Kolejna prowincja przynależąca do Prastarego Lasu o znacznej powierzchni. Midori zamieszkiwane jest przez Ród Nara i tak jak Shinrin oraz Kaigan, w głównej mierze pokryty jest gęstą puszczą, która słabo przepuszcza promienie słoneczne. Prowincja od wschodu graniczy z Ryuzaku no Taki, od południa z Kaigan, od zachodu z Shinrin oraz od północy z regionem Wietrznych Równin, co pozwala na rozwój handlu oraz żeglugi morskiej.
Krótki wygląd: Niska, w miarę szczupła dziewczyna o bladej cerze i ciemnych, krótkich włosach do ramion. Ubrana w lekkie, bure kimono oraz narzuconą na nie kamizelkę. Na głowie nosi słomkowy kapelusz, a w ustach niemal zawsze ma fajkę.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Czysty horyzont? Coś takiego nie istniało w tej rzeczywistości. Wypaczonej. Wygiętej. Tu smoki oddychały pełnym tchem, a zwykły człowiek wypatrywał najwyższej z wież, która otoczona byłaby ciernistym kręgiem. Przedrzeć się przez niego mogli tylko najsprawniejsi. Wszyscy, którzy tutaj weszli, zdawali sobie sprawę, że cierniami była ta para (czy woda?) buchająca w górę, a wieży nie było komu zbudować. Zresztą nawet gdyby ją zbudowano, to zdziczała natura pożerałaby wszystko, co ludzka ręka postawiła. Jak pożerała nóżki, co się powinęły i nie trafiły na odpowiednią gałązkę. Jak smok pożerał wszystko, co nie uciekało wystarczająco szybko.
Wszystko tutaj było brudne. Razem z horyzontem.
Wskoczył na kryształowego smoka, na jego przód, przykucając na nim tak, jakby w każdym momencie miał z niego zeskoczyć. Jak samobójca - by runąć prosto w dół. I rzeczywiście był gotów do skoku - tylko że nie samobójczego, a tego, który miałby uchronić przed ewentualnym wybuchem, jaki mógł mieć miejsce z dołu. Obejrzał się na wszystkie osoby - przedstawicieli rodu Sabaku, wysłańca kupieckiego miasta i tę dwójkę, co nieco nieśmiało trzymała się ich grupy. Nieśmiało? Zazwyczaj był kiepski w ocenie ludzi. Może to właśnie był ten moment niepoprawnej oceny - może, bo czarnowłosy zwrócił uwagę na to ciche pytanie, które padło. Albo racze na to, że między sobą coś szeptali, bo jego ucho tego nie wyłapało. Ach, niegrzecznie tak podsłuchiwać, niegrzecznie. Jego oczy znów zalśniły czerwienią, gdy wpatrywał się w Masako i Harruchiego przez krótką chwilę, gdy wszyscy zajmowali swoje honorowe miejsca. Uchiha i... i kto? Oczekiwał odpowiedzi. Tej, którą tym razem zamierzał usłyszeć. Tym nie mniej zdziwiło go to, że na jego spojrzenie odpowiedziano spojrzeniem. Na dodatek się uśmiechnęła. Odwrócił głowę do Asaki. Jaka szkoda, że nie dało się mentalnie przekazać kilku myśli. A raczej - on nie potrafił. Bo takt go powstrzymywał przed wskazaniem na przedstawicielkę Uchiha palcem i powiedzenie: "gapi się na mnieee, ratunkuuu". I jeszcze potem..! Ż-że coo? S-sama?! Czarnowłosy był ewidentnie zmieszany w tym momencie, choć bardziej wyglądał na niezadowolonego zewnętrznie. Wyciągnął manierkę, jeszcze raz spojrzał na Asakę, ale podał czarnowłosej bez słowa. Widać było, że kobieta to tragicznie znosiła - te warunki. Tak jak i jej towarzysz. Zresztą... białowłosa też nie wyglądała najlepiej. Dotknął jej czoła i odgarnął włosy, wiedząc, że chroni ją teraz kryształ.
Odwrócił spojrzenie i spojrzał przed siebie, gdy wszyscy swoje miejsca zajęli i można było ruszyć. Jego wizja obejmowała wszystkich wokół i jeszcze kawałek dalej - przynajmniej przez moment, nim znów nie skupił się na obserwowaniu tego, co przed nimi. Zadbał o to, by chakra w jego stopach przytrzymywała go przy bestii, by żaden jego gwałtowny ruch i nabranie rozpędu nie pociągnęło go... w tył na przykład. Czy gdziekolwiek indziej. Otarł pot z czoła, biorąc spokojny wdech przez materiał, którym miał obwiązaną twarz. Nie wchodził w rozmowę toczącą się między organizatorami wyprawy. Nie znał się. Nawet nie wiedział dokładnie, co to jest "gejzer". Ani co to strzela w zasadzie. Jednak słysząc te komentarze, spojrzał prosto w dół, błyskawicznie przeciągając wzrok po 9 kilometrach terenu pod nimi. Przeniósł się na moment na wizję sferyczną, kiedy pojawił się kpiący komentarz Masakiego. Ale tylko na moment.
- 2 shinobi, 1 kunoichi, 9 kilometrów przed nami. Jeden z nich przypuszczalnie należy do przedstawicieli Akimichi. Jedna kobieta z kataną. Brak innych oznak charakterystycznych. Kierują się prosto na nas, prędkość: podobna. Po drugiej stronie znajduje się zniszczony obóz. Należy do sprzymierzonych sił? - Shikarui podniósł się, by stanąć na smoczym cielsku i ściągnął łuk z pleców, sięgając po swoją specjalnie przygotowaną strzałę. - Maksymalny zasięg strzały: 360 metrów. Czy mam strzelać, gdy znajdą się w zasięgu?- Nałożył niemal pieszczotliwie strzałę na Shijime, ale nie napiął cięciwy. Nie było sensu. Zbyt wiele kilometrów ich dzieliło. Zresztą nie każdy chciał być witany metalem na dzień dobry. Jeśli jednak przywódcy nie spodziewali się pomocy... Przyjrzał się papierom, które rozłożone były, a raczej - rozrzucone - wokół namiotu. Niestety wszystko było rozmoczone. Dlatego wrócił wzrokiem do tajemniczego trio, by mieć na nich baczenie.
