylko pojawiło się zagrożenie? W końcu młoda Maji chroniła największą wartość, tą, którą świat nie mógł stracić, a więc siebie samą. W tym celu była zdolna poświęcić wszystko co żywe i martwe. Bez najmniejszego zawahania. I chociaż nie patrzyła na starca, gdy ten ją zawstydził, to czuła jak się rozkoszuje swoim drobnym tryumfem. W tamtym momencie nie myślała trzeźwo, rozważań było zbyt wiele, ale gdy emocje opadły, to również miała satysfakcję, aczkolwiek ze zgoła innego powodu. Nie cieszyła się, że została doceniona, a że Kuroi miał teraz jakiś fałszywy obraz wrażliwości czarnowłosej we własnym umyśle. W tym momencie uważał ją za inną, niż mu się przedstawiła, ale nie miał zielonego pojęcia kim była naprawdę. Nie wiedział, że dalej nic nie znaczył, chociaż miał potencjał przewyższający kogokolwiek, kogo spotkała. Za wyłączeniem Kirino. Poznała się na nim trochę i zdążyła zauważyć, że nic z tym nie zrobi, nie zmieni go na osobę, która byłaby znacznie bardziej wartościowa, która byłaby jej przydatna, więc pozostawało pobawić się z nim dalej. Pograć w grę i zapomnieć. - Stare drzewa są też spróchniałe, byle wichura może je zniszczyć. Brakuje im elastyczności tych młodych. Zresztą... Ty nikomu słońca nie zabierasz. Sam żyjesz w cieniu wielkiego drzewa. - odezwała się nieco od niechcenia, bo nie wyszła mu ta kontrofensywa. Nie był przecież ani wielkim, ani silnym, ani imponującym "drzewem". Sam powiedział, że woli żyć w cieniu. Do jego porównania bardziej pasował Ichirou, który zdecydowanie wpisywał się w tę rolę. Był takim drzewem, które skupiało na sobie całe słońce, jakby mając je na wyłączność. Jedynie drobne, zagubione promyczki spadały gdzieś niżej, pozwalając kiełkować tym słabszym. Jeżeliby próbować porównać Youmu do jakiegoś drzewa, to... potrzeba było kogoś wyszkolonego w tej dziedzinie, bo czy istniały rośliny, które rosły w nocy i potrafiły zniszczyć drzewa? Tego nie wiedziała ani kunoichi, ani narratorka. Naturalnie wiedziała, że ma rację, gdy mówiła o jego obawie przed zmianami, jednak nie do końca spodziewała się, że ten tak po prostu się zgodzi. Niby wiedziała, że staruszek jest szczery do bólu z innymi i ze sobą, jednakże dostrzegła, że lubił się z nią droczyć nawet mimo tego. Tym razem z jakąś melancholią zaczął opowiadać o swojej przemianie, że kiedyś był osobą stojąca na uboczu, która nie chciała nikomu wadzić. Z jednej strony postawa godna pożałowania, z drugiej - warta szacunku. Jeżeli nie przedstawiał żadnej wartości, to największą przysługą jaką mógł zrobić światu, było po prostu nie przeszkadzanie tym, którzy takową posiadali. Przynajmniej do momentu, aż zmienił się i zaczął coś sobą stanowić. Youmu, może nie wyglądała, ale potrafiła dostrzec diamenty nawet w łajnie. Takim czymś mogło być zachowanie Kuroia. Tylko osoba inteligentna mogła zrozumieć, że tylko zawadza i najlepiej, jakby znalazła się na skraju drogi, pozwalając gnać tym, którzy mieli szansę w tym wyścigu. I tylko ktoś rozsądny dokonałby w sobie zmiany, która pozwoliłaby na powrót na trasę. Naturalnie mała wredota nie mogła pochwalić starca za podjęte decyzje, a musiała dopiec mu, zażartować sobie z niego, mając zupełnie gdzieś jego uczucia, które przed nią teraz wyłożył. - Jeżeli teraz jesteś lepszą wersją siebie, to naprawdę musiałeś być kurewsko żałosny kiedyś. - powiedziała zaskakująco lekko, wesoło, jakby śmiech cisnął się jej na usta. Wyprostowała się na swoim siedzonku, poprawiła bukłak z wodą, a także płaszczyk, przez który powoli zaczynał przedostawać się chłodek. Najpewniej przez długie siedzenie w jednym miejscu. Gorąc tłumu zaczynał ustępować, gdy pola walk pustoszały. A zakończyła się walka wyznawcy Hachimana z użytkownikiem Raitona, zaś później kartkowca i katonowca, by przedostatnią była ta, którą najbardziej obserwowała czarnowłosa. Zaśmiała się, gdy sędzia ogłosił, że wygrał jakiś Shenzen, a nie Shins. Patrzyła jak schodzi z areny z miną pełną obrzydzenia, ale także... satysfakcji? Wyglądał tak okropnie, przybity tak nieznaczącą porażką. Był silniejszym z ich duetu, a przegrał pierwszą walkę i, co najgorsze, miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie. Może i miał siłę w takim chłopskim znaczeniu - moc, aby walczyć, ale nie miał tej psychicznej, która pozwalałaby mu brnąć przed siebie z podniesioną głową. Youmu nigdy nie wyglądałaby w ten sposób, nawet w momencie śmierci. Jeżeliby ktoś ją zabił, to znaczyło, że był kimś. W ten sposób mogła umierać tylko z uśmiechem dumy na ustach. - Dwóch Ichirou? Zabrakłoby Kaguyów na dwóch Ichirou. - odparła obojętnie, spoglądając na chwilę na Kuroia. Wiedziała o co mu chodzi, wiedziała też, że byłaby to dla niektórych scena wręcz komediowa, ale ona patrzyłaby na to przedstawienie z politowaniem. Jedna wydmuszka i druga wydmuszka. Nie ujmowała osiągnięć Diabłowi Świtu, jednak naprawdę obrzydzała ją uwaga, jaką pragnął na siebie skupić. Chciała, by był kimś w jej pokroju - bardziej skupionym na sobie, ale w tej egocentrycznej sferze, która nie potrzebowała blichtru, ochów i achów jakiegoś szarego ścierwa i podkreślania kim się jest. W takim przypadku szanowałaby go znacznie bardziej, a tak to mogła doceniać jedynie wszystko to, czego dokonał. A było tego niemało. W końcu musiała zwrócić uwagę na wydarzenia, które działy się, prawdę mówiąc, tuż obok niej. Na tym samym sektorze trybun, kilkanaście metrów dalej, Toshiro, Shikarui i grupka innych ludzi miało zdecydowany problem. Przejęła kartkę i ołóweczek, nie patrząc nawet na Kuroia. Była zaabsorbowana sytuacją obok. Parsknęła śmiechem, widząc jak Nishiyama unika kopnięcia w krocze tylko po to, by oberwać w brzuch. Zaśmiała się melodyjnie, gdy białowłosa zaczęła krzyczeć przekleństwa jak opętana. Załatwianie prywaty w tak tłocznym miejscu nie mogło oczekiwać na inną reakcję, jak śmiech i tłumy gapiów. Sytuacja zrobiła się napięta. Shikarui zdawał się przygotowywać do ataku, coś się działo z jego skórą, czego panna Nanatsuki nie rozumiała, ale na ten moment nawet nie starała się zrozumieć. Każdy napiął się niczym struna, nawet Kuroi, ale nie ona. Ona siedziała, chichocząc, gdy życie Toshira legło w gruzach. Jasnowłosa krzyczała dalej, mówiła o oczach, o tych "pierdolonych oczach", a przecież opancerzony młodzieniec miał takie nudne spojrzenie, czarne i proste. Może jednak zaskakujące? Nic się nie wydarzyło na pierwszy rzut oka, a krzyczała jak poparzona. Nawet mistrz Nishiyamy postanowił go pokarać, zdawał się być gotowy na coś więcej, niż kopnięcie. Czy chciał go zabić? Tylko co zrobił biedny Toshiro? Nie wyglądało to, jakby po prostu powiedział coś nie tak. Cała reakcja była zbyt gwałtowna, zbyt mocna. Zupełnie jakby coś działo się tylko w ich umysłach. Iluzja? Możliwe, jednak było to tylko przypuszczenie, które Youmu wolała mieć w pamięci. W końcu nadal nie wiedziała co czarnooki potrafi, może właśnie operował Genjutsu? Może. Może nie. Musiała być gotowa i tak na wszystko, na każdy żywioł i każdy znany jej klan. Musiała wpaść na plan, który będzie najszybszy, najefektywniejszy i najmniej ryzykowny. Może nawet wiedziała już co chcę zrobić. - O, cyrk! - odezwała się wciąż wesoło, wciąż chichocząc, patrząc jak sytuacja się zaognia, jak do całej sprawy dołączają samurajowie. Najpierw dwójka, a później jeszcze dwóch. I Ichirou. I cała zgraja innych ludzi. Nie, to nie mogły być po prostu słowa. Tutaj wydarzyło się coś więcej, był atak lub próba wykonania go. Sytuacja była zbyt nerwowa, aby po prostu uznać to za żywiołową kłótnię. No i coś musiało być z tymi oczami Toshiro, które przecież były tak zwyczajne, tak monotonne. Panienka Nanatsuki westchnęła ciężko, gdy towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Sytuacja się uspokoiła, ona wróciła wzrokiem do Kuroia, nie zauważając, że Nishiyama spojrzał w jej kierunku, może w poszukiwaniu wsparcia. Tego wsparcia z pewnością by nie otrzymał, nie teraz, gdy dla Youmu cała sytuacja była po prostu śmieszna, zabawna, niczym cyrkowe pokazy. Jej roześmiana twarz tylko bardziej by go załamała, a tak to mogła wykorzystać to wszystko przeciwko niemu, pokazać mu, że wtedy, gdy odpowiadał jej, że wszystko robi się dla samego siebie, to kłamał. Teraz wydawał się stracić całe życie, bo jakaś białowłosa nie była z niego zadowolona, bo nie chciała go znać i kazała mu wypierdalać. Jednak nie żył dla siebie, żył dla innych. Godne pożałowania. Teraz dopiero zajęła się kartką, w której miała nanieść zmianę. Pewnie spodziewał się, że dopiszę jakąś cechę albo jeszcze kilka nawet, ale ona miała zupełnie inny plan. Z beznamiętną minął skreśliła jednym, zdecydowanym, zgrabnym ruchem słowo "głupi". Nie, nie był głupi, tego nie mogła o nim powiedzieć. Wszystko inne się zgadzało, ale myliła się w przypadku jego inteligencji. Mogłaby napisać "uparty", ale ciężko było nazwać to negatywną cechą, tak naprawdę. Czy upór był czymś złym, gdy wierzyło się we własną rację? Nie, był rozsądną postawą, więc jego upór był wskazany, gdyby tylko miał spojrzenie na świat nieco trzeźwiejsze, a mniej skonstruowane z ideałów, które zakładały, że ludzie umierają bez powodu. Wszystko miało swój powód, nawet jeżeli nie chcieliśmy go zaakceptować, nie dało się go przełknąć, to on wciąż był. - Teraz się wszystko zgadza. - powiedziała, oddając mu kartkę oraz ołówek. Miała znudzoną minę, która pasowała do oglądania wyjątkowo nudnej ostatniej walki, w której dopiero teraz zaczęło się coś dziać. I wedle zakładań Youmu, były to wydarzenia na poziomie techniki ninjutsu znanej nawet dzieciom. Westchnęła ciężko. - Żenada. - mruknęła do siebie, mrużąc oczy, patrząc na dwójkę walczących. Dwójkę, bo nie wierzyła, że te klony mogą być czymś więcej, niż iluzją. Gdyby tak było, to już dawno chłopak by z nich skorzystał, a nie dopiero teraz, starając się wykonać pierwszy atak.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Zielony. Płaszcz. W każdej baśni musi być rycerz, który zostanie bohaterem, księżniczka, która jest do odratowania i ten legendarny przedmiot, który rycerz będzie musiał znaleźć, żeby uratować królestwo. Znam nawet kilka bajek, w którym był nim zielony płaszcz. Jedną, w której był on najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Nie ważne, gdzie byłeś, co robiłeś i w jakim byłeś stanie, jeśli na twoich ramionach pojawiał się Płaszcz, wszystko stawało się w porządku. Sam ten płaszcz mógł być w najgorszym stanie, brudny, zabłocony, zakrwawiony, ale w twoich oczach zawsze był najpiękniejszy. Pachnący. Tylko czym? Albo kim. W tej bajce również był ciemnozielony płaszcz. Skoro spoczywał na ramionach rycerza, gotowego stanąć w obronie królestwa, pewnie właśnie była księżniczka do odratowania. Coś mi podpowiadało, że po kilku jakże dziwnych przypadkach, ten rycerz zapamiętał, żeby trzymać ten kawałek materiału przy sobie i pozwalać, żeby kolejny obcy mu go ukradł. A może to już nie miało znaczenia? W końcu minęło tak wiele lat, przepłynęło tak wiele zdarzeń, tak wiele sztormów zniszczyło idee i wiarę... Tajemnica Zielonego Płaszcza wcale nie leżała w tym, że był uszyty przez wielkiego maga ani w tym, że wpleciono w niego smocze łuski. To był zwykły kawałek materiału, który był kojarzony z niezwykłymi, zielonymi oczami.
Była jeszcze druga bajka. Ta prezentowała się zaledwie mignięciem, przemknęła w łopocie białych skrzydeł po błękitnym niebie. Jak w każdej porządnej baśni, tak i tutaj nie zabrakło rycerza, artefaktu i księżniczki. Rycerz z misją od samego króla, głęboko wierzący w honor, jaki otrzymał i z powinnością, która miała poprowadzić jego państwo do rozkwitu. Do zwycięstwa. Tak jak wielu, tak i on oglądał się za Zielonym Płaszczem. Wiedział, że musiał go chronić, w końcu był bardzo ważny. Właściciel - nie płaszcz. Niestety aby kogoś chronić, należy przede wszystkim otrzymać jego zaufanie. Zaskarbić sobie coś więcej niż obojętność. Niestety sylwetka dumnego Żurawia nie odbiła się nawet w zielonych oczach. Nie dane mu było przystanąć wśród morza traw i poznać ich miękkości. Za silny wicher wiał. Gdy nie możesz nawet dobrze zacząć bajki, czy w ogóle próbujesz ją kontynuować i szukać księżniczki?
Najbardziej udaną z tych wszystkich opowieści była z całą stanowczością opowieść o człowieku, który nigdy nie kochał nikogo bardziej, niż samego siebie. Jeśli spoglądał na ludzi, to dostrzegał tylko piękno Pani Nieba. Jeśli spoglądał na Panią Nieba, to tylko po to, by odrzucić samego siebie, na drobny moment, aby było ciekawiej. Sol błogosławiła swojego syna, a Los nie miała już nic do powiedzenia. Ten konkretny rycerz w naszej długiej opowieści wiedział już, że prawa tego świata działały bardzo prosto. Potrzebują jedynie malutkiego pchnięcia. Syn Słońca nie wahał się, by łapać w swój piasek wydarzenia tego świata. Tu była służba, tu było oddanie, tu były księżniczki, diamenty i złoto morza. I był też, oczywiście, Zielony Płaszcz.
Wszystkie bajki zbiegały się do tego samego. Do zielonych oczu.
Shikarui obrócił się do wszystkich plecami, co nie oznaczało, że ich nie widział. W uszach szumiała mu krew na tyle głośno, że chociaż słyszał głos Asaki, może nawet jej ciche parsknięcie, to zlały się one w jeden rytm trybun. Trybuny zaś uderzały jak bęben. Jak głośne walenie jego napompowanego adrenaliną serca. Skoro jego serce zostało tutaj, on mógł odciągnąć wrogów gdzie indziej. Szedł szybkim krokiem, popychają pojedynczych ludzi, którzy weszli mu w drogę, nie mając dla nich zbytku łaski. Nie mając dla nich energii. Nie mając na nich ochoty. On również miał w tym swoją kropkę nad "i", w tym krótkim rozdziale, który dla jednych będzie końcem, dla innych ciekawostką, a dla jeszcze innych irytującą wstawką w dniu, który chcieli spędzić spokojnie. Jego kropką nad "i" był samuraj, który ustawił się obok tych zielonych oczu, z dłonią na rękojeści, w rozkroku, gotów do... ataku. Kreską zbudowaną nad kropką, którą postawiono już za "i", było to, że Seinaru nie zamierzał tego pozostawić tak, jak strażnicy. Nie zamierzał też zignorować tego ten, w którego oczach zaklęto błogosławieństwo Amaterasu. Logiczne myślenie wskazywałoby, że powinien się zatrzymać i kuluralnie z nimi porozmawiać, uśmiechnąć się, jak potrafił, powiedzieć, że przeprasza za kłopot, nie chciał, ale jego żona... jego żona została zaatakowana genjutsu i źle traktowana. To był brzydki odruch, w strachu o to, co się z nią dzieje. W niepewności, czy właśnie nie przeżywa mąk. Gdyby jednak myślał logicznie, to nawet nie skoczyłby w stronę Toshiro, wiedząc, że ten nie zrobiłby Asace krzywdy. Gdybać mógł każdy. Tymczasem zamiast zatrzymać się w tłumie i rozmowę odbyć, czarnowłosy nieco przyśpieszył kroku. Tutaj przecież czułby się bezpieczniej, powinien, a sama myśl o tym, że Klepsydra ruszyła za nim tylko po to, żeby się go pozbyć nie byłaby taka straszna. Zamiast tego to właśnie tu czuł się najbardziej zagrożony, dopatrując się wroga w każdej mijanej osobie.
Zszedł po schodach. Zniknął w ciemnym przejściu i zszedł w dół. Kiedy znalazł się na nich, przyśpieszył, zeskakując po kilka schodków w dół, dopóki nie dotarł na sam dół. Biegiem znalazł się po drugiej stronie szerokiego korytarza, z którego prowadziło wyjście na zewnątrz. Powiew świeżego powietrza, wyciszenie huku areny oraz głosu tłumów na górze sprawiło, że odetchnął pełną piersią. Czuł, jak bolą go płuca, kiedy zachłannie łykał tlen. Przylgnął do ściany, ale jego ręce już zostały złożone w pieczęć Tygrysa. Nie aktywował jej jednak. Stał. Czekał. Jego oczy błyszczały jak karminowe gwiazdy w tych półcieniach, na tle zimnego kamienia. Obserwował, jak Klepsydra za nim schodzi. Był zupełnie opętany myślą, że właśnie schodzą po jego życie... nawet przez moment nie robiąc refleksji, że to wcale nie chodzi o to. Raczej o jego sogeńskie wyjście za Toshiro. Ha!
Klon Natsumego nie spodziewał się, że osobnik którego przez przypadek potrąci okaże się człowiekiem tak... ekstrawertycznym. Mężczyzna ze zwitkiem tytoniu w dłoni początkowo zaczął wydzierać się wniebogłosy, widocznie niezadowolony z faktu że został potrącony przez przechodzącego obok Yukiego - cóż, nie każdy lubi być wytrąconym z równowagi, sam Kenshi zapewne też byłby lekko poirytowany gdyby ktoś go potrącił i nic nie powiedział. No, ale w tym przypadku klon uprzejmie przeprosił, i odszedł na swoje miejsce, starając się przy tym nie zwracać jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Wychodziło jednak na to, że Wadatsumi ma w tym momencie zgoła inny plan na sytuację wobec Yukiego - potrącony przez quasi-Natsumego człowiek początkowo zaczął się krztusić dymem i próbować przy okazji miotać bluzgami na wszystkie strony. Szybko jednak się ogarnął, głównie na widok kopii Kubikiriboucho, którą klon chwilowo postawił obok siebie. Zapewne gdyby ktoś inny złapał za ten oręż, ten rozpadłby się w zwykłym obłoku. Dlatego też, widząc rozochocony i rozanielony wzrok mężczyzny, klon po prostu złapał za rękojeść miecza - lecz tylko tyle. Nie podnosił go ani nic w tym stylu - w końcu nie przyszedł tu żeby wojować. Po prostu chciał w ten sposób zasygnalizować, że owszem, nosi oręż, ale nie pozwoli żeby ktoś inny go dotknął. -No... tak. Miecze mają to do siebie, że zwykle stosuje się je do walki - odpowiedział tylko z delikatną nutką sarkazmu. Taką maciupeńką. Nie mógł sobie odmówić. - Kubikiriboucho (Miecz Kata) jest też znakomity żeby rozwiązywać dysputy, tymczasowo czy ostatecznie. Pozwolisz jednak, że nie będę tego pokazywać tutaj. Trybuny nie są dobrym miejscem do machania tasakami. Białowłosy zachowywał się cokolwiek dziecinnie. Ba, do tego też niczym chomik po kawie. Nietrudno było jednak zauważyć, że był entuzjastą walki mieczem - "normalni" ludzie raczej by się nie ekscytowali aż tak na widok jakiegoś niecodziennego ostrza. Którym Kubikiriboucho w sumie był. Zamaskowany mężczyzna nachylił się lekko w jego kierunku. -Wnioskuję zatem, że jesteś szermierzem albo fascynatem militariów? Mało kto potrafi docenić surową siłę tego miecza, panie...?