Obszar kwarantanny
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Obszar kwarantanny
Był tak mocno skupiony na tym, by zlokalizować uciekiniera, że gdzieś obok jego świadomości przeszła informacja o tym, że przecież podpalono laboratorium. Najważniejsze dla niego i dla Asaki w tym momencie miejsce, gdzie miała powstać odtrutka dla białowłosej. Gdzie miało powstać lekarstwo dla wszystkich zatrutych - o ile ktoś tu w ogóle zatruty był. Żeby ten istotny fakt sprawdzić - ach, no przecież tak uprzejmy pomysł nie mógł zagościć w jego głowie. I nie zagościł. Informacja wkradła się do jego umysłu i tam wygodnie ułożyła. Poza tym nic się z nią nie stało. Nie została pojęta, przyswojona, jak to powinno mieć miejsce. Może nie przejął się tym dlatego, że wiedział, że jej teraz nic nie groziło? Lub dlatego, że przecież mieli komary - cokolwiek zostało zniszczone, można teraz zabrać próbki do stolicy, skoro wiadomo, że to nie zaraz i tam przebadać wszystko, tworząc serum dla chorych. Powodów było przynajmniej trzy - a każdy z nich sprawiał, że rozpacz, złość nie wkradły się do jego duszy.
- Bez znaczenia. - Jego głos nadal przecięty był tą dziwną nutą słodyczy. Jej resztką, która wplatała się w napięcie i jednocześnie nie pozwala wyrwać się z okowów spokoju. Zupełnie jak skorpion, który zakopał się w ciepłym piasku, bardzo starannie i dokładnie. Z cierpliwością godną najbardziej wytrwałych drapieżników. I czekał. Czeka. - Zabierzemy próbki do stolicy. - Szok nie wkradł się do jego serca - ale do serca złotookiej już tak. Uderzył w nie niczym dzwon - brutalnie i mocno, pokazując plugawą rzeczywistość w jej szarej i zgniłej formie. Tej, w której rzeczy nigdy nie udają się tak, jakbyśmy tego chcieli, a szczęśliwe zakończenia są wyłącznie dla wybranych.
- Tak. - Potwierdził. Wyczułby henge, to było zbyt charakterystyczne dla sensorów... a przynajmniej dla niego. Czuł to już na niższym poziomie rozwoju. Teraz pewnie byłoby to tak wyraźne, że aż oślepiające. Może osoba, która im umykała, była zwykłym psychopatą. To nie tak, że było to dla czarnowłosego jakkolwiek szokujące. Wręcz przeciwnie - rozumiał to aż za dobrze. Zbieranie trofeum z poległego wroga - ale tylko tych, co byli tego godni. Sam odczuwał bardzo mocne pragnienie zbierania czegoś, co byłoby dowodem na zmiażdżenie wszystkich problematycznych robaków. Sęk w tym, że jeszcze nie spotkał takiego przeciwnika, któremu zabranie jego własności wydawałoby się naprawdę godne. Nawet jeśli walczyli dzielnie, to potem i tak wszystko rozpływało się na żałosną maź. I znów - nie to, żeby nie rozumiał. Sam błagałby i pełzał u stóp silniejszego. Taka już była jego natura.
W tym wszystkim zwrócił na moment uwagę na to, co robi kapitan. Wyglądało na jakąś technikę - oporny, lękający się o swoje życie więzień nagle mówił jak najęty. Ciekawe, co z nim zrobią? Powieszą? Obedrą ze skóry? Za zdradę stany przynajmniej tyle się należało. Nie to, żeby czarnowłosego to teraz interesowało, nie, nie. W końcu on szukał szczęścia aktualnie poza granicami wioski. Szukając czegoś, co na przykład... o, no właśnie. Co na przykład ucieka.
Wrzątek rozgrzał żyły czarnowłosego, dreszcz spłynął po całym jego ciele. Cierpliwość była kluczem do sukcesu w każdych polowaniach, lecz czuć zwierzynę, a jej nie widzieć - oo, to rozbrajało nawet najbardziej wytrwałych. Miotasz się na terenie, który uznałeś za swój, lecz celu nie ma - umykał wciąż i nieprzerwanie, jak złośliwa mucha, która odzywa się wyłącznie z daleka, ale nie stanie z tobą twarzą w twarz.
- Znalazłem. - Zewnętrznie sprawiał wrażenie, jakby nic się nie zmieniło. Jego mięśnie tylko bardziej się napięły, gotowe do skoku. Jednak napięcie - oo, to było niemal namacalne. Można było je złapać, dotknąć - posmakować go razem z czarnowłosym. Winny całemu temu zamieszaniu, podniesienia na Asakę ręki - był tam, jak robak, pełznący głęboko pod ziemią. Spojrzał na Asakę, by wiedziała. Czas ruszać. Cokolwiek się tutaj stanie - potem się tym zajmą. I tak nie było tu chwilowo miejsca dla nich. W drugiej chwili już skoczył do przodu. W tej samej, kiedy jego serce znów zabiło i stało się gongiem obwieszczającym kolejne polowanie.
- Jest pod ziemią! - Jak byli blisko (jeśli byli) to wskazał jej dokładne miejsce i określił, jak głęboko.
- Bez znaczenia. - Jego głos nadal przecięty był tą dziwną nutą słodyczy. Jej resztką, która wplatała się w napięcie i jednocześnie nie pozwala wyrwać się z okowów spokoju. Zupełnie jak skorpion, który zakopał się w ciepłym piasku, bardzo starannie i dokładnie. Z cierpliwością godną najbardziej wytrwałych drapieżników. I czekał. Czeka. - Zabierzemy próbki do stolicy. - Szok nie wkradł się do jego serca - ale do serca złotookiej już tak. Uderzył w nie niczym dzwon - brutalnie i mocno, pokazując plugawą rzeczywistość w jej szarej i zgniłej formie. Tej, w której rzeczy nigdy nie udają się tak, jakbyśmy tego chcieli, a szczęśliwe zakończenia są wyłącznie dla wybranych.
- Tak. - Potwierdził. Wyczułby henge, to było zbyt charakterystyczne dla sensorów... a przynajmniej dla niego. Czuł to już na niższym poziomie rozwoju. Teraz pewnie byłoby to tak wyraźne, że aż oślepiające. Może osoba, która im umykała, była zwykłym psychopatą. To nie tak, że było to dla czarnowłosego jakkolwiek szokujące. Wręcz przeciwnie - rozumiał to aż za dobrze. Zbieranie trofeum z poległego wroga - ale tylko tych, co byli tego godni. Sam odczuwał bardzo mocne pragnienie zbierania czegoś, co byłoby dowodem na zmiażdżenie wszystkich problematycznych robaków. Sęk w tym, że jeszcze nie spotkał takiego przeciwnika, któremu zabranie jego własności wydawałoby się naprawdę godne. Nawet jeśli walczyli dzielnie, to potem i tak wszystko rozpływało się na żałosną maź. I znów - nie to, żeby nie rozumiał. Sam błagałby i pełzał u stóp silniejszego. Taka już była jego natura.
W tym wszystkim zwrócił na moment uwagę na to, co robi kapitan. Wyglądało na jakąś technikę - oporny, lękający się o swoje życie więzień nagle mówił jak najęty. Ciekawe, co z nim zrobią? Powieszą? Obedrą ze skóry? Za zdradę stany przynajmniej tyle się należało. Nie to, żeby czarnowłosego to teraz interesowało, nie, nie. W końcu on szukał szczęścia aktualnie poza granicami wioski. Szukając czegoś, co na przykład... o, no właśnie. Co na przykład ucieka.
Wrzątek rozgrzał żyły czarnowłosego, dreszcz spłynął po całym jego ciele. Cierpliwość była kluczem do sukcesu w każdych polowaniach, lecz czuć zwierzynę, a jej nie widzieć - oo, to rozbrajało nawet najbardziej wytrwałych. Miotasz się na terenie, który uznałeś za swój, lecz celu nie ma - umykał wciąż i nieprzerwanie, jak złośliwa mucha, która odzywa się wyłącznie z daleka, ale nie stanie z tobą twarzą w twarz.
- Znalazłem. - Zewnętrznie sprawiał wrażenie, jakby nic się nie zmieniło. Jego mięśnie tylko bardziej się napięły, gotowe do skoku. Jednak napięcie - oo, to było niemal namacalne. Można było je złapać, dotknąć - posmakować go razem z czarnowłosym. Winny całemu temu zamieszaniu, podniesienia na Asakę ręki - był tam, jak robak, pełznący głęboko pod ziemią. Spojrzał na Asakę, by wiedziała. Czas ruszać. Cokolwiek się tutaj stanie - potem się tym zajmą. I tak nie było tu chwilowo miejsca dla nich. W drugiej chwili już skoczył do przodu. W tej samej, kiedy jego serce znów zabiło i stało się gongiem obwieszczającym kolejne polowanie.
- Jest pod ziemią! - Jak byli blisko (jeśli byli) to wskazał jej dokładne miejsce i określił, jak głęboko.
Ukryty tekst
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Obszar kwarantanny
Chyba powinna się zdenerwować, że choć ona próbuje tutaj poskładać rozsypane puzzle do kupy – reszta olewa jej wysiłki. Że ona próbuje zrozumieć z tych ochłapów coś, że próbuje logicznie wytłumaczyć część tego, co się tutaj wyrabia – a oni nic. Shiki zdawał się słyszeć tylko część tego, co sama mówiła i odpowiadał absolutnie lakonicznie, jak niemalże wtedy, jak się poznali chociaż podejrzewała, że to dlatego, że jest taki skupiony. Jego oczy, zwykle tak pięknie fiołkowe, teraz przecież dorównywały barwie jej tworom. Ale reszta? Kapitan zaczął temat, zgoda, ale przecież nie byli tutaj sami. Był jeszcze medyk i dotonowiec i nikt nawet nie próbował zrozumieć, czy rozwikłać tej zagadki. Tak. Chyba powinna się zdenerwować, bo została niemalże siłą wciągnięta w tę całą historię, w kwarantannę, w bogowie wiedzą co i reszta przejmowała się trochę czymś innym. I… się zdenerwowała. Obrzydzenie i niezrozumienie przemieszało się z irytacją i zdenerwowaniem. Nie zniknęło nawet, gdy Komaeda zaczął robić…co. Czary-mary jakieś. Jak obudził okaleczonego zdrajcę-który-chyba-nie-zdradził-dlatego-że-miał-jakiś-wybór. Jak przyłożył mu dłoń do czoła i zaczął przepytywać, a ten – odpowiadał niemal bez jakiegokolwiek zająknięcia czy zawahania. Siła Sharingana? Ponownie – mogła tylko zgadywać, bo wiedziała chyba najmniej o czymkolwiek z całej tej zbieraniny ludzi. I choć cała operacja była ciekawa, tak samo jak jej efekt – to zdenerwowała się jeszcze bardziej. Brakiem wielu odpowiedzi. Brakiem wiedzy. Niezrozumieniem. Niedoinformowaniem. A nader wszystko ignorowaniem jej prób zrozumienia czegokolwiek – nieważne, czy powinna się o to wnerwiać czy nie. Pewnie nie powinna. Ale… Asaka nie należała ani do cierpliwych, ani do spokojnych osób. Szybko wpadała w gniew i równie szybko się uspokajała. Zazwyczaj.
To, co później się stanie z tym biednym ninja niewiele ją w tej chwili obchodziło. Pytanie czy w ogóle będą potrafili pozbyć się robala z jego serca – ale to przecież ni było jej zmartwienie tak długo, jak nie dotykało to kogoś jej bliskiego. Shikaruia. Jej rodzinę. Jej klanu. A Koseki i Daishi byli daleko stąd. Może powinna się zatrzymać i poddać refleksji co będzie z tym chłopakiem. Albo co by było gdyby? Tylko, że gdybanie nigdy nie przynosiło niczego dobrego.
Znalazłem było jak dźwięk dzwonu tuż przy twoim uchu. Bici gongu na alarm, że pożar, że zbliżają się najeźdźcy. Ale „najeźdźca” był tylko jeden, prawda? I teraz, gdy już odwrócił uwagę wszystkiego i wszystkich wzniecając pożar w Okurze, umykał rączo jak sarenka. Tak to sobie przynajmniej wyobrażała rozeźlona białowłosa.
- Co znalazłeś? – zapytała w pierwszej chwili, nadal obserwując przepytywanego i trzymanego tutaj Oshiro. Pokonanego. W drugiej jednak przeniosła zniecierpliwione spojrzenie na męża i gdy jej złote tęczówki spotkały się z jego – karmazynowymi – nie potrzebowała usłyszeć żadnej dodatkowej odpowiedzi. Tylko zacisnęła mocno szczęki i pięści. - Prowadź – och, to brzmiało niemalże jak rozkaz. Rozkaz jakiejś władczej królowej, która uznała, że dość-już-tego-wszystkiego i że trzeba sprzątnąć ten bałagan raz, a porządnie. Raczej nie zdarzało jej się mówić w ten sposób, ale ten robak napsuł jej – i im wszystkim dookoła – krwi zbyt mocno, by można go było teraz puścić wolno.
Już zaraz zresztą była w biegu za Sanadą, za którym wcale nie tak prosto było nadążyć, zwłaszcza, gdy spowalnia cię twój własny, kurewsko ciężki, praktycznie niewidzialny kryształ, który masz na swoim ciele. Bo Asaka nie anulowała tej techniki w myśl powiedzenia, że przezorny zawsze ubezpieczony. W obecnej sytuacji wolała nie ryzykować że oberwie jakimś zbłąkanym kunaiem w szyję.
Jeśli Shikarui był w stanie określić gdzie znajduje się przeciwnik pod ziemią, Asaka była gotowa tak zmieszać chakrę, by samej zejść na dół i dorwać gnojka. Zakładając, że go dogonili i nic ich nie spowolniło, ani nie dostali żadnych nowych informacji po drodze.
To, co później się stanie z tym biednym ninja niewiele ją w tej chwili obchodziło. Pytanie czy w ogóle będą potrafili pozbyć się robala z jego serca – ale to przecież ni było jej zmartwienie tak długo, jak nie dotykało to kogoś jej bliskiego. Shikaruia. Jej rodzinę. Jej klanu. A Koseki i Daishi byli daleko stąd. Może powinna się zatrzymać i poddać refleksji co będzie z tym chłopakiem. Albo co by było gdyby? Tylko, że gdybanie nigdy nie przynosiło niczego dobrego.
Znalazłem było jak dźwięk dzwonu tuż przy twoim uchu. Bici gongu na alarm, że pożar, że zbliżają się najeźdźcy. Ale „najeźdźca” był tylko jeden, prawda? I teraz, gdy już odwrócił uwagę wszystkiego i wszystkich wzniecając pożar w Okurze, umykał rączo jak sarenka. Tak to sobie przynajmniej wyobrażała rozeźlona białowłosa.
- Co znalazłeś? – zapytała w pierwszej chwili, nadal obserwując przepytywanego i trzymanego tutaj Oshiro. Pokonanego. W drugiej jednak przeniosła zniecierpliwione spojrzenie na męża i gdy jej złote tęczówki spotkały się z jego – karmazynowymi – nie potrzebowała usłyszeć żadnej dodatkowej odpowiedzi. Tylko zacisnęła mocno szczęki i pięści. - Prowadź – och, to brzmiało niemalże jak rozkaz. Rozkaz jakiejś władczej królowej, która uznała, że dość-już-tego-wszystkiego i że trzeba sprzątnąć ten bałagan raz, a porządnie. Raczej nie zdarzało jej się mówić w ten sposób, ale ten robak napsuł jej – i im wszystkim dookoła – krwi zbyt mocno, by można go było teraz puścić wolno.
Już zaraz zresztą była w biegu za Sanadą, za którym wcale nie tak prosto było nadążyć, zwłaszcza, gdy spowalnia cię twój własny, kurewsko ciężki, praktycznie niewidzialny kryształ, który masz na swoim ciele. Bo Asaka nie anulowała tej techniki w myśl powiedzenia, że przezorny zawsze ubezpieczony. W obecnej sytuacji wolała nie ryzykować że oberwie jakimś zbłąkanym kunaiem w szyję.
Jeśli Shikarui był w stanie określić gdzie znajduje się przeciwnik pod ziemią, Asaka była gotowa tak zmieszać chakrę, by samej zejść na dół i dorwać gnojka. Zakładając, że go dogonili i nic ich nie spowolniło, ani nie dostali żadnych nowych informacji po drodze.
Ukryty tekst
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Obszar kwarantanny
Bakuro. Więc tak się nazywał trzeci z przydzielonych im ludzi. Asaka kompletnie nie zwróciła wcześniej uwagi na to, że nie został przedstawiony… A może po prostu burknął coś pod nosem? Dotarło to do niej znacznie, znaaacznie później. Ale w porządku – więc Bakuro. Zanotowała to w pamięci, bo jakoś znacznie lepiej było wiedzieć z kim się pracuje. Tak, tożsamość można było zmienić, co za problem. Udawać kogoś kim wcale się nie jest. Dla ninja to był przecież chleb powszedni, czyż nie? Ale jakoś… przytulniej było pracować z kimś, do kogo nie mówisz „ej, ty, tak, ty” albo „hej, ty w czarnym” (gdy polowa spotykanych na drodze shinobich nosiła się na czarno. W tym, hehe, Shikarui, który chyba nie uznawał żadnego innego koloru. Nie żeby Asaka narzekała).
Biegli więc. Shikarui przodem, cały czas badając sytuację i goniąc uciekiniera, a ona i Bakuro z tyłu. Otrzymali pozwolenie na opuszczenie strefy – och, jak miło! Tak, cóż. Komary w większości zostały sprzątnięte, mieli już praktycznie pewność, że to one były powodem dziwnych śladów – i pewnie reszty mało szkodliwych objawów. Ufała czarnowłosemu. Ufała jego osądom, ufała jego oczom. Ufała, że prowadzi ich w dobrym kierunku, oraz, że wie dokładnie, który z nich jest prawdziwy, a który jest klonem. Ufała mu całym swoim życiem, nigdy jej przecież nie zawiódł. Zresztą od samiutkiego początku Asaka czuła jak bardzo dobrze im się razem pracuje. Nie musieli się co do niczego dogadywać, bo wszystko przychodziło tak bardzo naturalnie. Między innymi dlatego doskonale wiedziała i czuła, że pozwolenie mu odejść gdziekolwiek będzie ogromnym błędem.
I byłby. Na szczęście oboje mieli pod tym względem dokładnie takie samo zdanie. To w końcu Shikarui zaproponował, by razem współpracowali.
Doganiali go. Śmieć wylazł spod ziemi, nie dziwiła mu się, bo sama nie lubiła poruszać się pod powierzchnią. Szło to kurewsko wolno, zresztą o ile mogła, to podzieliła się tą wiedzą z Shikim. Bakuro nie musiała. Chłopak siedział to sam na własnej skórze, przecież sam był użytkownikiem dotonu. Ale to, że przeciwnik wybrał uciekanie pod ziemią grało na ich korzyść właśnie przez to, jak wolne to było. Mogli go dogonić. Nawet ona, obleczona w spowalniający ją kryształ. Coś za coś. Ale Asaka wiedziała dokładnie jak minusy swojego kekkei genkai przekuć w korzyści.
W końcu go zobaczyli. Mniej-więcej sto metrów przed nimi. Dalej uciekał i wyglądało na to, że jeszcze się nie połapał, że ma ich na ogonie. Ale to był właśnie ten moment, w którym Asace skończyła się wszelka cierpliwość. Nawet nie czekała na pierwszy ruch męża. Zresztą nawet nie zamierzała się zatrzymywać. W biegu złożyła pieczęcie. Wół, koń, baran. To był moment, chwila, w której w powietrzu zaczęło się materializować ogromne, rubinowokryształowe cielsko, które z prędkością niepodobnej do kryształu, a już z pewnością nie do tej, którą sama potrafiła rozwinąć, pomknęło w kierunku przeciwnika. Czas na pytania i odpowiedzi? Chyba nie teraz. Ogromny smok lewitując nad ziemią pomknął przed siebie z rozwartą paszczą. Gdyby tylko mógł ryczeć… Asaka chciała powalić wroga i przyszpilić go do ziemi, ewentualnie, by smok owinął się wokół jego ciała i unieruchomił. Lecz wszystko zależało od tego, co zrobi reszta zawodników na polu walki. Sama zresztą nadal się nie zatrzymała. Smok to miała być jedna sprawa, ale sama też chciała w razie czego być obok. Może znokautować kolejnego mężczyznę, tym razem nie powstrzymując już swojej siły.
Biegli więc. Shikarui przodem, cały czas badając sytuację i goniąc uciekiniera, a ona i Bakuro z tyłu. Otrzymali pozwolenie na opuszczenie strefy – och, jak miło! Tak, cóż. Komary w większości zostały sprzątnięte, mieli już praktycznie pewność, że to one były powodem dziwnych śladów – i pewnie reszty mało szkodliwych objawów. Ufała czarnowłosemu. Ufała jego osądom, ufała jego oczom. Ufała, że prowadzi ich w dobrym kierunku, oraz, że wie dokładnie, który z nich jest prawdziwy, a który jest klonem. Ufała mu całym swoim życiem, nigdy jej przecież nie zawiódł. Zresztą od samiutkiego początku Asaka czuła jak bardzo dobrze im się razem pracuje. Nie musieli się co do niczego dogadywać, bo wszystko przychodziło tak bardzo naturalnie. Między innymi dlatego doskonale wiedziała i czuła, że pozwolenie mu odejść gdziekolwiek będzie ogromnym błędem.
I byłby. Na szczęście oboje mieli pod tym względem dokładnie takie samo zdanie. To w końcu Shikarui zaproponował, by razem współpracowali.
Doganiali go. Śmieć wylazł spod ziemi, nie dziwiła mu się, bo sama nie lubiła poruszać się pod powierzchnią. Szło to kurewsko wolno, zresztą o ile mogła, to podzieliła się tą wiedzą z Shikim. Bakuro nie musiała. Chłopak siedział to sam na własnej skórze, przecież sam był użytkownikiem dotonu. Ale to, że przeciwnik wybrał uciekanie pod ziemią grało na ich korzyść właśnie przez to, jak wolne to było. Mogli go dogonić. Nawet ona, obleczona w spowalniający ją kryształ. Coś za coś. Ale Asaka wiedziała dokładnie jak minusy swojego kekkei genkai przekuć w korzyści.
W końcu go zobaczyli. Mniej-więcej sto metrów przed nimi. Dalej uciekał i wyglądało na to, że jeszcze się nie połapał, że ma ich na ogonie. Ale to był właśnie ten moment, w którym Asace skończyła się wszelka cierpliwość. Nawet nie czekała na pierwszy ruch męża. Zresztą nawet nie zamierzała się zatrzymywać. W biegu złożyła pieczęcie. Wół, koń, baran. To był moment, chwila, w której w powietrzu zaczęło się materializować ogromne, rubinowokryształowe cielsko, które z prędkością niepodobnej do kryształu, a już z pewnością nie do tej, którą sama potrafiła rozwinąć, pomknęło w kierunku przeciwnika. Czas na pytania i odpowiedzi? Chyba nie teraz. Ogromny smok lewitując nad ziemią pomknął przed siebie z rozwartą paszczą. Gdyby tylko mógł ryczeć… Asaka chciała powalić wroga i przyszpilić go do ziemi, ewentualnie, by smok owinął się wokół jego ciała i unieruchomił. Lecz wszystko zależało od tego, co zrobi reszta zawodników na polu walki. Sama zresztą nadal się nie zatrzymała. Smok to miała być jedna sprawa, ale sama też chciała w razie czego być obok. Może znokautować kolejnego mężczyznę, tym razem nie powstrzymując już swojej siły.
Ukryty tekst
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Obszar kwarantanny
Wszystko tutaj plątało się w jednej wielkiej zagadce, która już przestała czarnowłosego interesować. Zostawił to tym, którzy chcieli z niej coś wyłuskać. To powinno być zastanawiające, to powinno być ciekawe, ale teraz ciekawość była ukierunkowana na kogoś zupełnie innego. Niech oni tu myślą, niech się zastanawiają... ach, ale to chyba tylko białowłosa się nad tym rzeczywiście zastanawiała? Ach... nic tu zupełnie nie miało znaczenia. Nie w pędzie, który się rozwinął. Nie było też w nim czasu na kolejną irytację i sięganie po to, czego naprawdę się chciało. Bo chciał się stąd wydostać. Nigdy im się nie śpieszyło, a teraz nagle ten pośpiech stał się głównym wyznacznikiem funkcjonowania. Więc i nie było czasu na wyjaśnianie tego komendantowi, ale... nawet gdyby czas był, czy rzeczywiście Sanada cokolwiek by mu próbował uświadomić? Nie. Ponieważ z władzą się nie zadzierało, kiedy snuło się własne plany o wpływaniu na świat. I chciało się grać w nim jakąś ważniejszą rolę niż zwykłego Doko. Czy było mu to do szczęścia potrzebne? Nie. To było ledwo widzi-mi-się. Znalezienie wspólnego celu z Asaką, do którego mogliby dążyć.
- Wyszedł spod ziemi. - Poinformował Asakę oraz... najwyraźniej jeszcze jednego członka ich drużyny, którego chwilowo czarnowłosy traktował jak powietrze. Nie żeby to była jakaś nowość. W tym bardzo mocno różnili się z białowłosą i ta często dawała do zrozumienia, że fałszywy sposób zachowania męża wcale jej się nie podoba. Miała rację - nie było w tym przecież nic godnego. Bo akurat ignorowanie ludzi im obu wychodziło baaardzo sprawnie! Gdy tylko ci ludzie dawali powód do tego, by ich ignorować. Sama informacja zaś mogła być istotna, gdyby białowłosa zamierzała wskoczyć pod ziemię, żeby go gonić... choć to wiązało się z jeszcze większym spowolnieniem. Zakładając, że tamtemu przed nosem nie wyrosłaby, na przykład, ściana.
Wyrwał do przodu, ale nie na tyle, by zostawić kogokolwiek bardzo w tyle. W końcu nieco zwolnił, ściągając łuk z ramienia. To był łup Asaki. Dla niej wytropiony i dla niej przygotowany. W końcu nie były potrzebne nawet jego oczy, żeby uciekiniera dojrzeć. Biegł, wcale nie prosto, zupełnie jakby spodziewał się, że zaraz za nim pojawi się... strzała. Bo rzeczywiście wyciągnął strzałę ze swojego kołczanu - w tych warunkach jednak strzelanie nie mogło mieć prawa miejsca, jeszcze nie teraz, za daleko... Wtedy białowłosa zaczęła składać pieczęci. I to, co powstało z kryształu było piękne. Wspaniały smok, zlepiony z niezniszczalnej substancji załamującej światło dnia. Czarnowłosy przyśpieszył, czując, że musi rozwinąć pęd i skoczył w bok - prosto na lecącego smoka, by przylepić się do niego, stając na jego grzbiecie. Dopiero wtedy naciągnął cięciwę - i wystrzelił. Mierząc w dłoń, jeśli to było możliwe. Jeśli mężczyzna zechciałby, na przykład, składać te łapki do pieczęci. Lub w łydkę - jeśli ręce były chwilowo zasłonięte, aby smok mógł swobodnie złapać (lub pożreć) uciekiniera. Nie wiedział, czego aktualnie pragnęła białowłosa. Czy krwi, czy może raczej sprawiedliwości? Odpowiedzi na pytania? Poszukiwania odtrutki? Czegokolwiek by nie pragnęła - ich cel to miał. Dlatego tak istotne było złapanie go. To nie było istotne, czy straci rękę czy nogę. Wilki nie pałały tak silną rządzą krwi, czy w tym drzemało bezpieczeństwo? Na pewno tak, jak Ona ufała jego zdolnościom, tak on nie myślał nawet, że białowłosa kiedykolwiek miałaby zawieźć. Teraz, kiedy przywołała swoją bestię, jak totemicznego ducha, który miał sprawić, że posmakuje ona słodkiej zemsty. To wywierał tylko najlepsze wrażenie. Sprawiało, że do płuc napływało jeszcze więcej cennego tlenu. Może tak czuł się wolny koń, który ścigał się po nieskończonych polach z orłami? Czując podmuch wiatru od prędkości, z rozwianym włosem i szatami, które załopotały na wietrze. Był ledwo heroldem swojej Pani. Jej marnym zwiastunem, który wykonywał jej wolę, mając krew napełnioną jej rozkazem i w komórkach zapisane jej słowa. Nigdy tego nikomu nie powiedział, ale tak było od zawsze - szukał osoby, która swoim życzeniem budowałaby mu drogę. Spełnianie tych życzeń było największą przyjemnością, jaka mogła spotkać kogoś takiego, jak on. Poza tą chorą, zafiksowaną, którą czerpał z cierpienia i bólu. P r o w a d ź. I choć smoka nie musiał już prowadzić, to przecież po to tu był - by swoimi oczyma służyć swojej prywatnej bogince.
Stojąc na grzbiecie smoka i tak można było się poczuć królem świata.
- Wyszedł spod ziemi. - Poinformował Asakę oraz... najwyraźniej jeszcze jednego członka ich drużyny, którego chwilowo czarnowłosy traktował jak powietrze. Nie żeby to była jakaś nowość. W tym bardzo mocno różnili się z białowłosą i ta często dawała do zrozumienia, że fałszywy sposób zachowania męża wcale jej się nie podoba. Miała rację - nie było w tym przecież nic godnego. Bo akurat ignorowanie ludzi im obu wychodziło baaardzo sprawnie! Gdy tylko ci ludzie dawali powód do tego, by ich ignorować. Sama informacja zaś mogła być istotna, gdyby białowłosa zamierzała wskoczyć pod ziemię, żeby go gonić... choć to wiązało się z jeszcze większym spowolnieniem. Zakładając, że tamtemu przed nosem nie wyrosłaby, na przykład, ściana.
Wyrwał do przodu, ale nie na tyle, by zostawić kogokolwiek bardzo w tyle. W końcu nieco zwolnił, ściągając łuk z ramienia. To był łup Asaki. Dla niej wytropiony i dla niej przygotowany. W końcu nie były potrzebne nawet jego oczy, żeby uciekiniera dojrzeć. Biegł, wcale nie prosto, zupełnie jakby spodziewał się, że zaraz za nim pojawi się... strzała. Bo rzeczywiście wyciągnął strzałę ze swojego kołczanu - w tych warunkach jednak strzelanie nie mogło mieć prawa miejsca, jeszcze nie teraz, za daleko... Wtedy białowłosa zaczęła składać pieczęci. I to, co powstało z kryształu było piękne. Wspaniały smok, zlepiony z niezniszczalnej substancji załamującej światło dnia. Czarnowłosy przyśpieszył, czując, że musi rozwinąć pęd i skoczył w bok - prosto na lecącego smoka, by przylepić się do niego, stając na jego grzbiecie. Dopiero wtedy naciągnął cięciwę - i wystrzelił. Mierząc w dłoń, jeśli to było możliwe. Jeśli mężczyzna zechciałby, na przykład, składać te łapki do pieczęci. Lub w łydkę - jeśli ręce były chwilowo zasłonięte, aby smok mógł swobodnie złapać (lub pożreć) uciekiniera. Nie wiedział, czego aktualnie pragnęła białowłosa. Czy krwi, czy może raczej sprawiedliwości? Odpowiedzi na pytania? Poszukiwania odtrutki? Czegokolwiek by nie pragnęła - ich cel to miał. Dlatego tak istotne było złapanie go. To nie było istotne, czy straci rękę czy nogę. Wilki nie pałały tak silną rządzą krwi, czy w tym drzemało bezpieczeństwo? Na pewno tak, jak Ona ufała jego zdolnościom, tak on nie myślał nawet, że białowłosa kiedykolwiek miałaby zawieźć. Teraz, kiedy przywołała swoją bestię, jak totemicznego ducha, który miał sprawić, że posmakuje ona słodkiej zemsty. To wywierał tylko najlepsze wrażenie. Sprawiało, że do płuc napływało jeszcze więcej cennego tlenu. Może tak czuł się wolny koń, który ścigał się po nieskończonych polach z orłami? Czując podmuch wiatru od prędkości, z rozwianym włosem i szatami, które załopotały na wietrze. Był ledwo heroldem swojej Pani. Jej marnym zwiastunem, który wykonywał jej wolę, mając krew napełnioną jej rozkazem i w komórkach zapisane jej słowa. Nigdy tego nikomu nie powiedział, ale tak było od zawsze - szukał osoby, która swoim życzeniem budowałaby mu drogę. Spełnianie tych życzeń było największą przyjemnością, jaka mogła spotkać kogoś takiego, jak on. Poza tą chorą, zafiksowaną, którą czerpał z cierpienia i bólu. P r o w a d ź. I choć smoka nie musiał już prowadzić, to przecież po to tu był - by swoimi oczyma służyć swojej prywatnej bogince.
Stojąc na grzbiecie smoka i tak można było się poczuć królem świata.
Ukryty tekst
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Obszar kwarantanny
Przypuszczalnie stał się właśnie pierwszym shinobi, który mógł powiedzieć, że latał na smoku. Krawędziowość wszystkich pozostałych członków społeczności zmniejszyła się o 50%.
Impet, z jakim smok rąbnął w mężczyznę, gracja, z jaką się unosił, płynność, z jaką się poruszał - nie mógł mu dorównać żaden smok Suitonu. Może dlatego, stojąc na jego grzbiecie, cały świat wydawał się maleńki? Stworzenia boskie, jedni mieli je za samych stworzycieli świata, za Matkę Wodę i Ojca Ląd, inni za posłańców wszystkiego, co związanego z drugim, niedostępnym dla żywych światem. Ten jeden, szkarłatny, stworzony z chakry nie był ani jednym ani drugim. Choć może tak - może posłańcem rzeczywiście mógł zostać. Posłańcem Śmierci, która na tę okazję przybrała złotą barwę tęczówek oraz biel włosów. Przecież w tym właśnie było jej do twarzy. Drobnym ciele, całkiem niepozornym, które wydawało się tak wolno wlec po tym świecie. W innej rzeczywistości pewnie czarnowłosy mógłby to porównać do czołgu, który nie ważne, jak wolno sunie - kiedy już pierdolnie to raz a porządnie. A tak można było tylko pomyśleć o machinie bojowej... na przykład takiej, która spędzała sen z powiek wszystkich Jugo. To w dawnych latach, to już nieważne, to nieprawda... Czarnowłosy wcale nie był przekonany, czy to zadośćuczynienie, które chciała nieść liderka Uchiha było takie prawdziwe, nawet jeśli ona sama wydawała się bardzo autentyczna.
Poczuł impet w swoich kościach, poczuł go całym sobą, jakby to właśnie on zmiażdżył swoim ciężarem mężczyznę. Czuł jego krew na swoich zębach, choć barwiła ona właśnie kły smoka w niezauważalny, subtelny sposób. Przecież cały ten kryształ został stworzony z krwi. Opuścił swój łuk i zeskoczył leciutko w dół. Bardzo gładko i z typową dla siebie, kocią gracją. Spojrzał na swoje ramię, drugie, przesunął dłonią po odzieży, strzepując z niej pyłek. Całkiem widoczny pyłek. Jego czarne, proste kimono wciąż było wilgotne od rozpryskującej się wody. Dopiero wtedy skierował wzrok na uciekiniera. To naprawdę był Aburame? Ten, który sprawił tyle kłopotów? Zrobił dwa kroki w tył, a z jego oczu zniknęła czerwień. Nie było już żadnych robaków - żadnych w zasięgu jego spojrzenia, które śpieszyłyby swojemu właścicielowi na ratunek. A może to znów nie był właściciel? Ach... cała ta opowieść - gdzieś umknęły mu jej szczegóły. W gruncie rzeczy nie był nią przecież nawet zainteresowany. Tą tragedią, która malowana była czerwoną i fioletową farbą plam na ludzkich ciałach. Teraz dopiero interesujące stawały się inne rzeczy - jak to, czy ten tutaj naprawdę kontrolował komary? Czy podadzą Asace antidotum, skoro laboratirum zostało zburzone? Ile czasu zamierzali trzymać kwarantannę, a jeśli długo - jak skomplikowana byłaby ucieczka? Pewnie w ogóle. Nie mieli tutaj żadnego sensora, a z jego zasięgiem pola widzenia mogli uniknąć wszystkiego. Nierozsądnie byłoby jednak zostawiać złe wrażenie, skoro można się było bawić w prawdziwego bohatera, wybawcy Sogen przed zarazą! Zawsze będzie co zanieść na miękkiej, aksamitnej poduszeczce liderowi Koseki.
Zrobił te dwa kroki w tył, kiedy Asaka się zbliżyła, albo może dlatego, że cień w jego głowie miał ochotę zrobić krok w przód, miast w tył i wbić kciuki głęboko w czaszkę nieznajomego, sprawdzając, jak głęboko będzie w stanie sięgnąć. A przecież nie mógł. Założył łuk z powrotem na ramię.
- Ładnie. Nie spodziewałem się tego. - Przyznał. Chodziło o smoka, rzecz jasna. Zjawiskowy i fantastyczny twór. - Unieszkodliw go i wracamy do obozu. Trzeba im wybić zarazę z głów. - Wydawało się, że mieli tutaj jeszcze naprawdę wiele do zrobienia we współpracy z Kamehadą.
Impet, z jakim smok rąbnął w mężczyznę, gracja, z jaką się unosił, płynność, z jaką się poruszał - nie mógł mu dorównać żaden smok Suitonu. Może dlatego, stojąc na jego grzbiecie, cały świat wydawał się maleńki? Stworzenia boskie, jedni mieli je za samych stworzycieli świata, za Matkę Wodę i Ojca Ląd, inni za posłańców wszystkiego, co związanego z drugim, niedostępnym dla żywych światem. Ten jeden, szkarłatny, stworzony z chakry nie był ani jednym ani drugim. Choć może tak - może posłańcem rzeczywiście mógł zostać. Posłańcem Śmierci, która na tę okazję przybrała złotą barwę tęczówek oraz biel włosów. Przecież w tym właśnie było jej do twarzy. Drobnym ciele, całkiem niepozornym, które wydawało się tak wolno wlec po tym świecie. W innej rzeczywistości pewnie czarnowłosy mógłby to porównać do czołgu, który nie ważne, jak wolno sunie - kiedy już pierdolnie to raz a porządnie. A tak można było tylko pomyśleć o machinie bojowej... na przykład takiej, która spędzała sen z powiek wszystkich Jugo. To w dawnych latach, to już nieważne, to nieprawda... Czarnowłosy wcale nie był przekonany, czy to zadośćuczynienie, które chciała nieść liderka Uchiha było takie prawdziwe, nawet jeśli ona sama wydawała się bardzo autentyczna.
Poczuł impet w swoich kościach, poczuł go całym sobą, jakby to właśnie on zmiażdżył swoim ciężarem mężczyznę. Czuł jego krew na swoich zębach, choć barwiła ona właśnie kły smoka w niezauważalny, subtelny sposób. Przecież cały ten kryształ został stworzony z krwi. Opuścił swój łuk i zeskoczył leciutko w dół. Bardzo gładko i z typową dla siebie, kocią gracją. Spojrzał na swoje ramię, drugie, przesunął dłonią po odzieży, strzepując z niej pyłek. Całkiem widoczny pyłek. Jego czarne, proste kimono wciąż było wilgotne od rozpryskującej się wody. Dopiero wtedy skierował wzrok na uciekiniera. To naprawdę był Aburame? Ten, który sprawił tyle kłopotów? Zrobił dwa kroki w tył, a z jego oczu zniknęła czerwień. Nie było już żadnych robaków - żadnych w zasięgu jego spojrzenia, które śpieszyłyby swojemu właścicielowi na ratunek. A może to znów nie był właściciel? Ach... cała ta opowieść - gdzieś umknęły mu jej szczegóły. W gruncie rzeczy nie był nią przecież nawet zainteresowany. Tą tragedią, która malowana była czerwoną i fioletową farbą plam na ludzkich ciałach. Teraz dopiero interesujące stawały się inne rzeczy - jak to, czy ten tutaj naprawdę kontrolował komary? Czy podadzą Asace antidotum, skoro laboratirum zostało zburzone? Ile czasu zamierzali trzymać kwarantannę, a jeśli długo - jak skomplikowana byłaby ucieczka? Pewnie w ogóle. Nie mieli tutaj żadnego sensora, a z jego zasięgiem pola widzenia mogli uniknąć wszystkiego. Nierozsądnie byłoby jednak zostawiać złe wrażenie, skoro można się było bawić w prawdziwego bohatera, wybawcy Sogen przed zarazą! Zawsze będzie co zanieść na miękkiej, aksamitnej poduszeczce liderowi Koseki.
Zrobił te dwa kroki w tył, kiedy Asaka się zbliżyła, albo może dlatego, że cień w jego głowie miał ochotę zrobić krok w przód, miast w tył i wbić kciuki głęboko w czaszkę nieznajomego, sprawdzając, jak głęboko będzie w stanie sięgnąć. A przecież nie mógł. Założył łuk z powrotem na ramię.
- Ładnie. Nie spodziewałem się tego. - Przyznał. Chodziło o smoka, rzecz jasna. Zjawiskowy i fantastyczny twór. - Unieszkodliw go i wracamy do obozu. Trzeba im wybić zarazę z głów. - Wydawało się, że mieli tutaj jeszcze naprawdę wiele do zrobienia we współpracy z Kamehadą.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Obszar kwarantanny
Żarty się skończyły. Prędzej czy później zawsze dobijało się do granicy wytrzymałości – czy to fizycznej, czy psychicznej. Asaka trzymała się całkiem dobrze, tylko zwyczajnie miała już tego wszystkiego dość. To było jak jazda bez trzymanki. Wszystko rozwijało się powoli, że niby uśpić czujność, a jak już wzięli sprawy w swoje ręce, by pchnąć tę machinę do przodu – to w sumie było wręcz jak lawina. Jak popchnięcie rozpędzonego wozu z górki prosto w przepaść. Jakby kto miał pecha, to pewnie koło wyłamałoby się wcześniej, a wóz rozwalił po drodze. Ale nie w przypadku Shikiego i Asaki, nie. Ich wóz jechał dalej, w nosie mając wszystkie napotkane po drodze kamyczki. Bo za nim ciągnął się sznur głazów. Sznur lodu – wszak tak łatwo było Asakę pomylić z przedstawicielem rodu Yukich, a nie mieszkańców Karmazynowych Szczytów. Wszystko przez tę jej iście mroźną urodę.
Kryształowy smok wyrwał się do przodu naginany do jej woli. Masywny twór przeciął powietrze z zaskakującą prędkością, wiatr wokół niemalże świszczał, gdy ten pruł do przodu. A Asaka za nim, wydając mu w głowie nieme rozkazy, kierując jego lotem, wszystkim co miał zrobić. Nie spodziewała się, że Shikarui zdecyduje się wskoczyć na jego grzbiet, by niczym surfer mknąć razem z nim, za nic mając dłuższą trawę czy przeszkadzające na drodze krzaki. Nawet jeśli cos faktycznie znalazłoby się po drodze, to cielsko smoka i tak zmiotłoby to z drogi swoim pędem, nawet, jeśli nie miał skrzydeł i nie leciał wysoko, a unosił się nad powierzchnią ziemi. Płynął. Tym niemniej, z Shikaruiem na grzbiecie smoka, dziewczyna tak sterowała swoją myślą, by rubinowy smok pozbył się zagrożenia. By wybił się w przestworza i opadł na mężczyznę, zbijając się weń swoją otwartą paszczą. Niemalże można było usłyszeć jego ryk. Wystarczyło tylko trochę wyobraźni. Tej zaś Asaka miała aż nadto…
Ach nie. Wrzask był prawdziwy. To przecież przeciwnik wydał z siebie przeciągły krzyk, gdy smok, błyskając swymi kryształowymi oczyma pociągnął go ze sobą jeszcze kawałek, wcale niedelikatnie szurając nim po ziemi. Chyba było już po wszystkim, prawda? Tak, na pewno, przecież Sanada był tuż obok i pilnował, czaił się jak prawdziwy Tygrys, na jeden fałszywy ruch przeciwnika.
Ten jednak nie nadszedł.
Zrównała się z czarnowłosym, który uciekał przed własnym cieniem w umyśle. Tym podstępnym cieniem, który gotów był wyrwać się spod kontroli w najmniej odpowiednim momencie. Ale choć on się cofnął – ona się nie zatrzymała. Wydawało się, że to ona jest tą łagodniejszą stroną związku, a przynajmniej, gdy dobrze znało się ich obojga; przecież na co dzień wyglądało to inaczej. I takoż samo wyglądało dzisiaj, gdy białowłosa nie zatrzymała się nawet na ułamek sekundy. Nawet się nie zawahała. Nie trzeba jej było powtarzać tego, że należy unieszkodliwić wroga. Kryształ zresztą leniwie wspiął się na jego nóżki, krępując je od stóp aż po kolana, gdyby mężczyźnie przyszło jeszcze do głowy uciekać. Rubinowy twór zajął też jego dłonie, materializując się w powietrzu, aż po nadgarstki wiążąc je grubą, ciężką warstwą, gdyby przyszło mu do głowy składać kolejne pieczęci. Nie miała też nawet ochoty słuchać jego ewentualnych słów, toczących się trucizną. Może skuteczniejszą niż tą komarzą. Nie było oporów. Jej pięść ponownie dzisiaj spadła na łeb wroga, ale tym razem jej złość była wręcz namacalna.
Miała zamiar, jeśli trzeba było, targać faceta do wioski jak worek kartofli. Smok rzecz jasna zniknął, ale komentarz teraz fioletowookiego przyjęła do wiadomości.
- Nie sądziłeś, że jestem w stanie stworzyć coś żywego, a nie tylko bariery i tarcze? – mogła brzmieć zimno, bo była wręcz nabuzowana adrenaliną. Ale… nie miała mu tego za złe. Tego zdziwienia. Akurat tej techniki mu rzeczywiście wcześniej nie pokazywała.
Tak czy inaczej pora była wrócić do wioski. Wyruszyli w tróję, a wrócili w czwórkę. Komaeda… chyba powinien być zadowolony. Ale ta twarz mężczyzny… Ach. Asaka nie mogła wyjść z podziwu, że ktoś może zerwać czyjąś twarz, nałożyć ją na swoją i… wyglądać tak… normalnie. N a t u r a l n i e.
To był… Absolutnie dziwny dzień. A co ze śladem na jej ramieniu?
Kryształowy smok wyrwał się do przodu naginany do jej woli. Masywny twór przeciął powietrze z zaskakującą prędkością, wiatr wokół niemalże świszczał, gdy ten pruł do przodu. A Asaka za nim, wydając mu w głowie nieme rozkazy, kierując jego lotem, wszystkim co miał zrobić. Nie spodziewała się, że Shikarui zdecyduje się wskoczyć na jego grzbiet, by niczym surfer mknąć razem z nim, za nic mając dłuższą trawę czy przeszkadzające na drodze krzaki. Nawet jeśli cos faktycznie znalazłoby się po drodze, to cielsko smoka i tak zmiotłoby to z drogi swoim pędem, nawet, jeśli nie miał skrzydeł i nie leciał wysoko, a unosił się nad powierzchnią ziemi. Płynął. Tym niemniej, z Shikaruiem na grzbiecie smoka, dziewczyna tak sterowała swoją myślą, by rubinowy smok pozbył się zagrożenia. By wybił się w przestworza i opadł na mężczyznę, zbijając się weń swoją otwartą paszczą. Niemalże można było usłyszeć jego ryk. Wystarczyło tylko trochę wyobraźni. Tej zaś Asaka miała aż nadto…
Ach nie. Wrzask był prawdziwy. To przecież przeciwnik wydał z siebie przeciągły krzyk, gdy smok, błyskając swymi kryształowymi oczyma pociągnął go ze sobą jeszcze kawałek, wcale niedelikatnie szurając nim po ziemi. Chyba było już po wszystkim, prawda? Tak, na pewno, przecież Sanada był tuż obok i pilnował, czaił się jak prawdziwy Tygrys, na jeden fałszywy ruch przeciwnika.
Ten jednak nie nadszedł.
Zrównała się z czarnowłosym, który uciekał przed własnym cieniem w umyśle. Tym podstępnym cieniem, który gotów był wyrwać się spod kontroli w najmniej odpowiednim momencie. Ale choć on się cofnął – ona się nie zatrzymała. Wydawało się, że to ona jest tą łagodniejszą stroną związku, a przynajmniej, gdy dobrze znało się ich obojga; przecież na co dzień wyglądało to inaczej. I takoż samo wyglądało dzisiaj, gdy białowłosa nie zatrzymała się nawet na ułamek sekundy. Nawet się nie zawahała. Nie trzeba jej było powtarzać tego, że należy unieszkodliwić wroga. Kryształ zresztą leniwie wspiął się na jego nóżki, krępując je od stóp aż po kolana, gdyby mężczyźnie przyszło jeszcze do głowy uciekać. Rubinowy twór zajął też jego dłonie, materializując się w powietrzu, aż po nadgarstki wiążąc je grubą, ciężką warstwą, gdyby przyszło mu do głowy składać kolejne pieczęci. Nie miała też nawet ochoty słuchać jego ewentualnych słów, toczących się trucizną. Może skuteczniejszą niż tą komarzą. Nie było oporów. Jej pięść ponownie dzisiaj spadła na łeb wroga, ale tym razem jej złość była wręcz namacalna.
Miała zamiar, jeśli trzeba było, targać faceta do wioski jak worek kartofli. Smok rzecz jasna zniknął, ale komentarz teraz fioletowookiego przyjęła do wiadomości.
- Nie sądziłeś, że jestem w stanie stworzyć coś żywego, a nie tylko bariery i tarcze? – mogła brzmieć zimno, bo była wręcz nabuzowana adrenaliną. Ale… nie miała mu tego za złe. Tego zdziwienia. Akurat tej techniki mu rzeczywiście wcześniej nie pokazywała.
Tak czy inaczej pora była wrócić do wioski. Wyruszyli w tróję, a wrócili w czwórkę. Komaeda… chyba powinien być zadowolony. Ale ta twarz mężczyzny… Ach. Asaka nie mogła wyjść z podziwu, że ktoś może zerwać czyjąś twarz, nałożyć ją na swoją i… wyglądać tak… normalnie. N a t u r a l n i e.
To był… Absolutnie dziwny dzień. A co ze śladem na jej ramieniu?
Ukryty tekst
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Obszar kwarantanny
- Nie sądziłem, że Twój kryształ może być tak szybki. - I tak daleko lecieć. Tak sprawnie. Tak zgrabnie. Jego wytrzymałość zachwycała za każdym razem, ale technika, którą właśnie pokazała białowłosa, nadrabiała wszystkie niesprawności tego krwistego tworu. Potwierdzało wszystkie twierdzenia, że trzeba być bardzo ostrożnym, jak dobierasz sobie wrogów, bo nawet osoba, którą masz najbliżej siebie może cię zadziwić. Będzie zadziwiać jeszcze nie raz i nie dwa. Skoro ci, których masz tak blisko, potrafią wnieść sobą tyle zamieszania, to co z tymi, którzy byli daleko? Czarnowłosy się tym nie przejmował, bo wrogów nie liczył. Nie było takich twarzy, których chciałby skreślić czerwoną kreską... aaach, no może był..? Jeden taki, który bardzo silną rysą wgryzł się w codzienność fiołkowookiego, zmuszając go do poddania się i ugięcia swoich kolan. W tym pokręconym świecie musiało się okazać, że towarzyszy on osobie, z którą Sanada naprawdę nie chciał rozpoczynać ścieżki wojennej nie tylko ze względu na jej umiejętności, ale również na to, że ją polubił. Czy to sprawiało, że miałby opory przed postawieniem pewnych kroków? Ach. Nie miał w zwyczaju udawać, że pewne problemy nie istnieją, za to nie miał też w zwyczaju działać zupełnie impulsywnie. Emocje były przyjemnym dodatkiem do życia, który potrafił sprawić, że życie wybuchało tęczą, ale z całą pewnością nie mogły być tym, co dyktowało, co robić, a czego nie robić. Na pewno? W takim razie dlaczego zdecydował się pójść na wojnę? Tamtą, która odgradzała Koseki od reszty świata? Świat nie był czarno-biały, dlatego nie istniały w nim same proste wybory, składające się na jedno "być" albo "nie być". Przecież pomiędzy nimi wciąż było to jedno albo.
Czarnowłosy przeciągnął mężczyznę po całej drodze powrotnej. Nie stanowiło to żadnej większego problemu. Ofiara wilka wyglądała dokładnie tak samo, jakby dopadło go wygłodniałe stado - jego krew, znacząca ich drogę, była wyraźną przestrogą dla tych, którzy chcieliby podróżować wilczymi śladami. Nie było takich dróg, których nie opłacałoby się podjąć bardziej. Ta jedna była prawdziwa, przynajmniej dla nich. Różnica była taka, że oni ją wytyczali. Czy raczej - Ona ją wytyczała śladami swoich łap. Niedługo po tym dołączył do nich mężczyzna, który biegł jeszcze wolniej niż sama Asaka - a to dopiero, gdzie takich chowają..? Zziajany i wykończony. Chyba za dużo adrenaliny jak na jeden dzień - przynajmniej dla niego. Dla czarnowłosego była to idealna dawka, by uspokoić się na kilka następnych tygodni. Cudownie spełniająca, porównywalna do najwyższych uniesień dostępnych ludzkości. Jeśli tylko ninja nadal mogli być nazywani ludźmi.
Chyba bliżej im wszystkim było do bestii.
- To on. - Potwierdził kapitanowi. Choć nie ze swoją twarzą, obcy i do siebie niepodobny... do siebie, czyli w sumie do kogo? Twarz należała w końcu do brata. To musiał być bardzo nieszczęśliwy dzień dla tego człowieka. Czy następny poranek przywita go z pętlą na szyi miano dopiero zweryfikować - potwierdzić to, czy wola życia była w nim silniejsza od wszystkich przeciwności. A człowiek, Shikarui wiedział to najlepiej, był naprawdę słaby. Obnażony ze swoich bóli, narażony na ataki. Gdy nie masz się na kim podeprzeć, kończyłeś w rynsztoku. Widział to przez lata swojego życia i nie liczył się wiek, w jakim byłeś. Ta dzika dżungla pozwalała żyć tylko dwóm typom ludzi - silnym oraz pobłogosławionych przez bogów, którzy cieszyli się nieprawdopodobnym fartem. Jak kiedyś to tłumaczył komuś, ach, już nawet nie pamiętał komu - istniały dwa typy sił. Ta fizyczna i ta mentalna. Sanada bardzo ciężko pracował, by osiągnąć równowagę między tymi dwiema, a przecież i tak nie istnieli wojownicy doskonali.
- Co to za technika przesłuchiwania? - Trzeba było powiedzieć, że była o wiele bardziej skuteczna od torturowania. Shikarui naprawdę lubił skuteczne sposoby, zwłaszcza, że jedno drugiego nie negowało. Tak samo go interesowało, co to była za technika, której używał tamten mężczyzna... ale biorąc pod uwagę, że ten był już nieprzytomny, raczej wiele by im nie powiedział. Trzeba zanotować, że takowa istnieje, a sam Sanada zamierzał uzupełnić swoją wiedzę na temat Aburame. Jego kiepska pamięć i zapominalstwo jakoś zupełnie nie obejmowała tego typu informacji. Tych, które mogły pomóc mu przetrwać. - Czy mogę dostać jedną z broni używanych przez złapanego? Polecamy się na przyszłość. - I takim sposobem mogli w końcu opuścić ten teren... który jednak rzeczywiście nie był skażony.
- Wiesz, co odkryłem? Mogę swoimi oczami badać aktualny stan fizyczny osoby. - Odezwał się do Asaki, kiedy już zebrali się do drogi. Shikarui odwinął z papierka kupioną jeszcze w Karmazynowych Szczytach landrynkę, przypatrując się jej z każdej strony, zanim wrzucił ją do dzioba z pełnym zadowoleniem i szczęściem. - Bardzo dobrze się bawiłem. Choć wtedy martwiłem się, że naprawdę jesteś zatruta. - Przyznał bez najmniejszego skrępowania. - To był godny przeciwnik. Tylko popełnił jeden błąd. - Nie kontrolował dostatecznie swoich robaków, przez co Asaka została zaatakowana. - Sensor, też mi coś. Co za zniewaga. - Nie mówił tego w żadnym wypadku poważnie, choć jak zwykle - poważnie to brzmiało. Miał to być mimo wszystko żarcik. Aktualnie sensorzy przy jego oczach wydawali mu się... bardzo ubogimi stworzeniami.
[z/t]
Czarnowłosy przeciągnął mężczyznę po całej drodze powrotnej. Nie stanowiło to żadnej większego problemu. Ofiara wilka wyglądała dokładnie tak samo, jakby dopadło go wygłodniałe stado - jego krew, znacząca ich drogę, była wyraźną przestrogą dla tych, którzy chcieliby podróżować wilczymi śladami. Nie było takich dróg, których nie opłacałoby się podjąć bardziej. Ta jedna była prawdziwa, przynajmniej dla nich. Różnica była taka, że oni ją wytyczali. Czy raczej - Ona ją wytyczała śladami swoich łap. Niedługo po tym dołączył do nich mężczyzna, który biegł jeszcze wolniej niż sama Asaka - a to dopiero, gdzie takich chowają..? Zziajany i wykończony. Chyba za dużo adrenaliny jak na jeden dzień - przynajmniej dla niego. Dla czarnowłosego była to idealna dawka, by uspokoić się na kilka następnych tygodni. Cudownie spełniająca, porównywalna do najwyższych uniesień dostępnych ludzkości. Jeśli tylko ninja nadal mogli być nazywani ludźmi.
Chyba bliżej im wszystkim było do bestii.
- To on. - Potwierdził kapitanowi. Choć nie ze swoją twarzą, obcy i do siebie niepodobny... do siebie, czyli w sumie do kogo? Twarz należała w końcu do brata. To musiał być bardzo nieszczęśliwy dzień dla tego człowieka. Czy następny poranek przywita go z pętlą na szyi miano dopiero zweryfikować - potwierdzić to, czy wola życia była w nim silniejsza od wszystkich przeciwności. A człowiek, Shikarui wiedział to najlepiej, był naprawdę słaby. Obnażony ze swoich bóli, narażony na ataki. Gdy nie masz się na kim podeprzeć, kończyłeś w rynsztoku. Widział to przez lata swojego życia i nie liczył się wiek, w jakim byłeś. Ta dzika dżungla pozwalała żyć tylko dwóm typom ludzi - silnym oraz pobłogosławionych przez bogów, którzy cieszyli się nieprawdopodobnym fartem. Jak kiedyś to tłumaczył komuś, ach, już nawet nie pamiętał komu - istniały dwa typy sił. Ta fizyczna i ta mentalna. Sanada bardzo ciężko pracował, by osiągnąć równowagę między tymi dwiema, a przecież i tak nie istnieli wojownicy doskonali.
- Co to za technika przesłuchiwania? - Trzeba było powiedzieć, że była o wiele bardziej skuteczna od torturowania. Shikarui naprawdę lubił skuteczne sposoby, zwłaszcza, że jedno drugiego nie negowało. Tak samo go interesowało, co to była za technika, której używał tamten mężczyzna... ale biorąc pod uwagę, że ten był już nieprzytomny, raczej wiele by im nie powiedział. Trzeba zanotować, że takowa istnieje, a sam Sanada zamierzał uzupełnić swoją wiedzę na temat Aburame. Jego kiepska pamięć i zapominalstwo jakoś zupełnie nie obejmowała tego typu informacji. Tych, które mogły pomóc mu przetrwać. - Czy mogę dostać jedną z broni używanych przez złapanego? Polecamy się na przyszłość. - I takim sposobem mogli w końcu opuścić ten teren... który jednak rzeczywiście nie był skażony.
- Wiesz, co odkryłem? Mogę swoimi oczami badać aktualny stan fizyczny osoby. - Odezwał się do Asaki, kiedy już zebrali się do drogi. Shikarui odwinął z papierka kupioną jeszcze w Karmazynowych Szczytach landrynkę, przypatrując się jej z każdej strony, zanim wrzucił ją do dzioba z pełnym zadowoleniem i szczęściem. - Bardzo dobrze się bawiłem. Choć wtedy martwiłem się, że naprawdę jesteś zatruta. - Przyznał bez najmniejszego skrępowania. - To był godny przeciwnik. Tylko popełnił jeden błąd. - Nie kontrolował dostatecznie swoich robaków, przez co Asaka została zaatakowana. - Sensor, też mi coś. Co za zniewaga. - Nie mówił tego w żadnym wypadku poważnie, choć jak zwykle - poważnie to brzmiało. Miał to być mimo wszystko żarcik. Aktualnie sensorzy przy jego oczach wydawali mu się... bardzo ubogimi stworzeniami.
[z/t]
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Obszar kwarantanny
- Hm, może być. To jeszcze nic. Podobno najpotężniejsi Koseki potrafią sprawić, że ich kryształ jest naprawdę bardzo szybki – podobno – tak mówili, bo Asaka sama nie widziała tego na własne oczy. Jej ojciec był bardzo doświadczonym shinobi, ale nie osiągnął tego najwyższego jeszcze poziomu. Czy ona dostąpi kiedyś tego zaszczytu…? Zakładając, że rzeczywiście była taka możliwość, a nie była to po prostu plotka. Bajeczka opowiadana pomiędzy klanem sprawującym kontrolę nad znaczną częścią Daishi. Legendą wspominaną wrogom, by nie tykali się władców kryształów. Shikarui nie miał okazji widzieć, jak Asaka ćwiczyła technikę tworzącą i kontrolującą ogromnego smoka – nic więc dziwnego, że był zdziwiony. Ciągle przyzwyczajony do ślamazarności niesamowicie wytrzymałego minerału. Ale… cóż, wszystko miało swoje dobre i złe strony. Nie czarujmy się, Asaka miała na swoim ciele wyjątkowo mało śladów tego, że uczestniczyła w walkach. Jasne – było ich kilka, zwłaszcza z czasów, gdy jeszcze nie była w stanie panować nad swoim kekkei genkai, ale w porównaniu do innych ninja w jej wieku, czy na jej poziomie umiejętności – jej skóra była zadziwiająco… gładka.
Asaka nie była w nastroju na przekomarzanki czy na to, by pociągnąć sprawę prędkości smoka i jej zdolności dalej. Zwykle w tym miejscu gotowa była wygłosić jakiś komentarz, uszczypliwą uwagę, rzucić jakieś niezobowiązujące spojrzenie, zacząć żartować… ale nie tym razem. Na koniec uśmiechnęła się jeszcze krótko do Shikiego, choć zaraz ten uśmiech zbladł, ustępując miejsca napięciu, które teraz królowało na jej bladym licu. Gdy dołączył do nich Bakuro, Asaka tylko poklepała go krótko po ramieniu – ale teraz chyba już nikomu nigdzie się nie spieszyło. Zwłaszcza, ze Shiki chyba dobrze się bawił ciągnąc wroga przez całą drogę powrotną. Asaka miała to totalnie gdzieś, więc nawet nie patrzyła na niego krzywo.
Tak, człowiek był słaby i tylko od niego zależało, czy będzie w stanie chodzić z podniesioną głową, czy nie. Jedni przy jednym niepowodzeniu już wieszali psy na bogach, a drudzy, choć początkowo upadali, podnosili się więksi i silniejsi – oczywiście metaforycznie. Jednak cierpienie wcale nie uszlachetniało. A nieszczęścia… Cóż. Te uwielbiały chodzić parami. A czasami nawet stadami. Dziewczyna współczuła synowi staruszka, który teraz stracił nie tylko ojca, ale i brata, ale cóż… Takie było przecież życie, czyż nie? Ona też w jednej chwili straciła wszystko, co miała. A teraz… była tutaj. Patrzyła i słuchała, jak kapitan bierze sprawy w swoje ręce i przesłuchuje tego, kogo im przyprowadzili. A więc jednak – Aburame. Nos Shikaruia się nie mylił. Białowłosa szturchnęła go tylko dyskretnie wtedy, gdy wszystko się potwierdziło, jakby chciała mu przekazać, by więcej w siebie nie wątpił. A to, że tak naprawdę nie była zatruta przyjęła z ulgą i westchnieniem. Żadna odtrutka nie była potrzebna. Rodzina Akiyama niewiele jej powiedziała, jednak tytuł, jaki podał mężczyzna dawał do myślenia. Jakaś złota łuska? Brzmiało na jakąś dziwaczna organizację. Pewnie warto było to zapamiętać… Podziękowali, polecili się na przyszłość… Niedługo później już ich tu nie było, a tylko kieszenie były cięższe.
- Co to znaczy, że możesz badać aktualny stan fizyczny? Że widzisz na odległość, że ktoś jest zmęczony? W sensie bardziej niż jest to oczywiste na pierwszy rzut oka? – Asaka niewiele z tego rozumiała. Kwestia oczu Shikiego bywała dla niej mglista i trzeba jej było pewne sprawy tłumaczyć jak chłop krowie na rowie. Ale przynajmniej wtedy była w stanie bardziej pojąć w czym rzecz. A i chyba te jej szczegółowe, konkretne pytania też pomagały czarnowłosemu w zrozumieniu całej skomplikowanej sprawy jego oczu i tego, co mógł, a czego nie mógł. - Dziękuję. Że nie stałeś bezczynnie – że nie zostawił jej z tym samej. Że niie musiała liczyć na siebie, a mogła się oprzeć na nim. Tak jak opierała się teraz, całkiem dosłownie, bo złotooka zatrzymała się na chwilę, by mocno przytulić się do męża. Ach, sensorzy… ich zdolności były spore, i to oni przecież byli w stanie orzec, że Asaka i jej ojciec muszą być spokrewnieni, ale to, ile mogli zrobić, faktycznie było małym ułamkiem tego, co potrafił Shiki.
- Wiesz, co mi się przypomniało? Opowieść tego mnicha, Shigi. Czy on nie wspominał, że Antykreator zerwał twarz, pod którą była jego własna? Czy to nie przypominało tego, co zrobił ten typek…? – ale Okura i obóz rozbity niedaleko już tego nie słyszał.
[z/t]
Asaka nie była w nastroju na przekomarzanki czy na to, by pociągnąć sprawę prędkości smoka i jej zdolności dalej. Zwykle w tym miejscu gotowa była wygłosić jakiś komentarz, uszczypliwą uwagę, rzucić jakieś niezobowiązujące spojrzenie, zacząć żartować… ale nie tym razem. Na koniec uśmiechnęła się jeszcze krótko do Shikiego, choć zaraz ten uśmiech zbladł, ustępując miejsca napięciu, które teraz królowało na jej bladym licu. Gdy dołączył do nich Bakuro, Asaka tylko poklepała go krótko po ramieniu – ale teraz chyba już nikomu nigdzie się nie spieszyło. Zwłaszcza, ze Shiki chyba dobrze się bawił ciągnąc wroga przez całą drogę powrotną. Asaka miała to totalnie gdzieś, więc nawet nie patrzyła na niego krzywo.
Tak, człowiek był słaby i tylko od niego zależało, czy będzie w stanie chodzić z podniesioną głową, czy nie. Jedni przy jednym niepowodzeniu już wieszali psy na bogach, a drudzy, choć początkowo upadali, podnosili się więksi i silniejsi – oczywiście metaforycznie. Jednak cierpienie wcale nie uszlachetniało. A nieszczęścia… Cóż. Te uwielbiały chodzić parami. A czasami nawet stadami. Dziewczyna współczuła synowi staruszka, który teraz stracił nie tylko ojca, ale i brata, ale cóż… Takie było przecież życie, czyż nie? Ona też w jednej chwili straciła wszystko, co miała. A teraz… była tutaj. Patrzyła i słuchała, jak kapitan bierze sprawy w swoje ręce i przesłuchuje tego, kogo im przyprowadzili. A więc jednak – Aburame. Nos Shikaruia się nie mylił. Białowłosa szturchnęła go tylko dyskretnie wtedy, gdy wszystko się potwierdziło, jakby chciała mu przekazać, by więcej w siebie nie wątpił. A to, że tak naprawdę nie była zatruta przyjęła z ulgą i westchnieniem. Żadna odtrutka nie była potrzebna. Rodzina Akiyama niewiele jej powiedziała, jednak tytuł, jaki podał mężczyzna dawał do myślenia. Jakaś złota łuska? Brzmiało na jakąś dziwaczna organizację. Pewnie warto było to zapamiętać… Podziękowali, polecili się na przyszłość… Niedługo później już ich tu nie było, a tylko kieszenie były cięższe.
- Co to znaczy, że możesz badać aktualny stan fizyczny? Że widzisz na odległość, że ktoś jest zmęczony? W sensie bardziej niż jest to oczywiste na pierwszy rzut oka? – Asaka niewiele z tego rozumiała. Kwestia oczu Shikiego bywała dla niej mglista i trzeba jej było pewne sprawy tłumaczyć jak chłop krowie na rowie. Ale przynajmniej wtedy była w stanie bardziej pojąć w czym rzecz. A i chyba te jej szczegółowe, konkretne pytania też pomagały czarnowłosemu w zrozumieniu całej skomplikowanej sprawy jego oczu i tego, co mógł, a czego nie mógł. - Dziękuję. Że nie stałeś bezczynnie – że nie zostawił jej z tym samej. Że niie musiała liczyć na siebie, a mogła się oprzeć na nim. Tak jak opierała się teraz, całkiem dosłownie, bo złotooka zatrzymała się na chwilę, by mocno przytulić się do męża. Ach, sensorzy… ich zdolności były spore, i to oni przecież byli w stanie orzec, że Asaka i jej ojciec muszą być spokrewnieni, ale to, ile mogli zrobić, faktycznie było małym ułamkiem tego, co potrafił Shiki.
- Wiesz, co mi się przypomniało? Opowieść tego mnicha, Shigi. Czy on nie wspominał, że Antykreator zerwał twarz, pod którą była jego własna? Czy to nie przypominało tego, co zrobił ten typek…? – ale Okura i obóz rozbity niedaleko już tego nie słyszał.
[z/t]
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości