Dom Akiego
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Co do tego jednego chyba nigdy się nie dogadają, co? Shkarui czuł w sobie powinność, która nakazywała być tarczą i mieczem, stawać przed Akim i odgradzać go od wszystkiego i wszystkich, którzy chcieli wyrządzić mu najmniejszą krzywdę. A Aka wychodził wtedy na przód i ciągle chciał stać nie przed Sanadą, nie zgrywać bohatera fatalnego, a stawał obok niego. To była jedna z wielu lekcji, które miał do przyswojenia - nauczyć się współpracować z kimś, kto nie jest twoim Panem i nie jest też sługą, poznać samo znaczenie słowa “współpraca”. Godność? O niej nawet nie wypada mi wspominać. Okrywała lekkim płaszczem jego ramiona, układała się na jego barkach jak książęcy płaszcz. Mały Książę. Istniejący po to, by jego włosy mogły na zawsze kojarzyć się z pełnymi westchnień, bezgwiezdnymi nocami.
- To dobrze, że nie musimy się o to martwić.- Odparł rzeczowo i odstawił kubek na blat, żeby przejść się do kuchni, wyrzucić nie nadające się do niczego odłamki i jak prawdziwy Kopciuszek paść na kolana ze szmatą w dłoniach, żeby pościerać podłogę. Zaschnie, zacznie się lepić - najgorzej. Nabroił, więc musiał teraz grzecznie posprzątać. I tak nie czuł się dobrze z tym, że leżał do góry brzuchem przez tyle czasu i tyle spał i spał, i spał… nadal miał tak mocno ściśnięty żołądek, że z trudem cokolwiek przełykał. Aka dał mu dach nad głową, wikt i opierunek, zapewnił ciepły kąt, jedzenie, ubranie, a tu niemal punktem honoru było oddanie wszystkiego z naddatkiem. Niemal, bo honor nie miał z tym niczego wspólnego. Shikarui nie cierpiał długów. Zresztą przyzwyczaił się do ciągłego ruchu, do ciągłej pracy, a ten długi odpoczynek, choć bardzo potrzebny, zaczynał już mu siadać na głowie. Nadszedł taki moment, w którym ciężko mu było usiedzieć na miejscu z założonymi rękoma, kiedy widział, że coś jednak może zrobić. Na tyle, na ile był w stanie, oczywiście.
Prychnął cicho i spojrzał z dołu na Akiego. Każdy normalny powiedziałby, że nieprzyjemnie. Chłodna, obojętna lawenda. Ale to nie “nieprzyjemność” rozkwitała mu w głowie, kiedy tylko to spojrzenie unosił na tą konkretną osobę.
- Oczywiście, mój panie. Nie opuszczę posiadłości, póki nie przeliczę każdego ziarnka grochu. - Jak zwykle nie było słychać ironii ani sarkazmu w jego słowach, ale wyjątkowo tym razem pokusił się o ten jakże skomplikowany wybieg, w którego wyczuwaniu był tak kiepski. Pewne słowa same cisnęły się na usta. Podniósł się i polazł wypłukać szmatkę i rozwiesił ją na krzesełku. Na dworze chyba powoli zbierało się na deszcz. Otworzył na oścież okno, wpuszczając do wnętrza trochę świeżego powietrza. Dopiero wtedy wrócił do stołu, żeby usiąść obok Akiego. Tak, zdecydowanie czuł mięśnie. Czuł każdy mięsień i czuł zmęczenie, znużenie, które sprawiało, że znów chciało mu się spać - i jednocześnie nie chciał iść spać za nic w świecie. Nie teraz, kiedy Aka znów zaczął mówić i… znów zaczął być ciepły. Wręcz gorący, mógł śmiało stwierdzić. Lśnił, bił swoim wewnętrznym blaskiem, na pewno stłumionym, ale Shikarui nigdy do końca nie wiedział, co dzieje się we wnętrzu chłopaka. Czy rzeczywiście był tak szczęśliwy, na jakiego wyglądał, czy wyglądał tak dlatego, że nie chciał nikogo wokół martwić. W tym samego siebie. Właśnie - niby tyle krzyczał, tyle wokół skakał, jak małpka, tyle robił - i na pewno w tych czynach przekazywał bardzo wiele. O wiele za wiele, by oczy Shikaruiego mogły za tym nadążyć i to wyłapać. Shikarui potrzebował słów. Prostych i konkretnych, opisujących rzeczywistość, żeby mógł ją zrozumieć. W tym natłoku bodźców zwyczajnie błądził. W aktualnej chwili nawet nie bardzo wiedział, kim sam jest.
- Ał… - Złapał się za udo, w które ta poczwara go uderzyła, lekko pochylił się w przód, z odruchu a nie jakiejkolwiek potrzeby, łypiąc na Akiego nieprzychylnym spojrzeniem. - Urwę ci ten język. - Obiecanki-cacanki! Brzmiał śmiertelnie poważnie, zresztą nawet spoglądał na Akiego tak, jakby chciał go zabić na miejscu, gdyby tylko nie jego wiek, reumatyzm i te sprawy. Ale mimo ponurego wydźwięku wcale nie miał tego na myśli. Wyprostował się, nadal masując swoje udo, na którym pewnie będzie miał pięknego siniaka ze swoich ultra-mega-gibkich akrobacji. Po ścianach latać i bawić się w assasins creeda to jest komu, ale na stół to już nie ma komu wskoczyć i stanąć na wysokości zadania! Chociaż w tamtym momencie to akurat wszystko stało. Zapewniam. Chociaż Aka tych zapewnień raczej nie potrzebował.
- Dobrze, że znowu się uśmiechasz. - Nie mogłem już spoglądać na twoje mdłe oczy i zagubioną duszę. Na drżenie, choć nie było zimno, na zapatrywanie się w herbatę, która traciła temperaturę i na coraz bardziej stygnące ciało, które zapadało się samo w sobie tak, jak zapadał się umysł Uchihy. Tuzin blizn - tylko na umyśle, po tym, jak skreślił go świat i ból wewnętrznie rozpierdolił. Nie mógł ich znaleźć palcami na jego skórze, nie ważne, jak długo go badał, a jednak zdawał sobie sprawę z ich obecności. - Zamierzam tu zostać. - Odpowiedział na jego wcześniejsze pytanio-stwierdzenie. - Jestem wdzięczny, że mnie tu zabrałeś. - Wdzięczność? Czy to na pewno było dobre określenie? Chyba nie do końca, ale Shikarui ze swoim upośledzeniem opisywał swoją rzeczywistość jak najlepiej potrafił. I starał się. Naprawdę! W końcu pewnie przyjdzie czas wyniesienia się do własnych czterech ścian, ale jeszcze nie teraz. Teraz nie miał żadnego domu. Tu był jego dom.
- To dobrze, że nie musimy się o to martwić.- Odparł rzeczowo i odstawił kubek na blat, żeby przejść się do kuchni, wyrzucić nie nadające się do niczego odłamki i jak prawdziwy Kopciuszek paść na kolana ze szmatą w dłoniach, żeby pościerać podłogę. Zaschnie, zacznie się lepić - najgorzej. Nabroił, więc musiał teraz grzecznie posprzątać. I tak nie czuł się dobrze z tym, że leżał do góry brzuchem przez tyle czasu i tyle spał i spał, i spał… nadal miał tak mocno ściśnięty żołądek, że z trudem cokolwiek przełykał. Aka dał mu dach nad głową, wikt i opierunek, zapewnił ciepły kąt, jedzenie, ubranie, a tu niemal punktem honoru było oddanie wszystkiego z naddatkiem. Niemal, bo honor nie miał z tym niczego wspólnego. Shikarui nie cierpiał długów. Zresztą przyzwyczaił się do ciągłego ruchu, do ciągłej pracy, a ten długi odpoczynek, choć bardzo potrzebny, zaczynał już mu siadać na głowie. Nadszedł taki moment, w którym ciężko mu było usiedzieć na miejscu z założonymi rękoma, kiedy widział, że coś jednak może zrobić. Na tyle, na ile był w stanie, oczywiście.
Prychnął cicho i spojrzał z dołu na Akiego. Każdy normalny powiedziałby, że nieprzyjemnie. Chłodna, obojętna lawenda. Ale to nie “nieprzyjemność” rozkwitała mu w głowie, kiedy tylko to spojrzenie unosił na tą konkretną osobę.
- Oczywiście, mój panie. Nie opuszczę posiadłości, póki nie przeliczę każdego ziarnka grochu. - Jak zwykle nie było słychać ironii ani sarkazmu w jego słowach, ale wyjątkowo tym razem pokusił się o ten jakże skomplikowany wybieg, w którego wyczuwaniu był tak kiepski. Pewne słowa same cisnęły się na usta. Podniósł się i polazł wypłukać szmatkę i rozwiesił ją na krzesełku. Na dworze chyba powoli zbierało się na deszcz. Otworzył na oścież okno, wpuszczając do wnętrza trochę świeżego powietrza. Dopiero wtedy wrócił do stołu, żeby usiąść obok Akiego. Tak, zdecydowanie czuł mięśnie. Czuł każdy mięsień i czuł zmęczenie, znużenie, które sprawiało, że znów chciało mu się spać - i jednocześnie nie chciał iść spać za nic w świecie. Nie teraz, kiedy Aka znów zaczął mówić i… znów zaczął być ciepły. Wręcz gorący, mógł śmiało stwierdzić. Lśnił, bił swoim wewnętrznym blaskiem, na pewno stłumionym, ale Shikarui nigdy do końca nie wiedział, co dzieje się we wnętrzu chłopaka. Czy rzeczywiście był tak szczęśliwy, na jakiego wyglądał, czy wyglądał tak dlatego, że nie chciał nikogo wokół martwić. W tym samego siebie. Właśnie - niby tyle krzyczał, tyle wokół skakał, jak małpka, tyle robił - i na pewno w tych czynach przekazywał bardzo wiele. O wiele za wiele, by oczy Shikaruiego mogły za tym nadążyć i to wyłapać. Shikarui potrzebował słów. Prostych i konkretnych, opisujących rzeczywistość, żeby mógł ją zrozumieć. W tym natłoku bodźców zwyczajnie błądził. W aktualnej chwili nawet nie bardzo wiedział, kim sam jest.
- Ał… - Złapał się za udo, w które ta poczwara go uderzyła, lekko pochylił się w przód, z odruchu a nie jakiejkolwiek potrzeby, łypiąc na Akiego nieprzychylnym spojrzeniem. - Urwę ci ten język. - Obiecanki-cacanki! Brzmiał śmiertelnie poważnie, zresztą nawet spoglądał na Akiego tak, jakby chciał go zabić na miejscu, gdyby tylko nie jego wiek, reumatyzm i te sprawy. Ale mimo ponurego wydźwięku wcale nie miał tego na myśli. Wyprostował się, nadal masując swoje udo, na którym pewnie będzie miał pięknego siniaka ze swoich ultra-mega-gibkich akrobacji. Po ścianach latać i bawić się w assasins creeda to jest komu, ale na stół to już nie ma komu wskoczyć i stanąć na wysokości zadania! Chociaż w tamtym momencie to akurat wszystko stało. Zapewniam. Chociaż Aka tych zapewnień raczej nie potrzebował.
- Dobrze, że znowu się uśmiechasz. - Nie mogłem już spoglądać na twoje mdłe oczy i zagubioną duszę. Na drżenie, choć nie było zimno, na zapatrywanie się w herbatę, która traciła temperaturę i na coraz bardziej stygnące ciało, które zapadało się samo w sobie tak, jak zapadał się umysł Uchihy. Tuzin blizn - tylko na umyśle, po tym, jak skreślił go świat i ból wewnętrznie rozpierdolił. Nie mógł ich znaleźć palcami na jego skórze, nie ważne, jak długo go badał, a jednak zdawał sobie sprawę z ich obecności. - Zamierzam tu zostać. - Odpowiedział na jego wcześniejsze pytanio-stwierdzenie. - Jestem wdzięczny, że mnie tu zabrałeś. - Wdzięczność? Czy to na pewno było dobre określenie? Chyba nie do końca, ale Shikarui ze swoim upośledzeniem opisywał swoją rzeczywistość jak najlepiej potrafił. I starał się. Naprawdę! W końcu pewnie przyjdzie czas wyniesienia się do własnych czterech ścian, ale jeszcze nie teraz. Teraz nie miał żadnego domu. Tu był jego dom.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Tak. Pewnie tak. Pewnie nigdy się nie dogadają. Powinność - piękne słowo. Ale ile warte, gdy staniesz przed wyborem między mniejszym złem, a większym?
Gdy ktoś postawi na szali życie tysiąca twych przyjaciół, z drugiej zaś osoby, którą kochasz?
Brzmi znajomo, co?
Powinieneś uratować ten tysiąc. To oni będą pracowali na gospodarkę, to oni zrobią dla świata więcej, niż ten jeden. To oni będą wołali tysiącem gardeł, rzucając swą rozpacz pod twe nogi. I w końcu to ich rodziny będą wylewać łzy, patrząc się w Twe oczy. Bo na końcu i tak większość wybierze tego jednego.
Powinność nic nie znaczy. Słowa nic nie znaczą. Tego jednego podejścia do życia Uchiha prawdopodobnie nigdy nie zmieni. To tylko drżenie cząsteczek powietrza, nic nie znaczące, mylące. Czasem nawet kłamliwe. Liczyły się czyny. Przecież Shikarui i Aka nic sobie nie powiedzieli. Nie rzucili się, mówiąc, że się kochają i oddadzą za siebie życie. A przynajmniej jeden z nich był gotów to zrobić naprawdę.
Tak. Chłopcy mieli zdecydowanie mniej problemów, niż kobiety. Nie musieli się martwić o zajście w ciążę, nie musieli rodzić ani wychowywać dzieci. No i przede wszystkim nikt ich nie zmuszał do poślubienia starego, stetryczałego wdowca, co w Sogen, ku rozpaczy Akiego, było dość powszechnym zwyczajem. Uważał, że wszystko powinno przychodzić stopniowo. Nie wszystko naraz. Przecież jest czas. Wyrywanie się do przodu, choć z pewnością było w jego zwyczaju, nie było zbyt mądre. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o sferę emocjonalną. Zaraz, zaraz. O czym on w ogóle zaczął myśleć? Porównywać siebie i Shikaruia do małżeństwa?
Potrząsnął głową, jak gdyby odtrącając od siebie głupie myśli. Shikarui nic mu nie obiecał, nic mu nie przysięgał, nawet gdy próbował się o to spytać. Chyba zbyt wiele sobie wyobrażał. Westchnął cicho, wysłuchując kolejnego, lekko irytującego tekstu Sanady.
- Trochę Ci to zajmie. - zważywszy, że w domu nie było ani jednego ziarnka grochu. Ale czasami celem jest samo poszukiwanie celu. Może to dla Shikaruia wcale nie było takie złe, jak myślał. Może powinien nauczyć się żyć... troszeczkę wolniej. Nikt nie kazał mu od razu klękać ze szmatą i czyścić każdego dnia podłogi, ale od czasu do czasu... kto wie. Może i wyszłoby mu to na dobre. Nauczyłby się normalnego życia.
Gdy Shikarui zabrał się za czyszczenie tego, co rozlał, Aka nie zamierzał stać bezczynnie. Czułby się z tym źle, że ktoś haruje a on sobie siedzi i przygląda się, jak ktoś zapierdala. Oczywiście nie zamierzał przeszkadzać Sanadzie w jego obowiązku, powinności. Sam zdecydował, że to posprząta. Gdyby tego nie zrobił, prędzej czy później Aka sam by to zrobił. Był w końcu gospodarzem i to na jego głowie spoczywał ten tak zwany obowiązek. Wstał więc i skierował się do wyjścia z domu. Zostawił otwarte drzwi - znak, że zaraz wróci. Nie trzeba było na niego czekać, po chwili wrócił z koszyczkiem w ręku i... sporym kawałem mięsa. Oczywiście nie zdołał tego upolować w ciągu kilkudziesięciu sekund, jakie minęły od opuszczenia budynku. Po prostu miał spiżarnię, do której wchodziło się od zewnątrz.
Rozpalił ogień w piecyku, wcześniej nalewając tam odrobinę tłuszczu zwierzęcego.
- Sogen słynie z najlepszych mięs na świecie. - powiedział, nie odwracając się w stronę Shikaruia. On sprzątał, Aka gotował. Nawet podzielili swoje obowiązki. Miło. - To wołowina. Prosta w przyrządzeniu, ale bardzo smaczna. - wyjaśnił. Jego matka, co by o niej nie mówić, była świetną kucharką. Aka odziedziczył po niej talent - naprawdę umiał gotować, ale w sumie... nikt poza nim o tym nie wiedział. W końcu... dla kogo miał gotować? Przez tyle czasu mieszkał sam. Może teraz wreszcie pojawi się ktoś, komu zasmakuje. - Zwłaszcza, jak się nie jadło od kilku dni... - dodał cicho. Kiszki skręcało mu od dawna, ból brzucha doskwierał mu ogromnie. Jednak nie mógł jeść. Przynajmniej nie tyle, ile by chciał i ile by potrzebował. Już i tak chudy Aka tracił kolejne kilogramy, wybierając się na przymusową głodówkę. To nie był jego wybór. Gardło było zbyt słabe, mięśnie zbyt zmęczone, by przełyk działał poprawnie. Jakkolwiek strasznie to brzmi - zbyt duży kęs mógł go zabić. Gdyby stanął w gardle, zablokował dostęp do tlenu, byłoby po Akim. Próba odkaszlnięcia mogłaby na nowo otworzyć ranę.
Wrzucił mięso do środka. Trochę potrwa, zanim będzie gotowe. Nie gotował dla siebie. Gotował dla Shikiego.
Poczuł zimno uderzające w jego ciało. Przyjemne, zwłaszcza po tym, co przed chwilą wyczyniali.
- Nie ma za co, Shiki. - uśmiechnął się, odwracając głowę w jego kierunku. Usiadł sobie na podłodze, tuż obok piecyka, w którym właśnie gotowało się mięso. Wyciągnął z kieszeni nóż i... zaczął obierać marchewkę. Ziemniaki.
Uchiha obierający marchewkę. Wielcy panowie i panie świata, władcy Sogen, najlepsi z najlepszych. I oto siedział jeden z nich, krojąc warzywa na obiad. Komiczny widok.
Ale nawet Uchiha musieli jeść.
- Możesz mi przynieść koc? - poprosił, wpatrując się za okno. Zbierało się na deszcz. Aka zaś nie wydawał się być tym faktem przygnębiony. Lubił burzę. Kochał. A teraz, przy jego humorze, wręcz pożądał. Był radosny. Szczęśliwy. W końcu się uśmiechał. Ale na jak długo?
W końcu każdy się przekonał, że najlepszym momentem na rozmyślanie o porażkach jest pora między trzecią, a piątą nad ranem.
Gdy ktoś postawi na szali życie tysiąca twych przyjaciół, z drugiej zaś osoby, którą kochasz?
Brzmi znajomo, co?
Powinieneś uratować ten tysiąc. To oni będą pracowali na gospodarkę, to oni zrobią dla świata więcej, niż ten jeden. To oni będą wołali tysiącem gardeł, rzucając swą rozpacz pod twe nogi. I w końcu to ich rodziny będą wylewać łzy, patrząc się w Twe oczy. Bo na końcu i tak większość wybierze tego jednego.
Powinność nic nie znaczy. Słowa nic nie znaczą. Tego jednego podejścia do życia Uchiha prawdopodobnie nigdy nie zmieni. To tylko drżenie cząsteczek powietrza, nic nie znaczące, mylące. Czasem nawet kłamliwe. Liczyły się czyny. Przecież Shikarui i Aka nic sobie nie powiedzieli. Nie rzucili się, mówiąc, że się kochają i oddadzą za siebie życie. A przynajmniej jeden z nich był gotów to zrobić naprawdę.
Tak. Chłopcy mieli zdecydowanie mniej problemów, niż kobiety. Nie musieli się martwić o zajście w ciążę, nie musieli rodzić ani wychowywać dzieci. No i przede wszystkim nikt ich nie zmuszał do poślubienia starego, stetryczałego wdowca, co w Sogen, ku rozpaczy Akiego, było dość powszechnym zwyczajem. Uważał, że wszystko powinno przychodzić stopniowo. Nie wszystko naraz. Przecież jest czas. Wyrywanie się do przodu, choć z pewnością było w jego zwyczaju, nie było zbyt mądre. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o sferę emocjonalną. Zaraz, zaraz. O czym on w ogóle zaczął myśleć? Porównywać siebie i Shikaruia do małżeństwa?
Potrząsnął głową, jak gdyby odtrącając od siebie głupie myśli. Shikarui nic mu nie obiecał, nic mu nie przysięgał, nawet gdy próbował się o to spytać. Chyba zbyt wiele sobie wyobrażał. Westchnął cicho, wysłuchując kolejnego, lekko irytującego tekstu Sanady.
- Trochę Ci to zajmie. - zważywszy, że w domu nie było ani jednego ziarnka grochu. Ale czasami celem jest samo poszukiwanie celu. Może to dla Shikaruia wcale nie było takie złe, jak myślał. Może powinien nauczyć się żyć... troszeczkę wolniej. Nikt nie kazał mu od razu klękać ze szmatą i czyścić każdego dnia podłogi, ale od czasu do czasu... kto wie. Może i wyszłoby mu to na dobre. Nauczyłby się normalnego życia.
Gdy Shikarui zabrał się za czyszczenie tego, co rozlał, Aka nie zamierzał stać bezczynnie. Czułby się z tym źle, że ktoś haruje a on sobie siedzi i przygląda się, jak ktoś zapierdala. Oczywiście nie zamierzał przeszkadzać Sanadzie w jego obowiązku, powinności. Sam zdecydował, że to posprząta. Gdyby tego nie zrobił, prędzej czy później Aka sam by to zrobił. Był w końcu gospodarzem i to na jego głowie spoczywał ten tak zwany obowiązek. Wstał więc i skierował się do wyjścia z domu. Zostawił otwarte drzwi - znak, że zaraz wróci. Nie trzeba było na niego czekać, po chwili wrócił z koszyczkiem w ręku i... sporym kawałem mięsa. Oczywiście nie zdołał tego upolować w ciągu kilkudziesięciu sekund, jakie minęły od opuszczenia budynku. Po prostu miał spiżarnię, do której wchodziło się od zewnątrz.
Rozpalił ogień w piecyku, wcześniej nalewając tam odrobinę tłuszczu zwierzęcego.
- Sogen słynie z najlepszych mięs na świecie. - powiedział, nie odwracając się w stronę Shikaruia. On sprzątał, Aka gotował. Nawet podzielili swoje obowiązki. Miło. - To wołowina. Prosta w przyrządzeniu, ale bardzo smaczna. - wyjaśnił. Jego matka, co by o niej nie mówić, była świetną kucharką. Aka odziedziczył po niej talent - naprawdę umiał gotować, ale w sumie... nikt poza nim o tym nie wiedział. W końcu... dla kogo miał gotować? Przez tyle czasu mieszkał sam. Może teraz wreszcie pojawi się ktoś, komu zasmakuje. - Zwłaszcza, jak się nie jadło od kilku dni... - dodał cicho. Kiszki skręcało mu od dawna, ból brzucha doskwierał mu ogromnie. Jednak nie mógł jeść. Przynajmniej nie tyle, ile by chciał i ile by potrzebował. Już i tak chudy Aka tracił kolejne kilogramy, wybierając się na przymusową głodówkę. To nie był jego wybór. Gardło było zbyt słabe, mięśnie zbyt zmęczone, by przełyk działał poprawnie. Jakkolwiek strasznie to brzmi - zbyt duży kęs mógł go zabić. Gdyby stanął w gardle, zablokował dostęp do tlenu, byłoby po Akim. Próba odkaszlnięcia mogłaby na nowo otworzyć ranę.
Wrzucił mięso do środka. Trochę potrwa, zanim będzie gotowe. Nie gotował dla siebie. Gotował dla Shikiego.
Poczuł zimno uderzające w jego ciało. Przyjemne, zwłaszcza po tym, co przed chwilą wyczyniali.
- Nie ma za co, Shiki. - uśmiechnął się, odwracając głowę w jego kierunku. Usiadł sobie na podłodze, tuż obok piecyka, w którym właśnie gotowało się mięso. Wyciągnął z kieszeni nóż i... zaczął obierać marchewkę. Ziemniaki.
Uchiha obierający marchewkę. Wielcy panowie i panie świata, władcy Sogen, najlepsi z najlepszych. I oto siedział jeden z nich, krojąc warzywa na obiad. Komiczny widok.
Ale nawet Uchiha musieli jeść.
- Możesz mi przynieść koc? - poprosił, wpatrując się za okno. Zbierało się na deszcz. Aka zaś nie wydawał się być tym faktem przygnębiony. Lubił burzę. Kochał. A teraz, przy jego humorze, wręcz pożądał. Był radosny. Szczęśliwy. W końcu się uśmiechał. Ale na jak długo?