JUTSU:
Ukryty tekst
EKWIPUNEK:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):Łuk retrorefleksyjny, kołczan - 20 strzał, torba na tyłku, jedno wakizashi przy lewym boku, drugie wakizashi na plecach, na poziomie pasa, kabura na broń na prawym udzie, czarny płaszcz, średni zwój, manierka, karwasz z metalu na lewej ręce
KEKKEI GENKAI: Shōton no Jutsu
NATURA CHAKRY: Fuuton
STYLE WALKI:
UMIEJĘTNOŚCI:
Nabyta -
PAKT: brak
ATRYBUTY PODSTAWOWE:
SIŁA 30
WYTRZYMAŁOŚĆ 20
SZYBKOŚĆ 21
PERCEPCJA 22
PSYCHIKA 1
KONSEKWENCJA 20
SUMA ATRYBUTÓW FIZYCZNYCH: 82
KONTROLA CHAKRY D
MAKSYMALNE POKŁADY CHAKRY: 102%
MNOŻNIKI:
POZIOM ROZWOJU DZIEDZIN NINPŌ:
NINJUTSU E
GENJUTSU
STYLE WALKI 0 (dziedzina E)
---
---
---
IRYōJUTSU
FūINJUTSU E
ELEMENTARNE
KATON
SUITON
FUUTON C
DOTON D
RAITON
KLANOWE D
JUTSU:
Ninjutsu:
Bunshin no Jutsu [E]
Henge no Jutsu [E]
Kai [E]
Kawarimi no Jutsu [E]
Kinobori no Waza [E]
Suimen Hoko no Waza [E]
Nawanuke no Jutsu [E]
Fūinjutsu:
Fūin no Jutsu [E]
Shōton:
Shōton no Jutsu: Reberu Di [D]
Shōton: Kuri no Ruhoīru [D]
Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
Nowy mistrz sytuacji, wyczucia czasu i doboru odpowiednich słów! Toż to nie kto inny, ale Pastuszek, który może i nie chciał źle, może i miał dobre intencje chcąc pocieszyć użytkowniczkę mokutonu, ale szczerze powiedziawszy nawet Kuma poczuł tę szpilkę wbitą w jej ego. Syknął sobie cicho pod nosem doceniając jednocześnie kąśliwość, ale i neutralność tej uwagi. Wymierzona pięknie w punkt, niby pozytywna, ale jednak drażniła jak drzazga wbita w oko.
Nadszedł jednak czas, prawdziwa próba dla Asaki, bowiem wyłoniła się przed szereg, chciała pokazać swoje umiejętności, tylko że... nie do końca była pewna, czy to odniesie skutek. Zrobiła jednak coś o wiele mądrzejszego niż władczyni mokutonu, czyli huh... po prostu zrobiła najpierw próbę, a dopiero później zaczęła działać. To co się ukazało Kumie przed oczyma było... boskie! Nigdy nie wpadł na to, by za pomocą chakry wykreować własne zwierze, a do tego jeszcze do transportu. Chmurka była... okej? Po prostu wystarczająca dla niego samego, nie potrzebował tworzyć ogromnej chmury piachu, czy jakiegoś piaskowego kolosa, by przenosił większe ilości ludzi, bo podróżował głównie sam. Popatrzył na smoka, na jego majestat, na to jak mienił się w osłabionym nieco przez korony drzew świetle. -Łał - potrafił tylko tyle z siebie wykrzesać. Szczerze powiedziawszy to nawet najbardziej niszczycielskie techniki nie robiły na nim wrażenia, jak ta. Prosta, skuteczna, ale i mająca w sobie jakiś pierwiastek piękna. Z radością usadowił się na nim spoglądając co jakiś czas w jaki sposób dziewczyna go kontroluje. A może ten twór żył własnym życiem i nie potrzebował nikogo do pomocy? W końcu się unieśli, znowu w drodze, chociaż tym razem podróż była zdecydowanie bardziej przyjemna no i oczywiście mniej męcząca. Pojawiało się coraz więcej gejzerów - jak się okazywało metoda ze smoczkiem była o wiele bardziej skuteczna, niżeli chmurki Sabaku, bo ten potrafił wziąć więcej osób na raz. Gdyby tak przy każdej okazji Sabaku musieliby przywoływać chmurki i przenosić po kilka osób na raz ich zwiad byłby raczej czołganiem się, niżeli podróżą. Dowódcy rozważali o tym czemu gejzery powstały i w takiej ilości, jednak Kuroi nie włączał się w dyskusję, ponieważ nic ciekawszego nie wymyślił i nie miał do powiedzenia. As simple as that. Nie podejrzewał jednak Terumi, by zaczęli niszczyć las bowiem nie widział w tym jakiegoś głębszego powodu. Po co robić to w środku lasu, skoro można zrobić to pod jakimś miastem i zrównać je z powierzchni ziemi? Nie zmieniało to jednak faktu, że było gorąco i duszno, więc Kuma odpiął swoją dzielną manierkę, po czym wychylił kilka łyków chłodniejszej wody. Nie zimnej, bo jakby nie patrzeć też się nieco podgrzała, ale na pewno była chłodniejsza niżeli to co ich otaczało. Uwaga władającego łańcuchami była tak zbędna, niepotrzebna i nie podpasowała staruszkowi. Jeszcze jak dodać do tego, że zapewne on sam, jak i Ociroł potrafili latać, to nagle cała sprawa nabierała kolorów i Masako po postu się zbłaźnił. Co do tego, że jego kuzyn zaczął sobie rozmawiać o... estetyce, wolał nawet nie wspominać. Nadstawił jednak uszko, gdy do tej pory raczej cichy Shikarui zaczął mówić. Nieznana trójka shinobich pojawiła się na horyzoncie. I raczej nie byli to sojusznicy, skoro dowódcy wyprawy o nich nie wspominali. Oczekiwał jednak najpierw znaku od nich, byli jednak dosyć daleko, tylko że nie mogli uważać, że inni shinobi nie wiedzą o obecności członków wyprawy. Nadal była to jednak trójka na... dużo dużo więcej ludzi. Już same dowództwo było w tej ilości, grupa Bydlaków także nie wspominając jeszcze o innych. Gdyby jednak byli to potwierdzeni ludzie, to szafa gra i lecimy sobie dalej.
Gdyby jednak nie... To rozdzielenie się było dosyć rozsądne tylko... jakby nie patrzeć to miejsce było pełne gejzerów, podłoże nie było zbyt dogodne do podróży na piechotkę, a ryzyko poparzenia było ogromne. Tą walkę można było skończyć zanim się zaczęła. No i hej! Został pominięty! Liczył na jakieś zgrane trio razem z Ocirkiem i Seinarkiem, a tu proszę bardzo, Diabołek pamiętał tylko o Pastuszku, a Staruszek został zapomniany. Przyczajenie się z boku miało tylko jedną wadę - musieli być bliżej. -Poczekajmy aż odległość się zmniejszy, wtedy się rozdzielmy - dodał jeszcze od siebie Kuma, bo nie zamierzał stać z boku i tylko patrzeć jak Analogiczne Zegarki działają! Jego planem było dotarcie do drzewa, które nie miało zbyt bliskiego kontaktu z jakimś gejzerem obok, a następnie zakamuflowanie się na nim. Nie miało to być nic nadzwyczajnego, ot po prostu po złożeniu kilku pieczęci Kuroi postanowił kucnąć i zamienić się w wystający konar drzewa, z gałązkami, liśćmi i takie tam pierdółki. Wystarczające, by nie zwracać na siebie uwagi - w końcu byli w lesie, kto więc dostrzegał w nich podstęp?
Oesu jak pierdzielą... Seinaru nie wiedział już, czy robi mu się słabo od tego gorąca, czy od ich niezamykających się jadaczek. Terumi, Katon, sraton... Kei tylko przewrócił oczami na tą ich dyskusję i zajął się wypatrywaniem na horyzoncie jakiejś manierki z wodą. Tym razem dla odmiany skorzystał z tej Kuroia, dosłownie kilka łyczków do brzuszka i kilka na bandankę, aby wciąż była mokra. Tak, ciepła i wilgotna, taką lubił najbardziej. Oddał potem koledze to co zostało i zajął obserwowaniem sytuacji w grupie. Kilkoro pierwszych już się wykruszało, wyglądali słabo i blado. Seinaru przytrzymał Harruchiego za ramię, aby nagle nim nie zachwiało i po prostu nie spadł ze smoka prosto na rozpaloną ziemię. - W porządku? Może weź usiądź albo się połóż, bo zaraz gibniesz w ogóle nie w tą stronę co potrzeba... - Odezwał się do kolegi z drużyny. Widać było, że opiekę nad Asaką mógł spokojnie powierzyć Ocirowi, bo on zainteresował się nią aż za bardzo. Mało romantyczny moment na podryw, ale z drugiej strony teraz nie miała za bardzo jak się przed nim bronić. Ichirou, ty stary lisie...
Uwagę wszystkich zwrócił raport Shikaruia, czyli zwiadowcy stojącego gdzieś na przedzie i skanującego okolicę przed nimi. Seinaru nie spodziewał się konfrontacji zbrojnej z wypatrzonym trio. Trzeba byłoby być niespełna rozumu, aby rzucać się na ich liczniejszą grupę. Za dużo niewiadomych aby cokolwiek można było wnioskować, ale samuraj mógł iść o zakład, że zanim jeszcze zlezą ze smoka pojawi się już milion teorii kto to jest i jak sobie z nimi poradzić. Już miał nawet gotowe w głowie westchnięcie na kolejne tysiąc przydatnych porad. To co Seinaru postanowił zrobić, to poczekać po prostu na informacje i ewentualne rozkazy od dowództwa. Jeśli nie będą niczego wiedzieli o prawdopodobnych przyjaznych innych grupach w tej okolicy, to trzeba będzie być gotowym na najgorsze. Póki co jeszcze Kei nie prężył muskułów na 9 kilometrów do przodu.
Jeśli trzeba będzie podjąć jakieś kroki i jeśli Dowódca zezwoli na realizację planu Ocira, wówczas Seinaru oczywiście wspiera go w tej małej dywersji. Razem z nim szuka miejsca do przyczajenia się, chociaż w głębi duszy nie był przekonany czy aż takie środki ostrożności naprawdę są konieczne. W razie czego jednak będą mieli ten element zaskoczenia i może nawet uda im się go wykorzystać. Ale wciąż to jeszcze 9 kilometrów... (no dobra teraz może już trochę mniej)
Ukryty tekst
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
Bo życie i świat dzieli się na dwa rodzaje ludzi: na tych, co lubią pozory sprawiać i na tych, którzy mają je centralnie w rzyci. Szanowny małżonek Asaki żył pozorami, maskami, które zakładał raz po raz, by przypodobać się temu i tamtemu, by wyciągnąć z tego dla siebie jak najwięcej korzyści. Bo gdy cię lubią, to patrzą na ciebie inaczej, czyż nie? Ulgowo. Asaka miała z kolei pozory kompletnie gdzieś. Mówiła co myślała – zazwyczaj – a że komuś mogło to nie pasować? No dobra, prawda jest taka, że Asaka zazwyczaj nie mówiła nic, chyba, że ktoś zalazł jej za skórę. Albo chyba, że chciała odrobinę napsocić, wcisnąć gdzieś małą szpileczkę, szturchnąć kogoś. Ot, trochę dla zabawy, trochę ze złośliwości, ale nie po to, by komuś sprawić przykrość. Ichirou rzecz jasna absolutnie niczym jej nie podpadł ani nie zalazł za skórę. Wydał się za to idealny, by dostał małego, mentalnego kuksańca. Ale oczywiście Shikarui wziął to za wielgachną obrazę i kłaniał się tutaj w pas. Zupełnie niepotrzebnie. Zresztą później Asaka już o całej sprawie zdążyła zapomnieć, bo na głowie mieli inne znacznie ważniejsze rzeczy do roboty. Zwiad, ochrona grupy, kombinowanie, jak tu wszystkich przenieść i nie stracić niepotrzebnie czasu… Białowłosa absolutnie nie miała nic przeciwko temu, że to ona marnowała lwią część chakry. Myślała w tym wypadku zespołowo. Lepiej, że była to ona, niż na przykład trzy osoby jednocześnie. Albo i więcej. No i przy okazji można się było popisać smokiem – czego za często nie robiła.
Stała wyprostowana na przodzie smoka, gdzieś obok Shikiego, który był w stanie ją pokierować, gdy widok jej przysłaniała para wodna i strzelające w górę przed nimi gejzery. Miała wrażenie, że w ogóle znaleźli się na jakimś polu minowym, przez co dziewczyna skupiła się jeszcze bardziej, by dobrze manewrować ogromnym cielskiem smoka. Ogromna temperatura nie imała się kryształu i byli w miarę bezpieczni, ale Asaka wolała brać poprawkę na… niespodziewane sytuacje. I na ludzką głupotę. Czy to było tak gorąco, czy pot po jej skroni spływał właśnie od skupienia, w jakim się znalazła? A może to kwestia jej rozmyślań i głowa parowała? Ach, opcji było wiele – ale dziewczynie było zwyczajnie bardzo bardzo ciepło. Pewnie byłoby lepiej, gdyby nie trzymała chakrą niewidzialnej zbroi, o której pewnie większość grupki nie pamiętała, albo nawet nie zdawała sobie sprawy. Ale coś za coś. Dziewczyna wolała dmuchać na zimne, gdy wchodzili na ten teren to nie miała bladego pojęcia czego się spodziewać. No i nadal nie było wiadome co, lub kto, jest odpowiedzialny za taki a nie inny stan… okolicy. Złote oczy przymknęły się na drobną chwilę, gdy Sanada dotknął jej czoła i odgarnął włosy z twarzy. Tak gorąco… W odpowiedzi dziewczyna, nie tracąc panowania nad kryształowym tworem, sięgnęła po manierkę, którą miała przewieszoną przez ramię na skos, by napić się choć trochę. Zrobiło jej się minimalnie lepiej. A co z Toshiro? Przy okazji wyciągnęła swoją cukierkową manierkę do niego. Chłopak był cichy, jak zawsze, ale pewnie równie czujny, co cała reszta. - Chcesz trochę? Mówiłeś, że nie masz.
Przynajmniej tu nie mdlała jak dwójka shinobich za nimi, bo Asaka odwróciła się na moment zobaczyć małe zamieszanie. Nie mogła jednak pomóc – a o dziwno zrobił to Shiki. Chyba jeszcze bardziej zdziwiony od niej samej. A Asaka… Już pomagała od dłuższej chwili. Wtedy też zauważyła Króla Lalusia, który powoli, jak gdyby nigdy nic, przemieszczał się na przód smoczego cielska. Nie, żartuję, Asaka nie nazywała go tak w myślach. Bo nazywała go przez u otwarte.
Ale chyba nie spodziewała się, że przyjdzie tutaj sobie pogadać. W pierwszej chwili zdziwiona milczała, ale to milczenie nie trwało długo. Złotooka lubiła sobie pogadać, a teraz, gdy tylko prowadziła smoka i myślała o tym, jak jest gorąco, nawet się ucieszyła, że może otworzyć gębę i zająć się czymś innym. Na przykład odpowiedzią. Że zaczepka? Ależ bardzo proszę. Rybka złapała wędkę i porwała przygotowanego dlań robaczka. Sprytnie też ominęła haczyk. - W kolorach chodzi o kontrasty. Biel i złoto byłyby nudne – odpowiedziała gładko. Biel i złoto, czy nie w to był ubrany ciemnowłosy? Jasne, to była też jej uroda, ale na to nie miała wpływu. A na to, co miała na siebie założone – już tak. Uważała zresztą, że rubin kryształu bardzo do niej pasuje. Do jej temperamentu, do wstążki, jaką trzymane były jej włosy, no i… do krwi przeciwników. Ale ćśśś. - Bardziej pasuje do mojego charakteru – dodała jeszcze, ukradkiem tylko zerkając na Ichirou, bo zaraz jej złote oczy patrzyły z powrotem przed siebie, by wypatrzyć ewentualną przeszkodę. - Nie mamy wpływu. Z tym się już rodzimy, to jest wpisane w naszą kontrolę kekkei genkai. Później też nie możemy tego zmienić. Tak jest i już – peplała i peplała, jak to ona. Lubiła sobie pogadać. - Czerń u babuni? Obsydian? – białowłosa podejrzanie szybko odwróciła głowę w stronę Asahiego, z oczami szeroko otwartymi. Chyba nawet mięsień w kąciku jej ust drgnął lekko, a jej gładkie czoło zmarszczyło się, jakby nie spodziewała się usłyszeć czegoś podobnego. Niedorzeczność, czy… wręcz przeciwnie. Zaraz zmitygowała się i wróciła spojrzeniem na drogę przed nimi. Drogę, którą sama tyczyła. Babunia z czarnym kryształem. Czy to… Przypadek? Nie, Asaka nie wierzyła w przypadki.- Mój nie jest karmazynowy, tylko rubinowy. A historia lubi się powtarzać, tyle, że w najmniej oczywisty sposób, nie liczyłabym więc na tak jednoznaczny cud – złośliwość odnotowana, ale to był jej chleb powszedni. Poza tym nie rozkojarzyła się na tyle, by przestać panować nad smokiem. To nikomu nie byłoby na rękę. - Szafirem nie. Ale mój ojciec ma szmaragd –powiedziała też jak gdyby nigdy nic. Ot, zwykła rozmowa dwójki znajomych, nie? Tak to jakoś wyglądało z boku. - Bardziej by ci pasowało pod kolor włosów i skóry niż szafiry.
Że było gorąco? Ależ kurczę kapitan oczywistości! Nie, nikomu nie było gorąco, nie dlatego dwie osoby właśnie zemdlały i musiała się nimi zająć ta medyczka. Prychnęła więc tylko pod nosem i zmrużyła oczy, wgapiając się przed siebie. Zresztą lot nie trwał już długo. Sto, dwieście metrów to cholernie niedaleko, zwłaszcza w kontraście do dziewięciu kilometrów, na które widział Shiki. Gdy już znaleźli się po drugiej stronie, Asaka nie zamierzała manewrować smokiem pomiędzy drzewami, by jeszcze bardziej je zniszczyć. Zamierzała poczekać, aż reszta zajmie miejsca na drzewach czy innym stabilnym terenie i odwołać smoka, by nie ciągnął więcej jej chakry. A ten… rozsypał się w drobny, kryształowy mak, który mógł ze sobą porwać wiatr. Sama zaś ulokowała się na jednym z drzew i czekała na dalsze rozkazy… Iść dalej? W tej samej formacji co wcześniej? I co z tą dwójką…? Jeżeli nikt nie dał rady ich ocucić, to może ktoś powinien z n8imi zostać? Ale kto? Co za niefart… A jeszcze nic takiego właściwie nie zbadali. Nie widziała niczego ciekawego. Ale Shiki widział. - Trójka? Chyba nie spodziewamy się nikogo po drodze na tym… pustkowiu – z braku lepszego słowa… Powiedziała to nieco głośniej, tak by dowodzący grupą też usłyszeli i powiedzieli cokolwiek. Rozwiali wątpliwości, które mieli chyba wszyscy.
tl;dr Lecą smokiem. Po drodze Asaka pije wodę z manierki i podaje ją też Toshiro. Gada z Ichirem. Dolatują na drugą stronę, wysiadka ze smoka, smok rozsypuje się w kryształowy pył. Czekanko co dalej.
Koniec końców grupa zwiadowców ruszyła i to pełną parą (hehe). Przygotowani mniej lub bardziej, nie było odwrotu od podjętej decyzji, a przynajmniej na tę chwilę nikt się nie deklarował. Wszyscy zdani byli na los natury, natury, która była rozjuszona jakimś oddzielnym bytem. Ten byt wywrócił jej naturalny bieg do góry nogami, na co oczywiście od razu ziemia odpowiedziała. Jej odpowiedź... No cóż, była czystą, destrukcyjną energią w postaci niszczycielskich gejzerów. Zebrały już one swoje żniwo w postaci zwierząt, drzew i być może już innych zwiadowców, którzy się za bardzo zapędzili, albo po prostu pechowo trafili w otwierającą się paszczę ziemi, która zbierała wszystko co jej się podało. Ich celem jednak było dać złapać się w tę paszczę i Toshiro spoglądał w kierunku białowłosej, która być może mogła im wszystkim przy tym pomóc. Kryształ spełnił swoje zadanie i okazało się, że jest w stanie wytrzymać w tej temperaturze. Zastanawiały go też jakie teorie zrodziły się w głowie Asaki i jak zamierza zrobić użytek ze swoich umiejętności? Czyżby most, tak jak w przypadku tej Senju? Długo nie musiał czekać, ponieważ po chwili wszyscy frunęli już na kryształowym, jebitnym smoku. Po co komu mosty jak ma się coś takiego, nieprawdaż?
Nishiyama przysłuchiwał się rozmowie dowództwa, która nie napawała optymizmem. Zaczęli dociekać kto mógłby podjąć się rozpętania tej karuzeli dewastacji. No zdecydowanie katon raczej nie był w stanie zrobić takich rzeczy. Co prawda był to bardzo destrukcyjny żywioł, a na wysokim poziomie potrafił wyrządzić na prawdę duże szkody, ale chyba bez przesady, szanujmy się. Wtedy padło interesujące stwierdzenie jakoby Terumi mogli by być potencjalnymi sprawcami. Zaraz, zaraz. Przecież ten klan coś mu mówił. Terumi... No tak, na ślubie Asaki i Shikiego był jeden Terumi. Z tego co wiedział, to był całkiem silny i rzeczywiście, miał coś wspólnego z lawą. Aczkolwiek Hikari byłby na tyle potężny, aby wywołać coś takiego? Spojrzał się w kierunku państwa Sanada, które raczej też nie podejrzewały go o coś takiego. Co prawda, gdyby tak się zastanowić, to ten rok temu, zerwał się nagle z wesela, aby gdzieś pognać. Mówił coś o sprawach klanowych i że jest u nich jakieś poruszenie, które będzie starał się wyjaśnić. Czyżby o to w tym wszystkim chodziło? Być może ten szczep pracował nad jakąś techniką, która potrafiłaby wywoływać aż tak ogromne zniszczenia? Cień zwątpienia przeszedł Toshiro, który na prawdę brał pod uwagę tę możliwość.
- Ale to chyba musiałby być bardzo potężny Terumi, albo nawet grupa takich? Z tego co wiem, to są podzieleni. Czyżby możliwe było, że doszli do pojednania i zjednoczyli siły? - zapytał ni to w eter ni to do dowództwa, tak bardziej żeby każdy się nad tym zastanowił. Nagle ni stąd ni zowąd inwazja Terumich? Dobre sobie. Raczej mało prawdopodobne, aczkolwiek kto ich tam wiedział... Na tę chwilę ciężko było cokolwiek powiedzieć na pewno. To co się tutaj działo, ten gorąc, był zbyt duży. Żaden człowiek, ani nawet grupa ludzi raczej nie byłoby w stanie tego wytworzyć. Podczas tych rozmyślań nagle spostrzegł jak jedna osoba nagle lekko osuwa się ze smoka. Na szczęście została dość szybko pochwycona, dokładnie tak samo jak i druga osoba, a następnie udzielono im odpowiedniej pomocy, a także przy okazji napojono. Wiadomo, gorąc był niesamowity, ale bez przesady, ta chyba na prawdę powinna zawrócić. Niestety było to już raczej niemożliwe, więc jedyne co ich chyba tutaj czeka to śmierć. Może nie z wycieńczenia, ale jak nadejdzie jakiekolwiek zagrożenie, to raczej nie będą w stanie odpowiednio na nie zareagować i się obronić. Czarnowłosy pokręcił jedynie głową kiedy usłyszał komentarz tego z łańcuchami. Nara najwidoczniej cały czas zachowywał spokój i starał się jakoś zaradzić tej sytuacji. Kiedy czarnowłosa zwróciła się do Shikaruia ten chwile nie odpowiadał, po czym podał jej bez słowa swoją manierkę. Dało się dostrzec, że wyraz jego twarzy i spojrzenia skierowane do białowłosej mówiły "zabierzcie to daleko stąd ode mnie!". A propos tej drugiej, to również nie wyglądała najlepiej, aczkolwiek dalej trzymała się na nogach w porównaniu do tamtej dwójki i utrzymywała tego wielgachnego smoka. Sanada odgarnął jej włosy i otarł kryształową glacę z potu. Asaka wzięła łyka z manierki, a następnie zaproponowała to samo Toshiro, który w odpowiedzi uśmiechnął się i przyjął oczywiście wodę, która tutaj była pewnym wybawieniem.
- Oczywiście... Jak zawsze ratujesz mi tyłek. - powiedział, a następnie gulnął sobie porządnie, aby się nieco orzeźwić, a następnie oddał naczynie zakręcając je ówcześnie i usadowił się gdzieś niedaleko, jak wcześniej. Niespodziewanie zjawił się biało-złotawo-brązowy ludek z piasku, Ichirou. Zaskoczyła go nieco jego "odwaga", aby przyjść do złotookiej, która chyba tylko czekała na okazję, aby więcej pogadać i do tego przygadać. Gdyby nie to, że była tak skupiona na smoku, to w jej oczach pewnie zapaliłyby się dwa ogniki zwiastująca słowną pożogę przygryzek. No i zaczęło się. Ichirou przemówił wywołując wilka, a raczej wilczycę z lasu. Sabaku zaczął jej opowiadać o jakichś innych kolorach, Toshiro tylko na chwilę szerzej otworzył oczy jakby w zdziwieniu, a następnie bacznie obserwował jak zareaguje na to wszystko Koseki, która... No tak jak wcześniej wspominałem, tylko chyba czekała na okazję, aby się poprzepychać słownie z "lalusiem". Kącik jego ust powędrował do góry kiedy usłyszał odpowiedź. Nie mogło być inaczej, z pazurem i dalszą zaczepką, aż był w szoku, że dopiero teraz zaczęła mówić, tak to praktycznie się nie zamykała i potrafiła gadać godzinami, poważnie.
W końcu temat dalej trzymał się tego jakie kolory powinien przywdziać Ichirou. NIshiyama powstrzymał się od śmiechu, nawet najmniejszego, kiedy usłyszał propozycję Asaki, ponieważ wyobraził sobie takiego Ichirou, tylko w kamuflażu leśnym. W zielonych szatach z zieloną biżuterią, brązowo-zielony, niemniej jednak wtedy gorzej byłoby z określeniem jego pochodzenia, bo prędzej powiązałby go właśnie z Midori. Rzeczywiście, pasowałoby idealnie do jego karnacji i włosów.
- Ale wtedy wyglądałby jak drzewo... - wtrącił się Asace, a następnie rozejrzał wokoło, wszędzie pełno drzew. Tylko akurat te były głównie zniszczone i to tak bardzo. Czyżby jakieś przypadkowe odniesienie? Może tak. Może nie. - Chociaż tutaj akurat by pasowało. - powiedział wzruszając ramionami. Oczywiście nie była to obelga z jego strony, tylko stwierdzenie faktu. Taki już był, że mało mówił, a jak już coś mówił, to tak jak jest i prosto z mostu.
Niestety nastał koniec sielanki, ponieważ ich główny "zwiadowca" aka Shikarui, powiadomił ich o zbliżającej się trójce ninja. Nie były to dobre informacje, ponieważ raczej nie spodziewali się wsparcia, a właśnie konfrontacji i to tej wrogiej. Sanada jak zawsze przedstawił to w jak najmniejszej liczbie słów i precyzyjnie, zupełnie jak... No właśnie, co? Robot (tyle, że wtedy takowych nie było, ale na potrzeby narracji zostawimy). Nie miał pojęcia jak zareaguje na to dowództwo w każdym razie w razie czego trzymał się Asaki i Shikiego.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Nie to, że źle życzył Masako. W końcu w ogóle jej nie życzył. Miał słabość do Uchiha - chyba największą spośród wszystkich klanów. Wydawali się być prawdziwym kultem siły, choć ich liderka nie zachwycała, jeśli uwierzyć, że ma po prostu miękkie serce i nie potrafi podjąć męskich decyzji. Jeśli zaś wierzyć, że manipulowała światem - nagle wszystko wydawało się obracać do góry nogami. Dobrze więc, że Yami złapał manierkę i dobrze, że byli ci, co się zajęli mdlejącą dwójką. Sęk w tym, że Shikarui wyznawał kult siły. Ci, którzy nie byli wystarczająco silni, umierali. Odrębną grupą była ta, dla których bogowie byli wystarczająco łaskawi, by utulić ich w swych ramionach i nie pozwolić umrzeć. Ci zwykli to nazywać "szczęściem". Odebrał ją i zaczepił do pasa, kiedy dziewczyna została napojona.
Zeskoczył na ziemię, spoglądając w kierunku nieznajomych. Ach, głos w głowie. Skrzywił się. Yamanaka byli wyjątkowo paskudnymi istotami. Albo raczej ich zdolności były wyjątkowo paskudne. Przynajmniej wiadomo było, kim była jedna z grupy. To, jaki miała zasięg swojej zdolności, było imponujące. Ale potem... potem zaczęły dziać się rzeczy. Jedne z tych, o których nie śniło się filozofom. W tempie błyskawicznym i nawet pomimo tego, że jego oczy posiadały zdolność przewidywania ruchów, to to, co zaprezentowało to trio wymykało się jego pojmowaniu. Czarnowłosy ugiął lekko nogi w kolanach, gotowy na... na wszystko w zasadzie. Na pewno nie na to, że ta dwójka zostanie wystrzelona w powietrze ponad ich głowami, choć jego krew wrzała aż, czekając na to - umysł nie potrafił tego pojąć. Nie szkodzi, nie szkodzi. Nie musiał. Ważne, żeby ciało zdążyło zaregować.
Sięgnął po notkę oślepiającą oraz wybuchową i błyskawicznie nalepił je na jedną strzałę, wyciągając drugą. Bo na tej pierwszej znajdowała się notka wybuchowa - i tą schował. Wymienił ją na zwykłą. Dobrze, że jedna z grup się rozdzieliła - ta z klepsydrą. Nie dawało to żadnej przewagi co prawda z uwagi na zasięgi, jakimi dysponowała Yamanaka i to, że była ona świadoma ich obecności, ale już przewaga z otoczenia przeciwnika? Ha... Atak od pleców zawsze był najlepszym rozwiązaniem. Wymagała jedynie skupienia tych ludzi na sobie. 350 metrów... Wyprostował się, naciągając z całych sił łuk, którym dysponował z dwoma strzałami nałożonego na niego. 200 metrów...
- Nie patrzcie w górę.- Zwrócił się do swojej drużyny. Prędkość z jaką opadali w pewnym momencie była stała, przecież nie mogli przyśpieszać w nieskończoność, tak? Tak?! Nie miał pojęcia i nie próbował tego pojąć. Przecież widział - i to, że widział, całkowicie wystarczyło, by wiedzieć, w jakim punkcie się pojawią. 100 metrów. Wypuścił strzałę, kiedy tylko mężczyzna wyciągnął ramiona w przód. Będzie składał pieczęci. Zamierzał wstrzelić się w moment przed przemianą. Pierwszą - w jej cieniu zaraz drugą. Pierwsza zwykła. Druga - z notką oślepiającą i wybuchową. Najpierw na twarzy tj dwójki miała wybuchnąć oślepiająca. Zaraz za nią - wybuchowa. Czarnowłosy sam opuścił wzrok z wizją teleskopową, by nie dojrzeć wybuchu.
Potem pojawił się wielki cień. I jak to z cieniami bywało - bardzo skutecznie przykrywało wszystkie bohaterskie zapędy. Czarnowłosy odwrócił się, by uciec od miejsca, w którym wylądować miało przemienione, wielkie cielsko. W drodze składając kilka pieczęci. Cień strachu uderzył mu do głowy, produkując adrenalinę. I ten cień wystarczył, by zacząć myśleć tylko i wyłącznie o sobie samym - i o Asace, której nawet kryształ by przed tą tragedią nie uchronił. Rozpadłby się w pył pod tym olbrzymem. Nie było gdzie się schować. Nie było dokąd uciec. Sensorzy mogli być żałosną, ułomną wersją jego oczu, ale nawet gdyby sam się przed tą Yamanaka skrył - nie zostawiłby przecież białowłosej. Zresztą mieli tutaj Króla Pustyni - on miałby sobie nie poradzić z zagrożeniem? Było jeszcze dowództwo. Więc może wystarczyło poczekać, aż uporządkują ten bałagan. Trzeba było jedynie uważać na Yamanakę. Właśnie - Yamanakę. Ale grupa już szukała na nią sposobu. Wszyscy na wszystko już szukali sposobu. Czarnowłosy spróbował sięgnąć strzałą z linką blondynkę na ramieniu Akimichi.
Nie było w tym niczego śmiesznego, gdy nagle prawdziwy smok spadał ci na głowę. Przynajmniej pan "mam-kija-w-dupie" nie uważał tego za śmieszne.
TECHNIKI:
Ukryty tekst
EKWIPUNEK:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):Łuk retrorefleksyjny, kołczan - 20 strzał, torba na tyłku, jedno wakizashi przy lewym boku, drugie wakizashi na plecach, na poziomie pasa, kabura na broń na prawym udzie, czarny płaszcz, średni zwój, manierka, karwasz z metalu na lewej ręce
Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
Spełniał się jeden z gorszych scenariuszy, czyli to, że nie byli tutaj sami. Obecność wrogich shinobich wskazywała, że ta katastrofa nie jest dziełem przypadku, to nie po prostu prztyczek w nos od natury, która mówiła "hej, ja tutaj rządzę". Także i tym razem stał za tym ktoś jeszcze, trójka ludzi, nieznanych i zapewne wrogich w stosunku do grupy zwiadowczej. Dowództwo tylko potwierdziło te przypuszczenia. Kuroi westchnął ciężko i pokręcił głową. To nie był dobry czas i miejsce na walki, to było dalekie od dobrego momentu. Chyba nigdy nie było odpowiedniej chwili, by zaczynać walkę. Najbardziej niepokojące było to... że włodarze tego terenu uważali na swoje bezpieczeństwo i poruszali się niezbyt pewnie. Sam Gyori nie miał tutaj rozeznania w terenie, nie wiedzieli co się dzieje, a nikomu nie było po drodze na zwiedzanie. Asaka jednak odwołała smoka, a szkoda, bo Kumie po pierwsze było wygodnie i nie musiał się ruszać, co było super! A po drugie, to jednak przyjemniej się podróżowało na wijącym się kryształowym smoku, który dumnie lawirował pomiędzy gejzerami, niżeli maluteńka chmurka. Gdy tylko zsiadł poklepał gurdę wiszącą na plecach, tak żeby piaseczkowi się nie zrobiło smutno, że go nie docenia. To nie była jego wina, bardziej braku w umiejętnościach i kreatywności Kumy.
Usłyszał głos w swojej mózgownicy i odruchowo pomyślał, że gdy słyszy głosy, to czas najwyższy przestać pić. Tylko że niestety był trzeźwy i to nie kwestia mącącego w głowie trunku. Oj nie nie, to coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Oczywistym było, że winił za to genjutsu, chociaż dowódca obwinił za to kogoś z Yamanaki. W sumie co to za różnica staruszku, w sumie żadna. Skup się lepiej na tym, by nie zostać w tyle - pogonił go jego wewnętrzny głos (jak to było z tymi głosami w głowie dziadku?) i Kuroi spiął się, gotując się na najgorsze. Skacząc dalej pomiędzy drzewami tylko skracali odległość do wroga, który był coraz bliżej. Nawet nie ukrywał swojej obecności, bowiem pokazał się im w taki sposób, jakiego nie dało się przegapić. Urósł na tyle, że nawet i ślepiec by go zauważył. Ogromny człowiek, gigant, Akimichi. Był jednak daleko, to było strasznie głupie co zrobił, przecież... -Osz kurwa - mruknął pod nosem widząc jak jego drugi przyjaciel robi dokładnie to samo i także się powiększa. Kuroi od razu zastosował się do polecenia lidera i to nie tylko dlatego, że ten tak rozkazał. Nie nie, po prostu cenił swoje życie i nie zamierzał zostać zgnieciony. Wolał uniknąć uderzenia za wszelką cenę, nie wiadomo czy ten kloc się jeszcze nie powiększy. Wypuścił piach z gurdy, tworząc przy tym wspomnianą już nieco wcześniej chmurkę. W powietrzu trudniej było ich trafić, no i wykluczało to rozdeptanie przez Akimichiego. Obserwował ruchy swojego dalekiego kuzyna samemu trzymając trochę piachu na podorędziu. Jego zadanie było jednak zgołą inne. Gdy dwójka atakowała z góry, Kuma stwierdził, że zaatakuje trochę niższe partie. Utrzymując dystans od giganta zamierzał objąć jego kostkę piaskiem udając, że zamierza ją schwytać i po prostu go przytrzymać. To jednak nie było takie proste, bowiem Kuroi chciał po prostu zmiażdżyć kończynę, pozbawić giganta mobilności i pozwolić działać pozostałej dwójce. Odebranie mu ręki było także wyjściem, ale na to się nie pisał. Wystarczyło machanie łapkami, by gigant uniknął ciosu, no i w górnych strefach to Ociroł z Seinarem mieli błyszczeć. Sam zaś Sabaku wolał działać pod przykryciem, tam gdzie go nie widać. Jego chmurka oczywiście utrzymywała stały dystans od wroga, a sam miał rękę ułożoną na wachlarzu, by w razie czego zasłonić się nim przed ewentualnymi atakami. Liczył że gigant padnie szybko i zostanie im tylko kobieta. Dowództwo i władca łańcuchów także powinni włączyć się do walki, a raczej powinni być silniejsi od grupki najemników. Tak przynajmniej wydawało się staruszkowi logicznie.
A więc wróg... po wylądowaniu i zniknięciu smoka w pięknym kryształowym pyle nie mieli praktycznie ani minuty wolnego czasu, aby móc zbadać zdewastowany i porzucony obóz, ani nawet żeby przegrupować się na dalszą cześć wędrówki. Dystans tych prawie dziesięciu kilometrów jaki ich dzielił skurczył się w oka mgnieniu, widocznie tamci dobrze wiedzieli co chcą zrobić, że chcą jak najszybciej dostać się do najemniczego oddziału i go zaatakować. Ale dlaczego od razu tak agresywnie? Nie brali pod uwagę tego, że grupa zwiadowcza zechce wycofać się po dobroci? A może w ogóle chodziło o brak świadków?
Dobrze że z Kuroiem i Ichirou nieco odłączyli się od grupy. Wprawdzie chodziło o to żeby to oni mieli przewagę elementu zaskoczenia, ale i tak wyszło nie najgorzej, bo przynajmniej byli nieco dalej od miejsca lądowania olbrzyma. Gdyby miał czas, Seinaru na pewno stałby zadziwiony tą niezwykłą umiejętnością, bo najpierw wyrósł daleko przed nimi jeden gigant, a potem następny nad ich głowami. Cóż, zamiast się zachwycać należało ratować własną skórę. Głos w głowie to nie była dla niego pierwszyzna. W bitwie pod Murem cała armia otrzymywała rozkazy mentalnie, Kei doświadczył wtedy tego na własnej skórze, więc nie był to dla niego powód do paniki. Przynajmniej jeśli chodzi o formę, bo sama treść była istotnie dość niepokojąca. Atakujący nie dopuszczali chyba jednak możliwości pokojowych rozmów o całej sytuacji, więc na chmurkę Ocira samuraj zareagował z dużą ulgą, że ktoś pamiętał o nim w tym trudnym położeniu. Nie latał nigdy w ten sposób (jego pierwszy lot przecież to ten przed chwilą na smoku), ale ufał umiejętnościom Diaboła na tyle, że nie bał się że nagle spadnie na rozgrzaną ziemię. W kontrofensywie dołączył do nich Kuroi i gdy tylko strzały Shikaruia wybuchły mogli działać ze swoją częścią. Kei usłuchał bowiem zawołania kompana i gdy pociski leciały w stronę olbyrzma odwrócił wzrok, aby nie oberwać notkami oślepiającymi rykoszetem. - Okej, podprowadź mnie na jego tyły. Zajmę się tą dziewczyną, a wy w tym czasie odciągnijcie uwagę tego kloca, żeby mnie nie pacnął jak muchy. - Po tych krótkich ustaleniach Seinaru przyszykował się na ofensywę i od tej pory utrzymywał najwyższe skupienie na otoczeniu i atakach, które mogły nań nadejść. Odpiął od pasa swój hełm z modliszkowymi czułkami i założył go, gdy zbliżał się już do wielkiego cielska olbrzyma. Zacisnął naginatę mocniej w dłoni. Plan był prosty, Ichirou miał podnieść go i zbliżyć jak najbardziej było to możliwe do Yamanaki, a potem Kei miał zamiar wskoczyć na plecy olbrzyma i biegnąc po nim jak po prawdziwym gigancie przy pomocy Kinobori no Waza, chciał dopaść do dziewczyny znajdującej się na jego ramieniu. Jeśli udałoby mu się to i związałby ją walką, wtedy dopiero zdecydowałby gdzie i jak atakować (w sensie w następnej turze bo naraz to chyba za dużo już). Epicki duel na ramieniu kolosa na oczach wszystkich. Co mogło pójść nie tak?
Ukryty tekst
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
I tutaj wychodziła różnica. Sabaku poczuł się urażony jej komentarzem na temat lalusiowatości i teraz on próbował być złośliwy, a białowłosa zupełnie nic sobie z tego nie robiła. Zdawała się zupełnie tego nie zauważać. Shikarui był taki sam, gdy się poznali. Próbował, szukał miejsca, gdzie widział słabość, gdzie mógłby kryształ zadrapać ostrym, tygrysim pazurem. Skutek? Taki, że się poddał. Że nigdy mu to nie wyszło. A próba wywołania negatywnych emocji przemieniła się w próbę podtrzymania tych pozytywnych. Złośliwości były chlebem powszednim dla Asaki. Gdyby się nimi przejmowała, gdyby robiły na niej wrażenie, to chyba byłaby zamkniętą w sobie, zahukaną dziewczynką, która nigdy nie opuściłaby domu. Teraz zaś uśmiechała się pod nosem, całkiem rozbawiona z tych prób Asahiego i z tego, że nie poddał się po pierwszej, nieudanej próbie. Gdyby miała mu odpowiadać złośliwością na złośliwość, to byłoby cholernie przewidywalne, czyż nie? Asaka nie lubiła być przewidywalna. Nie dla nieznajomych. - Nie, ale od czegoś trzeba wyjść – biel, złoto, po co się powtarzać. Czerwono-czarne kanzashi w jej włosach dzięki temu wyróżniało się na tyle, że nie ginęło na tle jej srebrzystobiałych włosów. A to teatralne zakrycie sobie ust dłonią? Asaka w odpowiedzi tylko parsknęła śmiechem, zupełnie tym niewzruszona. Nie znał jej, mógł sobie kpić, było jej to wszystko jedno. - Żółty to kolor zazdrości, a nie niezrównoważenia. Chyba musisz powtórzyć teorię – a czerń bywała nieodgadniona. Idealnie dla kogoś nie do końca… stabilnego. Nie? - Och, pewnie mógłby. Ale pewnie zanim doniósł byś go do jubilera, to zostałby tylko pył – kolejny uśmiech z przekąsem. Ichorou udawał wielkiego znawcę kryształów, ale nie miał bladego pojęcia o właściwościach Shotonu.- Lubimy pilnować co nasze – że niby to ich wola. Ach, niech w to sobie wierzy. ***
Ach, czyli jednak to nikt kogo się spodziewano. Bo… spodziewano się, że nikogo tu nie będzie. Nic dziwnego. Jaki szaleniec chciałby się zapuszczać w te tereny? Pomijając ich samych, którym obiecano pieniądze za pomoc. Pieniądze zawsze przyciągały, jak ogień przyciągał ćmy. Zadziwiająco dobre porównanie jak na to, co miało miejsce tutaj. Ogień, czyli gorąc, jaki odczuwali i oni, pchający się w sam środek tego piekła. Ale takie było już życie. Przecież nie robiliby tego cywile, prawda? A oni… byli przywykli do tego, by narażać swoje życie. Narażać, by inni mogli żyć w spokoju. Oto prawda o świecie. Oto jego niesprawiedliwość. Mieli więc czekać na skraju przez te prawie dziesięć kilometrów? Głupi pomysł i cholerna strata czasu. Trójka odłączyła się od nich i ruszyła swoim tempem bokiem, a oni, grupą pognali do przodu. Pewnie w podobnej formacji co wcześniej, prawda? Asaka kilka razy obracała się za siebie, by spojrzeć jak trzyma się ta dwójka, co prawie zemdlała podczas przelotu nad gorętszym terenem, czy są w stanie się poruszać normalnie do przodu. Po drodze napiła się też łyka z manierki.
Głos… Głos w głowie, głos, który nie brzmiał jak jej własny. W pierwszym odruchu zaczęła rozglądać się wokół siebie, ale to nie było to. Yamanaka? Ach tak, możliwe. Przecież ten klan miał zdolności potrafiące wniknąć w myśli przeciwnika. Miało to sens, więc nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłoby by to być genjutsu. Gdy więc Nara wysnuł swoje przypuszczenie, Asaka już wiedziała, że nie tylko ona usłyszała ten głos. Rozkaz dowódcy był jednak jasny, i zaraz podjęła dalszą wędrówkę, przeskakując z drzewa na drzewo.
A potem… A potem kawał drogi przed nimi nagle wyrósł ogromny człowiek. Asaka nie wiedziała co się stało i jak to, ale aż szczęka jej opadła w zdziwieniu, gdy go zobaczyła. Później jego zamach ręką – po co? – i… I zaraz się dowiedziała po co. Bo w powietrzy, równie nagle, wyrósł drugi olbrzym. Rozproszyć się! – tyle usłyszała i zadziałała instynktownie. Odwróciła się i skoczyła w stronę, z której tutaj przybyli. W stronę ludzi będących na tyłach. Krzyk giganta aż zabolał jej bębenki uszne, białowłosa skrzywiła się, ale uciekała dalej. Wiedziała, że jej mąż robi to samo, że ucieka. Nigdy nie podejrzewałaby go o to, że zostanie w takim miejscu i pozwoli sobie na tak głupią śmierć. I miała rację. Toshiro też na pewno nie będzie stał i czekał. Złotooka Koseki pomyślała po drodze tylko o jednym. O tej dwójce, która wcześniej ledwo stała na nogach i o Yamim, niepozornym chłopaku, który też wolał trzymać się z tyłu. W jej głowie wizja opadającego na ziemię stumetrowego grubasa była dość jasna. Jego nogi wbijające się w ziemię i właśnie ta ziemia – kawałki drewna i wszystkiego innego lecące w każdym możliwym kierunku. Uciekali więc nie tylko przed nogami giganta, ale też przede wszystkim – przed tym, co wywołają. Chwilę przed uderzeniem zamierzała więc zmieszać chakrę i utworzyć kryształową tarczę, mającą ochronić właśnie przed nadlatującym… wszystkim. Nie przed uderzeniem samego Akimichi, ale przed odłamkami otoczenia. Miała tylko nadzieję, że przed tym zdołała doskoczyć do tej trójki i ich osłonić.
A później? Zakładając, że wszystko poszło dobrze, mogła zrobić tylko jedno – spróbować powalić grubasa na ziemię. A przynajmniej częściowo. Zbliżyła się na tyle, by być w zasięgu swojego reberu i jego nóg, a kryształ… Miał zacząć pokrywać jedną z wielkich stóp wielkoluda. Skrystalizować ją. Widziała, że na jednej z nich pojawił się piasek, czyli, że któryś z panów wpadł na ten sam pomysł, co ona? Zajęła się więc tą drugą stopą.
tl;dr Przed wylądowaniem olbrzyma Asaka ucieka w kierunku, z którego przybyli. Zamierza dostać się do Masako, Harruchiego i Yamiego, i osłonić ich i siebie kryształem przed ewentualnymi odłamkami ziemi, drzew itd. Następnie zbliża się na odległość swojego reberu, by spróbować skrystalizować jedną stopę wielkoluda.