Katana samuraja została wsunięta w sayę jednym, płynnym ruchem. Zaśpiewała mu do ucha swoją ostatnią piosenkę, pamiętając, jak jeszcze przed momentem, w dłoni swojego pierwotnego właściciela, śpiewała pieśń wojenną, pokryta chakrą. Broń ciążyła w ręce. Nie był to ciężar sumienia. Jego palce zaciskały się jakby niepewniej, krok nie był tak sprężysty i delikatny. Wzrok był nie ten. Nie tak ostry. Nie tak uważny. Opuścił miecz w dół z niesłyszalnym westchnieniem.
Fuj. Ciągle czuł zapach krwi w ustach. Przesunął dłonią po twarzy, żeby ściągnąć ślinę zmieszaną z krwią, rozmazując wszystko tylko jeszcze bardziej na skórze.
Ojej. Stalowy posmak na wargach, na krańcu języka, na zębach.
Nie jest dobrze, bracie. Ale mimo tego posmaku i nieprzyjemnego uczucia podchodzenia żołądka do gardła (gdzie jedno z drugim było mocno związane), mimo zmęczenia i palenia żył, które wyciągały z jego mięśni siłę, przyszło do niego rozluźnienie. Jedno z tych, które odczuwasz, kiedy bierzesz ulubione piwo po długim dniu pracy i siadasz w końcu w fotelu. Jedno z tych, kiedy wyciągasz się nad basenem, wiedząc, że teraz już masz chwilę dla siebie. To odczuwane, gdy wszystko dziś się udało i z przyjemnością możesz wyciągnąć się na łóżku, puszczając ulubioną piosenkę. Brakowało tylko pomruku. Półprzymkniętych oczu zadowolonego tygrysa, że w końcu wraca
do domu. Blisko nienaruszonej, białowłosej niewiasty o mocno uszczuplonych zasobach chakry. Przez myśl przemknęło mu zastanowienie, że gdyby tylko mógł - przekazałby jej swoją. Niestety - nie mógł. Znajdował się zdecydowanie za daleko, żeby ją wspomóc swoimi zasobami. Nie tylko więc jego krok nie był tak idealny i równy. A to już mu przeszkadzało. Tak jak kuło gdzieś w bok, pod piersią. Tak lekko irytowało. I tak... przynosiło spokój, że to tylko zarysowanie na zbroi.
Wyklepie się, jak zwykli mówić sztukmistrzowie.
Czy imię nie było ważne? Dla Shikaruiego imiona były bardzo ważne. Stanowiły nieodłączną część nas samych, były jak podpis duszy, który
coś próbuje o nas powiedzieć, które niesie ze sobą historię. I dla każdego wojownika ważne powinno być. Jak mają cię zapamiętać, jeśli właśnie nie z imienia? Jak zapisać? Z czym kojarzyć? W ostatnich chwilach zostawił po sobie tylko dwie rzeczy - imię i miecz. Wszystko, co mógł pozostawić po sobie samuraj. Całą swoją chwałę. Cały honor. I to w tych ostatnich chwilach Sanada szanował go najbardziej. Tak jak szanował jego miecz, który teraz trzymał przy swoim boku i zamierzał go dołączyć do reszty swoich trofeów.
Spoglądając na Asakę można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest "słabszym ogniwem". Nie była. Jej siła leżała w zupełnie innym polu niż siła jego własna - i jak sama wiedziała: dlatego tak dobrze to grało. Już powiedziała kiedyś, że uważa go za zdolniejszego ninja, ale on się z tym nie zgadzał. Jego szkolono od zawsze, odkąd pamiętał. Miał być wojownikiem, narzędziem, ostrym nożem, który czeka na tych, co mieczem wojują. Tymczasem ona zaczęła swoją naukę naprawdę późno, przez bardzo, bardzo długi czas nie mając pojęcia o tym, jakim skarbem była w rzeczywistości. Teraz była jego własnym skarbem. Razem trenowali, razem się rozwijali, razem myśleli o tym, jak być
lepszymi. Zgrozo, dzielili ze sobą tak wiele, że większość uznałaby ich za nienormalnych. A Shikarui ciągle nie miał jej dość i chciał jej tylko więcej.
Pomimo tego, że nie spojrzał w kierunku trupów, widział je całkiem wyraźnie. Racja, zwłaszcza trup samuraja prezentował się okropnie.
Hmph. Jemu to nie bardzo przeszkadzało, tak samo miał głęboko w poważaniu, czy dzieci na to spojrzą i się porzygają, czy potkną i zaczną taplać w czerwonej kałuży. Na szczęście jego lepsza połowica była bardziej wrażliwa i wyrozumiała. Oparł miecz samurajski o ścianę budynku i wyciągnął manierkę, żeby opłukać usta i obmyć nieco twarz. Ale fajnie byłoby wyczarowywać wodę znikąd, co? Tak na rąsiach, tak... tak czerwone ślepia spoglądały na Akirę. Wcześniej, w szale walki, zupełnie to zignorował, teraz natomiast analizował bardzo dokładnie to, co wcześniej zobaczył. To była jedna z technik, których nawet nie próbował opanować. Była nieprzydatna w biegu - w jego mniemaniu. Dobry przeciwnik to martwy przeciwnik, nie taki, który się dopiero dusi i umiera, a ty jesteś przywiązany do ziemi. Shikarui nie wyglądał na chętnego do wyjaśnienia Akirze czegokolwiek. Nawet nie dlatego, że wcale nie chciał mówić (a nie chciał) a po prostu dlatego, że nie miał nic do powiedzenia. Wzruszył tylko lekko ramionami i przesunął oczy na Asakę. Jak mieli cokolwiek wyjaśnić, skoro sami nie rozumieli, co się tu wydarzyło?
Ściągnął z siebie cały sprzęt i zostawił go przy katanie. W sumie nigdy nie usłyszał od żony, że wzdychanie do własnych zwycięstw i przyglądanie się broniom przypominającym o zmarłych, może być trochę dziwne. Nienormalne. Psychiczne. Nigdy też od niej nie usłyszał, że rozpruwanie ludzi żywcem i cieszenie się z tego jest nienormalne. Za to wiedział, że bardzo wiele z tych...
dziwnych przypadłości tłumaczyła jego pieczęcią. I może coś w tym było. Musiało być. Bo miał wrażenie, że jest coraz gorzej. Ruszył w kierunku lawy, żeby zająć się nią. Złożył pieczęci już w drodze, stapajac powoli i zaraz przesunął tymi dłońmi w powietrzu, jakby zbierał stworzoną wcześniej wodę. I w rzeczywistości to robił. Zebrał wodę z Suidanhy, która przesunęła się za ruchem jego rąk i strumieniem zaczęła zalewać parującą, wciąż gorącą lawę. Tworzyło to ciepłą mgłę, która w większej części zasłaniała widok, ale przede wszystkim negowała najgroźniejsze zagrożenie. Potem zamierzał zająć się ciałami, kiedy już z lawą sobie poradzi. Najlepiej przeciągnąć je i wrzucić do dziury.
Ukryty tekst