W końcu każdy się przekonał, że najlepszym momentem na rozmyślanie o porażkach jest pora między trzecią, a piątą nad ranem.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Czwarta nad ranem. Dla Shikaruiego każda godzina była teraz jak godzinka między trzecią a piątą. Nie dlatego, że sam czuł się źle, że było mu smutno, źle i niedobrze, bo nie było. To dlatego, że obserwował Akiego, który zatrzymał się w tej czwartej, choć sam Shiki był pewny, że to nie godzina czwarta wybijała nad Kami no Hikage, kiedy zostali ułożeni pod płonącymi masztami i jasnym niebem, kiedy wszyscy wiwatowali na okręty, które przypłynęły do portu. I skoro Aka był zamknięty w tej jednej godzinie, to jemu pozostawało być tym, który siedzi na stołku z gitarą na nogach i… czeka. Przeciąga palcami po strunie, które łkały deszczową melodię o czarnym bluesie. Szukając słów, ale nie zastanawiając się nad sensem. Chłonąc chwilę tak, jak rośliny chłonęły chciwe wodę po długim okresie suszy. To, co teraz osiągnęli właśnie takie było - jak wiadro wylane na suchą ziemię. Przez moment widzisz wodę, nawet możesz przejrzeć się w tafli, moment mija błyskawicznie i zostajesz z mokrym plackiem, który zaraz też wyparuje. I co? Leć po następne wiadro. Do studni było naprawdę daleko. Pięcioma litrami nie sprawisz, że zieleń odżyje, kiedy terenów do podlania było naprawdę wiele. Prędzej zadepczesz to, o co próbowałeś dbać, połamiesz gałązki, pognieciesz listki. Skup się. Zachowaj pełną czujność i zastanawiaj się, jak to naprawić. I zastanowienie nad tym przyszło właśnie jemu - wypłukanemu z emocji, który nie miał nawet kropelki wody. Jeden mały sukces, opieczętowany przyjemnością, zachęcał do dalszych starań, tylko że Shikarui czuł się naprawdę zmęczony. Senny po tym rozluźnieniu. Chyba nic się nie stanie, jeśli opuści gardę i przestanie uwaznie stroszyć uszy, by nasłuchiwać każdego odgłosu niesionego przez dom i jego właściciela? Pewnie, że nie. To nie była jego powinność. To był jego własny cel, ten szukany. Tylko co było w takim razie teraz celem jego mentora? Tonięcie w szarości? W tej jednej godzinie, w której burza nuciłaby mu do ucha słodką kołysankę? Niespokojne wyładowania elektryczne, które batami uderzały w świat. Przecież wiesz, że tworzyły ogień, kiedy tylko trafiły na podatny grunt. Powalały zwierzęta, spopielały ludzi, burzyły domy jednym trzaśnięciem - a jednak Shikarui również kochał burzę.
- Jestem cierpliwy. - Diabelnie cierpliwy, akurat tego nigdy nie miał dość. Mógł szukać tego nieistniejącego grochu i poznawać przy tym wszystkie zakamarki tego domu. I przy okazji Akiego, no bo przecież mógłby się groch gdzieś za jego koszulką zapałętać… czy coś.
Położył się na stole, a właściwie połowicznie położył, wyciągając na nim rękę, na której oparł głowę, przypatrując się swojej dłoni i bliznom po kajdanach na nadgarstkach. Teraz pobladła skóra poznaczona była czerwonymi śladami po paznokciach, które zapewne znikną do następnego dnia. Tak jak i jego plecy, gdzie na lewej łopatce pięknił się wypalony, jak bydłu, znak rozpoczynający jego imię. Ułożył dłoń na blacie i uniósł znad niej spojrzenie na Akiego, unosząc się wyżej, by uważnie obserwować każdy jego ruch, by czasem niczego nie przegapić.
- Matka uczyła cię gotować? - Podniósł się w końcu, stary dziadek, by zetrzeć stół i pozbierać ich porozwalane wokół rzeczy. Właściwie to rzeczy Akiego, bo Shikarui dopiero dzisiaj czuł się faktycznie na siłach, żeby nie przybijać gwoździa nosem po paru chwilach siedzenia, więc jakoś nie miał jeszcze okazji, by powędrować do miasta i kupić sobie jakieś ciuchy. Trzeba będzie to zmienić. Chwilę zajęło mu zgarnięcie tego, rzecz jasna jego rzeczy drzwoniły kunaiami, shurikenami i cholera wie, jakim jeszcze ekwipunkiem, który porafił ukrywać po najdziwniejszych fragmentach garderoby, a z którym nie rozstawał się nawet we śnie. Paranoik, ot co. Z drugiej strony gdyby był bardziej paranoiczny to nie dorobiłby się tylu blizn.
- Gdzie jest? - Wiecie, jak reagują surykatki, kiedy usłyszą jakiś głos? Tak teraz zareagował Shiki. Stanął niemal na baczność, kierując uważne spojrzenie na Akiego. Powędrował po obiecany koc i wrócił już ze zdobyczą, okrywając nim ramiona Akiego. Przy okazji niosąc dla samego siebie mydło i ręcznik. - Pójdę się umyć. Zaraz wrócę. - Powędrował na zewnątrz, bo przecież po co nosić wodę do bali, skoro można siorbać wiadrem prosto ze studni? Wiatr, deszcz, panie, nie takie czołgi po nas jechały, cytując słowa pewnego wielkiego człowieka Polaka. Nie kryło się za tym nic wielkiego, Sanada w końcu miał się za mężczyznę, a nie panienkę, która potrzebuj codziennie świeżej, cieplutkiej wody. Choć tutaj to była raczej kwestia przyzwyczajenia i wręcz można było wysunąć podejrzenie o braku szacunku do własnego zdrowia. Jak to mówią - co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Bardzo szybko wrócił do środka, gęsia skórka łaziła po nim całym od lodowatej wody i chłodu powietrza. Chętnie zamknął za sobą drzwi, żeby nie tkwić w przeciągu i w końcu, po odniesieniu rzeczy, usiadł przed Akim, wyciągając
- Pomogę. - Podejmował się już różnych zadań, to mogło go trochę przerosnąć, ale miał przed sobą wybitnego mistrza! Jak wybitnego dopiero miał się przekonać, bo jakoś nie posądzał Akiego o to, że naprawdę potrafił gotować. To miało być pozytywne zaskoczenie. Piecyk przyjemnie grzał. Odetchnął, ale nie ciężko - był to ten rodzaj odetchnięcia, który mówił: dobrze mi. - Jest za co. - To i wiele, wiele innych rzeczy, których nikt mu wcześniej nie dał.
Ciągle zastanawiał się, jak dalej posunąć się o krok w swoim misternym planie rehabilitacji. Powinien pytać o Kami no Hikage? O to, co wydarzyło się w tamtym pokoju dokładnie i dlaczego wyszedł z niego… och, przepraszam: WYNIESIONO GO z tej piwnicy w takim stanie? Był wtedy tuż obok a niczego nie widział. Bycie zajętym agonią nie stanowiło, według niego, żadnego usprawiedliwienia na tę ślepotę. Powinien pytać, co go dręczy? Powinien czy nie?
- Chcesz mi opowiedzieć o swoich demonach? - Zapytał w końcu wprost. Chyba tak będzie najłatwiej. Zapytać Akiego, czy chce w ogóle o tym mówić. Potem można stawiać kolejne kroczki naprzód i zastanawiać się, o co w ogóle pytać.
- Jestem cierpliwy. - Diabelnie cierpliwy, akurat tego nigdy nie miał dość. Mógł szukać tego nieistniejącego grochu i poznawać przy tym wszystkie zakamarki tego domu. I przy okazji Akiego, no bo przecież mógłby się groch gdzieś za jego koszulką zapałętać… czy coś.
Położył się na stole, a właściwie połowicznie położył, wyciągając na nim rękę, na której oparł głowę, przypatrując się swojej dłoni i bliznom po kajdanach na nadgarstkach. Teraz pobladła skóra poznaczona była czerwonymi śladami po paznokciach, które zapewne znikną do następnego dnia. Tak jak i jego plecy, gdzie na lewej łopatce pięknił się wypalony, jak bydłu, znak rozpoczynający jego imię. Ułożył dłoń na blacie i uniósł znad niej spojrzenie na Akiego, unosząc się wyżej, by uważnie obserwować każdy jego ruch, by czasem niczego nie przegapić.
- Matka uczyła cię gotować? - Podniósł się w końcu, stary dziadek, by zetrzeć stół i pozbierać ich porozwalane wokół rzeczy. Właściwie to rzeczy Akiego, bo Shikarui dopiero dzisiaj czuł się faktycznie na siłach, żeby nie przybijać gwoździa nosem po paru chwilach siedzenia, więc jakoś nie miał jeszcze okazji, by powędrować do miasta i kupić sobie jakieś ciuchy. Trzeba będzie to zmienić. Chwilę zajęło mu zgarnięcie tego, rzecz jasna jego rzeczy drzwoniły kunaiami, shurikenami i cholera wie, jakim jeszcze ekwipunkiem, który porafił ukrywać po najdziwniejszych fragmentach garderoby, a z którym nie rozstawał się nawet we śnie. Paranoik, ot co. Z drugiej strony gdyby był bardziej paranoiczny to nie dorobiłby się tylu blizn.
- Gdzie jest? - Wiecie, jak reagują surykatki, kiedy usłyszą jakiś głos? Tak teraz zareagował Shiki. Stanął niemal na baczność, kierując uważne spojrzenie na Akiego. Powędrował po obiecany koc i wrócił już ze zdobyczą, okrywając nim ramiona Akiego. Przy okazji niosąc dla samego siebie mydło i ręcznik. - Pójdę się umyć. Zaraz wrócę. - Powędrował na zewnątrz, bo przecież po co nosić wodę do bali, skoro można siorbać wiadrem prosto ze studni? Wiatr, deszcz, panie, nie takie czołgi po nas jechały, cytując słowa pewnego wielkiego człowieka Polaka. Nie kryło się za tym nic wielkiego, Sanada w końcu miał się za mężczyznę, a nie panienkę, która potrzebuj codziennie świeżej, cieplutkiej wody. Choć tutaj to była raczej kwestia przyzwyczajenia i wręcz można było wysunąć podejrzenie o braku szacunku do własnego zdrowia. Jak to mówią - co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Bardzo szybko wrócił do środka, gęsia skórka łaziła po nim całym od lodowatej wody i chłodu powietrza. Chętnie zamknął za sobą drzwi, żeby nie tkwić w przeciągu i w końcu, po odniesieniu rzeczy, usiadł przed Akim, wyciągając
- Pomogę. - Podejmował się już różnych zadań, to mogło go trochę przerosnąć, ale miał przed sobą wybitnego mistrza! Jak wybitnego dopiero miał się przekonać, bo jakoś nie posądzał Akiego o to, że naprawdę potrafił gotować. To miało być pozytywne zaskoczenie. Piecyk przyjemnie grzał. Odetchnął, ale nie ciężko - był to ten rodzaj odetchnięcia, który mówił: dobrze mi. - Jest za co. - To i wiele, wiele innych rzeczy, których nikt mu wcześniej nie dał.
Ciągle zastanawiał się, jak dalej posunąć się o krok w swoim misternym planie rehabilitacji. Powinien pytać o Kami no Hikage? O to, co wydarzyło się w tamtym pokoju dokładnie i dlaczego wyszedł z niego… och, przepraszam: WYNIESIONO GO z tej piwnicy w takim stanie? Był wtedy tuż obok a niczego nie widział. Bycie zajętym agonią nie stanowiło, według niego, żadnego usprawiedliwienia na tę ślepotę. Powinien pytać, co go dręczy? Powinien czy nie?
- Chcesz mi opowiedzieć o swoich demonach? - Zapytał w końcu wprost. Chyba tak będzie najłatwiej. Zapytać Akiego, czy chce w ogóle o tym mówić. Potem można stawiać kolejne kroczki naprzód i zastanawiać się, o co w ogóle pytać.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Aka nie był jak Shikarui. Miewał okresy lepsze i gorsze. Nie był stabilny - nie dało się tego ukryć. Chłopak, który jednego dnia pragnie, by świat padł pod jego stopami, drugiego dnia potrafi zamartwiać się tym, że nie może jeść normalnie. Uchiha chyba po prostu nie dojrzał jeszcze jeszcze do pewnych spraw. I wątpliwe, żeby kiedykolwiek to się stało. Tak to już było z dzieciństwem u chłopców - najgorsze jest pierwsze czterdzieści lat, potem już jakoś z górki.
Ale co tak właściwie zyskał Shikarui, poza tym, że się trochę pobrudził? Aka tego nie wiedział. Nie rozumiał Sanady, po co tutaj właściwie tak zostaje. Czy aż tak zależało mu na tym, by znaleźć kogokolwiek, kto by poświęcił mu uwagę, że przykleił się do kogoś tak marnego, jak niebieskooki Irys? Czy rzeczywiście musiał zejść aż tak nisko, by być przy Shinobi, który nigdy nawet nie zabił człowieka? Był zaprzeczeniem wojownika. Przynajmniej na tamten moment. Nie zrobił nic, czym by mógł wzbudzić podziw w Shikaruiu. Nie miał umiejętności, nie miał mocy, nie miał pieniędzy. No, może miał całkiem ładne ciało, ale to nic, czym mógłby być zainteresowany zabójca. Tym bardziej zaskakiwały go słowa Sanady, który z jakiegoś powodu postanowił przy nim zostać. Może chciał spłacić swój dług? Ale jaki dług? Przecież żadnego nie miał. Już dawno to ustalili.
Spojrzał się na Shikaruia.
- Mhymmmm. Widziałem. - uśmiechnął się, przewracając oczami do góry, gdy sięgnął pamięcią godzinę wstecz, gdy Sanada rzucił się na niego jak zwierz. Nie żeby mu się to nie spodobało. Wręcz przeciwnie. Był osobnikiem, który cenił sobie bezpośredniość, a wyrzutek jeśli chciał, to potrafił być taki.
- Zgadza się. Nauczyła mnie wielu rzeczy przydatnych w domu. - wyjaśnił. - Nie wiem jak u Ciebie w domu, ale tutaj, w Sogen, kobiety muszą umieć łączyć umiejętności gospodyni domowej, z umiejętnościami mordowania za pomocą pałeczek do jedzenia ryżu. Z reguły nie mają wyboru, to rodzina wybiera im męża. - wzruszył ramionami. Go to na szczęście nie dotyczyło. - Aczkolwiek czasem zdarzają się ewenementy. Jak na przykład mój ojciec. Połączyła ich z matką miłość do klanu. Tata był bezklanowcem, zwykłym najemnikiem. Zawsze mnie zastanawiało, jak doszło do tego małżeństwa, ale nigdy nie chcieli mi powiedzieć. Tak czy siak, nawet jeżeli sami siebie wybrali, to nie było udane małżeństwo. Połączył ich klan i zabił ich klan. A raczej miłość do niego. - to mogło być dla postronnych dziwne, ale Aka mówił o tym w sposób pozbawiony jakichkolwiek emocji, jakby opowiadał o tym, co jadł wczoraj na kolację. To nie tak, że ich nie kochał i nie było mu ich żal. Po prostu... nikt nigdy nie okazał mu tyle czułości, by mógł za nim zatęsknić. Pozostało więc kroić dalej warzywa, co jakiś czas doglądając obiadu.
Szukajcie a znajdziecie. Akiemu chodziło oczywiście o najzwyklejszy na świecie koc, który był w każdej sypialni w tym domu. Shikarui otulił go ciepłym materiałem, samemu zaś oświadczył, że idzie wziąć kąpiel.
- Tak beze mnie? - zapytał cesarz podrywu, imperator komplementów akermańskich, absolwent Wyższej Szkoły Bajeru. Wzruszył ramionami, pozwalając chłopakowi odejść. On miał zamiar zrobić to wieczorem, przed snem. A raczej przed położeniem się do łóżka, bo to, czy uda mu się zasnąć, było zupełnie odrębnym tematem.
Po chwili Shikarui wrócił, siadając obok. I zaczął temat, którego Aka... w sumie sam nie wiedział. Czy poruszać, czy nigdy więcej o tym nie wspominać. Czy udać, że nic się nie stało.
- Mogę. - odpowiedział. Bardzo uważnie dobierał słowa. Mogę. Jeżeli czegoś teraz chciał, to tego, żeby Shikarui go mocno przytulił, skoro mieli już rozmawiać o takich rzeczach. Chciał, ale nie wymagał. On nigdy od nikogo niczego nie wymagał. - Co wiesz o Sharinganie? Co usłyszałeś z tego, co mówił Hanji i jego przyjaciel-morderca? - zapytał. Chłopiec z klanu Ranmaru być może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to pytanie było bardzo ważne. Przynajmniej z punktu widzenia Akiego.
Ale co tak właściwie zyskał Shikarui, poza tym, że się trochę pobrudził? Aka tego nie wiedział. Nie rozumiał Sanady, po co tutaj właściwie tak zostaje. Czy aż tak zależało mu na tym, by znaleźć kogokolwiek, kto by poświęcił mu uwagę, że przykleił się do kogoś tak marnego, jak niebieskooki Irys? Czy rzeczywiście musiał zejść aż tak nisko, by być przy Shinobi, który nigdy nawet nie zabił człowieka? Był zaprzeczeniem wojownika. Przynajmniej na tamten moment. Nie zrobił nic, czym by mógł wzbudzić podziw w Shikaruiu. Nie miał umiejętności, nie miał mocy, nie miał pieniędzy. No, może miał całkiem ładne ciało, ale to nic, czym mógłby być zainteresowany zabójca. Tym bardziej zaskakiwały go słowa Sanady, który z jakiegoś powodu postanowił przy nim zostać. Może chciał spłacić swój dług? Ale jaki dług? Przecież żadnego nie miał. Już dawno to ustalili.
Spojrzał się na Shikaruia.
- Mhymmmm. Widziałem. - uśmiechnął się, przewracając oczami do góry, gdy sięgnął pamięcią godzinę wstecz, gdy Sanada rzucił się na niego jak zwierz. Nie żeby mu się to nie spodobało. Wręcz przeciwnie. Był osobnikiem, który cenił sobie bezpośredniość, a wyrzutek jeśli chciał, to potrafił być taki.
- Zgadza się. Nauczyła mnie wielu rzeczy przydatnych w domu. - wyjaśnił. - Nie wiem jak u Ciebie w domu, ale tutaj, w Sogen, kobiety muszą umieć łączyć umiejętności gospodyni domowej, z umiejętnościami mordowania za pomocą pałeczek do jedzenia ryżu. Z reguły nie mają wyboru, to rodzina wybiera im męża. - wzruszył ramionami. Go to na szczęście nie dotyczyło. - Aczkolwiek czasem zdarzają się ewenementy. Jak na przykład mój ojciec. Połączyła ich z matką miłość do klanu. Tata był bezklanowcem, zwykłym najemnikiem. Zawsze mnie zastanawiało, jak doszło do tego małżeństwa, ale nigdy nie chcieli mi powiedzieć. Tak czy siak, nawet jeżeli sami siebie wybrali, to nie było udane małżeństwo. Połączył ich klan i zabił ich klan. A raczej miłość do niego. - to mogło być dla postronnych dziwne, ale Aka mówił o tym w sposób pozbawiony jakichkolwiek emocji, jakby opowiadał o tym, co jadł wczoraj na kolację. To nie tak, że ich nie kochał i nie było mu ich żal. Po prostu... nikt nigdy nie okazał mu tyle czułości, by mógł za nim zatęsknić. Pozostało więc kroić dalej warzywa, co jakiś czas doglądając obiadu.
Szukajcie a znajdziecie. Akiemu chodziło oczywiście o najzwyklejszy na świecie koc, który był w każdej sypialni w tym domu. Shikarui otulił go ciepłym materiałem, samemu zaś oświadczył, że idzie wziąć kąpiel.
- Tak beze mnie? - zapytał cesarz podrywu, imperator komplementów akermańskich, absolwent Wyższej Szkoły Bajeru. Wzruszył ramionami, pozwalając chłopakowi odejść. On miał zamiar zrobić to wieczorem, przed snem. A raczej przed położeniem się do łóżka, bo to, czy uda mu się zasnąć, było zupełnie odrębnym tematem.
Po chwili Shikarui wrócił, siadając obok. I zaczął temat, którego Aka... w sumie sam nie wiedział. Czy poruszać, czy nigdy więcej o tym nie wspominać. Czy udać, że nic się nie stało.
- Mogę. - odpowiedział. Bardzo uważnie dobierał słowa. Mogę. Jeżeli czegoś teraz chciał, to tego, żeby Shikarui go mocno przytulił, skoro mieli już rozmawiać o takich rzeczach. Chciał, ale nie wymagał. On nigdy od nikogo niczego nie wymagał. - Co wiesz o Sharinganie? Co usłyszałeś z tego, co mówił Hanji i jego przyjaciel-morderca? - zapytał. Chłopiec z klanu Ranmaru być może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to pytanie było bardzo ważne. Przynajmniej z punktu widzenia Akiego.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
W tym wypadku najlepiej było pytać. Używać słów, które niby nic nie znaczyły, ale czasem były więcej niż konieczne. Stanowiły podstawę ludzkiej komunikacji i nie dało się temu zaprzeczyć. Człowiek nie był zwierzęciem, żeby pozyskiwać informacje za pomocą zapachu czy samych gestów. Były takie odruchy, które jednemu wydadzą się przyjazne, a inni wezmą to za atak. Jak na przykład niespodziewane oparcie dłoni na czyimś ramieniu. Żeby uzyskać informacje, trzeba zacząć zadawać pytania, albo chociaż mówić na tyle wiele, by druga osoba sama zechciała wziąć udział w konwersacji. Nie mieli z tym problemu przy pierwszym spotkaniu, a teraz chyba się pojawiły. Przez to całkowite omijanie tematu, który wydawał się tematem bombą dla Akiego, więc Shikarui instynktownie go omijał. Temat, nie Akiego. Jednak w tym punkcie stwierdził, że lepiej powiedzieć wprost. Bo fakt, potrafił być bardzo treściwy, kiedy tylko chciał. Typowy facet - nie powiesz do niego prosto, o co ci chodzi, to nie załapie, więc i sam będzie walił prosto z mostu - tak jak teraz. Choć czasami miotało nim po dziwacznych porównaniach. Przecież… tak jak teraz. Powtarzam sie? No tak. Wyniosłe, zbyt pompatyczne słowa nie powinny iść w parze z bezpośredniością, a jednak tutaj jakoś szły. Shikaruiemu ciężko było zaakceptować te przemilczenia, bo miał wrażenie (jedno z wielu), że ono wcale Akiemu nie pomoże - ale całkiem prawdopodobne, że jedynie mu się wydawało. Przy tym ciepłym piecyku wszystko wydawało się bardziej przystępne.
- Mój ród bardzo rozważnie dobierał kobiety do rozpłodu. Przekazanie genu i pielęgnacja klanu są bardzo istotne chyba dla większości rodzin ninja. - Aka się nie wzruszał i nie wzruszał się też Shikarui. W końcu to przeszłość. Z jakiegoś powodu ciągle żywa, kolorowa, otaczająca nas samych i kładąca swoje dłonie na naszych ramionach jak dobra matka, albo jako największy z wrogów, chcący nas wbić w ziemię. Ciężko powiedzieć, kiedy jedno z tych najpiękniejszych wspomnień zamieni się w cierń w sercu. Jeśli nie masz wystarczająco wiele miłości - nie masz za czym tęsknić. Nie obawiasz się tego, że nagle jeden z tych cierni przeszyje twoją duszę, ale czy na pewno nie można tęsknić za tym, czego nigdy się nie miało? To tak nie działało. I Shikarui nigdy nie postawiłby w przypadku Akiego na to, że nie tęskni. Zresztą nigdy nie postawiłby też na to, że otrzymał tej czułości matczynej zbyt mało. Spoglądając na ten dom słyszał jego echo śmiechu, słyszał wszystko to, o czym opowiada się w ciepłych historiach, kiedy mówisz o ładnym, jednorodzinnym domku, wypielęgnowanym ogródsku i płotku, który postawiono, żeby dziecko mogło spokojnie kopać piłkę bez obawy, że wyleci zaraz na ulicę pod końskie kopyta. Tutaj matka Akiego gotowała ciepłe obiadki, a ojciec zajmował się utrzymywaniem rodziny. Wracał późnymi wieczorami, brał syna na kolano i opowiadał mu przeróżne historie, tulając go do snu i składając na czole pocałunek, który miał odpędzić wszystkie demony. Obiady jadane były razem, a to, że Aka nie doczekał się rodzeństwa, było tylko kwestią tego, że jego matka również była kunoichi. I nagle cały obraz rozlatywał się na tysiące kawałków, wkładając do idealnego obrazka znaki zapytania, które oblepiały sylwetkę Uchihy jak gęsty olej. Nie chciały się odczepić. Fani ponurych historii próbowaliby zajrzeć za firankę, którymi zasłonięto całość obrazu, żeby dowiedzieć się, co tam się takiego kryje, gdzie jest haczyk w tym idealnie nie idealnym życiu chłopaka? Co skrywał pod dywanem, zamiecione pod szafę, do której codziennie zaglądał? Gdzie kończył się jego uśmiech i zaczynały łzy? Shikarui już zbyt wiele tych łez widział w jego oczach. Nawet gdyby widział jedną - byłoby to o jedną za dużo. Z błękitnego nieba przecież nie mógł padać deszcz. I niech tak pozostanie.
- Moja matka nie była Jugo. Tak jak twój ojciec była zwykłą najemniczką. - Chyba. Bo przecież według Hana jeden z jego rodziców miał mieć swoje sekrety. Shikarui nie chciał tego przyswoić. Postawił między sobą a tą prawdą wielki mur i udawał, że ona nie istniała. Był w tym całkiem niezły. Tak jaki niezły był w oszukiwaniu samego siebie. Uparty osioł - w tej kwestii potrafił przypominać Akiego. Nie i koniec! Chyba każdy miał takiego swojego jobla, którego chciał się trzymać za wszelką cenę i nigdy nie puścić, nie ważne, jak durne byłoby zaprzeczanie. Czasami było to przywiązanie do jakiegoś przedmiotu, na przykład do misia, którego pamiętaliśmy od zawsze przy swoim boku, a którego wypada już wyrzucić, no bo przecież: jesteś taki dorosły..! Innym razem były to te prawdy, na które faktycznie nie chcieliśmy spoglądać. - Nie masz żadnej innej rodziny? Nie czułeś się tutaj samotnie? - Jak w więzieniu. Bo czym innym są cztery ściany domu jak nie więzieniem? Chyba dlatego Shikarui początkowo tak źle znosił pobyt tutaj. Karczmy nie były zobowiązujące. Byle klitka wynajęta na spanie była miejscem, przez które przewijały się setki ludzi. Nikt się do tego miejsca nie przywiązywał, zaś dom? Domy to zupełnie inna śpiewka. Nawet jeśli ten konkretny był całkiem młody, to już wydawał się przesiąkać swoimi mieszkańcami. Spoczywającymi w pokoju mieszkańcami.
Ten Absolwent Wyższej Szkoły Podrywu chyba miał cały doktorat ze swojego kierunku.
Tylko dlatego, że Aka nie odpowiedział od razu i wydawał się niepewny co do własnych słów (przynajmniej tak to brzmiało w uszach czarnowłosego), Shikarui oderwał wzrok od swojej czynności i uniósł go na chłopaka. Przez moment się nie poruszał, tak jak i przez moment Aka nie kontynuował. Na coś czekał? Sanada też czekał - i wcale nie było to oczekiwanie na kontynuację opowieści. Czekał na swoje równanie i próbował wywnioskować, co powinien zrobić teraz on sam. Przesunął się bliżej Akiego i wyciągnął w jego kierunku rękę, czystą rękę, żeby oprzeć ją na jego plecach, by gestownie powiedzieć mu “spoko ziąą, jo żech tu jeest, twoja dziunia z dzielniii”. Mniej więcej. Mniej niż więcej.
- Tylko tyle, ile powiedzieliście podczas rozmowy. - To było akurat jasne, ale… - Przyjacielem? Byliśmy tam tylko we troje.
- Mój ród bardzo rozważnie dobierał kobiety do rozpłodu. Przekazanie genu i pielęgnacja klanu są bardzo istotne chyba dla większości rodzin ninja. - Aka się nie wzruszał i nie wzruszał się też Shikarui. W końcu to przeszłość. Z jakiegoś powodu ciągle żywa, kolorowa, otaczająca nas samych i kładąca swoje dłonie na naszych ramionach jak dobra matka, albo jako największy z wrogów, chcący nas wbić w ziemię. Ciężko powiedzieć, kiedy jedno z tych najpiękniejszych wspomnień zamieni się w cierń w sercu. Jeśli nie masz wystarczająco wiele miłości - nie masz za czym tęsknić. Nie obawiasz się tego, że nagle jeden z tych cierni przeszyje twoją duszę, ale czy na pewno nie można tęsknić za tym, czego nigdy się nie miało? To tak nie działało. I Shikarui nigdy nie postawiłby w przypadku Akiego na to, że nie tęskni. Zresztą nigdy nie postawiłby też na to, że otrzymał tej czułości matczynej zbyt mało. Spoglądając na ten dom słyszał jego echo śmiechu, słyszał wszystko to, o czym opowiada się w ciepłych historiach, kiedy mówisz o ładnym, jednorodzinnym domku, wypielęgnowanym ogródsku i płotku, który postawiono, żeby dziecko mogło spokojnie kopać piłkę bez obawy, że wyleci zaraz na ulicę pod końskie kopyta. Tutaj matka Akiego gotowała ciepłe obiadki, a ojciec zajmował się utrzymywaniem rodziny. Wracał późnymi wieczorami, brał syna na kolano i opowiadał mu przeróżne historie, tulając go do snu i składając na czole pocałunek, który miał odpędzić wszystkie demony. Obiady jadane były razem, a to, że Aka nie doczekał się rodzeństwa, było tylko kwestią tego, że jego matka również była kunoichi. I nagle cały obraz rozlatywał się na tysiące kawałków, wkładając do idealnego obrazka znaki zapytania, które oblepiały sylwetkę Uchihy jak gęsty olej. Nie chciały się odczepić. Fani ponurych historii próbowaliby zajrzeć za firankę, którymi zasłonięto całość obrazu, żeby dowiedzieć się, co tam się takiego kryje, gdzie jest haczyk w tym idealnie nie idealnym życiu chłopaka? Co skrywał pod dywanem, zamiecione pod szafę, do której codziennie zaglądał? Gdzie kończył się jego uśmiech i zaczynały łzy? Shikarui już zbyt wiele tych łez widział w jego oczach. Nawet gdyby widział jedną - byłoby to o jedną za dużo. Z błękitnego nieba przecież nie mógł padać deszcz. I niech tak pozostanie.
- Moja matka nie była Jugo. Tak jak twój ojciec była zwykłą najemniczką. - Chyba. Bo przecież według Hana jeden z jego rodziców miał mieć swoje sekrety. Shikarui nie chciał tego przyswoić. Postawił między sobą a tą prawdą wielki mur i udawał, że ona nie istniała. Był w tym całkiem niezły. Tak jaki niezły był w oszukiwaniu samego siebie. Uparty osioł - w tej kwestii potrafił przypominać Akiego. Nie i koniec! Chyba każdy miał takiego swojego jobla, którego chciał się trzymać za wszelką cenę i nigdy nie puścić, nie ważne, jak durne byłoby zaprzeczanie. Czasami było to przywiązanie do jakiegoś przedmiotu, na przykład do misia, którego pamiętaliśmy od zawsze przy swoim boku, a którego wypada już wyrzucić, no bo przecież: jesteś taki dorosły..! Innym razem były to te prawdy, na które faktycznie nie chcieliśmy spoglądać. - Nie masz żadnej innej rodziny? Nie czułeś się tutaj samotnie? - Jak w więzieniu. Bo czym innym są cztery ściany domu jak nie więzieniem? Chyba dlatego Shikarui początkowo tak źle znosił pobyt tutaj. Karczmy nie były zobowiązujące. Byle klitka wynajęta na spanie była miejscem, przez które przewijały się setki ludzi. Nikt się do tego miejsca nie przywiązywał, zaś dom? Domy to zupełnie inna śpiewka. Nawet jeśli ten konkretny był całkiem młody, to już wydawał się przesiąkać swoimi mieszkańcami. Spoczywającymi w pokoju mieszkańcami.
Ten Absolwent Wyższej Szkoły Podrywu chyba miał cały doktorat ze swojego kierunku.
Tylko dlatego, że Aka nie odpowiedział od razu i wydawał się niepewny co do własnych słów (przynajmniej tak to brzmiało w uszach czarnowłosego), Shikarui oderwał wzrok od swojej czynności i uniósł go na chłopaka. Przez moment się nie poruszał, tak jak i przez moment Aka nie kontynuował. Na coś czekał? Sanada też czekał - i wcale nie było to oczekiwanie na kontynuację opowieści. Czekał na swoje równanie i próbował wywnioskować, co powinien zrobić teraz on sam. Przesunął się bliżej Akiego i wyciągnął w jego kierunku rękę, czystą rękę, żeby oprzeć ją na jego plecach, by gestownie powiedzieć mu “spoko ziąą, jo żech tu jeest, twoja dziunia z dzielniii”. Mniej więcej. Mniej niż więcej.
- Tylko tyle, ile powiedzieliście podczas rozmowy. - To było akurat jasne, ale… - Przyjacielem? Byliśmy tam tylko we troje.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Z tych wszystkich słodkich, ckliwych historyjek, które wyobrażał sobie Shikarui, jedynie wzmianka o wspólnych obiadach była prawdziwa. I to nie zawsze, bo niekiedy rodzice po prostu nie mieli czasu by jeść w domu. Matka nie uczyła go gotowania dlatego, że chciała pokazać synkowi sekrety swojej kuchni, tylko dlatego, że musiał coś jeść, gdy ich nie było w domu.
- Moja matka umarła niedawno. - powiedział. - Nie miałem czasu na smutek. - teraz go miał aż za dużo. - Pewnie sobie myślisz, że jak mieszkam w bogatym domu z ogrodem, to miałem wspaniałe dzieciństwo, co? - pokiwał głową. - Nie miałem czasu na smutek, nie miałem czasu na radość, nie miałem czasu na nic. Od rana do wieczora musiałem czytać książki, uczyć się kaligrafii, dobrego zachowania, manier, historii klanu, świata, zwyczajów, grania na skrzypcach, chodzenia wyprostowanym, sztucznego uśmiechania się i udawania, że mam ochotę przebywać z tymi wszystkimi drętwymi czopami z mojego i innych klanów. Nie miałem czasu na kochanie tej rodziny. Bo tak trzeba było. - wysyczał. Nikt go nie napierdalał za to, że się krzywo uśmiechał. Za to mówiono mu, że jak tak się będzie zachowywał, to przyniesie im wstyd, że ludzie się będą na niego patrzeć jak na dzikusa i inne tego typu wjeżdżanie na ambicje. Dla Shikaruia to mogła być błahostka w porównaniu do tego, co sam przeżywał. Ale dla Akiego to wystarczyło, by nigdy nie był szczęśliwy. - Nigdy nikt nie miał dla mnie czasu. Nie byłem ich dzieckiem. Byłem ich partnerem biznesowym.
Tu nie chodziło o to, że nie mieli tematów do rozmowy. Aka po prostu średnio miał ochotę na rozmowę. Potrzebował... no właśnie - czego potrzebował? Chyba wsparcia, którego tak mu bardzo brakowało. Gesty Sanady były niewystarczające, ale tak jak wcześniej było mówione, Uchiha nie oczekiwał od niego niczego. Zwłaszcza od niego. Tego zabójczo bezpośredniego chłopaka, z lekkim upośledzeniem społecznym. Może kiedyś się nauczy, może nie. Niebieskookiemu było wszystko jedno - dopóki go traktował dobrze, mógł sobie być największym chamidłem we wszechświecie. Ale jedno trzeba było przyznać - Shikarui był bardzo nietaktowny. Gdyby powiedział tak o kobietach przy kimś innym, niż Aka, zapewne dostałby w pysk. Zwłaszcza od tych wszystkich samców, którzy kobiety traktują jak świętość. Cóż, Uchiha nie traktował. Tekst o rozpłodzie i przekazywaniu genów, choć dość wulgarny i chamski, był jak najbardziej prawdziwy. Większość klanów tak robiła, lecz mało który miał odwagę to przyznać. Choć pozwalali trzymać kobietom broń, to woleli aby nie miały one zbyt wiele do powiedzenia. Uważali jest za słabsze, gorsze i bardziej podatne na wpływy.
- W Uchiha tak nie jest, co zresztą zobaczyłeś. - miał tutaj na myśli wizytę w siedzibie jego liderki, czerwonowłosej ognistej piękności, za którą uganiała się połowa Sogen. - Wiele ludzi urodzonych w klanie nigdy nie aktywuje Sharingana. Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie... ale to dobrze. - to z pewnością musiało być zaskakujące z ust kogoś, kto jeszcze niedawno tak wychwalał swój klan, mówił, jak się rozrasta, jak dzielnie podbija świat! - Kazirodztwo mnie obrzydza. Rzygać mi się chce, jak widzę, że ktoś sypia ze swoją siostrą. Zabroniłbym tego. - powiedział z lekką irytacją w głosie. - A z drugiej strony, gdy tego nie robią, geny zanikają. Oczy nigdy się nie aktywują. Mój ojciec był bezklanowcem, ale najwyraźniej matka była silniejsza. Albo puściła się z kimś na boku. - kiwnął ramionami, mając całkowicie w nosie to, co dotyczy jego najbliższej rodziny. Dbał o swój klan, ale jego rodzice go... odrzucali. Dosłownie i w przenośni. - Ale nie o to chodzi. Hanji miał rację. Moje Kekkei Genkai to przekleństwo. Oczywiście niedosłownie. Po prostu... po prostu... eh... - odsunął się kawałek, wrzucając obrane warzywa do garnka, w którym już gotowała się wołowina. Widać po nim było, że ten temat sprawia mu przykrość. Jakby sam nie do końca wierzył w to, co mówi. Jakby z bólem próbował się do tego przekonać. - Sharingan aktywuje się pod wpływem emocji. Rozwija się pod wpływem emocji. Zabija pod wpływem emocji. - wyraźnie podkreślił ostatnie zdanie. - Widziałeś moje oczy, tam, w Kami no Hikage. Trzy czarne łzy na czerwonym tle... - odłożył nóż na bok, zostawiając go w spokoju. Nie był już do niczego potrzebny. Pochylił głowę, robiąc długą pauzę w monologu. - Nie mam żadnej rodziny. Nikt by po mnie nie zapłakał. Byłbym kolejnym, którego wpisaliby na pamiątkowej tablicy... Pierwsza łza jest prosta. Wystarczy, że się pocałujesz, wywrócisz na prostej drodze, albo po prostu ktoś zasadzi Ci kopa w dupsko. - zaczął. - Ale już druga... huh. Jest o wiele trudniejsza do... osiągnięcia. Musisz poczuć coś mocnego, coś silnego. Coś, co wstrząśnie Tobą na tyle, że zapomnisz jak masz na imię. Musisz znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, muszą Cię przyprzeć do muru i zmusić do działania. Musisz zrobić coś, albo musi stać Ci się coś, czego nie zapomnisz do końca życia. - wytłumaczył. - Najczęściej jest to ostatni etap, który osiągają przeciętni Uchiha. Najłatwiej jest... zabić. Po prostu zabić. Obojętnie kogo. - kiedyś by powiedział aż zabić. - Trzy łzy to... cóż. - westchnął głośno. - Prawdopodobnie jestem jedynym Uchihą na świecie, który w ciągu jednego dnia zdołał aktywować San Tomoe. Widziałeś, co się ze mną stało... tam... przy Hanie. - zacisnął mocno pięści, gdy wypowiadał te imię. - Tylko najsilniejsi wojownicy są w stanie osiągnąć ten etap. Musisz przetrwać. Wszystko. Najlepiej... własną śmierć. - powiedział cicho. - Poderżnięte gardło... musisz poczuć, jak topisz się we własnej krwi... jak żelazo zaczyna wdzierać się do Twoich płuc... jak widzę jego uśmiech, jak się śmieje... jak chce mnie zabić... - jego głos był coraz cichszy i cichszy, i cichszy. - Tylko dlatego, że może... wyciąga po mnie swoje brudne łapska i karze... za to, że żyję. - chyba miał ochotę się rozpłakać, a przynajmniej na to wskazywał jego głos, który z każdą chwilą coraz bardziej się załamywał. - To bolało, tak bardzo bolało... gdy podcinał mi gardło czułem śmierć. Nie była miła. Nie była spokojna. Ja tam miałem umrzeć, pod tymi gruzami. - wyszeptał. - Hanzo mnie wyrwał z jej rąk. Z jego rąk. Tam był ktoś jeszcze, Shikarui. Mogłeś go nie widzieć, bo ukrywał się w cieniu. Nie... nie ukrywał się. On był cieniem. Ten mężczyzna... ten sam, który zatrzymał nas wszystkich na placu. To nie Han podciął mi gardło, tylko on. Han tylko stał i się przyglądał, jak zdycham, jak cierpię, jak padam na kolana i dławię się błagając, żeby to się skończyło. Próbował mnie zamordować tylko dlatego, że mógł. Powiedział mi o ich celach. Że niby każdy z nich widzi w zabijaniu jakiś cel. Z wyjątkiem niego. On to robił dlatego, że chciał patrzeć jak świat płonie. - ukrył twarz w dłoniach, przecierając oczy. Było mu źle, że musi do tego wracać. Jednak skoro zaczął, to wypadało skończyć. Dotknął swojej blizny na szyi. Tej, która zawsze będzie mu przypominała o tym, co się wydarzyło w Sercu Świata. - Ale nie umarłem. I nie umarłeś Ty. A natura nie cierpi próżni. Ale podobno San Tomoe to nie jest koniec rozwoju. Istnieje jeszcze jedna... faza. Ta, której nie da się zdobyć bez zabijania. - czy to właśnie dlatego przeżył? Czy dlatego śmierć puściła go wolno, bo wiedziała, że da jej kogoś za siebie? - Zabijasz kogoś, kogo nienawidzisz... albo kogoś, kogo kochasz. - tylko tak można było osiągnąć pełnię mocy. - A przynajmniej tak mówią, bo nikt się do tego nie przyzna. - kara za grzechy, czy błogosławieństwo, którego nikt nie chciał? Ile śmierci musiał widzieć ktoś, kto posiadał San Tomoe? Ile istnień musiał zabrać ze sobą, by aktywować tak potężne narzędzie? Tak bardzo nie chciał zabijać. Tak bardzo próbował uciec od losu, który skazywał go na życie Shinobi. Na bycie maszyną do zabijania. I Aka miał tylko jedno pytanie: dlaczego w wieku osiemnastu lat przeznaczenie postawiło go przed takim wyborem.
Wyborem, między mniejszym, a większym złem. Między tysiącem, a tym jednym.
Wyborem, w którym najlepszą opcją było zabicie tego, którego się kocha.
- Moja matka umarła niedawno. - powiedział. - Nie miałem czasu na smutek. - teraz go miał aż za dużo. - Pewnie sobie myślisz, że jak mieszkam w bogatym domu z ogrodem, to miałem wspaniałe dzieciństwo, co? - pokiwał głową. - Nie miałem czasu na smutek, nie miałem czasu na radość, nie miałem czasu na nic. Od rana do wieczora musiałem czytać książki, uczyć się kaligrafii, dobrego zachowania, manier, historii klanu, świata, zwyczajów, grania na skrzypcach, chodzenia wyprostowanym, sztucznego uśmiechania się i udawania, że mam ochotę przebywać z tymi wszystkimi drętwymi czopami z mojego i innych klanów. Nie miałem czasu na kochanie tej rodziny. Bo tak trzeba było. - wysyczał. Nikt go nie napierdalał za to, że się krzywo uśmiechał. Za to mówiono mu, że jak tak się będzie zachowywał, to przyniesie im wstyd, że ludzie się będą na niego patrzeć jak na dzikusa i inne tego typu wjeżdżanie na ambicje. Dla Shikaruia to mogła być błahostka w porównaniu do tego, co sam przeżywał. Ale dla Akiego to wystarczyło, by nigdy nie był szczęśliwy. - Nigdy nikt nie miał dla mnie czasu. Nie byłem ich dzieckiem. Byłem ich partnerem biznesowym.
Tu nie chodziło o to, że nie mieli tematów do rozmowy. Aka po prostu średnio miał ochotę na rozmowę. Potrzebował... no właśnie - czego potrzebował? Chyba wsparcia, którego tak mu bardzo brakowało. Gesty Sanady były niewystarczające, ale tak jak wcześniej było mówione, Uchiha nie oczekiwał od niego niczego. Zwłaszcza od niego. Tego zabójczo bezpośredniego chłopaka, z lekkim upośledzeniem społecznym. Może kiedyś się nauczy, może nie. Niebieskookiemu było wszystko jedno - dopóki go traktował dobrze, mógł sobie być największym chamidłem we wszechświecie. Ale jedno trzeba było przyznać - Shikarui był bardzo nietaktowny. Gdyby powiedział tak o kobietach przy kimś innym, niż Aka, zapewne dostałby w pysk. Zwłaszcza od tych wszystkich samców, którzy kobiety traktują jak świętość. Cóż, Uchiha nie traktował. Tekst o rozpłodzie i przekazywaniu genów, choć dość wulgarny i chamski, był jak najbardziej prawdziwy. Większość klanów tak robiła, lecz mało który miał odwagę to przyznać. Choć pozwalali trzymać kobietom broń, to woleli aby nie miały one zbyt wiele do powiedzenia. Uważali jest za słabsze, gorsze i bardziej podatne na wpływy.
- W Uchiha tak nie jest, co zresztą zobaczyłeś. - miał tutaj na myśli wizytę w siedzibie jego liderki, czerwonowłosej ognistej piękności, za którą uganiała się połowa Sogen. - Wiele ludzi urodzonych w klanie nigdy nie aktywuje Sharingana. Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie... ale to dobrze. - to z pewnością musiało być zaskakujące z ust kogoś, kto jeszcze niedawno tak wychwalał swój klan, mówił, jak się rozrasta, jak dzielnie podbija świat! - Kazirodztwo mnie obrzydza. Rzygać mi się chce, jak widzę, że ktoś sypia ze swoją siostrą. Zabroniłbym tego. - powiedział z lekką irytacją w głosie. - A z drugiej strony, gdy tego nie robią, geny zanikają. Oczy nigdy się nie aktywują. Mój ojciec był bezklanowcem, ale najwyraźniej matka była silniejsza. Albo puściła się z kimś na boku. - kiwnął ramionami, mając całkowicie w nosie to, co dotyczy jego najbliższej rodziny. Dbał o swój klan, ale jego rodzice go... odrzucali. Dosłownie i w przenośni. - Ale nie o to chodzi. Hanji miał rację. Moje Kekkei Genkai to przekleństwo. Oczywiście niedosłownie. Po prostu... po prostu... eh... - odsunął się kawałek, wrzucając obrane warzywa do garnka, w którym już gotowała się wołowina. Widać po nim było, że ten temat sprawia mu przykrość. Jakby sam nie do końca wierzył w to, co mówi. Jakby z bólem próbował się do tego przekonać. - Sharingan aktywuje się pod wpływem emocji. Rozwija się pod wpływem emocji. Zabija pod wpływem emocji. - wyraźnie podkreślił ostatnie zdanie. - Widziałeś moje oczy, tam, w Kami no Hikage. Trzy czarne łzy na czerwonym tle... - odłożył nóż na bok, zostawiając go w spokoju. Nie był już do niczego potrzebny. Pochylił głowę, robiąc długą pauzę w monologu. - Nie mam żadnej rodziny. Nikt by po mnie nie zapłakał. Byłbym kolejnym, którego wpisaliby na pamiątkowej tablicy... Pierwsza łza jest prosta. Wystarczy, że się pocałujesz, wywrócisz na prostej drodze, albo po prostu ktoś zasadzi Ci kopa w dupsko. - zaczął. - Ale już druga... huh. Jest o wiele trudniejsza do... osiągnięcia. Musisz poczuć coś mocnego, coś silnego. Coś, co wstrząśnie Tobą na tyle, że zapomnisz jak masz na imię. Musisz znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, muszą Cię przyprzeć do muru i zmusić do działania. Musisz zrobić coś, albo musi stać Ci się coś, czego nie zapomnisz do końca życia. - wytłumaczył. - Najczęściej jest to ostatni etap, który osiągają przeciętni Uchiha. Najłatwiej jest... zabić. Po prostu zabić. Obojętnie kogo. - kiedyś by powiedział aż zabić. - Trzy łzy to... cóż. - westchnął głośno. - Prawdopodobnie jestem jedynym Uchihą na świecie, który w ciągu jednego dnia zdołał aktywować San Tomoe. Widziałeś, co się ze mną stało... tam... przy Hanie. - zacisnął mocno pięści, gdy wypowiadał te imię. - Tylko najsilniejsi wojownicy są w stanie osiągnąć ten etap. Musisz przetrwać. Wszystko. Najlepiej... własną śmierć. - powiedział cicho. - Poderżnięte gardło... musisz poczuć, jak topisz się we własnej krwi... jak żelazo zaczyna wdzierać się do Twoich płuc... jak widzę jego uśmiech, jak się śmieje... jak chce mnie zabić... - jego głos był coraz cichszy i cichszy, i cichszy. - Tylko dlatego, że może... wyciąga po mnie swoje brudne łapska i karze... za to, że żyję. - chyba miał ochotę się rozpłakać, a przynajmniej na to wskazywał jego głos, który z każdą chwilą coraz bardziej się załamywał. - To bolało, tak bardzo bolało... gdy podcinał mi gardło czułem śmierć. Nie była miła. Nie była spokojna. Ja tam miałem umrzeć, pod tymi gruzami. - wyszeptał. - Hanzo mnie wyrwał z jej rąk. Z jego rąk. Tam był ktoś jeszcze, Shikarui. Mogłeś go nie widzieć, bo ukrywał się w cieniu. Nie... nie ukrywał się. On był cieniem. Ten mężczyzna... ten sam, który zatrzymał nas wszystkich na placu. To nie Han podciął mi gardło, tylko on. Han tylko stał i się przyglądał, jak zdycham, jak cierpię, jak padam na kolana i dławię się błagając, żeby to się skończyło. Próbował mnie zamordować tylko dlatego, że mógł. Powiedział mi o ich celach. Że niby każdy z nich widzi w zabijaniu jakiś cel. Z wyjątkiem niego. On to robił dlatego, że chciał patrzeć jak świat płonie. - ukrył twarz w dłoniach, przecierając oczy. Było mu źle, że musi do tego wracać. Jednak skoro zaczął, to wypadało skończyć. Dotknął swojej blizny na szyi. Tej, która zawsze będzie mu przypominała o tym, co się wydarzyło w Sercu Świata. - Ale nie umarłem. I nie umarłeś Ty. A natura nie cierpi próżni. Ale podobno San Tomoe to nie jest koniec rozwoju. Istnieje jeszcze jedna... faza. Ta, której nie da się zdobyć bez zabijania. - czy to właśnie dlatego przeżył? Czy dlatego śmierć puściła go wolno, bo wiedziała, że da jej kogoś za siebie? - Zabijasz kogoś, kogo nienawidzisz... albo kogoś, kogo kochasz. - tylko tak można było osiągnąć pełnię mocy. - A przynajmniej tak mówią, bo nikt się do tego nie przyzna. - kara za grzechy, czy błogosławieństwo, którego nikt nie chciał? Ile śmierci musiał widzieć ktoś, kto posiadał San Tomoe? Ile istnień musiał zabrać ze sobą, by aktywować tak potężne narzędzie? Tak bardzo nie chciał zabijać. Tak bardzo próbował uciec od losu, który skazywał go na życie Shinobi. Na bycie maszyną do zabijania. I Aka miał tylko jedno pytanie: dlaczego w wieku osiemnastu lat przeznaczenie postawiło go przed takim wyborem.
Wyborem, między mniejszym, a większym złem. Między tysiącem, a tym jednym.
Wyborem, w którym najlepszą opcją było zabicie tego, którego się kocha.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Pewnie by dostał w mordę za te słowa i wiele innych, jakie miał do powiedzenia, ale niby dlaczego miał się tym przejmować? Dopóki nie stała przed nim Wojna kompletnie nie dbał o to, co pomyśli o nim przypadkowa niewiasta. Prawda kole w oczy, dlatego tak nieprzyjemnie się w jej oczy patrzy. Nie ma lśniących tęczówek i nie uśmiecha się promiennie - szczerzy zęby, których biały blask wzdraga i niepokoją podejrzanie długie kły. Idealne do tego, by wgryźć się w tętnicę i rozpocząć jednoosobową imprezę, na której głównym daniem będziesz ty sam.
- Takie sprawiasz wrażenie. Ty i ten dom. - Bardzo przyjemne, bardzo ciepłe i bardzo sympatyczne. Zupełnie obce, promieniował czymś kompletnie pierwotnym, ale jednocześnie wcale nie przerażał, nie odtrącał i Shikarui nie spoglądał na to wszystko jak na okaz egzotycznego zwierzęcia, albo na wyjątkowo ładną pocztówkę z gorącego Atsui. Aka nie był mu obcy, więc to miejsce miałoby być? Jego historia? W sumie to tak. Dlatego trzeba było niepoznane przekształcić w poznane.
Aka wydawał się być całkowicie neutralny, kiedy pojedynczymi słowami wspominał o swojej przeszłości. Tutaj wspomni mamę, tam opowie o tacie - i wydawał się tym radosnym, kompletnie beztroskim chłopakiem, którego możesz bombardować złymi prawdami świata, a on i tak pozostawał na nie odporny. Dzielny, ołowiany żołnierzyk, który w dłoniach ściskał swoją tarczę - tą w jednej, a w tej drugiej bagnetowe ostrze, z którym zatańczy, kiedy tylko będzie miał powód, by tańczyć. Powodów zaś zawsze potrafił znaleźć dostatecznie wiele. Przynajmniej tak się wydawało Shikaruiemu, że Aka należał do tych niespokojnych bohaterów, którzy choć wiele klną i przy pierwszym starciu są niesympatyczni, to mają niezdrowy syndrom ratowania świata. Na przykład przypadkowych ludzi w Kami no Hikage. I tak jak zawsze brzmiał neutralnie, tak teraz brzmiał na zirytowanego. Zezłoszczonego tym, że życie nie dało mu dostatecznie wiele, chociaż on chciał tyle brać, tyle zgarniać w swoje ramiona! Ciągłe obowiązki i sztuczne uśmiechy nigdy na to nie pozwalały - smutne, na pewno tragiczne dla niego. Dla osoby, dla której w życiu chodziło przecież głównie o to, żeby żyć. Nikt mu nigdy nie obiecywał wysokich wież z księżniczkami i nie opowiadano o Roszpunce, która spuściłaby dla niego swój warkocz. A na górze co? Tylko żarłoczny smok i obietnica niebezpieczeństwa - o tym właśnie zapewniali. I o tym, że jeśli walki z tym smokiem nie wygra, to wszyscy będą tak bardzo, bardzo zawiedzeni. I oto okazywało się, że chłopak się przejmował. Nic zadziwiającego, bo Aka nawet jak starał się sprawiać pozory, że coś go nie obchodzi, to zazwyczaj było po nim widać pewne rzeczy jak na dłoni - i gdyby Shikrui był chociaż trochę empatyczny to bardzo szybko wyłapałby pewien… system. Szybciej nauczyłby się Akiego na pamięć.
Nie odpowiedział nic na stwierdzenie że Aka nie był dzieckiem własnych rodziców. Że był ich “partnerem biznesowym”. Nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć - jak zawsze. Miałby go zapewniać, że to na pewno nie tak, że na pewno go kochali? Nie miał o tym żadnego pojęcia - ani o rodzicielskiej miłości, ani o rodzicach Akiego. Wiedział tylko to, co Aka sam mu sprezentował - a prezentowało się to tak, że rzeczywiście jego rodzice chcieli stworzyć po prostu dobrego syna. I nie było to w żaden sposób egzotyczne, nie ten element, w którym syna się nie wychowuje, a właśnie tworzy, jak maszynę, nowy wynalazek, który projektujesz po to, by zmienił coś w klanie na lepsze w tej niedalekiej przyszłości. Albo i dalekiej, zależy, na jaką perspektywę spoglądasz. Shikarui nie porównywał doświadczeń Akiego do swoich. Nie przyszło mu to do głowy tak, jak ocenienie, że ta jego historia była niczym, czy chociażby czymś lekkim przy jego. Ta historia była jego własna - jego unikalna, tworzącą właśnie Akiego - i już sam ten fakt sprawiał, że była najbardziej istotną historią tego świata. Naszpikowaną emocjami, które mógł już tylko Aka przekazać - i tylko ze swojej perspektywy. Pewnie kiedy podrośnie spojrzy na to zupełnie inaczej, albo i nie? Człowiek z wiekiem mądrzeje, zaczyna doceniać o wiele więcej rzeczy, które dla niego zrobiono. Bywało też jednak tak, że pewien żal nigdy nie mijał.
Chłonął każde słowo Akiego, wpatrując się w niego nieustannie. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Od tego momentu, kiedy znów gasł z chwili na chwilę, jak zachodzące słońce, które zachodzi tylko dla samego siebie, nie po to, by kogokolwiek nacieszyć ostatnimi promieniami pomarańczy i złota. Człowiek cieszył się tym ciepłem na policzku i jakby zapominał, że to przecież zwiastun nocy - zimnej i ponurej. Nawet noce potrafiły być jednak jasne. Wypatrywało się wtedy gwiazd i pełnej tarczy księżyca i, och - blasku świecy, przy której można by było ogrzać dłonie. Złudna, pełna omamów noc. Chyba właśnie zapadała nad światem Uchihy. I zdaje się, że to właśnie tym były te oczy o barwie głębokiego szkarłatu. Te dwie łzy, które widział, potem trzy. Nadal nie wiedział, czym jest właściwie ta moc. Co umożliwiała - a chyba umożliwiała sporo, skoro okupiona była takim kosztem? Shikarui słuchał do końca w ciszy - kiedy Aka cichł, cichł również cały świat. Ocieplany kocem, piecykiem, niedługo parą, kiedy tylko garnek zostanie postawiony na żeliwną płytę. Sanada pochylił się w kierunku Akiego, obejmując go jednym ramieniem, drugą dłoń kładąc na jego policzku. I ucałował jego powieki delikatnie. Najpierw jedną. Potem drugą. Widzieć. Kto by pomyślał, że sam fakt, że widzisz więcej, mógł tak boleć? Że rozwijanie dziedzictwa, które opiewał takimi wielkimi słowami i o którym wykrzykiwał, że je kocha, które tak bronił przed Hanem, może rozrywać tego chłopaka na kawałki? Szarpało nim, jak chciało. Gdzie ta zbroja, gdzie ta tarcza? Rdza przedostała się do środka i nie była zainteresowana ekwipunkiem. Chciała zniszczyć od razu właściciela. Zepsuć go do głębi. Potem ujął jego gładkie dłonie i zamknął je w swoich własnych, spoglądając na nie na moment. Nie mógł ich ocieplić. Jego dłonie jak zawsze były zimne. A mimo to chciał dać mu ciepło. I zapewnienie, że te lodowe więzienie dla dłoni Akiego jest o wiele lepszą ochroną od zbroi, którą przywdziewał.
- Dopóki będziesz w zasięgu mojego wzroku nie pozwolę, żebyś pokrył te dłonie krwią. A nie planuję spuszczać cię z oka. Mam dla ciebie dużo czasu. - Tego, którego nigdy nikt dla niego nie miał - Shikarui mógł dać mu cały swój. Tylko w przeciwieństwie do Akiego nie był przyzwyczajony do siedzenia w domu i czynienia obowiązków domowych. Świat był zbyt wielki i piękny, by darować sobie oglądanie go.
- Takie sprawiasz wrażenie. Ty i ten dom. - Bardzo przyjemne, bardzo ciepłe i bardzo sympatyczne. Zupełnie obce, promieniował czymś kompletnie pierwotnym, ale jednocześnie wcale nie przerażał, nie odtrącał i Shikarui nie spoglądał na to wszystko jak na okaz egzotycznego zwierzęcia, albo na wyjątkowo ładną pocztówkę z gorącego Atsui. Aka nie był mu obcy, więc to miejsce miałoby być? Jego historia? W sumie to tak. Dlatego trzeba było niepoznane przekształcić w poznane.
Aka wydawał się być całkowicie neutralny, kiedy pojedynczymi słowami wspominał o swojej przeszłości. Tutaj wspomni mamę, tam opowie o tacie - i wydawał się tym radosnym, kompletnie beztroskim chłopakiem, którego możesz bombardować złymi prawdami świata, a on i tak pozostawał na nie odporny. Dzielny, ołowiany żołnierzyk, który w dłoniach ściskał swoją tarczę - tą w jednej, a w tej drugiej bagnetowe ostrze, z którym zatańczy, kiedy tylko będzie miał powód, by tańczyć. Powodów zaś zawsze potrafił znaleźć dostatecznie wiele. Przynajmniej tak się wydawało Shikaruiemu, że Aka należał do tych niespokojnych bohaterów, którzy choć wiele klną i przy pierwszym starciu są niesympatyczni, to mają niezdrowy syndrom ratowania świata. Na przykład przypadkowych ludzi w Kami no Hikage. I tak jak zawsze brzmiał neutralnie, tak teraz brzmiał na zirytowanego. Zezłoszczonego tym, że życie nie dało mu dostatecznie wiele, chociaż on chciał tyle brać, tyle zgarniać w swoje ramiona! Ciągłe obowiązki i sztuczne uśmiechy nigdy na to nie pozwalały - smutne, na pewno tragiczne dla niego. Dla osoby, dla której w życiu chodziło przecież głównie o to, żeby żyć. Nikt mu nigdy nie obiecywał wysokich wież z księżniczkami i nie opowiadano o Roszpunce, która spuściłaby dla niego swój warkocz. A na górze co? Tylko żarłoczny smok i obietnica niebezpieczeństwa - o tym właśnie zapewniali. I o tym, że jeśli walki z tym smokiem nie wygra, to wszyscy będą tak bardzo, bardzo zawiedzeni. I oto okazywało się, że chłopak się przejmował. Nic zadziwiającego, bo Aka nawet jak starał się sprawiać pozory, że coś go nie obchodzi, to zazwyczaj było po nim widać pewne rzeczy jak na dłoni - i gdyby Shikrui był chociaż trochę empatyczny to bardzo szybko wyłapałby pewien… system. Szybciej nauczyłby się Akiego na pamięć.
Nie odpowiedział nic na stwierdzenie że Aka nie był dzieckiem własnych rodziców. Że był ich “partnerem biznesowym”. Nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć - jak zawsze. Miałby go zapewniać, że to na pewno nie tak, że na pewno go kochali? Nie miał o tym żadnego pojęcia - ani o rodzicielskiej miłości, ani o rodzicach Akiego. Wiedział tylko to, co Aka sam mu sprezentował - a prezentowało się to tak, że rzeczywiście jego rodzice chcieli stworzyć po prostu dobrego syna. I nie było to w żaden sposób egzotyczne, nie ten element, w którym syna się nie wychowuje, a właśnie tworzy, jak maszynę, nowy wynalazek, który projektujesz po to, by zmienił coś w klanie na lepsze w tej niedalekiej przyszłości. Albo i dalekiej, zależy, na jaką perspektywę spoglądasz. Shikarui nie porównywał doświadczeń Akiego do swoich. Nie przyszło mu to do głowy tak, jak ocenienie, że ta jego historia była niczym, czy chociażby czymś lekkim przy jego. Ta historia była jego własna - jego unikalna, tworzącą właśnie Akiego - i już sam ten fakt sprawiał, że była najbardziej istotną historią tego świata. Naszpikowaną emocjami, które mógł już tylko Aka przekazać - i tylko ze swojej perspektywy. Pewnie kiedy podrośnie spojrzy na to zupełnie inaczej, albo i nie? Człowiek z wiekiem mądrzeje, zaczyna doceniać o wiele więcej rzeczy, które dla niego zrobiono. Bywało też jednak tak, że pewien żal nigdy nie mijał.
Chłonął każde słowo Akiego, wpatrując się w niego nieustannie. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Od tego momentu, kiedy znów gasł z chwili na chwilę, jak zachodzące słońce, które zachodzi tylko dla samego siebie, nie po to, by kogokolwiek nacieszyć ostatnimi promieniami pomarańczy i złota. Człowiek cieszył się tym ciepłem na policzku i jakby zapominał, że to przecież zwiastun nocy - zimnej i ponurej. Nawet noce potrafiły być jednak jasne. Wypatrywało się wtedy gwiazd i pełnej tarczy księżyca i, och - blasku świecy, przy której można by było ogrzać dłonie. Złudna, pełna omamów noc. Chyba właśnie zapadała nad światem Uchihy. I zdaje się, że to właśnie tym były te oczy o barwie głębokiego szkarłatu. Te dwie łzy, które widział, potem trzy. Nadal nie wiedział, czym jest właściwie ta moc. Co umożliwiała - a chyba umożliwiała sporo, skoro okupiona była takim kosztem? Shikarui słuchał do końca w ciszy - kiedy Aka cichł, cichł również cały świat. Ocieplany kocem, piecykiem, niedługo parą, kiedy tylko garnek zostanie postawiony na żeliwną płytę. Sanada pochylił się w kierunku Akiego, obejmując go jednym ramieniem, drugą dłoń kładąc na jego policzku. I ucałował jego powieki delikatnie. Najpierw jedną. Potem drugą. Widzieć. Kto by pomyślał, że sam fakt, że widzisz więcej, mógł tak boleć? Że rozwijanie dziedzictwa, które opiewał takimi wielkimi słowami i o którym wykrzykiwał, że je kocha, które tak bronił przed Hanem, może rozrywać tego chłopaka na kawałki? Szarpało nim, jak chciało. Gdzie ta zbroja, gdzie ta tarcza? Rdza przedostała się do środka i nie była zainteresowana ekwipunkiem. Chciała zniszczyć od razu właściciela. Zepsuć go do głębi. Potem ujął jego gładkie dłonie i zamknął je w swoich własnych, spoglądając na nie na moment. Nie mógł ich ocieplić. Jego dłonie jak zawsze były zimne. A mimo to chciał dać mu ciepło. I zapewnienie, że te lodowe więzienie dla dłoni Akiego jest o wiele lepszą ochroną od zbroi, którą przywdziewał.
- Dopóki będziesz w zasięgu mojego wzroku nie pozwolę, żebyś pokrył te dłonie krwią. A nie planuję spuszczać cię z oka. Mam dla ciebie dużo czasu. - Tego, którego nigdy nikt dla niego nie miał - Shikarui mógł dać mu cały swój. Tylko w przeciwieństwie do Akiego nie był przyzwyczajony do siedzenia w domu i czynienia obowiązków domowych. Świat był zbyt wielki i piękny, by darować sobie oglądanie go.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Dobrze, że Shikarui nie próbował zapewniać Akiego, że go kochali i o niego dbali. Wyśmiałby go, a gromki śmiech niósłby się po ścianach tego jakże wspaniałego, cudownego, pozbawionego zła domu. To by było trochę niegrzeczne z jego strony, prawda? Nigdy by nie uwierzył w to, że rodzice czuli do niego coś więcej, niżeli ten pierdolony obowiązek, zasraną powinność, że zrobili sobie gówniaka i teraz muszą go wychowywać, ku chwale wielkiego klanu Uchiha! A najgorsze w tym wszystkim było to, że on kochał ich. Wszak nieodwzajemniona miłość boli najbardziej. I niestety, nieważne co myślał o tym Sanada, przeszłości nie dało się zmienić. Nigdy nie spojrzy na to inaczej, niż jak na dzieciństwo spierdolone ambicjami rodziców, którzy próbowali przelać właśnie, niespełnione ambicje i zrobić z niego kogoś, kim nie był.
Ciemne chmury gromadziły się nad Kotei, tylko wyczekując, żeby zalać świat swą rozpaczą. Nie trzeba było długo czekać, aż pierwsze krople zaczęły uderzać o drewniany taras rezdydencji Uchiha.
Stuk, stuk, stuk
Jak gdyby próbowały zagłuszyć to, co działo się w głowie Akiego. Ale on mówił i mówił, nie zatrzymywał się ani na moment, choć tak bardzo pragnął tego, żeby móc wreszcie zamknąć buzię i... i co? Co mógł robić dalej, gdy był w tym pustym domu, a na zewnątrz zaczynał padać deszcz?
Korony drzew powoli zaczynały się kołysać, z każdą kolejną chwilą coraz mocniej wyginając się pod wpływem napierającego na nie powietrza. Burza. Ta którą tak uwielbiał, ta którą tak kochał. Wiedziała, kiedy przyjść. Jak dobra przyjaciółka, która kładzie Ci dłoń na ramieniu mówiąc, że będzie dobrze.
Ale to przecież tylko słowa. Nie tyle nic nie znaczące, co zwyczajnie kłamliwe. Grzmoty nie mogły oznaczać niczego dobrego. Zawsze oznaczały, że coś ucierpiało. A mimo to... z jakiegoś powodu cieszył się, że kolejne krople zaczynają spływać po szklanych oknach jego domostwa. Nie wiedział, dlaczego. Był przygnębiony. Zdołowany. A pogoda to pogłębiała, wprawiała go w coraz gorszy i gorszy nastrój. Jego humor i tak już był podły, a ponura pogoda tylko dopełniała efektu, potęgowała go. A mimo to... czuł gdzieś w głębi duszy, że nie jest tak źle. Przecież po burzy przychodzi dzień.
Zapach pieczonej wołowiny zaczął być przyćmiewany przez ten charakterystyczny zapach burzy - a konkretniej ozonu uwalniającego się podczas wyładowań atmosferycznych. I właśnie te pioruny były jedynym, co rozświetlało ciemne jezioro za domem Akiego. Tafla wody była coraz bardziej niespokojna, wzburzała się, na krańcach zaczęły formować się niewielkie fale. Coraz liczniejsze krople zaczęły uderzać o powierzchnię stawu, niszcząc nieskazitelnie czystą wodę, burząc lustrzany obraz pięknego domu położonego nad wodą.
Tak bardzo chciał zbliżyć się do jego twarzy i wykrzyczeć, jak bardzo go to boli. Ale nie mógł. Coś go powstrzymywało przed powiedzeniem tego wszystkiego swojemu gościowi. Może było za wcześnie? A może za późno? Może żadne słowa nie mogły tego określić? A może po prostu nie chciał się nad sobą użalać, bo bał się, że chłopak wyśmieje go, że boi się czegoś tak wspaniałego, jak śmierć.
Kto by pomyślał, że to może tak boleć? Że rozwijanie dziedzictwa jest okraszone bólem? Aka wiedział to od samego początku. Od kiedy tylko potrafił zrozumieć, czym jest śmierć, rodzice informowali go jak ciężkie brzemię na nim spoczywa. Zdawał sobie sprawę, że nie ucieknie od tego, że to nieuniknione. Że prędzej czy później coś go zatrzyma. A mimo to walczył z tym. Do końca próbował przekonywać samego siebie, że istnieje inny sposób. Że uda mu się uratować wszystkich.
Poczuł dłonie na swoich policzkach. To go odprężało. Uspokajało. Czuł się wtedy tak dobrze, tak błogo. Marzył, by położyć się teraz na ziemi i wsłuchiwać w dudniący za oknami deszcz. By przytulać Shikaruia i w ciszy doglądać paleniska. By po wszystkim zjeść razem kolację i razem zasnąć. Choćby tutaj. Choćby teraz.
Ale to były tylko marzenia.
- Zabiję go za to co mi zrobił. Zabiję ich obu. Zabiję każdego, kto spróbuje ich obronić. Zapłacą za to, co zrobili tym ludziom. Za to, co zrobili mi. - nieznajomi wygrali. Sprawili, że cały jego piękny świat runął w gruzach. Że nad jego krainą zgromadziły się ciemne chmury, a ich pioruny zniszczyły wszystko, na co tak długo pracował. Aka zrozumiał, w jak wielkim błędzie był licząc na to, że uda mu się pokonać jego własne dziedzictwo. Że przebrnie przez życia bez przelewania krwi. Mylił się. Potwornie się mylił. I tego właśnie chciał Han. Chciał udowodnić nastolatkowi, jak w bardzo odrealnionej rzeczywistości próbował funkcjonować. Sam chciał, żeby sharinganowiec ich znienawidził. I udało mu się.
Zacisnął mocno dłoń na tej zimnej, lodowatej ręce Sanady. Palce Akiego płonęły ogniem zemsty. Pioruny uderzały raz za razem, jak gdyby akompaniując temu wszystkiemu, co właśnie grało w umyśle Uchihy.
- Zrobię to Shikarui. Prędzej, czy później. Tak samo jak robisz to Ty. - wyszeptał. - Muszę, jeśli mam być Shinobi. Nie ucieknę od przeznaczenia. Inaczej zdechnę w tej norze, jak porzucony, bezpański pies. - pochylił głowę w dół, nie spoglądając już więcej na Sanadę. Kto jak kto, ale akurat on powinien wiedzieć, o czym mówił Aka. Przecież tak samo wyglądał jego początek. Jedno zabójstwo. Drugie. Trzecie. A potem... potem to już codzienność. - Jeśli chcę przetrwać, muszę stać się maszyną do zabijania. Muszę wyzbyć się emocji. Jestem zły. Jestem... nieprzystosowany. - czyż nie tak mówiły maszyny?
Ciemne chmury gromadziły się nad Kotei, tylko wyczekując, żeby zalać świat swą rozpaczą. Nie trzeba było długo czekać, aż pierwsze krople zaczęły uderzać o drewniany taras rezdydencji Uchiha.
Stuk, stuk, stuk
Jak gdyby próbowały zagłuszyć to, co działo się w głowie Akiego. Ale on mówił i mówił, nie zatrzymywał się ani na moment, choć tak bardzo pragnął tego, żeby móc wreszcie zamknąć buzię i... i co? Co mógł robić dalej, gdy był w tym pustym domu, a na zewnątrz zaczynał padać deszcz?
Korony drzew powoli zaczynały się kołysać, z każdą kolejną chwilą coraz mocniej wyginając się pod wpływem napierającego na nie powietrza. Burza. Ta którą tak uwielbiał, ta którą tak kochał. Wiedziała, kiedy przyjść. Jak dobra przyjaciółka, która kładzie Ci dłoń na ramieniu mówiąc, że będzie dobrze.
Ale to przecież tylko słowa. Nie tyle nic nie znaczące, co zwyczajnie kłamliwe. Grzmoty nie mogły oznaczać niczego dobrego. Zawsze oznaczały, że coś ucierpiało. A mimo to... z jakiegoś powodu cieszył się, że kolejne krople zaczynają spływać po szklanych oknach jego domostwa. Nie wiedział, dlaczego. Był przygnębiony. Zdołowany. A pogoda to pogłębiała, wprawiała go w coraz gorszy i gorszy nastrój. Jego humor i tak już był podły, a ponura pogoda tylko dopełniała efektu, potęgowała go. A mimo to... czuł gdzieś w głębi duszy, że nie jest tak źle. Przecież po burzy przychodzi dzień.
Zapach pieczonej wołowiny zaczął być przyćmiewany przez ten charakterystyczny zapach burzy - a konkretniej ozonu uwalniającego się podczas wyładowań atmosferycznych. I właśnie te pioruny były jedynym, co rozświetlało ciemne jezioro za domem Akiego. Tafla wody była coraz bardziej niespokojna, wzburzała się, na krańcach zaczęły formować się niewielkie fale. Coraz liczniejsze krople zaczęły uderzać o powierzchnię stawu, niszcząc nieskazitelnie czystą wodę, burząc lustrzany obraz pięknego domu położonego nad wodą.
Tak bardzo chciał zbliżyć się do jego twarzy i wykrzyczeć, jak bardzo go to boli. Ale nie mógł. Coś go powstrzymywało przed powiedzeniem tego wszystkiego swojemu gościowi. Może było za wcześnie? A może za późno? Może żadne słowa nie mogły tego określić? A może po prostu nie chciał się nad sobą użalać, bo bał się, że chłopak wyśmieje go, że boi się czegoś tak wspaniałego, jak śmierć.
Kto by pomyślał, że to może tak boleć? Że rozwijanie dziedzictwa jest okraszone bólem? Aka wiedział to od samego początku. Od kiedy tylko potrafił zrozumieć, czym jest śmierć, rodzice informowali go jak ciężkie brzemię na nim spoczywa. Zdawał sobie sprawę, że nie ucieknie od tego, że to nieuniknione. Że prędzej czy później coś go zatrzyma. A mimo to walczył z tym. Do końca próbował przekonywać samego siebie, że istnieje inny sposób. Że uda mu się uratować wszystkich.
Poczuł dłonie na swoich policzkach. To go odprężało. Uspokajało. Czuł się wtedy tak dobrze, tak błogo. Marzył, by położyć się teraz na ziemi i wsłuchiwać w dudniący za oknami deszcz. By przytulać Shikaruia i w ciszy doglądać paleniska. By po wszystkim zjeść razem kolację i razem zasnąć. Choćby tutaj. Choćby teraz.
Ale to były tylko marzenia.
- Zabiję go za to co mi zrobił. Zabiję ich obu. Zabiję każdego, kto spróbuje ich obronić. Zapłacą za to, co zrobili tym ludziom. Za to, co zrobili mi. - nieznajomi wygrali. Sprawili, że cały jego piękny świat runął w gruzach. Że nad jego krainą zgromadziły się ciemne chmury, a ich pioruny zniszczyły wszystko, na co tak długo pracował. Aka zrozumiał, w jak wielkim błędzie był licząc na to, że uda mu się pokonać jego własne dziedzictwo. Że przebrnie przez życia bez przelewania krwi. Mylił się. Potwornie się mylił. I tego właśnie chciał Han. Chciał udowodnić nastolatkowi, jak w bardzo odrealnionej rzeczywistości próbował funkcjonować. Sam chciał, żeby sharinganowiec ich znienawidził. I udało mu się.
Zacisnął mocno dłoń na tej zimnej, lodowatej ręce Sanady. Palce Akiego płonęły ogniem zemsty. Pioruny uderzały raz za razem, jak gdyby akompaniując temu wszystkiemu, co właśnie grało w umyśle Uchihy.
- Zrobię to Shikarui. Prędzej, czy później. Tak samo jak robisz to Ty. - wyszeptał. - Muszę, jeśli mam być Shinobi. Nie ucieknę od przeznaczenia. Inaczej zdechnę w tej norze, jak porzucony, bezpański pies. - pochylił głowę w dół, nie spoglądając już więcej na Sanadę. Kto jak kto, ale akurat on powinien wiedzieć, o czym mówił Aka. Przecież tak samo wyglądał jego początek. Jedno zabójstwo. Drugie. Trzecie. A potem... potem to już codzienność. - Jeśli chcę przetrwać, muszę stać się maszyną do zabijania. Muszę wyzbyć się emocji. Jestem zły. Jestem... nieprzystosowany. - czyż nie tak mówiły maszyny?
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Zapewniać, że przeszłość da się zmienić? Och, był ostatnią osobą zdolną do czegoś takiego. Nie zmienisz przeszłości, przecież to oczywiste, więc po co w ogóle próbować? Z przeszłością się egzystuje. I chociaż tutaj akurat wykazałby się klasycznym hipokretynizmem, to powiedziałby, że z tego właśnie powodu z przeszłością trzeba żyć w zgodzie - tak po prostu. Hipokryzja, bo Shikarui wcale nie żył w zgodzie z przeszłością tak, jak to prezentował. Tak, jak jemu samemu się wydawało, bo w ten sposób zakładał własne klapki na oczy. Zawsze możesz iść tylko przed siebie i co najwyżej oglądać się za ramię. Nawet kiedy stoisz w miejscu, to chcąc nie chcąc się poruszasz. Porusza tobą czas, albo niezmiennie biegnący czas, który zamiast zwalniać to tylko coraz bardziej przyśpiesza. Tych wskazówek zegara nie da się zatrzymać, nie ważne ile razy będziesz próbował przekręcać korbkę. Shikarui nie wiedział, czy Aka próbował, ale czy choć raz ktokolwiek nie chciał cofnąć czasu, by coś zmienić? Najmniejszą drobnostkę, jak to, że wieczorem, wbrew nakazowi mamy, nie umyło się zębów, a potem był płacz, kiedy jeden z zębów zaczynał boleć i wizyty u dentysty. Głupi mądry i po szkodzie. Mądry po szkodzie stawał się mądrzejszy. Wyczuwasz tą delikatną różnicę?
Shikarui przejechał kciukiem po policzku Akiego. Znów w ciszy, która owinęła ich wokół swojego palca mimo tego, że teraz padał deszcz. To nie była ta sama cisza. Przesiąknięta melancholią powracała odmieniona. Wciąż negatywna. Wciąż tak samo niesympatyczna, ale… chyba bardziej przystępna. Przejechał więc kciukiem po swojej Ciszy, która przez tych parę godzin była wyjątkowo rozgadana i cofnął rękę w zgodzie z oświadczeniem, które padło z ust Akiego. Kto miałby lepiej pojąć nienawiść chłopaka? Pragnienie zemsty, które całkowicie spopielało, wyniszczało wewnętrznie, aż..! Aż stawałeś się całkowicie wolny. Nie trzymała cię już rodzina, dom, znajomi. Nic. Tylko wolność i krawędź ostatniego bloku w ostatniej dzielnicy twojego miasta. Deszcz. Ty, deszcz i ten dach. Tam człowieka widuje się po raz ostatni, wiesz? Z tego dachu już nie wracali. Aka nie zrobił w tamtym kierunku żadnego kroku, a Shikarui już wiedział, dokąd idzie. Oczywiście, że wiedział. Przecież on chodził już tamtą drogą nie raz. I wrócił. Wróciło jego ciało i umysł, to, co mógł Akiemu zaoferować. Duch tam został, bo rozbił się jedenaście pięter niżej na brukowanej kostce. Shikarui był przecież ostatnią osobą, która mogłaby powstrzymywać Akiego. Ostatnią, która powiedziałaby, żeby się nie poddawał, bo z przeznaczeniem można wygrać. Aka był symbolem walki z tym przeznaczeniem - ze wszystkim, co przymuszało go do czegokolwiek i… na co to, skoro teraz wyrywał zdania z jego głowy i wsadzał je sobie na usta, wypluwając jak pociski z karabinu? Tak samo dźwięczał deszcz - jak karabin. Burza była granatami, które ciskali w nas, nieuzbrojonych. I jako ta ostatnia osoba czuł ból i sprzeciw. Nie chciał przytaknąć tym słowom. Nie chciał się na nie godzić, ale nie miał wrażenia, że jego sprzeciw zmieni cokolwiek. Nigdy nie zmieniał i nie miał zmieniać. W swoich emocjach Aka stał w miejscu, w których nie dostrzegał nikogo - i nikt nie mógł dosięgnąć jego. Widział rzeczy, którymi nie chciał się z innymi dzielić. Shikarui to akurat już wiedział. W końcu taka była boska natura - mieli swoje sekrety, których nie mogli dzielić ze wszystkimi. Więc czemu to tak strasznie bolało, chociaż rozumiał? I im więcej słów teraz płynęło, tym bolało bardziej. Nie w ten sposób, w który Shikarui nie mógłby oddychać, przecież nie był aż tak czuły. Chyba. Chyba nie. Nie było do czego porównać tego bólu. I kolejnego dowodu na to, że przeznaczenia rzeczywiście się nie zmieni, więc po co próbować? Po co poświęcać czas, energię, starać się… Shikarui znów stał się jałowo znużony. Cofał się o każdy kroczek, jaki zrobił tej bardzo długiej, surowej zimy.
Wstrząsające słowa.
Shikarui milczał.
Shikarui przejechał kciukiem po policzku Akiego. Znów w ciszy, która owinęła ich wokół swojego palca mimo tego, że teraz padał deszcz. To nie była ta sama cisza. Przesiąknięta melancholią powracała odmieniona. Wciąż negatywna. Wciąż tak samo niesympatyczna, ale… chyba bardziej przystępna. Przejechał więc kciukiem po swojej Ciszy, która przez tych parę godzin była wyjątkowo rozgadana i cofnął rękę w zgodzie z oświadczeniem, które padło z ust Akiego. Kto miałby lepiej pojąć nienawiść chłopaka? Pragnienie zemsty, które całkowicie spopielało, wyniszczało wewnętrznie, aż..! Aż stawałeś się całkowicie wolny. Nie trzymała cię już rodzina, dom, znajomi. Nic. Tylko wolność i krawędź ostatniego bloku w ostatniej dzielnicy twojego miasta. Deszcz. Ty, deszcz i ten dach. Tam człowieka widuje się po raz ostatni, wiesz? Z tego dachu już nie wracali. Aka nie zrobił w tamtym kierunku żadnego kroku, a Shikarui już wiedział, dokąd idzie. Oczywiście, że wiedział. Przecież on chodził już tamtą drogą nie raz. I wrócił. Wróciło jego ciało i umysł, to, co mógł Akiemu zaoferować. Duch tam został, bo rozbił się jedenaście pięter niżej na brukowanej kostce. Shikarui był przecież ostatnią osobą, która mogłaby powstrzymywać Akiego. Ostatnią, która powiedziałaby, żeby się nie poddawał, bo z przeznaczeniem można wygrać. Aka był symbolem walki z tym przeznaczeniem - ze wszystkim, co przymuszało go do czegokolwiek i… na co to, skoro teraz wyrywał zdania z jego głowy i wsadzał je sobie na usta, wypluwając jak pociski z karabinu? Tak samo dźwięczał deszcz - jak karabin. Burza była granatami, które ciskali w nas, nieuzbrojonych. I jako ta ostatnia osoba czuł ból i sprzeciw. Nie chciał przytaknąć tym słowom. Nie chciał się na nie godzić, ale nie miał wrażenia, że jego sprzeciw zmieni cokolwiek. Nigdy nie zmieniał i nie miał zmieniać. W swoich emocjach Aka stał w miejscu, w których nie dostrzegał nikogo - i nikt nie mógł dosięgnąć jego. Widział rzeczy, którymi nie chciał się z innymi dzielić. Shikarui to akurat już wiedział. W końcu taka była boska natura - mieli swoje sekrety, których nie mogli dzielić ze wszystkimi. Więc czemu to tak strasznie bolało, chociaż rozumiał? I im więcej słów teraz płynęło, tym bolało bardziej. Nie w ten sposób, w który Shikarui nie mógłby oddychać, przecież nie był aż tak czuły. Chyba. Chyba nie. Nie było do czego porównać tego bólu. I kolejnego dowodu na to, że przeznaczenia rzeczywiście się nie zmieni, więc po co próbować? Po co poświęcać czas, energię, starać się… Shikarui znów stał się jałowo znużony. Cofał się o każdy kroczek, jaki zrobił tej bardzo długiej, surowej zimy.
Wstrząsające słowa.
Shikarui milczał.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Reakcja Shikaruia była... przerażająca. W tym konkretnym momencie to co zrobił wychowanek Juugo, a raczej to czego nie zrobił, wywołało u Akiego falę smutku. Falę, która rozchodziła się po jego ciele, przeszywała jego ciało, jego umysł, jego duszę. Tak bardzo potrzebował tego, żeby Sanada złapał go i potrząsnął nim. Żeby wykrzyczał, że ma się zamknąć, że to nieprawda. Żeby pieprznął go w pysk i kazał się ogarnąć. Ale chłopak tego nie zroobił. NIe mógł zrobić. Bo to nie było kłamstwo. Każdy chciałby cofnąć czas, zmienić coś w swoim życiu. Ale nikt nie mógł. Tak samo jak nie można było wymazać skazy z jego serca. Sanada mylił się sądząc, że Aka w swych emocjach nie dostrzega nikogo. Nie widział tam siebie. Albo... nie chciał widzieć. Na pewno nie chciał widzieć. Aka powiedział mu wszystko. Nic nie ukrywał. Wylał z siebie cały żal, całą żółć, która toczyła się w jego organizmie. Jak mógł twierdzić, że Irys nie chciał się z nikim dzielić swoimi emocjami, skoro właśnie wyrzucił na zewnątrz wszystko, co siedziało w nim od pobytu w Kami no Hikage?!
Spoglądał na Shikaruia, oczekując że ten coś zrobi. Że odezwie się do niego i zmieni jego nastawienie. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Nie miał pojęcia, jak ciężki wieczór go teraz czekał.
- Chciałeś żebym Ci powiedział... - powiedział cicho. Jego błękitne oczy zaczęły się szklić. - Zrobiłem to tylko dlatego, że tego chciałeś... - nie robił tego dla siebie. Nie potrzebował się wyżalić, czy wypłakać mu w ramię. Przynajmniej nie wtedy, gdy Shikarui pytał. Teraz jedyne czego potrzebował, to rozpłakać się. - N-nie rób tego, proszę... - szeptał, coraz mocniej zaciskając zęby. Patrzył i nie wierzył, nie chciał uwierzyć, że Sanada to robi. Zacisnął dłonie na koszuli, jak gdyby chcąc go podnieść do góry. Nie chciał mu zrobić krzywdy, to nie był ten rodzaj uścisku. Oczekiwał jedynie... wsparcia. Wsparcia, które nie nadchodziło.
Spojrzał na ostry nóż, którym niedawno przygotowywał obiad. Nie odłożył go przecież daleko. Był na wyciągnięcie ręki. Dopiero teraz zrozumiał, że lepiej byłoby obciąć sobie język, niż przystać na propozycję Shikaruia. Łowcy, który przywołał demony, a potem nakazał czarnowłosemu samemu z nimi walczyć. Po co? Przecież wiedział, że w pojedynkę nikt z tym nie wygra.
Oddychał głęboko. Blizna bolała, piekła. Przypominała o tym wszystkim, co wydarzyło się w Sercu Świata. Tylko, że wtedy ból był inny. Lepszy. Gdy topił się we własnej krwi nie musiał myśleć o sobie. O klanie. O Sanadzie. Liczył się tylko ból i nic więcej.
- Oni chcieli mnie zabić... Rozumiesz? Zabić! - rzekł z cichym wyrzutem, jak gdyby to coś miało zmienić. - I gdyby nie to, że ten gość tam był, że wyciągnął mnie stamtąd, że mieli najlepszego medyka na świecie, gdyby nie cholerne szczęście, nigdy nie siedziałbym tutaj! Nie robił Ci kolacji, nie trzymał Cię za rękę i nie kochał się z Tobą! - zapowietrzył się, gdy jednym tchem powiedział całą tą sentencję. - A teraz... gdy chcę walczyć... Gdy nie chcę, żeby się to powtórzyło, żebym znów mógł... być... - uścisk na ubraniach Shikaruia lżał. Aż w końcu całkiem zanikł. Irys go puścił. - Gdy nie chcę, by się to powtórzyło... by nikt nie zagroził mi, Tobie, nam... - łza spłynęła po jego policzku, gdy spoglądał się w lawendowe oczy wyrzutka. - Jestem zły, bo nie jestem taki, jakim sobie mnie wymarzyłeś? - nigdy nie był idealny. Nie był aniołem, który spadł z nieba, by wskazać komuś drogę. Od zawsze to powtarzał, że był tylko człowiekiem.
Widział, jak Shikarui się od niego oddala. Żałował, że mu to powiedział. Powinien był siedzieć cicho i udawać, że wszystko jest w porządku. Ale Aka nigdy taki nie był. I za każdym jednym razem robił to samo. Nie potrafił nauczyć się, że czasem powinien odpuścić i skłamać.
Wstał z podłogi. Poderwał się na równe nogi i niemal nagi, bo tylko w spodniach wybiegł na zewnątrz. Na deszcz. Na pioruny. Na burzę. Gdy zimne krople deszczu uderzały o jego skórę, wywołując ogromny ból, gdy cięły jego rozpalone od gorączki ciało... był spokojny. Nie musiał już słyszeć swoich myśli.
Spoglądał na Shikaruia, oczekując że ten coś zrobi. Że odezwie się do niego i zmieni jego nastawienie. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Nie miał pojęcia, jak ciężki wieczór go teraz czekał.
- Chciałeś żebym Ci powiedział... - powiedział cicho. Jego błękitne oczy zaczęły się szklić. - Zrobiłem to tylko dlatego, że tego chciałeś... - nie robił tego dla siebie. Nie potrzebował się wyżalić, czy wypłakać mu w ramię. Przynajmniej nie wtedy, gdy Shikarui pytał. Teraz jedyne czego potrzebował, to rozpłakać się. - N-nie rób tego, proszę... - szeptał, coraz mocniej zaciskając zęby. Patrzył i nie wierzył, nie chciał uwierzyć, że Sanada to robi. Zacisnął dłonie na koszuli, jak gdyby chcąc go podnieść do góry. Nie chciał mu zrobić krzywdy, to nie był ten rodzaj uścisku. Oczekiwał jedynie... wsparcia. Wsparcia, które nie nadchodziło.
Spojrzał na ostry nóż, którym niedawno przygotowywał obiad. Nie odłożył go przecież daleko. Był na wyciągnięcie ręki. Dopiero teraz zrozumiał, że lepiej byłoby obciąć sobie język, niż przystać na propozycję Shikaruia. Łowcy, który przywołał demony, a potem nakazał czarnowłosemu samemu z nimi walczyć. Po co? Przecież wiedział, że w pojedynkę nikt z tym nie wygra.
Oddychał głęboko. Blizna bolała, piekła. Przypominała o tym wszystkim, co wydarzyło się w Sercu Świata. Tylko, że wtedy ból był inny. Lepszy. Gdy topił się we własnej krwi nie musiał myśleć o sobie. O klanie. O Sanadzie. Liczył się tylko ból i nic więcej.
- Oni chcieli mnie zabić... Rozumiesz? Zabić! - rzekł z cichym wyrzutem, jak gdyby to coś miało zmienić. - I gdyby nie to, że ten gość tam był, że wyciągnął mnie stamtąd, że mieli najlepszego medyka na świecie, gdyby nie cholerne szczęście, nigdy nie siedziałbym tutaj! Nie robił Ci kolacji, nie trzymał Cię za rękę i nie kochał się z Tobą! - zapowietrzył się, gdy jednym tchem powiedział całą tą sentencję. - A teraz... gdy chcę walczyć... Gdy nie chcę, żeby się to powtórzyło, żebym znów mógł... być... - uścisk na ubraniach Shikaruia lżał. Aż w końcu całkiem zanikł. Irys go puścił. - Gdy nie chcę, by się to powtórzyło... by nikt nie zagroził mi, Tobie, nam... - łza spłynęła po jego policzku, gdy spoglądał się w lawendowe oczy wyrzutka. - Jestem zły, bo nie jestem taki, jakim sobie mnie wymarzyłeś? - nigdy nie był idealny. Nie był aniołem, który spadł z nieba, by wskazać komuś drogę. Od zawsze to powtarzał, że był tylko człowiekiem.
Widział, jak Shikarui się od niego oddala. Żałował, że mu to powiedział. Powinien był siedzieć cicho i udawać, że wszystko jest w porządku. Ale Aka nigdy taki nie był. I za każdym jednym razem robił to samo. Nie potrafił nauczyć się, że czasem powinien odpuścić i skłamać.
Wstał z podłogi. Poderwał się na równe nogi i niemal nagi, bo tylko w spodniach wybiegł na zewnątrz. Na deszcz. Na pioruny. Na burzę. Gdy zimne krople deszczu uderzały o jego skórę, wywołując ogromny ból, gdy cięły jego rozpalone od gorączki ciało... był spokojny. Nie musiał już słyszeć swoich myśli.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Tak, to prawda. Aka nie mówił tego dla siebie. Dla samego siebie by milczał. Niestety Shikarui nie był aż tak dobry w tej układance. Niestety nie widział dokładnie tego, co powinien był widzieć. Wciąż za mało i zbyt niedoskonale. I gdzie był tu błąd? W tym, że zachęcił Akiego do mówienia, czy może w tym, że on sam milczał? Może nie było żadnego błędu, bo byli tylko ludźmi, dzieciakami, które postawiono przed koniecznością z siłami, z którymi żaden dzieciak nie powinien był mierzyć się bez opieki dorosłego. Choć przecież oni już pełnoletni! Dojrzali! Postawili żagle na swojej malutkiej łódca, a wszyscy z kpiną mówili, że to dumny masztowiec. No właśnie - masztowiec. Taki z kapitanem, załogą i paroma armatami, żeby mieć czym strzelać w piratów, którzy chcieliby skraść skarby i dokonać abordażu, krzywdząc załogę. Dwuosobową załogę na tej tratwie, na której jedyna armatą był niezadowolony kot z ogródka sąsiadów, który zamiałczał żałośnie, uciekając przed burzą do domu. Shikarui naprawdę chciał to zrobić. Chciał złapać Akiego za ramiona, chciał go uderzyć i kazać przestać, ale nie mógł. Nie mógł unieść na niego głosu i zaprzeczać czemuś, co było dla niego zbyt prawdziwe i nie mógł unieść dłoni, żeby w tak okropny sposób przedstawić mu swoje myśli. To uderzenie nawet by do nich nie pasowało. Żywił zbyt wiele szacunku do tego chłopaka. Sparaliżowany słowami, w których nie widział dla siebie miejsca, był jak bierny obserwator przekonany o tym, że rozmówca się od niego oddalał. Już dawno się oddalił. I jeśli szukać jakiegokolwiek błędu to właśnie tutaj, w tej pułapce, w którą wpadł, a z której było bardzo proste wyjście. Wystarczyło coś wyjaśnić. Złapać oddech, zastanowić się. Zdjąć klapki z oczu i dojrzeć, że to nie Aka się oddalał tylko on. On sam, kompletnie nieświadomie. Gdyby był świadomy to chyba inaczej by to wyglądało. I to miało inaczej wyglądać.
- Czego mam nie robić? - Zapytał lekko zaniepokojony, widząc spojrzenie Akiego. Nie rozumiał. Nie rozumiał, nie pojmował, a teraz lawina uczuć, jaka posypała się po urwisku, zostawiła go całkowicie bezbronnego. Zresztą tak jak i Akiego. A teraz przecież nie robił nic. Owszem, w tym był cały problem, Shikarui zaraz to wyłapał, ale teraz przyszło mu znów łapać tyle rzeczy, że skakał od jednej do drugiej. Świat nie zakołysał się - on pierdolnął tak, jakby właśnie uderzyła weń… błyskawica. Piorun na tyle silny, by wstrząsnąć ziemią u samych podstaw. By uderzyć w samo jądro ziemi. - Rozumiem, rozumiem... ROZUMIEM! - Krzyknął, przytłamszony tymi emocjami, które nagle zostały na niego narzucone. I które same kłębiły się w nim. Było ich zbyt wiele. Zbyt wiele w Akim i zbyt wiele w nim samym. Były przerażające. Dekoncentrujące. Jazda bez trzymanki, a nikt nie pomyślał o pasach bezpieczeństwa w tym rollercosterze. Pominięto też bilety, bo niby po co one? Idziesz tam, by wyrzygać swoje wnętrzności, a nie po to, by się dobrze bawisz. Zadziwiające, że ktokolwiek chciał wsiadać. Tym bardziej, że jeszcze przed chwilą było spokojnie. Był czas i miejsce na analizę, więc… jak, kiedy się to zmieniło? Zrobił b ł ą d. Starał się bardzo mocno żadnego nie popełnić i wystarczyło na chwilę stracić czujność, dać się zbić z pantałyku. Shikarui nie był zły, był strwożony. Zupełnie nie ogarniający sytuacji. I nie wiedział, co mogło zaraz nastąpić, co mogło się wydarzyć. Co mógł zrobić Aka.
- Ale… ale ja też chcę walczyć z tobą. - Co tu się… Chyba tylko bogowie (i druga kobieta) byli w stanie pojąć, co się tutaj właśnie działo. W tych szybkich uderzeniach serca, w tym szumie deszczu i kolejnych grzmotach. Shikarui powinien teraz złapać Akiego i nim potrząsnąć. Albo chociaż przytulić go do siebie mocno. Ale nie potrafił. Jego umysł był kompletnie zaczerniony od pustki i nawet przy zwykłych zdaniach się zacinał i jąkał. Na żaden gest niestety nie wpadł.
- Co..? - Tylko tyle zdołał powiedzieć. Aka zerwał się jak sarna, która nagle poczuła na swoim karku oddech wilka. A Shikarui zerwał się za nim. Co do tego jednego odruchu, niemalże automatycznego, był akurat pewien jak żadnego innego. - Aka! - Deszcz był lodowaty. Wściekły, wczesno-jesienny. Chłostał skórę bez opamiętania, kiedy nagie stopy tonęły w zeszłorocznej wciąż trawie, bo ta młoda jeszcze na dobre się nie pokazała. Dopiero miała nacieszyć oczy swoją jasną zielenią. - AKA! - Cokolwiek poszło nie tak, cokolwiek zostało źle powiedziane i zrobione, i co zrobione nie zostało, Aka nie mógł biegać po tym lodowatym deszczu. I w tej pogoni Shikarui mógł polegać tylko i wyłącznie na swoim osłabionym ciele. Chyba dość podobnie się czuł, kiedy Aka stanął przy jego ramieniu, zamiast uciekać przed Wojną. Może wtedy to wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej? A może też byłoby inaczej, gdyby od razu zabrał Akiego do portu, nim Shiro ryu zaczęło palić statki? Mógł siłą wywlec go z tej wyspy. Lub gdyby nie uległ pokusie Hana? Nie ważne, w którą stronę się obejrzał, widział tam własną niekompetencję. Nawet w słowach Akiego słyszał własną winę. Oskarżenie o to, że niemal go zabili i… że to nie Shiki był tym, który koniec końców go ocalił. Niczego nie mógł tam zrobić - taka była prawda. Ta sytuacja wydawała się być taka sama. W końcu prawdą świętą i niezaprzeczalną było, że jeśli nie potrafisz pomóc samemu sobie - nie pomożesz też innym.
Shikarui dopadł do uciekiniera. Zawołał go tylko dwa razy. Potem już nie wołał. Chwilowa, chłodna determinacja pozwoliła zamknąć się tych parę kroków w tyle i porzucić słabość - chociaż na parę chwil, całkowicie niezbędnych w tym momencie chwil. Przeznaczył swoją cenną energię na bieg. Obaj nie mieli jej za wiele.
- Co ty robisz?! - Złapał Uchihe za ramię i szarpnął nim za siebie. Sam zrobił ostatni krok w przód i wyhamował. Nie chciał, żeby czasem Aka stracił stabilność i wylądował na ziemi. Zachowanie chłopaka wydawało mu się całkowicie irracjonalne. Całkowicie… nielogiczne. I chociaż wiedział, że Aka na każdym kroku się tak zachowywał, kompletnie bezmyślnie (oj bardziej logicznie i UMYŚLNIE, niż matematyczny umysł Shikaruiego to widział), to i tak za każdym razem go szokował i zaskakiwał. W tym wypadku negatywnie. - Chcesz zrobić sobie krzywdę?!
Grzmotnęła błyskawica.
- Czego mam nie robić? - Zapytał lekko zaniepokojony, widząc spojrzenie Akiego. Nie rozumiał. Nie rozumiał, nie pojmował, a teraz lawina uczuć, jaka posypała się po urwisku, zostawiła go całkowicie bezbronnego. Zresztą tak jak i Akiego. A teraz przecież nie robił nic. Owszem, w tym był cały problem, Shikarui zaraz to wyłapał, ale teraz przyszło mu znów łapać tyle rzeczy, że skakał od jednej do drugiej. Świat nie zakołysał się - on pierdolnął tak, jakby właśnie uderzyła weń… błyskawica. Piorun na tyle silny, by wstrząsnąć ziemią u samych podstaw. By uderzyć w samo jądro ziemi. - Rozumiem, rozumiem... ROZUMIEM! - Krzyknął, przytłamszony tymi emocjami, które nagle zostały na niego narzucone. I które same kłębiły się w nim. Było ich zbyt wiele. Zbyt wiele w Akim i zbyt wiele w nim samym. Były przerażające. Dekoncentrujące. Jazda bez trzymanki, a nikt nie pomyślał o pasach bezpieczeństwa w tym rollercosterze. Pominięto też bilety, bo niby po co one? Idziesz tam, by wyrzygać swoje wnętrzności, a nie po to, by się dobrze bawisz. Zadziwiające, że ktokolwiek chciał wsiadać. Tym bardziej, że jeszcze przed chwilą było spokojnie. Był czas i miejsce na analizę, więc… jak, kiedy się to zmieniło? Zrobił b ł ą d. Starał się bardzo mocno żadnego nie popełnić i wystarczyło na chwilę stracić czujność, dać się zbić z pantałyku. Shikarui nie był zły, był strwożony. Zupełnie nie ogarniający sytuacji. I nie wiedział, co mogło zaraz nastąpić, co mogło się wydarzyć. Co mógł zrobić Aka.
- Ale… ale ja też chcę walczyć z tobą. - Co tu się… Chyba tylko bogowie (i druga kobieta) byli w stanie pojąć, co się tutaj właśnie działo. W tych szybkich uderzeniach serca, w tym szumie deszczu i kolejnych grzmotach. Shikarui powinien teraz złapać Akiego i nim potrząsnąć. Albo chociaż przytulić go do siebie mocno. Ale nie potrafił. Jego umysł był kompletnie zaczerniony od pustki i nawet przy zwykłych zdaniach się zacinał i jąkał. Na żaden gest niestety nie wpadł.
- Co..? - Tylko tyle zdołał powiedzieć. Aka zerwał się jak sarna, która nagle poczuła na swoim karku oddech wilka. A Shikarui zerwał się za nim. Co do tego jednego odruchu, niemalże automatycznego, był akurat pewien jak żadnego innego. - Aka! - Deszcz był lodowaty. Wściekły, wczesno-jesienny. Chłostał skórę bez opamiętania, kiedy nagie stopy tonęły w zeszłorocznej wciąż trawie, bo ta młoda jeszcze na dobre się nie pokazała. Dopiero miała nacieszyć oczy swoją jasną zielenią. - AKA! - Cokolwiek poszło nie tak, cokolwiek zostało źle powiedziane i zrobione, i co zrobione nie zostało, Aka nie mógł biegać po tym lodowatym deszczu. I w tej pogoni Shikarui mógł polegać tylko i wyłącznie na swoim osłabionym ciele. Chyba dość podobnie się czuł, kiedy Aka stanął przy jego ramieniu, zamiast uciekać przed Wojną. Może wtedy to wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej? A może też byłoby inaczej, gdyby od razu zabrał Akiego do portu, nim Shiro ryu zaczęło palić statki? Mógł siłą wywlec go z tej wyspy. Lub gdyby nie uległ pokusie Hana? Nie ważne, w którą stronę się obejrzał, widział tam własną niekompetencję. Nawet w słowach Akiego słyszał własną winę. Oskarżenie o to, że niemal go zabili i… że to nie Shiki był tym, który koniec końców go ocalił. Niczego nie mógł tam zrobić - taka była prawda. Ta sytuacja wydawała się być taka sama. W końcu prawdą świętą i niezaprzeczalną było, że jeśli nie potrafisz pomóc samemu sobie - nie pomożesz też innym.
Shikarui dopadł do uciekiniera. Zawołał go tylko dwa razy. Potem już nie wołał. Chwilowa, chłodna determinacja pozwoliła zamknąć się tych parę kroków w tyle i porzucić słabość - chociaż na parę chwil, całkowicie niezbędnych w tym momencie chwil. Przeznaczył swoją cenną energię na bieg. Obaj nie mieli jej za wiele.
- Co ty robisz?! - Złapał Uchihe za ramię i szarpnął nim za siebie. Sam zrobił ostatni krok w przód i wyhamował. Nie chciał, żeby czasem Aka stracił stabilność i wylądował na ziemi. Zachowanie chłopaka wydawało mu się całkowicie irracjonalne. Całkowicie… nielogiczne. I chociaż wiedział, że Aka na każdym kroku się tak zachowywał, kompletnie bezmyślnie (oj bardziej logicznie i UMYŚLNIE, niż matematyczny umysł Shikaruiego to widział), to i tak za każdym razem go szokował i zaskakiwał. W tym wypadku negatywnie. - Chcesz zrobić sobie krzywdę?!
Grzmotnęła błyskawica.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Oh, Akiemu bardzo blisko było do stereotypowej kobiety, przynajmniej jeżeli chodzi o kontrolę nad emocjami. Krzyczał, płakał, robił awanturę o byle głupotę i pamiętał, co zrobiłaś 64 dni temu o godzinie 21:37. Zupełnie, jak gdyby mógł otworzyć księgę i przeczytać, co czułaś, w co byłaś ubrana i jak się wtedy zachowywałaś. Jak on to robił? Może miał dobrą pamięć, a może po prostu wszystko spisywał to w jakimś notatniczku, który ukrywał przed światem gdzieś głęboko w szufladzie.
- Ah, czyli jeszcze mnie uderzysz? - beat me harder, daddy, odpowiedział z przekąsem. Chcę walczyć z Tobą - kiepski dobór słów. Trochę jak krzyczenie puść mnie, gdy ktoś trzyma cię za gardło nad przepaścią. Sanada miał kiepskie wyczucie, zwłaszcza kiedy chodziło o jakieś emocjonalne sprawy. Miewał przebłyski, żeby potem znów zamknąć swój umysł na cztery spusty i nie dopuścić do siebie nikogo. Akiego to denerwowało. Tak pozorna stabilność, która zahaczała o flegmatyczność. Uchiha, jak to Uchiha, typowy sangwinik - gadatliwy chłopaczek, wyrażający siebie samego najczęściej poprzez głośne akcentowanie tego, co chciał zrobić. którego temperament mógłby topić lodowwce na dalekiej północy.
W Sogen wilki były traktowane jak święte zwierzęta. Może to dlatego Aka postanowił uciekać, a nie zmierzyć się z tym, czego przecież nie mógł pokonać. Shikarui dobrze wiedział, że wspomnienia z Serca Świata dominują nad chłopakiem i aby je pokonać, potrzeba albo czasu, albo wsparcia. W żadnym wypadku nie powinien był nawoływać jego demonów, żeby sie z nim zmierzyły. To było pewne, że przyjdą, ale osłabiony Irys nie miał w starciu z nimi najmniejszych szans. Słaby, upokorzony, obolały, a zmuszony do gnania przed siebie, by stoczyć bitwę, której nie mógł wygrać. Zastanawiał się, czy Sanada rzeczywiście nie wiedział, jak Aka zareaguje na konieczność opowiadania o tym raz jeszcze, czy może zrobił to celowo, by się nad nim trochę popastwić. Popatrzeć, jak Uchiha kaja się. By ujrzeć wewnętrzny ból, ten silniejszy od fizycznego. Ten, który rozrywa Cię na strzępy, gdy próbujesz zamknąć oczy między trzecią a piątą nad ranem.
Przeszłość bolała tego chłopaka. Czego oczekiwał po nim Shikarui? Że opowie o tym, biorąc kęs smakowitej wołowiny, a potem zapije herbatką i przejdzie do opowiadania o planach na jutrzejsze zakupy? Uchiha nigdy w życiu nie widział cudzej krwi, nigdy nie użył możliwości swojego Sharingana, nigdy nikogo nie zabił. A rzucono go na pastwę lwa. Rozerwano mu gardziel i wypluto, jak jakiś niesmaczny ochłap. Aka poczuł się... odtrącony. Po prostu. Nie był jednym z tych, którzy potrafią tłumić swoje emocje. Nie pomogłyby również wizyty u psychologa i pani, której przez godzinę się żalisz, a ona kasuje 100 ryo i zaprasza na kolejną wizytę. Potrzebował czasu i rzeczywistego wsparcia. Taki już był - jak burza, która teraz szalała dookoła nich. Gwałtowny, porywczy, szalony. Brał wszystko co mógł. Chwytał się brzytwy, gdy tonął. Gorzej, gdy nie było nawet brzytwy. Wtedy w Akim pojawiały się wątpliwości - gdy nie było o co się starać, bo i tak nic nie wychodziło. Tylko, że Aka reagował na to w sposób zupełnie inny, niż wyrzutek. Ogarniała go wściekłość, rozpacz, czuł chęć zniszczenia czegoś. Spalić ten dom, rozpierdolić go w drobny mak. Właśnie dlatego wybiegł na zewnątrz. Po to, by nie zrobić czegoś, czego mógłby później żałować. Był gotów wrzeszczeć na całe gardło, rozerwać niezagojoną ranę tylko po to, żeby ktoś go usłyszał. Desperacja? Być może. Gdy ktoś podcina Ci gardło mówiąc, że wszystko czymś żyłeś było kłamstwem... tez się taki stajesz. To w tym wszystko było najgorsze. Że choć tak bardzo gardził tamtą dwójką, zaczynał dostrzegać w ich myśleniu pewien sens. I to go przerażało - myśl, że mogą mieć rację.
Aka nigdy nie oskarżył Shikaruia o to, że nie był ostatecznie tym, który go miał uratować. Uchiha miał żal do siebie. Za to, że był za słaby. Że nie potrafił walczyć. Że ktoś inny musiał go ratować. W tym aspekcie nie miał nic do zarzucenia młodemu Ranmaru, za to sobie - bardzo wiele. W końcu to przez niego wyrzutek został przeklęty. I to przez swoją żałość podcięli mu gardło.
Burza przybierała na sile. Coraz mniejszy wiatr targał koronami drzew, odrywając co słabsze gałęzie, które z hukiem uderzały o ziemię. Dla kogoś obcego mogło to być niepokojące, jednak w Sogen była to codzienność. Nie bez powodu żyli w Wietrznych Równinach.
- Stoję w deszczu. - odpowiedział na pytanie, gdy jego towarzysz złapał go za ramię, odwracając w swoją stronę. Chciał się wyrwać... a może nie chciał. Ale tak przynajmniej zareagował. Obydwoje zmęczeni, żaden z nich nie miał siły na rzucanie się w szaleńcze pościgi.
Zachowanie Akiego było bardzo racjonalne. To, że Sanada tego nie potrafił dostrzec, to już inna sprawa. Sharinganowiec zrobił to, co było dla niego najlepsze w tym momencie. Zagłuszył ból psychiczny, bólem fizycznym. To, że oba były chujowe, to już inna sprawa.
- Chyba tak. Chyba chcę. - w końcu po to tutaj wyszedł, prawda? By poczuć jak jego osłabione ciało powoli ugina się pod zimnym deszczem, jak kolejne krople uderzają o jego nagie plecy, jak gdyby ktoś ciskał w niego małymi senbonami. Bolało jak skurwysyn. Czuł, jak jego gardło zaciska się coraz mocniej i mocniej pod wpływem temperatury, jak jego nogi i ręce zaczynają drżeć, jak dostaje gęsiej skórki, a oczy gwałtownie się zwężają. Ale przynajmniej nie płakał. Albo przynajmniej nie było tego widać, gdy kolejne smugi deszczu spływały po jego twarzy.
- Ah, czyli jeszcze mnie uderzysz? - beat me harder, daddy, odpowiedział z przekąsem. Chcę walczyć z Tobą - kiepski dobór słów. Trochę jak krzyczenie puść mnie, gdy ktoś trzyma cię za gardło nad przepaścią. Sanada miał kiepskie wyczucie, zwłaszcza kiedy chodziło o jakieś emocjonalne sprawy. Miewał przebłyski, żeby potem znów zamknąć swój umysł na cztery spusty i nie dopuścić do siebie nikogo. Akiego to denerwowało. Tak pozorna stabilność, która zahaczała o flegmatyczność. Uchiha, jak to Uchiha, typowy sangwinik - gadatliwy chłopaczek, wyrażający siebie samego najczęściej poprzez głośne akcentowanie tego, co chciał zrobić. którego temperament mógłby topić lodowwce na dalekiej północy.
W Sogen wilki były traktowane jak święte zwierzęta. Może to dlatego Aka postanowił uciekać, a nie zmierzyć się z tym, czego przecież nie mógł pokonać. Shikarui dobrze wiedział, że wspomnienia z Serca Świata dominują nad chłopakiem i aby je pokonać, potrzeba albo czasu, albo wsparcia. W żadnym wypadku nie powinien był nawoływać jego demonów, żeby sie z nim zmierzyły. To było pewne, że przyjdą, ale osłabiony Irys nie miał w starciu z nimi najmniejszych szans. Słaby, upokorzony, obolały, a zmuszony do gnania przed siebie, by stoczyć bitwę, której nie mógł wygrać. Zastanawiał się, czy Sanada rzeczywiście nie wiedział, jak Aka zareaguje na konieczność opowiadania o tym raz jeszcze, czy może zrobił to celowo, by się nad nim trochę popastwić. Popatrzeć, jak Uchiha kaja się. By ujrzeć wewnętrzny ból, ten silniejszy od fizycznego. Ten, który rozrywa Cię na strzępy, gdy próbujesz zamknąć oczy między trzecią a piątą nad ranem.
Przeszłość bolała tego chłopaka. Czego oczekiwał po nim Shikarui? Że opowie o tym, biorąc kęs smakowitej wołowiny, a potem zapije herbatką i przejdzie do opowiadania o planach na jutrzejsze zakupy? Uchiha nigdy w życiu nie widział cudzej krwi, nigdy nie użył możliwości swojego Sharingana, nigdy nikogo nie zabił. A rzucono go na pastwę lwa. Rozerwano mu gardziel i wypluto, jak jakiś niesmaczny ochłap. Aka poczuł się... odtrącony. Po prostu. Nie był jednym z tych, którzy potrafią tłumić swoje emocje. Nie pomogłyby również wizyty u psychologa i pani, której przez godzinę się żalisz, a ona kasuje 100 ryo i zaprasza na kolejną wizytę. Potrzebował czasu i rzeczywistego wsparcia. Taki już był - jak burza, która teraz szalała dookoła nich. Gwałtowny, porywczy, szalony. Brał wszystko co mógł. Chwytał się brzytwy, gdy tonął. Gorzej, gdy nie było nawet brzytwy. Wtedy w Akim pojawiały się wątpliwości - gdy nie było o co się starać, bo i tak nic nie wychodziło. Tylko, że Aka reagował na to w sposób zupełnie inny, niż wyrzutek. Ogarniała go wściekłość, rozpacz, czuł chęć zniszczenia czegoś. Spalić ten dom, rozpierdolić go w drobny mak. Właśnie dlatego wybiegł na zewnątrz. Po to, by nie zrobić czegoś, czego mógłby później żałować. Był gotów wrzeszczeć na całe gardło, rozerwać niezagojoną ranę tylko po to, żeby ktoś go usłyszał. Desperacja? Być może. Gdy ktoś podcina Ci gardło mówiąc, że wszystko czymś żyłeś było kłamstwem... tez się taki stajesz. To w tym wszystko było najgorsze. Że choć tak bardzo gardził tamtą dwójką, zaczynał dostrzegać w ich myśleniu pewien sens. I to go przerażało - myśl, że mogą mieć rację.
Aka nigdy nie oskarżył Shikaruia o to, że nie był ostatecznie tym, który go miał uratować. Uchiha miał żal do siebie. Za to, że był za słaby. Że nie potrafił walczyć. Że ktoś inny musiał go ratować. W tym aspekcie nie miał nic do zarzucenia młodemu Ranmaru, za to sobie - bardzo wiele. W końcu to przez niego wyrzutek został przeklęty. I to przez swoją żałość podcięli mu gardło.
Burza przybierała na sile. Coraz mniejszy wiatr targał koronami drzew, odrywając co słabsze gałęzie, które z hukiem uderzały o ziemię. Dla kogoś obcego mogło to być niepokojące, jednak w Sogen była to codzienność. Nie bez powodu żyli w Wietrznych Równinach.
- Stoję w deszczu. - odpowiedział na pytanie, gdy jego towarzysz złapał go za ramię, odwracając w swoją stronę. Chciał się wyrwać... a może nie chciał. Ale tak przynajmniej zareagował. Obydwoje zmęczeni, żaden z nich nie miał siły na rzucanie się w szaleńcze pościgi.
Zachowanie Akiego było bardzo racjonalne. To, że Sanada tego nie potrafił dostrzec, to już inna sprawa. Sharinganowiec zrobił to, co było dla niego najlepsze w tym momencie. Zagłuszył ból psychiczny, bólem fizycznym. To, że oba były chujowe, to już inna sprawa.
- Chyba tak. Chyba chcę. - w końcu po to tutaj wyszedł, prawda? By poczuć jak jego osłabione ciało powoli ugina się pod zimnym deszczem, jak kolejne krople uderzają o jego nagie plecy, jak gdyby ktoś ciskał w niego małymi senbonami. Bolało jak skurwysyn. Czuł, jak jego gardło zaciska się coraz mocniej i mocniej pod wpływem temperatury, jak jego nogi i ręce zaczynają drżeć, jak dostaje gęsiej skórki, a oczy gwałtownie się zwężają. Ale przynajmniej nie płakał. Albo przynajmniej nie było tego widać, gdy kolejne smugi deszczu spływały po jego twarzy.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Shikarui nie miał siły do użerania się z czymś… takim. Nawet nie z Akim, tylko z czymś… takim. Z tym, z czym się obaj spotkali na drodze wzajemnego niezrozumienia. Chyba każdy normalny siedziałby teraz na dupsku w domu i czekał, aż królewiczowi minie foszek, machając na to ręką. Z drugiej strony chyba każdy normalny sam byłby zdruzgotany i trzymał tego księcia tak mocno, że ten nigdy by nie zechciał wybiec. Nawet samo gonienie za Akim wydawało się Sanadzie niemądre. Przecież samemu sobie krzywdy nie zrobi, pokrzyczy, pobiega - przejdzie mu. Jak każdemu dzikusowi, który został wypuszczony na wybieg po bardzo długim okresie czasu. To było jak podwójne marnowanie energii - bo nie dość, że energię marnował Aka, to jeszcze jemu przyszło ją roztrwonić. I po co? Po to, żeby dalej z nim walczyć - na słowa. Tym nie mniej zanim się zdążył zastanowić, po co w ogóle Aka biegł i po co on sam miałby biec - już biegł. W dziwnym poczuciu, że jeśli go nie złapie teraz, to już nigdy. Za impulsem, który dostawał każdy dziki kot, kiedy zdobycz zrywała się do biegu - z tym, że to nie było żadne polowanie. Albo było? Tylko obiekt polowań nie miał wrzucony na ząb, a co najwyżej do łóżka w celach kuracyjnych. Doprawdy, ten głos z nieba mówiący, żeby iść zawczasu po wodę ze studni, miał całkowitą rację.
Wybiegł tutaj boso, na ten deszcz, drżący, a jednak jego policzki, nos i oczy były zaczerwienione. Shikarui jako nie miał złudzeń, że Aka nie płakał, choć jego wzrok dłużej zabłądził na ubłoconych nogach małego księcia, niż na jego twarzy. Chłód i zmęczenie oczyszczały myśli. Sprawiały, że było ci już wszystko obojętne w marazmie, którym przesiąknięta była każda kolejna kropla deszczu. Gdybyś ktoś miał okazję obserwować to z boku to chyba uznałby, że całkiem niezła komedia. No, ja się w każdym razie uśmiałam. Szkoda tylko, że tej dwójce jakoś wcale nie było do śmiechu.
- Całkiem niezły plan na zemstę, jeśli chciałeś zabić przeciwników śmiechem. - Nie zabrzmiało to ostro czy chłodno. Zabrzmiało normalnie. Najnormalniej na świecie, tak jak mówił o klaczach rozpłodowych i o tym, że za pieniądze zabiłby nawet własną rodzinę. Przyciągnął drobnego chłopaka do siebie, obejmując go ramieniem i jednocześnie się pochylił, by podciąć mu nogi ręką i unieść w ramiona jak najprawdziwszą księżniczkę. Nie mógł patrzeć na to jego dygotanie i brudzenie sobie nóg w nieczystej ziemi. Że nie jest aniołem? Bogowie, kto w ogóle mógłby pomyśleć o Akim jako o anielskim bycie? Bliżej mu było do diabła, co strzelał swoim ogonem jak biczem na boki, tylko czekając, aż ktoś da mu wystarczająco wiele pożywki, by mógł wybuchnąć ogniem po raz kolejny.
- Jeżeli będziesz się wierzgał to cię spacyfikuję. - Groźba? Nie. Ostrzeżenie. W tym wypadku zwyciężało “większe dobro”, bez względu na to, jak będzie się z tym panicz czuł po obudzeniu. Tym większym dobrem była konieczność zaniesienia Akiego do domu. Upewnienie się, że kuchnia nie płonie, zapewnienie chłopakowi ciepła i nakarmienie go. Shikarui nie miał sił na szarpanie się z nim. Dotarł do stanu, w którym każdy krok wydawał się ciężki, a obraz dziwnie oddalał w złudzeniu, że wszystko wokół jest mniejsze niż być powinno. Czuł w płucach każdy swój oddech naciskający na klatkę piersiową, która opadała zdecydowanie za nisko. Kolejne złudzenie.
Przynieś wodę ze studni, mówili, wodę ze studni..!
Przeklęte głosy z nieba.
Kiepskie wyczucie to całkiem łagodne ujęte w przypadku Sanady. Powiedziałabym raczej: był jak słoń w składzie porcelany. Powiedziałabym, że byli jak typowe polskie małżeństwo - gderająca, pamiętająca każdą drobnostkę kobieta i facet, który wylegiwał się na kanapie z piwem w ręku. Brakowało tylko cebuli i łamania Konstytucji.
Shikarui zaniósł Akiego do jego pokoju i dotknął dłonią jego czoła. Był rozpalony pomimo tego, jak zimno było. Odetchnął ciężko.
- Osiemnaście lat? Chyba dwanaście. - Podniósł się, żeby wyjść po ręcznik i otworzył szafę chłopaka, by wybrać stamtąd pierwsze lepsze świeże, przede wszystkim - SUCHE, ciuchy, które położył na posłaniu, a sam klęknął przed Akim, żeby go powycierać. Miał wrażenie, że Uchiha zaczynał zupełnie mięknąć, tracić kontakt z rzeczywistością w podwyższającej się gorączce, która szamotała nim od powrotu z Kami no Hikage. Najbardziej niepokojące było to, że Shikarui nie miał pojęcia, czym ta gorączka jest powodowana. Jasne, ja to wiem! I wiesz to też Ty. Wiedział to też Aka. Co zrobisz, tylko temu jednemu debilowi pozostawało żyć w niewiedzy. Pomógł się swojemu bożkowi, zranionemu i złamanemu, przebrać i zaniósł go do łóżka, nakrywając pościelą i kocem, który został w kuchni. Właśnie - KUCHNIA. Rzeczy się gotowały, a Sanada mógł się tylko złapać za głowę i zacząć sobie wyrywać włosy z głowy. Jakoś to… jakoś… w sumie to co z tym zrobić? Mięso cudownie pachniało, tak jak i wstawione warzywa. No i… co dalej? To już gotowe? T można jeść? Kami no Hikage nie było żadnym wyzwaniem w porównaniu z TYM. Pozestawiał garnki na kamienną płytę, nie mając zielonego pojęcia, jak się tym dalej zająć. I widzicie? Dobrymi chęciami piekło było brukowane. Sprawdziło się to w przypadku jego chęci pomocy rozgonienia demonów Akiego i sprawdziło się też w kuchni.
Cofnął się do sypialni Akiego i sprawdził jeszcze raz temperaturę jego ciała. Parzył. Cholerna s t u d n i a, z której przyniósł jeszcze bardziej cholerną w o d ę. Już wiadomo, po co była! Żeby zrobić zimny okład na czoło chłopaka.
Sanada ubrał się i poszedł do miasta. Wstąpił do lecznicy i poprosił medyka o domową wizytę, bo jego przyjaciel ma wysoką gorączkę. Drgawki, wysoka temperatura i zanikający kontakt z rzeczywistością. Lekarz nie dał się przekonywać - zresztą pieniądze się same nie zarobią. Shikarui zaprowadził go do rezydencji Akiego i do pokoju. W tym ulewnym deszczu, który ciągle bębnił o szyby, a który jemu samemu już nie przeszkadzał. I tak był cały przemoczony.
- Jest bardzo osłabiony. Przepiszę mu zioła wzmacniające. Niech dużo pije ciepłych naparów, zje coś porządnego i powinien dojść do siebie raz dwa. - Starszy mężczyzna uśmiechnął się tak ślicznie, że kokoro Shikaruiego aż zrobiło się lżej..! Och wait. Uśmiech starszego mężczyzny nie zrobił na Shikaruim żadnego wrażenia. Może opórcz takiego, że Sanada już chciał, żeby ten nieproszenie-koniecznie-proszony gość już wypierdalał.
- W porządku. - Odparł na wydechu. - Gdzie te zioła można kupić?
- Na rynku, są powszechnie dostępne. - Shikarui skinął głową i zapłacił medykowi żądaną sumę. O wiele za wysoką kwotę jak na jego. A przecież nie zabije go i nie zakopie jego zwłok w ogródku Akiego.
Wierzcie mi - chodziło mu to po głowie.
Zaparzył Akiemu herbaty z tego, co miał - widział nie raz, jak Aka sam sobie ją robi i bez najmniejszych problemów powtórzył jego czynność. Posiedział chwilę przy chorym, próbując napoić go nieco już ostudzonym naparem, żeby go nie poparzyć, po czym czekała go kolejna rundka do miasta. Z karteluszką, którą podał na straganiarce, żeby dała mu wszystko, co lekarz zalecił. Wstąpił jeszcze do jednego z kramów, gdzie można było kupić cudownie ciepłe dango i wrócił do rezydencji.
Aka spał. Spróbował go dobudzić i wmusić w niego chociaż trochę jedzenia wszelakimi możliwymi sposobami. Nie ma, że boli! Miał jeść i koniec! Był w tym przypadku tak samo upierdliwy jak każda matka, która tak długo będzie ci wciskać syropek, aż w końcu go przełkniesz, bo nie było siły, która odwlekałby rodzicielkę od walki z chorobą jej dziecka. W końcu Aka był jeszcze szczeniaczkiem, to musiał się o niego zatroszczyć, co nie? Zgodnie z zaleceniami wmusił też w biednego pacjenta zapisane leki. Na szczęście nie było to dziesięć tabletek, które musisz wypić na raz, a zwykły. Napar. Niesmaczny, jak każde lekarstwo, ale co zrobisz panie jak nic pan nie zrobisz? Mus to mus. Czy raczej - mus to syropek. O.
Shikarui był tak znużony, że zasnął na siedząco przy łóżku Akiego.
Wybiegł tutaj boso, na ten deszcz, drżący, a jednak jego policzki, nos i oczy były zaczerwienione. Shikarui jako nie miał złudzeń, że Aka nie płakał, choć jego wzrok dłużej zabłądził na ubłoconych nogach małego księcia, niż na jego twarzy. Chłód i zmęczenie oczyszczały myśli. Sprawiały, że było ci już wszystko obojętne w marazmie, którym przesiąknięta była każda kolejna kropla deszczu. Gdybyś ktoś miał okazję obserwować to z boku to chyba uznałby, że całkiem niezła komedia. No, ja się w każdym razie uśmiałam. Szkoda tylko, że tej dwójce jakoś wcale nie było do śmiechu.
- Całkiem niezły plan na zemstę, jeśli chciałeś zabić przeciwników śmiechem. - Nie zabrzmiało to ostro czy chłodno. Zabrzmiało normalnie. Najnormalniej na świecie, tak jak mówił o klaczach rozpłodowych i o tym, że za pieniądze zabiłby nawet własną rodzinę. Przyciągnął drobnego chłopaka do siebie, obejmując go ramieniem i jednocześnie się pochylił, by podciąć mu nogi ręką i unieść w ramiona jak najprawdziwszą księżniczkę. Nie mógł patrzeć na to jego dygotanie i brudzenie sobie nóg w nieczystej ziemi. Że nie jest aniołem? Bogowie, kto w ogóle mógłby pomyśleć o Akim jako o anielskim bycie? Bliżej mu było do diabła, co strzelał swoim ogonem jak biczem na boki, tylko czekając, aż ktoś da mu wystarczająco wiele pożywki, by mógł wybuchnąć ogniem po raz kolejny.
- Jeżeli będziesz się wierzgał to cię spacyfikuję. - Groźba? Nie. Ostrzeżenie. W tym wypadku zwyciężało “większe dobro”, bez względu na to, jak będzie się z tym panicz czuł po obudzeniu. Tym większym dobrem była konieczność zaniesienia Akiego do domu. Upewnienie się, że kuchnia nie płonie, zapewnienie chłopakowi ciepła i nakarmienie go. Shikarui nie miał sił na szarpanie się z nim. Dotarł do stanu, w którym każdy krok wydawał się ciężki, a obraz dziwnie oddalał w złudzeniu, że wszystko wokół jest mniejsze niż być powinno. Czuł w płucach każdy swój oddech naciskający na klatkę piersiową, która opadała zdecydowanie za nisko. Kolejne złudzenie.
Przynieś wodę ze studni, mówili, wodę ze studni..!
Przeklęte głosy z nieba.
Kiepskie wyczucie to całkiem łagodne ujęte w przypadku Sanady. Powiedziałabym raczej: był jak słoń w składzie porcelany. Powiedziałabym, że byli jak typowe polskie małżeństwo - gderająca, pamiętająca każdą drobnostkę kobieta i facet, który wylegiwał się na kanapie z piwem w ręku. Brakowało tylko cebuli i łamania Konstytucji.
Shikarui zaniósł Akiego do jego pokoju i dotknął dłonią jego czoła. Był rozpalony pomimo tego, jak zimno było. Odetchnął ciężko.
- Osiemnaście lat? Chyba dwanaście. - Podniósł się, żeby wyjść po ręcznik i otworzył szafę chłopaka, by wybrać stamtąd pierwsze lepsze świeże, przede wszystkim - SUCHE, ciuchy, które położył na posłaniu, a sam klęknął przed Akim, żeby go powycierać. Miał wrażenie, że Uchiha zaczynał zupełnie mięknąć, tracić kontakt z rzeczywistością w podwyższającej się gorączce, która szamotała nim od powrotu z Kami no Hikage. Najbardziej niepokojące było to, że Shikarui nie miał pojęcia, czym ta gorączka jest powodowana. Jasne, ja to wiem! I wiesz to też Ty. Wiedział to też Aka. Co zrobisz, tylko temu jednemu debilowi pozostawało żyć w niewiedzy. Pomógł się swojemu bożkowi, zranionemu i złamanemu, przebrać i zaniósł go do łóżka, nakrywając pościelą i kocem, który został w kuchni. Właśnie - KUCHNIA. Rzeczy się gotowały, a Sanada mógł się tylko złapać za głowę i zacząć sobie wyrywać włosy z głowy. Jakoś to… jakoś… w sumie to co z tym zrobić? Mięso cudownie pachniało, tak jak i wstawione warzywa. No i… co dalej? To już gotowe? T można jeść? Kami no Hikage nie było żadnym wyzwaniem w porównaniu z TYM. Pozestawiał garnki na kamienną płytę, nie mając zielonego pojęcia, jak się tym dalej zająć. I widzicie? Dobrymi chęciami piekło było brukowane. Sprawdziło się to w przypadku jego chęci pomocy rozgonienia demonów Akiego i sprawdziło się też w kuchni.
Cofnął się do sypialni Akiego i sprawdził jeszcze raz temperaturę jego ciała. Parzył. Cholerna s t u d n i a, z której przyniósł jeszcze bardziej cholerną w o d ę. Już wiadomo, po co była! Żeby zrobić zimny okład na czoło chłopaka.
Sanada ubrał się i poszedł do miasta. Wstąpił do lecznicy i poprosił medyka o domową wizytę, bo jego przyjaciel ma wysoką gorączkę. Drgawki, wysoka temperatura i zanikający kontakt z rzeczywistością. Lekarz nie dał się przekonywać - zresztą pieniądze się same nie zarobią. Shikarui zaprowadził go do rezydencji Akiego i do pokoju. W tym ulewnym deszczu, który ciągle bębnił o szyby, a który jemu samemu już nie przeszkadzał. I tak był cały przemoczony.
- Jest bardzo osłabiony. Przepiszę mu zioła wzmacniające. Niech dużo pije ciepłych naparów, zje coś porządnego i powinien dojść do siebie raz dwa. - Starszy mężczyzna uśmiechnął się tak ślicznie, że kokoro Shikaruiego aż zrobiło się lżej..! Och wait. Uśmiech starszego mężczyzny nie zrobił na Shikaruim żadnego wrażenia. Może opórcz takiego, że Sanada już chciał, żeby ten nieproszenie-koniecznie-proszony gość już wypierdalał.
- W porządku. - Odparł na wydechu. - Gdzie te zioła można kupić?
- Na rynku, są powszechnie dostępne. - Shikarui skinął głową i zapłacił medykowi żądaną sumę. O wiele za wysoką kwotę jak na jego. A przecież nie zabije go i nie zakopie jego zwłok w ogródku Akiego.
Wierzcie mi - chodziło mu to po głowie.
Zaparzył Akiemu herbaty z tego, co miał - widział nie raz, jak Aka sam sobie ją robi i bez najmniejszych problemów powtórzył jego czynność. Posiedział chwilę przy chorym, próbując napoić go nieco już ostudzonym naparem, żeby go nie poparzyć, po czym czekała go kolejna rundka do miasta. Z karteluszką, którą podał na straganiarce, żeby dała mu wszystko, co lekarz zalecił. Wstąpił jeszcze do jednego z kramów, gdzie można było kupić cudownie ciepłe dango i wrócił do rezydencji.
Aka spał. Spróbował go dobudzić i wmusić w niego chociaż trochę jedzenia wszelakimi możliwymi sposobami. Nie ma, że boli! Miał jeść i koniec! Był w tym przypadku tak samo upierdliwy jak każda matka, która tak długo będzie ci wciskać syropek, aż w końcu go przełkniesz, bo nie było siły, która odwlekałby rodzicielkę od walki z chorobą jej dziecka. W końcu Aka był jeszcze szczeniaczkiem, to musiał się o niego zatroszczyć, co nie? Zgodnie z zaleceniami wmusił też w biednego pacjenta zapisane leki. Na szczęście nie było to dziesięć tabletek, które musisz wypić na raz, a zwykły. Napar. Niesmaczny, jak każde lekarstwo, ale co zrobisz panie jak nic pan nie zrobisz? Mus to mus. Czy raczej - mus to syropek. O.
Shikarui był tak znużony, że zasnął na siedząco przy łóżku Akiego.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Re: Dom Akiego
Nie protestował, gdy Shikarui podniósł go i przerzucił, niczym bale drewna. Wszyscy się zgodzimy, że wyglądało to komicznie, ale rzeczywiście, nikt z naszej dwójki się nie śmiał. Aka był zły, że Shikarui to robi. I w sumie zapewne zrugałby go za to, gdyby nie użył słowa, które wyjątkowo go rozbawiło. Spacyfikuj. Zaśmiałby się, gdyby nie fakt, że był właśnie na niego lekko wkurzony, przez co z jego ust wydobyło się do niczego niepodobne parsknięcie. Sanada był od niego większy, lepiej zbudowany i perfidnie to wykorzystywał. Drugi raz w ciągu tego dnia! Nicpoń jeden.
- To zaszkodzi twojemu zdrowiu. - to zdanie brzmiało tak... formalnie? Logicznie? No, wiecie o co mi chodzi. Było truizmem i obydwoje zdawali sobie z tego sprawę. Tym bardziej zachowanie czarnowłosego było zaskakujące. Nie dbał teraz o siebie, tylko o niebieskooką dziewczynkę, która swoim zachowaniem wołała o pomstę do nieba. I chyba w sumie owa pomsta nadeszła - wszak niebo przeżywało istne załamanie. I bardzo dobrze. Niech cierpi za to, co uczyniło młodemu.
Zaniósł go do domu. Zmęczonego, przemoczonego, rozpalonego - i bynajmniej nie z powodu podniecenia seksualnego. Po prostu męczyła go gorączka. Powoli zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wdało się zakażenie. Ale... chyba nie powinno. Rana goiła się całkiem dobrze, nie babrała się. Liczył, że to jedynie reakcja organizmu na zmęczenie.
- Nie. Nie osiemnaście. - poprawił go Aka, spoglądając się na niego. - Dziewiętnaście. Już dziewiętnaście. Miałem urodziny... niedawno - wyjaśnił, poprawiając Shikaruia. Był smutny. Ale jak mógł być szczęśliwy, skoro w Kami no Hikage była łamana konstytucja?
Co on miał z tą studnią? W dzieciństwie do niej wpadł i stąd to upośledzenie w rozpoznawaniu emocji? To chyba nie miało znaczenia. Aka nie potrafił czytać w jego myślach. Przyglądał się jedynie kolejnym jego posunięciom, z pewną dozą rezerwy. Nie odzywał się do niego. Nie dlatego, że był obrażony (choć to z pewnością tez miało na to jakiś wpływ) tylko dlatego, że był zwyczajnie osłabiony. Oczy same mu się zamykały. Trudno już było odróżnić, czy śpi, czy może jedynie trzyma zamknięte powieki, bo patrzenie sprawia mu trud.
Nie zareagował, gdy Shikarui przyprowadził do jego domu medyka. Przekręcił się na bok, odwracając tyłkiem do nich, kiedy tak sobie dyskutowali. Nie miło, gdy ktoś dyskutuje o Tobie bez Twojej wiedzy. Tak właściwie, to Shikarui nawet nie zapytał, czy Aka nie ma jakiegoś uczulenia na ziółka. Może by go przypadkiem otruł i zamordował, albo gorzej - spowodował rozwolnienie?!
Ale mimo wszystko... to było na swój sposób słodkie. Sanada... dbał o niego? W końcu przyniósł mu herbatę, pokusił się nawet o rozebranie go i wysuszenie. Słodkie. Mieć takiego p r z y j a c i e l a to prawdziwy skarb, nieprawdaż?
Przyjaciel, huh?
Szkoda, że nie widział reakcji lekarza, gdy zobaczył jak szyja Uchihy jest czerwona, cała pokryta malinkami, dziełem jego kochanka.
Nic tylko skakać z radości. Szkoda, że trudno było się im obu poruszać. A mimo to... wybył na miasto. Nie powiedział mu gdzie. W sumie trudno się dziwić - Aka i tak by pewnie tego nie zarejestrował. Sen napierał na niego, próbował wymusić na nim poddanie się. I w końcu mu się udało. Irys zasnął.
Deszcz.
Tak przyjemnie się spało, gdy uderzał o szyby. Uwielbiał spać, gdy na zewnątrz panowała taka zawierucha. Czuł się wtedy tak... błogo. Bezpiecznie. Tutaj, w domu. Chyba powinien był dziękować, że jest jednym z tych szczęśliwców, którzy mają dach nad głową.
Obudził go Shikarui, wracający do domu. Prawdę mówiąc Uchiha przez chwilę myślał... że Sanada wyjdzie i już nie wróci. Nie zdziwiłby się, gdyby tak zrobił. Sharinganowiec był dla niego obciążeniem, którego przecież zabójcy tak bardzo unikali.
Był posłuszny. Nie marudził, gdy dawał mu te całe ziółka, choć z lekkim niesmakiem kręcił nosem. Jedzenia nie był w stanie zjeść. Wziął kilka kęsów, uprzednio przeżuwając je bardzo dokładnie. Tak jak już wspominałem - to nie była kwestia jego złego humoru. Każde przełknięcie sprawiało mu ból, powodowało dziwne uczucie swędzenia w gardle, momentami zahaczającego wręcz o ból.
Siedzieli w ciszy. Choć zbliżała się noc, nie zapowiadało się na to, żeby burza ustąpiła. Nadal co jakiś czas grzmiało, chociaż... chyba trochę się uspokoiło. Było zdecydowanie... lżej. Tak jak Akiemu... i Shikaruiowi. Ciało bruneta chyba nie było jeszcze przystosowane do tego, co dzisiaj przeżył. Najpierw dzikie ekscesy, potem taszczenie jego przyjaciela po całym domu, na piętro, a na koniec jeszcze chodzenie po mieście w poszukiwaniu leków. Trzeba było mu przyznać, że jak na jego stan to spisał się na medal. Należał mu się odpoczynek.
Nawet po tym, jak przeszkodził Akiemu w jego niecnym planie zrobienia sobie krzywdy.
Uchiha zbliżył się do niego, gdy zobaczył, że ten zamyka powieki. Powoli zbliżył dłoń do jego ciała.
- Shh... - powiedział cicho, zdejmując z niego najpierw koszulę, a potem spodnie. Tym razem nie rozbierał go do naga po to, żeby się z nim kochać. Po prostu jego kompan był cały przemoczony, a spanie w mokrych ubraniach nie dość, że jest niezdrowe i tylko pogorszyłoby jego już i tak kiepski stan, to jeszcze powodowało paskudne plamy na pościeli.
Nie dotykał go. Nie odzywał się. Czuł potrzebę, ale tego nie zrobił. Nie chciał rozbudzać Shikaruia. Obydwoje potrzebowali teraz snu. Okrył ich dwójkę kołdrą. Zamknął oczy. Zasnął.
Chyba.
- To zaszkodzi twojemu zdrowiu. - to zdanie brzmiało tak... formalnie? Logicznie? No, wiecie o co mi chodzi. Było truizmem i obydwoje zdawali sobie z tego sprawę. Tym bardziej zachowanie czarnowłosego było zaskakujące. Nie dbał teraz o siebie, tylko o niebieskooką dziewczynkę, która swoim zachowaniem wołała o pomstę do nieba. I chyba w sumie owa pomsta nadeszła - wszak niebo przeżywało istne załamanie. I bardzo dobrze. Niech cierpi za to, co uczyniło młodemu.
Zaniósł go do domu. Zmęczonego, przemoczonego, rozpalonego - i bynajmniej nie z powodu podniecenia seksualnego. Po prostu męczyła go gorączka. Powoli zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wdało się zakażenie. Ale... chyba nie powinno. Rana goiła się całkiem dobrze, nie babrała się. Liczył, że to jedynie reakcja organizmu na zmęczenie.
- Nie. Nie osiemnaście. - poprawił go Aka, spoglądając się na niego. - Dziewiętnaście. Już dziewiętnaście. Miałem urodziny... niedawno - wyjaśnił, poprawiając Shikaruia. Był smutny. Ale jak mógł być szczęśliwy, skoro w Kami no Hikage była łamana konstytucja?
Co on miał z tą studnią? W dzieciństwie do niej wpadł i stąd to upośledzenie w rozpoznawaniu emocji? To chyba nie miało znaczenia. Aka nie potrafił czytać w jego myślach. Przyglądał się jedynie kolejnym jego posunięciom, z pewną dozą rezerwy. Nie odzywał się do niego. Nie dlatego, że był obrażony (choć to z pewnością tez miało na to jakiś wpływ) tylko dlatego, że był zwyczajnie osłabiony. Oczy same mu się zamykały. Trudno już było odróżnić, czy śpi, czy może jedynie trzyma zamknięte powieki, bo patrzenie sprawia mu trud.
Nie zareagował, gdy Shikarui przyprowadził do jego domu medyka. Przekręcił się na bok, odwracając tyłkiem do nich, kiedy tak sobie dyskutowali. Nie miło, gdy ktoś dyskutuje o Tobie bez Twojej wiedzy. Tak właściwie, to Shikarui nawet nie zapytał, czy Aka nie ma jakiegoś uczulenia na ziółka. Może by go przypadkiem otruł i zamordował, albo gorzej - spowodował rozwolnienie?!
Ale mimo wszystko... to było na swój sposób słodkie. Sanada... dbał o niego? W końcu przyniósł mu herbatę, pokusił się nawet o rozebranie go i wysuszenie. Słodkie. Mieć takiego p r z y j a c i e l a to prawdziwy skarb, nieprawdaż?
Przyjaciel, huh?
Szkoda, że nie widział reakcji lekarza, gdy zobaczył jak szyja Uchihy jest czerwona, cała pokryta malinkami, dziełem jego kochanka.
Nic tylko skakać z radości. Szkoda, że trudno było się im obu poruszać. A mimo to... wybył na miasto. Nie powiedział mu gdzie. W sumie trudno się dziwić - Aka i tak by pewnie tego nie zarejestrował. Sen napierał na niego, próbował wymusić na nim poddanie się. I w końcu mu się udało. Irys zasnął.
Deszcz.
Tak przyjemnie się spało, gdy uderzał o szyby. Uwielbiał spać, gdy na zewnątrz panowała taka zawierucha. Czuł się wtedy tak... błogo. Bezpiecznie. Tutaj, w domu. Chyba powinien był dziękować, że jest jednym z tych szczęśliwców, którzy mają dach nad głową.
Obudził go Shikarui, wracający do domu. Prawdę mówiąc Uchiha przez chwilę myślał... że Sanada wyjdzie i już nie wróci. Nie zdziwiłby się, gdyby tak zrobił. Sharinganowiec był dla niego obciążeniem, którego przecież zabójcy tak bardzo unikali.
Był posłuszny. Nie marudził, gdy dawał mu te całe ziółka, choć z lekkim niesmakiem kręcił nosem. Jedzenia nie był w stanie zjeść. Wziął kilka kęsów, uprzednio przeżuwając je bardzo dokładnie. Tak jak już wspominałem - to nie była kwestia jego złego humoru. Każde przełknięcie sprawiało mu ból, powodowało dziwne uczucie swędzenia w gardle, momentami zahaczającego wręcz o ból.
Siedzieli w ciszy. Choć zbliżała się noc, nie zapowiadało się na to, żeby burza ustąpiła. Nadal co jakiś czas grzmiało, chociaż... chyba trochę się uspokoiło. Było zdecydowanie... lżej. Tak jak Akiemu... i Shikaruiowi. Ciało bruneta chyba nie było jeszcze przystosowane do tego, co dzisiaj przeżył. Najpierw dzikie ekscesy, potem taszczenie jego przyjaciela po całym domu, na piętro, a na koniec jeszcze chodzenie po mieście w poszukiwaniu leków. Trzeba było mu przyznać, że jak na jego stan to spisał się na medal. Należał mu się odpoczynek.
Nawet po tym, jak przeszkodził Akiemu w jego niecnym planie zrobienia sobie krzywdy.
Uchiha zbliżył się do niego, gdy zobaczył, że ten zamyka powieki. Powoli zbliżył dłoń do jego ciała.
- Shh... - powiedział cicho, zdejmując z niego najpierw koszulę, a potem spodnie. Tym razem nie rozbierał go do naga po to, żeby się z nim kochać. Po prostu jego kompan był cały przemoczony, a spanie w mokrych ubraniach nie dość, że jest niezdrowe i tylko pogorszyłoby jego już i tak kiepski stan, to jeszcze powodowało paskudne plamy na pościeli.
Nie dotykał go. Nie odzywał się. Czuł potrzebę, ale tego nie zrobił. Nie chciał rozbudzać Shikaruia. Obydwoje potrzebowali teraz snu. Okrył ich dwójkę kołdrą. Zamknął oczy. Zasnął.
Chyba.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Akiego
Shikarui jakoś kompletnie nie myślał o tych malinkach, kiedy sprowadził medyka. I jeśli ten jakąś minę strzelił oglądając pacjenta to Shikarui również do przegapił, bo stał przy drzwiach i tylko czujnie spoglądał na plecy mężczyzny, czy nie robi czasem coś, czego jego fach nie uwzględniał. Ale nie robił. Sprawdził temperaturę i zrobił wszystko to, co lekarze robią. Czyli czarnowłosy w sumie nie był pewny, co, ale nie próbował poderżnąć Akiemu gardła, a to już na plus. No i Aka się nie bronił. Posłuszny jak baranek, proszę bardzo! Kto by go podejrzewał! Shikarui nawet nie wiedział, że Aka jest całkowicie przytomny i że łapał, co się wokół niego dzieje. Sądził, że gorączka i przemęczenie wzięły nad nim górę. Gdyby wiedział, że nie jest tak źle, coś by to zmieniło? Ktoś w końcu musiał obejrzeć chłopaka, który sam nie zamierzał się nigdzie ruszyć, skoro jego ciało nie radziło sobie z… z czymkolwiek sobie nie radziło, a wręcz tylko się pogarszało.
Swoją drogą dobrze, że po drodze na targ, nie natknął się na kuźnie, bo pewnie wróciłby z nowym kompletem kunai zamiast ziółkami.
Shikarui już nie bardzo kontaktował, co się z nim działo na końcu tego dnia. Jego ciało poruszało się już tylko i wyłącznie z wcześniejszego zaprogramowania, bez udziału umysłu. W głowie tylko dudniło mu jeszcze, że trzeba dołożyć klocków drewna do pieca, żeby dom nie wymarzł przez noc, że trzeba zamknąć okno, ale te myśli docierały do niego jak zza tafli wody. Dalekie, nieobecne, kierowane jakby nie do niego. Tak samo jak zakrzywiał się obraz wyciąganej w jego kierunku ręki. Powolny gest nie wzbudził w nim instynktów obronnych. Pozwolił tej dłoni się zbliżyć. Spodziewał się dotyku. Dotyku na swojej głowie, przejechaniem nią po niej. Zamiast tego materiał mokrej koszuli prześlizgnął się po jego ciele. Bezwiednie podniósł ręce, teraz to on dawał ze sobą zrobić wszystko. Ten ten moment, gdzie mogą ci nawet przystawić kunai do gardła i nie będziesz się bronić. Nie dlatego, że nie chcesz żyć. Po prostu nie masz już nawet jednego grama energii, żeby choć pomyśleć o obronie.
Zamknął oczy, całkowicie ufnie, czując przyjemne ciepło kołdry i drugiego ciała obok siebie. Odleciał od razu.
Ogród Akiego był naprawdę piękny. Choć była wciąż wczesna wiosna, tchnął życiem. Trawa już zdążyła zazielenieć, cieszyła oczy swoją jasną barwą, a kwiaty rosnące na grządkach, wyplewionych, rozwijały pierwsze pąki. Te wczesno-wiosnenne. Shikarui nie potrafił nazwać nawet jednego z nich i tylko śmiałe stokrotki wystawiające swoje łebki spośród kłosów traw były dla niego rozpoznawalne. Reszta? Nic a nic. Muskał palcami płatki, zafascynowany, porwany kolorami, których nigdy wcześniej jakoś nie dostrzegał na świecie. I nie wiedział, czym to było spowodowane, że akurat teraz je widzi. Kiedyś musiało tutaj być jeszcze piękniej. Drzewa rosły teraz bardziej dziko, a krzewy pięły się, gdzie tylko im się podobało, ale Shikarui i tak dostrzegał w tym wszystkim przeszłe czasy, kiedy były prowadzone w konkretnym kierunku. Wydawało mu się, że nadal przez to wszystko przebijały. Tak jak miłość do tych roślin, które kwitły z wdzięcznością, że pozwolono im tutaj trwać i zabrać swój kawałek ziemi tylko dla siebie. Tak, przecież sam mógłby pokochać ten ogród. I też chciałby ten kawałek ziemi, może nawet całą, żeby wyciągać do niej ręce i spoglądać, dzień po dniu, jak wszystko rośnie większe i większe i jak z pąków ozdabiających ciemne gałęzie rozwijają się liście. Widział tę zmianę. Ona nie działa się na przestrzeni miesięcy, ona toczyła się tu i teraz. Kiedy tutaj wrócili przecież ten ogród był goły. Wciąż pochłonięty bielą śniegu, a teraz..?
- Aka! - Odwrócił się w kierunku drzwi wychodzących na ogród. Kucał przy jednej z grządek, nie mogąc się nadziwić miękkością łodyg i płatków, które przyjemnie pieściły skórę. Tak samo, jak pieściły ją palce gospodarza. Podniósł się. - Aka! Chciałbyś dostać bukiet? - Wypełniała go zupełna lekkość. Jakby powietrze, które tutaj się unosiło, pozwalało mu oddychać lepiej. Ach, nie zjedli jeszcze śniadania, ale on wcale nie czuł się zmęczony. Nie czuł, żeby rzeczywiście potrzebował jeść cokolwiek, żeby potrzebował snu. Nic go nie bolało. Ta noc, burzowa, po której wciąż czuć była ozon, ustąpiła pogodnemu dniu, który zmył z ramion ciężary zeszłych miesięcy. Było w porządku. Było nawet lepiej niż “w porządku”.
Aka pojawił się w drzwiach. Uśmiechał się enigmatycznie, tak samo zwiewny w całej swojej krzykliwości jak zawsze. Mylony z aniołem. Brakowało mu tylko bieli piór, które rozsypywałyby się wokół niego, znacząc drogę jego podróży. Czy może te pióra już tutaj były? Był pewny siebie. Tak jak deszcz zmył z Shikaruiego zmęczenie i napoił lekkością szczęścia, tak wreszcie z Akiego zmył troski dawnych dni. A jednak było w nim coś zimnego. Coś chłodnego, co czyniło z niego monument, niewzruszony i nieosiągalny dla zwykłego człowieka. Coś, co sprawiało, że wydawał się stać na drugim skraju przepaści. Lecz przecież to tylko wrażenie, Shikarui mógł do niego podejść, dotknąć go. I zrobił to - wyszedł mu na spotkanie, kiedy Aka zszedł na miękką trawę, chowając coś za plecami.
- Wołałeś mnie? - Nawet jego głos był chłodny, choć wciąż tak przyjemny dla ucha, że Shikarui mógłby go słuchać długimi godzinami. I milczeć. Słuchać i milczeć, napawać się każdą literką wymykającą się z jego warg.
- Tak! Zobacz, kwiaty już… - zakwitły.
Kwiaty już zakwitły, Aka.
Nie chciałbyś z nich bukietu?
Na trawę spadła ciepła krew. Rozbiła się o nagie stopy Shikaruiego, lecz nie przyniosła ciepła. Przyniosła znajome poczucie chłodu.
- Huh… - Shikarui powoli obrócił się w kierunku Przyjaciela. Sztywno, mozolnie. Odrętwiały. Coś na granicy wyczucia a flegmatyczności - jakoś tak to leciało.
- Przecież ci powiedziałem, że zemścisz się razem ze mną. Nie bądź taki zdziwiony. - Uśmiechnął się jeszcze milej, wbijając katanę Shiro ryu mocniej w brzuch lawendowookiego. Chłopak skulił się lekko, pochylił do przodu. Zabrakło mu tchu w piersi.
Trzy łezki szkarłatnych oczu chłopaka zlały się w jeden płomień tańczący wokół jego źrenicy. Wirowały jak węże, które próbowały ukąsić. Ale to nie Akiego chciały kąsać.
- Zdechnij wreszcie.
No tak… Przecież mówił, że jest zły.
Mam nadzieję, że cię to nie bolało.
Mój Irysie.
Miecz został wyszarpnięty z jego wnętrzności, a on poleciał na dół.
Do tych kwiatów, które były takie piękne o tej porze roku.
Shikarui zerwał się z łóżka zlany zimnym potem, łapiąc głęboki haust powietrza. Za oknem wciąż było ciemno. Czuł w nozdrzach zapach świeżej trawy, zapach kwiatów, dotyk słońca na policzku. Tylko że w pokoju wciąż było ciemno. Ciemno. CIEMNO. Skierował wzrok w bok, kiedy poruszył nogą i przypadkowo natrafił na czyjąś nogę. Aka. Leżał na swoim miejscu, w swoim łóżku, wtulony w poduszkę. Jakby nigdy nic. Wyciągnął do niego rękę i sprawdził jego temperaturę. Gorączka nieco spadła przez noc. Leki chyba pomogły, co? I porządny wypoczynek.
Ręka drżała mu niemiłosiernie.
Wygrzebał się cicho z kołdry i zebrał swoje rzeczy. Ciągle mokre. Nie pamiętał momentu, w którym się rozbierał, a tym bardziej nie pamiętał momentu, w którym wpakował się Akiemu do łóżka. Kolejna rzecz, o którą samego siebie by nie podejrzewał. I nie podejrzewał też, że to Aka mu pomógł do tego łóżka trafić.
W domu było zimno. Zapomniał zamknąć okna, co zrobił dopiero teraz. Dopiero teraz rozpalił w kominku. Nie mógł uspokoić drżenia dłoni. Czuł się tak, jakby nie zmrużył nawet na chwilę oka, jeszcze bardziej zmęczony niż wczorajszego dnia. Wykańczająca noc. Jeszcze bardziej wykańczający dzień. Tak to już jest, że ciężko dobrze spać, kiedy się człowiek za mocno zajedzie. Jedzenie od wczoraj wciąż było rozłożone w kuchni. Nie zjedzone do końca, ledwo tknięte dango i to, co Aka chciał ugotować, a co zostało urwane… Shikarui nawet nie wiedział, czy w połowie, czy na samym końcu. Po prostu zostało urwane. Ubrał się i pokręcił po domu jak duch, cicho - tylko przez parę chwil, bo dość szybko ten dom opuścił. Nawet mimo okropnie palących mięśni.
W powoli budzącym się poranku, wciąż zachmurzonym, Kotei wyglądało inaczej niż w strugach deszczu. Krople zsuwały się z dachówek i wpadały do utworzonych wczoraj kałuż, które rozdeptywali ludzie śpieszący się do pracy. Albo ci, którzy właśnie z samego rana to miasto opuszczali. Spacer go otrzeźwił. Uspokoił. I znużył na nowo.
Aka miał już 19 lat, co? W takim razie mógł śmiało wołać na Shikiego per “gówniarzu”, w końcu był starszy o parę miesięcy. Chyba. Shikarui tego nie liczył, bo nie obchodził własnych urodzin. To były tylko cyferki, które go nie interesowały. No przynajmniej Shikiemu tak się wydawało, że Aka jest wiosenny. A że sam miał 19 to jakoś przegapił. Tym nie mniej nie był aż takim ignorantem, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że inni urodziny obchodzili - i to zazwyczaj dość hucznie. Kiedy teraz tak na to spoglądał to czy Aka nie był smutny? Że te jego urodziny były, minęły i nie było nikogo, kto by się tym zainteresował? Co do swojej rodziny też wydawał się smutny - co do tego, że nie mieli dla niego wystarczająco czasu.
Słońce już wzeszło dość wysoko, kiedy wrócił do domu. Wciąż cicho - nie wiedząc, czy Aka się przebudził czy też nie. Chyba jednak nadal spał, bo nie słyszał żadnego dźwięku krzątania się po domu. Postawił małą, kwadratową paczuszkę zawiniętą w zwykły papier na stole, a sam zjadł wczorajsze dango. Nie to, żeby był głodny. Po prostu wiedział, że trzeba, zresztą akurat do jedzenia miał niezwykły szacunek. Za długo głodował, żeby go nie mieć.
Swoją drogą dobrze, że po drodze na targ, nie natknął się na kuźnie, bo pewnie wróciłby z nowym kompletem kunai zamiast ziółkami.
Shikarui już nie bardzo kontaktował, co się z nim działo na końcu tego dnia. Jego ciało poruszało się już tylko i wyłącznie z wcześniejszego zaprogramowania, bez udziału umysłu. W głowie tylko dudniło mu jeszcze, że trzeba dołożyć klocków drewna do pieca, żeby dom nie wymarzł przez noc, że trzeba zamknąć okno, ale te myśli docierały do niego jak zza tafli wody. Dalekie, nieobecne, kierowane jakby nie do niego. Tak samo jak zakrzywiał się obraz wyciąganej w jego kierunku ręki. Powolny gest nie wzbudził w nim instynktów obronnych. Pozwolił tej dłoni się zbliżyć. Spodziewał się dotyku. Dotyku na swojej głowie, przejechaniem nią po niej. Zamiast tego materiał mokrej koszuli prześlizgnął się po jego ciele. Bezwiednie podniósł ręce, teraz to on dawał ze sobą zrobić wszystko. Ten ten moment, gdzie mogą ci nawet przystawić kunai do gardła i nie będziesz się bronić. Nie dlatego, że nie chcesz żyć. Po prostu nie masz już nawet jednego grama energii, żeby choć pomyśleć o obronie.
Zamknął oczy, całkowicie ufnie, czując przyjemne ciepło kołdry i drugiego ciała obok siebie. Odleciał od razu.
Ogród Akiego był naprawdę piękny. Choć była wciąż wczesna wiosna, tchnął życiem. Trawa już zdążyła zazielenieć, cieszyła oczy swoją jasną barwą, a kwiaty rosnące na grządkach, wyplewionych, rozwijały pierwsze pąki. Te wczesno-wiosnenne. Shikarui nie potrafił nazwać nawet jednego z nich i tylko śmiałe stokrotki wystawiające swoje łebki spośród kłosów traw były dla niego rozpoznawalne. Reszta? Nic a nic. Muskał palcami płatki, zafascynowany, porwany kolorami, których nigdy wcześniej jakoś nie dostrzegał na świecie. I nie wiedział, czym to było spowodowane, że akurat teraz je widzi. Kiedyś musiało tutaj być jeszcze piękniej. Drzewa rosły teraz bardziej dziko, a krzewy pięły się, gdzie tylko im się podobało, ale Shikarui i tak dostrzegał w tym wszystkim przeszłe czasy, kiedy były prowadzone w konkretnym kierunku. Wydawało mu się, że nadal przez to wszystko przebijały. Tak jak miłość do tych roślin, które kwitły z wdzięcznością, że pozwolono im tutaj trwać i zabrać swój kawałek ziemi tylko dla siebie. Tak, przecież sam mógłby pokochać ten ogród. I też chciałby ten kawałek ziemi, może nawet całą, żeby wyciągać do niej ręce i spoglądać, dzień po dniu, jak wszystko rośnie większe i większe i jak z pąków ozdabiających ciemne gałęzie rozwijają się liście. Widział tę zmianę. Ona nie działa się na przestrzeni miesięcy, ona toczyła się tu i teraz. Kiedy tutaj wrócili przecież ten ogród był goły. Wciąż pochłonięty bielą śniegu, a teraz..?
- Aka! - Odwrócił się w kierunku drzwi wychodzących na ogród. Kucał przy jednej z grządek, nie mogąc się nadziwić miękkością łodyg i płatków, które przyjemnie pieściły skórę. Tak samo, jak pieściły ją palce gospodarza. Podniósł się. - Aka! Chciałbyś dostać bukiet? - Wypełniała go zupełna lekkość. Jakby powietrze, które tutaj się unosiło, pozwalało mu oddychać lepiej. Ach, nie zjedli jeszcze śniadania, ale on wcale nie czuł się zmęczony. Nie czuł, żeby rzeczywiście potrzebował jeść cokolwiek, żeby potrzebował snu. Nic go nie bolało. Ta noc, burzowa, po której wciąż czuć była ozon, ustąpiła pogodnemu dniu, który zmył z ramion ciężary zeszłych miesięcy. Było w porządku. Było nawet lepiej niż “w porządku”.
Aka pojawił się w drzwiach. Uśmiechał się enigmatycznie, tak samo zwiewny w całej swojej krzykliwości jak zawsze. Mylony z aniołem. Brakowało mu tylko bieli piór, które rozsypywałyby się wokół niego, znacząc drogę jego podróży. Czy może te pióra już tutaj były? Był pewny siebie. Tak jak deszcz zmył z Shikaruiego zmęczenie i napoił lekkością szczęścia, tak wreszcie z Akiego zmył troski dawnych dni. A jednak było w nim coś zimnego. Coś chłodnego, co czyniło z niego monument, niewzruszony i nieosiągalny dla zwykłego człowieka. Coś, co sprawiało, że wydawał się stać na drugim skraju przepaści. Lecz przecież to tylko wrażenie, Shikarui mógł do niego podejść, dotknąć go. I zrobił to - wyszedł mu na spotkanie, kiedy Aka zszedł na miękką trawę, chowając coś za plecami.
- Wołałeś mnie? - Nawet jego głos był chłodny, choć wciąż tak przyjemny dla ucha, że Shikarui mógłby go słuchać długimi godzinami. I milczeć. Słuchać i milczeć, napawać się każdą literką wymykającą się z jego warg.
- Tak! Zobacz, kwiaty już… - zakwitły.
Kwiaty już zakwitły, Aka.
Nie chciałbyś z nich bukietu?
Na trawę spadła ciepła krew. Rozbiła się o nagie stopy Shikaruiego, lecz nie przyniosła ciepła. Przyniosła znajome poczucie chłodu.
- Huh… - Shikarui powoli obrócił się w kierunku Przyjaciela. Sztywno, mozolnie. Odrętwiały. Coś na granicy wyczucia a flegmatyczności - jakoś tak to leciało.
- Przecież ci powiedziałem, że zemścisz się razem ze mną. Nie bądź taki zdziwiony. - Uśmiechnął się jeszcze milej, wbijając katanę Shiro ryu mocniej w brzuch lawendowookiego. Chłopak skulił się lekko, pochylił do przodu. Zabrakło mu tchu w piersi.
Trzy łezki szkarłatnych oczu chłopaka zlały się w jeden płomień tańczący wokół jego źrenicy. Wirowały jak węże, które próbowały ukąsić. Ale to nie Akiego chciały kąsać.
- Zdechnij wreszcie.
No tak… Przecież mówił, że jest zły.
Mam nadzieję, że cię to nie bolało.
Mój Irysie.
Miecz został wyszarpnięty z jego wnętrzności, a on poleciał na dół.
Do tych kwiatów, które były takie piękne o tej porze roku.
Shikarui zerwał się z łóżka zlany zimnym potem, łapiąc głęboki haust powietrza. Za oknem wciąż było ciemno. Czuł w nozdrzach zapach świeżej trawy, zapach kwiatów, dotyk słońca na policzku. Tylko że w pokoju wciąż było ciemno. Ciemno. CIEMNO. Skierował wzrok w bok, kiedy poruszył nogą i przypadkowo natrafił na czyjąś nogę. Aka. Leżał na swoim miejscu, w swoim łóżku, wtulony w poduszkę. Jakby nigdy nic. Wyciągnął do niego rękę i sprawdził jego temperaturę. Gorączka nieco spadła przez noc. Leki chyba pomogły, co? I porządny wypoczynek.
Ręka drżała mu niemiłosiernie.
Wygrzebał się cicho z kołdry i zebrał swoje rzeczy. Ciągle mokre. Nie pamiętał momentu, w którym się rozbierał, a tym bardziej nie pamiętał momentu, w którym wpakował się Akiemu do łóżka. Kolejna rzecz, o którą samego siebie by nie podejrzewał. I nie podejrzewał też, że to Aka mu pomógł do tego łóżka trafić.
W domu było zimno. Zapomniał zamknąć okna, co zrobił dopiero teraz. Dopiero teraz rozpalił w kominku. Nie mógł uspokoić drżenia dłoni. Czuł się tak, jakby nie zmrużył nawet na chwilę oka, jeszcze bardziej zmęczony niż wczorajszego dnia. Wykańczająca noc. Jeszcze bardziej wykańczający dzień. Tak to już jest, że ciężko dobrze spać, kiedy się człowiek za mocno zajedzie. Jedzenie od wczoraj wciąż było rozłożone w kuchni. Nie zjedzone do końca, ledwo tknięte dango i to, co Aka chciał ugotować, a co zostało urwane… Shikarui nawet nie wiedział, czy w połowie, czy na samym końcu. Po prostu zostało urwane. Ubrał się i pokręcił po domu jak duch, cicho - tylko przez parę chwil, bo dość szybko ten dom opuścił. Nawet mimo okropnie palących mięśni.
W powoli budzącym się poranku, wciąż zachmurzonym, Kotei wyglądało inaczej niż w strugach deszczu. Krople zsuwały się z dachówek i wpadały do utworzonych wczoraj kałuż, które rozdeptywali ludzie śpieszący się do pracy. Albo ci, którzy właśnie z samego rana to miasto opuszczali. Spacer go otrzeźwił. Uspokoił. I znużył na nowo.
Aka miał już 19 lat, co? W takim razie mógł śmiało wołać na Shikiego per “gówniarzu”, w końcu był starszy o parę miesięcy. Chyba. Shikarui tego nie liczył, bo nie obchodził własnych urodzin. To były tylko cyferki, które go nie interesowały. No przynajmniej Shikiemu tak się wydawało, że Aka jest wiosenny. A że sam miał 19 to jakoś przegapił. Tym nie mniej nie był aż takim ignorantem, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że inni urodziny obchodzili - i to zazwyczaj dość hucznie. Kiedy teraz tak na to spoglądał to czy Aka nie był smutny? Że te jego urodziny były, minęły i nie było nikogo, kto by się tym zainteresował? Co do swojej rodziny też wydawał się smutny - co do tego, że nie mieli dla niego wystarczająco czasu.
Słońce już wzeszło dość wysoko, kiedy wrócił do domu. Wciąż cicho - nie wiedząc, czy Aka się przebudził czy też nie. Chyba jednak nadal spał, bo nie słyszał żadnego dźwięku krzątania się po domu. Postawił małą, kwadratową paczuszkę zawiniętą w zwykły papier na stole, a sam zjadł wczorajsze dango. Nie to, żeby był głodny. Po prostu wiedział, że trzeba, zresztą akurat do jedzenia miał niezwykły szacunek. Za długo głodował, żeby go nie mieć.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości