Dom rodziny Nijima
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Spojrzenie, którym Miwako obdarzyła Shikaruia, można by pokroić słodycze w kształcie kwiatów na pojedyncze płatki, gdyby czarnowłosy nie zdążył już wszystkich pochłonąć. Zachowywał się jak... jak starszy brat, który przyłapał ją na czymś niewłaściwym i teraz skarży z zadowoleniem do mamy. Choć tak naprawdę Sanada po prostu nie dawał jej się schować w niedopowiedzeniach, odkrywał ją w taki sposób, w jaki sama nigdy by się nie pokazała. Z drugiej strony jednak, w odpowiedzi nie wydarzyło się nic strasznego, Asaka podchodziła do tego zupełnie naturalnie, nawet z żartem. Wcale nie bolało...
- Herbata jest lekarstwem na wszystko - zaprotestowała, zdobywając się na lekki uśmiech, jej dłonie z uczuciem objęły ciepłą filiżankę.
Daleko jej było do tej ekscytacji, z jaką Shikarui rzucił się na słodycze, ale właściwie nie miała prawa go oceniać... I w rzeczywistości nie miała mu za złe, że tak dopowiadał otwarcie wszystko to, czego ona nie chciała powiedzieć wprost. Wydawał się bardzo otwartą i bezpośrednią osobą, która źle znosi kluczenie dookoła jakiegoś tematu. Z pewnością też wiedział, że Asaka nie miała problemu z klanem Jugo, zresztą, chyba sam też do niego należał?
Skinęła głową, gdy Asaka pochwaliła jej plany. Nie chciała rozwijać tego tematu, bo to był temat do osobnej historii, znów ponurej i znów nadającej się do tego, by raczyć się przy niej bardzo gorzką herbatą. A tutaj nie miało być gorzko, Shikarui sam obiecywał. Odłożyła to więc, niekoniecznie na zawsze. Po prostu nie dzisiaj.
- Do Cesarstwa? - najtrudniejszy punkt na jej liście, położone właściwie po drugiej stronie świata, oddzielone wodą, podzielone na wysepki, naprawdę stanowiły dla niej trudny do zgryzienia problem - Ojejku, chcę, bardzo. Postaram się wszystko z nimi ustalić. Kiedy się pobieracie? - zapytała z przekonaniem, że to wszystko już ustalone.
Nie mogła się nadziwić tej przedziwnej parze. Byli pewni siebie, bardzo pewni, ale jednocześnie w zadziwiająco naturalny sposób przyjmowali wszystko to, czym była. Razem z jej niedoskonałościami i słabościami. Za to bezlitośnie odrzucali wszelkie, nawet najładniejsze maski, które ona tak lubiła. Czemu tak? Być może wyjaśnienie tkwiło w historii, którą miała usłyszeć od Shikaruia.
- To tak jak ja - ze zdziwieniem spojrzała na Asakę, rzeczywiście zawiązywała się między nimi pewna nić zrozumienia, i to nie tylko dlatego, że obie były kobietami z Karmazynowych Szczytów - Mam nadzieję, że później jest już łatwiej?
Ciężko jest wierzyć w siebie, gdy dla porównania masz wszystkie te dzieciaki shinobi, trzymające shurikeny chyba od kołyski. Miwkao nie poddawała się, bo to była jedyna droga dla osiągnięcia jej celu. Czasami tylko przychodziło jej do głowy, że rodzice specjalnie zgodzili się na ten trening z przeświadczeniem, że dziewczyna po prostu nie da rady i odpuści uznając, że zrobiła już wszystko, co tylko mogła. Tyle tylko, że jasnowłosa nie godziła się nigdy z własnymi porażkami i zakładała, że jeśli coś nie wychodzi, to włożyła w to za mało pracy. Tak przecież została wychowana - by dążyć ku doskonałości. Więc zaciskała zęby i próbowała dalej.
- Herbata jest lekarstwem na wszystko - zaprotestowała, zdobywając się na lekki uśmiech, jej dłonie z uczuciem objęły ciepłą filiżankę.
Daleko jej było do tej ekscytacji, z jaką Shikarui rzucił się na słodycze, ale właściwie nie miała prawa go oceniać... I w rzeczywistości nie miała mu za złe, że tak dopowiadał otwarcie wszystko to, czego ona nie chciała powiedzieć wprost. Wydawał się bardzo otwartą i bezpośrednią osobą, która źle znosi kluczenie dookoła jakiegoś tematu. Z pewnością też wiedział, że Asaka nie miała problemu z klanem Jugo, zresztą, chyba sam też do niego należał?
Skinęła głową, gdy Asaka pochwaliła jej plany. Nie chciała rozwijać tego tematu, bo to był temat do osobnej historii, znów ponurej i znów nadającej się do tego, by raczyć się przy niej bardzo gorzką herbatą. A tutaj nie miało być gorzko, Shikarui sam obiecywał. Odłożyła to więc, niekoniecznie na zawsze. Po prostu nie dzisiaj.
- Do Cesarstwa? - najtrudniejszy punkt na jej liście, położone właściwie po drugiej stronie świata, oddzielone wodą, podzielone na wysepki, naprawdę stanowiły dla niej trudny do zgryzienia problem - Ojejku, chcę, bardzo. Postaram się wszystko z nimi ustalić. Kiedy się pobieracie? - zapytała z przekonaniem, że to wszystko już ustalone.
Nie mogła się nadziwić tej przedziwnej parze. Byli pewni siebie, bardzo pewni, ale jednocześnie w zadziwiająco naturalny sposób przyjmowali wszystko to, czym była. Razem z jej niedoskonałościami i słabościami. Za to bezlitośnie odrzucali wszelkie, nawet najładniejsze maski, które ona tak lubiła. Czemu tak? Być może wyjaśnienie tkwiło w historii, którą miała usłyszeć od Shikaruia.
- To tak jak ja - ze zdziwieniem spojrzała na Asakę, rzeczywiście zawiązywała się między nimi pewna nić zrozumienia, i to nie tylko dlatego, że obie były kobietami z Karmazynowych Szczytów - Mam nadzieję, że później jest już łatwiej?
Ciężko jest wierzyć w siebie, gdy dla porównania masz wszystkie te dzieciaki shinobi, trzymające shurikeny chyba od kołyski. Miwkao nie poddawała się, bo to była jedyna droga dla osiągnięcia jej celu. Czasami tylko przychodziło jej do głowy, że rodzice specjalnie zgodzili się na ten trening z przeświadczeniem, że dziewczyna po prostu nie da rady i odpuści uznając, że zrobiła już wszystko, co tylko mogła. Tyle tylko, że jasnowłosa nie godziła się nigdy z własnymi porażkami i zakładała, że jeśli coś nie wychodzi, to włożyła w to za mało pracy. Tak przecież została wychowana - by dążyć ku doskonałości. Więc zaciskała zęby i próbowała dalej.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Shikarui miał wielkie szczęście, że trafił na taką kobietę, jak Asaka. Nie był nieporadny życiowo, ale nie potrafił za dobrze zorganizować obowiązków domowych, a jego znajomość kulinariów ograniczała się do tego, jak obrać ziemniaki i ugotować ryż. To już coś. Nie myślał nigdy nad tym, że przyjdzie mu porządnie zszywać własne ciuchy, chociaż już musiał swoje ubranie łatać byle czym - i byle jak - miał dwie lewe ręce do tego, co miało być domowymi obowiązkami, bo tego, czego uczyły się te kobiety i jak poznawały świat, było odmienne od tego, w jaki sposób on świat poznawał. Więc miał szczęście. Szczęście do jej cierpliwości. Jej miłości. Honoru, który niosła razem z sobą, by prostując się wyglądać na tyle godnie, by każdy wiedział, że to za wysokie progi. Nie ważne, jak było w rzeczywistości. Urodziła się nisko, a windowała inną osobę na progi dotykające Nieba. Cesarzowa, której nigdy żaden Tygrys, nawet Byakko, nie powinien dotknąć. A jednak nie było w niej niczego królewskiego i nie przyjdzie mu toczyć boju ze smokami, pokonywać schodów do najwyższej wieży, ni szukać wróżki, która stworzyłaby dla nich z dyni zaczarowaną karocę, a z myszek rumaki do niej. Za to Miwako na pewno przydałby się książę na białym koni, dzięki któremu uwierzyłaby w samą siebie. Nie ten fircykowaty, tylko ten z prawdziwego zdarzenia, dla którego poprawność nie byłaby ważniejsza od samej Miwako. Ktoś, kto by ją stąd porwał, bo dziewczę było królewną z najwyższej z wież. Dziś zawitali u niej w gościnę, ale już jutro przepędzić ich może zła wiedźma, grożąc, że zasieje tu las z ostrokrzewu. Jeszcze przyjdzie jej czas na to, co dostał już czarnowłosy. Wydawałoby się, że w takim punkcie już nie trzeba było walczyć dalej. Człowiek dążył do tego, by być kochanym i mieć kogo kochać. Tylko co potem? Marzenia, spełnianie ambicji. Wspieranie siebie wzajem w dążeniu do tych celów. Póki żyjesz, nikt nigdy nie powie ci: "stop". Nigdy nie będzie dość. I oby naprawdę nasz świat nigdy się nie zatrzymał, dając nadzieję na każdy następny dzień, a nie zabierając go wraz z tymi, którzy świtu nigdy więcej nie ujrzą.
Nie wiedział, na co działa lepiej gorzka herbata. W jego mniemaniu nie działała wcale, lecz tam, gdzie dorośli rozmawiają - dziecko milczało. Shikarui bardziej zainteresowany był cukierkiem, którego mielił, niż rozmową. I chociaż wyglądał na rozanielonego, to jego myśli wędrowały po najbliższym pogrzebie. Odwiedzał znajomy cmentarz, który wiał pustką, zatarte nagrobki i zarośnięte kurhany. Ten Saki nigdy tak nie zarośnie, prawda? Nie pozwolą mu. Drapało go to, że będzie ciągle za daleko. "Powinienem był przybyć wcześniej. Gdybym tylko był tu wcześniej. Gdybym tylko był tu wcześniej." Nigdy nie uważał się za wybitnie inteligentnego, nawet jeśli nie uważał się za kretyna. Skoro nie był kretynem, to czemu, do jasnej cholery, aż tyle zajęło mu przywędrowanie tutaj? Tak dumnie to brzmiało - przewędrować kontynent. Tymczasem wyliczenie tych lat, których doliczył się ostatnio przy Asace, wypowiedzenie ich tutaj, na głos, uświadomienie sobie, jak wiele minęło - jakoś go to przerosło. Uciął więc myśli - po prostu wędrował. Wydawało mu się, że znów czuje nieprzyjemne pieczenie dłoni od rwania zamarzniętych roślin z zarośniętego kurhanu. Spojrzenie, którym odpowiedział Miwako, na jej cięcie, na to ostrze, którym go obdarzyła, było takie samo, jak każde inne. Skupione na smaku cukierków. Znudzona lawenda, zimna. Nie potrzeba było jakichkolwiek czynów, by uznać posiadacza tych kryształowych, jasnych sadzawek za bezdusznego, niemoralnego i pozbawionego skrupułów. A może jednak? Pozory przecież mylą. Tak jak można było się pomylić widząc uśmiechy Miwako. Jak można było się pomylić, widząc ostre i twarde spojrzenia Asaki. Córka kupców mogła go nawet obdzierać tym spojrzeniem ze skóry, ale załapał jasny przekaz. Za dużo gadasz. Śmieszne, zawsze mu mówili, że raczej mówi za mało. Co za dziwna sprawa.
Zgadza się, wypierał się jak ognia. Dodatkowe towarzystwo zawsze obciążało, marudziło i stanowiło problem wyceny. Za ile można ich sprzedać i czy Asaka będzie bardzo zła, jeśli zażąda chociaż 50 monet. A zawsze byłaby zła, więc ze sprzedaży nici. Żarty żartami, ale Miwako, chociaż nieznajoma, była członkiem jego stada, jego rodziny, a już zostało powiedziane - o członków rodziny trzeba dbać. Nie uważał, żeby dodatkowa towarzyszka w jej postaci było obciążenie jakimkolwiek. Ba! Nawet był gotów się postarać, żeby nie narażać jej oczu na rzeczy, do których bardzo lubił się posuwać. Przynajmniej mógł spróbować się starać. Był moment, w którym próbował opamiętać samego siebie, ale przegrał ze swoim własnymi pragnieniami. Im dalej w las tym było gorzej. W końcu to po prostu zaakceptował. Darował sobie tutaj komentarz na temat tego, że dziewczyna była kunoichi i przecież nie powinna w tym wieku musieć pytać o pozwolenie, czy może gdzieś iść czy nie. Świat rządził się swoimi prawidłami, a ona była panienką z dobrego domu. Kim był, by to podważać? Hmph, kimś, kto nie kładł na to faka. Tym nie mniej przeczuwał, że taki komentarz byłby tutaj nie na miejscu, chamski i co najważniejsze - byłby hipokretynizmem. Nie lubił hipokryzji. Przynajmniej w tym momencie mu się nie podobała.
- Termin jeszcze nie został ustalony. Obiecuję, że wyślę do ciebie gońca z zaproszeniem. Dla twojej rodziny i Shuichiego również. Rodzina Saki jest moją rodziną. - Chociaż z góry zakładał, że akurat rodziny Miwako nie lubił, to wypadało jej rodziców również zaprosić, jakby to inaczej wyglądało. - Asaka i jej rodzina nie są uprzedzeni do Jugo. - Dodał, by to też nie tworzyło jakichś wątpliwości. Te nasuwały się same przez się. Były już wyszeptane między wierszami w tym, jak okrężnie Miwako próbowała wyjaśnić samą siebie, jaką to ona kunoichi jest. Młodą, zbyt młodą. Shikarui bardzo lubił dłonie nie skażone krwią. Czyste i nieskazitelne. Sprawiały, że miał ochotę chronić takie osoby. Słabszych członków swego stada. Czy to nie było obowiązkiem przywódcy?
Nie przerywał im w dalszej konwersacji, odsuwając swoją opowieść w czasie. Nie ucieknie. Im bliżej jednak była, tym mniej miał na nią ochotę. Tym herbata stawała się zimniejsza i tym głośniej słyszał śnieg za oknem. Padał tuż za jego plecami. Ostatni cukierek stopił się na jego języku i popił go herbatą. Niesłodzoną. Spłukała posmak cukierka, była przyjemnie ciepła i ani trochę gorzka. Młoda gospodyni rzeczywiście potrafiła parzyć herbatę. Hm, no tak, Asaka przecież spędziła swoje dzieciństwo na rzeczach innych niż bieganie z bronią dla shinobi w dłoni. A Miwako... jednak była starsza niż lat 11? Informacje wpadały do jego głowy, ale nie rozckliwiał się nad nimi. Chyba powinien. Och, w tym spokoju i dźwięku toczonych rozmów nie było takiej potrzeby.
- Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę.
Później jest tylko łatwiej.
Nie wiedział, na co działa lepiej gorzka herbata. W jego mniemaniu nie działała wcale, lecz tam, gdzie dorośli rozmawiają - dziecko milczało. Shikarui bardziej zainteresowany był cukierkiem, którego mielił, niż rozmową. I chociaż wyglądał na rozanielonego, to jego myśli wędrowały po najbliższym pogrzebie. Odwiedzał znajomy cmentarz, który wiał pustką, zatarte nagrobki i zarośnięte kurhany. Ten Saki nigdy tak nie zarośnie, prawda? Nie pozwolą mu. Drapało go to, że będzie ciągle za daleko. "Powinienem był przybyć wcześniej. Gdybym tylko był tu wcześniej. Gdybym tylko był tu wcześniej." Nigdy nie uważał się za wybitnie inteligentnego, nawet jeśli nie uważał się za kretyna. Skoro nie był kretynem, to czemu, do jasnej cholery, aż tyle zajęło mu przywędrowanie tutaj? Tak dumnie to brzmiało - przewędrować kontynent. Tymczasem wyliczenie tych lat, których doliczył się ostatnio przy Asace, wypowiedzenie ich tutaj, na głos, uświadomienie sobie, jak wiele minęło - jakoś go to przerosło. Uciął więc myśli - po prostu wędrował. Wydawało mu się, że znów czuje nieprzyjemne pieczenie dłoni od rwania zamarzniętych roślin z zarośniętego kurhanu. Spojrzenie, którym odpowiedział Miwako, na jej cięcie, na to ostrze, którym go obdarzyła, było takie samo, jak każde inne. Skupione na smaku cukierków. Znudzona lawenda, zimna. Nie potrzeba było jakichkolwiek czynów, by uznać posiadacza tych kryształowych, jasnych sadzawek za bezdusznego, niemoralnego i pozbawionego skrupułów. A może jednak? Pozory przecież mylą. Tak jak można było się pomylić widząc uśmiechy Miwako. Jak można było się pomylić, widząc ostre i twarde spojrzenia Asaki. Córka kupców mogła go nawet obdzierać tym spojrzeniem ze skóry, ale załapał jasny przekaz. Za dużo gadasz. Śmieszne, zawsze mu mówili, że raczej mówi za mało. Co za dziwna sprawa.
Zgadza się, wypierał się jak ognia. Dodatkowe towarzystwo zawsze obciążało, marudziło i stanowiło problem wyceny. Za ile można ich sprzedać i czy Asaka będzie bardzo zła, jeśli zażąda chociaż 50 monet. A zawsze byłaby zła, więc ze sprzedaży nici. Żarty żartami, ale Miwako, chociaż nieznajoma, była członkiem jego stada, jego rodziny, a już zostało powiedziane - o członków rodziny trzeba dbać. Nie uważał, żeby dodatkowa towarzyszka w jej postaci było obciążenie jakimkolwiek. Ba! Nawet był gotów się postarać, żeby nie narażać jej oczu na rzeczy, do których bardzo lubił się posuwać. Przynajmniej mógł spróbować się starać. Był moment, w którym próbował opamiętać samego siebie, ale przegrał ze swoim własnymi pragnieniami. Im dalej w las tym było gorzej. W końcu to po prostu zaakceptował. Darował sobie tutaj komentarz na temat tego, że dziewczyna była kunoichi i przecież nie powinna w tym wieku musieć pytać o pozwolenie, czy może gdzieś iść czy nie. Świat rządził się swoimi prawidłami, a ona była panienką z dobrego domu. Kim był, by to podważać? Hmph, kimś, kto nie kładł na to faka. Tym nie mniej przeczuwał, że taki komentarz byłby tutaj nie na miejscu, chamski i co najważniejsze - byłby hipokretynizmem. Nie lubił hipokryzji. Przynajmniej w tym momencie mu się nie podobała.
- Termin jeszcze nie został ustalony. Obiecuję, że wyślę do ciebie gońca z zaproszeniem. Dla twojej rodziny i Shuichiego również. Rodzina Saki jest moją rodziną. - Chociaż z góry zakładał, że akurat rodziny Miwako nie lubił, to wypadało jej rodziców również zaprosić, jakby to inaczej wyglądało. - Asaka i jej rodzina nie są uprzedzeni do Jugo. - Dodał, by to też nie tworzyło jakichś wątpliwości. Te nasuwały się same przez się. Były już wyszeptane między wierszami w tym, jak okrężnie Miwako próbowała wyjaśnić samą siebie, jaką to ona kunoichi jest. Młodą, zbyt młodą. Shikarui bardzo lubił dłonie nie skażone krwią. Czyste i nieskazitelne. Sprawiały, że miał ochotę chronić takie osoby. Słabszych członków swego stada. Czy to nie było obowiązkiem przywódcy?
Nie przerywał im w dalszej konwersacji, odsuwając swoją opowieść w czasie. Nie ucieknie. Im bliżej jednak była, tym mniej miał na nią ochotę. Tym herbata stawała się zimniejsza i tym głośniej słyszał śnieg za oknem. Padał tuż za jego plecami. Ostatni cukierek stopił się na jego języku i popił go herbatą. Niesłodzoną. Spłukała posmak cukierka, była przyjemnie ciepła i ani trochę gorzka. Młoda gospodyni rzeczywiście potrafiła parzyć herbatę. Hm, no tak, Asaka przecież spędziła swoje dzieciństwo na rzeczach innych niż bieganie z bronią dla shinobi w dłoni. A Miwako... jednak była starsza niż lat 11? Informacje wpadały do jego głowy, ale nie rozckliwiał się nad nimi. Chyba powinien. Och, w tym spokoju i dźwięku toczonych rozmów nie było takiej potrzeby.
- Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę.
Później jest tylko łatwiej.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Gdy było się córką z dobrej rodziny naturalnym było, że rodzice podejmują wiele z decyzji. Nie przez całe życie, nie przez cały czas, ale Asaka była pewna, że Miwako jest od niej dużo młodsza, to i ze zdaniem matki czy ojca musi się jeszcze liczyć. Kunoichi czy nie. Nawet jej siostra, dziewczyna, która ukończyła już cały trening do bycia shinobi, dziewczyna, która chodzi na misje, nie miała za wiele do powiedzenia w kwestii doboru dla niej męża. Mogła tupać nóżką, ale to nic by nie zmieniło i wszyscy o tym wiedzieli. Mogła uciec i porzucić wszystko, czym i kim dotychczas była, albo przyjąć to z pokorą. Wybrała drugą opcję. Tak jak tę drugą opcję wybierała zdecydowanie lwia część młodych dziewcząt urodzonych i wychowanych w Karmazynowych Szczytach. Z Asaką była inna sprawa. Była… no cóż starą panną, „starą” na tyle, że jej rodzina niewiele miała do powiedzenia; „gorszą” na tyle, że nikt układać jej życia nie chciał, czy raczej nie za bardzo mógł, i „lepszą” na tyle, że nikt jej byle jakiego męża znajdować i wciskać nie chciał. To i zaczęła się włóczyć po świecie, znudzona już ciągłym życiem w Daishi. Nikt jej nie zatrzymał. Nikt nie miał za złe. Nikt też nie uważał, że porzuciła rodzinę i swoje wychowanie. A teraz była tutaj i wiedziała, że rodzice Miwako mogą nie być zadowoleni i mogą chcieć mieć coś do powiedzenia w kwestii jej podróży z dwójką… praktycznie obcych osób. Nie tak całkowicie obcych, ale dla jej rodziców zapewne tak. Lecz kto wie? Może akurat?
- Gdyby tak było, to na świecie nie byłoby cierpienia, a my też nie bylibyśmy potrzebni – zażartowała, odbijając piłeczkę do protestującej Miwako. Zauważyła spojrzenie, jakim obdarowała Shikiego, ale ten kompletnie nie wydawał się tym wzruszony; tak jak i na Asace nie zrobiło to większego wrażenia. Ale też nie na niej miało.
Nazwanie Shikaruia bezpośrednim było… Czym, pomyłką roku? Owszem, potrafił być bezpośredni, czasem nawet aż za bardzo, ale wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji, opowieści, graniczyło z cudem. Dlatego lepiej było czasami nie pytać, nie naciskać, nie drapać, w nadziei na to, że samemu przyjdzie mu ochota na to, by coś wyjaśnić. Dlatego też tak wiele niedopowiedzeń wisiało pomiędzy lawendową tonią, a złotym polem zboża. On nie mówił, ona nie pytała. I vice versa.
Już szukała odpowiedzi na pytanie „kiedy się pobieracie”, ale czarnowłosy ją ubiegł. I chyba dobrze, bo Asaka była gotowa powiedzieć coś w stylu „najpierw wypadałoby zapytać mojego ojca o zdanie. Albo mnie poprosić o rękę”, no ale tym razem to Shiki okazał się tym bardziej dyplomatycznym. Rzeczywiście, nie mieli jeszcze ustalonego terminu. I dotychczas jakakolwiek rozmowa o tym odbyła się pomiędzy nim a jej macochą.
- Jak mogłabym? – zapytała nieco zaczepnie w odpowiedzi. Nie, rzeczywiście, nie była uprzedzona. Jej rodzina też nie za specjalnie. Może powinni, ale jakoś tak wyszło, że… No cóż. Shikarui może nie był typowym przedstawicielem swego rodu, ale słowo się rzekło, a Asaka nigdy nie czuła się w jego obecności zagrożona. Ani nim, ani niczym innym.
- Nie… Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę i się przy tym nie zmienić i nie zatracić – dodała, gdy już Shikarui powiedział swoje. Ale poniekąd miał rację. To był najtrudniejszy krok. - Ale jest łatwiej. Gdy zdajesz sobie sprawę, że życie nie jest wieczne, nie pakujesz się bezmyślnie pod broń wroga. A tak robią dzieci, przekonane, że skoro skończyły trening, to są już najmądrzejsze i najsilniejsze na świecie – dlatego tak mało shinobich dożywała lat dwudziestu.
Wykańczała ich po drodze ich własna głupota.
- Gdyby tak było, to na świecie nie byłoby cierpienia, a my też nie bylibyśmy potrzebni – zażartowała, odbijając piłeczkę do protestującej Miwako. Zauważyła spojrzenie, jakim obdarowała Shikiego, ale ten kompletnie nie wydawał się tym wzruszony; tak jak i na Asace nie zrobiło to większego wrażenia. Ale też nie na niej miało.
Nazwanie Shikaruia bezpośrednim było… Czym, pomyłką roku? Owszem, potrafił być bezpośredni, czasem nawet aż za bardzo, ale wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji, opowieści, graniczyło z cudem. Dlatego lepiej było czasami nie pytać, nie naciskać, nie drapać, w nadziei na to, że samemu przyjdzie mu ochota na to, by coś wyjaśnić. Dlatego też tak wiele niedopowiedzeń wisiało pomiędzy lawendową tonią, a złotym polem zboża. On nie mówił, ona nie pytała. I vice versa.
Już szukała odpowiedzi na pytanie „kiedy się pobieracie”, ale czarnowłosy ją ubiegł. I chyba dobrze, bo Asaka była gotowa powiedzieć coś w stylu „najpierw wypadałoby zapytać mojego ojca o zdanie. Albo mnie poprosić o rękę”, no ale tym razem to Shiki okazał się tym bardziej dyplomatycznym. Rzeczywiście, nie mieli jeszcze ustalonego terminu. I dotychczas jakakolwiek rozmowa o tym odbyła się pomiędzy nim a jej macochą.
- Jak mogłabym? – zapytała nieco zaczepnie w odpowiedzi. Nie, rzeczywiście, nie była uprzedzona. Jej rodzina też nie za specjalnie. Może powinni, ale jakoś tak wyszło, że… No cóż. Shikarui może nie był typowym przedstawicielem swego rodu, ale słowo się rzekło, a Asaka nigdy nie czuła się w jego obecności zagrożona. Ani nim, ani niczym innym.
- Nie… Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę i się przy tym nie zmienić i nie zatracić – dodała, gdy już Shikarui powiedział swoje. Ale poniekąd miał rację. To był najtrudniejszy krok. - Ale jest łatwiej. Gdy zdajesz sobie sprawę, że życie nie jest wieczne, nie pakujesz się bezmyślnie pod broń wroga. A tak robią dzieci, przekonane, że skoro skończyły trening, to są już najmądrzejsze i najsilniejsze na świecie – dlatego tak mało shinobich dożywała lat dwudziestu.
Wykańczała ich po drodze ich własna głupota.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
A jaki był wybór? Honor i godność były w tym, żeby poddać się decyzjom rodziny, uszanować je i za nimi podążyć, odsuwając na bok własne pragnienia. Tylko w tym. Będziesz posłuszna, albo nakarmią cię pogardą, trującą i gorzką, solidnie zaprawioną uwiędłymi marzeniami, z których sami niegdyś zrezygnowali. Ta maszyna napędzała się sama, choć nie zawsze było aż tak źle. Wiele było rodzin, w których głos córki miał znaczenie. Wtedy owszem, wszystko odbywało się zgodnie z przyjętymi zasadami, ale oblubieniec był tym jedynym i tym wybranym wcześniej. A Miwako... wyhodowana została w tym celu właśnie, by dobrze wyjść za mąż i wzmocnić pozycję rodziny. Krew shinobi była czynnikiem, którego nikt nie brał w tym wszystkim pod uwagę, i choć udało jej się uzyskać rangę doko, nadal odpowiadała najpierw przed swoimi rodzicami, dopiero potem przed liderem szczepu. Czy to aż tak dziwne, że musiała zapytać o pozwolenie na daleką wyprawę? Może zaskakiwało to w rodzinach ninja. Ale jej rodzice shinobi nie byli, gorzej, to kupcy. Potrafili liczyć jak sam diabeł. Coś jednak nawet oni przeoczyli - Kokoro nie zdawała sobie sprawy z istnienia Shikaruia. Gdyby wiedzieli, zapewne przyspieszyliby swoją podróż, by odseparować od niego swą doskonale ułożoną córkę. Choćby przyszło im zamęczyć konie.
- To fakt - musiała się niechętnie zgodzić z Asaką, szkoda jej było po obaleniu pięknej teorii.
Cóż, dla niej Shikarui był bezpośredni. Niekoniecznie wylewny i otwarty, nie czytała z niego jak z otwartej księgi, ale kiedy o czymś mówił, robił to prosto z mostu, a nieraz też siłą i precyzją rozpędzonego bicza. Słowa Asaki przypominały drapanie wilczej łapy - niby miękka i przyjemna, ale czujesz końce skrytych pazurów i wiesz, że w każdej chwili mogą się wysunąć by przelać krew.
- W takim razie będę czekać na wiadomość. Z wielką przyjemnością przybędę na wasz ślub - spokojne, formalne słowa, ale wypowiedziane szczerze i z wdzięcznością za to, że postrzegano ją za kogoś bliskiego - Jako prezent dla pana młodego oczywiście cukierki.
Zerknęła na Asakę. Dziwnie trochę, że nie są uprzedzeni. Do tej pory nie spotkała się z dobrymi opiniami na temat członków swego szczepu, a i sama była raczej dość przerażona tym, że pewnego dnia może przeobrazić się w jakieś monstrum, niezdolne do podejmowania racjonalnych decyzji. Skupione na rozlewaniu krwi. Skrzywiła się.
- Wybacz, że chciałam to ukryć. Nie jest to dla mnie powód do dumy - skłoniła lekko głowę przed białowłosą, na wypadek, gdyby poczuła się trochę urażona jej postawą.
Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę... i jak tu powiedzieć, że Shikarui nie jest bezpośredni? Tym razem też poparła go Asaka, więc chyba nie było miejsca na złudzenia. Zabić kogoś... mówili o tym podczas treningu shinobi, ale Miwako nigdy nie myślała na poważnie, że przyjdzie jej odebrać komuś życie. Także sztuki ninja, których się uczyła, nie były jakieś ostateczne i mordercze. Niezbyt też eleganckie, no ale trudno. Chciała umieć na tyle, by zapewnić sobie bezpieczeństwo w podróży. Nie, żeby posiadała jakieś wyjątkowo szlachetne czy czułe serce, z natury jednak unikała niepotrzebnych problemów. No i... właściwie nigdy jeszcze nie widziała zabójstwa. Trudno powiedzieć, jakie uczucia będą jej przy tym towarzyszyć. Zerknęła na swoje odbicie w tafli herbaty, zastanawiając się, czy nieświadomie nie postawiła stopy na drodze bez powrotu. Wątpliwe jednak. Była przecież dobra w odcinaniu się od swojego serca.
- Opowiesz swoją historię, Shikarui-san? - zaproponowała, nie chcąc dalej rozwijać tematu zabijania.
- To fakt - musiała się niechętnie zgodzić z Asaką, szkoda jej było po obaleniu pięknej teorii.
Cóż, dla niej Shikarui był bezpośredni. Niekoniecznie wylewny i otwarty, nie czytała z niego jak z otwartej księgi, ale kiedy o czymś mówił, robił to prosto z mostu, a nieraz też siłą i precyzją rozpędzonego bicza. Słowa Asaki przypominały drapanie wilczej łapy - niby miękka i przyjemna, ale czujesz końce skrytych pazurów i wiesz, że w każdej chwili mogą się wysunąć by przelać krew.
- W takim razie będę czekać na wiadomość. Z wielką przyjemnością przybędę na wasz ślub - spokojne, formalne słowa, ale wypowiedziane szczerze i z wdzięcznością za to, że postrzegano ją za kogoś bliskiego - Jako prezent dla pana młodego oczywiście cukierki.
Zerknęła na Asakę. Dziwnie trochę, że nie są uprzedzeni. Do tej pory nie spotkała się z dobrymi opiniami na temat członków swego szczepu, a i sama była raczej dość przerażona tym, że pewnego dnia może przeobrazić się w jakieś monstrum, niezdolne do podejmowania racjonalnych decyzji. Skupione na rozlewaniu krwi. Skrzywiła się.
- Wybacz, że chciałam to ukryć. Nie jest to dla mnie powód do dumy - skłoniła lekko głowę przed białowłosą, na wypadek, gdyby poczuła się trochę urażona jej postawą.
Najtrudniej jest zabić pierwszą osobę... i jak tu powiedzieć, że Shikarui nie jest bezpośredni? Tym razem też poparła go Asaka, więc chyba nie było miejsca na złudzenia. Zabić kogoś... mówili o tym podczas treningu shinobi, ale Miwako nigdy nie myślała na poważnie, że przyjdzie jej odebrać komuś życie. Także sztuki ninja, których się uczyła, nie były jakieś ostateczne i mordercze. Niezbyt też eleganckie, no ale trudno. Chciała umieć na tyle, by zapewnić sobie bezpieczeństwo w podróży. Nie, żeby posiadała jakieś wyjątkowo szlachetne czy czułe serce, z natury jednak unikała niepotrzebnych problemów. No i... właściwie nigdy jeszcze nie widziała zabójstwa. Trudno powiedzieć, jakie uczucia będą jej przy tym towarzyszyć. Zerknęła na swoje odbicie w tafli herbaty, zastanawiając się, czy nieświadomie nie postawiła stopy na drodze bez powrotu. Wątpliwe jednak. Była przecież dobra w odcinaniu się od swojego serca.
- Opowiesz swoją historię, Shikarui-san? - zaproponowała, nie chcąc dalej rozwijać tematu zabijania.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Podróże kształcą - powiedział kiedyś jakiś człowiek, na pewno mądry. Dopisz jeszcze, że był mnichem i zacznie się całkiem mądra przypowiastka wypleciona jeszcze mądrzejszymi sentencjami. Podróże na pewno marnują, a czy kształcą? Im dłużej jesteś poza domem, tym bardziej do niego tęsknisz i bzdurą jest, że dom był tam, gdzie twoje serce. Shikarui nosił je w swojej piersi jak żółw skorupę na plecach, ale nawet on myślał o solidnych ścianach, w których rzadko panowała całkowita cisza, bo ciągle kręcili się po nich członkowie rodziny, służba, goście. Prędzej czy później tęskniła większość, jeśli tylko mieli chociaż odrobinę oleju w głowie, żeby wiedzieć, że część twojego serca na zawsze zostaje tam, gdzie cztery ściany ozwałeś swoim domem. To nie musi być budynek, w którym się urodziłeś. To musi być budynek, w którym zbudowane wspomnienia czyniły zeń nierozerwalną część twojego życia, do którego wracać się chciał. Albo do którego przywiązał cię syndrom Sztokholmski na tyle silny, żeby powroty dokądkolwiek indziej nie wchodziły w grę. Asaka urodziła się w innym miejscu, a jednak kiedy mówiła o domu, Shikarui nie myślał o tym miejscu, w którym została zrodzona i gdzie wychowała się na garbarza, nie na kunoichi. Kiedy mówiła o matce natomiast, myślał, że chodzi o tę kobietę, która dała jej dom, dach, pokój, chociaż nie musiała i chociaż na początku wcale nie była do tego chętna, chociaż wtedy też przez myśl przechodziła ta, dla której wykopano jeden z kopców. A Miwako? Gdzie leżało jej serce? Gdzie zostawiła ten kawałek siebie, do którego zawsze chciałaby wracać i po którego należało jej prędzej czy później sięgnąć? Pomyśli o tym domu, w którym królową była Saki (tą bez korony i bez królestwa swego), czy jednak o tym miejscu, który zbudowano ze złotych krat i wysłano aksamitem? Kiedy mówiła "rodzina", Shikarui nie myślał o jej rodzicach, którzy blokowali jej skrzydła. Te ćmie. Te piękne. Na tyle, że dla Shikaruiego na zawsze pozostanie motylem, nie tym stworzeniem, które większości kojarzyły się z szarymi, przeszkadzającymi robakami, które należy tylko zmiażdżyć kapciem. Myślał za to o Saki i Shuichim. Idąc przez lata człowiek rozdawał coraz więcej i więcej kawałka siebie. Dbanie o to, by nie zostać na końcu drogi z niczym, nie było wcale takie proste.
- Ja jem cukierki i nie choruję. - Oj tak, Sanada miał końskie zdrowie i zahartowane ciało. Tym nie mniej nie było to spowodowane zajadaniem się słodyczami i o tym doskonale wiedział, to miał być tylko taki żarcik. Niemal można się było pokusić o stwierdzenie, że dla rozluźnienia atmosfery, żeby Miwako nie miała takiego nosa na kwintę z powodu obalenia jej teorii. Za dużo ludzi piło herbatę. Za dużo ludzi też chorowało. Nie należałoby więc myśleć w drugę stronę..? Ale to wszystko były tylko żarty, tylko żarty. Gdyby istniał napój, który mógłby koić ból, ten fizyczny i psychiczny, w sposób doskonały, by nie zostawiał po sobie żadnych blizn, byłby doskonały. Najbardziej upragniony eliksir, jaki kiedykolwiek wymyślono! Niestety z jakiegoś powodu jeszcze nie powstał. A herbata? Pozostawało jej tylko być mizernym pocieszeniem. Lustrem, w którym próbowałeś się przejrzeć, ale nigdy nie pokazywało dokładnych rysów. Tylko ciemny, kształtny placek. To niby miałeś być ty. Przypatrz się uważnie.
Shikarui zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust i uniósł jedną brew, spoglądając na Miwako. Ktoś by powiedział - z uznaniem! Ktoś, kto znał go lepiej i potrafił dojrzeć nikłe zmiany na jego mimice. Pokiwał nawet głową w tym uznaniu i jedną dłoń wyciągnął do przodu, żeby pokazać Miwako bardzo poważne "OKEJ". Oj poszedł wielki akcept! Dla takich prezentów to w ogóle warto się żenić! Warto przemyśleć cały plan strategiczno-taktyczny. Małżeństwo, rozwodzik, potem znowu małżeństwo w kawarimi no jutsu. To brzmiało już jak plan - i to nie jakiś tam plan. G e n i a l n y plan!
- Błąd. To twoje dziedzictwo. Ono nas piętnuje, ale i wiąże. Określa. Wstydem jest nie urodzić się z tym dziedzictwem. Bo kim wtedy jesteś? - Czy faktycznie tak myślał? Nie do końca. Taki tryb rozumowania wiązałby się z tym, że musiałby być dumny z byciem Jugo. A był? Właśnie... przecież był. Taki dumny, kiedy posiadł swoją senninkę! Dziką. Najbardziej okrutną ze wszystkich, która miała być jego przekleństwem. Była błogosławieństwem. Darem, który choć zmieniał go, wypaczał i wyżerał, był dla niego bezcenny i kultywowany. Jak to więc w końcu było? Ach... Jak ze wszystkim - Shiki się nad tym nie zastanawiał.
Właśnie, najtrudniej było zabić pierwszą osobę. Bo kiedy ją zabijasz, zabijasz też część siebie. Pielęgnowanie tego, by nie umarło, było... trudne. Shikarui nigdy tego nie robił i pociął samego siebie na kawałki własnymi ostrzami. Własnymi grotami strzał. Było mu z tym dobrze, bo im dalej w las, tym było łatwiej, aż ta łatwość zaczęła się przeradzać i ewoluować w coś więcej. Mimo to nie chciał dla tych, których polubił, takiej ścieżki, z dość egoistycznego powodu - przestałby ich lubić, gdyby się tak zmienili. Pobarwieni krwią w całości przestaliby być piękni i nie biłaby od nich ciepła łuna, która go przyciągała. Dlatego, między innymi, stracił zainteresowanie Aką. Pogrążył się i wszedł w ciemność, a tam? Cóż, tygrysy były bardzo terytorialne. Ciemność zawsze uważał za własnościową domenę. Gdzie więc schować samego siebie i uniknąć ciosów, co miały obustronne ostrza? Asaka znała odpowiedź na to pytanie i dopiero teraz zaskoczyły w głowie czarnowłosego trybiki uświadamiające go, że ta kobieta, choć potrafiła zabić bez zmrużenia okiem, nigdy nie kojarzyła mu się z krwią i mordem. Choć była towarzyszką łowów i łoża, nie pachniała śmiercią. Pachniała życiem, które tak uwielbiał i uwielbiał pożerać.
- Nie. - Odpowiedział wprost. Tak bezpośrednio. Bo nie zamierzał opowiadać tutaj historii swojego życia, z którą był pogodzony, przynajmniej za takiego się uważał, która nie była żadną tajemnicą, a jednak od dłuższego czasu nie lubił do niej wracać. Drapała go. Przeszkadzała. Nie to, że bolała, skądże znowu. Irytowała, a to wystarczyło, żeby po nią nie sięgać. - Opowiem wam historię Saki. - Która była nierozerwalnie związana z częścią jego życia i rozumiało się to samo przez się. Zresztą - chciał im to opowiedzieć. Saki nosiła jego sekrety i umarła za nie. Za każdy jego grzech popełniony i te, których dopuścili się jego rodzice. Nie zasługiwała na to, ale świat nie był sprawiedliwy. Sprawiedliwy nie był również Sanada. - Saki pracowała dla mojej rodziny od zawsze. Była ochmistrzynią na dworze rodziny. Gdy zachorowała moja matka, została przydzielona do opieki nad nią i mną. Moja rodzicielka była ślepa i niedołężna, niczego nie robiła sama. Saki była zawsze od niej cieplejsza, więc więź między nami szybko i mocno się zacieśniała. - Odstawił pustą filiżankę z herbatą na stolik. Mistrz krótkich i konkretnych opowieści. Ta nie miała być inna. - Gdy zginęła szacowna matka, była jej zastępstwem. Niestety zostaliśmy dość mocno odseparowani. Gospodarz przeniósł mnie do innej części domu. Nadal jednak była jedyną osobą, która dbała o moje potrzeby. - W tej pseudo bezpośredniości było mnóstwo niedopowiedzeń. Ładnych słów, które nie powinny zastępować tych brzydkich, o wiele dokładniej oddających realia tamtych dni. I dotarło do niego, że robi to, co zawsze, kiedy już właściwie historia była zakończona. Nie tak chciał im to opowiedzieć i nie tak to brzmiało w jego głowie. Dał się zadziwić swojej własnej blokadzie. Dziwne. Zawsze mu się wydawało, że to nie jest najmniejszy problem. Tymczasem w ogóle nie potrafił dobrać słów i język mu się plątał we własnych myślach. A jednak opowieść trwała dalej, płynnie i bez najmniejszego zająknięcia. - Cztery lata temu Saki otworzyła mój pokój nocą, gdy świętowano urodziny mojego brata. Wziąłem łuk. Nóż. I zamordowałem wszystkich. Oszczędziłem tylko Saki, która wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. - To nie napawało go bólem. To jedno wspomnienie napawało go wciąż tak wielką satysfakcją, że nawet teraz to uczucie przenikało go na wskroś. Poruszył palcami, lekko je zaginając. Wciąż pamiętając lekkość tych dwóch broni przy swoim boku. Ale spojrzenie Saki nie było dobre. Było za to tym, co kazało mu uciekać. Jak każdemu zaszczutemu zwierzęciu. Wtedy... wszystko było inne. - Moja rodzina zdezerterowała, kiedy Uchiha robili łapanki, zamieniając Jugo w żywą energię napędzającą ich działa. Nikt więc ich nie szukał. Nie wiem, co działo się z Saki. Uciekłem. - To zaś, co tutaj przeżywała Saki po powrocie... wiedziała tylko ona. Spojrzał na bliznę na swoim nadgarstku i nawet zdziwił się lekko, że ona nadal tam jest. Że nie zniknęła, jak każdy artefakt przeszłości. Zaraz jednak podniósł wzrok - najpierw na Asakę, potem na Miwako. I przecież tyle jeszcze było do dopowiedzenia. Tyle niedomówień, które wciąż wisiały, a jemu jakoś... nie chciały otworzyć się usta, by wszystko to ubrać w dobre słowa. - Zamieniłem życie Saki w koszmar.
I nie było innych winnych.
- Ja jem cukierki i nie choruję. - Oj tak, Sanada miał końskie zdrowie i zahartowane ciało. Tym nie mniej nie było to spowodowane zajadaniem się słodyczami i o tym doskonale wiedział, to miał być tylko taki żarcik. Niemal można się było pokusić o stwierdzenie, że dla rozluźnienia atmosfery, żeby Miwako nie miała takiego nosa na kwintę z powodu obalenia jej teorii. Za dużo ludzi piło herbatę. Za dużo ludzi też chorowało. Nie należałoby więc myśleć w drugę stronę..? Ale to wszystko były tylko żarty, tylko żarty. Gdyby istniał napój, który mógłby koić ból, ten fizyczny i psychiczny, w sposób doskonały, by nie zostawiał po sobie żadnych blizn, byłby doskonały. Najbardziej upragniony eliksir, jaki kiedykolwiek wymyślono! Niestety z jakiegoś powodu jeszcze nie powstał. A herbata? Pozostawało jej tylko być mizernym pocieszeniem. Lustrem, w którym próbowałeś się przejrzeć, ale nigdy nie pokazywało dokładnych rysów. Tylko ciemny, kształtny placek. To niby miałeś być ty. Przypatrz się uważnie.
Shikarui zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust i uniósł jedną brew, spoglądając na Miwako. Ktoś by powiedział - z uznaniem! Ktoś, kto znał go lepiej i potrafił dojrzeć nikłe zmiany na jego mimice. Pokiwał nawet głową w tym uznaniu i jedną dłoń wyciągnął do przodu, żeby pokazać Miwako bardzo poważne "OKEJ". Oj poszedł wielki akcept! Dla takich prezentów to w ogóle warto się żenić! Warto przemyśleć cały plan strategiczno-taktyczny. Małżeństwo, rozwodzik, potem znowu małżeństwo w kawarimi no jutsu. To brzmiało już jak plan - i to nie jakiś tam plan. G e n i a l n y plan!
- Błąd. To twoje dziedzictwo. Ono nas piętnuje, ale i wiąże. Określa. Wstydem jest nie urodzić się z tym dziedzictwem. Bo kim wtedy jesteś? - Czy faktycznie tak myślał? Nie do końca. Taki tryb rozumowania wiązałby się z tym, że musiałby być dumny z byciem Jugo. A był? Właśnie... przecież był. Taki dumny, kiedy posiadł swoją senninkę! Dziką. Najbardziej okrutną ze wszystkich, która miała być jego przekleństwem. Była błogosławieństwem. Darem, który choć zmieniał go, wypaczał i wyżerał, był dla niego bezcenny i kultywowany. Jak to więc w końcu było? Ach... Jak ze wszystkim - Shiki się nad tym nie zastanawiał.
Właśnie, najtrudniej było zabić pierwszą osobę. Bo kiedy ją zabijasz, zabijasz też część siebie. Pielęgnowanie tego, by nie umarło, było... trudne. Shikarui nigdy tego nie robił i pociął samego siebie na kawałki własnymi ostrzami. Własnymi grotami strzał. Było mu z tym dobrze, bo im dalej w las, tym było łatwiej, aż ta łatwość zaczęła się przeradzać i ewoluować w coś więcej. Mimo to nie chciał dla tych, których polubił, takiej ścieżki, z dość egoistycznego powodu - przestałby ich lubić, gdyby się tak zmienili. Pobarwieni krwią w całości przestaliby być piękni i nie biłaby od nich ciepła łuna, która go przyciągała. Dlatego, między innymi, stracił zainteresowanie Aką. Pogrążył się i wszedł w ciemność, a tam? Cóż, tygrysy były bardzo terytorialne. Ciemność zawsze uważał za własnościową domenę. Gdzie więc schować samego siebie i uniknąć ciosów, co miały obustronne ostrza? Asaka znała odpowiedź na to pytanie i dopiero teraz zaskoczyły w głowie czarnowłosego trybiki uświadamiające go, że ta kobieta, choć potrafiła zabić bez zmrużenia okiem, nigdy nie kojarzyła mu się z krwią i mordem. Choć była towarzyszką łowów i łoża, nie pachniała śmiercią. Pachniała życiem, które tak uwielbiał i uwielbiał pożerać.
- Nie. - Odpowiedział wprost. Tak bezpośrednio. Bo nie zamierzał opowiadać tutaj historii swojego życia, z którą był pogodzony, przynajmniej za takiego się uważał, która nie była żadną tajemnicą, a jednak od dłuższego czasu nie lubił do niej wracać. Drapała go. Przeszkadzała. Nie to, że bolała, skądże znowu. Irytowała, a to wystarczyło, żeby po nią nie sięgać. - Opowiem wam historię Saki. - Która była nierozerwalnie związana z częścią jego życia i rozumiało się to samo przez się. Zresztą - chciał im to opowiedzieć. Saki nosiła jego sekrety i umarła za nie. Za każdy jego grzech popełniony i te, których dopuścili się jego rodzice. Nie zasługiwała na to, ale świat nie był sprawiedliwy. Sprawiedliwy nie był również Sanada. - Saki pracowała dla mojej rodziny od zawsze. Była ochmistrzynią na dworze rodziny. Gdy zachorowała moja matka, została przydzielona do opieki nad nią i mną. Moja rodzicielka była ślepa i niedołężna, niczego nie robiła sama. Saki była zawsze od niej cieplejsza, więc więź między nami szybko i mocno się zacieśniała. - Odstawił pustą filiżankę z herbatą na stolik. Mistrz krótkich i konkretnych opowieści. Ta nie miała być inna. - Gdy zginęła szacowna matka, była jej zastępstwem. Niestety zostaliśmy dość mocno odseparowani. Gospodarz przeniósł mnie do innej części domu. Nadal jednak była jedyną osobą, która dbała o moje potrzeby. - W tej pseudo bezpośredniości było mnóstwo niedopowiedzeń. Ładnych słów, które nie powinny zastępować tych brzydkich, o wiele dokładniej oddających realia tamtych dni. I dotarło do niego, że robi to, co zawsze, kiedy już właściwie historia była zakończona. Nie tak chciał im to opowiedzieć i nie tak to brzmiało w jego głowie. Dał się zadziwić swojej własnej blokadzie. Dziwne. Zawsze mu się wydawało, że to nie jest najmniejszy problem. Tymczasem w ogóle nie potrafił dobrać słów i język mu się plątał we własnych myślach. A jednak opowieść trwała dalej, płynnie i bez najmniejszego zająknięcia. - Cztery lata temu Saki otworzyła mój pokój nocą, gdy świętowano urodziny mojego brata. Wziąłem łuk. Nóż. I zamordowałem wszystkich. Oszczędziłem tylko Saki, która wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. - To nie napawało go bólem. To jedno wspomnienie napawało go wciąż tak wielką satysfakcją, że nawet teraz to uczucie przenikało go na wskroś. Poruszył palcami, lekko je zaginając. Wciąż pamiętając lekkość tych dwóch broni przy swoim boku. Ale spojrzenie Saki nie było dobre. Było za to tym, co kazało mu uciekać. Jak każdemu zaszczutemu zwierzęciu. Wtedy... wszystko było inne. - Moja rodzina zdezerterowała, kiedy Uchiha robili łapanki, zamieniając Jugo w żywą energię napędzającą ich działa. Nikt więc ich nie szukał. Nie wiem, co działo się z Saki. Uciekłem. - To zaś, co tutaj przeżywała Saki po powrocie... wiedziała tylko ona. Spojrzał na bliznę na swoim nadgarstku i nawet zdziwił się lekko, że ona nadal tam jest. Że nie zniknęła, jak każdy artefakt przeszłości. Zaraz jednak podniósł wzrok - najpierw na Asakę, potem na Miwako. I przecież tyle jeszcze było do dopowiedzenia. Tyle niedomówień, które wciąż wisiały, a jemu jakoś... nie chciały otworzyć się usta, by wszystko to ubrać w dobre słowa. - Zamieniłem życie Saki w koszmar.
I nie było innych winnych.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Cukierki tak. Prezent dla Shikaruia idealny. I dla Asaki też, bo mogłaby je dać jemu; on byłby szczęśliwy, ona też, wszyscy byliby więc zadowoleni. Czarnowłosy miał jednak szczęście, że swojego pomysłu z rozwodem i kolejnym ślubem w kawarimi nie powiedział na głos, bo mogło się okazać, że plan jest nie tyle genialny, co genialnie idiotyczny. Ewentualna, jedna z naprawdę niewielu, kłótnia, byłaby z pewnością gdzieś na drodze.
- A ja jem rzadko i też nie choruję – nie była tak wytrzymała jak Shikarui, i cukierki rzecz jasna nie miały tutaj nic do rzeczy, ale jej strach przed potencjalną chorobą był na tyle wielki, że naprawdę bardzo dbała o to, by się nie narażać. Nie ryzykować. To absolutnie nie było tego warte.
Dziedzictwo to dziedzictwo, albo się je niosło na barkach, albo nie. Albo było się dumnym, albo nie. Faktycznie – określało. Można się było nazwać szczęściarzem, gdy w żyłach krążył gen, który posiadało tak niewielu. Nawet tak szalony jak senninka. Shikarui tłumaczył jej na czym to polegało. Ale nie być z tego dumnym? Asaka by była. Tak jak była dumna z tego, co niosła jej krew, a czego nie niosła np. krew jej brata. Ale wstydzić się, że nie odziedziczyło się pewnych zdolności…? To nie był ku temu powód. To było szczęście. Nie, nieprawda. To było przeznaczenie.
Nie miała jednak zamiaru pouczać Miwako. Nie była z jej krwi, nie niosła w sobie klątwy. Miała z nią, z senninką, styczność tylko przy Teirenie no i przy bardzo wyjątkowej zdolności Shikiego, ale to nie dawało jej prawa, by wydawać komentarze i osądy. Pozwoliła więc, by ta rozmowa toczyła się pomiędzy nią, a nim. Jedyne, co mogła powiedzieć, to: Nie szkodzi, rozumiem. Tak czy siak nie przeszkadza mi to. Krew. Dobra krew, zła krew. Głupie gadanie.
W temacie zabijania nie było co rozwijać. Nie było w nim też nawet żadnego drugiego dna. Sprawa była prosta: albo kogoś zabijesz, albo to ciebie zabiją. Tyle i aż tyle. Nie potrzeba było mieć nawet żadnych pieniędzy czy być groźnym przestępcą poszukiwanym listem gończym. Wystarczyło po prostu stanąć komuś na drodze, z byle jakiego powodu. Przed Miwako było jeszcze całe życie. A świat nie był milutkim, spokojnym miejscem. Wystarczyło spojrzeć na to, co działo się za południową granicą. Wojna, śmierć, zniszczenie. W imię czego? Hasegawa nie powinna się więc łudzić; jeszcze nie raz przyjdzie jej się zmierzyć ze śmiercią, czy to jako kunoichi, czy jako córka kupców.
Historia życia Sanady może nie była tajemnicą, mógł sobie tak uważać, a jednak Asaka jej nie znała. Niewiele wiedziała o nim poza tym ile sama widziała na oczy i co wyszło po drodze. A nie wyszło tego za dużo, bo pewne tematy były skrupulatnie omijane przez obojga z nich. Historia Saki. Niech mu więc będzie. Asaka ponownie sięgnęła po filiżankę, którą przez chwilę potrzymała w dłoni nim się napiła, a w tym czasie Shikarui zaczął. Początek znała – tyle zdążył jej już dzisiaj powiedzieć. Że jego matka zachorowała – a później zmarła – też wiedziała, choć akurat tym Shiki podzielił się z nią dość niechętnie. Nie mogła go za to winić. Ona też nie chciała mówić o śmierci swojej matki, a jednak uznała, że trzeba. Że musi. Że Shikarui ma prawo wiedzieć. Tutaj w Nawabari… Mori wiedziała, że młody Jugo chciał odwiedzić grób swojej matki. Zresztą… Że cała jego rodzina nie żyła też wiedziała. A dlaczego…? Cóż, domyślała się dlaczego. Shikarui snuł swą krótką opowieść, wcale nie wyjątkowo krótką jak na niego, bo jak zwykle był oszczędny w słowach i pominął pewnie lwią część historii – z jego punktu widzenia nieistotną, a z punktu widzenia wszystkich innych diabelnie ważną. Asaka mogła sobie jedynie dopowiadać: wiedziała, że jego matka zmarła, gdy on miał około dziesięć lat, więc dlatego Saki musiała się opiekować jego chorą matką i nim – bo był jeszcze małym dzieckiem. Nie takim najmniejszym, ale małym. Asaka zamarła, gdy wspomniał o „gospodarzu” i o tym, że przeniesiono go do innej części domu. Dlaczego? Nie mogła tego pojąć. Ten „gospodarz” – czy to był jego ojciec? Odseparował swego syna od jego opiekunki? Ulokował go w innej części domu…? Nie mieściło jej się to w głowie. Zwłaszcza, że wiedziała, że jego matka uczyła go walki. Ta ślepa, niedołężna matka. Shikaruj wiele rzeczy pomijał, ale Asaka głupia nie była i ważyła każe jego słowo. Inny koniec domu – zamknięty pokój, który otworzyła Saki w noc urodzin jego brata. Zaraz – brata? Shikarui miał brata? Nigdy o tym nie wspominał. Ale dlaczego był więc zamknięty…?
Filiżanka zatrzymała się w drodze od ust na stół, dziewczyna wstrzymała oddech i jedynie jej bijące serce dawało znać, że nie jest tylko kryształowym klonem, któremu ktoś przestał wydawać polecenia. Białowłosa zagapiła się na Sanadę, z równie wielkimi oczami co wpatrywała się w niego Saki z jego opowieści. Krótkiej opowieści o życiu i śmierci. „Wziąłem łuk. Nóż. I zamordowałem wszystkich. Oszczędziłem tylko Saki”. Zamknięty w pokoju, z którego ktoś go musiał wypuścić, by pozabijać wszystkich. Jak wiele złego musiało się wydarzyć, że Shikarui to zrobił? Jak… Co… Dlaczego… A później uciekł. I nie wracał tutaj przez cztery lata. Trzy blizny zwykle chował przed światem, by nie rzucać się w oczy i nie wszczynać zbytniego zainteresowania – skąd je miał też nie wiedziała, choć to spojrzenie na jedną z nich… Asaka nigdy nie podniosłaby ręki na swoją rodzinę. Broniłaby ich własnym ciałem, do ostatniej kropli krwi. Ale gdy jej rodzeństwo miało urodziny, to ona nie była zamykana w pokoju, a mogła świętować razem z nimi. W ogóle nigdy nie była nigdzie zamykana. I zawsze to matka o nią dbała. Najpierw jedna, później druga… Nikt nie starał się ją odseparować.
W końcu odłożyła tę filiżankę na stolik, mrugnęła wielkimi, złotymi oczami i nieco przekrzywiła głowę, pozwalając na wypuszczenie z płuc zatrzymanego w nich powietrza. Na chwilę odwróciła od Sanady wzrok, ale tylko na chwilę.
Ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie wiedziała co powiedzieć.
Ani co ma zrobić.
- A ja jem rzadko i też nie choruję – nie była tak wytrzymała jak Shikarui, i cukierki rzecz jasna nie miały tutaj nic do rzeczy, ale jej strach przed potencjalną chorobą był na tyle wielki, że naprawdę bardzo dbała o to, by się nie narażać. Nie ryzykować. To absolutnie nie było tego warte.
Dziedzictwo to dziedzictwo, albo się je niosło na barkach, albo nie. Albo było się dumnym, albo nie. Faktycznie – określało. Można się było nazwać szczęściarzem, gdy w żyłach krążył gen, który posiadało tak niewielu. Nawet tak szalony jak senninka. Shikarui tłumaczył jej na czym to polegało. Ale nie być z tego dumnym? Asaka by była. Tak jak była dumna z tego, co niosła jej krew, a czego nie niosła np. krew jej brata. Ale wstydzić się, że nie odziedziczyło się pewnych zdolności…? To nie był ku temu powód. To było szczęście. Nie, nieprawda. To było przeznaczenie.
Nie miała jednak zamiaru pouczać Miwako. Nie była z jej krwi, nie niosła w sobie klątwy. Miała z nią, z senninką, styczność tylko przy Teirenie no i przy bardzo wyjątkowej zdolności Shikiego, ale to nie dawało jej prawa, by wydawać komentarze i osądy. Pozwoliła więc, by ta rozmowa toczyła się pomiędzy nią, a nim. Jedyne, co mogła powiedzieć, to: Nie szkodzi, rozumiem. Tak czy siak nie przeszkadza mi to. Krew. Dobra krew, zła krew. Głupie gadanie.
W temacie zabijania nie było co rozwijać. Nie było w nim też nawet żadnego drugiego dna. Sprawa była prosta: albo kogoś zabijesz, albo to ciebie zabiją. Tyle i aż tyle. Nie potrzeba było mieć nawet żadnych pieniędzy czy być groźnym przestępcą poszukiwanym listem gończym. Wystarczyło po prostu stanąć komuś na drodze, z byle jakiego powodu. Przed Miwako było jeszcze całe życie. A świat nie był milutkim, spokojnym miejscem. Wystarczyło spojrzeć na to, co działo się za południową granicą. Wojna, śmierć, zniszczenie. W imię czego? Hasegawa nie powinna się więc łudzić; jeszcze nie raz przyjdzie jej się zmierzyć ze śmiercią, czy to jako kunoichi, czy jako córka kupców.
Historia życia Sanady może nie była tajemnicą, mógł sobie tak uważać, a jednak Asaka jej nie znała. Niewiele wiedziała o nim poza tym ile sama widziała na oczy i co wyszło po drodze. A nie wyszło tego za dużo, bo pewne tematy były skrupulatnie omijane przez obojga z nich. Historia Saki. Niech mu więc będzie. Asaka ponownie sięgnęła po filiżankę, którą przez chwilę potrzymała w dłoni nim się napiła, a w tym czasie Shikarui zaczął. Początek znała – tyle zdążył jej już dzisiaj powiedzieć. Że jego matka zachorowała – a później zmarła – też wiedziała, choć akurat tym Shiki podzielił się z nią dość niechętnie. Nie mogła go za to winić. Ona też nie chciała mówić o śmierci swojej matki, a jednak uznała, że trzeba. Że musi. Że Shikarui ma prawo wiedzieć. Tutaj w Nawabari… Mori wiedziała, że młody Jugo chciał odwiedzić grób swojej matki. Zresztą… Że cała jego rodzina nie żyła też wiedziała. A dlaczego…? Cóż, domyślała się dlaczego. Shikarui snuł swą krótką opowieść, wcale nie wyjątkowo krótką jak na niego, bo jak zwykle był oszczędny w słowach i pominął pewnie lwią część historii – z jego punktu widzenia nieistotną, a z punktu widzenia wszystkich innych diabelnie ważną. Asaka mogła sobie jedynie dopowiadać: wiedziała, że jego matka zmarła, gdy on miał około dziesięć lat, więc dlatego Saki musiała się opiekować jego chorą matką i nim – bo był jeszcze małym dzieckiem. Nie takim najmniejszym, ale małym. Asaka zamarła, gdy wspomniał o „gospodarzu” i o tym, że przeniesiono go do innej części domu. Dlaczego? Nie mogła tego pojąć. Ten „gospodarz” – czy to był jego ojciec? Odseparował swego syna od jego opiekunki? Ulokował go w innej części domu…? Nie mieściło jej się to w głowie. Zwłaszcza, że wiedziała, że jego matka uczyła go walki. Ta ślepa, niedołężna matka. Shikaruj wiele rzeczy pomijał, ale Asaka głupia nie była i ważyła każe jego słowo. Inny koniec domu – zamknięty pokój, który otworzyła Saki w noc urodzin jego brata. Zaraz – brata? Shikarui miał brata? Nigdy o tym nie wspominał. Ale dlaczego był więc zamknięty…?
Filiżanka zatrzymała się w drodze od ust na stół, dziewczyna wstrzymała oddech i jedynie jej bijące serce dawało znać, że nie jest tylko kryształowym klonem, któremu ktoś przestał wydawać polecenia. Białowłosa zagapiła się na Sanadę, z równie wielkimi oczami co wpatrywała się w niego Saki z jego opowieści. Krótkiej opowieści o życiu i śmierci. „Wziąłem łuk. Nóż. I zamordowałem wszystkich. Oszczędziłem tylko Saki”. Zamknięty w pokoju, z którego ktoś go musiał wypuścić, by pozabijać wszystkich. Jak wiele złego musiało się wydarzyć, że Shikarui to zrobił? Jak… Co… Dlaczego… A później uciekł. I nie wracał tutaj przez cztery lata. Trzy blizny zwykle chował przed światem, by nie rzucać się w oczy i nie wszczynać zbytniego zainteresowania – skąd je miał też nie wiedziała, choć to spojrzenie na jedną z nich… Asaka nigdy nie podniosłaby ręki na swoją rodzinę. Broniłaby ich własnym ciałem, do ostatniej kropli krwi. Ale gdy jej rodzeństwo miało urodziny, to ona nie była zamykana w pokoju, a mogła świętować razem z nimi. W ogóle nigdy nie była nigdzie zamykana. I zawsze to matka o nią dbała. Najpierw jedna, później druga… Nikt nie starał się ją odseparować.
W końcu odłożyła tę filiżankę na stolik, mrugnęła wielkimi, złotymi oczami i nieco przekrzywiła głowę, pozwalając na wypuszczenie z płuc zatrzymanego w nich powietrza. Na chwilę odwróciła od Sanady wzrok, ale tylko na chwilę.
Ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie wiedziała co powiedzieć.
Ani co ma zrobić.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
- Ojej... w takim razie wszystko jasne, bo ja cukierków nie jem w ogóle. - uśmiechnęła się blondynka, nie zamierzała dyskutować z tą logiką - I tak, dobrze sądzicie. Choruję. - zakończyła dramatycznym tonem.
Chorował też jej brat, który łakoci nie odmawiał nigdy, tego jednak już nie dodała by nie zepsuć efektu. Rodzina, dom... To przecież bardzo proste. Dom jej leżał w Totsukawie, tam się wychowała i kształciła, a rodzina to po prostu wszyscy ci, z którymi łączyła ją krew. Nie zastanawiała się nigdy nad tymi zagadnieniami, bo po prostu nie widziała w tym żadnego celu. Gdyby ktoś jednak zapytał, czy tęskni za Totsukawą, zaprzeczyłaby. Kiedyś, owszem. Gdy był tam ktoś, kto z ogniem w oczach snuł marzenia o wielkich podróżach, a ona wydymała swe dziecięce policzki i prosiła, by lepiej zszedł na ziemię. No i zszedł. Ziemia objęła go zimnego i sztywnego. A teraz, gdy zaczynała stawać na nogi w Nawabari, to samo spotkało Saki. Miwako nie była taką egocentryczką by sądzić, że nieszczęścia kroczą za nią i odbierają tych, którzy są jej bliscy. Gdyby tak było, w tej chwili zamartwiałaby się, dlaczego wuj tak długo nie wraca do domu. Nie pomyślałaby jednak o rodzicach ani obecnych z nimi bracie.
Genialny plan na niekończący się napływ ślubnych prezentów pozostał w głowie czarnowłosego, jego towarzyszki dostrzegły jedynie aprobatę. Słodycze nie leżały raczej na liście najlepiej widzianych podarków i jasnowłosa w rzeczywistości będzie musiała jeszcze bardzo poważnie przemyśleć ten plan, przecież wręcza się to podczas wesela, przy wszystkich. Niezbyt wypadało... Może jakby odpowiednio je zakamuflować? Na szczęście miała jeszcze czas na przygotowania.
Zaraz jednak poczuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro zimnej wody. Rzeczywiście... Omal nie spłonęła rumieńcem, jak mogła wyrazić się w sposób tak niezręczny? Wszak nie ona jednak posiadała tutaj tę przerażającą krew, no po prostu pięknie. Tyle lat intensywnej nauki etykiety, wysławiania się, taktu i prowadzenia stosownych rozmów, a poległa na czymś tak bardzo podstawowym.
- Przepraszam. Sam wiesz, że nie mamy dobrej reputacji wśród sąsiadów. Nie, mniejsza o reputację. - poprawiła się, bo zauważyła już, że Shikarui nie przejmował się takimi sprawami, nadal jednak kompletnie nie rozumiała jego postawy - Mało to przypadków, gdy nasi krewniacy podczas misji ciężko ranili albo zabijali swoich kompanów, nawet tych bliskich sercu? Jeśli uwolnię ten tajfun, który we mnie szaleje... po co mi coś, co da mi złudne poczucie kontroli, by potem zamienić mnie w, powiedzmy to wprost, potwora? Wolałabym urodzić się zupełnie zwyczajna, nie widzę w tym żadnego wstydu.
To aż zaskakujące, jak bardzo różnili się we wszystkim. On tęsknił do tego, co ona wolałaby odrzucić. Ona rozsmakowała się w tym, co dla niego było trudne do przełknięcia. Ale też to on powiedział, rodzina Saki jest jego rodziną. Więc... ostatecznie pasował do roli starszego brata. W końcu rodzeństwo nie musi się ze sobą zgadzać, by mimo wszystko sobie pomagać.
A jak w tym wszystkim jeszcze zatroszczyć się o to, by pozostać człowiekiem? Pal licho to pierwsze zabójstwo podczas misji, piąte czy liczone w setkach. Miwako nie była nawet pewna, czy członkowie jej szczepu rzeczywiście byli ludźmi, określanie ich demonami miało o wiele więcej sensu. Oprzytomnij z krwią przyjaciela w ustach, ale nie zmień się po tym i się po tym nie zatrać. Naprawdę się tego bała.
Zamilkła, gdy Shikarui rozpoczął opowieść. Dziwne to było, gdy zaznaczył, że jest to historia Saki - jakby próbował odseparować od tego swoją osobę, a przecież to była tak samo jego przeszłość. Uchylił przed nimi drzwi do swojego świata, nawet jeśli tylko na milimetry i ostrożnie, tak, by przypadkiem nie wpadło w oczy nic, czego im nie przeznaczył. Ale Miwako, sama z rozkoszą kryjąca się w labiryncie niedomówień i prawd wypowiadanych obok, zwróciła na te niedopowiedzenia uwagę.
Siedziała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i nie drgnęła, gdy wspomniał o zamordowaniu swoich bliskich. Nie dała po sobie poznać, że jest tym poruszona, choć odruchowo powróciła do swojej maniery krycia się za maską bez wyrazu. Milczała. Nie znajdywała odpowiednich słów, to, co przychodziło jej do głowy, brzmiało banalnie i nieszczerze. Zresztą, sama nie była pewna, co chce mu odpowiedzieć. Według tego, co wyniosła z rodzinnego domu, powinna z uprzejmością zapewnić go, że nie zrobił niczego złego... i jak najszybciej znaleźć się od niego możliwie najdalej. Ale to nie takie proste. Rodzina Saki była jego rodziną. Cóż... mogła powiedzieć to samo.
- Nie powiem, że rozumiem, bo nie rozumiem. - powiedziała cicho po tym, jak już uszy całej trójki przyzwyczaiły się do zalegającego między nimi milczenia - Ale szanuję decyzje babci - wyprostowała się i dodała zdecydowanym tonem, powtarzając po nim - Rodzina Saki to moja rodzina. Wuj Shuichi powinien to powiedzieć, nie ja, ale zawsze znajdziecie w Nawabari otwarty dom. - zapewniła, zwracając się także do Asaki jaki jego przyszłej małżonki.
Czy dobrze uczyniła? Nie miała wątpliwości. Pamiętała szczęśliwy uśmiech babci gdy opowiadała jej, że Shikarui ją odnalazł. Zamienił jej życie w koszmar? Chyba jej nie doceniał. Babcia Saki była najsilniejszą osobą, jaką Miwako znała, choć zamkniętą w kruchym i chorowitym ciele. Skoro po wszystkim nadal pragnęła go zobaczyć, to ta historia wcale nie była taka czarnobiała. No i... przecież był Jugo, na dobrą sprawę mógł nawet nad sobą nie panować. I jak tu nie bać się tej przeklętej krwi?
Chorował też jej brat, który łakoci nie odmawiał nigdy, tego jednak już nie dodała by nie zepsuć efektu. Rodzina, dom... To przecież bardzo proste. Dom jej leżał w Totsukawie, tam się wychowała i kształciła, a rodzina to po prostu wszyscy ci, z którymi łączyła ją krew. Nie zastanawiała się nigdy nad tymi zagadnieniami, bo po prostu nie widziała w tym żadnego celu. Gdyby ktoś jednak zapytał, czy tęskni za Totsukawą, zaprzeczyłaby. Kiedyś, owszem. Gdy był tam ktoś, kto z ogniem w oczach snuł marzenia o wielkich podróżach, a ona wydymała swe dziecięce policzki i prosiła, by lepiej zszedł na ziemię. No i zszedł. Ziemia objęła go zimnego i sztywnego. A teraz, gdy zaczynała stawać na nogi w Nawabari, to samo spotkało Saki. Miwako nie była taką egocentryczką by sądzić, że nieszczęścia kroczą za nią i odbierają tych, którzy są jej bliscy. Gdyby tak było, w tej chwili zamartwiałaby się, dlaczego wuj tak długo nie wraca do domu. Nie pomyślałaby jednak o rodzicach ani obecnych z nimi bracie.
Genialny plan na niekończący się napływ ślubnych prezentów pozostał w głowie czarnowłosego, jego towarzyszki dostrzegły jedynie aprobatę. Słodycze nie leżały raczej na liście najlepiej widzianych podarków i jasnowłosa w rzeczywistości będzie musiała jeszcze bardzo poważnie przemyśleć ten plan, przecież wręcza się to podczas wesela, przy wszystkich. Niezbyt wypadało... Może jakby odpowiednio je zakamuflować? Na szczęście miała jeszcze czas na przygotowania.
Zaraz jednak poczuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro zimnej wody. Rzeczywiście... Omal nie spłonęła rumieńcem, jak mogła wyrazić się w sposób tak niezręczny? Wszak nie ona jednak posiadała tutaj tę przerażającą krew, no po prostu pięknie. Tyle lat intensywnej nauki etykiety, wysławiania się, taktu i prowadzenia stosownych rozmów, a poległa na czymś tak bardzo podstawowym.
- Przepraszam. Sam wiesz, że nie mamy dobrej reputacji wśród sąsiadów. Nie, mniejsza o reputację. - poprawiła się, bo zauważyła już, że Shikarui nie przejmował się takimi sprawami, nadal jednak kompletnie nie rozumiała jego postawy - Mało to przypadków, gdy nasi krewniacy podczas misji ciężko ranili albo zabijali swoich kompanów, nawet tych bliskich sercu? Jeśli uwolnię ten tajfun, który we mnie szaleje... po co mi coś, co da mi złudne poczucie kontroli, by potem zamienić mnie w, powiedzmy to wprost, potwora? Wolałabym urodzić się zupełnie zwyczajna, nie widzę w tym żadnego wstydu.
To aż zaskakujące, jak bardzo różnili się we wszystkim. On tęsknił do tego, co ona wolałaby odrzucić. Ona rozsmakowała się w tym, co dla niego było trudne do przełknięcia. Ale też to on powiedział, rodzina Saki jest jego rodziną. Więc... ostatecznie pasował do roli starszego brata. W końcu rodzeństwo nie musi się ze sobą zgadzać, by mimo wszystko sobie pomagać.
A jak w tym wszystkim jeszcze zatroszczyć się o to, by pozostać człowiekiem? Pal licho to pierwsze zabójstwo podczas misji, piąte czy liczone w setkach. Miwako nie była nawet pewna, czy członkowie jej szczepu rzeczywiście byli ludźmi, określanie ich demonami miało o wiele więcej sensu. Oprzytomnij z krwią przyjaciela w ustach, ale nie zmień się po tym i się po tym nie zatrać. Naprawdę się tego bała.
Zamilkła, gdy Shikarui rozpoczął opowieść. Dziwne to było, gdy zaznaczył, że jest to historia Saki - jakby próbował odseparować od tego swoją osobę, a przecież to była tak samo jego przeszłość. Uchylił przed nimi drzwi do swojego świata, nawet jeśli tylko na milimetry i ostrożnie, tak, by przypadkiem nie wpadło w oczy nic, czego im nie przeznaczył. Ale Miwako, sama z rozkoszą kryjąca się w labiryncie niedomówień i prawd wypowiadanych obok, zwróciła na te niedopowiedzenia uwagę.
Siedziała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i nie drgnęła, gdy wspomniał o zamordowaniu swoich bliskich. Nie dała po sobie poznać, że jest tym poruszona, choć odruchowo powróciła do swojej maniery krycia się za maską bez wyrazu. Milczała. Nie znajdywała odpowiednich słów, to, co przychodziło jej do głowy, brzmiało banalnie i nieszczerze. Zresztą, sama nie była pewna, co chce mu odpowiedzieć. Według tego, co wyniosła z rodzinnego domu, powinna z uprzejmością zapewnić go, że nie zrobił niczego złego... i jak najszybciej znaleźć się od niego możliwie najdalej. Ale to nie takie proste. Rodzina Saki była jego rodziną. Cóż... mogła powiedzieć to samo.
- Nie powiem, że rozumiem, bo nie rozumiem. - powiedziała cicho po tym, jak już uszy całej trójki przyzwyczaiły się do zalegającego między nimi milczenia - Ale szanuję decyzje babci - wyprostowała się i dodała zdecydowanym tonem, powtarzając po nim - Rodzina Saki to moja rodzina. Wuj Shuichi powinien to powiedzieć, nie ja, ale zawsze znajdziecie w Nawabari otwarty dom. - zapewniła, zwracając się także do Asaki jaki jego przyszłej małżonki.
Czy dobrze uczyniła? Nie miała wątpliwości. Pamiętała szczęśliwy uśmiech babci gdy opowiadała jej, że Shikarui ją odnalazł. Zamienił jej życie w koszmar? Chyba jej nie doceniał. Babcia Saki była najsilniejszą osobą, jaką Miwako znała, choć zamkniętą w kruchym i chorowitym ciele. Skoro po wszystkim nadal pragnęła go zobaczyć, to ta historia wcale nie była taka czarnobiała. No i... przecież był Jugo, na dobrą sprawę mógł nawet nad sobą nie panować. I jak tu nie bać się tej przeklętej krwi?
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Czy to można było nazwać poczuciem winy, tak kształtowało się sumienie? Nie. Nie zatruwał sobie teraz życia i nie wrzucał, że wszystko to jego wina, jego wielka, przenajświętsza wina. Wytykanie palcami, kto co źle zrobił, gdzie niedobrze poszło, było bezproduktywne. Shikarui robił to tylko wtedy, kiedy coś mu nie pasowało i szukał powodu, co to takiego było. Kiedy znajdował, łatwo było wskazać palcem, żeby zabić. A jednak wina leżała w nim z powodu tego, jak zakończył się żywot tej, którą... ha, tego nikt nigdy nie powie, nie usłyszy i będzie kolejnym zdaniem, które umrze zakopane wraz z nim. Shikarui gotów był zabić Saki, gdyby ta wydała jego sekret. Logika zawsze była silniejsza od uczuć. Kalkulacja, co się opłacało, a co nie. Co przynosiło przyjemność, a co skazywało na straty. Mimo to jego tęsknota była prawdziwa. Jego żal i wściekłość były prawdziwe. Och, tak mocno prawdziwe, że nie cudem były blizny na jego ciele, a to, że nadal był w jednym kawałku, nie rozpadł się na kawałki z tej wściekłości, którą ogarniało jego serce. Wszystko to było męczące. Kosztowało wiele, bardzo wiele energii.
- To dobrze. Bo tak jak Saki, tę tajemnicę musisz zabrać ze sobą do grobu. - Nie zamierzał zostać nukeninem. Uciekanie, krycie się. Miał tego dość. Cały czas trzymanie dłoni na pulsie z myślą, że już i siedzą na karku. Myśliwi spuścili psy ze smyczy, uwolniono ogary. Puszczono je przed siebie, a tygrysowi pozostało biec. Przez krzewy, drzewa, pola i góry, aż do najzimniejszego Hyuo. Tam, gdzie przestaną świstać strzały i biel futra zleje się z bielą śniegu, pozwalając w końcu się ukryć. Z perspektywy czasu musiał naprawdę upaść na głowę, że postawił w tej wiosce znów swe kroki. Bal się, jak każdy człowiek się boi i nigdy nie wstydził się strachu. Nie było się czego wstydzić. Strach pozwalał przetrwać i to on utrzymywał go tak długo przy życiu. Był częścią instynktu.
- Mój dom tutaj jest już ruiną, więc nie odwdzięczę się tym samym. Zapewne wybuduję posiadłość w Daishi, mam również posiadłość w Sogen. Czuj się również mile widziana. - Skierował wzrok na Asakę. - Szacowna matka Asaki również lubi gości. Taka młoda dama będzie jej błogosławieństwem. - Oj tak, kiedy mówić takie rzeczy, by pochlebić, połechtać, słowa czasami przychodziły same. Ot, tak naturalnie. Nie były przekłamane. Shikarui był gotów ugościć wszędzie Miwako, ale nie ysponował posiadłością rodziców Asaki, dlatego spojrzał na nią i nawet uśmiechnął się lekko, zachęcająco. Jakby temat, który przed chwilą tutaj przeszedł i spowodował ciszę, nie był wcale ciężki i drastyczny. Nie próbował wprowadzać tutaj żadnych złudzeń i pleść pozorów. Pozostało jeszcze bardzo wiele do powiedzenia, ale nie ma takich rzeczy z przeszłości, które odwleczone nie miałyby szansy na dopowiedzenie. Odstawiasz je na bok, zakryte są przecież białym prześcieradłem, jak każda staroć na tym strychu. Odkrycie go później może być tylko jednym ruchem. Największym impaktem będzie uniesienie się kurzu, to wszystko. Jeśli spróbujesz na siłę szarpać się z tym teraz, możesz przypadkowo uszkodzić cenny zabytek. Spaść ze schodów, potłuc się. Umrzeć. Liczyło się to, jacy jesteśmy teraz, tak lubili wszyscy wokół głosić. Że to ty, ta jedyna, ta prawdziwa! I mieli rację. Tylko gdyby nie przeszłość, ta ty wcale nie byłaby tobą. Więc mówienie z drugiej strony, że przeszłość znaczenia nie ma, było kpiną.
Uśmiech z jego strony był bardzo krótki, bardzo urywany i nie miał wcale radosnego wyrazu - dlatego nie stanowił żadnej kurtyny. Opuścił wzrok w dół, bo utrzymywanie głowy w górze nie było teraz odpowiednią rzeczą. Przynajmniej na chwilę - ten sam drobny moment, w którym Koseki odwróciła od niego spojrzenie, przerabiając informacje żeby przekształcić je w tę jedną chwilę. Nasze "teraz" miało się równać naszym "później". Dotyczyło to wszystkich w tym pokoju. A każdy miał za sobą jakąś historię. Zaraz więc spojrzenie uniósł i spotkało się ono ze złotem Asaki.
- Nie posiadałem domu. Pan domu nie był ojcem, a ja nie byłem synem. Wydziedziczył mnie, bo nie posiadałem senninki. Tresował mnie jak psa. Sprzedawał jak psa. Saki była jedyną osobą, która obmywała moje rany. - Spojrzał na Miwako. - Jesteś krwią z krwi Saki. Twoje słowa... zapamiętam je. - Shikarui bardzo dobrze pamiętał te dobre rzeczy, które dla niego uczyniono jak i te złe. Był bardzo mściwy, ale i działało to w drugą stronę - bardzo dobrze odpłacał za okazaną mu dobroć. Jeśli tylko miał ku temu okazję.
- Znam przesądy. - Tak, potwory. I mieli rację. Siła, jaką Jugo ze sobą niosła, była... niesamowita. - Jeśli ty go nie uwolnisz, uwolni się sam. W momencie, w którym nie będziesz tego chciała. Obiecałem już Shuichiemu, że pomogę mu opanować jego senninkę. Tobie również mogę pomóc. Odrzucanie tego jest jak odrzucanie samej siebie. - Nie miał Miwako za złe, że nie chciała tego daru i traktowała go jako niechciany. Wiedział, jaki to ciężar. - To, co uważasz za przekleństwo, umożliwiło zdobycie lekarstwa dla Saki. Pomyśl o tym. - Nie była głupia. Potrafiła sama wysnuć wnioski, że to był dar, który pozwalał też chronić. To, czy z niego Miwako ostatecznie skorzysta, czy też nie, zależało tylko i wyłącznie od niej samej.
Był teraz naprawdę bardzo wiele rzeczy do zrobienia. On miał wiele do opowiedzenia Asace, ale to już... później. Dużo, dużo później.
- Czy Shuichi wspominał, kiedy ma się odbyć pogrzeb Saki?
- To dobrze. Bo tak jak Saki, tę tajemnicę musisz zabrać ze sobą do grobu. - Nie zamierzał zostać nukeninem. Uciekanie, krycie się. Miał tego dość. Cały czas trzymanie dłoni na pulsie z myślą, że już i siedzą na karku. Myśliwi spuścili psy ze smyczy, uwolniono ogary. Puszczono je przed siebie, a tygrysowi pozostało biec. Przez krzewy, drzewa, pola i góry, aż do najzimniejszego Hyuo. Tam, gdzie przestaną świstać strzały i biel futra zleje się z bielą śniegu, pozwalając w końcu się ukryć. Z perspektywy czasu musiał naprawdę upaść na głowę, że postawił w tej wiosce znów swe kroki. Bal się, jak każdy człowiek się boi i nigdy nie wstydził się strachu. Nie było się czego wstydzić. Strach pozwalał przetrwać i to on utrzymywał go tak długo przy życiu. Był częścią instynktu.
- Mój dom tutaj jest już ruiną, więc nie odwdzięczę się tym samym. Zapewne wybuduję posiadłość w Daishi, mam również posiadłość w Sogen. Czuj się również mile widziana. - Skierował wzrok na Asakę. - Szacowna matka Asaki również lubi gości. Taka młoda dama będzie jej błogosławieństwem. - Oj tak, kiedy mówić takie rzeczy, by pochlebić, połechtać, słowa czasami przychodziły same. Ot, tak naturalnie. Nie były przekłamane. Shikarui był gotów ugościć wszędzie Miwako, ale nie ysponował posiadłością rodziców Asaki, dlatego spojrzał na nią i nawet uśmiechnął się lekko, zachęcająco. Jakby temat, który przed chwilą tutaj przeszedł i spowodował ciszę, nie był wcale ciężki i drastyczny. Nie próbował wprowadzać tutaj żadnych złudzeń i pleść pozorów. Pozostało jeszcze bardzo wiele do powiedzenia, ale nie ma takich rzeczy z przeszłości, które odwleczone nie miałyby szansy na dopowiedzenie. Odstawiasz je na bok, zakryte są przecież białym prześcieradłem, jak każda staroć na tym strychu. Odkrycie go później może być tylko jednym ruchem. Największym impaktem będzie uniesienie się kurzu, to wszystko. Jeśli spróbujesz na siłę szarpać się z tym teraz, możesz przypadkowo uszkodzić cenny zabytek. Spaść ze schodów, potłuc się. Umrzeć. Liczyło się to, jacy jesteśmy teraz, tak lubili wszyscy wokół głosić. Że to ty, ta jedyna, ta prawdziwa! I mieli rację. Tylko gdyby nie przeszłość, ta ty wcale nie byłaby tobą. Więc mówienie z drugiej strony, że przeszłość znaczenia nie ma, było kpiną.
Uśmiech z jego strony był bardzo krótki, bardzo urywany i nie miał wcale radosnego wyrazu - dlatego nie stanowił żadnej kurtyny. Opuścił wzrok w dół, bo utrzymywanie głowy w górze nie było teraz odpowiednią rzeczą. Przynajmniej na chwilę - ten sam drobny moment, w którym Koseki odwróciła od niego spojrzenie, przerabiając informacje żeby przekształcić je w tę jedną chwilę. Nasze "teraz" miało się równać naszym "później". Dotyczyło to wszystkich w tym pokoju. A każdy miał za sobą jakąś historię. Zaraz więc spojrzenie uniósł i spotkało się ono ze złotem Asaki.
- Nie posiadałem domu. Pan domu nie był ojcem, a ja nie byłem synem. Wydziedziczył mnie, bo nie posiadałem senninki. Tresował mnie jak psa. Sprzedawał jak psa. Saki była jedyną osobą, która obmywała moje rany. - Spojrzał na Miwako. - Jesteś krwią z krwi Saki. Twoje słowa... zapamiętam je. - Shikarui bardzo dobrze pamiętał te dobre rzeczy, które dla niego uczyniono jak i te złe. Był bardzo mściwy, ale i działało to w drugą stronę - bardzo dobrze odpłacał za okazaną mu dobroć. Jeśli tylko miał ku temu okazję.
- Znam przesądy. - Tak, potwory. I mieli rację. Siła, jaką Jugo ze sobą niosła, była... niesamowita. - Jeśli ty go nie uwolnisz, uwolni się sam. W momencie, w którym nie będziesz tego chciała. Obiecałem już Shuichiemu, że pomogę mu opanować jego senninkę. Tobie również mogę pomóc. Odrzucanie tego jest jak odrzucanie samej siebie. - Nie miał Miwako za złe, że nie chciała tego daru i traktowała go jako niechciany. Wiedział, jaki to ciężar. - To, co uważasz za przekleństwo, umożliwiło zdobycie lekarstwa dla Saki. Pomyśl o tym. - Nie była głupia. Potrafiła sama wysnuć wnioski, że to był dar, który pozwalał też chronić. To, czy z niego Miwako ostatecznie skorzysta, czy też nie, zależało tylko i wyłącznie od niej samej.
Był teraz naprawdę bardzo wiele rzeczy do zrobienia. On miał wiele do opowiedzenia Asace, ale to już... później. Dużo, dużo później.
- Czy Shuichi wspominał, kiedy ma się odbyć pogrzeb Saki?
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom rodziny Nijima
Słodycze może nie były na top liście ślubnych prezentów typowych par, ale czy Shiki i Asaka byli typowi? Mogło się tak wydawać, ale oboje nie bawili się w grę pozorów; nie tak do końca. No i który Koseki bratałby się z Jugo i odwrotnie? Asaka nie potrzebowała prezentów, z którymi i tak nie miałaby co zrobić. Lubiła też to, że może sama, za swoje własne pieniądze, kupić coś, co jest jej potrzebne. A słodycze? Słodycze byłyby dla niego. Szczęśliwy Shikarui to spokojna Asaka.
Ktoś, kto nie akceptował swojej natury, nie akceptował samego siebie. A ktoś, kto nie akceptował samego siebie nie mógł znaleźć na świecie szczęścia. Bo zawsze za plecami czaił się ten kształt, rzucający cień na twoją własną sylwetkę. I to kształt, którego autorem jesteś ty sam i nikt inny. Jak pokonać własnego siebie? Akceptując swoje słabości. Nie akceptując ich skazujesz się na porażkę. To wszystko mogła powiedzieć Asaka, jednak milczała, w ciszy obserwując wymianę zdań pomiędzy Miwako a Shikaruiem; dwie osoby o tak bardzo odmiennych zdaniach. Ale akurat tutaj bardziej skłaniała się ku Shikiemu. Nie do wstyd o którym mówił, ale… jeśli nie możesz zmienić tego, kim jesteś, to po co z tym walczyć i zaprzeczać? Z tego wychodzą później tylko problemy. A z jednego problemu rodzi się drugi – już Los o to zadba. Nie odezwała się jednak dlatego, że nie była Jugo. I nie miała prawa się o to kłócić. Jej własna natura była zupełnie inna.
Prawdą było, że im więcej osób o czymś wie, tym trudniej utrzymać tajemnicę w ryzach. Dlatego kluczowe było, jeśli już mówić, to komuś, komu ufasz. Przynajmniej na tyle, że nie pośle twojego sekretu dalej. Saki nikomu nic nie powiedziała. Czy Miwako stać było na to samo? A Asakę…? Cóż, od dawna wiedziała, że Shikarui nie ma w sobie wrodzonego genu Jugo, ale nigdy nikomu nic nie powiedziała. To była decyzja i wola czarnowłosego.
- Tak… Moja matka lubi podejmować gości. Jestem pewna, że bardzo by się ucieszyła z wizyty – mieli duży dom. Bo i nie byli jakąś poślednią rodziną o nieznanym nazwisku. Było w nim miejsce i dla gości. Asaka jednak nie uśmiechała się, nadal trawiąc to, co zostało powiedziane. To było… wiele. I nie była na to przygotowana. Zaś niedopowiedzenia, które musiała sama łatać o wiedzę, którą już dysponowała…? To na tym się teraz skupiła, a nie na lekkości rozmowy i braku goryczy, która miała mieć tutaj swoje miejsce. W tym momencie nie było słodko.
A Asaka nie wiedziała, co ma zrobić. Shikarui uderzył we wszystkie jej przekonania, we wszystko co wierzyła i uważała za święte. Rodzina była święta. I już mu to mówiła. Z tym, że jego opowieść nie była czarno-biała. Nie była też nawet tylko czarna. Wymordowanie swojej rodziny to jedna sprawa, cholernie zła sprawa, za którą Asaka powinna trzasnąć drzwiami i zniknąć na zawsze, ale zamknięcie jednego jej członka tak, że służka musiała go nocą wypuszczać, to drugie. I to, że ta sama służka była jedyną osobą, która dbała o jego potrzeby – zadanie, które spoczywało na rodzicach. Jedno z nich nie żyło. Shikarui zresztą zaraz dopowiedział resztę, po której miarka się przebrała. „Wydziedziczył mnie, bo nie posiadałem senninki. Tresował mnie jak psa. Sprzedawał jak psa.” Jej dłonie, pozbawione już kruchej porcelany, zacisnęły się ze złości w pięści.
- Rodzic, który odrzuca swoje dziecko z tego powodu, że nie odziedziczyło jednego, wcale nie łatwo przekazywanego genu, nie ma prawa się rodzicem nazywać. Dzieci to przyszłość i skarb, który trzeba chronić, nieistotne czy czegoś im brakuje czy nie – a z jej punktu widzenia Shikiemu nie brakowało niczego. Jego oczy były niesamowite. I to był jej jedyny komentarz. I to taki, który wyszedł ponad niedowierzanie, że można zabić członów swojej rodziny. To nie była jednak rodzina, bo rodzina w ten sposób się nie traktuje. - Mogę jedynie dziękować wspomnieniu Saki, że była wtedy przy tobie – szkoda, że nie mogła jej podziękować osobiście. Ale… przynajmniej mogła ją osobiście pożegnać.
Płynne złoto było zdeterminowane i twarde jak zwykle, gdy patrzyła na Shikiego, ale złość, która się w nim czaiła, nie była przeznaczona dla Shikiego. Nie była przeznaczona dla nikogo żywego. Zaraz zresztą się opamiętała i jej wzrok nieco wyłagodniał. Wyciagnęła też do niego jedną dłoń, chcąc na chwilę ścisnąć jego, dużo większą, by dać znać, że to nie na niego jest zła.
Miała też wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Odrobinę. Ta chęć pomocy… Bo dotychczas nie był do niej zbyt skory w stosunku do obcych. Ale też Miwako i ten… Shuichi chyba nie byli już tacy obcy?
- I przepraszam, ale nie orientuję się w imionach. Kim dokładnie jest Shuichi? – wujem Miwako, czy tak? Jego imię kilka razy się przewinęło, ale chyba w końcu warto się było dowiedzieć o rodzinnych koligacjach, by czegoś później nie palnąć.
Ktoś, kto nie akceptował swojej natury, nie akceptował samego siebie. A ktoś, kto nie akceptował samego siebie nie mógł znaleźć na świecie szczęścia. Bo zawsze za plecami czaił się ten kształt, rzucający cień na twoją własną sylwetkę. I to kształt, którego autorem jesteś ty sam i nikt inny. Jak pokonać własnego siebie? Akceptując swoje słabości. Nie akceptując ich skazujesz się na porażkę. To wszystko mogła powiedzieć Asaka, jednak milczała, w ciszy obserwując wymianę zdań pomiędzy Miwako a Shikaruiem; dwie osoby o tak bardzo odmiennych zdaniach. Ale akurat tutaj bardziej skłaniała się ku Shikiemu. Nie do wstyd o którym mówił, ale… jeśli nie możesz zmienić tego, kim jesteś, to po co z tym walczyć i zaprzeczać? Z tego wychodzą później tylko problemy. A z jednego problemu rodzi się drugi – już Los o to zadba. Nie odezwała się jednak dlatego, że nie była Jugo. I nie miała prawa się o to kłócić. Jej własna natura była zupełnie inna.
Prawdą było, że im więcej osób o czymś wie, tym trudniej utrzymać tajemnicę w ryzach. Dlatego kluczowe było, jeśli już mówić, to komuś, komu ufasz. Przynajmniej na tyle, że nie pośle twojego sekretu dalej. Saki nikomu nic nie powiedziała. Czy Miwako stać było na to samo? A Asakę…? Cóż, od dawna wiedziała, że Shikarui nie ma w sobie wrodzonego genu Jugo, ale nigdy nikomu nic nie powiedziała. To była decyzja i wola czarnowłosego.
- Tak… Moja matka lubi podejmować gości. Jestem pewna, że bardzo by się ucieszyła z wizyty – mieli duży dom. Bo i nie byli jakąś poślednią rodziną o nieznanym nazwisku. Było w nim miejsce i dla gości. Asaka jednak nie uśmiechała się, nadal trawiąc to, co zostało powiedziane. To było… wiele. I nie była na to przygotowana. Zaś niedopowiedzenia, które musiała sama łatać o wiedzę, którą już dysponowała…? To na tym się teraz skupiła, a nie na lekkości rozmowy i braku goryczy, która miała mieć tutaj swoje miejsce. W tym momencie nie było słodko.
A Asaka nie wiedziała, co ma zrobić. Shikarui uderzył we wszystkie jej przekonania, we wszystko co wierzyła i uważała za święte. Rodzina była święta. I już mu to mówiła. Z tym, że jego opowieść nie była czarno-biała. Nie była też nawet tylko czarna. Wymordowanie swojej rodziny to jedna sprawa, cholernie zła sprawa, za którą Asaka powinna trzasnąć drzwiami i zniknąć na zawsze, ale zamknięcie jednego jej członka tak, że służka musiała go nocą wypuszczać, to drugie. I to, że ta sama służka była jedyną osobą, która dbała o jego potrzeby – zadanie, które spoczywało na rodzicach. Jedno z nich nie żyło. Shikarui zresztą zaraz dopowiedział resztę, po której miarka się przebrała. „Wydziedziczył mnie, bo nie posiadałem senninki. Tresował mnie jak psa. Sprzedawał jak psa.” Jej dłonie, pozbawione już kruchej porcelany, zacisnęły się ze złości w pięści.
- Rodzic, który odrzuca swoje dziecko z tego powodu, że nie odziedziczyło jednego, wcale nie łatwo przekazywanego genu, nie ma prawa się rodzicem nazywać. Dzieci to przyszłość i skarb, który trzeba chronić, nieistotne czy czegoś im brakuje czy nie – a z jej punktu widzenia Shikiemu nie brakowało niczego. Jego oczy były niesamowite. I to był jej jedyny komentarz. I to taki, który wyszedł ponad niedowierzanie, że można zabić członów swojej rodziny. To nie była jednak rodzina, bo rodzina w ten sposób się nie traktuje. - Mogę jedynie dziękować wspomnieniu Saki, że była wtedy przy tobie – szkoda, że nie mogła jej podziękować osobiście. Ale… przynajmniej mogła ją osobiście pożegnać.
Płynne złoto było zdeterminowane i twarde jak zwykle, gdy patrzyła na Shikiego, ale złość, która się w nim czaiła, nie była przeznaczona dla Shikiego. Nie była przeznaczona dla nikogo żywego. Zaraz zresztą się opamiętała i jej wzrok nieco wyłagodniał. Wyciagnęła też do niego jedną dłoń, chcąc na chwilę ścisnąć jego, dużo większą, by dać znać, że to nie na niego jest zła.
Miała też wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Odrobinę. Ta chęć pomocy… Bo dotychczas nie był do niej zbyt skory w stosunku do obcych. Ale też Miwako i ten… Shuichi chyba nie byli już tacy obcy?
- I przepraszam, ale nie orientuję się w imionach. Kim dokładnie jest Shuichi? – wujem Miwako, czy tak? Jego imię kilka razy się przewinęło, ale chyba w końcu warto się było dowiedzieć o rodzinnych koligacjach, by czegoś później nie palnąć.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Miwako nigdy nie należała do osób rozkochanych w plotkach i intrygach, ale doceniała wiedzę. Im lepiej rozumiesz sytuację, tym świadomiej możesz podejmować związane z nią decyzje, precyzyjniej dostrzeżesz wachlarz potencjalnych konsekwencji, zysków i strat. Przeliczyła je i teraz, ale Shikarui mógł być spokojny - bilans wypadał jednoznacznie na jego korzyść. Jasnowłosa nie widziała absolutnie żadnego powodu, dla które miałaby komukolwiek opowiedzieć tę historię. Rodzicom? Nie potrzebowali takiej wiedzy. Władzy? A po co? Jej praworządność opierała się na sympatii dla porządku w społeczeństwie, tutaj zaś odgrzebywanie starej sprawy byłoby mąceniem spokojnej wody. Może duchy zamordowanych domagały się sprawiedliwości, ale od Miwako jej nie uzyskają. Poza tym dalsza część opowieści pozwalała sądzić, że sprawiedliwością było to, co spotkało ich za to okrutne traktowanie chłopca.
Ale też nie do końca. Miwako wbiła wzrok w swe kolana, wciąż po cichu zamyślona. Jak wielu ludzi musiało przebywać we dworze by świętować urodziny przyszłego dziedzica? Nie tylko rodzina, nie tylko służba. Także goście, powiązani z tym domem więzami sympatii, interesu lub wzajemnej uprzejmości. Pewnie nawet nie wiedzieli, za co przyszło im zginąć. Nie można było też zgonić tego na szał Jugo, skoro czarnowłosy przyszedł na świat bez niej, a przynajmniej była uśpiona przez okres jego dorastania... I teraz dotarło do niej, że gdyby chciała podzielić się z kimś usłyszaną opowieścią, byłaby po prostu głupia.
- Bądź spokojny, nie należę do rozmownych osób. Nie zrobię niczego, co mogłoby was narazić. - ciekawa była, czy wuj Shuichi również usłyszał tę opowieść, nie widziała jednak sensu pytać, bo i tak nie było w tym niczego, co wymagałoby dalszego omawiania.
Podziękowała za zaproszenie, obiecując, że przy okazji na pewno się pojawi. Powinna właściwie zaprosić ich do Totsukawy, ale jakoś niespecjalnie widziała w tym sens - miała przeczucie, że niespecjalnie przypadną sobie do gustu z jej matką. Hasegawa Kokoro i tak nie omieszka zaprosić ich do siebie, choćby po to, by zanudzać opowieściami o cenach jedwabi i puszyć się kolekcją drzeworytów, Miwako jednak nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Szanowała matkę i doceniała jej głowę do interesów, ale czasami odnosiła przykre wrażenie, że kobieta nigdy nie zdołała do końca pozbyć się resztek skorupy prostej prowincjuszki. Nie rzucało się to na szczęście bardzo w oczy. Bogaci ludzie bardzo chętnie rozprawiali o swoich bogactwach.
Zrozumiała jednak, dlaczego Shikarui tak bronił ich krwi. Rzeczywiście, różnili się jak ogień i woda. Nie, inaczej. Jak nów i pełnia. Jedno pogrąża noc w głębokiej ciemności, drugie rozświetla ją swą srebrzystą tarczą, ale esencjonalnie, księżyc to księżyc. W tym wszystkim najbardziej ironiczne było to, że gdyby Miwako nie nauczyła się tłumienia emocji, gdyby senninka wymykała się spod jej kontroli, ona także zostałaby przez rodziców porzucona. No, nie dosłownie. Pod pretekstem choroby zostałaby oddana krewnym w Nawabari, a potem zapomniana. Może przysyłaliby jej prezenty na urodziny. W zamyśleniu nad tym słuchała rozmowy między przyszłymi małżonkami. Nie podzieliła się tą myślą, bo jednak dała sobie radę, nie było co się porównywać ani pracować na tytuł małego dramatu, gdybając.
- Jeśli rzeczywiście można ją opanować... Głupotą byłoby odrzucić twoją propozycję - co nie zmieniało faktu, że obawiała się chwili, gdy ciemne plamy wykwitną na jej skórze, jeśli jednak i tak istniała szansa, że wydarzy się to kiedyś w sposób niekontrolowany... - Tylko... ja jej jeszcze nigdy nie. Jak to zrobię to nie wiem, czy w ogóle coś do mnie będzie docierać, jestem na samym początku drogi. To w porządku?
Pewnie po prostu się na niego rzuci. Z drugiej strony nie sprawiał wrażenia, jakby mogła mu zagrozić. Skoro nawet wujowi zgodził się pomóc, a on przecież jest znacznie silniejszy i lepiej wyszkolony niż Miwako, zapewne martwiła się zupełnie niepotrzebnie.
- Nijima Shuichi jest moim wujem, a teraz właścicielem domu, w którym przebywamy. Wyszedł, by wszystko zorganizować. - dodała spokojnie, choć ból nadal był obecny - Pogrzeb będzie jutro, nad ranem powinni dotrzeć moi rodzice. - nie wspomniała, że już poprzedniego dnia mogliby się tu znaleźć, Totsukawa leżała znacznie bliżej niż Seiyama - Myślę, że już czas, bym przygotowała jakiś posiłek. Już to mówiłam, ale czujcie się jak u siebie. I dziękuję. Naprawdę.
Wstała, zabierając swoją filiżankę. Dzbanek wciąż był do połowy wypełniony ciepłym naparem, pozostawiła im więc - jeśli zechcą nowego, znajdą ją w kuchni. Cichutko stawiając stopy dotarła do drzwi, ukłoniła się grzecznie i zasunęła je za sobą, odchodząc korytarzem. Mistrzynią gotowania co prawda nie była, nie miała jednak powodu by się swoich potraw wstydzić - takie zwyczajne, by nikt nigdy nie powiedział, że podstawowych umiejętności z domu nie wyniosła. Rozmyślając o wszystkim, czego usłyszała, zabrała się za obieranie i krojenie warzyw.
Ale też nie do końca. Miwako wbiła wzrok w swe kolana, wciąż po cichu zamyślona. Jak wielu ludzi musiało przebywać we dworze by świętować urodziny przyszłego dziedzica? Nie tylko rodzina, nie tylko służba. Także goście, powiązani z tym domem więzami sympatii, interesu lub wzajemnej uprzejmości. Pewnie nawet nie wiedzieli, za co przyszło im zginąć. Nie można było też zgonić tego na szał Jugo, skoro czarnowłosy przyszedł na świat bez niej, a przynajmniej była uśpiona przez okres jego dorastania... I teraz dotarło do niej, że gdyby chciała podzielić się z kimś usłyszaną opowieścią, byłaby po prostu głupia.
- Bądź spokojny, nie należę do rozmownych osób. Nie zrobię niczego, co mogłoby was narazić. - ciekawa była, czy wuj Shuichi również usłyszał tę opowieść, nie widziała jednak sensu pytać, bo i tak nie było w tym niczego, co wymagałoby dalszego omawiania.
Podziękowała za zaproszenie, obiecując, że przy okazji na pewno się pojawi. Powinna właściwie zaprosić ich do Totsukawy, ale jakoś niespecjalnie widziała w tym sens - miała przeczucie, że niespecjalnie przypadną sobie do gustu z jej matką. Hasegawa Kokoro i tak nie omieszka zaprosić ich do siebie, choćby po to, by zanudzać opowieściami o cenach jedwabi i puszyć się kolekcją drzeworytów, Miwako jednak nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Szanowała matkę i doceniała jej głowę do interesów, ale czasami odnosiła przykre wrażenie, że kobieta nigdy nie zdołała do końca pozbyć się resztek skorupy prostej prowincjuszki. Nie rzucało się to na szczęście bardzo w oczy. Bogaci ludzie bardzo chętnie rozprawiali o swoich bogactwach.
Zrozumiała jednak, dlaczego Shikarui tak bronił ich krwi. Rzeczywiście, różnili się jak ogień i woda. Nie, inaczej. Jak nów i pełnia. Jedno pogrąża noc w głębokiej ciemności, drugie rozświetla ją swą srebrzystą tarczą, ale esencjonalnie, księżyc to księżyc. W tym wszystkim najbardziej ironiczne było to, że gdyby Miwako nie nauczyła się tłumienia emocji, gdyby senninka wymykała się spod jej kontroli, ona także zostałaby przez rodziców porzucona. No, nie dosłownie. Pod pretekstem choroby zostałaby oddana krewnym w Nawabari, a potem zapomniana. Może przysyłaliby jej prezenty na urodziny. W zamyśleniu nad tym słuchała rozmowy między przyszłymi małżonkami. Nie podzieliła się tą myślą, bo jednak dała sobie radę, nie było co się porównywać ani pracować na tytuł małego dramatu, gdybając.
- Jeśli rzeczywiście można ją opanować... Głupotą byłoby odrzucić twoją propozycję - co nie zmieniało faktu, że obawiała się chwili, gdy ciemne plamy wykwitną na jej skórze, jeśli jednak i tak istniała szansa, że wydarzy się to kiedyś w sposób niekontrolowany... - Tylko... ja jej jeszcze nigdy nie. Jak to zrobię to nie wiem, czy w ogóle coś do mnie będzie docierać, jestem na samym początku drogi. To w porządku?
Pewnie po prostu się na niego rzuci. Z drugiej strony nie sprawiał wrażenia, jakby mogła mu zagrozić. Skoro nawet wujowi zgodził się pomóc, a on przecież jest znacznie silniejszy i lepiej wyszkolony niż Miwako, zapewne martwiła się zupełnie niepotrzebnie.
- Nijima Shuichi jest moim wujem, a teraz właścicielem domu, w którym przebywamy. Wyszedł, by wszystko zorganizować. - dodała spokojnie, choć ból nadal był obecny - Pogrzeb będzie jutro, nad ranem powinni dotrzeć moi rodzice. - nie wspomniała, że już poprzedniego dnia mogliby się tu znaleźć, Totsukawa leżała znacznie bliżej niż Seiyama - Myślę, że już czas, bym przygotowała jakiś posiłek. Już to mówiłam, ale czujcie się jak u siebie. I dziękuję. Naprawdę.
Wstała, zabierając swoją filiżankę. Dzbanek wciąż był do połowy wypełniony ciepłym naparem, pozostawiła im więc - jeśli zechcą nowego, znajdą ją w kuchni. Cichutko stawiając stopy dotarła do drzwi, ukłoniła się grzecznie i zasunęła je za sobą, odchodząc korytarzem. Mistrzynią gotowania co prawda nie była, nie miała jednak powodu by się swoich potraw wstydzić - takie zwyczajne, by nikt nigdy nie powiedział, że podstawowych umiejętności z domu nie wyniosła. Rozmyślając o wszystkim, czego usłyszała, zabrała się za obieranie i krojenie warzyw.
0 x

- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom rodziny Nijima
Słowa, które skierował do Miwako, nie były uprzejmą prośbą. Były omenem. Ciężarem, który spoczął na niej tak, jak spoczywał na Saki. Kobiecie, która musiała widzieć w nim syna, jak on w niej widział swojego anioła. Bo nie matkę, nie tak do końca. Jego matką była i pozostanie szalona Kansho-in, kobieta przesiąknięta swoimi obsesjami, żądzami i nienawiścią. Wystarczająco wiele przekazała jej synowi, żeby ten spełnił jej marzenie, którymi obarczyła jego plecy. Nie było ciężkie, kiedy przyszło je w końcu spełnić. Ciężkie było na początku, kiedy trzeba było zrozumieć, skąd tyle jadu rodziło się na świecie, z pozoru całkiem ładnym i całkiem dobrym. Kwiaty, nawet uschnięte, zachowywały swój kolor i potrafiły być ozdobą. Więc czemu człowiek nie mógł nią zostać do końca? Jego słowa nie były kwiatami, bo i on kwiatem nie był. I chociaż mógł powiedzieć, że kocha Miwako jak siostrę, pomimo tego, że jej nie znał i każdy normalny powiedziałby, że jest dla niego zupełnie obca, nie było żadnych ulg dla tych, którzy go zdradzili. Jak zostało powiedziane - bardzo dobrze pamięta dobre gesty poczynione w jego stronę. Jeszcze lepiej zapamiętuje te złe. Sekret musiał więc pozostać sekretem i tego akurat był pewien, że w przeciwieństwie do Saki, nie będzie światłem w jej oczach. Być może nawet stanie się jej cieniem i strachem, ale nie było takiej rzeczy, która łamiąc nie potrafiłaby wzmocnić. Jeśli łamała cię na stałe to odpadałeś w naturalnej kolei rzeczy. Takie prawo natury, tutaj przetrwają tylko najsilniejsi. Ta cywilizacja nadal była jedną wielką dżunglą, prawa tutaj dyktowali ci, którzy mieli wystarczająco siły, żeby je podyktować. Shikarui był w związku z tym bardzo spokojny z wiedzą, którą pozostawiał w dłoniach Miwako. To była jego dżungla, a ta ćma usiadła na listku, jednym z wielu. Niegłupia ćma. Tutaj potrafiło być najbezpieczniej na świecie, ale i najbardziej niebezpiecznie. jeśli popełni się jeden błąd. Do Asaki nie musiał kierować tych słów, wiedział, że ona nosiła jego sekrety głęboko w swoim sercu, a serce te było jej świątynią, fortecą o kryształowych ścianach, przez które nie przebijały się nawet jego pazury. Pewne słowa trzeba wypowiadać ostrożnie, a o niektórych historiach lepiej nie opowiadać.
Wyciągnął do jej zaciskających się coraz mocniej pięści dłoń, by nakryć jej palce swoją własną. Długo zajęło mu uczenie się ludzkich odruchów z ich pełnym zrozumieniem. Jeszcze dłużej uporządkowanie świata i poznanie go takim, jakim jest. A przecież jeszcze tyle było do zobaczenia, tyle do zasmakowania! Tutaj, w tej sytuacji, przy tej rozmowie, również uczył się nowych rzeczy, zarówno od Miwako, jak i od Asaki. Spodziewał się wyparcia. To było naturalne, że ludzie wypierali zdrajców, niebezpieczne wilki, których nie da się ujarzmić i które pozostaną na zawsze dzikie. Naturalne, że nie ufali kotom, które zawsze chodziły swoimi drogami i do niczego nie można było ich zmusić. Tymczasem co dostał? Zrozumienie? Akceptację? Nie wiedział, czym to było. Z Miwako nie dało się zupełnie niczego odczytać, a złość Asaki... nie czuł, by była skierowana na niego. Znał jej podejście do spraw rodziny, wiedział, że dla niej godne życie było wszystkim, to jego zaś było kompletnym zaprzeczeniem wszystkiego, co wyznawała. Tylko nadal - z czym przyszło mu się teraz zmierzyć? Tak, jak nie chciał, żeby Miwako się go bała i traktowała jego słowa jako groźbę, tak nie chciał, by Asaka go odrzuciła przez to, czego się dopuścił. To była właśnie ta prawda - tamci ludzie sobie wcale nie zasłużyli. Jego ojciec - oj tak, on tak. Ale reszta? Tam byli goście. Tam byli pozostali członkowie rodziny. Och wszyscy, których chciał rozszarpywać bez końca. Włącznie ze swoim bratem. Młodszym, słodkim braciszkiem. Nie czuł się winny. Nie czuł się ofiarą. To były za daleko posunięte wnioski, które ograniczały się do jednego, bardzo prostego stwierdzenia. Shikarui miał swój urok, potrafił przyciągać, potrafił naśladować emocje i potrafił filtrować to, co ludzie chcą usłyszeć, a czego nie chcą. Potrafił się dopasować jak kameleon. Był jednocześnie nałogowym kłamcą. Był w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć to, czego pragnął i żadne autorytety ani prawa ludzkie nie miały przy tym żadnego większego znaczenia. I do czego to zmierza..? Do tego, że część jego osobowości uratowała Saki. Schowała do pudełeczka i kiedy ją spotkał, to chyba przekazała mu je całkiem świadomie. Śmierć była kluczem, które otworzyło Pandorę i pozwoliło się jej cudom wydostać na cały jego świat. Zaraz potem dłoń Asaki nakryła jego dłoń. To było pocieszające - kolejny gest, który sprawiał, że jakoś lekko mu się odetchnęło. Wróciło powietrze, które wcześniej stało w miejscu.
- Byłem w stanie zapanować nad Shuichim. Nad tobą też zdołam. - Chociaż z Shuichim... było bardzo ciężko, kiedy całkowicie stracił kontrolę. I nie wyszedł z tego bez szwanku. Tym nie mniej porównywać dorosłego Jugo, który przeszedł swoje treningi, do dziewczynki na początku swojej drogi? Hmph.
Odprowadził Miwako spojrzeniem, skinąwszy jedynie głową. Mała dziewczynka, która zajmowała się całym domem. Mała dziewczynka... Mała...
- Chciałbym mieć córkę. Albo syna. - To wydawało się takie naturalne jak oddychanie. Zacisnął mocniej palce na dłoni Asaki i obrócił głowę w jej kierunku. - Mam ci jeszcze bardzo wiele do opowiedzenia. - Asaka była materiałem, który filtrował jego szorstkość i łagodził ostrość. Sam na to pozwalał, bo było to dla niego bardzo miłe. Odprężenie, jakie ze sobą niosła. Dom. Rodzinę. - Mori Asaka. Wyjdź za mnie. - Nie pytanie, czy by chciała, nawet nie brzmiało to do końca jak prośba. W żadnym wypadku nie był to też rozkaz. Może to tak nie wypadało, może powinien poczekać na milszą okazję, stworzyć romantyczny nastrój, ale romantykiem, jak już zostało powiedziane, nie był. I nigdy nie miał też okazji zobaczyć, jak wyglądają śluby i zaręczyny. Więc oto był - w swojej nieporadności. Wyciągnął lustereczko z torby przy pasie i ułożył je na dłoni kobiety.
- Jeśli mnie kiedyś nie będzie w pobliżu, będzie twoimi oczami. - Lusterko nie pokazywało odbicia właściciela. Pokazywało wszystko to, co działo się za jego plecami.
Shuichi wrócił do domu i cała rodzina zasiadła do obiadu. Wszyscy byli jacyś... lżejsi. Jakby zrzucili ze swoich barków bardzo wiele ciężaru. Cały mieli zrzucić dopiero, kiedy ziemia przyjmie Saki w swoje objęcia.
[z/t Asaka, Shikarui i Miwako]
Wyciągnął do jej zaciskających się coraz mocniej pięści dłoń, by nakryć jej palce swoją własną. Długo zajęło mu uczenie się ludzkich odruchów z ich pełnym zrozumieniem. Jeszcze dłużej uporządkowanie świata i poznanie go takim, jakim jest. A przecież jeszcze tyle było do zobaczenia, tyle do zasmakowania! Tutaj, w tej sytuacji, przy tej rozmowie, również uczył się nowych rzeczy, zarówno od Miwako, jak i od Asaki. Spodziewał się wyparcia. To było naturalne, że ludzie wypierali zdrajców, niebezpieczne wilki, których nie da się ujarzmić i które pozostaną na zawsze dzikie. Naturalne, że nie ufali kotom, które zawsze chodziły swoimi drogami i do niczego nie można było ich zmusić. Tymczasem co dostał? Zrozumienie? Akceptację? Nie wiedział, czym to było. Z Miwako nie dało się zupełnie niczego odczytać, a złość Asaki... nie czuł, by była skierowana na niego. Znał jej podejście do spraw rodziny, wiedział, że dla niej godne życie było wszystkim, to jego zaś było kompletnym zaprzeczeniem wszystkiego, co wyznawała. Tylko nadal - z czym przyszło mu się teraz zmierzyć? Tak, jak nie chciał, żeby Miwako się go bała i traktowała jego słowa jako groźbę, tak nie chciał, by Asaka go odrzuciła przez to, czego się dopuścił. To była właśnie ta prawda - tamci ludzie sobie wcale nie zasłużyli. Jego ojciec - oj tak, on tak. Ale reszta? Tam byli goście. Tam byli pozostali członkowie rodziny. Och wszyscy, których chciał rozszarpywać bez końca. Włącznie ze swoim bratem. Młodszym, słodkim braciszkiem. Nie czuł się winny. Nie czuł się ofiarą. To były za daleko posunięte wnioski, które ograniczały się do jednego, bardzo prostego stwierdzenia. Shikarui miał swój urok, potrafił przyciągać, potrafił naśladować emocje i potrafił filtrować to, co ludzie chcą usłyszeć, a czego nie chcą. Potrafił się dopasować jak kameleon. Był jednocześnie nałogowym kłamcą. Był w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć to, czego pragnął i żadne autorytety ani prawa ludzkie nie miały przy tym żadnego większego znaczenia. I do czego to zmierza..? Do tego, że część jego osobowości uratowała Saki. Schowała do pudełeczka i kiedy ją spotkał, to chyba przekazała mu je całkiem świadomie. Śmierć była kluczem, które otworzyło Pandorę i pozwoliło się jej cudom wydostać na cały jego świat. Zaraz potem dłoń Asaki nakryła jego dłoń. To było pocieszające - kolejny gest, który sprawiał, że jakoś lekko mu się odetchnęło. Wróciło powietrze, które wcześniej stało w miejscu.
- Byłem w stanie zapanować nad Shuichim. Nad tobą też zdołam. - Chociaż z Shuichim... było bardzo ciężko, kiedy całkowicie stracił kontrolę. I nie wyszedł z tego bez szwanku. Tym nie mniej porównywać dorosłego Jugo, który przeszedł swoje treningi, do dziewczynki na początku swojej drogi? Hmph.
Odprowadził Miwako spojrzeniem, skinąwszy jedynie głową. Mała dziewczynka, która zajmowała się całym domem. Mała dziewczynka... Mała...
- Chciałbym mieć córkę. Albo syna. - To wydawało się takie naturalne jak oddychanie. Zacisnął mocniej palce na dłoni Asaki i obrócił głowę w jej kierunku. - Mam ci jeszcze bardzo wiele do opowiedzenia. - Asaka była materiałem, który filtrował jego szorstkość i łagodził ostrość. Sam na to pozwalał, bo było to dla niego bardzo miłe. Odprężenie, jakie ze sobą niosła. Dom. Rodzinę. - Mori Asaka. Wyjdź za mnie. - Nie pytanie, czy by chciała, nawet nie brzmiało to do końca jak prośba. W żadnym wypadku nie był to też rozkaz. Może to tak nie wypadało, może powinien poczekać na milszą okazję, stworzyć romantyczny nastrój, ale romantykiem, jak już zostało powiedziane, nie był. I nigdy nie miał też okazji zobaczyć, jak wyglądają śluby i zaręczyny. Więc oto był - w swojej nieporadności. Wyciągnął lustereczko z torby przy pasie i ułożył je na dłoni kobiety.
- Jeśli mnie kiedyś nie będzie w pobliżu, będzie twoimi oczami. - Lusterko nie pokazywało odbicia właściciela. Pokazywało wszystko to, co działo się za jego plecami.
Shuichi wrócił do domu i cała rodzina zasiadła do obiadu. Wszyscy byli jacyś... lżejsi. Jakby zrzucili ze swoich barków bardzo wiele ciężaru. Cały mieli zrzucić dopiero, kiedy ziemia przyjmie Saki w swoje objęcia.
[z/t Asaka, Shikarui i Miwako]
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Miwako
- Gracz nieobecny
- Posty: 159
- Rejestracja: 15 paź 2018, o 18:20
- Wiek postaci: 14
- Ranga: Doko
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=6501
- Multikonta: Suzu
Re: Dom rodziny Nijima
Bez Saki dom zdawał się utracić duszę. Cichy i zimny, pogrążony w żałobie pożegnał ostatnich gości. Zawsze był zbyt wielki dla tej rodziny, stworzony po to, by długi korytarz przemierzało każdego dnia wiele par stóp. Miał tętnić życiem i energią przynajmniej dwóch pokoleń, cierpliwie znosić ich lepsze i gorsze chwile. Wypełnić się ich marzeniami. Tymczasem większość pomieszczeń straszyła pustką, a liczba domowników zredukowała się do niebezpiecznej liczby dwóch. I nic nie zapowiadało, by stan ten miał się poprawić, przeciwnie.
Po zakończeniu pogrzebu Miwako zabrana została przez matkę do swego pokoju, gdzie kobieta planowała uświadomić jej, jak wielce rozczarowana jest zachowaniem dziewczyny. Nie zdążyła jednak zebrać odpowiednich słów, bo spojrzenie jej padło na kosz z ryjówkami, które ciekawie wystawiały w powietrze ruchome noski, chwytając nowy zapach. Czasami drobiazgi decydują o tym, że szala goryczy zostanie przelana.
- Schamiałaś - stwierdziła chłodno, cofając się do drzwi, jakby ta skądinąd czysta podłoga niegodna była jej nowobogackich stóp - Pakuj się. Jutro wracasz z nami do Totsukawy. Dosyć już tych głupot.
Miwako nie powiedziała nic, świadoma, jak bardzo nie miało to żadnego sensu. Nie wydarzyło się nic niespodziewanego - świat wracał na swoje miejsce i oczywiście musiał upomnieć się też o nią, naturalna kolej rzeczy. Każdy sen kończy się przebudzeniem. Ale kunoichi śniła długo, za długo, by zmyć to wspomnienie z powiek i zapomnieć. Cały problem polegał na tym, że nie znosiła hazardu, a tym właśnie wydawało się opieranie przyszłości na wątpliwym talencie do sztuk ninja. Byłoby prościej, gdyby Miwako rzeczywiście dysponowała wyjątkowymi zdolnościami, tymczasem uczyła się powoli, wręcz opornie, a jej jedynym wyróżnikiem była niekontrolowana senninka. Nie wyglądało to dobrze.
Wieczorem zaprosiła wuja na spacer, bo chciała mieć możliwość przedyskutowania z nim wszystkiego na osobności. Nie odeszli daleko, zatrzymali się w pobliżu domu, tak, że ze wzniesienia mogli spoglądać na pogrążające się w mroku Nawabari. Mróz szczypał ich w odsłonięte policzki, żadne jednak nie spieszyło się z rozpoczęciem rozmowy. Miwako cieszyła oczy widokiem śniegu, świadoma, że to już ostatnie dni zimy. Przed nimi sezon błota i deszczu.
- - Wrócę tutaj - jak małe dziecko kucnęła w śniegu i zgarniając go nagimi dłońmi, próbowała ulepić niewielkiego bałwana - Jeśli nie masz nic przeciwko. Asaka-san i Shikarui-san zaproponowali mi wspólną podróż do Cesarstwa po swoim ślubie. Do tej pory spędzę czas z rodzicami, ale potem chciałabym wrócić tutaj, do Nawabari. Czy to w porządku?
Uśmiechnął się chyba po raz pierwszy od wielu dni i bardzo nieelegancko przyciągnął ją do swego boku, obejmując jednym ramieniem. Oboje wiedzieli, że sztorm nadejdzie w momencie, gdy dziewczyna poinformuje o wszystkim rodziców, paradoksalnie jednak, po coś Miwako przechodziła wszystkie te treningi charakteru i silnej woli. Wierzyła, że da sobie z tym radę.
Dzień po pogrzebie rodzina Hasegawa opuściła Nawabari, zabierając ze sobą córkę. Kunoichi wierzyła, że nie żegna się z osadą na stałe, poinformowała też w siedzibie lidera, pod jakim adresem można ją złapać, gdyby z jakiegoś powodu musieli wezwać swoich shinobi. Wątpliwe jednak, by potrzebowali jednej niedoświadczonej doko.
[zt]
Po zakończeniu pogrzebu Miwako zabrana została przez matkę do swego pokoju, gdzie kobieta planowała uświadomić jej, jak wielce rozczarowana jest zachowaniem dziewczyny. Nie zdążyła jednak zebrać odpowiednich słów, bo spojrzenie jej padło na kosz z ryjówkami, które ciekawie wystawiały w powietrze ruchome noski, chwytając nowy zapach. Czasami drobiazgi decydują o tym, że szala goryczy zostanie przelana.
- Schamiałaś - stwierdziła chłodno, cofając się do drzwi, jakby ta skądinąd czysta podłoga niegodna była jej nowobogackich stóp - Pakuj się. Jutro wracasz z nami do Totsukawy. Dosyć już tych głupot.
Miwako nie powiedziała nic, świadoma, jak bardzo nie miało to żadnego sensu. Nie wydarzyło się nic niespodziewanego - świat wracał na swoje miejsce i oczywiście musiał upomnieć się też o nią, naturalna kolej rzeczy. Każdy sen kończy się przebudzeniem. Ale kunoichi śniła długo, za długo, by zmyć to wspomnienie z powiek i zapomnieć. Cały problem polegał na tym, że nie znosiła hazardu, a tym właśnie wydawało się opieranie przyszłości na wątpliwym talencie do sztuk ninja. Byłoby prościej, gdyby Miwako rzeczywiście dysponowała wyjątkowymi zdolnościami, tymczasem uczyła się powoli, wręcz opornie, a jej jedynym wyróżnikiem była niekontrolowana senninka. Nie wyglądało to dobrze.
Wieczorem zaprosiła wuja na spacer, bo chciała mieć możliwość przedyskutowania z nim wszystkiego na osobności. Nie odeszli daleko, zatrzymali się w pobliżu domu, tak, że ze wzniesienia mogli spoglądać na pogrążające się w mroku Nawabari. Mróz szczypał ich w odsłonięte policzki, żadne jednak nie spieszyło się z rozpoczęciem rozmowy. Miwako cieszyła oczy widokiem śniegu, świadoma, że to już ostatnie dni zimy. Przed nimi sezon błota i deszczu.
- - Wrócę tutaj - jak małe dziecko kucnęła w śniegu i zgarniając go nagimi dłońmi, próbowała ulepić niewielkiego bałwana - Jeśli nie masz nic przeciwko. Asaka-san i Shikarui-san zaproponowali mi wspólną podróż do Cesarstwa po swoim ślubie. Do tej pory spędzę czas z rodzicami, ale potem chciałabym wrócić tutaj, do Nawabari. Czy to w porządku?
Uśmiechnął się chyba po raz pierwszy od wielu dni i bardzo nieelegancko przyciągnął ją do swego boku, obejmując jednym ramieniem. Oboje wiedzieli, że sztorm nadejdzie w momencie, gdy dziewczyna poinformuje o wszystkim rodziców, paradoksalnie jednak, po coś Miwako przechodziła wszystkie te treningi charakteru i silnej woli. Wierzyła, że da sobie z tym radę.
Dzień po pogrzebie rodzina Hasegawa opuściła Nawabari, zabierając ze sobą córkę. Kunoichi wierzyła, że nie żegna się z osadą na stałe, poinformowała też w siedzibie lidera, pod jakim adresem można ją złapać, gdyby z jakiegoś powodu musieli wezwać swoich shinobi. Wątpliwe jednak, by potrzebowali jednej niedoświadczonej doko.
[zt]
0 x

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości