Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Wśród shinobi nie było trudno o takie historie. Skomplikowane, zawiłe i te pozornie proste - bo jak inaczej nazwać historię o człowieku, który był trenowany po to, by zabijać? By spełniać jedną rolę - shinobi. Nie było w niej wiele miejsca dla czegokolwiek innego. Jak się okazywało - czasem wystarczyło naprawdę zapytać. Niekoniecznie samego siebie, w swoim wnętrzu a kogoś, kto był obok. Najpierw wydawało ci się, że ta osoba jest obca. Zaufanie powinno być ograniczone, słowa ostrożnie dobierane. Potem jednak z niczego rodziło się coś. To coś mogło wzrosnąć w swoich ramionach do miana czegoś naprawdę wielkiego. Na końcu można było już pytać bez ograniczeń, bo zaufania miało się aż nadto. Shikarui nigdy nie zastanawiał się, ile osób im zazdrościło. Nie był empatyczny, oj nie - był zwykłym skurwysynem, tylko takim, który potrafił udawać bardzo sympatycznego. Cała jego reszta, ta lepsza, była przeznaczona kiedyś dla Akiego, teraz tylko i wyłącznie dla Asaki. Nie zastanawiał się też, czy kiedykolwiek dotrze do punktu, w którym uzna, że już jest na coś za późno. Był pazerny, dlatego lubił sięgać po to, czego pragnął. I to głównie to, co było jego przekleństwem, sprawiło, że zaczął być aż tak hop do przodu. Kiedy spełnia się największe życzenie całego twojego życia, te nieosiągalne, będące powodem do drwi, nagle naprawdę orientowałeś się, że w takim razie... co jest tak naprawdę przeszkodą? Czarnowłosy naprawdę bardzo ciężko pracował, żeby znaleźć się w tym punkcie. Tak samo jak Asaka. Tylko czy jeśli Natsume tak ciężko pracował to czy na pewno właśnie po to, żeby znaleźć się akurat w tym punkcie swojego życia, w którym dostrzegał, jak wiele go ominęło..?
- Tam dom twój, gdzie twoje serce. - Przeszedł kawałek dalej, do pniaków, ale tak, żeby czasem nie przejść w zasięgu broni nieznajomego. O przepraszam - już znajomego. I to jednego z tych, którego imię powinno mu szybko zapaść w pamięć. Tylko że imię nie zostało podane. Było ukrywane tak samo jak twarz.
Rozpieczętował zwój i wyciągnął kilka przydatnych przedmiotów, żeby można było swobodnie zaparzyć herbatę i zrobić ognisko. Składanie obozu było przyjemną częścią, a pomimo tego, że Shikarui bardzo lubił wygodę i ją doceniał, to jednak sen pod pięknym niebem zawsze był dla niego pokusą. Tak samo jak uwielbiał drzemać i wylegiwać się pod słońcem, czerpiąc z niego całe ciepło. Jak kot. Albo smok. Zajmowanie się krowami zostawił w pełni Asace, od początku do końca. Zresztą od samego początku widać było, że sam wolał się do nich nie zbliżać na odległość bliższą niż konieczna. Nie podzielał zamiłowania żony do miętoszeni ich i rozpływania się nad ich słodkością. Dla niej były po prostu kuriozalne. Słodkie to były ciasteczka albo dango, które Asaka czasem robiła. I to, że to robiła, było słodkie. A nie krowy. Uroku dodawało im tylko to, jak sama białowłosa się nad nimi rozczulała i jak była nimi zachwycona.
Ściągnął z pleców również średni zwój, by ułożyć go obok dużego. Był niepotrzebny w miejscu, w którym dostęp do wody był bezpośredni. Z jego punktu widzenia było to bardzo ważne, strategiczne miejsce i gdyby od niego to zależało to spotykałby się z nieznajomymi tylko w takich. Na jego wyobraźnię wpłynęła bardzo źle opowiastka, która się pojawiła - nie trzeba było nawet pokazywać twarzy. Więc ostatnie lata był zwykłym zbiegiem..? I niby twierdził, że to dla dobra jego ludzi? Shikarui tego nie podważał w sposób bezpośredni w swoich myślach. Nie ważne jednak, dla kogo coś robisz ani przez co, liczy się efekt końcowy, przynajmniej dla niego się liczył, w tym momencie. A efekt był taki, że siedzieli przy ogniku z kimś tak niebezpiecznym, że nawet jego własny Pan nie mógł go ochronić. To dawało do myślenia. Tylko po co właściwie mężczyzna o tym mówił? Ze znużenia? Jak sam powiedział - ponieważ dawno sam nie miał okazji porozmawiać - tak po prostu? Spojrzał na Asakę, kiedy rozkładał przedmioty. Zapewne nie zwróciła na to uwagi. Był bardzo czujny i tak jak nie oferował przypadkowych słów tak i nie uważał, by otrzymał jakieś przypadkowe od strony przeciwnej. Zakładał mimo wszystko, że przeciwnik jest lepszy od niego, nie na odwrót. Przynajmniej te słowa zabiły chęć zabawy. Jak sprytnie. Ciężko powiedzieć, czy to było celowe czy niecelowe, ale zadziałało jednako - smok postanowił trzymać nos w swojej krypcie i nie szukać złota w cudzej.
- Nie jestem pewien, czy zwykły wojownik przetrwałby w Głębokich Odnogach. - O tych rejonach krążyło więcej plotek i pogłosek niż prawdy. A przynajmniej Shikarui słyszał same plotki i nie potrafił oddzielić ziarna od śmieci. Nawet nie pomyślał o tym nieznajomym w tych kategoriach, ale to zapewne dlatego, że on od razu widział jego chakrę. - Kensei może się pochwalić całkiem imponującą chakrą. Pewnie też bardzo wieloma opowieściami z tak dalekich krain... O Czarnym Archipelagu nie miałem okazji usłyszeć. A ty? - Zwrócił się do Asaki. Może jej ta nazwa cokolwiek mówiła. Nawet nie wiedziałby, gdzie tego szukać na mapie, gdyby właśnie jakąś pod ręką miał. Nie miał. Mieli kilka map, ale żadna z nich nie wspominała o tak ciekawej nazwie.
- Nie ma nieszlachetnej pracy. - Odpowiedział po prostu, krótko. Może to był syndrom osoby, która wmawia sobie tak po tym, co przeszła. Może to był problem z jego całkowitym brakiem kręgosłupa moralnego. Albo i to, że jego godność osobista, honor, nie istniały. No dobrze, teraz troszkę wzrosły. To zdaje się, po prostu, wina wzrostu ego. I tego, kto zawsze był przy jego boku. Asaka stawiała godność i honor bardzo wysoko. Była dumną osobą, dumną ze swojego klanu i swoich umiejętności. Poiła go tym poczuciem własnej wartości i wtedy okazywało się, że ma tyle cierpliwości, że zawstydziłaby chyba nawet samego Shikiego.
- Ciężko tylko nauczyć się żyć bez adrenaliny. - Takie rzeczy były dodatkiem. Powierzałeś te zajęcia ludziom, na których miałeś pieniądze, jeśli nie przewalałeś je na dziwki i alkohol. Albo inne przyjemności, którym najemnicy żyjący chwilą się oddawali. Czarnowłosy zaczął się przechadzać, by zebrać drewno na opał. - Całe szczęście. - Odparł z rozbawieniem, cieniem śmiechu w głosie.
- Tam dom twój, gdzie twoje serce. - Przeszedł kawałek dalej, do pniaków, ale tak, żeby czasem nie przejść w zasięgu broni nieznajomego. O przepraszam - już znajomego. I to jednego z tych, którego imię powinno mu szybko zapaść w pamięć. Tylko że imię nie zostało podane. Było ukrywane tak samo jak twarz.
Rozpieczętował zwój i wyciągnął kilka przydatnych przedmiotów, żeby można było swobodnie zaparzyć herbatę i zrobić ognisko. Składanie obozu było przyjemną częścią, a pomimo tego, że Shikarui bardzo lubił wygodę i ją doceniał, to jednak sen pod pięknym niebem zawsze był dla niego pokusą. Tak samo jak uwielbiał drzemać i wylegiwać się pod słońcem, czerpiąc z niego całe ciepło. Jak kot. Albo smok. Zajmowanie się krowami zostawił w pełni Asace, od początku do końca. Zresztą od samego początku widać było, że sam wolał się do nich nie zbliżać na odległość bliższą niż konieczna. Nie podzielał zamiłowania żony do miętoszeni ich i rozpływania się nad ich słodkością. Dla niej były po prostu kuriozalne. Słodkie to były ciasteczka albo dango, które Asaka czasem robiła. I to, że to robiła, było słodkie. A nie krowy. Uroku dodawało im tylko to, jak sama białowłosa się nad nimi rozczulała i jak była nimi zachwycona.
Ściągnął z pleców również średni zwój, by ułożyć go obok dużego. Był niepotrzebny w miejscu, w którym dostęp do wody był bezpośredni. Z jego punktu widzenia było to bardzo ważne, strategiczne miejsce i gdyby od niego to zależało to spotykałby się z nieznajomymi tylko w takich. Na jego wyobraźnię wpłynęła bardzo źle opowiastka, która się pojawiła - nie trzeba było nawet pokazywać twarzy. Więc ostatnie lata był zwykłym zbiegiem..? I niby twierdził, że to dla dobra jego ludzi? Shikarui tego nie podważał w sposób bezpośredni w swoich myślach. Nie ważne jednak, dla kogo coś robisz ani przez co, liczy się efekt końcowy, przynajmniej dla niego się liczył, w tym momencie. A efekt był taki, że siedzieli przy ogniku z kimś tak niebezpiecznym, że nawet jego własny Pan nie mógł go ochronić. To dawało do myślenia. Tylko po co właściwie mężczyzna o tym mówił? Ze znużenia? Jak sam powiedział - ponieważ dawno sam nie miał okazji porozmawiać - tak po prostu? Spojrzał na Asakę, kiedy rozkładał przedmioty. Zapewne nie zwróciła na to uwagi. Był bardzo czujny i tak jak nie oferował przypadkowych słów tak i nie uważał, by otrzymał jakieś przypadkowe od strony przeciwnej. Zakładał mimo wszystko, że przeciwnik jest lepszy od niego, nie na odwrót. Przynajmniej te słowa zabiły chęć zabawy. Jak sprytnie. Ciężko powiedzieć, czy to było celowe czy niecelowe, ale zadziałało jednako - smok postanowił trzymać nos w swojej krypcie i nie szukać złota w cudzej.
- Nie jestem pewien, czy zwykły wojownik przetrwałby w Głębokich Odnogach. - O tych rejonach krążyło więcej plotek i pogłosek niż prawdy. A przynajmniej Shikarui słyszał same plotki i nie potrafił oddzielić ziarna od śmieci. Nawet nie pomyślał o tym nieznajomym w tych kategoriach, ale to zapewne dlatego, że on od razu widział jego chakrę. - Kensei może się pochwalić całkiem imponującą chakrą. Pewnie też bardzo wieloma opowieściami z tak dalekich krain... O Czarnym Archipelagu nie miałem okazji usłyszeć. A ty? - Zwrócił się do Asaki. Może jej ta nazwa cokolwiek mówiła. Nawet nie wiedziałby, gdzie tego szukać na mapie, gdyby właśnie jakąś pod ręką miał. Nie miał. Mieli kilka map, ale żadna z nich nie wspominała o tak ciekawej nazwie.
- Nie ma nieszlachetnej pracy. - Odpowiedział po prostu, krótko. Może to był syndrom osoby, która wmawia sobie tak po tym, co przeszła. Może to był problem z jego całkowitym brakiem kręgosłupa moralnego. Albo i to, że jego godność osobista, honor, nie istniały. No dobrze, teraz troszkę wzrosły. To zdaje się, po prostu, wina wzrostu ego. I tego, kto zawsze był przy jego boku. Asaka stawiała godność i honor bardzo wysoko. Była dumną osobą, dumną ze swojego klanu i swoich umiejętności. Poiła go tym poczuciem własnej wartości i wtedy okazywało się, że ma tyle cierpliwości, że zawstydziłaby chyba nawet samego Shikiego.
- Ciężko tylko nauczyć się żyć bez adrenaliny. - Takie rzeczy były dodatkiem. Powierzałeś te zajęcia ludziom, na których miałeś pieniądze, jeśli nie przewalałeś je na dziwki i alkohol. Albo inne przyjemności, którym najemnicy żyjący chwilą się oddawali. Czarnowłosy zaczął się przechadzać, by zebrać drewno na opał. - Całe szczęście. - Odparł z rozbawieniem, cieniem śmiechu w głosie.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Ponownie opuścił lekko głowę, kiedy usłyszał komentarz Shikaruia na temat jego miejsc pobytu. "Dom twój gdzie serce twoje", huh... Jest to bardzo ciekawa logika, musiał przyznać. Wychodziłoby z tego, że jeśli ktoś z łatwością przybierał pozytywnych wrażeń z miejsc w których przebywa, to nawet kiedy podróżuje - i tak się czuje jak w domu? Chociaż z jednej strony odnosił wrażenie, że coś takiego jest absolutnie niemożliwe, i tak musiał przyznać że takie podejście było sensowne, nawet jeśli po prostu przesadnie optymistyczne. Yuki... aktualnie sam nie wiedział, czy czuje przywiązanie do jakiegokolwiek miejsca na świecie. Owszem, odczuwał obowiązek. Odczuwał potrzebę chronienia. Odczuwał przynależność. Ale przywiązanie? To coś zupełnie innego. Póki co był bardziej czymś w rodzaju tej rośliny, biegacza pustynnego - nigdzie nie zapuszczał korzeni, przemieszczał się tam, gdzie go najbardziej potrzebowano, lub gdzie mógł znaleźć jakieś zajęcie. Zatrzymywał się tylko na chwilę, żeby odpocząć lub w spokoju potrenować.
Chyba w tej chwili brakowało mu tylko jednej rzeczy. Jednego miejsca. Jego pagody na Hyuo.
Uśmiechnął się pod maską.
-Cóż, w takim razie mam nadzieję, że będę mógł odwiedzić to miejsce za niedługo.
W tym czasie Shikarui zdążył wyciągnąć zwój, i wydobyć z niego wszelkie potrzebne wyposażenie do zaparzenia herbaty. Odruchowo uniósł brwi, lecz rzecz jasna - tego czarnowłosy raczej nie był w stanie zauważyć. Czajnik, kubki, sama herbata... sporo tego było. Kto by pomyślał, że wędrujący shinobi, zwłaszcza taki który bez drgnięcia powieki potrafiłby wpakować ci strzałę w oko z kilkuset metrów, nosi przy sobie imbryk i naczynia. Yukiemu zwykle wystarczyła jego gurda, którą na zmianę napełniał wodą i alkoholem - aktualnie awamori. No, ale uznał że nie będzie nieuprzejmy, pozostawiając całą robotę nowym znajomym. Podniósł się powoli z pniaka, który podstawił nieco bliżej otwartej przestrzeni, i z kamieni zaczął układać bezpieczne palenisko, do którego trafiły pozbierane przez czarnowłosego gałęzie. Następnie zaś sięgnął do jednej z toreb, z której wyciągnął krzesiwo i lekko już zużyty karambit - krótki nóż o krzywym ostrzu, stosowany w walce wręcz. Za pomocą tychże przedmiotów skorzystał z podpałki z suchego mchu, aby rozpalić ogień.
Spojrzał na krowy, by zobaczyć czy aby nie uciekają, ale zauważył że w tym czasie Asaka zdążyła je już uwiązać do... jakiegoś pręta, wyglądającego na coś między szkłem a kryształem. Oho? Czyżby jakaś jej umiejętność zapisana w krwi? Słyszał kiedyś o czymś w tym stylu - nazywało się bodaj Shouton - ale pewności nie miał. Równie dobrze mogła to po prostu przytachać ze sobą, a nie będzie przecież podchodzić i się przyglądać. Przynajmniej miał jakąś wskazówkę.
Kiedy skończyli przygotowania, Natsume podszedł do niewielkiego iglaka, kryjącego się pośród krzewów, i urwał kilka igieł. Na Hyuo to był standardowy sposób na zrobienie podstawowej, dzikiej herbaty, albo by dodać lekko żywiczny, odświeżający smak innym herbatom. Dla ludzi z kontynentu mogło to być nietypowe, może nawet dziwne - ale chyba każdy wędrowiec znał ten sposób.
-Shinobi, oczywiście - odpowiedział na pytanie Asaki. - Nie znam się jednak na technikach iluzji - chociaż nie mogę odmówić im skuteczności, nigdy nie odczuwałem potrzeby korzystania z tej sztuki.
Parsknął śmiechem na kolejną wstawkę Asaki. Nie był to jednak śmiech szyderczy - raczej, biorący to za udany docinek.
-Szkoliłem się na shinobi przez wiele lat. Drugie tyle spędziłem, doskonaląc tę sztukę przez praktykę. Na tym etapie już wątpię, że dałbym radę robić coś innego. Nie nauczysz starego psa nowych sztuczek, jak to mówią.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Shikaruia, który wypowiedział - dość trafny - komentarz na temat tego, że nie mógłby być zwykłym wojownikiem, żeby przeżyć poza terenami znanych krain. I w sumie coś w tym było - przetrwanie w tych warunkach było, mówiąc delikatnie, problematyczne. Jeśli nie wysokie kaniony i klify Górskich Odnóg, to zabójcze zimno Hyogashimy (o wodzie nie mówiąc - dalej pamiętał ucieczkę w lodowej kapsule z wybuchającego okrętu) lub łatwe do zgubienia drogi połacie Tajemniczego Lasu. W tym ostatnim - jeszcze - nie był. Ale pogłosek słyszał wystarczająco, żeby nie pchać się tam bez potrzeby.
... zaaaraz. Chakrą?
-A więc jesteś sensorem, Shikarui-san? - powiedział z zaciekawieniem. - W takim przypadku tym bardziej nie dziwię sie dobrego doboru broni do umiejętności. Łuk, przy możliwości wyczuwania kogoś na wielkie odległości? Zdecydowanie wolałbym nie znaleźć się po drugiej stronie Twoich strzał.
Ostatecznie jednak kiwnął głową.
-Rzeczywiście, mam wiele historii ze swojej awanturniczej przeszłości. Jeżeli was to rzeczywiście ciekawi, to nie widzę problemu z tym żeby się tym podzielić.
Miło było w końcu mieć kogoś, z kim można było się powymieniać doświadczeniami. Było to... odświeżające.
Chyba w tej chwili brakowało mu tylko jednej rzeczy. Jednego miejsca. Jego pagody na Hyuo.
Uśmiechnął się pod maską.
-Cóż, w takim razie mam nadzieję, że będę mógł odwiedzić to miejsce za niedługo.
W tym czasie Shikarui zdążył wyciągnąć zwój, i wydobyć z niego wszelkie potrzebne wyposażenie do zaparzenia herbaty. Odruchowo uniósł brwi, lecz rzecz jasna - tego czarnowłosy raczej nie był w stanie zauważyć. Czajnik, kubki, sama herbata... sporo tego było. Kto by pomyślał, że wędrujący shinobi, zwłaszcza taki który bez drgnięcia powieki potrafiłby wpakować ci strzałę w oko z kilkuset metrów, nosi przy sobie imbryk i naczynia. Yukiemu zwykle wystarczyła jego gurda, którą na zmianę napełniał wodą i alkoholem - aktualnie awamori. No, ale uznał że nie będzie nieuprzejmy, pozostawiając całą robotę nowym znajomym. Podniósł się powoli z pniaka, który podstawił nieco bliżej otwartej przestrzeni, i z kamieni zaczął układać bezpieczne palenisko, do którego trafiły pozbierane przez czarnowłosego gałęzie. Następnie zaś sięgnął do jednej z toreb, z której wyciągnął krzesiwo i lekko już zużyty karambit - krótki nóż o krzywym ostrzu, stosowany w walce wręcz. Za pomocą tychże przedmiotów skorzystał z podpałki z suchego mchu, aby rozpalić ogień.
Spojrzał na krowy, by zobaczyć czy aby nie uciekają, ale zauważył że w tym czasie Asaka zdążyła je już uwiązać do... jakiegoś pręta, wyglądającego na coś między szkłem a kryształem. Oho? Czyżby jakaś jej umiejętność zapisana w krwi? Słyszał kiedyś o czymś w tym stylu - nazywało się bodaj Shouton - ale pewności nie miał. Równie dobrze mogła to po prostu przytachać ze sobą, a nie będzie przecież podchodzić i się przyglądać. Przynajmniej miał jakąś wskazówkę.
Kiedy skończyli przygotowania, Natsume podszedł do niewielkiego iglaka, kryjącego się pośród krzewów, i urwał kilka igieł. Na Hyuo to był standardowy sposób na zrobienie podstawowej, dzikiej herbaty, albo by dodać lekko żywiczny, odświeżający smak innym herbatom. Dla ludzi z kontynentu mogło to być nietypowe, może nawet dziwne - ale chyba każdy wędrowiec znał ten sposób.
-Shinobi, oczywiście - odpowiedział na pytanie Asaki. - Nie znam się jednak na technikach iluzji - chociaż nie mogę odmówić im skuteczności, nigdy nie odczuwałem potrzeby korzystania z tej sztuki.
Parsknął śmiechem na kolejną wstawkę Asaki. Nie był to jednak śmiech szyderczy - raczej, biorący to za udany docinek.
-Szkoliłem się na shinobi przez wiele lat. Drugie tyle spędziłem, doskonaląc tę sztukę przez praktykę. Na tym etapie już wątpię, że dałbym radę robić coś innego. Nie nauczysz starego psa nowych sztuczek, jak to mówią.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Shikaruia, który wypowiedział - dość trafny - komentarz na temat tego, że nie mógłby być zwykłym wojownikiem, żeby przeżyć poza terenami znanych krain. I w sumie coś w tym było - przetrwanie w tych warunkach było, mówiąc delikatnie, problematyczne. Jeśli nie wysokie kaniony i klify Górskich Odnóg, to zabójcze zimno Hyogashimy (o wodzie nie mówiąc - dalej pamiętał ucieczkę w lodowej kapsule z wybuchającego okrętu) lub łatwe do zgubienia drogi połacie Tajemniczego Lasu. W tym ostatnim - jeszcze - nie był. Ale pogłosek słyszał wystarczająco, żeby nie pchać się tam bez potrzeby.
... zaaaraz. Chakrą?
-A więc jesteś sensorem, Shikarui-san? - powiedział z zaciekawieniem. - W takim przypadku tym bardziej nie dziwię sie dobrego doboru broni do umiejętności. Łuk, przy możliwości wyczuwania kogoś na wielkie odległości? Zdecydowanie wolałbym nie znaleźć się po drugiej stronie Twoich strzał.
Ostatecznie jednak kiwnął głową.
-Rzeczywiście, mam wiele historii ze swojej awanturniczej przeszłości. Jeżeli was to rzeczywiście ciekawi, to nie widzę problemu z tym żeby się tym podzielić.
Miło było w końcu mieć kogoś, z kim można było się powymieniać doświadczeniami. Było to... odświeżające.
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Nie mogła się zgodzić z tym zdaniem, z jego logiką. Było w tym coś pięknego, może nawet romantycznego, zważywszy, że często oddawało się serce ukochanej osobie – tak w przenośni rzecz jasna. To dobrze brzmiałoby w jakiejś poezji, które Asaka kiedyś pochłaniała w sporych ilościach, czyli jak wszystko, co wpadło w jej ręce gdy cieszyła się z tego, że potrafi czytać. A skoro potrafi czytać to znaczy, że nie jest nic nie wartą wieśniarą. Brzmiało to dobrze w opowieściach – ale w rzeczywistości? W rzeczywistości nie do końca tak to wyglądało. Jej serce było tuż obok, w rękach osoby, która to stwierdzenie wypowiedziała, ale czy tutaj był jej dom? Nie. Był w Daishi, albo przynajmniej był w trakcie budowy – ale właśnie tam, na krańcu świata, zadupiu zadupia, jednak jakże pięknym. Nie chciałaby mieszkać tutaj, w Ryuzaku. Nie chciałaby mieszkać też w Sogen, nawet jeśli Shiki byłby tuż obok – a takie były przecież początkowe plany. Och, jaka wojna była o to z rodzicami! Zwłaszcza wtedy, gdy Shikarui powiedział, że chciałby, by Asaka mogła dalej mieszkać w Daishi, a nie w Sogen, gdzie wtedy jeszcze znajdował się jego dom. Dopiero po ślubie, na wizycie u Shirei-kana dał Asace swój prezent ślubny od niego i wszystko wyjaśniło się skąd w ogóle ten wcześniejszy pomysł. Ich dom był jednak właśnie tam, w Daishi. Nie tutaj. Nie w karczmie po drodze. Nie na wozie, którym będą jechać do domu.
- Niezupełnie. Czujesz się tutaj jak w domu, Shikarui? Bo ja nie – bardzo chciała już wrócić w Karmazynowe Szczyty. Bardzo. - Dom jest tam, dokąd się tęskni – wytłumaczyła swoją wersję. Tęsknić można było za ludźmi, jasne, ale tęskniło się też za miejscami. Niekoniecznie tymi, w których się urodziło. Bo za swoim miejscem urodzenia białowłosa nie tęskniła ani trochę. Raczej… w ogóle nie myślała o tamtych czasach.
Shikarui targał ze sobą znacznie więcej niż garnki i naczynia – bo te mieli w ilościach minimalnych. W razie potrzeby Asaka po prostu tworzyła jakieś z niczego, płacąc tylko swoją chakrą, i mogli sobie w plenerze wypić grzecznie herbatę, czy zjeść porządne jedzenie na czystych, pięknych talerzach czy miskach – równie pięknymi patyczkami. Jak koronni na jakimś bogatym pikniku. Shikarui miał ze sobą też dwuosobowy namiot, posłania, ciepłe koce, rzecz jasna ubrania na zmianę… Trochę tego było. Byli przygotowani na każde warunki, każdą pogodę. W większości sypiali w ryokanach, ale czasami noc była tak piękna i ciepła, że grzechem byłoby nie skorzystać i nie spędzić nocy pod gołym niebem, szukając na niebie kształtów i licząc spadające gwiazdy. Obowiązkowo wypowiadając życzenia. Na pewno nie byli jedyni. Shinobi mieli przecież możliwości, by najdziwniejsze rzeczy targać ze sobą popieczętowane w zwojach. Jak na przykład… statyw alchemiczny. Bo to właśnie niosła ze sobą Asaka, w którymś z małych zwojów, jakie miała upchane do torby.
Nie przeszkadzała mężczyznom, gdy ci zajęli się układaniem i rozpalaniem ogniska, a następnie postawieniem na nim garnka do zagotowania wody. Nie oponowała też, gdy Natsume poszedł nazrywać igieł z drzewa. W pierwszej chwili wyglądała nawet na zaskoczoną, ale ostatecznie uśmiechnęła się lekko, do swoich myśli. Dawno już nie piła takiej herbaty. Odkąd zamieszkała w Seiyamie niczego jej nie brakowało, w podróży też nie – a już zwłaszcza nie z Shikim, który naprawdę liczył każdy pieniążek jak smok. Dziwne że nie sprawdzał w zębach czy były prawdziwe. Ale kiedyś, kieeedyś, gdy biega zaglądała do garnków, matka robiła taką herbatę właśnie.
- Miałam raczej na myśli Henge. Chociaż rozumiem, że może to być problematyczne, bo wystarczy, że ktoś by na ciebie wpadł, Kensei-san, i… - i puff. Ale do mniej zatłoczonych miejsc jak znalazł, prawda? Mniej to przykuwa wzrok niż maska na całej twarzy. Uniosła brwi, lecz choć doskonale rozumiała co tak rozbawiło znajomego-nieznajomego, to ona mówiła całkowicie poważnie - To tylko gadanie. Człowiek jest elastyczny, może przystosować się do każdych warunków. I jeśli wymaga tego sytuacja to nauczy się wszystkiego. Nawet dojenia krów – stary czy młody… To była tylko wymówka do tego, by nie próbować. Akurat sama zgadzała się z tym, że nie ma nieszlachetnej pracy. Gdy chciało się żyć, to trzeba było mieć za co. A powietrzem się człowiek nie naje, niestety. - Tylko tyle, że istnieje – tyle wiedziała o tym całym archipelagu. Ale skoro już zweryfikowali, że Asaka i statki to się ze sobą nie lubią, to wolała tę wiedzę zostawić tam, gdzie była. Czyli daleko od siebie. Aż jej się niedobrze zrobiło, gdy pomyślała o kołysaniu statku i o tym, jak wszystko jej się wywracało wtedy w żołądku. Dawno nie była tak chora jak podczas podróży tam-i-z-powrotem na Kantai.
Rzeczywiście jednak – jeśli nie widziało się chakry druiego człowieka, to nie miało się tak wprost jak na tacy podanych pewnych odpowiedzi. Asaka musiała więc bazować na tym co miała. A że Shikarui pomyślał, że Asaka nie zwróciła uwagi na słowa Kenseia…? Nie pierwszy raz jej nie doceniał. I jej coś się w tej historyjce i zbyt chętnym opowiadaniu o tym, że nie może używać swojego imienia, a twarzy pokazywać ze względu na bezpieczeństwo innych nie dodawało. Jednak różne ludzie mieli historie. Nie zamierzała oceniać tego tak długo, aż zgrzyt stanie się nie do wytrzymania. Teraz był w normie. To i przecież nieznajomy nie miał obowiązku się im spowiadać. Nie oczekiwała tego po nim tak, jak oczekiwała od swojego przyjaciela, który teraz był dla niej chyba nawet bardziej obcy niż ten w masce poznany chwilę temu. Asaka po prostu robiła dobrą minę do złej gry. Starała się, by nie dało się po niej poznać, że jej humor jest taki sobie – bo nie była to wina Shikiego, Kenseia, ani krówek. Po prostu starała się być tak pogodna jak zawsze. A gdy była pogodna, to ludzie brali ją za beztroską, naiwną gówniarę. Siksę, którą nie była, bo choć wyglądała naprawdę młodziutko, to aż taka młoda, zwłaszcza jak na kunoichi, nie była.
- Też bym nie chciała, by do mnie celował – uśmiechnęła się lekko. To była pochwała umiejętności Shikaruiego, ale nie taka oczywista i chamska, tylko zawoalowana, mająca wskazać, że docenia jego kunszt. Bo doceniała. - Nadal cię niepokoi chęć powrotu do krów? – dzieci nie mieli… jeszcze… No i nie było jak wracać do dzieci. Krowy były jednak wymówką dobrą jak każdą inną. - Och, chętnie posłuchamy co nieco – a może i podzielą się tym i owym w odpowiedzi… Czymś więcej niż historia o tym w jaki sposób zdobyli krowy, rzecz jasna.
- Niezupełnie. Czujesz się tutaj jak w domu, Shikarui? Bo ja nie – bardzo chciała już wrócić w Karmazynowe Szczyty. Bardzo. - Dom jest tam, dokąd się tęskni – wytłumaczyła swoją wersję. Tęsknić można było za ludźmi, jasne, ale tęskniło się też za miejscami. Niekoniecznie tymi, w których się urodziło. Bo za swoim miejscem urodzenia białowłosa nie tęskniła ani trochę. Raczej… w ogóle nie myślała o tamtych czasach.
Shikarui targał ze sobą znacznie więcej niż garnki i naczynia – bo te mieli w ilościach minimalnych. W razie potrzeby Asaka po prostu tworzyła jakieś z niczego, płacąc tylko swoją chakrą, i mogli sobie w plenerze wypić grzecznie herbatę, czy zjeść porządne jedzenie na czystych, pięknych talerzach czy miskach – równie pięknymi patyczkami. Jak koronni na jakimś bogatym pikniku. Shikarui miał ze sobą też dwuosobowy namiot, posłania, ciepłe koce, rzecz jasna ubrania na zmianę… Trochę tego było. Byli przygotowani na każde warunki, każdą pogodę. W większości sypiali w ryokanach, ale czasami noc była tak piękna i ciepła, że grzechem byłoby nie skorzystać i nie spędzić nocy pod gołym niebem, szukając na niebie kształtów i licząc spadające gwiazdy. Obowiązkowo wypowiadając życzenia. Na pewno nie byli jedyni. Shinobi mieli przecież możliwości, by najdziwniejsze rzeczy targać ze sobą popieczętowane w zwojach. Jak na przykład… statyw alchemiczny. Bo to właśnie niosła ze sobą Asaka, w którymś z małych zwojów, jakie miała upchane do torby.
Nie przeszkadzała mężczyznom, gdy ci zajęli się układaniem i rozpalaniem ogniska, a następnie postawieniem na nim garnka do zagotowania wody. Nie oponowała też, gdy Natsume poszedł nazrywać igieł z drzewa. W pierwszej chwili wyglądała nawet na zaskoczoną, ale ostatecznie uśmiechnęła się lekko, do swoich myśli. Dawno już nie piła takiej herbaty. Odkąd zamieszkała w Seiyamie niczego jej nie brakowało, w podróży też nie – a już zwłaszcza nie z Shikim, który naprawdę liczył każdy pieniążek jak smok. Dziwne że nie sprawdzał w zębach czy były prawdziwe. Ale kiedyś, kieeedyś, gdy biega zaglądała do garnków, matka robiła taką herbatę właśnie.
- Miałam raczej na myśli Henge. Chociaż rozumiem, że może to być problematyczne, bo wystarczy, że ktoś by na ciebie wpadł, Kensei-san, i… - i puff. Ale do mniej zatłoczonych miejsc jak znalazł, prawda? Mniej to przykuwa wzrok niż maska na całej twarzy. Uniosła brwi, lecz choć doskonale rozumiała co tak rozbawiło znajomego-nieznajomego, to ona mówiła całkowicie poważnie - To tylko gadanie. Człowiek jest elastyczny, może przystosować się do każdych warunków. I jeśli wymaga tego sytuacja to nauczy się wszystkiego. Nawet dojenia krów – stary czy młody… To była tylko wymówka do tego, by nie próbować. Akurat sama zgadzała się z tym, że nie ma nieszlachetnej pracy. Gdy chciało się żyć, to trzeba było mieć za co. A powietrzem się człowiek nie naje, niestety. - Tylko tyle, że istnieje – tyle wiedziała o tym całym archipelagu. Ale skoro już zweryfikowali, że Asaka i statki to się ze sobą nie lubią, to wolała tę wiedzę zostawić tam, gdzie była. Czyli daleko od siebie. Aż jej się niedobrze zrobiło, gdy pomyślała o kołysaniu statku i o tym, jak wszystko jej się wywracało wtedy w żołądku. Dawno nie była tak chora jak podczas podróży tam-i-z-powrotem na Kantai.
Rzeczywiście jednak – jeśli nie widziało się chakry druiego człowieka, to nie miało się tak wprost jak na tacy podanych pewnych odpowiedzi. Asaka musiała więc bazować na tym co miała. A że Shikarui pomyślał, że Asaka nie zwróciła uwagi na słowa Kenseia…? Nie pierwszy raz jej nie doceniał. I jej coś się w tej historyjce i zbyt chętnym opowiadaniu o tym, że nie może używać swojego imienia, a twarzy pokazywać ze względu na bezpieczeństwo innych nie dodawało. Jednak różne ludzie mieli historie. Nie zamierzała oceniać tego tak długo, aż zgrzyt stanie się nie do wytrzymania. Teraz był w normie. To i przecież nieznajomy nie miał obowiązku się im spowiadać. Nie oczekiwała tego po nim tak, jak oczekiwała od swojego przyjaciela, który teraz był dla niej chyba nawet bardziej obcy niż ten w masce poznany chwilę temu. Asaka po prostu robiła dobrą minę do złej gry. Starała się, by nie dało się po niej poznać, że jej humor jest taki sobie – bo nie była to wina Shikiego, Kenseia, ani krówek. Po prostu starała się być tak pogodna jak zawsze. A gdy była pogodna, to ludzie brali ją za beztroską, naiwną gówniarę. Siksę, którą nie była, bo choć wyglądała naprawdę młodziutko, to aż taka młoda, zwłaszcza jak na kunoichi, nie była.
- Też bym nie chciała, by do mnie celował – uśmiechnęła się lekko. To była pochwała umiejętności Shikaruiego, ale nie taka oczywista i chamska, tylko zawoalowana, mająca wskazać, że docenia jego kunszt. Bo doceniała. - Nadal cię niepokoi chęć powrotu do krów? – dzieci nie mieli… jeszcze… No i nie było jak wracać do dzieci. Krowy były jednak wymówką dobrą jak każdą inną. - Och, chętnie posłuchamy co nieco – a może i podzielą się tym i owym w odpowiedzi… Czymś więcej niż historia o tym w jaki sposób zdobyli krowy, rzecz jasna.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
- Tak. Mogę nazwać domem każde miejsce, w którym będziesz szczęśliwa. Nie ułożyłem kawałka swojego serca w ziemi, do której ty czujesz swoje przywiązanie.- Woda nie zatrzymywała się w jednym miejscu. Woda niszczyła ziemię w punkcie, z którego się wysuwała i niszczyła ją brnąc przez różne tereny, nie oglądając się za siebie. Wszędzie jednak zostawiała swój ślad. Shikarui mógłby mieszkać w Sogen. Mógłby mieszkać w Cesarstwie, w Karmazynowych, wśród wielkich drzew Midori. Tak długo, jak długo byłaby tam Asaka, która czułaby się szczęśliwa, mógłby być wszędzie. No, oprócz pustyni, ale to wynikało wyłącznie z tego, że nie lubił gorąca, które parzyło w gardło. Nie był oddany żadnemu klanowi i żadnej idei. Nie był oddany żadnemu liderowi. Mógł być a mógł nie - tak jak zamierzał być podwładnym Kazuo i chronić Karmazynowe Szczyty. Bronić Daishi. Jednak to nie dlatego, że naprawdę kochał te ziemie albo Kazuo był właśnie tym, który na jego wierność zasłużył. Jego wierność była przekupna. Mogło być to przekupstwo pieniężne a mogło być całkowicie niematerialne - i o dziwo te niematerialne działały na niego najlepiej. Dlatego, na przykład, nie istniała aktualnie taka cena, która by go oderwała od Asaki. I dlatego też ofiarował jej właśnie taki prezent, mimo swoich złych wrażeń dotyczących Daishi. Z tego też samego powodu chciał wrócić do miejsca, w którym miał powstać prawdziwy dom. Żeby odpocząć. Zaś wierność Asaki i jej miłość do klanu była absolutnie niepodważalna i biada temu, który próbował. Może gdyby miał rodzinę w tym pustym - zmieniłby zdanie? Dla niego słowo "dom" oznaczało zaledwie budowlę. I zdanie Asaki całkowicie pokrywało się z jego. Bo do czego bardziej się tęskni niż do ciepłych uczuć i drugiej polówki swojego serca? Do pieniędzy, hehe.
Oj tak, w jego zwoju było mnóstwo pierdół, a im dłużej podróżowali tym też więcej ich było. Shikarui uwielbiał wygodę. Tak jakby nadrabiał sobie wszystkie stracone przez ten czas lata. Po co chodzić w brudnych ciuchach, gdy możesz nosić świeże na zmianę. Po co marznąć nocą, gdy możesz wziąć kilka kocy. Po co łamać gnaty na mokrej ziemi, skoro możesz wziąć wygodne krzesło. Wszystkie te "po co" zaliczały się do dziwactw, z którymi białowłosa miała rację - ninja się nie rozstawali. Chyba każde takie miał. Jakieś swoje małe czy duże dziwactwo.
- Każdego psa można nauczyć nowych sztuczek. Czasem należy złamać jego kręgosłup, żeby zrósł się w nowy. - Zgadzał się z żoną całkowicie w tej kwestii. Choć też zgadzał się z Natsume i to chciał przekazać. Każdego można nauczyć nowych rzeczy - tylko czy warto? Czy to nie będzie zbyt bolesne? Czy nie zabije psa? Bo monotonia zabijała. Zwłaszcza mężczyzn i ludzi czynu. Kiedy adrenalina jest twoim narkotykiem to czy aby na pewno chcesz robić od niej odwyk? Shikarui, mimo tego, jak lubił leniuchować, zawsze był w ciągłym ruchu. wygrzewał się na słońcu jak jaszczurka, żeby zebrać zapas energii do działania. Biegania, treningów, ćwiczenia chakry. I nigdy nie mógłby osiąść w domu i poświęcić się hodowli krów. Do tego zresztą też odwoływały się jego poprzednie słowa, że ciężko się nauczyć żyć bez adrenaliny, kiedy zostałeś stworzony tak a nie inaczej. Agresja zabiłaby psa.
- Nie do końca. Jestem przedstawicielem rodziny Jugo, moi krewni posiadają niezwykłe zdolności pobierania chakry natury i wyczuwania jej. - Uśmiechnął się bardzo sympatycznie, niemalże jakby był zawstydzony. Widział już tego typu uśmiechy i był pewien, że potrafi je powtórzyć. Byłoby jednak kłamstwem powiedzenie, że mu to w pewien sposób nie pochlebiało. To było próżne, ale zdążył się nauczyć, że takie słowa budowały pewność siebie. Czy raczej - Aka i Asaka go tego nauczyli. - Dziękuję za miłe słowa, jednak daleko mi do bycia prawdziwym zagrożeniem... - Było to kłamstwo. Rzecz jasna punkt siedzenia zależał od punktu widzenia. W jego wypadku była to jakże pożądana skromność wynikająca z grzeczności w tym momencie. Zaś z jego punktu widzenia było to bardzo celowe zagranie postawienia się pod przeciwnikiem. Bo przecież słabszego zawsze łatwiej jest zlekceważyć.
Usiadł w końcu koło Asaki, przyglądając się ciekawie specyficznemu narzędziu dzierżonemu przez Kenseia. Czy raczej - ostrzu. Nieszczególnie go to zdziwiło - białe włosy były w końcu bardzo charakterystyczne dla Yuki.
- Nie. Rozwiałaś moje wątpliwości. - Krowy! Ha! Shikarui uśmiechnął się z nutą rozbawienia. Skinął głową w kierunku Natsume. Oczywiście, że posłuchają - o wszystkich podróżach i o wszystkich przygodach, jakie miały miejsce w życiu bezimiennego towarzysza. Tego, który gdzieś zgubił swoje serce i teraz miał nadzieję je odnaleźć. I tego, który nie pokazywał swojej twarzy, bo z jakiegoś powodu była straszna. Tak samo jak jego imię - kryte dla dobra, dobra jego rodaków. To musiała być bardzo szlachetna historia. I tak jak ze szlachetnymi historiami bywało - zapewne miała w sobie wiele, bardzo wiele krwi. Co nawet nie było sekretem, wnioskując po wszystkich wstawkach, jakie Kensei przekazał w swoich słowach.
Oj tak, w jego zwoju było mnóstwo pierdół, a im dłużej podróżowali tym też więcej ich było. Shikarui uwielbiał wygodę. Tak jakby nadrabiał sobie wszystkie stracone przez ten czas lata. Po co chodzić w brudnych ciuchach, gdy możesz nosić świeże na zmianę. Po co marznąć nocą, gdy możesz wziąć kilka kocy. Po co łamać gnaty na mokrej ziemi, skoro możesz wziąć wygodne krzesło. Wszystkie te "po co" zaliczały się do dziwactw, z którymi białowłosa miała rację - ninja się nie rozstawali. Chyba każde takie miał. Jakieś swoje małe czy duże dziwactwo.
- Każdego psa można nauczyć nowych sztuczek. Czasem należy złamać jego kręgosłup, żeby zrósł się w nowy. - Zgadzał się z żoną całkowicie w tej kwestii. Choć też zgadzał się z Natsume i to chciał przekazać. Każdego można nauczyć nowych rzeczy - tylko czy warto? Czy to nie będzie zbyt bolesne? Czy nie zabije psa? Bo monotonia zabijała. Zwłaszcza mężczyzn i ludzi czynu. Kiedy adrenalina jest twoim narkotykiem to czy aby na pewno chcesz robić od niej odwyk? Shikarui, mimo tego, jak lubił leniuchować, zawsze był w ciągłym ruchu. wygrzewał się na słońcu jak jaszczurka, żeby zebrać zapas energii do działania. Biegania, treningów, ćwiczenia chakry. I nigdy nie mógłby osiąść w domu i poświęcić się hodowli krów. Do tego zresztą też odwoływały się jego poprzednie słowa, że ciężko się nauczyć żyć bez adrenaliny, kiedy zostałeś stworzony tak a nie inaczej. Agresja zabiłaby psa.
- Nie do końca. Jestem przedstawicielem rodziny Jugo, moi krewni posiadają niezwykłe zdolności pobierania chakry natury i wyczuwania jej. - Uśmiechnął się bardzo sympatycznie, niemalże jakby był zawstydzony. Widział już tego typu uśmiechy i był pewien, że potrafi je powtórzyć. Byłoby jednak kłamstwem powiedzenie, że mu to w pewien sposób nie pochlebiało. To było próżne, ale zdążył się nauczyć, że takie słowa budowały pewność siebie. Czy raczej - Aka i Asaka go tego nauczyli. - Dziękuję za miłe słowa, jednak daleko mi do bycia prawdziwym zagrożeniem... - Było to kłamstwo. Rzecz jasna punkt siedzenia zależał od punktu widzenia. W jego wypadku była to jakże pożądana skromność wynikająca z grzeczności w tym momencie. Zaś z jego punktu widzenia było to bardzo celowe zagranie postawienia się pod przeciwnikiem. Bo przecież słabszego zawsze łatwiej jest zlekceważyć.
Usiadł w końcu koło Asaki, przyglądając się ciekawie specyficznemu narzędziu dzierżonemu przez Kenseia. Czy raczej - ostrzu. Nieszczególnie go to zdziwiło - białe włosy były w końcu bardzo charakterystyczne dla Yuki.
- Nie. Rozwiałaś moje wątpliwości. - Krowy! Ha! Shikarui uśmiechnął się z nutą rozbawienia. Skinął głową w kierunku Natsume. Oczywiście, że posłuchają - o wszystkich podróżach i o wszystkich przygodach, jakie miały miejsce w życiu bezimiennego towarzysza. Tego, który gdzieś zgubił swoje serce i teraz miał nadzieję je odnaleźć. I tego, który nie pokazywał swojej twarzy, bo z jakiegoś powodu była straszna. Tak samo jak jego imię - kryte dla dobra, dobra jego rodaków. To musiała być bardzo szlachetna historia. I tak jak ze szlachetnymi historiami bywało - zapewne miała w sobie wiele, bardzo wiele krwi. Co nawet nie było sekretem, wnioskując po wszystkich wstawkach, jakie Kensei przekazał w swoich słowach.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
By być szczerym, ciężko mu teraz było stwierdzić, które z nich miało więcej racji - zarówno Asaka, jak i Shikarui przedstawiali sensowną logikę nazywania różnych miejsc swoim domem. Po części dobrze rozumiał siedzącą przed nim dziewczynę - on również odczuwał, że jego domem jest tylko jedno miejsce. To, w którym spędził prawie całe dzieciństwo, pierwsze miejsce które stworzył własnoręcznie i które odczuwał jako bezpieczny punkt w swoich wędrówkach. Z drugiej jednak... od kiedy własnowolnie opuścił Cesarstwo, Yuki był miotany na wszystkie strony świata, zmuszając go do przystosowania się i uczenia się wyszukiwania bezpiecznych punktów nawet tam, gdzie ich teoretycznie być nie powinno. Nauczył się znajdować alternatywę dla domu gdziekolwiek gdzie był. Po prostu tak to teraz wyglądało - nie mógł zapuścić korzeni. Musiał wędrować. I musiał znaleźć nowe miejsce, w którym znów będzie mógł poczuć chociaż szczątek tego bezpieczeństwa. Nie przywiązywać się do ziemi. Tak jak Shikarui.
Na kolejny argument, tym razem wystawiony przez czarnowłosego, Natsume tylko spokojnie pokręcił głową. Dawno nie słyszał tak pokręconej logiki. Nauka nowych sztuczek łamaniem kręgosłupa? Możliwe że to była po prostu jakaś metafora albo żart, którego nie do końca zrozumiał. Cóż, tu kolejny plus maski - nie zauważyli jego zaskoczenia na twarzy.
-Łamaniem kręgosłupa najprędzej zabijesz psa, niż mu pomożesz - powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie. - Złamany, kręgosłup nigdy nie zrośnie się tak by pozwolić jednostce dalej funkcjonować. Tak samo jest z niektórymi ludźmi. Lepiej być ekspertem w jednej dziedzinie, niż na siłę i wbrew sobie szukać nowych sposobów na byt.
Robi się tu niezwykle filozoficznie. Poczekał więc tylko aż herbata będzie ukończona, aby lekko odchylić maskę - tak, żeby tylko wziąć łyk. Od razu też gdy skończył pić, założył element odzienia z powrotem na swoje miejsce. Następnie zaś spojrzał z powrotem na duet. Zwłaszcza zaciekawiło go stwierdzenie ze strony Shikaruia, który przyznał się do swojej przynależności klanowej. Juugo, co? Fascynujące!
-Juugo? No proszę. W takim razie tym bardziej lepiej Ci nie stać na drodze, jeśli stracisz kontrolę. Nie żebym Ci tego życzył, rzecz jasna.
Kolejny łyk herbaty.
-Aż mi się przypomniała pewna wojowniczka z klanu Juugo. Inoue jej bodaj było. Widziałem, jak kiedyś toczyła pojedynek z Muraiem, jednym z Krwawego Pokolenia - powiedział, odkładając kubek na bok i splatając ręce na piersi. - Przez większość miała nad nim przewagę. W pewnym momencie, kiedy jej ciało odkształciło się najpierw w topór, a później w istną wyrzutnię chakry, po prostu wgniotła go w ścianę. Nigdy nie widziałem takiego pokazu siły. Całe ciało Juugo to jedna wielka broń.
Wzruszył ramionami.
-Ostatecznie przegrała - Murai zdołał wprowadzić swoje nici do wnętrza jej ciała, prawie uszkadzając organy wewnętrzne. Na szczęście ją odratowali, ale i tak był to paskudny widok.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Asaki, która stwierdziła, że nigdy nie widziała Czarnego Archipelagu. W sumie, ludzie z dalekiego kontynentu raczej rzadko o tym słyszeli - kontynenciarze jednak mimo wszystko preferowali stały grunt, a dla nich morze kończyło się mniej więcej na wysokości Hyuo. Dlatego też nie miał za złe jej niewiedzy. Uniósł na chwilę głowę, by spojrzeć na niebo, po czym westchnął.
-Czarny Archipelag to zbiór wysp, ciągnących się dalej na wschód od Morskich Klifów. Znacznie dalej. Trzeba płynąć kilka dni, żeby dotrzeć do najbliższej z nich, Hyogashimy. A to, że przetrwanie na tej wyspie to inny koszmar, to co innego. Na samych wodach są tylko dwa rodzaje pogody - albo sztormy, które miotają statkami na lewo i prawo, albo mgła, która jest tak gęsta że na upartego można ją ciąć kunaiem. Tylko najodważniejsi pozwalają sobie na wojaże na te wody - i tylko, jeśli wiedzą którędy płynąć.
Parsknął cichym śmiechem.
-Kiedyś przyjąłem misję, wedle której miałem odnaleźć powody znikania okrętów jednego z handlarzy z Ryuzaku no Taki. Kiedy byliśmy na morzu, w trakcie sztormu, problem rozwiązał się sam - okazało się, że ktoś na statkach tego handlarza był sabotażystą. Udało mi się wyeliminować denata, ale zanim to zrobiłem, odpalił wszystkie ładunki na statku. Ledwo się z tego wykaraskałem, cudem wylądowałem w wodzie. Była zimna jak cholera, a do tego tak wzburzona, że wyszedłem z tego z mnóstwem obić, otarć i ran. Przynajmniej tyle, że płytkich.
Zrobił sobie krótką przerwę, by wypić kolejne kilka łyków herbaty. Od tego gadania zdążyło już mu zaschnąć w gardle. Dawno nie miał okazji aż tyle mówić w tak krótkim okresie czasu. Zwykle preferował milczeć lub odpowiadać zdawkowo. Ale w takich warunkach, mając słuchaczy i ciepłą herbatę? Aż żal nie skorzystać z atmosfery.[/color][/b][/i]
-Prąd wyrzucił mnie na Hyogashimę. Jedna wielka zmarzlina - temperatury nigdy nie przekraczają zera, jest jeszcze zimniej niż na Hyuo. Wszystko jest pokryte śniegiem, nawet to co zostało z drzew bardziej przypomina lodowe figury niż faktyczną florę. Przez kilka tygodni, jeśli nie miesięcy musiałem żyć na diecie złożonej z gorącej wody, ryb i pingwinów... tak nawiasem, śmieszne ptaki, nieloty, za to w wodzie i na stokach potrafią sunąć jak solidne sanie... zbierając drewno z wraków statków. Trochę to zajęło, ale w końcu udało mi się sklecić jakąś tratwę. Poczekałem na okres mglisty, i jakoś dotarłem z powrotem do kontynentu. Kawał przygody - ale wolałbym się już nie bawić w rozbitka.
Kolejny łyk. Kurde, dobra ta herbata.
Na kolejny argument, tym razem wystawiony przez czarnowłosego, Natsume tylko spokojnie pokręcił głową. Dawno nie słyszał tak pokręconej logiki. Nauka nowych sztuczek łamaniem kręgosłupa? Możliwe że to była po prostu jakaś metafora albo żart, którego nie do końca zrozumiał. Cóż, tu kolejny plus maski - nie zauważyli jego zaskoczenia na twarzy.
-Łamaniem kręgosłupa najprędzej zabijesz psa, niż mu pomożesz - powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie. - Złamany, kręgosłup nigdy nie zrośnie się tak by pozwolić jednostce dalej funkcjonować. Tak samo jest z niektórymi ludźmi. Lepiej być ekspertem w jednej dziedzinie, niż na siłę i wbrew sobie szukać nowych sposobów na byt.
Robi się tu niezwykle filozoficznie. Poczekał więc tylko aż herbata będzie ukończona, aby lekko odchylić maskę - tak, żeby tylko wziąć łyk. Od razu też gdy skończył pić, założył element odzienia z powrotem na swoje miejsce. Następnie zaś spojrzał z powrotem na duet. Zwłaszcza zaciekawiło go stwierdzenie ze strony Shikaruia, który przyznał się do swojej przynależności klanowej. Juugo, co? Fascynujące!
-Juugo? No proszę. W takim razie tym bardziej lepiej Ci nie stać na drodze, jeśli stracisz kontrolę. Nie żebym Ci tego życzył, rzecz jasna.
Kolejny łyk herbaty.
-Aż mi się przypomniała pewna wojowniczka z klanu Juugo. Inoue jej bodaj było. Widziałem, jak kiedyś toczyła pojedynek z Muraiem, jednym z Krwawego Pokolenia - powiedział, odkładając kubek na bok i splatając ręce na piersi. - Przez większość miała nad nim przewagę. W pewnym momencie, kiedy jej ciało odkształciło się najpierw w topór, a później w istną wyrzutnię chakry, po prostu wgniotła go w ścianę. Nigdy nie widziałem takiego pokazu siły. Całe ciało Juugo to jedna wielka broń.
Wzruszył ramionami.
-Ostatecznie przegrała - Murai zdołał wprowadzić swoje nici do wnętrza jej ciała, prawie uszkadzając organy wewnętrzne. Na szczęście ją odratowali, ale i tak był to paskudny widok.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Asaki, która stwierdziła, że nigdy nie widziała Czarnego Archipelagu. W sumie, ludzie z dalekiego kontynentu raczej rzadko o tym słyszeli - kontynenciarze jednak mimo wszystko preferowali stały grunt, a dla nich morze kończyło się mniej więcej na wysokości Hyuo. Dlatego też nie miał za złe jej niewiedzy. Uniósł na chwilę głowę, by spojrzeć na niebo, po czym westchnął.
-Czarny Archipelag to zbiór wysp, ciągnących się dalej na wschód od Morskich Klifów. Znacznie dalej. Trzeba płynąć kilka dni, żeby dotrzeć do najbliższej z nich, Hyogashimy. A to, że przetrwanie na tej wyspie to inny koszmar, to co innego. Na samych wodach są tylko dwa rodzaje pogody - albo sztormy, które miotają statkami na lewo i prawo, albo mgła, która jest tak gęsta że na upartego można ją ciąć kunaiem. Tylko najodważniejsi pozwalają sobie na wojaże na te wody - i tylko, jeśli wiedzą którędy płynąć.
Parsknął cichym śmiechem.
-Kiedyś przyjąłem misję, wedle której miałem odnaleźć powody znikania okrętów jednego z handlarzy z Ryuzaku no Taki. Kiedy byliśmy na morzu, w trakcie sztormu, problem rozwiązał się sam - okazało się, że ktoś na statkach tego handlarza był sabotażystą. Udało mi się wyeliminować denata, ale zanim to zrobiłem, odpalił wszystkie ładunki na statku. Ledwo się z tego wykaraskałem, cudem wylądowałem w wodzie. Była zimna jak cholera, a do tego tak wzburzona, że wyszedłem z tego z mnóstwem obić, otarć i ran. Przynajmniej tyle, że płytkich.
Zrobił sobie krótką przerwę, by wypić kolejne kilka łyków herbaty. Od tego gadania zdążyło już mu zaschnąć w gardle. Dawno nie miał okazji aż tyle mówić w tak krótkim okresie czasu. Zwykle preferował milczeć lub odpowiadać zdawkowo. Ale w takich warunkach, mając słuchaczy i ciepłą herbatę? Aż żal nie skorzystać z atmosfery.[/color][/b][/i]
-Prąd wyrzucił mnie na Hyogashimę. Jedna wielka zmarzlina - temperatury nigdy nie przekraczają zera, jest jeszcze zimniej niż na Hyuo. Wszystko jest pokryte śniegiem, nawet to co zostało z drzew bardziej przypomina lodowe figury niż faktyczną florę. Przez kilka tygodni, jeśli nie miesięcy musiałem żyć na diecie złożonej z gorącej wody, ryb i pingwinów... tak nawiasem, śmieszne ptaki, nieloty, za to w wodzie i na stokach potrafią sunąć jak solidne sanie... zbierając drewno z wraków statków. Trochę to zajęło, ale w końcu udało mi się sklecić jakąś tratwę. Poczekałem na okres mglisty, i jakoś dotarłem z powrotem do kontynentu. Kawał przygody - ale wolałbym się już nie bawić w rozbitka.
Kolejny łyk. Kurde, dobra ta herbata.
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Słowa, które powiedział Shikarui były słodko-gorzkie. Słodycz pochodziła od tego, że to, jak na sprawę patrzył czarnowłosy, przez pryzmat jej uczuć i jej pragnień było naprawdę urocze. Aż trudno uwierzyć, że ktoś taki jeszcze niedawno nie był w stanie nazwać uczuć, czy czuć do kogoś coś więcej prócz strach czy nienawiść. Było gorzkie bo… no właśnie – to były jej pragnienia i jej tęsknoty. A jemu było wszystko jedno. Asace nie było i paradoksalnie robiło jej się przykro dlatego, że nie może mu się odwdzięczyć tym samym. Że nie może tak po prostu, zupełnie bezinteresownie być byle gdzie – byle z nim. Och, byłaby, gdyby Sanada wyraził takie życzenie. W końcu był głową tej dwuosobowej rodziny. Tyle, że… to też byłoby zabarwione tym słodko-gorzkim uczuciem, rozdarciem. Z jednej strony być przy ukochanej osobie, a z drugiej być z dala od miejsca, które się ukochało. Czuła więc wdzięczność, że Shikarui nie zabrał jej na siłę z Daishi i czuła smutek, że on nie ma miejsca, do którego chciałby należeć tak w pełni. Bo wiedziała, że to akurat było dla niej. Mówiło się, że miłość jest bezinteresowna, ale nie była to prawda. Bo oczekiwało się od tej drugiej osoby, że odwzajemni uczucia. Że będzie oparciem w dobrych i chyba przede wszystkim złych chwilach. Shikarui nie był bezinteresownym człowiekiem, a Asaka równie interesownie te uczucia, które doń żywił, oddawała. Czy więc dziwne było to, że chciała dla niego szczęścia tak, jak on robił to dla niej? Chciała być nie tylko tą stroną, która bierze, ale też tą, która daje. Tak po prostu. Bo na to zasługiwał, pomimo swych licznych wad. Każdy zasługiwał na szczęście. Natsume, który oddał całego siebie idei i swojemu ludowi, nawet swoje szczęście i swoje serce – których nie mógł już teraz odzyskać z uwagi na spokój – również. A może właśnie: tym bardziej. Nigdy jednak nie było przecież za późno, bo życie lubiło pisać się najróżniejszymi barwami. Nigdy nie było za późno na szczęście, nigdy też nie było za późno na miłość. Nie było czegoś takiego, że się to przespało. Można było zatracić pewne szanse, ale ta nieprzewidywalność życia właśnie w tym była piękna, że nie znało się dnia, ani też godziny, gdy być może wejdzie się do tej samej karczmy co zawsze i twoje oczy napotkają na obcą osobę, którą postanowi się zagadać. I… Już się zostanie, choć wcale się tego nie planowało. Choć jeszcze niedawno myślało się o czymś bądź o kimś innym.
Pomimo tej goryczy, która rozlewała się gdzieś tam na języku, Asaka, całkiem wzięta za serce tym krótkim wyznaniem, uśmiechnęła się łagodnie – jej rysy twarzy też wyłagodniały i wyglądała chyba jeszcze młodziej niż zwykle. Było to tym bardziej miłe, bo ani jedno ani drugie w towarzystwie raczej nie wylewało swoich uczuć. Och, były znaki, gesty, jak trzymanie się za ręce, siedząc naprzeciwko siebie w karczmie, czy krótkie momenty, w których patrzyli tylko na siebie, lecz jeśli ktoś nie był uważny – łatwo mógł to przeoczyć. Nie zawsze też od razu przedstawiali siebie jako małżeństwo, a gdy już, to można było momentami odnieść wrażenie, że to jedno z tych ustawionych, jakich mnóstwo w Karmazynowych Szczytach skąd pochodzili i kto znał tamte tereny – łatwo rozpoznawał akcent, jakim melodyjnie i lekko wypowiadali słowa. Jednak… nic bardziej mylnego. Po prostu nie byli wylewni i nie potrzebowali widowni, by okazywać sobie czułość. Teraz jednak było to bardzo miłe.
- Po co komukolwiek łamać kręgosłup? – och, wiedziała, dlaczego Shikarui tak mówił. I gdyby mogła, to sama rozprawiłaby się z jego nieżyjącym już ojcem. Miała mu wiele – wszystko – za złe. Jednak Shikarui dopiero uczył się, że można inaczej. - Nie mówiłam, by robić coś wbrew sobie. Ot po prostu można znaleźć sobie hobby. Jedni pielęgnują kwiaty w ogrodzie, jedni rysują obrazy, jedni wyszywają. Inni zabierają się za uprawę ryżu pod sake, którą tak bardzo kochają. W mojej rodzinie każdy jest shinobi. A jednak w wolnej chwili, takiej naprawdę wolnej od kolejnej misji czy treningu, każdy ma jakieś zajęcie, któremu chętnie się oddaje. Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas potrzebuje usiąść i odpocząć. Zregenerować siły do czasu, aż znowu nie będziemy potrzebni. Czemu nie przekuć tego, co lubimy, w coś, z czego można dodatkowo zarobić trochę ryo? – och, odpaliła się. Asaka naprawdę lubiła gadać i zwykle miała dużo do powiedzenia. Jak dobrze, że Shiki lubił słuchać, choć może wyłączał się po prostu w trakcie jej peplania o wszystkim i o niczym.
- Shikarui panuje nad sobą bardzo dobrze – ach te niedopowiedzenia. No, tak. Pochodził ze szczepu Jugo, tyle, że nie odziedziczył Senninki. Faktycznie był sensorem i to nie byle jakim, jednak z jakiegoś powodu nie chciał tego zdradzić nieznajomemu – i Asaka też nie zamierzała. Bo właściwie poza niedopowiedzeniem nie było w nim fałszu. Miał Senninkę. Tyle, że, heeheheh inną. Nie taką od urodzenia, ale równie groźną. Może nawet groźniejszą? Prawdą było jednak, że nad sobą panował. A jeśli przestawał, Asaka była obok, by pilnować, by nie zrobił sobie nadmiernej krzywdy. Tak – sobie, bo wrodzy ją nie interesowali. Nadal się go nie bała. Po tych latach i po widoku jego tracącego kontrolę – naprawdę się go nie bała. Choć może dlatego, że sama dysponowała ochroną, której tak łatwo by nie złamał. Widziała za to kątem oka jego uśmiech, ten nieśmiały. Widziała tę grę. Zastanawiała się za to ile upłynie czasu, gdy będzie próbował zastosować uśmiech na Hyugę Reiko. - Nie musisz się więc obawiać, Kensei-san. A w razie czego będę obok – och, gdyby coś wymknęło się spod kontroli i Natsume okazał się wcale-nie-taki-przyjazny, to usunęłaby się w bok. Taka prawda. Ale nie chciała wprowadzać żadnej nerwowej atmosfery. Nie miała też ku temu powodów, bo Kensei był całkowicie sympatycznym człowiekiem, z którym łatwo prowadziło się rozmowę. A Asaka takich ludzi bardzo lubiła. I on też wydawał się sympatyczny – pomimo swojej maski.
- Ach… Murai… - Asaka westchnęła na końcu i zamilkła na chwilę, nim w końcu powiedziała coś więcej. - To musiał być bardzo widowiskowy pojedynek. Szkoda więc, że Pusty już nie weźmie w żadnym udziału – Murai wydawał się… być shinobim, który przede wszystkim myślał, w przeciwieństwie do części ninja, jakich Asaka spotkała na swojej drodze. Tym jej nawet trochę zaimponował. Żałowała więc, że nie było okazji, by porozmawiać z nim na osobności, że… Pięcioogoniasty tak po prostu go zmiótł. Pewnie trochę tak, jak ta Inoue wgniotła go w ścianę, tyle że Demon wgniótł go tak jakby tysiąc razy bardziej. TO dopiero był pokaz siły. Koseki spuściła oczy, zagapiając się w ognisko, pozwalając by jej myśli poleciały gdzieś dalej. Do wcale nie tak dawnych wydarzeń w Midori. Mimowolnie się wzdrygnęła, nim pozwoliła sobie na dalszą rozmowę. A opis, jaki Natsume zaserwował odnośnie Czarnego Archipelagu sprawił, że blada twarzyczka kobiety może nawet lekko… pozieleniała? - Na samą myśl mi niedobrze. Od tego miotania statkiem na lewo i prawo – doprecyzowała i skrzywiła się wyraźnie i dopiero teraz sięgnęła po kubek z herbatą. Jej gorzkość była teraz całkowicie pożądana. Wsłuchała się za to w opowieść mężczyzny. Łatwo było jej sobie wyobrazić ten wszechogarniający śnieg. Wystarczyło wyobrazić sobie Daishi w zimę i… tak potroić ilość białego puchu i lodu. No może jeszcze trochę więcej i proszę! Obrazek Hyogashimy gotowy. Tylko te pingwiny… Nigdy nie widziała pingwina, więc w jej wyobrażeniu linii brzegowej Daishi z kupą śniegu, tymi nielotami były jakieś białe, nieco większe kury. Takie, rzecz jasna, ślizgające się na swoich kuprach po śniegu. Jej zamyślona mina, taka ze zmrużonymi oczyma, jedną brwią podniesioną i ściągniętymi ustami wyrażała chyba więcej niż słowa. Szkoda tylko, że panowie nie mogli zobaczyć obrazów w jej głowie, bo by chyba pękli ze śmiechu. - To… Wydaje się wręcz nieprawdopodobne by przeżyć w takich warunkach więcej niż tydzień – powiedziała w końcu, notując w głowie by przenigdy nie zbliżać się do Czarnego Archipelagu.
Pomimo tej goryczy, która rozlewała się gdzieś tam na języku, Asaka, całkiem wzięta za serce tym krótkim wyznaniem, uśmiechnęła się łagodnie – jej rysy twarzy też wyłagodniały i wyglądała chyba jeszcze młodziej niż zwykle. Było to tym bardziej miłe, bo ani jedno ani drugie w towarzystwie raczej nie wylewało swoich uczuć. Och, były znaki, gesty, jak trzymanie się za ręce, siedząc naprzeciwko siebie w karczmie, czy krótkie momenty, w których patrzyli tylko na siebie, lecz jeśli ktoś nie był uważny – łatwo mógł to przeoczyć. Nie zawsze też od razu przedstawiali siebie jako małżeństwo, a gdy już, to można było momentami odnieść wrażenie, że to jedno z tych ustawionych, jakich mnóstwo w Karmazynowych Szczytach skąd pochodzili i kto znał tamte tereny – łatwo rozpoznawał akcent, jakim melodyjnie i lekko wypowiadali słowa. Jednak… nic bardziej mylnego. Po prostu nie byli wylewni i nie potrzebowali widowni, by okazywać sobie czułość. Teraz jednak było to bardzo miłe.
- Po co komukolwiek łamać kręgosłup? – och, wiedziała, dlaczego Shikarui tak mówił. I gdyby mogła, to sama rozprawiłaby się z jego nieżyjącym już ojcem. Miała mu wiele – wszystko – za złe. Jednak Shikarui dopiero uczył się, że można inaczej. - Nie mówiłam, by robić coś wbrew sobie. Ot po prostu można znaleźć sobie hobby. Jedni pielęgnują kwiaty w ogrodzie, jedni rysują obrazy, jedni wyszywają. Inni zabierają się za uprawę ryżu pod sake, którą tak bardzo kochają. W mojej rodzinie każdy jest shinobi. A jednak w wolnej chwili, takiej naprawdę wolnej od kolejnej misji czy treningu, każdy ma jakieś zajęcie, któremu chętnie się oddaje. Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas potrzebuje usiąść i odpocząć. Zregenerować siły do czasu, aż znowu nie będziemy potrzebni. Czemu nie przekuć tego, co lubimy, w coś, z czego można dodatkowo zarobić trochę ryo? – och, odpaliła się. Asaka naprawdę lubiła gadać i zwykle miała dużo do powiedzenia. Jak dobrze, że Shiki lubił słuchać, choć może wyłączał się po prostu w trakcie jej peplania o wszystkim i o niczym.
- Shikarui panuje nad sobą bardzo dobrze – ach te niedopowiedzenia. No, tak. Pochodził ze szczepu Jugo, tyle, że nie odziedziczył Senninki. Faktycznie był sensorem i to nie byle jakim, jednak z jakiegoś powodu nie chciał tego zdradzić nieznajomemu – i Asaka też nie zamierzała. Bo właściwie poza niedopowiedzeniem nie było w nim fałszu. Miał Senninkę. Tyle, że, heeheheh inną. Nie taką od urodzenia, ale równie groźną. Może nawet groźniejszą? Prawdą było jednak, że nad sobą panował. A jeśli przestawał, Asaka była obok, by pilnować, by nie zrobił sobie nadmiernej krzywdy. Tak – sobie, bo wrodzy ją nie interesowali. Nadal się go nie bała. Po tych latach i po widoku jego tracącego kontrolę – naprawdę się go nie bała. Choć może dlatego, że sama dysponowała ochroną, której tak łatwo by nie złamał. Widziała za to kątem oka jego uśmiech, ten nieśmiały. Widziała tę grę. Zastanawiała się za to ile upłynie czasu, gdy będzie próbował zastosować uśmiech na Hyugę Reiko. - Nie musisz się więc obawiać, Kensei-san. A w razie czego będę obok – och, gdyby coś wymknęło się spod kontroli i Natsume okazał się wcale-nie-taki-przyjazny, to usunęłaby się w bok. Taka prawda. Ale nie chciała wprowadzać żadnej nerwowej atmosfery. Nie miała też ku temu powodów, bo Kensei był całkowicie sympatycznym człowiekiem, z którym łatwo prowadziło się rozmowę. A Asaka takich ludzi bardzo lubiła. I on też wydawał się sympatyczny – pomimo swojej maski.
- Ach… Murai… - Asaka westchnęła na końcu i zamilkła na chwilę, nim w końcu powiedziała coś więcej. - To musiał być bardzo widowiskowy pojedynek. Szkoda więc, że Pusty już nie weźmie w żadnym udziału – Murai wydawał się… być shinobim, który przede wszystkim myślał, w przeciwieństwie do części ninja, jakich Asaka spotkała na swojej drodze. Tym jej nawet trochę zaimponował. Żałowała więc, że nie było okazji, by porozmawiać z nim na osobności, że… Pięcioogoniasty tak po prostu go zmiótł. Pewnie trochę tak, jak ta Inoue wgniotła go w ścianę, tyle że Demon wgniótł go tak jakby tysiąc razy bardziej. TO dopiero był pokaz siły. Koseki spuściła oczy, zagapiając się w ognisko, pozwalając by jej myśli poleciały gdzieś dalej. Do wcale nie tak dawnych wydarzeń w Midori. Mimowolnie się wzdrygnęła, nim pozwoliła sobie na dalszą rozmowę. A opis, jaki Natsume zaserwował odnośnie Czarnego Archipelagu sprawił, że blada twarzyczka kobiety może nawet lekko… pozieleniała? - Na samą myśl mi niedobrze. Od tego miotania statkiem na lewo i prawo – doprecyzowała i skrzywiła się wyraźnie i dopiero teraz sięgnęła po kubek z herbatą. Jej gorzkość była teraz całkowicie pożądana. Wsłuchała się za to w opowieść mężczyzny. Łatwo było jej sobie wyobrazić ten wszechogarniający śnieg. Wystarczyło wyobrazić sobie Daishi w zimę i… tak potroić ilość białego puchu i lodu. No może jeszcze trochę więcej i proszę! Obrazek Hyogashimy gotowy. Tylko te pingwiny… Nigdy nie widziała pingwina, więc w jej wyobrażeniu linii brzegowej Daishi z kupą śniegu, tymi nielotami były jakieś białe, nieco większe kury. Takie, rzecz jasna, ślizgające się na swoich kuprach po śniegu. Jej zamyślona mina, taka ze zmrużonymi oczyma, jedną brwią podniesioną i ściągniętymi ustami wyrażała chyba więcej niż słowa. Szkoda tylko, że panowie nie mogli zobaczyć obrazów w jej głowie, bo by chyba pękli ze śmiechu. - To… Wydaje się wręcz nieprawdopodobne by przeżyć w takich warunkach więcej niż tydzień – powiedziała w końcu, notując w głowie by przenigdy nie zbliżać się do Czarnego Archipelagu.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
W tej racji nie było tych, co jej nie mieli. Jak z prawdą - nikt tu nie kłamie, po prostu każdy ma swoją. Shikarui nigdy nie kwestionował tego, co odczuwała Asaka. Jej tęsknoty za domem. Pragnienia, żeby poczuć zapach znajomych kwiatów z początkiem wiosny i zaparzyć herbatę w ulubionym imbryczku, nalewając z niego do znajomych czarek na stole, pod którym za małego wyryła swoje imię, żeby czasem nikt o niej nie zapomniał. Ta historia, ta miłość, miała bardzo ważne miejsce w jego sercu. Podczas gdy ona zostawiła jego kawałek w ziemi, zapuszczając swoje korzenie głęboko, głęboko w niej, pod sam dom, sięgając do źródeł dających jej siłę, niezbędne do przetrwania minerały, on postanowił, że ułoży ten kawałek serca odpowiedzialny za dom na jej mocnych gałęziach. Był przez to bardziej narażony na wiatry i zawsze mógł spaść, ale jednocześnie mógł też odlecieć w każdym momencie. Starannie budował gniazdo, trawka po trawce, gałązka po gałązce, żeby ten domek stawał się coraz stabilniejszy. I nie miał żadnych oporów przed tym, żeby powiedzieć krótko i wprost, że w takim wypadku jego dom był tam, gdzie te mocne gałęzie drzew chroniły go przed wichurami. Nie było w tym niczego bezinteresownego. To była symbioza. Gałęzie były domem i ochroną, zaś ptak chronił drzewo przed szkodnikami i towarzyszył mu nawet podczas tych najnudniejszych dni. Wysłuchiwał jego szumów, a przecież Asaka zawsze miała tyle do powiedzenia. Mówiąc to, co powiedział, zdawał sobie sprawę z tego, że Asace może się zrobić tak wesoło jak i w małej części smutno. Chciała mu dać wiele. Czarnowłosy sądził, że było bardzo niewiele rzeczy, których by mu nie sprezentowała. Im dłużej razem przebywali tym bardziej się o tym przekonywał, tym więcej nabierał pewności, bo przecież to poczucie własnej wartości nigdy nie było jego mocną stroną.
Przechylił lekko głowę, przypatrując się to Natsume, to Asace, z ciekawością. Nie rozumiał, czego oni nie rozumieją. Dlatego zabrzmiało to tak odmiennie. Natsume sam powiedział, dlaczego. On sam powiedział, dlaczego. Przecież nie chodziło o łamanie bezpośrednie - Shikarui znał tylko Jashinistów, którzy by to przeżyli, nikogo więcej. Złamany kark to złamany kark - koniec. Jakikolwiek był tego powód, bo akurat o tym nie miał zielonego pojęcia.
- Ostatnio z żoną rozmawialiśmy o zainteresowaniach. Również poszukuję swojego, choć na razie jego zwieńczeniem jest wygrzewanie się na ciepłym słońcu. - Proszę bardzo, jakim cudem w tak krótkim czasie znów na tym skończyli, ha! Ledwo parę dni temu uświadomił sobie, że chyba naprawdę warto sobie znaleźć jakieś zajęcie, coś, co cię wciągnie. Jak jego wciągnęła nauka pisania i czytania - teraz ćwiczył regularnie i był taaaaki dumny, że mógł już sam coś przeczytać i napisać list. Pochłaniało to godziny, mordowało czas w niezwykle efektywny sposób. Potem pozostawało się zadziwiać, jakim cudem tyle a tyle godzin spłynęło w jednym tchnieniu. I już po tym zadziwieniu łapałeś drugie tchnienie, bo przecież jeszcze tyle czasu do północy. Nie chciał jednak odpowiadać na pytanie Asaki. Pozostawił je pytaniem retorycznym - o zgrozo, z tymi mendami to miał nie lada problem do dziś, lecz kiedy chciał to lubił je tworzyć na poczekaniu. U innych, rzecz jasna, jak teraz. Gdyby byli sami na pewno by jej odpowiedział. Przecież wiesz. Jasne, że wiedziała. Teraz było to mgiełką. Ciężko zapamiętać, kim się było, zanim świat powiedział im, kim mieli się stać.
Ooch, fascynujące? Ludzie bali się Jugo i był do tego przyzwyczajony. Lubił ten strach. Kiedyś miał paranoję na punkcie osób spoglądających na niego i traktujących go jak małpkę w klatce - jako fascynujący obiekt, na który bezpiecznie się spogląda tylko wtedy, kiedy jesteś po drugiej stronie krat. Nadal nie znosił, kiedy ludzie się gapili. Dlatego teraz zwrócił szczególną uwagę na to słowo, ale nie znalazł w nim grama złego zabarwienia. To przez brak maski? Nie czujesz się obserwowany, kiedy nikt cię nie obserwuje. Shikarui miał ogromną ochotę dowiedzieć się, gdzie teraz tonęły oczy ninjy... gdyby nie to, że nie chciał pokazywać osobie z Cesarstwa swoich oczu.
Przytaknął na odpowiedź Asaki, że bardzo dobrze nad sobą panuje.
- Jak u każdego ninja, tak u nas nie jest wielką tajemnicą - wszystko jest kwestią nauki. - To tak jeszcze nawiązując do rozmowy o tym, żeby hodowac kwiaty, krowy różnymi sposobami. Nawet tymi łamiącymi kręgosłup. Całkiem blisko tego byli, skoro ktoś coś komuś łamał na turnieju. - Żałuję, że nie miałem okazji tego zobaczyć. To mi przypomina, że szkoda było stracić turniej, jaki odbył się na Pustyni. Ten w Cesarstwie był niesamowitym wydarzeniem. - Jego oczy niby nie spoczywały na Natsume bezpośrednio, bo nie było sensu spoglądać na jego przykrytą maską twarz. Należało czytać z jego ruchów ciała. Napięć mięśni. Ruchu palców. Niby przypadkowemu przesunięciu stopy. Mężczyzna przed nimi był spokojny, stoikiem, a jednak w jego głosie słychać było emocje. Udawał? Grał? Czy były one po prostu tak łagodne jak muśnięcia letniego powiewu wiatru na plaży? Ciekawe. - Pusty zginął podczas walk na granicy trzech klanów w Prastarym Lesie. - Wyjaśnił słowa żony. Pusty... i jego chakra... zrobiło mu się niedobrze, kiedy ją zobaczył. Tym bardziej bolała go głowa, kiedy jeszcze silniejszym źródłem chakry okazał się Pięcioogoniasty. Nie chciałby spotkać się ani z tym pierwszym ani drugim. Jednak jego myśli nie zaprzątały wspomnienia. Skupił się na tym, co było dla niego ważne. Na pytaniu, które postanowił - czy mężczyzna przed nimi znał Pustego? Shikarui zaczynał się bać osoby, która przed nimi siedziała. Kroczek po kroczku. Jak bał się każdej osoby, która była silniejsza od niego. O wiele silniejsza.
- P... pen... piw... pingwów? - Spróbował powtórzyć, wyraźnie zdumiony. Zaciekawiony. - To jakieś... kury? - Nieloty? I jeszcze je zjadał? To pewnie jakaś odmiana kur, taka... arktyczna. Tak, tak, ze wszystkiego, to właśnie to najbardziej go zdumiło. Na tyle, że zajęło na moment całe jego myśli.
Przechylił lekko głowę, przypatrując się to Natsume, to Asace, z ciekawością. Nie rozumiał, czego oni nie rozumieją. Dlatego zabrzmiało to tak odmiennie. Natsume sam powiedział, dlaczego. On sam powiedział, dlaczego. Przecież nie chodziło o łamanie bezpośrednie - Shikarui znał tylko Jashinistów, którzy by to przeżyli, nikogo więcej. Złamany kark to złamany kark - koniec. Jakikolwiek był tego powód, bo akurat o tym nie miał zielonego pojęcia.
- Ostatnio z żoną rozmawialiśmy o zainteresowaniach. Również poszukuję swojego, choć na razie jego zwieńczeniem jest wygrzewanie się na ciepłym słońcu. - Proszę bardzo, jakim cudem w tak krótkim czasie znów na tym skończyli, ha! Ledwo parę dni temu uświadomił sobie, że chyba naprawdę warto sobie znaleźć jakieś zajęcie, coś, co cię wciągnie. Jak jego wciągnęła nauka pisania i czytania - teraz ćwiczył regularnie i był taaaaki dumny, że mógł już sam coś przeczytać i napisać list. Pochłaniało to godziny, mordowało czas w niezwykle efektywny sposób. Potem pozostawało się zadziwiać, jakim cudem tyle a tyle godzin spłynęło w jednym tchnieniu. I już po tym zadziwieniu łapałeś drugie tchnienie, bo przecież jeszcze tyle czasu do północy. Nie chciał jednak odpowiadać na pytanie Asaki. Pozostawił je pytaniem retorycznym - o zgrozo, z tymi mendami to miał nie lada problem do dziś, lecz kiedy chciał to lubił je tworzyć na poczekaniu. U innych, rzecz jasna, jak teraz. Gdyby byli sami na pewno by jej odpowiedział. Przecież wiesz. Jasne, że wiedziała. Teraz było to mgiełką. Ciężko zapamiętać, kim się było, zanim świat powiedział im, kim mieli się stać.
Ooch, fascynujące? Ludzie bali się Jugo i był do tego przyzwyczajony. Lubił ten strach. Kiedyś miał paranoję na punkcie osób spoglądających na niego i traktujących go jak małpkę w klatce - jako fascynujący obiekt, na który bezpiecznie się spogląda tylko wtedy, kiedy jesteś po drugiej stronie krat. Nadal nie znosił, kiedy ludzie się gapili. Dlatego teraz zwrócił szczególną uwagę na to słowo, ale nie znalazł w nim grama złego zabarwienia. To przez brak maski? Nie czujesz się obserwowany, kiedy nikt cię nie obserwuje. Shikarui miał ogromną ochotę dowiedzieć się, gdzie teraz tonęły oczy ninjy... gdyby nie to, że nie chciał pokazywać osobie z Cesarstwa swoich oczu.
Przytaknął na odpowiedź Asaki, że bardzo dobrze nad sobą panuje.
- Jak u każdego ninja, tak u nas nie jest wielką tajemnicą - wszystko jest kwestią nauki. - To tak jeszcze nawiązując do rozmowy o tym, żeby hodowac kwiaty, krowy różnymi sposobami. Nawet tymi łamiącymi kręgosłup. Całkiem blisko tego byli, skoro ktoś coś komuś łamał na turnieju. - Żałuję, że nie miałem okazji tego zobaczyć. To mi przypomina, że szkoda było stracić turniej, jaki odbył się na Pustyni. Ten w Cesarstwie był niesamowitym wydarzeniem. - Jego oczy niby nie spoczywały na Natsume bezpośrednio, bo nie było sensu spoglądać na jego przykrytą maską twarz. Należało czytać z jego ruchów ciała. Napięć mięśni. Ruchu palców. Niby przypadkowemu przesunięciu stopy. Mężczyzna przed nimi był spokojny, stoikiem, a jednak w jego głosie słychać było emocje. Udawał? Grał? Czy były one po prostu tak łagodne jak muśnięcia letniego powiewu wiatru na plaży? Ciekawe. - Pusty zginął podczas walk na granicy trzech klanów w Prastarym Lesie. - Wyjaśnił słowa żony. Pusty... i jego chakra... zrobiło mu się niedobrze, kiedy ją zobaczył. Tym bardziej bolała go głowa, kiedy jeszcze silniejszym źródłem chakry okazał się Pięcioogoniasty. Nie chciałby spotkać się ani z tym pierwszym ani drugim. Jednak jego myśli nie zaprzątały wspomnienia. Skupił się na tym, co było dla niego ważne. Na pytaniu, które postanowił - czy mężczyzna przed nimi znał Pustego? Shikarui zaczynał się bać osoby, która przed nimi siedziała. Kroczek po kroczku. Jak bał się każdej osoby, która była silniejsza od niego. O wiele silniejsza.
- P... pen... piw... pingwów? - Spróbował powtórzyć, wyraźnie zdumiony. Zaciekawiony. - To jakieś... kury? - Nieloty? I jeszcze je zjadał? To pewnie jakaś odmiana kur, taka... arktyczna. Tak, tak, ze wszystkiego, to właśnie to najbardziej go zdumiło. Na tyle, że zajęło na moment całe jego myśli.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Ach, więc mniej więcej o to im chodziło. Chcieli po prostu przekazać, że na upartego można spróbować znaleźć nowe zainteresowania, które technicznie wcale nie muszą od razu być traktowane jako nowa profesja - ot, po prostu ciekawość i chęci spędzenia wolnego czasu przy czymś, nad czym się wcześniej nie zastanawiało, a później, jeśli to się spodoba, spróbować swoich sił by przenieść zainteresowania na strefę profesjonalną. W sumie, była to ciekawa myśl, i znowu sprawiła ze Natsume musiał spojrzeć gdzieś w głąb siebie. Czy istniało coś poza zabijaniem, w czym był faktycznie dobry? Większość swoich umiejętności opanowywał tylko po to, żeby w jakiś sposób ułatwić sobie przetrwanie na nieprzyjaznych terenach.
Chociaż, gdyby tak teraz spojrzeć...
-W wolnych chwilach, huh...
W tym momencie sięgnął do jednej z kabur na bronie, do których sam nie pamiętał kiedy zaglądał. I wyciągnął z niego coś, co wyglądało na lekko już zużyty, wystrugany z bambusa flet shinobue. Sam już zdążył zapomnieć o tym, że w ogóle go nosił ze sobą - ostatni raz kiedy go używał, był wtedy kiedy jeszcze jako szesnastolatek mieszkał na Hyuo i uczył się grać na instrumentach wszelakich. Muzyka zawsze sprawiała mu swego rodzaju radość - opanował umiejętność grania na koto, shinobue i pianinie, przy czym najczęściej miał jednak do czynienia z tym drugim. W sumie sam nie pamiętał, kiedy ostatnio grał... Odłożył flet z powrotem do kabury, gdy przyjrzał mu się czy jeszcze do czegoś się nada.
-Cóż, zawsze możesz spróbować pójść w sztukę. Muzyka, kaligrafia, rysowanie... opcji jest sporo - powiedział wesoło w stronę Shikaruia. - A z innych rzeczy, nawet gotowanie dla niektórych jest sztuką i zainteresowaniem. Na pewno prędzej czy później coś się znajdzie.
Kiwnął głową, gdy Asaka stwierdziła (a Shikarui potwierdził), że czarnowłosy młodzieniec potrafi nad sobą odpowiednio kontrolować. Chociaż chciałby w to wierzyć, póki co jeszcze nie spotkał się z jakimkolwiek shinobi klanu Juugo, który potrafiłby aktywować swoją sztukę kontrolowania chakry natury, i nie zatracił się w straceńczym szale i żądzy krwi. Sam też mógł to zrozumieć - poprzez półtorej roku spędzonego na szkoleniu w kontroli chakry natury, wiedział że nigdy nie da się opanować tej sztuki w pełni. I wystarczy jedno zawahanie, żeby ta zupełnie przejęła nad Tobą kontrolę.
Chociaż, w sumie... skoro szkolenie Sennin Modo pozwalało na odnalezienie balansu w kontroli tej energii, to może on też znalazł jakiś sposób?
-Zaufam więc - powiedział, lekko kiwając głową w kierunku Asaki. - Wierzę, że będziecie w stanie sobie poradzić z klątwą. Wasze więzi są silne - powinny być na tyle mocne, by móc zatrzymać nawet taki sztorm.
Machnął lekko ręką, kiedy Shikarui wspomniał turniej na pustyni. Pogrom to było na tyle szalone wydarzenie, że do tej pory pamiętał je jakby odbyło się co najmniej wczoraj. To było pierwsze większe wydarzenie, na którym się pojawił jako shinobi. Zwyciężył w turnieju, a później pomógł w ewakuacji miasta. Przy okazji unikając chaosu, i po raz pierwszy tracąc nad sobą kontrolę na widok złamanego miecza jego matki. Wiele doświadczeń jak na jeden dzień.
-Byłem w Sachu no Senjo, jak zaczął się ten cały bordel. Pokaz umiejętności członków Krwawego Pokolenia był czymś wartym ujrzenia, to fakt - nawet jeśli niektórzy z nich przegrali w zabawny sposób. Przykładowo, Asahi Ichirou przegrał w pierwszej rundzie, bo był zbyt zajęty kokietowaniem publiczności żeby zauważyć że jego oponent posłał w jego kierunku podziemny atak...
Parsknął śmiechem na samo wspomnienie tej kuriozalnej sytuacji. A teraz, dla porównania, Ichirou był jednym z najsilniejszych shinobi na świecie. Jak to dużo potrafi się zmienić pod wpływem dostatecznie silnych impulsów? Bo jednak nienawiść do Kaguya okazała się niezwykle silnym impulsem.
Natsume otworzył szerzej oczy z zaskoczenia, kiedy usłyszał od duetu że Murai pożegnał się z życiem. W trakcie walk na granicach trzech klanów... gdzieś słyszał jakieś plotki o tym, że odbyła się tam jakaś spora batalia, ale w życiu nie spodziewałby się że w czymś takim mógłby zginąć jeden z najsilniejszych shinobi jakich znał! Odruchowo pogładził palcami okolice czoła (smyrając się w efekcie po masce), aby jakoś wyrazić swój szok.
-... no to tutaj mnie zaskoczyliście - powiedział tonem odpowiednim do odczuć. - Znałem Muraia jako nieludzko twardego skurkowańca. Miałem nawet okazję z nim walczyć - i zwyciężyłem głównie dlatego, że użyłem podstępu. Nie sądziłem, że tak silny shinobi byłby w stanie zginąć w akcji.
Sięgnął po karambit, którym wcześniej krzesał ogień, i lekko naciął wnętrze swojej dłoni - tak, żeby wydobyć odrobinę krwi. Następnie nakreślił na ziemi symbol "Pusty", i pokropił go własną krwią. Chwilę później złożył dłonie w mnisi sposób (prawa dłoń zaciśnięta w pięść, lewa dłoń nałożona na prawą) i skinął lekko głową.
-Porzuć to życie i poszukaj spokoju... w głębinach, pośród umarłych.
Przetarł krew z dłoni i poczekał, aż krew przestanie cieknąć. Chociaż w ten sposób mógł pożegnać Muraia. Może nie znał go dobrze, ale go szanował jako shinobi - i zasłużył, by zostać w spokoju odesłany do świata zmarłych.
Parsknął śmiechem, gdy Shikarui porównał pingwiny do kur.
-Nie do końca. Pingwin ma około metr wzrostu, przypomina trochę worek z dziobem. Jego skrzydła zaś bardziej przypominają płetwy... Zresztą, moment...
W tym momencie sięgnął po jakąś gałązkę, i na miarę swoich umiejętności narysował im na piasku coś, co mniej więcej przypominało pingwina. Co prawda nie był to obrazek bardzo szczegółowy - nigdy nie był dobry w tworzeniu ilustracji - ale ogólny zamysł powinien przedstawić.
-No, mniej więcej w tym stylu.
Następnie zwrócił się do Asaki. Z uśmiechem, którego raczej nie zauważyła spod maski.
-Mam swoje sposoby.
Chociaż, gdyby tak teraz spojrzeć...
-W wolnych chwilach, huh...
W tym momencie sięgnął do jednej z kabur na bronie, do których sam nie pamiętał kiedy zaglądał. I wyciągnął z niego coś, co wyglądało na lekko już zużyty, wystrugany z bambusa flet shinobue. Sam już zdążył zapomnieć o tym, że w ogóle go nosił ze sobą - ostatni raz kiedy go używał, był wtedy kiedy jeszcze jako szesnastolatek mieszkał na Hyuo i uczył się grać na instrumentach wszelakich. Muzyka zawsze sprawiała mu swego rodzaju radość - opanował umiejętność grania na koto, shinobue i pianinie, przy czym najczęściej miał jednak do czynienia z tym drugim. W sumie sam nie pamiętał, kiedy ostatnio grał... Odłożył flet z powrotem do kabury, gdy przyjrzał mu się czy jeszcze do czegoś się nada.
-Cóż, zawsze możesz spróbować pójść w sztukę. Muzyka, kaligrafia, rysowanie... opcji jest sporo - powiedział wesoło w stronę Shikaruia. - A z innych rzeczy, nawet gotowanie dla niektórych jest sztuką i zainteresowaniem. Na pewno prędzej czy później coś się znajdzie.
Kiwnął głową, gdy Asaka stwierdziła (a Shikarui potwierdził), że czarnowłosy młodzieniec potrafi nad sobą odpowiednio kontrolować. Chociaż chciałby w to wierzyć, póki co jeszcze nie spotkał się z jakimkolwiek shinobi klanu Juugo, który potrafiłby aktywować swoją sztukę kontrolowania chakry natury, i nie zatracił się w straceńczym szale i żądzy krwi. Sam też mógł to zrozumieć - poprzez półtorej roku spędzonego na szkoleniu w kontroli chakry natury, wiedział że nigdy nie da się opanować tej sztuki w pełni. I wystarczy jedno zawahanie, żeby ta zupełnie przejęła nad Tobą kontrolę.
Chociaż, w sumie... skoro szkolenie Sennin Modo pozwalało na odnalezienie balansu w kontroli tej energii, to może on też znalazł jakiś sposób?
-Zaufam więc - powiedział, lekko kiwając głową w kierunku Asaki. - Wierzę, że będziecie w stanie sobie poradzić z klątwą. Wasze więzi są silne - powinny być na tyle mocne, by móc zatrzymać nawet taki sztorm.
Machnął lekko ręką, kiedy Shikarui wspomniał turniej na pustyni. Pogrom to było na tyle szalone wydarzenie, że do tej pory pamiętał je jakby odbyło się co najmniej wczoraj. To było pierwsze większe wydarzenie, na którym się pojawił jako shinobi. Zwyciężył w turnieju, a później pomógł w ewakuacji miasta. Przy okazji unikając chaosu, i po raz pierwszy tracąc nad sobą kontrolę na widok złamanego miecza jego matki. Wiele doświadczeń jak na jeden dzień.
-Byłem w Sachu no Senjo, jak zaczął się ten cały bordel. Pokaz umiejętności członków Krwawego Pokolenia był czymś wartym ujrzenia, to fakt - nawet jeśli niektórzy z nich przegrali w zabawny sposób. Przykładowo, Asahi Ichirou przegrał w pierwszej rundzie, bo był zbyt zajęty kokietowaniem publiczności żeby zauważyć że jego oponent posłał w jego kierunku podziemny atak...
Parsknął śmiechem na samo wspomnienie tej kuriozalnej sytuacji. A teraz, dla porównania, Ichirou był jednym z najsilniejszych shinobi na świecie. Jak to dużo potrafi się zmienić pod wpływem dostatecznie silnych impulsów? Bo jednak nienawiść do Kaguya okazała się niezwykle silnym impulsem.
Natsume otworzył szerzej oczy z zaskoczenia, kiedy usłyszał od duetu że Murai pożegnał się z życiem. W trakcie walk na granicach trzech klanów... gdzieś słyszał jakieś plotki o tym, że odbyła się tam jakaś spora batalia, ale w życiu nie spodziewałby się że w czymś takim mógłby zginąć jeden z najsilniejszych shinobi jakich znał! Odruchowo pogładził palcami okolice czoła (smyrając się w efekcie po masce), aby jakoś wyrazić swój szok.
-... no to tutaj mnie zaskoczyliście - powiedział tonem odpowiednim do odczuć. - Znałem Muraia jako nieludzko twardego skurkowańca. Miałem nawet okazję z nim walczyć - i zwyciężyłem głównie dlatego, że użyłem podstępu. Nie sądziłem, że tak silny shinobi byłby w stanie zginąć w akcji.
Sięgnął po karambit, którym wcześniej krzesał ogień, i lekko naciął wnętrze swojej dłoni - tak, żeby wydobyć odrobinę krwi. Następnie nakreślił na ziemi symbol "Pusty", i pokropił go własną krwią. Chwilę później złożył dłonie w mnisi sposób (prawa dłoń zaciśnięta w pięść, lewa dłoń nałożona na prawą) i skinął lekko głową.
-Porzuć to życie i poszukaj spokoju... w głębinach, pośród umarłych.
Przetarł krew z dłoni i poczekał, aż krew przestanie cieknąć. Chociaż w ten sposób mógł pożegnać Muraia. Może nie znał go dobrze, ale go szanował jako shinobi - i zasłużył, by zostać w spokoju odesłany do świata zmarłych.
Parsknął śmiechem, gdy Shikarui porównał pingwiny do kur.
-Nie do końca. Pingwin ma około metr wzrostu, przypomina trochę worek z dziobem. Jego skrzydła zaś bardziej przypominają płetwy... Zresztą, moment...
W tym momencie sięgnął po jakąś gałązkę, i na miarę swoich umiejętności narysował im na piasku coś, co mniej więcej przypominało pingwina. Co prawda nie był to obrazek bardzo szczegółowy - nigdy nie był dobry w tworzeniu ilustracji - ale ogólny zamysł powinien przedstawić.
-No, mniej więcej w tym stylu.
Następnie zwrócił się do Asaki. Z uśmiechem, którego raczej nie zauważyła spod maski.
-Mam swoje sposoby.
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Nie było stołu z wyrytym ku pamięci imieniem, bo by ją z domu pogonili. Nie było ulubionych czarek czy czajnika, bo te będą mieli przecież nowe, swoje. Umarła dla swojej rodziny i narodziła się pod nazwiskiem Sanada – tak było przecież na ślubach i nie bez powodu jedno z jej kimon było białe jak na pogrzeb. Swoje życie, to stare, zostawiała w rodzinnym domu, a wszystko, co będą mieli w swoim będzie tylko ich. Nie było więc tęsknoty za budynkiem. Przynajmniej nie w takim rozumowaniu – jej tęsknota była bardziej ogólna. Za ziemią, za znajomymi górami i jeziorami, za ogrodem matki. Przede wszystkim tęskniła jednak do swojego własnego kawałka świata – tak prawdziwie należącego do niej, czy raczej do nich. Tam, gdzie naprawdę będzie można odpocząć po podróżach czy misjach i gdzie chętnie będzie się wracać. Tak jak na razie chętnie wracało się do rodzinnego domu, który już jednak… nie należał do niej. Nigdy nie należał, była przecież tylko bękartem, ale wiadomo o co chodziło. Ta dwójka zaczęła nowe życie, wspólne życie, i Asaka nie żałowała ani sekundy. Nie tęskniła też więc do rodzinnego domu jako tako. Jednocześnie ufała, że Shikarui jednak któregoś smutnego dnia nie postanowi odlecieć z gałęzi, na której się umościł, by nigdy już nie wrócić, i układać sobie życie gdzieś indziej i z kimś innym. Opierał się na niej, fakt – tylko jak długo ptaszek będzie chciał na tym drzewie trzymać swoje gniazdko? To nie tak, że mu nie ufała – bo ufała i nie przychodziły jej takie głupstwa do głowy, tylko chyba jednak nie powinna być taka naiwna i powinna brać takie sprawy pod uwagę. Nie?
Nie no, rozumiała doskonale, bo Asaka ani przez moment nie pomyślała o dosłownym łamaniu kręgosłupa. Myślała za to o łamaniu woli, psychiki, chęci do życia i innych tego typu, bardzo negatywnych rzeczach. Jak trzymanie w klatce jak małpkę w zoo. Nie uważała natomiast by było to jakkolwiek potrzebne do tego, by czegoś nowego nauczyć drugą jednostkę. Wręcz było zbędne. Anty produktywne. Wyzwalało zdecydowanie za dużo złego – wystarczyło spojrzeć na chłopaka, mężczyznę właściwie, który siedział obok niej. Jak dużo musiał upłynąć wody w rzece, by doszedł do momentu, w którym znajdował się właśnie teraz? Nie zawsze był taki – taki normalny. A przynajmniej wydawał się być normalny. Wiedziała jednak, że kiedyś było gorzej, źle, że było wręcz tragicznie. I nie chciała, przenigdy, by jeszcze kiedykolwiek wstąpiły w niego wątpliwości – by zwątpił w siebie samego. Robiła więc co mogła, by wierzył w swoją wartość – skoro nie od początku, to przynajmniej do końca.
- O! Rysowanie! Może tobie szłoby lepiej niż mi – Asaka wyglądała na całkiem rozbawioną, a to tylko dlatego, że pewnego razu strzeliła taki portret jednemu poszukiwanemu gościowi, że doczekała się nawet komentarza od Shirei-kana rodu Hyuga. No kariery w rysownictwie to panienka nie zrobi, zdecydowanie nie. Zerknęła jednak z ciekawością na to, co tam Natsume próbował wygrzebać z kabury – i nawet zmarszczyła brwi skonsternowana. - Czy to instrument? – nie widziała za dobrze, bo białowłosy tak szybko schował flet, jak szybko go wyciągnął.
To, że Shikarui panował nad sobą bardzo dobrze nie znaczyło, że nigdy nie tracił nad sobą kontroli. Tracił. Zdarzało się. Potrafił wtedy zaatakować właściwie każdego oprócz… Oprócz niej właśnie. Nie wiedziała na jakiej zasadzie to dokładnie działa, ale wiedziała, widziała, że ona jedna jest wtedy w stanie przemówić mu do rozsądku i sprawić, żeby… się opanował. Wiedziała też, że wpadał w szał, gdy coś działo się jemu bądź… jej. Nie miała mu tego za złe, bo jak mogłaby, co nie znaczyło, że ją to cieszyło. Przecież wiele rzeczy wtedy mogło pójść bardzo nie tak.
- Trudno wyprowadzić Shikaruia z równowagi – kobieta odwróciła głowę, by uśmiechnąć się do profilu męża. Tak przekornie. To ona była tą wybuchową stroną związku. To ją wkurzały rzeczy, to ona prawiła kazania, gdy coś było nie tak – chociaż jej cierpliwość do niego wydawała się wręcz anielska. Pokłóciliby się pewnie wiele razy gdyby nie to, że Shikiego było kurewsko trudno sprowokować – a gdy oliwa nie była dolewała do ognia, to ten żarzący się w sercu Asaki przygasał i już tak nie parzył. W ten sposób omijali naprawdę sporo niepotrzebnych kłótni, ale też czasami rozsierdzało Asakę to, że Shiki zdawał się nie przejmować. Chociaż wiedziała, że cokolwiek mu nie mówiła, to on brał to do siebie.
- Ichirou, heh, jestem w stanie to sobie nawet wyobrazić – parsknęła też, tak samo jak Kensei, bo jakoś pasowało to do Lalusia Pustyni, jak go zresztą nazwała, nie przejmując się tym, że ją usłyszy. On jej zresztą później też docinał. Kto się czubi ten się lubi, czy tam coś – w każdym razie Asaka doskonale była sobie w stanie wyobrazić przegraną Sabaku, bo był zajęty tłumem, a nie walką. A jednocześnie wiedziała też, jak bardzo niebezpiecznym był przeciwnikiem.
- Móc dotrzymać Muraiowi tempa w walce? Musisz być nie byle shinobi, Kensei-san – zdecydowanie – musiał być kimś potężnym. A jednocześnie ktoś tak silny chował twarz za maską, a imię za pseudonimem. Jednak dawało to do myślenia, prawda? Asaka nie czuła jednak strachu. Czuła małą dozę ekscytacji i po prostu ciekawości. Nie czuła się jednak w żadnym wypadku gorsza, choć wiedziała doskonale, że przed nią jeszcze długa droga, by dorównać wojownikom z historii, choć plotki i opowieści lubiły przesadzać. Jej słowa nie były jednak próbą podlizania się. Były stwierdzeniem i może nawet swego rodzaju cichym ostrzeżeniem, że doskonale wie, że ich rozmówca nie jest byle kim, a skoro tak, to trzeba dać z siebie wszystko, jeśli coś pójdzie mocno nie tak. Nie zakładała jednak, że pójdzie.
Nie przeszkadzała też w tym, co robił Kensei, chcąc pożegnać Muraia, swojego przeciwnika, którego pokonał podstępem.
- Zabawne… Też pomyślałam o kurach. Dużych, białych kurach jeżdżących na swoich kuprach – zabawne, a jednak mina Asaki wyrażała śmiertelną powagę. Zabawne było jednak to, że oboje, ona i Shiki, pomyśleli o tym samym. O tak samo głupim, absurdalnym obrazku. Chyba jej częste, dziwaczne wyobrażenia i bujna wyobraźnia jakoś zaraziły Shikiego. Albo spędzali ze sobą za dużo czasu. - Worek z dziobem, a to dobre – wyszczerzyła się rozbawiona ale też nachyliła do przodu, by zobaczyć koślawą i odwróconą do góry nogami wersję worka z dziobem, inaczej zwanego pingwinem. No w sumie coś było w tym worku… - No dobra, faktycznie wygląda jak worek. W Daishi nie mamy takich cudacznych tych… pingwinów – stwierdziła po prostu i wróciła na swoje miejsce, całkiem skonsternowana i rozbawiona. Przynajmniej teraz faktycznie chodziło o zwierzę, którego nie znała, a nie jakieś tam dziwaczne, przejęzyczone przez dziadziusia stomki.
Nie no, rozumiała doskonale, bo Asaka ani przez moment nie pomyślała o dosłownym łamaniu kręgosłupa. Myślała za to o łamaniu woli, psychiki, chęci do życia i innych tego typu, bardzo negatywnych rzeczach. Jak trzymanie w klatce jak małpkę w zoo. Nie uważała natomiast by było to jakkolwiek potrzebne do tego, by czegoś nowego nauczyć drugą jednostkę. Wręcz było zbędne. Anty produktywne. Wyzwalało zdecydowanie za dużo złego – wystarczyło spojrzeć na chłopaka, mężczyznę właściwie, który siedział obok niej. Jak dużo musiał upłynąć wody w rzece, by doszedł do momentu, w którym znajdował się właśnie teraz? Nie zawsze był taki – taki normalny. A przynajmniej wydawał się być normalny. Wiedziała jednak, że kiedyś było gorzej, źle, że było wręcz tragicznie. I nie chciała, przenigdy, by jeszcze kiedykolwiek wstąpiły w niego wątpliwości – by zwątpił w siebie samego. Robiła więc co mogła, by wierzył w swoją wartość – skoro nie od początku, to przynajmniej do końca.
- O! Rysowanie! Może tobie szłoby lepiej niż mi – Asaka wyglądała na całkiem rozbawioną, a to tylko dlatego, że pewnego razu strzeliła taki portret jednemu poszukiwanemu gościowi, że doczekała się nawet komentarza od Shirei-kana rodu Hyuga. No kariery w rysownictwie to panienka nie zrobi, zdecydowanie nie. Zerknęła jednak z ciekawością na to, co tam Natsume próbował wygrzebać z kabury – i nawet zmarszczyła brwi skonsternowana. - Czy to instrument? – nie widziała za dobrze, bo białowłosy tak szybko schował flet, jak szybko go wyciągnął.
To, że Shikarui panował nad sobą bardzo dobrze nie znaczyło, że nigdy nie tracił nad sobą kontroli. Tracił. Zdarzało się. Potrafił wtedy zaatakować właściwie każdego oprócz… Oprócz niej właśnie. Nie wiedziała na jakiej zasadzie to dokładnie działa, ale wiedziała, widziała, że ona jedna jest wtedy w stanie przemówić mu do rozsądku i sprawić, żeby… się opanował. Wiedziała też, że wpadał w szał, gdy coś działo się jemu bądź… jej. Nie miała mu tego za złe, bo jak mogłaby, co nie znaczyło, że ją to cieszyło. Przecież wiele rzeczy wtedy mogło pójść bardzo nie tak.
- Trudno wyprowadzić Shikaruia z równowagi – kobieta odwróciła głowę, by uśmiechnąć się do profilu męża. Tak przekornie. To ona była tą wybuchową stroną związku. To ją wkurzały rzeczy, to ona prawiła kazania, gdy coś było nie tak – chociaż jej cierpliwość do niego wydawała się wręcz anielska. Pokłóciliby się pewnie wiele razy gdyby nie to, że Shikiego było kurewsko trudno sprowokować – a gdy oliwa nie była dolewała do ognia, to ten żarzący się w sercu Asaki przygasał i już tak nie parzył. W ten sposób omijali naprawdę sporo niepotrzebnych kłótni, ale też czasami rozsierdzało Asakę to, że Shiki zdawał się nie przejmować. Chociaż wiedziała, że cokolwiek mu nie mówiła, to on brał to do siebie.
- Ichirou, heh, jestem w stanie to sobie nawet wyobrazić – parsknęła też, tak samo jak Kensei, bo jakoś pasowało to do Lalusia Pustyni, jak go zresztą nazwała, nie przejmując się tym, że ją usłyszy. On jej zresztą później też docinał. Kto się czubi ten się lubi, czy tam coś – w każdym razie Asaka doskonale była sobie w stanie wyobrazić przegraną Sabaku, bo był zajęty tłumem, a nie walką. A jednocześnie wiedziała też, jak bardzo niebezpiecznym był przeciwnikiem.
- Móc dotrzymać Muraiowi tempa w walce? Musisz być nie byle shinobi, Kensei-san – zdecydowanie – musiał być kimś potężnym. A jednocześnie ktoś tak silny chował twarz za maską, a imię za pseudonimem. Jednak dawało to do myślenia, prawda? Asaka nie czuła jednak strachu. Czuła małą dozę ekscytacji i po prostu ciekawości. Nie czuła się jednak w żadnym wypadku gorsza, choć wiedziała doskonale, że przed nią jeszcze długa droga, by dorównać wojownikom z historii, choć plotki i opowieści lubiły przesadzać. Jej słowa nie były jednak próbą podlizania się. Były stwierdzeniem i może nawet swego rodzaju cichym ostrzeżeniem, że doskonale wie, że ich rozmówca nie jest byle kim, a skoro tak, to trzeba dać z siebie wszystko, jeśli coś pójdzie mocno nie tak. Nie zakładała jednak, że pójdzie.
Nie przeszkadzała też w tym, co robił Kensei, chcąc pożegnać Muraia, swojego przeciwnika, którego pokonał podstępem.
- Zabawne… Też pomyślałam o kurach. Dużych, białych kurach jeżdżących na swoich kuprach – zabawne, a jednak mina Asaki wyrażała śmiertelną powagę. Zabawne było jednak to, że oboje, ona i Shiki, pomyśleli o tym samym. O tak samo głupim, absurdalnym obrazku. Chyba jej częste, dziwaczne wyobrażenia i bujna wyobraźnia jakoś zaraziły Shikiego. Albo spędzali ze sobą za dużo czasu. - Worek z dziobem, a to dobre – wyszczerzyła się rozbawiona ale też nachyliła do przodu, by zobaczyć koślawą i odwróconą do góry nogami wersję worka z dziobem, inaczej zwanego pingwinem. No w sumie coś było w tym worku… - No dobra, faktycznie wygląda jak worek. W Daishi nie mamy takich cudacznych tych… pingwinów – stwierdziła po prostu i wróciła na swoje miejsce, całkiem skonsternowana i rozbawiona. Przynajmniej teraz faktycznie chodziło o zwierzę, którego nie znała, a nie jakieś tam dziwaczne, przejęzyczone przez dziadziusia stomki.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Wolne chwile i hobby. Tak jak Natsume nie odnalazł swojego, bo jakoś te wolne chwile płynęły i trwały niezmienne, jak karpie koi krążące w oczku wodnym pana na włościach, tak i Shikarui tego nie zrobił. Wolno ostatnio poruszyli ten temat. Czy w ogóle mieli na tyle wolnego czasu? Człowiek stawał przed zakupioną właśnie ziemią, postawionym domem i zasadzonym drzewem i myślał, że tak. Teraz będzie więcej czasu. Czas na dziecko, żeby w końcu Asaka poczuła się gotowa, czas na hobby, żeby zająć się czymś więcej niż trzymaniem kurczowo ostrza noża. Tylko że jakoś ten czas nie nadchodził i Shikarui wiedział, że nie nadejdzie, kiedy wrócą do Daishi. Wcale nie czuł się z tym źle. Pogoń za mocą, większą i większą była hobby samym w sobie. A przecież Shikarui należał do tych osób, które bardzo lubiły brać to, czego pragną. Asaka nie ustępywała mu kroku. Co rusz można było ją dostrzec z nosem w książce i jak rysowała sobie na ziemi dziwne rzeczy. Że niby anatomię ludzkiego ciała. Czarnowłosy dobrze wiedział, czego pragnie się nauczyć i w pełni ją w tym wspierał. Takim sposobem byli sobie oni - małżeństwo ninja. Ona tak bardzo wierząca w niego, że on już chyba nigdy więcej nie zobaczyłby świata w tak pięknych barwach, gdyby stracił to oparcie. Tę gałązkę. W tej pięknej, szumnej opowieści wszystko sprowadzało się więc do tego, że owszem, jak najbardziej można robić coś poza, dopóki nie rezygnujesz z samego siebie. Oni rezygnować nie zamierzali. Shikarui dobrze wiedział, że bardzo mocno by zachorował, gdyby nagle nie mógł od czasu do czasu na kogoś zapolować. To było w jego krwi tak samo jak w krwi lwa pędzącego po sawannie. Różnica była taka, że lew zabijał dla pożywienia.
Lub zabijał inne młode, aby tylko jego ród przetrwał.
- Twój rysunek był ładny. - Odpowiedział wprost, brzmiało to bardzo szczerze, bez grama żartu w głosie, raczej poważnie. I nie kłamał. Pomimo tego, że rysunek był karykaturą to jemu się podobał. I podobałaby mu się każda inna karykatura, która wyszłaby spod jej ręki. Tak samo każdy ryż przez nią zrobiony był lepszy i każda pościel przez nią przygotowana bardziej miękka. Czarnowłosemu przyszło do głowy, że chciałby otrzymać od Asaki kimono. Nie takie kupne, nie. Takie, które by uszyła. Postanowił zatrzymać tę myśl na później. Ująć ją w dłoniach jak delikatnego ptaka o niezwykle łamliwych skrzydłach. Na szczęście w jego palcach nie było szans na żadne złamania. Nie w tym przypadku. - To wolne przemyślenia. Jestem młody, jak i moja żona jest młoda. Na razie głowę zaprząta nam rozwój i służba naszemu klanowi pod nazwiskiem Sanada. - Był taki czas, kiedy Shikarui używał bardzo wielu nazwisk. Swojego prawie wcale. Używał takich, jakie były wygodne w danej chwili. Na dany moment. Które zapewniłyby mu jakąś przewagę. Teraz był z tego nazwiska dumny. Nie bez powodu sporo jego kimon nosiło symbol jego rodu. Przyjrzał się fletowi. No proszę - i oto jest zainteresowanie. - Uczynisz nam tę przyjemność i zagrasz?
Czuł, że kontrola wymyka się mu z rąk - skoro już o niej mówili. Nie miała ona jednak niczego wspólnego z byciem Jugo. Przecież nim nie był, choć regularnie wypierał to z myśli i uparcie wmawiał sobie, że teraz już jest. Że teraz naprawdę może stanąć nad grobem rodziny i czuć się jej częścią - częścią zmarłych. Na szczęście te kompleksy, to uwiązanie do dawnych lat, zmywały czasy doczesne. To, żeby rzeczywiście zbudować dom, mieć córkę, syna, niech i całą piątkę. Wszystko poukładać i nie spoglądać na popiół sypiący się ze spalonych mostów. Jednak te myśli w nim tkwiły - bardzo, bardzo głęboko i bardzo, bardzo uśpione. Tak jak uśpiona była przez moment jego czujność, która teraz zaczęła bić na alarm. Wszystko przez to, że Shikarui zaczynał mieć wrażenie, że jest przed nim ktoś, kto naprawdę bardzo mocno przekracza jego możliwości wygrania pojedynku. Fakt, że go nadal go trochę lubił, opierał się już chyba tylko na tym, że mężczyzna przed nim był zdecydowanie niższy. Nie cierpiał wyższych od siebie facetów. Tak samo jak nie lubił się bać. Kenseia zaś zaczynał. Nie lubił zaczynać być grzeczny. Przypominały mu się wtedy te wszystkie słowa, które przez te lata otrzymał w prezencie jak perły i nosił je na szyi - te, by w siebie uwierzyć. Te, że nie jest psem, więc czemu stawia siebie niżej. Kiedy zaczynał się bać - automatycznie schodził w dół. Na szczęście strach ten nie był tak silny, żeby już, w tym momencie, czuł potrzebę do odwrotu.
Oceniał, czy daleko by uciekli.
Wyłączył się z rozmowy. Na moment tylko przywdział na twarz uśmiech - ten enigmatyczny, ten ciepły, ten, o który Asaka była taka zazdrosna i którego nazywała "na Reiko Hyugę", gdy tylko przypomniała mu się ta scena - tak apropo rysunku właśnie. Słuchał, słuchał, słuchał... jego wzrok oderwał się od Natsume tylko w chwili, kiedy kreślił on pingwina. Krople krwi, które jeszcze przez momentem skapywały z jego dłoni - niemal słyszał uderzenie każdej z nich.
- Powiedz mi... - Odezwał się w końcu, przecinając własne milczenie. - Kto jest w stanie dorównać Krwawemu Pokoleniu, wygrał z samym Muraiem i został skazany na bycie wyrzutkiem mimo miłości do kraju? I będąc tak nieostrożnym, żeby nosić broń armii cesarskiej? - Ciekawość zabiła kota. Tak to było? Ciekawość na pewno potrafiła zabić dobry nastrój. - Zaczynam umierać z ciekawości. Z każdym kolejnym twoim słowem.
Lub zabijał inne młode, aby tylko jego ród przetrwał.
- Twój rysunek był ładny. - Odpowiedział wprost, brzmiało to bardzo szczerze, bez grama żartu w głosie, raczej poważnie. I nie kłamał. Pomimo tego, że rysunek był karykaturą to jemu się podobał. I podobałaby mu się każda inna karykatura, która wyszłaby spod jej ręki. Tak samo każdy ryż przez nią zrobiony był lepszy i każda pościel przez nią przygotowana bardziej miękka. Czarnowłosemu przyszło do głowy, że chciałby otrzymać od Asaki kimono. Nie takie kupne, nie. Takie, które by uszyła. Postanowił zatrzymać tę myśl na później. Ująć ją w dłoniach jak delikatnego ptaka o niezwykle łamliwych skrzydłach. Na szczęście w jego palcach nie było szans na żadne złamania. Nie w tym przypadku. - To wolne przemyślenia. Jestem młody, jak i moja żona jest młoda. Na razie głowę zaprząta nam rozwój i służba naszemu klanowi pod nazwiskiem Sanada. - Był taki czas, kiedy Shikarui używał bardzo wielu nazwisk. Swojego prawie wcale. Używał takich, jakie były wygodne w danej chwili. Na dany moment. Które zapewniłyby mu jakąś przewagę. Teraz był z tego nazwiska dumny. Nie bez powodu sporo jego kimon nosiło symbol jego rodu. Przyjrzał się fletowi. No proszę - i oto jest zainteresowanie. - Uczynisz nam tę przyjemność i zagrasz?
Czuł, że kontrola wymyka się mu z rąk - skoro już o niej mówili. Nie miała ona jednak niczego wspólnego z byciem Jugo. Przecież nim nie był, choć regularnie wypierał to z myśli i uparcie wmawiał sobie, że teraz już jest. Że teraz naprawdę może stanąć nad grobem rodziny i czuć się jej częścią - częścią zmarłych. Na szczęście te kompleksy, to uwiązanie do dawnych lat, zmywały czasy doczesne. To, żeby rzeczywiście zbudować dom, mieć córkę, syna, niech i całą piątkę. Wszystko poukładać i nie spoglądać na popiół sypiący się ze spalonych mostów. Jednak te myśli w nim tkwiły - bardzo, bardzo głęboko i bardzo, bardzo uśpione. Tak jak uśpiona była przez moment jego czujność, która teraz zaczęła bić na alarm. Wszystko przez to, że Shikarui zaczynał mieć wrażenie, że jest przed nim ktoś, kto naprawdę bardzo mocno przekracza jego możliwości wygrania pojedynku. Fakt, że go nadal go trochę lubił, opierał się już chyba tylko na tym, że mężczyzna przed nim był zdecydowanie niższy. Nie cierpiał wyższych od siebie facetów. Tak samo jak nie lubił się bać. Kenseia zaś zaczynał. Nie lubił zaczynać być grzeczny. Przypominały mu się wtedy te wszystkie słowa, które przez te lata otrzymał w prezencie jak perły i nosił je na szyi - te, by w siebie uwierzyć. Te, że nie jest psem, więc czemu stawia siebie niżej. Kiedy zaczynał się bać - automatycznie schodził w dół. Na szczęście strach ten nie był tak silny, żeby już, w tym momencie, czuł potrzebę do odwrotu.
Oceniał, czy daleko by uciekli.
Wyłączył się z rozmowy. Na moment tylko przywdział na twarz uśmiech - ten enigmatyczny, ten ciepły, ten, o który Asaka była taka zazdrosna i którego nazywała "na Reiko Hyugę", gdy tylko przypomniała mu się ta scena - tak apropo rysunku właśnie. Słuchał, słuchał, słuchał... jego wzrok oderwał się od Natsume tylko w chwili, kiedy kreślił on pingwina. Krople krwi, które jeszcze przez momentem skapywały z jego dłoni - niemal słyszał uderzenie każdej z nich.
- Powiedz mi... - Odezwał się w końcu, przecinając własne milczenie. - Kto jest w stanie dorównać Krwawemu Pokoleniu, wygrał z samym Muraiem i został skazany na bycie wyrzutkiem mimo miłości do kraju? I będąc tak nieostrożnym, żeby nosić broń armii cesarskiej? - Ciekawość zabiła kota. Tak to było? Ciekawość na pewno potrafiła zabić dobry nastrój. - Zaczynam umierać z ciekawości. Z każdym kolejnym twoim słowem.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Czyli jednak Asaka zauważyła fakt, że Yuki odruchowo wydobył z kabury swój stary jak świat instrument. Cóż... rzeczywiście, można to było nazwać swego rodzaju zainteresowaniem... muzyka zawsze niezwykle go fascynowała. Proste melodie, wykonywane na niewielkich przedmiotach wykonanych z drewna, bambusa, ewentualnie kilku strun lub membran... a jednak takie coś potrafiło niezwykle poruszyć ludzką duszę. Każdy, nawet zatwardziały w nienawiści człowiek, poszukiwał jakiegoś rodzaju piękna, i kiedy takowe mógł chociaż usłyszeć by popłynąć wraz z muzyką - nie było człowieka, który nie zdjąłby z siebie kajdan niechęci. Nawet na krótki moment. Zdarzyło mu się kiedyś nawet ujrzeć scenę, kiedy wędrowny muzyk zaczął snuć swoją melodyjną historię, doprowadzając do łez nawet zatwardziałych w sobie strażników miejskich lub żołnierzy.
Grunt, to pozwolić sobie otworzyć się na tę pieśń.
-... tak, to jest instrument - powiedział w końcu, ponownie wyciągając wystrugany, bambusowy flet. - Mój stary jak świat flet shinobue. Za dzieciaka spędziłem sporo czasu na struganiu i strojeniu go do odpowiednich dźwięków. Od kiedy jednak zacząłem wędrować, nie miałem czasu żeby wrócić do hobby... dlatego nie spodziewajcie się cudów.
Delikatnie odczepił część maski i przesunął ją tak, żeby odsłonić usta i połowę twarzy - w efekcie, duet mógł zobaczyć jedno złote oko mężczyzny, część jego wysmaganej wiatrem i znużonej twarzy, oraz przyciętą nożem, równie śnieżnobiałą jak jego włosy brodą. Tylko ktoś kto znał go od dawna mógłby rozpoznać, kim tak naprawdę jest - ale mimo wszystko Yuki wolał zachować podwójną ostrożność.
Następnie zaś przyłożył shinobue do warg, i kilkoma próbami postarał się wyczuć stan nastrojenia i jakość dźwięku. Kiedy się wszystkiego upewnił, zaczął grać jedną z pierwszych melodii, której się nauczył. Maihime - dosłownie, tancerka. Była to dość stara melodia, popularna wśród zwykłych ludzi z całych okolic wybrzeża - a i możliwe, że zakręciła się gdzieś również głębiej w stronę kontynentu.
-... dawno nie miałem okazji zrobić czegoś takiego. To było... odświeżające.
Na słowa Asaki, mówiące o tym że Shikaruia bardzo trudno sprowokować, mężczyzna spojrzał z uprzejmym zaciekawieniem na siedzącego obok niej czarnowłosego, który uśmiechał się w tajemniczy sposób. Yuki dobrze znał ten uśmiech. W czasie swojego pobytu na dworze cesarskim w Hanamurze, miał z takim do czynienia praktycznie na co dzień. Uśmiech uprzejmości - lecz z fałszywym ciepłem. Sanada był bardzo ostrożny wobec Natsumego, lecz ten był w stanie to zrozumieć - w ich oczach wciąż był nieznajomym, który na dodatek twierdził że mógł przetrwać nieludzkie warunki i toczyć bój z członkami Krwawego Pokolenia. Miał prawo się obawiać, że nagle coś mu odwali i stanie się dla nich zagrożeniem - nawet mimo tego że Yuki był akurat wyjątkowo pacyfistyczny, jeśli nie wymagała tego sytuacja. A tutaj - nie wymagała.
... nie żeby sam też był z Krwawego Pokolenia...
-Kiedy walczyliśmy, obaj byliśmy mniej doświadczeni niż teraz. Gdybyśmy walczyli teraz, wątpię że dałbym radę - powiedział, wzruszając ramionami. - Zresztą, nie jestem dumny z tamtego zwycięstwa. Użyłem podstępu, oszukując jego zmysly by zwyciężyć. Nie dałem mu możliwości honorowego pojedynku. I wychodzi na to że teraz już nie będziemy mogli wyrównać rachunków.
Westchnął. Szkoda. Walka z Muraiem na pewno byłaby... niezwykłym widowiskiem. Jak zresztą zapewne wszystkie walki Krwawego Pokolenia.
Następnie zwrócił się w kierunku Shikaruia, który zadał mu bezpośrednie pytanie na temat jego osoby. Wychodzi na to, że rozpoznał karambit jako nóż używany przez wojska Cesarstwa, i zaczynał podejrzewać że Kensei nie jest jakimś pierwszym lepszym shinobi. Natsume kiwnął lekko głową. Czarnowłosy był bystry. A Yuki, choć był sprawnym kłamcą, gdy nie musiał - wolał nie ukrywać faktów. Tutaj jednak chodziło o bezpieczeństwo jego i jego ludzi. Cała sytuacja wyszła przez jego własne widzimisię i niemożność "zamknięcia w klatce"... więc teraz musiał żyć jako nowy człowiek.
-Chodzi o karambit? Używałem tego noża już od dawna, kiedy o Cesarstwie, ba, o wojnie na wyspach jeszcze ptaszki nie ćwierkały. Bardzo użyteczny nóż w walce wręcz, sprawia że twoja ręka może zadawać obrażenia identyczne jak tygrysie pazury. Brutalny, ale skuteczny.
Akurat tu nie skłamał. Karambitów używał mniej więcej od czasu turnieju na pustyni - więc na długo przed Cesarstwem.
-Sanada-san... pozwól, że sprostuję. Nie zostałem skazany - sam się skazałem. Zdecydowałem że tak będzie lepiej - zarówno dla mnie, jak i dla moich pobratymców. A jeśli chodzi o moje umiejętności? Zyskałem je przez lata ciężkiego treningu, i nie obnoszę się z nimi. Jestem dobry - nie sławny. Sława jest tym co zabija w naszej profesji.
Westchnął, i naciągnął się by rozruszać zastane mięśnie.
-Zresztą... mam umiejętności, lecz jeśli mam wybór - nie lubię walczyć. Są lepsze rozwiązania niż przemoc, a żądza mordu potrafi tylko zniszczyć - niczego się na niej nie zbuduje.
Grunt, to pozwolić sobie otworzyć się na tę pieśń.
-... tak, to jest instrument - powiedział w końcu, ponownie wyciągając wystrugany, bambusowy flet. - Mój stary jak świat flet shinobue. Za dzieciaka spędziłem sporo czasu na struganiu i strojeniu go do odpowiednich dźwięków. Od kiedy jednak zacząłem wędrować, nie miałem czasu żeby wrócić do hobby... dlatego nie spodziewajcie się cudów.
Delikatnie odczepił część maski i przesunął ją tak, żeby odsłonić usta i połowę twarzy - w efekcie, duet mógł zobaczyć jedno złote oko mężczyzny, część jego wysmaganej wiatrem i znużonej twarzy, oraz przyciętą nożem, równie śnieżnobiałą jak jego włosy brodą. Tylko ktoś kto znał go od dawna mógłby rozpoznać, kim tak naprawdę jest - ale mimo wszystko Yuki wolał zachować podwójną ostrożność.
Następnie zaś przyłożył shinobue do warg, i kilkoma próbami postarał się wyczuć stan nastrojenia i jakość dźwięku. Kiedy się wszystkiego upewnił, zaczął grać jedną z pierwszych melodii, której się nauczył. Maihime - dosłownie, tancerka. Była to dość stara melodia, popularna wśród zwykłych ludzi z całych okolic wybrzeża - a i możliwe, że zakręciła się gdzieś również głębiej w stronę kontynentu.
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=R24BT9S1hGE[/youtube]
Oczywiście, wykonanie nie było w żadnym stopniu perfekcyjne - jego leciwy instrument momentami przepuszczał nieco mocniejszy przepływ powietrza, wywołując nieco za głośne pisknięcia, a dodatkowo sam Natsume był dość zardzewiały pod względem umiejętności gry - ale i tak melodia wyszła znacznie lepiej, niż początkowo się spodziewał. Grał tak przez chwilę, zapominając o tym że siedzi gdzieś koło małego stawu w okolicach Ryuzaku: myślami przeniósł się zupełnie gdzie indziej. Kiedy zaś powrócił, z zakłopotanym uśmiechem podrapał się palcem po skroni i ponownie założył na twarz maskę.-... dawno nie miałem okazji zrobić czegoś takiego. To było... odświeżające.
Na słowa Asaki, mówiące o tym że Shikaruia bardzo trudno sprowokować, mężczyzna spojrzał z uprzejmym zaciekawieniem na siedzącego obok niej czarnowłosego, który uśmiechał się w tajemniczy sposób. Yuki dobrze znał ten uśmiech. W czasie swojego pobytu na dworze cesarskim w Hanamurze, miał z takim do czynienia praktycznie na co dzień. Uśmiech uprzejmości - lecz z fałszywym ciepłem. Sanada był bardzo ostrożny wobec Natsumego, lecz ten był w stanie to zrozumieć - w ich oczach wciąż był nieznajomym, który na dodatek twierdził że mógł przetrwać nieludzkie warunki i toczyć bój z członkami Krwawego Pokolenia. Miał prawo się obawiać, że nagle coś mu odwali i stanie się dla nich zagrożeniem - nawet mimo tego że Yuki był akurat wyjątkowo pacyfistyczny, jeśli nie wymagała tego sytuacja. A tutaj - nie wymagała.
... nie żeby sam też był z Krwawego Pokolenia...
-Kiedy walczyliśmy, obaj byliśmy mniej doświadczeni niż teraz. Gdybyśmy walczyli teraz, wątpię że dałbym radę - powiedział, wzruszając ramionami. - Zresztą, nie jestem dumny z tamtego zwycięstwa. Użyłem podstępu, oszukując jego zmysly by zwyciężyć. Nie dałem mu możliwości honorowego pojedynku. I wychodzi na to że teraz już nie będziemy mogli wyrównać rachunków.
Westchnął. Szkoda. Walka z Muraiem na pewno byłaby... niezwykłym widowiskiem. Jak zresztą zapewne wszystkie walki Krwawego Pokolenia.
Następnie zwrócił się w kierunku Shikaruia, który zadał mu bezpośrednie pytanie na temat jego osoby. Wychodzi na to, że rozpoznał karambit jako nóż używany przez wojska Cesarstwa, i zaczynał podejrzewać że Kensei nie jest jakimś pierwszym lepszym shinobi. Natsume kiwnął lekko głową. Czarnowłosy był bystry. A Yuki, choć był sprawnym kłamcą, gdy nie musiał - wolał nie ukrywać faktów. Tutaj jednak chodziło o bezpieczeństwo jego i jego ludzi. Cała sytuacja wyszła przez jego własne widzimisię i niemożność "zamknięcia w klatce"... więc teraz musiał żyć jako nowy człowiek.
-Chodzi o karambit? Używałem tego noża już od dawna, kiedy o Cesarstwie, ba, o wojnie na wyspach jeszcze ptaszki nie ćwierkały. Bardzo użyteczny nóż w walce wręcz, sprawia że twoja ręka może zadawać obrażenia identyczne jak tygrysie pazury. Brutalny, ale skuteczny.
Akurat tu nie skłamał. Karambitów używał mniej więcej od czasu turnieju na pustyni - więc na długo przed Cesarstwem.
-Sanada-san... pozwól, że sprostuję. Nie zostałem skazany - sam się skazałem. Zdecydowałem że tak będzie lepiej - zarówno dla mnie, jak i dla moich pobratymców. A jeśli chodzi o moje umiejętności? Zyskałem je przez lata ciężkiego treningu, i nie obnoszę się z nimi. Jestem dobry - nie sławny. Sława jest tym co zabija w naszej profesji.
Westchnął, i naciągnął się by rozruszać zastane mięśnie.
-Zresztą... mam umiejętności, lecz jeśli mam wybór - nie lubię walczyć. Są lepsze rozwiązania niż przemoc, a żądza mordu potrafi tylko zniszczyć - niczego się na niej nie zbuduje.
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Problem polegał na tym, że i Asaka nie miała żadnego konkretnego hobby. Nie miała niczego, czym chętnie zajmowałaby się w wolnych chwilach, bo tych wolnych chwil właściwie nie mieli. Praktycznie ciągle byli w podróży, a jeśli nie – to trenowali, odpoczywali lub Asaka po prostu gadała o wszystkim i o niczym do Shikiego, który zajmował jej te wszystkie wolne chwile. Zaś gdy byli u niej w domu, mogąc faktycznie trochę odpuścić i nie tracić czasu na przemieszczanie się z punktu A do punktu B, wolny czas zajmowały im sprawy przygotowań do ślubu. A to było wielce zajmujące, zwłaszcza, że postanowili nie czekać nie wiadomo ile, a po prostu pobrać się w stosownie niedługim czasie. Nie to co ustawione małżeństwo jej siostry – bo choć znaleźli jej męża wcześniej nim ktokolwiek usłyszał cokolwiek o Sanadzie i doszło do oświadczyn, to ślubu na horyzoncie nie było jeszcze nawet wtedy, gdy Shiki i Asaka byli już po swoim.
Teraz wcale więcej tego czasu mieć nie będą. Powrócą na ziemie Daishi i oboje doskonale wiedzieli, że czekać ich będzie zapewne nieco dłuższa niż krótsza rozmowa z Shirei-kanem. Trochę się w ciągu ich nieobecności działo… No i jeszcze ich dom. Asaka liczyła na to, że teraz już stoi, że połowę problemu będą mieć już za sobą. Że wystarczy się tam teraz umeblować i wprowadzić – a bogowie wiedzieli, że to też im trochę zejdzie. Asaka chciała też w końcu potrenować, sprawdzić w praktyce czy cała teoria, jaką opanowywała w podróży, na coś się zdawała. Te dziwne rysuneczki, które Shiki musiał oglądać. Ciągłe powtarzanie różnych dziwnych nazw… Prawda jest taka, że mieli mnóstwo rzeczy do roboty i odpoczynek w domu nie wchodził w grę. I jeszcze pewnie długo nie będzie wchodził. Gdy w końcu Asaka się na dziecko zdecyduje, albo po prostu bogowie sami uznają, że już czas, to w ogóle żadnego czasu na hobby nie będzie. Czy może właśnie chodziło o to, by choć pół godziny móc sobie wygospodarować i pozwolić sobie na coś innego niż ciągła nauka?
Małżeństwo ninja – to dla obcych musiał być naprawdę przedziwny twór. Nie mówię o zwykłych obcych, którzy nie mieli pojęcia z czym wiązał się ich… zawód. Ale dla innych shinobich to musiało być nie lada zaskoczenie, że w ogóle się zdecydowali i – że oboje nadal wypełniali swoje obowiązki. I to razem. Że jedno z nich nie zrezygnowało, by siedzieć i pilnować domu. Że byli tutaj razem i jedno wspierało drugie. Choć może myśleli, że ten ślub wzięli ledwie tydzień wcześniej i jeszcze do nich nie dotarło, jak szaleni byli? Och, byli na pewno. Ale zdaje się, że ta dwójka miała zupełnie inny pomysł na życie niż samotne wykonywanie misji i wieczna tęsknota za sobą.
- Chyba tylko tobie się podobał – złotooka uśmiechnęła się ciepło, bo też nie miała złudzeń. Wiedziała, że rysunek, jaki narysowała był kiepski. Że był na poziomie rysunków małych dzieci, z tą różnicą, że dodatkowo zawierał słowne (bazgrołowate, bo Asaka nie miała najpiękniejszego charakteru pisma) opisy, których dzieciak zwyczajnie by nie zrobił. - Ano oboje doskonale wiemy, że nie mamy zbytnio czasu na inne zainteresowania. Rozmawiamy o tym co jakiś czas, ale nic wielkiego z tego nie wynika – nie zmieniało to faktu, że i oni potrzebowali czasami usiąść i odpocząć Robili wtedy naprawdę wszystko i nic. Zresztą żadne z nich nie myślało o tym, żeby zająć się czymś innym. Choć gdyby trzeba było, to Asaka sądziła, że dałaby radę zmienić tryb życia. Gdyby to było tego warte, gdyby nie dało się inaczej. Na przykład wtedy, gdy pojawi się dziecko, to z pewnością z początku nie będzie tak, jak było teraz – że mogli iść gdzie chcą i podjąć się misji jaką chcą. - Ach, więc jednak jest coś, co potrafisz robić poza sztuką ninpo? – było to nieco ironiczne, mocno retoryczne, ale jednak absolutnie nie kpiące pytanie. Ot po tym co mówił Natsume, wydawało się, że nie potrafił nic innego. A jednak… jednak umiał. A potem ściągnął część maski, skrywającej jego twarz. Twarz człowieka, którego rysy zupełnie nic Asace nie mówiły. Mężczyzna nie mógł być wiele starszy od niej samej, choć rzecz jasna wyglądał na dużo starszego przez to, że to ona nie wyglądała na swój wiek. I zagrał. Melodia coś jej przypominała, jakąś inną piosenkę, którą nieraz słyszała, ale nie była dokładnie tą, która chodziła po jej głowie. Miło było zobaczyć jak mężczyzna, który twierdził, że od lat tego nie robił – zagrał. I zrobił to całkiem sprawnie.
- Nadal twierdzisz, że nie dałbyś rady robić niczego innego? Bo ja myślę, że wręcz przeciwnie. Kwestią jest po prostu sama chęć. A ja sama nie chciałabym rezygnować z bycia kunoichi, więc rozumiem doskonale te wątpliwości.
Tak, Shiki był ostrożny i mało wylewny jak zawsze, zaś Asaka wydawała się mało ostrożna i całkiem gadatliwa – jak zawsze. Ta dwójka miała po prostu zupełnie inne podejście do ludzi, Asaka często zdawała się ufać nieznajomym, bądź po prostu dawała im minimalny kredyt zaufania i nie zakładała od razu, że ta druga strona czyha na ich życie. Najczęściej nie czyhała. Była bardziej otwarta od Shikiego, przynajmniej w odpowiednich momentach, bo gdy Sanada zwietrzył, że można coś zarobić, to ich role potrafiły się mocno odwrócić. Wszystko zależało. I choć Koseki wiedziała, że mają przed sobą kogoś, kto zapewne potrafi więcej niż oni, to nie czuła się przez to onieśmielona czy gorsza. Rzadko kiedy się taka czuła. Wystarczyło sobie przypomnieć, że nie widziała problemu by głośno, być może obrazić, jednego członka Krwawego Pokolenia. A jeden z nich wyparował na ich oczach – a oni wciąż żyli. Silniejsi ludzie umierali tak jak wszyscy inni. Asaka nie bała się bardziej niż w innych warunkach. Bo zagrożenie nie było bezpośrednie. Nie było nawet pośrednie prawdę mówiąc, bo nikt nikomu nie groził. Widziała natomiast jak bardzo wycofywał się Shikarui.
Widziała jak przechodził do niepotrzebnej defensywy. A najlepszą obroną był przecież atak. Była i szpila. Kunoichi zamilkła, patrząc to na jednego, to na drugiego, oceniając, czy rozmowa zaraz nie przerodzi się w jakąś niepotrzebnie zaognioną. Był i uśmieszek, który sprawił, że białowłosa przymrużyła oczy i ledwie dostrzegalnie przygryzła wargi. Cholernik jeden, nauczył się uśmiechu i teraz złośliwie go używał na wszystkich innych, doprowadzając ją tym do szału. I doskonale o tym wiedział.
Kensei miał za to mnóstwo racji. Że były lepsze rozwiązania niż przemoc – sama o tym doskonale wiedziała i sama nieraz o tym mówiła, choć wszystko zależało. Z tą sławą to też było różnie – mogła sprawić wiele dobrego, ze dawali ci spokój, a mogła sprawić, że wysyłali za tobą zabójców i to takich silnych, żeby się ciebie pozbyć.
- Ach w walce nie ma czegoś takiego jak niehonorowy pojedynek. Wszystkie chwyty dozwolone. Dawanie komuś forów to żaden honor, bo w takiej walce na śmierć i życie nikt nie będzie na to patrzył. Liczy się tylko to, by przeżyć – odezwała się w końcu, pijąc do tego, że mężczyzna użył podstępu w pojedynku z Muraiem i chcąc przerwać tę dziwną atmosferę, która nastała po pytaniu Sanady. - Zgadzam się jednak, że są lepsze rozwiązania niż przemoc i zabijanie – och, wiedziała to chyba najlepiej, bo dużą część życia uciekała się do przemocy. - Szkoda tylko, że najczęściej innego rozwiązania po prostu nie ma – westchnęła i przysunęła się lekko do męża, pokonując w sumie niewielką dzielącą ich odległość i położyła mu dłoń na nodze, na kolanie, chcąc w jakiś sposób wpłynąć na niego i dać mu znać, by się odprężył, by zluzował, by… no właśnie.
Teraz wcale więcej tego czasu mieć nie będą. Powrócą na ziemie Daishi i oboje doskonale wiedzieli, że czekać ich będzie zapewne nieco dłuższa niż krótsza rozmowa z Shirei-kanem. Trochę się w ciągu ich nieobecności działo… No i jeszcze ich dom. Asaka liczyła na to, że teraz już stoi, że połowę problemu będą mieć już za sobą. Że wystarczy się tam teraz umeblować i wprowadzić – a bogowie wiedzieli, że to też im trochę zejdzie. Asaka chciała też w końcu potrenować, sprawdzić w praktyce czy cała teoria, jaką opanowywała w podróży, na coś się zdawała. Te dziwne rysuneczki, które Shiki musiał oglądać. Ciągłe powtarzanie różnych dziwnych nazw… Prawda jest taka, że mieli mnóstwo rzeczy do roboty i odpoczynek w domu nie wchodził w grę. I jeszcze pewnie długo nie będzie wchodził. Gdy w końcu Asaka się na dziecko zdecyduje, albo po prostu bogowie sami uznają, że już czas, to w ogóle żadnego czasu na hobby nie będzie. Czy może właśnie chodziło o to, by choć pół godziny móc sobie wygospodarować i pozwolić sobie na coś innego niż ciągła nauka?
Małżeństwo ninja – to dla obcych musiał być naprawdę przedziwny twór. Nie mówię o zwykłych obcych, którzy nie mieli pojęcia z czym wiązał się ich… zawód. Ale dla innych shinobich to musiało być nie lada zaskoczenie, że w ogóle się zdecydowali i – że oboje nadal wypełniali swoje obowiązki. I to razem. Że jedno z nich nie zrezygnowało, by siedzieć i pilnować domu. Że byli tutaj razem i jedno wspierało drugie. Choć może myśleli, że ten ślub wzięli ledwie tydzień wcześniej i jeszcze do nich nie dotarło, jak szaleni byli? Och, byli na pewno. Ale zdaje się, że ta dwójka miała zupełnie inny pomysł na życie niż samotne wykonywanie misji i wieczna tęsknota za sobą.
- Chyba tylko tobie się podobał – złotooka uśmiechnęła się ciepło, bo też nie miała złudzeń. Wiedziała, że rysunek, jaki narysowała był kiepski. Że był na poziomie rysunków małych dzieci, z tą różnicą, że dodatkowo zawierał słowne (bazgrołowate, bo Asaka nie miała najpiękniejszego charakteru pisma) opisy, których dzieciak zwyczajnie by nie zrobił. - Ano oboje doskonale wiemy, że nie mamy zbytnio czasu na inne zainteresowania. Rozmawiamy o tym co jakiś czas, ale nic wielkiego z tego nie wynika – nie zmieniało to faktu, że i oni potrzebowali czasami usiąść i odpocząć Robili wtedy naprawdę wszystko i nic. Zresztą żadne z nich nie myślało o tym, żeby zająć się czymś innym. Choć gdyby trzeba było, to Asaka sądziła, że dałaby radę zmienić tryb życia. Gdyby to było tego warte, gdyby nie dało się inaczej. Na przykład wtedy, gdy pojawi się dziecko, to z pewnością z początku nie będzie tak, jak było teraz – że mogli iść gdzie chcą i podjąć się misji jaką chcą. - Ach, więc jednak jest coś, co potrafisz robić poza sztuką ninpo? – było to nieco ironiczne, mocno retoryczne, ale jednak absolutnie nie kpiące pytanie. Ot po tym co mówił Natsume, wydawało się, że nie potrafił nic innego. A jednak… jednak umiał. A potem ściągnął część maski, skrywającej jego twarz. Twarz człowieka, którego rysy zupełnie nic Asace nie mówiły. Mężczyzna nie mógł być wiele starszy od niej samej, choć rzecz jasna wyglądał na dużo starszego przez to, że to ona nie wyglądała na swój wiek. I zagrał. Melodia coś jej przypominała, jakąś inną piosenkę, którą nieraz słyszała, ale nie była dokładnie tą, która chodziła po jej głowie. Miło było zobaczyć jak mężczyzna, który twierdził, że od lat tego nie robił – zagrał. I zrobił to całkiem sprawnie.
- Nadal twierdzisz, że nie dałbyś rady robić niczego innego? Bo ja myślę, że wręcz przeciwnie. Kwestią jest po prostu sama chęć. A ja sama nie chciałabym rezygnować z bycia kunoichi, więc rozumiem doskonale te wątpliwości.
Tak, Shiki był ostrożny i mało wylewny jak zawsze, zaś Asaka wydawała się mało ostrożna i całkiem gadatliwa – jak zawsze. Ta dwójka miała po prostu zupełnie inne podejście do ludzi, Asaka często zdawała się ufać nieznajomym, bądź po prostu dawała im minimalny kredyt zaufania i nie zakładała od razu, że ta druga strona czyha na ich życie. Najczęściej nie czyhała. Była bardziej otwarta od Shikiego, przynajmniej w odpowiednich momentach, bo gdy Sanada zwietrzył, że można coś zarobić, to ich role potrafiły się mocno odwrócić. Wszystko zależało. I choć Koseki wiedziała, że mają przed sobą kogoś, kto zapewne potrafi więcej niż oni, to nie czuła się przez to onieśmielona czy gorsza. Rzadko kiedy się taka czuła. Wystarczyło sobie przypomnieć, że nie widziała problemu by głośno, być może obrazić, jednego członka Krwawego Pokolenia. A jeden z nich wyparował na ich oczach – a oni wciąż żyli. Silniejsi ludzie umierali tak jak wszyscy inni. Asaka nie bała się bardziej niż w innych warunkach. Bo zagrożenie nie było bezpośrednie. Nie było nawet pośrednie prawdę mówiąc, bo nikt nikomu nie groził. Widziała natomiast jak bardzo wycofywał się Shikarui.
Widziała jak przechodził do niepotrzebnej defensywy. A najlepszą obroną był przecież atak. Była i szpila. Kunoichi zamilkła, patrząc to na jednego, to na drugiego, oceniając, czy rozmowa zaraz nie przerodzi się w jakąś niepotrzebnie zaognioną. Był i uśmieszek, który sprawił, że białowłosa przymrużyła oczy i ledwie dostrzegalnie przygryzła wargi. Cholernik jeden, nauczył się uśmiechu i teraz złośliwie go używał na wszystkich innych, doprowadzając ją tym do szału. I doskonale o tym wiedział.
Kensei miał za to mnóstwo racji. Że były lepsze rozwiązania niż przemoc – sama o tym doskonale wiedziała i sama nieraz o tym mówiła, choć wszystko zależało. Z tą sławą to też było różnie – mogła sprawić wiele dobrego, ze dawali ci spokój, a mogła sprawić, że wysyłali za tobą zabójców i to takich silnych, żeby się ciebie pozbyć.
- Ach w walce nie ma czegoś takiego jak niehonorowy pojedynek. Wszystkie chwyty dozwolone. Dawanie komuś forów to żaden honor, bo w takiej walce na śmierć i życie nikt nie będzie na to patrzył. Liczy się tylko to, by przeżyć – odezwała się w końcu, pijąc do tego, że mężczyzna użył podstępu w pojedynku z Muraiem i chcąc przerwać tę dziwną atmosferę, która nastała po pytaniu Sanady. - Zgadzam się jednak, że są lepsze rozwiązania niż przemoc i zabijanie – och, wiedziała to chyba najlepiej, bo dużą część życia uciekała się do przemocy. - Szkoda tylko, że najczęściej innego rozwiązania po prostu nie ma – westchnęła i przysunęła się lekko do męża, pokonując w sumie niewielką dzielącą ich odległość i położyła mu dłoń na nodze, na kolanie, chcąc w jakiś sposób wpłynąć na niego i dać mu znać, by się odprężył, by zluzował, by… no właśnie.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Memlał to przez bardzo długi czas w swojej głowie. Kontrolował. Emocje, jak wielokrotnie powtarzał, były elementem, które osłabiały shinobi, ponieważ mąciły umysł, sprawiały, że nie myślało się trzeźwo, że chciało się walczyć o coś nawet wtedy, gdy to nie było tego warte. Tylko że musiało być, skoro chciałeś..? To stwierdzenie było sprzeczne z tym, że właśnie za emocjami gonił. I tak tutaj - mógł przecież powiedzieć Asace, że lepiej się będą zbierać, że nie będą tu dłużej bawić. Na pewno by się zgodziła i odeszliby w swoją stronę tak, żeby czuć się bezpiecznie. Taka ta kobieta była - zapytałaby, co się stało, dopiero kiedy osiągnęliby odległość, którą Shikarui uznałby za bezpieczną. Wilk był ciągle wilkiem - nawet z kagańcem, nawet najspokojniejszy na świecie, z pełnym brzuchem i wygrzany, nawet wtedy stanowił zagrożenie. Przed tym zagrożeniem właśnie by z Asaką uciekli. Wyjaśniłby jej wtedy krótko albo i wylewnie, w sumie już i tak wiedziałaby, dlaczego czarnowłosy chciał się oddalić. Może powiedziałaby, że przecież to był miły człowiek, że dobrze się z nim rozmawiało. Nie wiedział, zawsze go zaskakiwała swoim słowem nawet po tylu latach. Przez te lata jednak sam się mocno zmienił. Nie mówił już na głos, że emocje osłabiały. Czasem tylko to zdanie przeszło mu przez myśli, ale przecież sam widział - te emocje były również silnym napędem do tego, aby walczyć. Za to, co dla nas ważne. Nie uważał już, że przetrwanie jest najważniejsze. Wykpiłby kogoś, kto kazałby mu zamiatać ulicę, zabiłby tego, kto zaproponowałby kupno jego ciała. Teraz był tym, kto musiał trzymać wilki z dala. Każdego jednego, nawet najsłodszego szczeniaka na świecie. Nawet on ma ostre zęby i jeszcze mocniejszy zgryz.
Czy uwierzył mężczyźnie? Nie. Wiedział, że są tacy, co zostawali mnichami dlatego, by odnaleźć odkupienie. Byli też nieszczęśliwcy, którzy uważali, że swoim cierpieniem zbawią świat. Głupota. Albo ci, którym za dużo się po prostu wydawało, dlatego zgrywali takich hardych, czy niedostępnych. Jak Shiga? Niech gnije. Shikarui był po prostu przewrażliwiony. Jednak coś w słowach Natsume sprawiło, że się odrobinę rozluźnił, zwłaszcza, gdy dłoń żony spoczęła na jego kolanie. Ten człowiek miał coś w sobie, że chciało się mu zaufać - tak po prostu. Wsłuchiwać się w jego głęboki głos i dać mu się mamić i podążać za nim. I to był kolejny powód, dla którego czarnowłosy wzbudził w sobie dozę strachu. Bo jak w takiej chwili zaufać sobie? I to była ta chwila, w której zdanie o emocjach przechodziło przez jego głowę - że przeszkadzają. Bo jak w takiej chwili myśleć trzeźwo, kiedy ewidentnie jest z tym problem?
Żądza mordu potrafi tylko niszczyć. Zimne oczy, przeszywające, które wpatrywały się teraz w maskę Natsume tak, jakby mogły ją przejrzeć na wylot, przesunęły się na dłoń Asaki. Ujął ją w swoje dłonie.
- Nie da się nie zgodzić. - Odparł uprzejmie, znów się uśmiechając, gdy uniósł głowę na miecznika. W końcu po to ona istniała - by niszczyć. Zgadzał się zarówno ze słowami Natsume jak i słowami Asaki - przynajmniej tak formalnie, dla publiki, na teraz. Szczerze miał głęboko w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, czy istniały rozwiązania lepsze czy nie. Rozwiązanie było lepsze tylko wtedy, kiedy zyskiwałeś na nim więcej, niż spodziewałeś się ugrać. Wtedy rzeczywiście było lepsze. To był świat przemocy i krwi, potu i bólu - a Shikarui bardzo, ale to bardzo lubił ten świat. Udusiłby się w pacyfizmie, wśród perfumowanych i słodkich ludzi. Nawet mimo tego, że politykę uważał za coś, co mogłoby być jego hobby. Większym jednak hobby było poddawani się tej słodkiej żądzy, która doprowadzała do ekstazy. Budzenie przemocy, którą pamiętał od zawsze. I cóż, tutaj też miał powstać ogień? Był ciekaw, jak na to zareaguje ich znajomo-nieznajomy, na taki bezpośredni atak. Tak, jak, szpilkę. Bardzo dawno ich nie wyciągał. Bardzo dawno jednak nikt nie zadziałał na niego w taki sposób. Jego słowa, te, którym ni to ufał, ni to nie ufał, szły w parze z treścią - o to rozchodziło się w balecie. Taniec był do rytmu. Czarnowłosy miał wrażenie, że tygrys, którego przed sobą mają, to już stary, wyleniały kot, który widział bardzo wiele takich szczeniąt jak oni. Według własnych słów przeżył też wystarczająco długo, żeby coś światu udowodnić - i samemu sobie. Nie potrzebował pokazowych morderstw dwójki przypadkowo napotkanych shinobi. Przecież to miało sens, to miało logikę.
- Sztuka to zaklęcia ducha emocji w dźwiękach czy obrazie. Będę modlił się do dobrej Pani Amaterasu, żeby spowiła twoją drogę w poszukiwaniu tego ducha światłem. - Uśmiechnął się, odpuszczają temat, który białowłosa postanowiła ugładzić, rozgonić czarne chmury. Trzeba było przyznać, że mężczyzna naprawdę ładnie grał. Shikarui nie znał się zupełnie na sztuce, ale jak każdy człowiek mógł powiedzieć, czy coś mu się podoba czy też nie. To było ładne. Nawet jeśli odtwórcze - bo powtórzone w nutach za kimś innym. Magia muzyki polegała na tym, że potrafiła zupełnie odmienić odbiór świata w oczach innych. Wpłynąć na ich samopoczucie.
- Mam nadzieję, że nie uraziłem bezpośrednim pytaniem. Czasem brak mi ogłady.
Czy uwierzył mężczyźnie? Nie. Wiedział, że są tacy, co zostawali mnichami dlatego, by odnaleźć odkupienie. Byli też nieszczęśliwcy, którzy uważali, że swoim cierpieniem zbawią świat. Głupota. Albo ci, którym za dużo się po prostu wydawało, dlatego zgrywali takich hardych, czy niedostępnych. Jak Shiga? Niech gnije. Shikarui był po prostu przewrażliwiony. Jednak coś w słowach Natsume sprawiło, że się odrobinę rozluźnił, zwłaszcza, gdy dłoń żony spoczęła na jego kolanie. Ten człowiek miał coś w sobie, że chciało się mu zaufać - tak po prostu. Wsłuchiwać się w jego głęboki głos i dać mu się mamić i podążać za nim. I to był kolejny powód, dla którego czarnowłosy wzbudził w sobie dozę strachu. Bo jak w takiej chwili zaufać sobie? I to była ta chwila, w której zdanie o emocjach przechodziło przez jego głowę - że przeszkadzają. Bo jak w takiej chwili myśleć trzeźwo, kiedy ewidentnie jest z tym problem?
Żądza mordu potrafi tylko niszczyć. Zimne oczy, przeszywające, które wpatrywały się teraz w maskę Natsume tak, jakby mogły ją przejrzeć na wylot, przesunęły się na dłoń Asaki. Ujął ją w swoje dłonie.
- Nie da się nie zgodzić. - Odparł uprzejmie, znów się uśmiechając, gdy uniósł głowę na miecznika. W końcu po to ona istniała - by niszczyć. Zgadzał się zarówno ze słowami Natsume jak i słowami Asaki - przynajmniej tak formalnie, dla publiki, na teraz. Szczerze miał głęboko w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, czy istniały rozwiązania lepsze czy nie. Rozwiązanie było lepsze tylko wtedy, kiedy zyskiwałeś na nim więcej, niż spodziewałeś się ugrać. Wtedy rzeczywiście było lepsze. To był świat przemocy i krwi, potu i bólu - a Shikarui bardzo, ale to bardzo lubił ten świat. Udusiłby się w pacyfizmie, wśród perfumowanych i słodkich ludzi. Nawet mimo tego, że politykę uważał za coś, co mogłoby być jego hobby. Większym jednak hobby było poddawani się tej słodkiej żądzy, która doprowadzała do ekstazy. Budzenie przemocy, którą pamiętał od zawsze. I cóż, tutaj też miał powstać ogień? Był ciekaw, jak na to zareaguje ich znajomo-nieznajomy, na taki bezpośredni atak. Tak, jak, szpilkę. Bardzo dawno ich nie wyciągał. Bardzo dawno jednak nikt nie zadziałał na niego w taki sposób. Jego słowa, te, którym ni to ufał, ni to nie ufał, szły w parze z treścią - o to rozchodziło się w balecie. Taniec był do rytmu. Czarnowłosy miał wrażenie, że tygrys, którego przed sobą mają, to już stary, wyleniały kot, który widział bardzo wiele takich szczeniąt jak oni. Według własnych słów przeżył też wystarczająco długo, żeby coś światu udowodnić - i samemu sobie. Nie potrzebował pokazowych morderstw dwójki przypadkowo napotkanych shinobi. Przecież to miało sens, to miało logikę.
- Sztuka to zaklęcia ducha emocji w dźwiękach czy obrazie. Będę modlił się do dobrej Pani Amaterasu, żeby spowiła twoją drogę w poszukiwaniu tego ducha światłem. - Uśmiechnął się, odpuszczają temat, który białowłosa postanowiła ugładzić, rozgonić czarne chmury. Trzeba było przyznać, że mężczyzna naprawdę ładnie grał. Shikarui nie znał się zupełnie na sztuce, ale jak każdy człowiek mógł powiedzieć, czy coś mu się podoba czy też nie. To było ładne. Nawet jeśli odtwórcze - bo powtórzone w nutach za kimś innym. Magia muzyki polegała na tym, że potrafiła zupełnie odmienić odbiór świata w oczach innych. Wpłynąć na ich samopoczucie.
- Mam nadzieję, że nie uraziłem bezpośrednim pytaniem. Czasem brak mi ogłady.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
Yuki parsknął śmiechem, kiedy Asaka skomentowała zarówno swój rysunek, jak i fakt że oni sami nie mieli za bardzo możliwości kultywowania żadnych zainteresowań. W końcu jeszcze przed chwilą sami się upierali, że każdy powinien mieć coś takiego jak hobby, dziwiąc się Natsumemu że ten twierdził że nie ma na to czasu - tylko po to, by samym po chwili powiedzieć dokładnie to samo co on wcześniej. No proszę, i kto tutaj kogo ma prawo oceniać? Mężczyzna zakręcił fletem między palcami i włożył go z powrotem do kabury - tam, gdzie leżał już od wielu lat. Być może będzie miał w przyszłości możliwość znajdowania większej ilości takich momentów, żeby móc wrócić do formy w umiejętnościach gry.
Na dłuższą metę jednak, jak tak teraz by o tym pomyśleć, to sytuacja duetu była niezwykle smutna. Oni, podobnie jak Natsume, wędrowali z miejsca na miejsce, wykonując zadania i trenując - tak jak wielu shinobi, miotani po świecie niczym te pustynne roślinki, biegacze, pod wpływem silnego wiatru. Z ich wypowiedzi jednak wychodziłoby na to, że oni nie mieli nawet możliwości znalezienia innych stron życia - jedyne czym się parali, to zlecenia i morderstwa. Nie mogli nawet się nacieszyć jakimiś zainteresowaniami, nawet tak prostymi jak czytanie lub tworzenie. Ba, dobrym hobby byłoby nawet robienie jakichś pomniejszych przedmiotów codziennego użytku - pamiętał, jak kiedyś jego przyjaciel z dzieciństwa, Daisuke, zrobił dla swojej wybranki kolczyki z muszli. Niby nic wielkiego, ale zawsze było to zainteresowanie.
Takie funkcjonowanie bez większego celu... było żywotem godnym współczucia.
-Najwidoczniej. A Ty mnie oceniasz, kiedy sama, jak to twierdzisz, nie masz żadnych zainteresowań, Asaka-san? - odparł równie ironicznie, lecz przy tym tonem czysto żartobliwym. - Być może mógłbym coś robić. Ale ze swoich zainteresowań nie byłbym w stanie wyżyć na co dzień. Wędrowny muzyk? Może jakbym połączył to z żywotem mnicha komusō, to przynajmniej grałbym mantry i za to dostawał jakieś sensowne wynagrodzenie. Ale to raczej nie dla mnie. Jestem religijny - ale nie przesadzajmy.
Sądząc po reakcji Asaki, dziewczyna zauważyła że Shikarui zadał w stronę Yukiego pytanie tak bezpośrednie, że prawie bezczelne. Natsumemu jednak to zupełnie nie przeszkadzało. Przez ostatnie kilka lat miał do czynienia z tak wielką ilością obłudy pośród polityków i dworzan w pałacu w Hanamurze, że takie szpile posłane bezpośrednio w niego nie robiły na nim zupełnego wrażenia. A nawet więcej - przyłapał się na tym, że uśmiechał się pod maską. W czasach kiedy był tylko shinobi i wojskowym, zdarzało mu się być świadkiem (a czasem i uczestnikiem) wielu poważniejszych pyskówek i prowokacji, więc wypowiedź ze strony Sanady była nawet... stonowana. Dlatego też Yuki kiwnął lekko głową i machnął zbywająco ręką, kiedy Shikarui przeprosił go za swoje zachowanie.
-Nah, musiałbyś się naprawdę mocno postarać, żeby mnie urazić - powiedział wesoło. Tonem tym bardziej mogącym wzbudzić niepokój, dlatego że nie zawierającym jakiejkolwiek formy groźby. Ot, zwykła, bezpośrednia odpowiedź na bezpośrednie pytanie. - Nie jestem z tych, którzy pieklą się i skaczą komuś do oczu tylko dlatego, że poczuli że ich duma została ugodzona.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Asaki, i pokręcił głową na jej słowa co do honorowości pojedynków, i możliwych rozwiązań zakończenia walk. Chociaż doskonale rozumiał jej logikę i musiał przyznać, że mówiła jak najbardziej z sensem (w końcu sam też wyznawał podobną zasadę... czasami), to jego podejście do życia było znacznie bardziej idealistyczne. Honorowe. Pod tym jednym względem zgadzał się z samurajami - jeśli walczysz, ale nie zachowujesz zasad swojego honoru, wtedy nie możesz się nazwać wojownikiem. W przypadku walki Natsumego i Muraia, nie walczyli na śmierć i życie - walczyli po to, by sprawdzić kto jest lepszy. Czyli był to zwykły pojedynek dla sportu, honorowa walka. Odebranie Pustemu możliwości zwycięstwa byłoby zagraniem dopuszczalnym, gdyby walczyli o przetrwanie lub by upewnić się, że drugi już nie wstanie. A tak?
-Wszystkie chwyty są dozwolone, gdy walczysz o przetrwanie lub zamierzasz na sto procent zamordować swój cel - to prawda. Kiedy jednak walczycie dla sprawdzenia umiejętności, toczycie pojedynek. Odebranie zmysłów w walce jest równie honorowe jak otrucie przeciwnika przed walką. Czy w pojedynku nie chodzi o to, żeby obie strony zachowały sportowe, honorowe zachowanie i szacunek dla przeciwnika?
Następnie ponownie pokręcił głową.
-Zawsze są inne rozwiązania. Można spróbować pokazać przeciwnikowi, że popełnia błąd, i spróbować ściągnąć go z powrotem na właściwą ścieżkę. Można okazać mu litość po pokonaniu, aby udowodnić swoją wyższość i dać mu nauczkę. Można zastraszyć go na tyle, by nigdy więcej nie próbował robić tego samego. - Parsknął cichym śmiechem. - Kiedyś, kiedy wykonywałem misję eskortową na Hyuo, powóz handlarzy został zawalony wywołaną przez bandytów lawiną. Dorwałem ich niemal od razu i rozbroiłem, pokazując tym samym że nie mają najmniejszych szans. Kiedy zaś zająłem się odkopywaniem kupców, próbowali ukraść po kryjomu towar i się oddalić. Zdenerwowany, dorwałem ich i pokazałem, dlaczego nie należy mnie wkurzać. Prawie padli na zawał - i od tamtej pory większość czasu spędzali w osadach, pomagając ludziom. Na samą myśl że próbowaliby znowu kraść, dostawali palpitacji.
Zaśmiał się cicho. Tak, to była śmieszna sytuacja. I w nagrodę dostał od kupców swoje ukryte ostrza w karwaszach, które już wielokrotnie okazały się bardzo użyteczne.
-Tutaj jedyną kwestią jest to, czy chcemy iść na łatwiznę i kroczyć drogą zła, mordując swoich przeciwników - czy jednak chcemy spróbować wyższej, trudniejszej ścieżki. Myślenie i litość to są cechy ludzkie - czy jeśli oddajemy się żądzy krwi i znajdujemy radość w mordowaniu i sprawianiu cierpienia, nie zniżamy się do poziomu bezmyślnych bestii? Zwierząt, wiedzionych instynktem?
Ha. Sam kiedyś też był zwierzęciem wiedzionym instynktem. Nigdy więcej.
Na dłuższą metę jednak, jak tak teraz by o tym pomyśleć, to sytuacja duetu była niezwykle smutna. Oni, podobnie jak Natsume, wędrowali z miejsca na miejsce, wykonując zadania i trenując - tak jak wielu shinobi, miotani po świecie niczym te pustynne roślinki, biegacze, pod wpływem silnego wiatru. Z ich wypowiedzi jednak wychodziłoby na to, że oni nie mieli nawet możliwości znalezienia innych stron życia - jedyne czym się parali, to zlecenia i morderstwa. Nie mogli nawet się nacieszyć jakimiś zainteresowaniami, nawet tak prostymi jak czytanie lub tworzenie. Ba, dobrym hobby byłoby nawet robienie jakichś pomniejszych przedmiotów codziennego użytku - pamiętał, jak kiedyś jego przyjaciel z dzieciństwa, Daisuke, zrobił dla swojej wybranki kolczyki z muszli. Niby nic wielkiego, ale zawsze było to zainteresowanie.
Takie funkcjonowanie bez większego celu... było żywotem godnym współczucia.
-Najwidoczniej. A Ty mnie oceniasz, kiedy sama, jak to twierdzisz, nie masz żadnych zainteresowań, Asaka-san? - odparł równie ironicznie, lecz przy tym tonem czysto żartobliwym. - Być może mógłbym coś robić. Ale ze swoich zainteresowań nie byłbym w stanie wyżyć na co dzień. Wędrowny muzyk? Może jakbym połączył to z żywotem mnicha komusō, to przynajmniej grałbym mantry i za to dostawał jakieś sensowne wynagrodzenie. Ale to raczej nie dla mnie. Jestem religijny - ale nie przesadzajmy.
Sądząc po reakcji Asaki, dziewczyna zauważyła że Shikarui zadał w stronę Yukiego pytanie tak bezpośrednie, że prawie bezczelne. Natsumemu jednak to zupełnie nie przeszkadzało. Przez ostatnie kilka lat miał do czynienia z tak wielką ilością obłudy pośród polityków i dworzan w pałacu w Hanamurze, że takie szpile posłane bezpośrednio w niego nie robiły na nim zupełnego wrażenia. A nawet więcej - przyłapał się na tym, że uśmiechał się pod maską. W czasach kiedy był tylko shinobi i wojskowym, zdarzało mu się być świadkiem (a czasem i uczestnikiem) wielu poważniejszych pyskówek i prowokacji, więc wypowiedź ze strony Sanady była nawet... stonowana. Dlatego też Yuki kiwnął lekko głową i machnął zbywająco ręką, kiedy Shikarui przeprosił go za swoje zachowanie.
-Nah, musiałbyś się naprawdę mocno postarać, żeby mnie urazić - powiedział wesoło. Tonem tym bardziej mogącym wzbudzić niepokój, dlatego że nie zawierającym jakiejkolwiek formy groźby. Ot, zwykła, bezpośrednia odpowiedź na bezpośrednie pytanie. - Nie jestem z tych, którzy pieklą się i skaczą komuś do oczu tylko dlatego, że poczuli że ich duma została ugodzona.
Następnie zwrócił głowę w kierunku Asaki, i pokręcił głową na jej słowa co do honorowości pojedynków, i możliwych rozwiązań zakończenia walk. Chociaż doskonale rozumiał jej logikę i musiał przyznać, że mówiła jak najbardziej z sensem (w końcu sam też wyznawał podobną zasadę... czasami), to jego podejście do życia było znacznie bardziej idealistyczne. Honorowe. Pod tym jednym względem zgadzał się z samurajami - jeśli walczysz, ale nie zachowujesz zasad swojego honoru, wtedy nie możesz się nazwać wojownikiem. W przypadku walki Natsumego i Muraia, nie walczyli na śmierć i życie - walczyli po to, by sprawdzić kto jest lepszy. Czyli był to zwykły pojedynek dla sportu, honorowa walka. Odebranie Pustemu możliwości zwycięstwa byłoby zagraniem dopuszczalnym, gdyby walczyli o przetrwanie lub by upewnić się, że drugi już nie wstanie. A tak?
-Wszystkie chwyty są dozwolone, gdy walczysz o przetrwanie lub zamierzasz na sto procent zamordować swój cel - to prawda. Kiedy jednak walczycie dla sprawdzenia umiejętności, toczycie pojedynek. Odebranie zmysłów w walce jest równie honorowe jak otrucie przeciwnika przed walką. Czy w pojedynku nie chodzi o to, żeby obie strony zachowały sportowe, honorowe zachowanie i szacunek dla przeciwnika?
Następnie ponownie pokręcił głową.
-Zawsze są inne rozwiązania. Można spróbować pokazać przeciwnikowi, że popełnia błąd, i spróbować ściągnąć go z powrotem na właściwą ścieżkę. Można okazać mu litość po pokonaniu, aby udowodnić swoją wyższość i dać mu nauczkę. Można zastraszyć go na tyle, by nigdy więcej nie próbował robić tego samego. - Parsknął cichym śmiechem. - Kiedyś, kiedy wykonywałem misję eskortową na Hyuo, powóz handlarzy został zawalony wywołaną przez bandytów lawiną. Dorwałem ich niemal od razu i rozbroiłem, pokazując tym samym że nie mają najmniejszych szans. Kiedy zaś zająłem się odkopywaniem kupców, próbowali ukraść po kryjomu towar i się oddalić. Zdenerwowany, dorwałem ich i pokazałem, dlaczego nie należy mnie wkurzać. Prawie padli na zawał - i od tamtej pory większość czasu spędzali w osadach, pomagając ludziom. Na samą myśl że próbowaliby znowu kraść, dostawali palpitacji.
Zaśmiał się cicho. Tak, to była śmieszna sytuacja. I w nagrodę dostał od kupców swoje ukryte ostrza w karwaszach, które już wielokrotnie okazały się bardzo użyteczne.
-Tutaj jedyną kwestią jest to, czy chcemy iść na łatwiznę i kroczyć drogą zła, mordując swoich przeciwników - czy jednak chcemy spróbować wyższej, trudniejszej ścieżki. Myślenie i litość to są cechy ludzkie - czy jeśli oddajemy się żądzy krwi i znajdujemy radość w mordowaniu i sprawianiu cierpienia, nie zniżamy się do poziomu bezmyślnych bestii? Zwierząt, wiedzionych instynktem?
Ha. Sam kiedyś też był zwierzęciem wiedzionym instynktem. Nigdy więcej.
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Niedaleko za krzaczkiem - okolice wioski
- Nie oceniam. Sam uznałeś, że ze swoim wyszkoleniem nie nadajesz się na nikogo innego. Ja jedynie powiedziałam, że gdybyś chciał, to znalazł byś sobie inne zajęcie. Nie przeinaczaj moich słów i mojej dobrej woli, bardzo proszę, Kensei-san – jej ton niósł w tej chwili ostrzegawcze nuty. Jedna chwila nieuwagi, jeden moment próby wmówienia Asace, że fakty, które znała były innymi i łatwo było zauważyć, że ta puchata, gapowata owieczka to tylko strój, a z miejsc na oczy spozierają żółte oczy drapieżnika. Białowłosa na pierwszy rzut oka wyglądała niepozornie, spokojnie, jakby mało ją obchodziło i jakby to za nią trzeba było decydować, w końcu taka rola żony – słuchać się męża. Shikarui też się czasami na to łapał, że wydawało mu się że jego kobieta jest nieuważna i nieostrożna, że nie przykłada uwagi do tego z kim rozmawia. Przykładała. Po prostu była spokojna, targały nią też różne emocje, a ostatnio i różne smutki, mogła się więc wydawać wycofana. - Nie powiedziałam też, że trzeba mieć hobby. Powiedziałam, że warto i że jeśli trzeba to można i na tym zarobić. Gdyby była potrzeba porzucenia obecnego… zajęcia. W żadnym momencie nikogo nie oceniłam. Mogę to zrobić za to teraz – Asaka była z krwi i kości Koseki. Była dumna, zbyt dumna i bardzo łatwo było ją obrazić. Natsume to właśnie zrobił. Jednym złym słowem, jedną źle dobraną ironią. Jedną złą nadinterpretacją.
Nie potrzebowała też, by ktokolwiek jej współczuł. Bo wiedziała doskonale po co istnieje i co chce robić. To nie było funkcjonowanie dla samego funkcjonowania. Miała swoje cele – a że jej zawód był też zainteresowaniem… to chyba całkiem nieźle, co? Jedni narzekali, że wciąż muszą się doskonalić, trenować – Asaka się nie skarżyła. Bo już zmieniła swoje życie. Z wieśniaczki, która umiała coś tam ugotować, która umiała wyprawić skórę i szyć, zmieniła swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Od garbarki do kunoichi. Dlatego d o s k o n a l e wiedziała, że jeśli się chce, to można się nauczyć wszystkiego. Nie mówiła niczego, czego nie doświadczyłaby na własnej skórze.
- Zaręczam ci, że gdybyś nie miał wyboru, to grałbyś i mantry – to był jedyny komentarz, na jaki się zdecydowała. Gdy bieda piszczy i nie ma co włożyć do garnka, człowiek przestawał wybrzydzać i zastanawiać się czy ma ochotę grać jakieś religijne pieśni, choć samemu zwisało mu to koło nosa.
Kobieta oderwała w końcu wzrok od ogniska, Kenseia, Shikaruiego, nadal jednak trzymała dłoń na jego nodze, a w międzyczasie mężczyzna ujął ją w swoje ręce. Nie zabrała jej. Odwróciła się za to, by zobaczyć, czy krówki nadal są tam, gdzie je zostawiła i czy nie wyrwały kryształowego kolca z ziemi. Nie wyrwały. Maluchy wygryzły koło w trawce, a jeden (jedna?) z nich położyła się na ziemi i klepała leniwie ogonem w okoliczne kwiatki i latające gdzie nie gdzie muchy. Natsume nie mógł więc zobaczyć jej miny, gdy stwierdził, że nie jest z tych, którzy się pieklą tylko dlatego, że ich duma została urażona. Bo niestety Asaka była właśnie z tych. Jedyną zmianę mógł poczuć Shiki trzymający jej dłoń – mógł poczuć jak jej mięśnie się napięły i jak możniej zacisnęła palce. Nie powiedziała jednak nic.
Ona sama nie była idealistką. Była realistką. Większość przeciwników, na jakich trafili, nie odpuściliby, gdyby nie pożegnali się z życiem. To zawsze tak było: albo oni, albo my. Jeśli samemu się kogoś nie wykończy, to będą za tobą gonić. Tak jak ta przeklęta sekta Jashinistów. Zgłaszasz się, by pomóc, bo mordują i gwałcą, a okazuje się, że polują na ciebie, bo masz siłę, by się z nimi rozprawić. Tyle że nawet jeśli masz siłę, to pokonają cię liczebnością. I jeszcze zaaranżują wszystko na ciebie tak, że jeszcze trochę, i ty wylądowałbyś w lochu. Asaka nie miała złudzeń, bo żyła już nieco za długo i widziała też za dużo. Życie nie było sprawiedliwe. I nie będzie. To, czego sobie nie wywalczysz – nie dostaniesz, bo na to nie zasłużysz. A karma to dziwka. Tak było.
- Trudno sprawdzić swoje umiejętności w kontrolowanych warunkach, jeśli nie zrobi się nawet połowy z tego co można w prawdziwej walce. Nie mówię o truciu przeciwnika przed walką, bo żeby robić takie rzeczy, to trzeba wiedzieć naprawdę wszystko do przodu i jeszcze mieć ku temu możliwość. Sam przyznaj, Kensei-san, ile misji miałeś takich, że przeciwnik zaskakiwał? W ilu przypadkach podłożenie trucizny byłoby skuteczne? – zgadywała, że w niewielu. W końcu odwróciła głowę od krów i ponownie patrzyła w skrywającą wszystko maskę. Zupełnie zbędną na jej gust. - Szacunkiem do przeciwnika jest nie powstrzymywanie swoich umiejętności i sposobu walki. Zachowywanie się inaczej w pojedynku a inaczej podczas walki na śmierć i życie jest zwyczajną obłudą. Nie trzeba nikogo zabić by wygrać pojedynek, można i powinno się powstrzymać ostateczny cios podczas pojedynku, ale droga ku temu w momencie, gdy się powstrzymuje podczas samej walki, jest właśnie niehonorowa. Moim zdaniem rzecz jasna – ale Asaka miała fioła na punkcie tego, że ktoś traktuje ją inaczej bo jest kobietą, że jest traktowana inaczej, bo niby z dobrego domu. Niby. Już jej się za to obrywało i to zupełnie niesłusznie. - Nie mówię oczywiście o treningu. To zupełnie coś innego – trening był nauką. Trudno wejść w walkę nawet na osiemdziesiąt procent w momencie, gdy nie wiesz na co ciebie samego stać.
W końcu się zaśmiała. Tak szczerze, choć pewnie nie było z czego. Zawsze są inne rozwiązania? Nie, nie zawsze. Rzadko kiedy były.
- Powiedz mi, jakie są inne rozwiązania w momencie, w którym dziwka, będąca wtyką kultu mordującego ludzi właśnie dostała informacje, że ktoś jest na ich tropie i zrobi wszystko, by przekazać delikatne informacje dalej, okazuje się być kunoichi? I ta kunoichi nie zamierza dyskutować. Masz do wyboru puścić ją wolno, podpisać na siebie wyrok, na siebie i masę innych ludzi, mieć świadomość, że kult się teraz przyczai i będzie nie do wytropienia, albo zlikwidować ją tu i teraz. Jakie jest inne rozwiązanie? Albo ludzie, którzy testują na ludziach truciznę przenoszoną przez owady. Wiedzą, że ich tropisz, więc uciekają, a masz zarażoną wioskę, kwarantannę i jeszcze ciebie też zarażają. Dajesz uciec? Czy łapiesz? A gdy złapiesz wiesz, że musisz ich przesłuchać. Okazuje się, że przesłuchujesz kogoś, kto wspiera sprawę nie ze swojej woli a dlatego, że jeśli tego nie zrobi – sam zginie. Jeśli pomoże zginie. Jeśli nie pomoże zginą inni. I nic nie możesz na to poradzić. Albo ty albo oni. Nie zawsze są inne rozwiązania. Życie nie jest takie kolorowe i proste – opowiedziała dwie historie w astronomicznym skrócie. Obie te sprawy dotknęły Asakę do żywego i obie zapadły jej w pamięć, nie była chyba jednak gotowa opowiadać to wszystko od zera i ze wszystkimi szczegółami Natsume mógł nawet pomyśleć, że dziewczyna wymyśliła coś na szybko, byle coś powiedzieć – nie wymyśliła. Nie miało to jednak większego znaczenia.
Prawdą było jednak, że oddawanie się żądzy krwi nie było niczym dobrym. Radość z mordowania – ach, trudny temat. Asaka nie znajdywała w tym radości. Wiedziała jednak, że czasami naprawdę nie dało się inaczej. Czasem tak – wtedy chętnie wybierała tę opcję. Ale nie było takie proste.
- Miałeś szczęście, Kensei-san. Życzę byś w przyszłości też zawsze mógł znaleźć inne rozwiązanie w każdej sytuacji.
Nie potrzebowała też, by ktokolwiek jej współczuł. Bo wiedziała doskonale po co istnieje i co chce robić. To nie było funkcjonowanie dla samego funkcjonowania. Miała swoje cele – a że jej zawód był też zainteresowaniem… to chyba całkiem nieźle, co? Jedni narzekali, że wciąż muszą się doskonalić, trenować – Asaka się nie skarżyła. Bo już zmieniła swoje życie. Z wieśniaczki, która umiała coś tam ugotować, która umiała wyprawić skórę i szyć, zmieniła swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Od garbarki do kunoichi. Dlatego d o s k o n a l e wiedziała, że jeśli się chce, to można się nauczyć wszystkiego. Nie mówiła niczego, czego nie doświadczyłaby na własnej skórze.
- Zaręczam ci, że gdybyś nie miał wyboru, to grałbyś i mantry – to był jedyny komentarz, na jaki się zdecydowała. Gdy bieda piszczy i nie ma co włożyć do garnka, człowiek przestawał wybrzydzać i zastanawiać się czy ma ochotę grać jakieś religijne pieśni, choć samemu zwisało mu to koło nosa.
Kobieta oderwała w końcu wzrok od ogniska, Kenseia, Shikaruiego, nadal jednak trzymała dłoń na jego nodze, a w międzyczasie mężczyzna ujął ją w swoje ręce. Nie zabrała jej. Odwróciła się za to, by zobaczyć, czy krówki nadal są tam, gdzie je zostawiła i czy nie wyrwały kryształowego kolca z ziemi. Nie wyrwały. Maluchy wygryzły koło w trawce, a jeden (jedna?) z nich położyła się na ziemi i klepała leniwie ogonem w okoliczne kwiatki i latające gdzie nie gdzie muchy. Natsume nie mógł więc zobaczyć jej miny, gdy stwierdził, że nie jest z tych, którzy się pieklą tylko dlatego, że ich duma została urażona. Bo niestety Asaka była właśnie z tych. Jedyną zmianę mógł poczuć Shiki trzymający jej dłoń – mógł poczuć jak jej mięśnie się napięły i jak możniej zacisnęła palce. Nie powiedziała jednak nic.
Ona sama nie była idealistką. Była realistką. Większość przeciwników, na jakich trafili, nie odpuściliby, gdyby nie pożegnali się z życiem. To zawsze tak było: albo oni, albo my. Jeśli samemu się kogoś nie wykończy, to będą za tobą gonić. Tak jak ta przeklęta sekta Jashinistów. Zgłaszasz się, by pomóc, bo mordują i gwałcą, a okazuje się, że polują na ciebie, bo masz siłę, by się z nimi rozprawić. Tyle że nawet jeśli masz siłę, to pokonają cię liczebnością. I jeszcze zaaranżują wszystko na ciebie tak, że jeszcze trochę, i ty wylądowałbyś w lochu. Asaka nie miała złudzeń, bo żyła już nieco za długo i widziała też za dużo. Życie nie było sprawiedliwe. I nie będzie. To, czego sobie nie wywalczysz – nie dostaniesz, bo na to nie zasłużysz. A karma to dziwka. Tak było.
- Trudno sprawdzić swoje umiejętności w kontrolowanych warunkach, jeśli nie zrobi się nawet połowy z tego co można w prawdziwej walce. Nie mówię o truciu przeciwnika przed walką, bo żeby robić takie rzeczy, to trzeba wiedzieć naprawdę wszystko do przodu i jeszcze mieć ku temu możliwość. Sam przyznaj, Kensei-san, ile misji miałeś takich, że przeciwnik zaskakiwał? W ilu przypadkach podłożenie trucizny byłoby skuteczne? – zgadywała, że w niewielu. W końcu odwróciła głowę od krów i ponownie patrzyła w skrywającą wszystko maskę. Zupełnie zbędną na jej gust. - Szacunkiem do przeciwnika jest nie powstrzymywanie swoich umiejętności i sposobu walki. Zachowywanie się inaczej w pojedynku a inaczej podczas walki na śmierć i życie jest zwyczajną obłudą. Nie trzeba nikogo zabić by wygrać pojedynek, można i powinno się powstrzymać ostateczny cios podczas pojedynku, ale droga ku temu w momencie, gdy się powstrzymuje podczas samej walki, jest właśnie niehonorowa. Moim zdaniem rzecz jasna – ale Asaka miała fioła na punkcie tego, że ktoś traktuje ją inaczej bo jest kobietą, że jest traktowana inaczej, bo niby z dobrego domu. Niby. Już jej się za to obrywało i to zupełnie niesłusznie. - Nie mówię oczywiście o treningu. To zupełnie coś innego – trening był nauką. Trudno wejść w walkę nawet na osiemdziesiąt procent w momencie, gdy nie wiesz na co ciebie samego stać.
W końcu się zaśmiała. Tak szczerze, choć pewnie nie było z czego. Zawsze są inne rozwiązania? Nie, nie zawsze. Rzadko kiedy były.
- Powiedz mi, jakie są inne rozwiązania w momencie, w którym dziwka, będąca wtyką kultu mordującego ludzi właśnie dostała informacje, że ktoś jest na ich tropie i zrobi wszystko, by przekazać delikatne informacje dalej, okazuje się być kunoichi? I ta kunoichi nie zamierza dyskutować. Masz do wyboru puścić ją wolno, podpisać na siebie wyrok, na siebie i masę innych ludzi, mieć świadomość, że kult się teraz przyczai i będzie nie do wytropienia, albo zlikwidować ją tu i teraz. Jakie jest inne rozwiązanie? Albo ludzie, którzy testują na ludziach truciznę przenoszoną przez owady. Wiedzą, że ich tropisz, więc uciekają, a masz zarażoną wioskę, kwarantannę i jeszcze ciebie też zarażają. Dajesz uciec? Czy łapiesz? A gdy złapiesz wiesz, że musisz ich przesłuchać. Okazuje się, że przesłuchujesz kogoś, kto wspiera sprawę nie ze swojej woli a dlatego, że jeśli tego nie zrobi – sam zginie. Jeśli pomoże zginie. Jeśli nie pomoże zginą inni. I nic nie możesz na to poradzić. Albo ty albo oni. Nie zawsze są inne rozwiązania. Życie nie jest takie kolorowe i proste – opowiedziała dwie historie w astronomicznym skrócie. Obie te sprawy dotknęły Asakę do żywego i obie zapadły jej w pamięć, nie była chyba jednak gotowa opowiadać to wszystko od zera i ze wszystkimi szczegółami Natsume mógł nawet pomyśleć, że dziewczyna wymyśliła coś na szybko, byle coś powiedzieć – nie wymyśliła. Nie miało to jednak większego znaczenia.
Prawdą było jednak, że oddawanie się żądzy krwi nie było niczym dobrym. Radość z mordowania – ach, trudny temat. Asaka nie znajdywała w tym radości. Wiedziała jednak, że czasami naprawdę nie dało się inaczej. Czasem tak – wtedy chętnie wybierała tę opcję. Ale nie było takie proste.
- Miałeś szczęście, Kensei-san. Życzę byś w przyszłości też zawsze mógł znaleźć inne rozwiązanie w każdej sytuacji.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości