Dom rodzinny Asaki
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Dom rodzinny Asaki
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Asaka dokładnie wiedziała, gdzie chce trafić. Rzędy podobnych do siebie domków, rzędy niewzruszonych, nieprzejętych wojną ludzi, podobne do siebie uliczki, przy których rosły pojedyncze drzewa i układająca się do snu trawa i równie usypiające ogrody, w których rosły późno jesienne kwiaty, gotowe do przekwitania. Zima tuż-tuż, a może obecna w tym momencie? Ostre, górskie powietrze pozwalało się zapomnieć, kiedy pory roku wisiały na granicach - czy to jesieni czy wiosny. Pozwalało zapomnieć się przede wszystkim, odrywając głowę od przyziemnych tworów, które w innych prowincjach skupiały na sobie uwagę Asaki, a unieść ją wyżej, gdzie błękit zdobiony był nierówną, ciemną koroną oblaną złotem słońca. Pamiętał ciągle - chciał się dostać na jeden z tych szczytów. Mieli to zrobić wspólnie, kiedy tylko minie zima… albo później? Bajecznie kolorowe morze, które było na wyciągnięcie ręki, ułożone z iglastych i liściastych drzew, co gubiły swe upierzenie, za którym drzemały… co w zasadzie za nimi drzemało? Co było tak cenne, by odgradzać to od świata murem, którego nikt nie zdołał zdobyć? O Murze Sogeńskim również tak mówili, a jednak się udało. Zwykłe dzikusy potrafiły zrobić w nim wielką wyrwę, którą potem łatano miesiącami. Tak samo intrygujące było to, co drzemało po drugiej stronie oceanów - tych zimnych wód i tych, które tworzyła pustynia. Tam, za rąbkiem mapy… przecież coś tam musiało być. Czy może tylko czarna dziura, w której kończył się świat? Gdzie spadały wodospady wody i piasku i nad którym pochylały się góry i drzewa, przeglądając się w nicości gwiazd, którymi na pewno usłane było podłoże. Shikarui naprawdę chciał to wszystko zobaczyć, ale najpierw zamierzał zacząć od małych rzeczy nauczony przez życie wyraźnie - że kiedy jeździsz konno, naucz się najpierw przechodzić przez płaskie szczeble, a potem pokonasz nawet corner*. Jego brzegi były już wystarczająco oszlifowane, by nie gryzł każdej ręki, która będzie wyciągnięta w jego stronę. Nie przestał razić chłodem, kiedy za blisko podeszło się do zimnej skały, gdzie na środku wysepki drzemało lawendowe jezioro, ale kiedy już weszło się na brzeg odkrywało się, że ten mróz wcale nie zabijał. Że ta samotnie dryfująca wyspa ma swoje własne skarby, własną historię, która ukształtowała formę terenu i pozwoliła wyrosnąć tutaj pojedynczym, nieśmiałym roślinom, które poczuły świeżą wodę. Asaka była mu śliczną nimfą, co pochylała się nad sadzawką jego oczu i przynosiła tej wody, która nie była struta i zniszczona oceaniczną solą. Targała ją w dłoniach, czy rzucała od niechcenia, całkowicie naturalnie - Shikarui tego nie wiedział, bo się nad tym nie zastanawiał, nie miało to dla niego teraz wielkiego znaczenia. Wystarczyło mu wiedzieć, że ona o niego dbała - a on chciał dbać o nią. Jeśli spróbowałbyś powiedzieć: ty jej nie porzucisz, nie będziesz w stanie, odpowiedziałby: będę. Mogę ją porzucić w każdej chwili. Śpiewka ta sama, którą usłyszysz od każdego alkoholika i palacza. Sanada nie robił rzeczy na pokaz. Nauczył się, że myśli za mocno trują myśli i rozgrzebują brud, jątrząc rany, żeby zaglądać w głąb drugiej osoby i samego siebie. W końcu - serce? To niepotrzebne narzędzie, przywilej bogatych, zostało porzucone dawno temu. Przez “bogatych” wcale nie mam na myśli tych bogatych materialnie. Nie został nauczony za to szacunku do samego siebie - ale sztuczny szacunek do innych został mu wbity bardzo głęboko do głowy. Doświadczył go Teiren, Ren. Nie doświadczyła go jedynie Asaka.
Podróżujący myślami poza tereny map i po koronach światów zorientował się, kiedy znaleźli się już “na miejscu”. Nie miewał zbyt często momentów, w których zamyślałby się na tyle, aby coś mogło go zaskoczyć na tyle, by musiał zbierać myśli na tę chwilę. Tak też nie było tym razem. Kwiatki porastały ogródek, a drzewo wiśni już było całkowicie gołe z liści. Ktoś je musiał grabić, bo nie leżały grubą warstwą ani na chodniku prowadzącym do schodków, ani pod samymi drzewami. Chociaż wiatr był tutaj zdecydowanie głównym ogrodnikiem - przynajmniej w tej chwili.
- Ładny dom. - Pochwalił, chociaż dla niego chyba każdy dom był ładny, gdyby nad tym przysiąść. Bo był. Każdy dom miał być miejscem, do którego można wracać. Nawet nie zauważył, jak bardzo się wyciszył, kiedy już zostawili tereny wojny za sobą i wkroczyli na teren wioski. Naprawdę sporej wioski zresztą. Kosekich widywało się tak rzadko, że można było zapomnieć, że są rodem, który użycza szczepowi Jugo swoich ziem. Właśnie - ziem.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Daishi go po prostu przytłacza.
*Corner - najtrudniejsza przeszkoda w jeździectwie do przeskoczenia, wymaga całkowitego posłuszeństwa konia i niesamowitej precyzji. Konie zazwyczaj odmawiają skakania przez nią, lub przez nieuwagę jeźdźca zahaczają o nią kopytami.
Podróżujący myślami poza tereny map i po koronach światów zorientował się, kiedy znaleźli się już “na miejscu”. Nie miewał zbyt często momentów, w których zamyślałby się na tyle, aby coś mogło go zaskoczyć na tyle, by musiał zbierać myśli na tę chwilę. Tak też nie było tym razem. Kwiatki porastały ogródek, a drzewo wiśni już było całkowicie gołe z liści. Ktoś je musiał grabić, bo nie leżały grubą warstwą ani na chodniku prowadzącym do schodków, ani pod samymi drzewami. Chociaż wiatr był tutaj zdecydowanie głównym ogrodnikiem - przynajmniej w tej chwili.
- Ładny dom. - Pochwalił, chociaż dla niego chyba każdy dom był ładny, gdyby nad tym przysiąść. Bo był. Każdy dom miał być miejscem, do którego można wracać. Nawet nie zauważył, jak bardzo się wyciszył, kiedy już zostawili tereny wojny za sobą i wkroczyli na teren wioski. Naprawdę sporej wioski zresztą. Kosekich widywało się tak rzadko, że można było zapomnieć, że są rodem, który użycza szczepowi Jugo swoich ziem. Właśnie - ziem.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Daishi go po prostu przytłacza.
*Corner - najtrudniejsza przeszkoda w jeździectwie do przeskoczenia, wymaga całkowitego posłuszeństwa konia i niesamowitej precyzji. Konie zazwyczaj odmawiają skakania przez nią, lub przez nieuwagę jeźdźca zahaczają o nią kopytami.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Im bliżej Daishi znajdowali się podróżując przez pochłonięte wojną Soso, tym stawała się bardziej niecierpliwa, by nie powiedzieć - drażliwa. Irytowało ją każde, najdrobniejsze opóźnienie, zamarudzenie w którymś miejscu, każda stracona minuta. A serce rwało, zaś nadzieja, że może w Daishi jest wszystko dobrze, że wojna zatrzymała się tam, gdzie się zaczęła, była wciąż żywa. Mówi się, że nadzieja jest matką głupich. Mówi się też, że umiera ostatnia. Asaka uznała, że jeżeli ma być głupia, skoro martwi się o swoją rodzinę i klan, to trudno. Będzie miała przynajmniej czyste sumienie. I wierzyła w to tak bardzo mocno, że chyba któryś z bogów, może sama Amaterasu, do której białowłosa niosła modły, się ulitowała i spełniła jej życzenie. Bo Daishi było niemalże takie samo, jak wtedy, gdy opuszczała rodzinną prowincję. Dobry rok temu. Gdy nikt w ogóle nie myślał nawet o żadnej wojnie pomiędzy Soso a Kyuzo, gdy nikt nie spodziewał się tego, co wydarzy się na Kami no Hikage.
Góry nadal stały na swoim miejscu, gęsto porośnięte sosnami i innymi drzewami, które o tej porze roku potrafiły sprawić, że wędrówka wytyczonym traktem wydawała się wieczną wieczorową wędrówką. Jeziora również nie zmieniły swojego położenia, tak samo jak wszelkie wąwozy, pagórki i te niesamowicie rzadkie połacie płaskiego terenu. Nawet mijane przez nich karczmy czy liczne onseny - wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętała to Asaka. Gdy okazało się, że Daishi jest nietknięte, tak ogromny kamień spadł jej z serca, że wręcz zapomniała, jak się mówi. Nic nie mogło odebrać jej tej ulgi, nawet to, że trzeba było uważać jak się chodzi, bo w przeciwieństwie do Soso, w Daishi mieszkało mrowie dzikich zwierząt. Złotooka dość instynktownie zaczęła poruszać się w zupełnie inny sposób niż gdzie indziej, czujnie wypatrując, czy zaraz nie rzuci się na nich jakiś rozbudzony wielki niedźwiedź. I tak właściwie przez całą drogę aż do Seiyamy.
Dla kogoś, kto się tutaj nie wychowywał, Daishi faktycznie mogło uchodzić za jakąś wielką, nieprzystępną prowincję na samym końcu świata - skoro to tutaj kończył się rys mapy, daisheńczycy mogli się wydawać dzikusami z gór, zaś największa osada, Seiyama, zapyziałą wioską. Ktoś, kto wyobrażał sobie tylko nieprzystępny, chłodny klimat i same góry, faktycznie mógł czuć się przytłoczony tym, co widział przed sobą, wszak wyobrażenie było niesamowicie mylne. Mylne i różne od rzeczywistości.
Asaka praktycznie od początku nie odczuwała chłodu, jakim otaczał się Shikarui. Tak, dystans, rezerwa - owszem, ale to było tak normalne i naturalne w momencie, gdy dopiero co się kogoś poznaje, że dziewczyna nie zwracała na to większej uwagi. A później ten dystans i rezerwa zaczęły topnieć, punktem zwrotnym był chyba ten moment, gdy pili sake i padło o kilka słów za dużo. Słów, które chyba wszystkim wyszły na dobre. Chłód nie mroził, nie zabijał. Ale Asaka była przyzwyczajona do niskich temperatur, więc niewiele sobie z tego robiła. Zwłaszcza, że na własnej skórze odczuła, że Shiki wcale nie jest pozbawiony emocji czy uczuć, a gdy się zapomniał, to potrafił być naprawdę czuły. Tamten pocałunek nie był żadną deklaracją, ale Sanada bardzo wprawnie zastawiał wszystkie pułapki, tak, że białowłosa nawet się nie zorientowała, jak dzień po dniu coraz bardziej się zapadała i zaplątywała w pajęczynę, z której w końcu nie będzie się jak wyrwać. Mało tego - ona wcale nie chciała się znikąd wyrywać.
To ona prowadziła ich przez Daishi; gdy znaleźli się już na znajomych jej ziemiach, które znała chyba od podszewki, zamieniła się w cichego przewodnika, który doskonale wie, gdzie idzie i jak idzie. A gdy znaleźli się już w Seiyamie, mogłaby trafić do domu chyba po omacku. Był wczesny wieczór, gdy minęli bramy osady, dwójka ninja, różni od siebie jak ogień i woda. Jak biel i czerń. Przez całą tę podróż niewiele rozmawiali o rodzinie - praktycznie wcale, prawdę mówiąc. Oboje dość instynktownie omijali ten temat, jakby wiedzieli, że nie jest najszczęśliwszy.
- Mama się ucieszy, ma fioła na punkcie upiększania domu. Te wszystkie kwiaty to jej zasługa - mama, tak…
Koseki Minako, macocha Asaki, z początku mogła nie przepadać za żółtooką przybłędą. Jednak włożyła sporo wysiłku w to, by z tego obdartego dziecka coś było, by nie przynosiła wstydu Kosekim, skoro już włada ich kryształem, skoro jej mąż przyjął ją do domu. Z czasem, długim czasem, niechęć i złość przerodziła się w miłość i przywiązanie, i to obustronne… I Minako mogła poszczycić się tym, że dzieci ma trójkę, a nie dwójkę i jakiegoś narwanego bachora na utrzymaniu.
Stuknięcie bramy, którą dostali się na teren działki i głosy na dróżce chyba wywołały wilka z lasu, bo jeszcze nim w ogóle dotarli do drzwi, w które białowłosa miała zamiar załomotać, żeby nie ładować się do domu po roku nieobecności jak gdyby nigdy nic, drzwi rozsunęły się i stanęła w nich… ona. Wysoka, wyższa od Asaki, ale nieco niższa od Shikaruia kobieta koło czterdziestki, o ciemnych, brązowych, długich włosach spiętych nisko na karku i równie ciemnych oczach, ubrana w niebieską yukatę. Bystre oczy najpierw spojrzały na białowłosą, szybko przeniosły się na shinobiego, by za chwilę wrócić do dziewczyny, która teraz unosiła wysoko brwi - najwyraźniej skołowana, że otwarto im nim w ogóle dali o sobie znać.
- Matko - żółtooka w końcu uśmiechnęła się i pokłoniła nisko, wyrażając tym swój szacunek do kobiety, która najwyraźniej gdzieś miała te wszystkie gesty, bo zaraz pokonała odległość je dzielącą i złapała białowłosą w ramiona.
- Żyjesz! Na Amaterasu, co za ulga - jej głos był dźwięczny i melodyjny, zaś na jego dnie rzeczywiście pobrzmiewała ulga.
- Mamo - zaczęła, gdy już udało jej się wyplątać z silnego uścisku Minako, choć nie do końca, bo kobieta, położyła jej dłonie na twarzy, jakby chciała zobaczyć ją z bliska i porównać obraz wyryty w głowie, by dowiedzieć się, czy i jakie blizny ją teraz zdobią. - To jest mój towarzysz, Shikarui. Podróżujemy razem - dokończyła w końcu, a ciemne oczy Minako raz jeszcze przeniosły się na Sanadę, choć teraz zatrzymały się na nim na dłużej.
Góry nadal stały na swoim miejscu, gęsto porośnięte sosnami i innymi drzewami, które o tej porze roku potrafiły sprawić, że wędrówka wytyczonym traktem wydawała się wieczną wieczorową wędrówką. Jeziora również nie zmieniły swojego położenia, tak samo jak wszelkie wąwozy, pagórki i te niesamowicie rzadkie połacie płaskiego terenu. Nawet mijane przez nich karczmy czy liczne onseny - wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętała to Asaka. Gdy okazało się, że Daishi jest nietknięte, tak ogromny kamień spadł jej z serca, że wręcz zapomniała, jak się mówi. Nic nie mogło odebrać jej tej ulgi, nawet to, że trzeba było uważać jak się chodzi, bo w przeciwieństwie do Soso, w Daishi mieszkało mrowie dzikich zwierząt. Złotooka dość instynktownie zaczęła poruszać się w zupełnie inny sposób niż gdzie indziej, czujnie wypatrując, czy zaraz nie rzuci się na nich jakiś rozbudzony wielki niedźwiedź. I tak właściwie przez całą drogę aż do Seiyamy.
Dla kogoś, kto się tutaj nie wychowywał, Daishi faktycznie mogło uchodzić za jakąś wielką, nieprzystępną prowincję na samym końcu świata - skoro to tutaj kończył się rys mapy, daisheńczycy mogli się wydawać dzikusami z gór, zaś największa osada, Seiyama, zapyziałą wioską. Ktoś, kto wyobrażał sobie tylko nieprzystępny, chłodny klimat i same góry, faktycznie mógł czuć się przytłoczony tym, co widział przed sobą, wszak wyobrażenie było niesamowicie mylne. Mylne i różne od rzeczywistości.
Asaka praktycznie od początku nie odczuwała chłodu, jakim otaczał się Shikarui. Tak, dystans, rezerwa - owszem, ale to było tak normalne i naturalne w momencie, gdy dopiero co się kogoś poznaje, że dziewczyna nie zwracała na to większej uwagi. A później ten dystans i rezerwa zaczęły topnieć, punktem zwrotnym był chyba ten moment, gdy pili sake i padło o kilka słów za dużo. Słów, które chyba wszystkim wyszły na dobre. Chłód nie mroził, nie zabijał. Ale Asaka była przyzwyczajona do niskich temperatur, więc niewiele sobie z tego robiła. Zwłaszcza, że na własnej skórze odczuła, że Shiki wcale nie jest pozbawiony emocji czy uczuć, a gdy się zapomniał, to potrafił być naprawdę czuły. Tamten pocałunek nie był żadną deklaracją, ale Sanada bardzo wprawnie zastawiał wszystkie pułapki, tak, że białowłosa nawet się nie zorientowała, jak dzień po dniu coraz bardziej się zapadała i zaplątywała w pajęczynę, z której w końcu nie będzie się jak wyrwać. Mało tego - ona wcale nie chciała się znikąd wyrywać.
To ona prowadziła ich przez Daishi; gdy znaleźli się już na znajomych jej ziemiach, które znała chyba od podszewki, zamieniła się w cichego przewodnika, który doskonale wie, gdzie idzie i jak idzie. A gdy znaleźli się już w Seiyamie, mogłaby trafić do domu chyba po omacku. Był wczesny wieczór, gdy minęli bramy osady, dwójka ninja, różni od siebie jak ogień i woda. Jak biel i czerń. Przez całą tę podróż niewiele rozmawiali o rodzinie - praktycznie wcale, prawdę mówiąc. Oboje dość instynktownie omijali ten temat, jakby wiedzieli, że nie jest najszczęśliwszy.
- Mama się ucieszy, ma fioła na punkcie upiększania domu. Te wszystkie kwiaty to jej zasługa - mama, tak…
Koseki Minako, macocha Asaki, z początku mogła nie przepadać za żółtooką przybłędą. Jednak włożyła sporo wysiłku w to, by z tego obdartego dziecka coś było, by nie przynosiła wstydu Kosekim, skoro już włada ich kryształem, skoro jej mąż przyjął ją do domu. Z czasem, długim czasem, niechęć i złość przerodziła się w miłość i przywiązanie, i to obustronne… I Minako mogła poszczycić się tym, że dzieci ma trójkę, a nie dwójkę i jakiegoś narwanego bachora na utrzymaniu.
Stuknięcie bramy, którą dostali się na teren działki i głosy na dróżce chyba wywołały wilka z lasu, bo jeszcze nim w ogóle dotarli do drzwi, w które białowłosa miała zamiar załomotać, żeby nie ładować się do domu po roku nieobecności jak gdyby nigdy nic, drzwi rozsunęły się i stanęła w nich… ona. Wysoka, wyższa od Asaki, ale nieco niższa od Shikaruia kobieta koło czterdziestki, o ciemnych, brązowych, długich włosach spiętych nisko na karku i równie ciemnych oczach, ubrana w niebieską yukatę. Bystre oczy najpierw spojrzały na białowłosą, szybko przeniosły się na shinobiego, by za chwilę wrócić do dziewczyny, która teraz unosiła wysoko brwi - najwyraźniej skołowana, że otwarto im nim w ogóle dali o sobie znać.
- Matko - żółtooka w końcu uśmiechnęła się i pokłoniła nisko, wyrażając tym swój szacunek do kobiety, która najwyraźniej gdzieś miała te wszystkie gesty, bo zaraz pokonała odległość je dzielącą i złapała białowłosą w ramiona.
- Żyjesz! Na Amaterasu, co za ulga - jej głos był dźwięczny i melodyjny, zaś na jego dnie rzeczywiście pobrzmiewała ulga.
- Mamo - zaczęła, gdy już udało jej się wyplątać z silnego uścisku Minako, choć nie do końca, bo kobieta, położyła jej dłonie na twarzy, jakby chciała zobaczyć ją z bliska i porównać obraz wyryty w głowie, by dowiedzieć się, czy i jakie blizny ją teraz zdobią. - To jest mój towarzysz, Shikarui. Podróżujemy razem - dokończyła w końcu, a ciemne oczy Minako raz jeszcze przeniosły się na Sanadę, choć teraz zatrzymały się na nim na dłużej.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Kołyszące się główki kwiatków na dole i z wolna wyłaniające się główki gwiazd na górze. Wzrok mógł się pomylić, czego chciał bardziej - delikatności na Ziemi, czy ulotnych wrażeń w Niebie? Nie wiesz, ciężko się zdecydować, więc nie decydujesz w ogóle. Patrzysz przed siebie. Na dom, jego równe ściany, które dzielnie opierały się upływowi czasu, nie wyróżniający na tle wszystkich innych. Wierni tradycjom do tego stopnia, że nagle przestawało dziwić, czemu oczy Asaki mocno trzymały się podłoża i szukały szpil obcych dachów, by upewnić się, jak to wygląda tam, gdy tutaj było jak było - znajomo do tego stopnia, że nawet z zawiązanymi oczami potrafiłaby odnaleźć swoją drogę. Każda z nich prowadziła do tej posiadłości, która miała tętnić tym samym życiem, którym tętniło, gdy przyszła tutaj po raz pierwszy. Teraz był ten ostatni, choć nigdy nie mówiliśmy “nigdy”. Następnym razem też będzie ten ostatni raz, raz po tym następnym - i tak w kółko. Dopóki dziewczyna będzie miała pewność, że rzeczywiście ma do czego wracać. Przychodzili tutaj z odciskiem shurikenów na ustach, pachnący dymem wojny i krwią dawno przelaną, zmęczeni i głodni - ale żywi. Na tyle żywi, na ile żywy był ten dom. I ta kobieta, która stanęła w progu, spoglądając na Asakę tak, jakby była przedwczesnym prezentem bożonarodzeniowym, którym obdarowali ją bogowie. Pewny pokłon, szacunek do drugiego człowieka - ha, no właśnie… gospodyni, a przecież, mimo tego, że czarnowłosy powiedział śmiało, że dom jest ładny - nigdy domów nie lubił. Nie tych, które o prawdziwym domu przypominały, a Seiyama o tym przypominała bardzo dokładnie. Nie przez sztuczne wyobrażenia o krańcu świata i dzikusach, sam stąd pochodził i… stąd pochodził. Tak po prostu. Dlatego znał strukturę tych budyneczków, drewno, z których je budowano i góry, które nad nimi królowały, a za którymi świat kończył się zupełnie, a Seiyama była ostatnią strażnicą ku obronie ludzkości, kiedy już czerń zacznie pochłaniać wszystko, doprowadzając ziemię do rozpadu kawałek po kawałeczku. Niszczenia absolutnego.
Pokłonił się również nisko, jak etykieta tego wymagała. Nie kochali jej tak samo mocno, jak ukochana była w Sogen, ale chyba w każdej prowincji mieli chociaż minimum umiłowania do tych gestów, które pozwalały odzwierciedlić sympatię, wspomniany szacunek, czy oddanie honoru wobec starszych lub bardziej doświadczonych. Dla niego - był to tylko pusty gest. Dobrze wiedział jednak, że dla Asaki był to fragment czegoś ważnego, maleńki wycinek jej życia, o który bała się tak mocno, że gotowa była przebiec całą prowincję ogarniętą wojennym szałem, by dostać się tutaj, mijając sąsiadów, pojedyncze, znane pewnie twarze, z których jedni pewnie lubili ją bardziej, inni mniej. Z naciskiem na tych, którzy zaliczali się do drugiej kategorii. Wyprostował się nie czekając na zezwolenie. Większość osób o to nie dbała, o te niskie pokłony, a jednak byli tacy, którzy uwielbiali czuć, że mają kontrolę, a według których taki ukłon wystarczył do upewnienia ich w tym przekonaniu.
- To zaszczyt móc panią poznać. - Kłamał, lecz kłamstwo miał we krwi. Przychodziło o wiele naturalniej niż jakakolwiek szczera prawda, która lęgła się w ich półmilczeniach na temat tego, kim dokładnie byli i jacy byli ci ludzie, którzy nadali im imiona. Co nimi kierowało, że wybrali akurat takie. Co najważniejsze - co nimi kierowało, kiedy wybierali swoim dzieciom taki los, popychając je w kierunku tej Ciotki, która zawsze na stoliku kładła słodko-gorzkie ciasteczka i nigdy nie wiedziałeś, na jakie trafisz. Złapał z nią kontakt wzrokowy. Oceniała. Jak niemal każdy ocenia drugiego człowieka, podczas gdy jego myśli zamknięte były w nicości, kiedy do pudełka schowany został temat podróży, krańca świata i gór, które były tego świata koroną. Może powinien zadać pytanie: jak pani sądzi, gdzie byli Kouseki, kiedy Uchiha wyrzynali Jugo w pień?
- Asaka obiecała zapewnić mi dach nad głową w Daishi. Odbieram dług. - Wyjaśnił jak zwykle sucho i krótko, nie zważając na delikatne konwenanse społeczne jak to, że to nie Asaka była tutaj panią domu.
Chyba nie tak sobie ją wyobrażał, jak tak teraz na nią spoglądał - matkę osoby, z którą tyle czasu podróżował. Nie miała białych włosów, jasnych oczu - była całkowitym przeciwieństwem urody młodej kunoichi. Nigdy nie przystanął, by próbować sobie wyobrazić jej rodzinę, a teraz, kiedy część tej rodziny miał przed sobą, dotarło do niego, że to jednak nie to, co jego podświadomość już sobie zapisała.
Pokłonił się również nisko, jak etykieta tego wymagała. Nie kochali jej tak samo mocno, jak ukochana była w Sogen, ale chyba w każdej prowincji mieli chociaż minimum umiłowania do tych gestów, które pozwalały odzwierciedlić sympatię, wspomniany szacunek, czy oddanie honoru wobec starszych lub bardziej doświadczonych. Dla niego - był to tylko pusty gest. Dobrze wiedział jednak, że dla Asaki był to fragment czegoś ważnego, maleńki wycinek jej życia, o który bała się tak mocno, że gotowa była przebiec całą prowincję ogarniętą wojennym szałem, by dostać się tutaj, mijając sąsiadów, pojedyncze, znane pewnie twarze, z których jedni pewnie lubili ją bardziej, inni mniej. Z naciskiem na tych, którzy zaliczali się do drugiej kategorii. Wyprostował się nie czekając na zezwolenie. Większość osób o to nie dbała, o te niskie pokłony, a jednak byli tacy, którzy uwielbiali czuć, że mają kontrolę, a według których taki ukłon wystarczył do upewnienia ich w tym przekonaniu.
- To zaszczyt móc panią poznać. - Kłamał, lecz kłamstwo miał we krwi. Przychodziło o wiele naturalniej niż jakakolwiek szczera prawda, która lęgła się w ich półmilczeniach na temat tego, kim dokładnie byli i jacy byli ci ludzie, którzy nadali im imiona. Co nimi kierowało, że wybrali akurat takie. Co najważniejsze - co nimi kierowało, kiedy wybierali swoim dzieciom taki los, popychając je w kierunku tej Ciotki, która zawsze na stoliku kładła słodko-gorzkie ciasteczka i nigdy nie wiedziałeś, na jakie trafisz. Złapał z nią kontakt wzrokowy. Oceniała. Jak niemal każdy ocenia drugiego człowieka, podczas gdy jego myśli zamknięte były w nicości, kiedy do pudełka schowany został temat podróży, krańca świata i gór, które były tego świata koroną. Może powinien zadać pytanie: jak pani sądzi, gdzie byli Kouseki, kiedy Uchiha wyrzynali Jugo w pień?
- Asaka obiecała zapewnić mi dach nad głową w Daishi. Odbieram dług. - Wyjaśnił jak zwykle sucho i krótko, nie zważając na delikatne konwenanse społeczne jak to, że to nie Asaka była tutaj panią domu.
Chyba nie tak sobie ją wyobrażał, jak tak teraz na nią spoglądał - matkę osoby, z którą tyle czasu podróżował. Nie miała białych włosów, jasnych oczu - była całkowitym przeciwieństwem urody młodej kunoichi. Nigdy nie przystanął, by próbować sobie wyobrazić jej rodzinę, a teraz, kiedy część tej rodziny miał przed sobą, dotarło do niego, że to jednak nie to, co jego podświadomość już sobie zapisała.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Dla Kosekich honor był chyba najważniejszą sprawą - zaraz po rodzinie, o którą dbali i za którą stali zwykle murem. Ukłon, który wykonał Shikarui, choć nieszczery, połechtał ego ciemnowłosej, która uśmiechnęła się lekko na ten gest, kiwając przy tym głową - dając znać, że jest zadowolona i że wystarczy tego chylenia głów. Tak, to ona była tutaj panią domu, nie Asaka, i to jej winno się okazywać szacunek, by jej nie urazić. A chyba każdy wie, że przed urażoną kobietą należy uciekać i to w siną dal. Tak jednak nie było w tym przypadku.
Rzeczywiście, Minako czuła, jakby ktoś przysłał jej jakiś przedwczesny prezent, którego w ogóle się nie spodziewała. Asaka wyruszyła dobry rok temu i od tamtego czasu nie dawała znaku życia. To białowłose utrapienie nie zadawało sobie nawet trudu, by posłać jakikolwiek list, choć patrząc na obecną sytuację jaka rysowała się na południowej granicy Daishi - nie było w tym niczego dziwnego. Ale dlatego też Koseki nie spodziewała się, że prędko zobaczy córkę. Albo czy w ogóle jeszcze ją zobaczy. To była, bądź co bądź, kunoichi. A wszyscy wiedzieli jak to wygląda.
- Koseki Minako - kobieta lekko skinęła głową do chłopaka, przedstawiając mu się z nazwiska i imienia, jak nakazywał szacunek do innych, którego ona przestrzegała.
Jego imię już znała, nazwiska nie, ale uznała, że sama wyjdzie z inicjatywą. Nie spodziewała się, by Asaka sprowadziła do domu jakiegoś szajbusa… Inna sprawa, że nie spodziewała się, że sprowadzi do domu kogokolwiek, a już na pewno nie jakiegoś faceta. Ale nie była też wyjątkowo zaskoczona. To w końcu była Asaka - i cała Seiyama swego czasu miała z białowłosą problem, nim nieco się uspokoiła. Nie wiedziała więc, że mężczyzna, który stał obok żółtookiej, pochodził z klanu Jugo. A nawet gdyby wiedziała… To co mogłaby odpowiedzieć? Gdzie był Gondor, gdy padła ostatnia bruzda? Gdzie był Gondor, gdy wróg nas osaczył? Gdzie był Gon… Nie, panie Aragornie. Jesteśmy sami. Historii nic nie było w stanie zmienić. Ludzie popełniali błędy. A teraz przecież Jugo żyli na terenach Daishi, przez nikogo nie nękani. Może nie w najlepszych stosunkach z liderem Kosekich, bo byli mu solą w oku, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że wojny im nie wypowie. A kto wie…? Może w obliczu walk na południu te dwa rody zawiążą jakiś sojusz i połączą siły? Może ktoś zobaczy, że pewna białowłosa, która w nosie miała politykę, wyjątkowo dobrze dogaduje się z pewnym Jugo - i zobaczy w tym szansę na to, by się dogadać, bo ewidentnie było to możliwe…?
- A co dostała w zamian? Mam nadzieję, że podczas waszej wspólnej wędrówki nie stała jej się żadna krzywda - Minako nie pytała na serio, widać było pewien rozbawiony błysk w jej ciemnych oczach, gdy w końcu puściła córkę i cofnęła się. Rozbawiony, ale i była w tym pewna groźba, gdyby dowiedziała się, że jednak coś było nie tak. Jednak wątpiła. Bo znała temperament Asaki. Każdy w Seiyamie go znał. - Niech będzie, dobrze. Wchodźcie. Dawno nie mieliśmy gości - tutaj niby od niechcenia rzucone “niech będzie”, ale dało się usłyszeć, że Minako bardzo się cieszyła. Tak z tego, że Asaka była cała i zdrowa, jak i z tego, że może się wykazać jako gospodyni i kogoś ugościć. Już po tym, jak dbała o dom, dało się wywnioskować, że to jest jej pewnego rodzaju oczko w głowie.
Asaka odwróciła głowę do Shikiego, uśmiechając się do niego lekko, zachęcając tym samym, by ruszył za nią i za Minako, która zdążyła schować się w domu, uciekając przed chłodem na zewnątrz. Dziewczyna, gdy tylko weszła, ściągnęła buty i walnęła swój ciężki wachlarz na podłogę, kładąc go przy ścianie. Nie będzie przecież z bronią wchodziła do środka, nie było takiej potrzeby.
- Jesteście głodni? Mogę coś dla was przygotować. My jesteśmy już po kolacji - o tak, ciemnowłosa kobieta zdecydowane wydawała się być w swoim żywiole.
- Trochę tak, ale - “trochę” to było niedopowiedzenie roku, ale Asaka sama mogła zrobić im coś szybkiego do jedzenia, byleby nie zaprzęgać do roboty swojej macochy. Ta jednak przerwała jej, najwyraźniej nie chcąc słyszeć reszty zdania.
- To oprowadź gościa, a ja coś ugotuję - i z tymi słowami zniknęła w lewej części budynku, zostawiając Sanadę i Mori samych w przedsionku.
“My jesteśmy już po kolacji” świadczyło, że ktoś jeszcze był w domu, ale Asace się to nie kalkulowało, gdy tak widziała ilość zostawionych butów - a raczej ich brak. Zmarszczyła brwi na chwilę, po czym podniosła wzrok na Shikiego.
- Bardzo lubi, gdy ktoś nas odwiedza. Obawiam się, że tak prędko się z jej gościnności nie wywiniesz, będzie cię tu trzymała jak skazańca i upewniała się na każdym kroku, czy wszystko jest w porządku - białowłosa chyba trochę przesadzała… chyba… ale jednak wyszczerzyła się przy tym do Shikiego, jakby uważała to za całkiem zabawne. - Chodź, pokażę ci gdzie co jest.
Rzeczywiście, Minako czuła, jakby ktoś przysłał jej jakiś przedwczesny prezent, którego w ogóle się nie spodziewała. Asaka wyruszyła dobry rok temu i od tamtego czasu nie dawała znaku życia. To białowłose utrapienie nie zadawało sobie nawet trudu, by posłać jakikolwiek list, choć patrząc na obecną sytuację jaka rysowała się na południowej granicy Daishi - nie było w tym niczego dziwnego. Ale dlatego też Koseki nie spodziewała się, że prędko zobaczy córkę. Albo czy w ogóle jeszcze ją zobaczy. To była, bądź co bądź, kunoichi. A wszyscy wiedzieli jak to wygląda.
- Koseki Minako - kobieta lekko skinęła głową do chłopaka, przedstawiając mu się z nazwiska i imienia, jak nakazywał szacunek do innych, którego ona przestrzegała.
Jego imię już znała, nazwiska nie, ale uznała, że sama wyjdzie z inicjatywą. Nie spodziewała się, by Asaka sprowadziła do domu jakiegoś szajbusa… Inna sprawa, że nie spodziewała się, że sprowadzi do domu kogokolwiek, a już na pewno nie jakiegoś faceta. Ale nie była też wyjątkowo zaskoczona. To w końcu była Asaka - i cała Seiyama swego czasu miała z białowłosą problem, nim nieco się uspokoiła. Nie wiedziała więc, że mężczyzna, który stał obok żółtookiej, pochodził z klanu Jugo. A nawet gdyby wiedziała… To co mogłaby odpowiedzieć? Gdzie był Gondor, gdy padła ostatnia bruzda? Gdzie był Gondor, gdy wróg nas osaczył? Gdzie był Gon… Nie, panie Aragornie. Jesteśmy sami. Historii nic nie było w stanie zmienić. Ludzie popełniali błędy. A teraz przecież Jugo żyli na terenach Daishi, przez nikogo nie nękani. Może nie w najlepszych stosunkach z liderem Kosekich, bo byli mu solą w oku, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że wojny im nie wypowie. A kto wie…? Może w obliczu walk na południu te dwa rody zawiążą jakiś sojusz i połączą siły? Może ktoś zobaczy, że pewna białowłosa, która w nosie miała politykę, wyjątkowo dobrze dogaduje się z pewnym Jugo - i zobaczy w tym szansę na to, by się dogadać, bo ewidentnie było to możliwe…?
- A co dostała w zamian? Mam nadzieję, że podczas waszej wspólnej wędrówki nie stała jej się żadna krzywda - Minako nie pytała na serio, widać było pewien rozbawiony błysk w jej ciemnych oczach, gdy w końcu puściła córkę i cofnęła się. Rozbawiony, ale i była w tym pewna groźba, gdyby dowiedziała się, że jednak coś było nie tak. Jednak wątpiła. Bo znała temperament Asaki. Każdy w Seiyamie go znał. - Niech będzie, dobrze. Wchodźcie. Dawno nie mieliśmy gości - tutaj niby od niechcenia rzucone “niech będzie”, ale dało się usłyszeć, że Minako bardzo się cieszyła. Tak z tego, że Asaka była cała i zdrowa, jak i z tego, że może się wykazać jako gospodyni i kogoś ugościć. Już po tym, jak dbała o dom, dało się wywnioskować, że to jest jej pewnego rodzaju oczko w głowie.
Asaka odwróciła głowę do Shikiego, uśmiechając się do niego lekko, zachęcając tym samym, by ruszył za nią i za Minako, która zdążyła schować się w domu, uciekając przed chłodem na zewnątrz. Dziewczyna, gdy tylko weszła, ściągnęła buty i walnęła swój ciężki wachlarz na podłogę, kładąc go przy ścianie. Nie będzie przecież z bronią wchodziła do środka, nie było takiej potrzeby.
- Jesteście głodni? Mogę coś dla was przygotować. My jesteśmy już po kolacji - o tak, ciemnowłosa kobieta zdecydowane wydawała się być w swoim żywiole.
- Trochę tak, ale - “trochę” to było niedopowiedzenie roku, ale Asaka sama mogła zrobić im coś szybkiego do jedzenia, byleby nie zaprzęgać do roboty swojej macochy. Ta jednak przerwała jej, najwyraźniej nie chcąc słyszeć reszty zdania.
- To oprowadź gościa, a ja coś ugotuję - i z tymi słowami zniknęła w lewej części budynku, zostawiając Sanadę i Mori samych w przedsionku.
“My jesteśmy już po kolacji” świadczyło, że ktoś jeszcze był w domu, ale Asace się to nie kalkulowało, gdy tak widziała ilość zostawionych butów - a raczej ich brak. Zmarszczyła brwi na chwilę, po czym podniosła wzrok na Shikiego.
- Bardzo lubi, gdy ktoś nas odwiedza. Obawiam się, że tak prędko się z jej gościnności nie wywiniesz, będzie cię tu trzymała jak skazańca i upewniała się na każdym kroku, czy wszystko jest w porządku - białowłosa chyba trochę przesadzała… chyba… ale jednak wyszczerzyła się przy tym do Shikiego, jakby uważała to za całkiem zabawne. - Chodź, pokażę ci gdzie co jest.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
- Sanada Shikarui. - Przedstawił się z nazwiska, dobrze wiedząc, jak bardzo wygodnym było nie posiadanie bezpośredniego nazwiska szczepu, do którego się należało. Czy też - rodu. Miał teraz tyle nazwisk, ile chciał, zawsze je miał - to swoje, to, któremu rodowi służył, to, które mógł złapać za kostki, kiedy przebiegało bokiem, jeśli potrzebował je na zawołanie. Posiadanie jakiegokolwiek nazwiska było wygodne. Było godne. O godności cała ta rodzina, włącznie z Asaką, na pewno wiele by mogli mu opowiedzieć. Żyć godnie - znaczy nie żałować tego, że się jest, z poszanowaniem do samego siebie, do świata, który cię otacza i ludzi, którzy przecinali twoją drogę, a którym chciało się dać wszystko, co najlepszego ma się w sobie. To, że nie czuł potrzeby, by ta duma, godność i honor zawitały w jego życiu nie oznaczało, że zupełnie ignorował ich istnienie. Zalęgły się w nim w jednym punkcie, który był jedną z wielu rys przeczących ideałom. Tylko o czym my w ogóle mówimy? Ideały nigdy nie istniały. Śnione przez tłumy, przekreślane przez milenia - z dnia na dzień było z nimi tylko gorzej, przysłaniały fałszem oczy innych, kiedy lśnili w blasku dnia, a obrzydliwe brudy wylewali za piec, kiedy tylko inni stanęli do nich plecami i zapadł zmierzch. Jak to było..? Że nocą ludzie stawali się bardziej szczerzy i dopiero przy blasku Luny byli naprawdę sobą. Wszystko przez to, że w kurtynie mroku czuli się bezkarni. Dlatego to noc miała być tą bardziej szczerą. Dobrze. Shiki naprawdę kochał noc.
- Została raz płytko cięta w ramię, rana dawno się zagoiła. - Wziął te słowa całkiem na poważnie, ale nie oznaczało to, że wziął to do siebie. Poczucie winy nie obciążyło jego sumienia (czego? huh…), to nie była jego wina, to nie była niczyja wina. Nawet jeśli miał oczy dookoła głowy to nie miał pięciu par rąk i dziesięciu ostrzy, którymi mógłby ochronić ją z każdej strony. Podwzięła walkę - i wyszła z niej zwycięsko. Sęk w tym, że rany zdobią człowieka i są dowodem złych dni, które przetrwał i przez które stał się silniejszy. Był tylko jeden rodzaj blizn, które lawendowooki krył przed światem, na które sam nie lubił spoglądać, więc je krył. Nie wstydził się ich jednak. Tak jak nie miał wystarczająco wstydu, żeby poinformować matkę Asaki o tym, że krzywda jej się jednak stała. Taka, że dbał o nią i pilnował, by na pewno wszystko było w porządku z tą ręką i na tyle jednocześnie mała, by nie musieli nawet odwiedzać szpitala. Białowłosa wiedziała, co robi, była dużą dziewuszką. I co najważniejsze - bardzo upartą. A Shikarui raczej był typem osoby, która wolała się dopasować, niż postawić na swoim… chyba że przychodziło do walki. Był tak mocno przyzwyczajony do działania samodzielnie, że dostosowanie się do czyjegoś zamysłu, który nie byłby zgodny z niego, nie miało prawa poprawnie zadziałać. Świetnie było to widać w tej walce, którą stoczyli przed domem Reiry, gdzie wszystko poszło nie tak, jak powinno. Zresztą - chyba stąd ta rana. Więc może jednak był w tym cień jego winy? Samobiczowanie się nie leżało w jego naturze, tak jak w naturze Kosekich nie leżało obejmowanie rączkami niezależnego rodu Jugo, a w gestii Jugo nie leżało mieszanie się do spraw czyichkolwiek. Żyli na uboczu, nie przeszkadzali nikomu. Tak, rzeczywiście. Byli sami, ale nie była to wina dzierżycieli kryształu, że tak się sprawa miała. Jugo sami sobie byli winni, że nie potrafili ocieplić swojego wizerunku w oczach innych i nie prowadzili żadnych rozmów politycznych z innymi rodami, że niczego nie zmieniali, bo im pasowały stare śmieci. A Shikarui chyba nawet miał takie nieśmiałe marzenie, żeby to zmienić. Pomóc rodzinie, która go zniszczyła. Nie wypowiadał tego głośno nawet we własnych myślach.
- Dokładnie to samo, Pani. Tylko w innej prowincji. - Nie było w niej gniewu i odrzucenia, w tej kobiecie. Było coś zadziornego i bardzo ciepłego… przy drugim spojrzeniu musiał odwołać pierwsze wrażenie - jednak miały ze sobą coś wspólnego. Ogień oczu, choć pewnie i ona żywiołem ognia nie władała. Ogień był zbyt nieprzewidywalny i dziki. Te dwie panie były ułożone w swoich podstawach. Nawet jeśli Asaka… o zgrozo, przewidzieć czasem, co Asace strzeli do głowy - cud.
Już miał wkroczyć do środka, tuż za Asaką, kiedy chłodny płatek osiadł na jego policzku i zmusił do spojrzenia w górę i wyciągnięcia lekko dłoni.
Z nieba spadał pierwszy w tym roku śnieg.
- Wracamy prosto z trasy. - Dopełnił Shikarui. “Trochę” było rzeczywiście niedopowiedzeniem roku, bo czarnowłosy miał już mówić “BARDZO”, ale Asaka go ubiegła. Nawet przy tym nie mrugnął, że pojawiło się pewnego rodzaju, khe, PRZEKŁAMANIE. Zresztą Asaka nawet nie mogła dokończyć, bo kobieta już stwierdziła, że będzie gotowanie, że ona to już, mieszu mieszu, losu losu i zrobi kolację. Akurat Shikaruiego to bardzo cieszyło. “Cieszyło”. Radość okazywana brakiem okazywania.
Ściągnął buty i przestąpił przez kolejny z progów, wchodząc do wnętrza, by się rozejrzeć. Od razu zrobiło się cieplej, kiedy mury zamknęły ich w bezpiecznych objęciach. W domu panował przyjemny porządek, nabierało się wrażenia, że wręcz oddycha się świeżością. Jego zmysły wyostrzyły się niemal automatycznie, wsłuchując w ten dom, wyczuwając go i jego mieszkańców - i jego uwadze nie uszła ilość butów, choć akurat mina Asaki przy tym już go ominęła - cenna wskazówka, że chyba zazwyczaj jednak tu tak ruchliwie nie było. Chyba.
- To miła odmiana. - Gościnność, bycie chcianym, zapraszanym do stołu - tak, to było wszystko to, co naprawdę doceniał. Wyłapał jej uśmiech i odpowiedział swoim, nieco krzywym, spoglądając na nią pytająco. - Co? Jest przy tym tak straszna, że powinienem pozostać czujny? - Strzeżonego pan bóg strzeże, jak to mówią. Kiedy tylko przekroczyli ten próg, całe poczucie maluczkości i braku znaczenia zostało z niego zdjęte. Chyba to spojrzenie tych dwóch kobiet, spokrewnionych ze sobą, je z niego zdjęło. Albo ten dom, który nie został nasycony trucizną pustki i kratami więzienia. To miejsce było przystankiem dla wolności. - Za parę dni ruszę do Nawabari. Nie powinno mi to zająć dłużej niż tydzień. Poczekasz na mnie?
- Została raz płytko cięta w ramię, rana dawno się zagoiła. - Wziął te słowa całkiem na poważnie, ale nie oznaczało to, że wziął to do siebie. Poczucie winy nie obciążyło jego sumienia (czego? huh…), to nie była jego wina, to nie była niczyja wina. Nawet jeśli miał oczy dookoła głowy to nie miał pięciu par rąk i dziesięciu ostrzy, którymi mógłby ochronić ją z każdej strony. Podwzięła walkę - i wyszła z niej zwycięsko. Sęk w tym, że rany zdobią człowieka i są dowodem złych dni, które przetrwał i przez które stał się silniejszy. Był tylko jeden rodzaj blizn, które lawendowooki krył przed światem, na które sam nie lubił spoglądać, więc je krył. Nie wstydził się ich jednak. Tak jak nie miał wystarczająco wstydu, żeby poinformować matkę Asaki o tym, że krzywda jej się jednak stała. Taka, że dbał o nią i pilnował, by na pewno wszystko było w porządku z tą ręką i na tyle jednocześnie mała, by nie musieli nawet odwiedzać szpitala. Białowłosa wiedziała, co robi, była dużą dziewuszką. I co najważniejsze - bardzo upartą. A Shikarui raczej był typem osoby, która wolała się dopasować, niż postawić na swoim… chyba że przychodziło do walki. Był tak mocno przyzwyczajony do działania samodzielnie, że dostosowanie się do czyjegoś zamysłu, który nie byłby zgodny z niego, nie miało prawa poprawnie zadziałać. Świetnie było to widać w tej walce, którą stoczyli przed domem Reiry, gdzie wszystko poszło nie tak, jak powinno. Zresztą - chyba stąd ta rana. Więc może jednak był w tym cień jego winy? Samobiczowanie się nie leżało w jego naturze, tak jak w naturze Kosekich nie leżało obejmowanie rączkami niezależnego rodu Jugo, a w gestii Jugo nie leżało mieszanie się do spraw czyichkolwiek. Żyli na uboczu, nie przeszkadzali nikomu. Tak, rzeczywiście. Byli sami, ale nie była to wina dzierżycieli kryształu, że tak się sprawa miała. Jugo sami sobie byli winni, że nie potrafili ocieplić swojego wizerunku w oczach innych i nie prowadzili żadnych rozmów politycznych z innymi rodami, że niczego nie zmieniali, bo im pasowały stare śmieci. A Shikarui chyba nawet miał takie nieśmiałe marzenie, żeby to zmienić. Pomóc rodzinie, która go zniszczyła. Nie wypowiadał tego głośno nawet we własnych myślach.
- Dokładnie to samo, Pani. Tylko w innej prowincji. - Nie było w niej gniewu i odrzucenia, w tej kobiecie. Było coś zadziornego i bardzo ciepłego… przy drugim spojrzeniu musiał odwołać pierwsze wrażenie - jednak miały ze sobą coś wspólnego. Ogień oczu, choć pewnie i ona żywiołem ognia nie władała. Ogień był zbyt nieprzewidywalny i dziki. Te dwie panie były ułożone w swoich podstawach. Nawet jeśli Asaka… o zgrozo, przewidzieć czasem, co Asace strzeli do głowy - cud.
Już miał wkroczyć do środka, tuż za Asaką, kiedy chłodny płatek osiadł na jego policzku i zmusił do spojrzenia w górę i wyciągnięcia lekko dłoni.
Z nieba spadał pierwszy w tym roku śnieg.
- Wracamy prosto z trasy. - Dopełnił Shikarui. “Trochę” było rzeczywiście niedopowiedzeniem roku, bo czarnowłosy miał już mówić “BARDZO”, ale Asaka go ubiegła. Nawet przy tym nie mrugnął, że pojawiło się pewnego rodzaju, khe, PRZEKŁAMANIE. Zresztą Asaka nawet nie mogła dokończyć, bo kobieta już stwierdziła, że będzie gotowanie, że ona to już, mieszu mieszu, losu losu i zrobi kolację. Akurat Shikaruiego to bardzo cieszyło. “Cieszyło”. Radość okazywana brakiem okazywania.
Ściągnął buty i przestąpił przez kolejny z progów, wchodząc do wnętrza, by się rozejrzeć. Od razu zrobiło się cieplej, kiedy mury zamknęły ich w bezpiecznych objęciach. W domu panował przyjemny porządek, nabierało się wrażenia, że wręcz oddycha się świeżością. Jego zmysły wyostrzyły się niemal automatycznie, wsłuchując w ten dom, wyczuwając go i jego mieszkańców - i jego uwadze nie uszła ilość butów, choć akurat mina Asaki przy tym już go ominęła - cenna wskazówka, że chyba zazwyczaj jednak tu tak ruchliwie nie było. Chyba.
- To miła odmiana. - Gościnność, bycie chcianym, zapraszanym do stołu - tak, to było wszystko to, co naprawdę doceniał. Wyłapał jej uśmiech i odpowiedział swoim, nieco krzywym, spoglądając na nią pytająco. - Co? Jest przy tym tak straszna, że powinienem pozostać czujny? - Strzeżonego pan bóg strzeże, jak to mówią. Kiedy tylko przekroczyli ten próg, całe poczucie maluczkości i braku znaczenia zostało z niego zdjęte. Chyba to spojrzenie tych dwóch kobiet, spokrewnionych ze sobą, je z niego zdjęło. Albo ten dom, który nie został nasycony trucizną pustki i kratami więzienia. To miejsce było przystankiem dla wolności. - Za parę dni ruszę do Nawabari. Nie powinno mi to zająć dłużej niż tydzień. Poczekasz na mnie?
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Dziewczyna aż się zapowietrzyła, gdy Shikarui, tak po prostu, stwierdził, że jednak dopuścił do jej krzywdy, pozwalając, żeby ktoś ciął jej ramię. Nie, żeby to była jakaś wielka nowość, chyba nie było miejsca na jej ciele, które uchroniłoby się od mniejszych blizn - które i tak prędzej czy później znikną, jakby nigdy ich nie było. Na te większe za bardzo trzymała się z tyłu, by do nich dopuścić, a władanie kryształem też dodawało swoje w kwestii ochrony przed kolejnymi szpecącymi ranami. Jednak Asaka nie za bardzo przykładała do tego wagę. Przywykła już; życie ninja z tym się właśnie wiązało: z walką. Nie wiedziała kim musiałaby być, by nie posiadać na swoim ciele blizn, a te były przecież dowodem na to, że nie stroni od wojaczki. Zapowietrzyła się tylko dlatego, że Shikarui powiedział to takim tonem, jakby to była jego wina i brał na to swoją odpowiedzialność. A co ona, była czyjąś własnością, że trzeba ją było chronić i chuchać i dmuchać na jej bezpieczeństwo? O, co to, to nie. Minako, widząc minę córki, parsknęła pod nosem, niewiele się przejmując wiadomością o jakiejś tam płytkiej ranie. Wiedziała z czym to się je - przecież sama była jedną z kunoichi, a poza tym była żoną shinobiego i matką dwójki… trójki dzieci, które również poszły w te ślady.
Nazwisko Shikiego nic nie mówiło Minako i kobieta po prostu przyjęła je do wiadomości, nie pytając o nic więcej. Chciała dać im czas i przestrzeń, żeby się jakoś oswoili w domu, a na wypytywanie przyjdzie odpowiedni czas, gdy już ugości ich w jadalni i poda kolację. Już planowała wyciągać Asakę za język, żeby jak na spowiedzi opowiedziała, gdzie to się szlajała i skąd wytrzasnęła tego czarnowłosego chłopaka. Był przystojny - potrafiła to stwierdzić, tylko nie wiedziała co łączyło tę dwójkę, o ile cokolwiek. Z Asaką to w gruncie rzeczy nigdy nie było nic wiadomo, jej gustu też nie znała, bo też nikt sobie tym głowy nie zawracał. Nie w Karmazynowych Szczytach, gdzie lwiej części społeczeństwa to rodzina ustawiała życie i małżeństwo. Tak miało być z rodzeństwem Asaki i ich też nikt nie pytał o zdanie. Asaki nie pytano z przyzwyczajenia, przecież ją pewnie też… A nie… Słaba, wybrakowana opcja; niby przyjęta pod szlachetne nazwisko rodu, ale i tak każdy wiedział dokładnie jak się sprawa miała. W dodatku wszyscy wiedzieli, że z dziewczyny niezłe jest ziółko. I kto by taką chciał w rodzinie?
Jakiekolwiek widziane podobieństwo pomiędzy Minako a Asaką musiało być bardzo zwodnicze. W końcu obie nie miały ze sobą za wiele wspólnego - Minako była jej matką tylko w teorii. Czy tak? Gdyby ktoś zapytał białowłosą o zdanie, to na pewno by tak nie odpowiedziała. Himeko wydała ją na świat i robiła co mogła, by być dobrą matką, tyle, że nie miała za wiele do zaoferowania. Zaś Minako? Może i nie była biologiczną matką białowłosej i może na początku nie znosiła małej bękarcicy, która przynosiła tylko kłopoty, a w dodatku była pierworodną córką jej męża - pierworodną, co nie znaczyło, że posiadała jakiekolwiek prawa, bo tych nie miała - ale z czasem ta relacja się zmieniła. Kim więc był ktoś, kto nie znosząc drugiego człowieka, mimo wszystko starał się dla niego jak najlepiej? Uczyła ją pisać, czytać, liczyć; pomagała jej nawet w podstawach opanowania chakry czy walki kunaiem i shurikenem. I… pokochała ją jak swoje własne dziecko. Ze wzajemnością zresztą. Asaka nazwałaby ją bohaterką. Bo sama wątpiła, czy byłaby zdolna do takiego poświęcenia, jakiemu poddała się Minako.
Może więc jakiś cień podobieństwa był…? Może Minako zdołała zaszczepić w młodej złotookiej pewne zasady, którymi starsza kunoichi sama kierowała się w życiu?
- Straszna? Nie, chyba, że chcesz powiedzieć, że strasznie ciekawska, strasznie opiekuńcza i strasznie gościnna, to wtedy tak - czy więc musiał być czujny przy Minako? To już zależało od Shikiego, ale Asaka ręczyła za nią głową. Za nią i za całą resztę swojej rodziny. Ktoś z pewnością był w domu, skoro ciemnowłosa powiedziała, że już są po kolacji, ale jakoś Asaka nie słyszała żadnych kroków, ani niczego. Może więc wyszli? I pytanie czy byli wszyscy w komplecie…? To się zapewne niedługo okaże.
Poprowadziła go korytarzem w prawą stronę, pokazując mu przy okazji gdzie znajduje się pokój dzienny - teraz pusty, jak okazało się po rozsunięciu drzwi, a dalej gdzie znajduje się łazienka i schody na piętro - a tam pokoje.
- Potem zapytam mamę gdzie cię ulokuje, ale jak chcesz się wykąpać to możesz rzeczy zostawić u mnie - stwierdziła, gdy otworzyła pokój, który kiedyś zajmowała, a w którym… praktycznie nic nie zmieniło się odkąd widziała go po raz ostatni. Sama zresztą miała ochotę zmyć z siebie brud i pot podróży, i przebrać się w coś czystego, co nie będzie spodniami i koszulami przystosowanymi specjalnie do walki i jak najszybszego poruszania się. - Och no nie wiem, może specjalnie gdzieś ucieknę, żebyś nie mógł mnie znaleźć? - zapytał się o to tak, jakby rzeczywiście spodziewał się, że gdy tylko spuści ją z oczu na kilka dni, to ona ucieknie. Nie mogła się więc powstrzymać, by nie odpowiedzieć mu głupkowato, tak w swoim stylu. - A wrócisz? I nie zgubisz się po drodze? - dodała zaraz już normalnym tonem, takim pełnym troski, nie dając mu za dużo czasu do namysłu i wątpliwości.
Wystarczyło powiedzieć tylko słowo, no może dwa, a Asaka nie wahałaby się ani sekundy i poszłaby tam razem z nim. Miała jednak wrażenie… Że jest to coś, co Shiki musi zrobić sam, dlatego jednak nie chciała się mu narzucać.
Nazwisko Shikiego nic nie mówiło Minako i kobieta po prostu przyjęła je do wiadomości, nie pytając o nic więcej. Chciała dać im czas i przestrzeń, żeby się jakoś oswoili w domu, a na wypytywanie przyjdzie odpowiedni czas, gdy już ugości ich w jadalni i poda kolację. Już planowała wyciągać Asakę za język, żeby jak na spowiedzi opowiedziała, gdzie to się szlajała i skąd wytrzasnęła tego czarnowłosego chłopaka. Był przystojny - potrafiła to stwierdzić, tylko nie wiedziała co łączyło tę dwójkę, o ile cokolwiek. Z Asaką to w gruncie rzeczy nigdy nie było nic wiadomo, jej gustu też nie znała, bo też nikt sobie tym głowy nie zawracał. Nie w Karmazynowych Szczytach, gdzie lwiej części społeczeństwa to rodzina ustawiała życie i małżeństwo. Tak miało być z rodzeństwem Asaki i ich też nikt nie pytał o zdanie. Asaki nie pytano z przyzwyczajenia, przecież ją pewnie też… A nie… Słaba, wybrakowana opcja; niby przyjęta pod szlachetne nazwisko rodu, ale i tak każdy wiedział dokładnie jak się sprawa miała. W dodatku wszyscy wiedzieli, że z dziewczyny niezłe jest ziółko. I kto by taką chciał w rodzinie?
Jakiekolwiek widziane podobieństwo pomiędzy Minako a Asaką musiało być bardzo zwodnicze. W końcu obie nie miały ze sobą za wiele wspólnego - Minako była jej matką tylko w teorii. Czy tak? Gdyby ktoś zapytał białowłosą o zdanie, to na pewno by tak nie odpowiedziała. Himeko wydała ją na świat i robiła co mogła, by być dobrą matką, tyle, że nie miała za wiele do zaoferowania. Zaś Minako? Może i nie była biologiczną matką białowłosej i może na początku nie znosiła małej bękarcicy, która przynosiła tylko kłopoty, a w dodatku była pierworodną córką jej męża - pierworodną, co nie znaczyło, że posiadała jakiekolwiek prawa, bo tych nie miała - ale z czasem ta relacja się zmieniła. Kim więc był ktoś, kto nie znosząc drugiego człowieka, mimo wszystko starał się dla niego jak najlepiej? Uczyła ją pisać, czytać, liczyć; pomagała jej nawet w podstawach opanowania chakry czy walki kunaiem i shurikenem. I… pokochała ją jak swoje własne dziecko. Ze wzajemnością zresztą. Asaka nazwałaby ją bohaterką. Bo sama wątpiła, czy byłaby zdolna do takiego poświęcenia, jakiemu poddała się Minako.
Może więc jakiś cień podobieństwa był…? Może Minako zdołała zaszczepić w młodej złotookiej pewne zasady, którymi starsza kunoichi sama kierowała się w życiu?
- Straszna? Nie, chyba, że chcesz powiedzieć, że strasznie ciekawska, strasznie opiekuńcza i strasznie gościnna, to wtedy tak - czy więc musiał być czujny przy Minako? To już zależało od Shikiego, ale Asaka ręczyła za nią głową. Za nią i za całą resztę swojej rodziny. Ktoś z pewnością był w domu, skoro ciemnowłosa powiedziała, że już są po kolacji, ale jakoś Asaka nie słyszała żadnych kroków, ani niczego. Może więc wyszli? I pytanie czy byli wszyscy w komplecie…? To się zapewne niedługo okaże.
Poprowadziła go korytarzem w prawą stronę, pokazując mu przy okazji gdzie znajduje się pokój dzienny - teraz pusty, jak okazało się po rozsunięciu drzwi, a dalej gdzie znajduje się łazienka i schody na piętro - a tam pokoje.
- Potem zapytam mamę gdzie cię ulokuje, ale jak chcesz się wykąpać to możesz rzeczy zostawić u mnie - stwierdziła, gdy otworzyła pokój, który kiedyś zajmowała, a w którym… praktycznie nic nie zmieniło się odkąd widziała go po raz ostatni. Sama zresztą miała ochotę zmyć z siebie brud i pot podróży, i przebrać się w coś czystego, co nie będzie spodniami i koszulami przystosowanymi specjalnie do walki i jak najszybszego poruszania się. - Och no nie wiem, może specjalnie gdzieś ucieknę, żebyś nie mógł mnie znaleźć? - zapytał się o to tak, jakby rzeczywiście spodziewał się, że gdy tylko spuści ją z oczu na kilka dni, to ona ucieknie. Nie mogła się więc powstrzymać, by nie odpowiedzieć mu głupkowato, tak w swoim stylu. - A wrócisz? I nie zgubisz się po drodze? - dodała zaraz już normalnym tonem, takim pełnym troski, nie dając mu za dużo czasu do namysłu i wątpliwości.
Wystarczyło powiedzieć tylko słowo, no może dwa, a Asaka nie wahałaby się ani sekundy i poszłaby tam razem z nim. Miała jednak wrażenie… Że jest to coś, co Shiki musi zrobić sam, dlatego jednak nie chciała się mu narzucać.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Jej zapowietrzenie się było uderzeniem motylich skrzydeł - tym, co wywoływało tajfun. Tak delikatnym, że nawet go nie zauważasz, więc nie wiesz, gdzie dokładnie ma miejsce, skąd się wziął i czemu teraz tak sumiennie niszczył wszystko, na co natrafił. Czy to właśnie uderzenie skrzydeł miało miejsce wcześniej, a nabranie tchu - samym tajfunem? Otworzył szerzej ze zdziwienia oczy, uniósł brwi, nie bardzo wiedząc, skąd ta reakcja, czemu taka gwałtowna. Nie czuł się winny w żadnej mierze, jak zazwyczaj - nie wyłapał żartu i wziął to pytanie za dość poważne. On chciałby wiedzieć, gdyby zobaczył dawno niewidzianą osobę, na którą czekał, czy wszystko z nią w porządku i czy przybyło jej blizn, które teraz można było obdarzyć delikatnym dotykiem, by załagodzić ból, który przysporzyły, zanim jeszcze stały się tymi bliznami. Na przykład chciał wiedzieć, co u Akiego. Chciał też wiedzieć, co u Inoshi. Najbardziej jednak chciał się przekonać, czy ta stara kobieta, która pewnej zimnej nocy otworzyła drzwi jego domu, nadal żyje. A jeśli tak, to czy żyła dobrze po tych wszystkich latach? Jedyna ocalała z tragedii - zapewne tak zapisała się wśród miejscowych. Zdziwienie zrodziło zdziwienie, nie było w tym niczego złego. Tylko drobny przystanek w pełnej drodze, która wyznaczona była przez korytarze nieznanego jeszcze domu. Minako znała swoją córkę o wiele lepiej, niż on ją znał. Łatwiej przychodziło jej powiedzenie, o czym myśli, skąd te odruchy, co próbuje przekazać. Jemu wciąż pozostawało się uczyć, ale to nic. Naprawdę lubił się uczyć. Mógł więc na pamięć wyryć rysy twarzy Asaki, jej wygląd, zmęczony po podróży, odświeżony widokiem domu i ulgą, kiedy przekonała się już, że tutejszym mieszkańcom nic nie jest, a jej matka nie wpadła w objęcia wojny. Macocha w zasadzie. Właśnie, macocha. Tylko że Shikarui nie miał pojęcia, że miał przed sobą kobietę, która przygarnęła Asakę, a nie jej prawdziwą matkę, zwłaszcza, że zwracała się do niej takimi, a nie innymi słowami. Nawet przez moment się nad tym nie zastanowił, nie zwątpił. Z jakiegoś powodu bardziej wydawało mu się, że to jej ojciec jest trupem - spalony z tymi wszystkimi demonami, które zostawiła za sobą, choć on sam demonem nie był. Chyba? Nie powiem tu: na pewno. Tak wiele niedomówień wisiało między nimi, trzymali w kieszeniach opowieści, które spisano w niewielkich książeczkach - takie kieszonkowe wydania, żeby na pewno się mieściły. Nie chcieli ich otwierać przed samym sobą, więc czemu mieliby otwierać przed kimkolwiek innym? Byle kim, czy kimś ważnym - oo, możesz być, kim chcesz. Ci co bardziej pyszni sami lubili sobie nadawać pewną hierarchię w oczach pozostałych. Czarnowłosy nie był wystarczająco odważny, dostatecznie mocno wysunięty naprzód, ale to nie znaczyło, że nie miał jednocześnie wystarczającej pewności siebie, żeby wiedzieć, że w jej oczach nie jest zerem. Listkiem na wietrze, który zniknie, jak powieje wiatr i nie zostawi po sobie nawet mokrego śladu. Zniknie bez echa, bez pieczęci, która byłaby materialnym świadectwem jego bytu.
- Nie rozumiem, czemu wcześniej nie chciałaś tu wrócić i przekonać się, czy wszystko w porządku. - Strasznie opiekuńcza, strasznie dobra - na taką przecież wyglądała. Shikarui siedział na swoim tronie skutym lodem, zamarł z bezkształtną masą lodowca, jeszcze nie docierało do niego prawdziwe znaczenie i prawdziwe odczucia tego miejsca. Nadal ta kobieta miała w sobie zbyt mało, by rozświetlić mrok tak, jak robiła to Asaka. Jej czerwona wstążka, czar, czy jakiekolwiek inne złudzenie, które powodowało, że kawałki lodu odpadały do spokojnej toni oceanu kołysanego lawendą. Tam w dole - świat pełen skarbów pod powierzchnią wody. Nie szukał ich w sobie, ale chciał je odnaleźć w Asace - w jej świecie, przenieść się ze swojego kawałka ziemi do jej, by zobaczyć, czy jej świat również zbudowano na zimnym lodzie. Czy wszyscy ludzie dostawali zmrożoną ziemię, którą tylko mocniej skuwali lodem, skoro nic innego nie miało szansy na niej wyrosnąć - rosły lodowe rzeźby i góry. Czy to dlatego Asaka była taka zainteresowana innymi wioskami i osadami, bo chciała stawiać u siebie coraz piękniejsze budowle, doskonalsze? Czy po to, by stawiać je - a potem niszczyć, kiedy zimny gniew zaczynał dominować?
Zdjął z pleców łuk, cały sprzęt i postawił je w jakimś wolnym kącie, bardzo chętnie odciążając swoje plecy. Był zmęczony tą podróżą, misją. Chociaż tak naprawdę, koniec końców, najbardziej był zmęczony samym przybyciem do Daishi.
- Wrócę. - Zapewnił, odwracając się w jej kierunku. Tutaj, w jej małym kawałku świata, którego był tak ciekaw, pokoju, w którym pewnie nawet wiele czasu nie spędzała. Była niespokojnym duchem - nie można jej było zatrzymać w miejscu, inaczej zwiędłaby jak kwiatek. Tak, było coś, co musiał zrobić po prostu sam. Pewne miejsca, które musiał sam odwiedzić. I pewne słowa, które musiał sam wypowiedzieć. - Kiedy uciekniesz wrócę do Sogen z myślą, że kiedyś spotkam cię w karczmie i pomożesz mi wybrać coś dobrego do jedzenia. - Bolałoby? Gdyby zniknęła pewnego ranka, ja mgła rozwiewana przez wiatr? Po śnieniu o jej splątanych, białych włosach i śledzeniu jej wilczych śladów na traktach, którymi wędrowali razem, po tylu miesiącach spędzonych razem. Cholera, przecież mieli już zimę. Kiedy to wszystko minęło?
- Nie rozumiem, czemu wcześniej nie chciałaś tu wrócić i przekonać się, czy wszystko w porządku. - Strasznie opiekuńcza, strasznie dobra - na taką przecież wyglądała. Shikarui siedział na swoim tronie skutym lodem, zamarł z bezkształtną masą lodowca, jeszcze nie docierało do niego prawdziwe znaczenie i prawdziwe odczucia tego miejsca. Nadal ta kobieta miała w sobie zbyt mało, by rozświetlić mrok tak, jak robiła to Asaka. Jej czerwona wstążka, czar, czy jakiekolwiek inne złudzenie, które powodowało, że kawałki lodu odpadały do spokojnej toni oceanu kołysanego lawendą. Tam w dole - świat pełen skarbów pod powierzchnią wody. Nie szukał ich w sobie, ale chciał je odnaleźć w Asace - w jej świecie, przenieść się ze swojego kawałka ziemi do jej, by zobaczyć, czy jej świat również zbudowano na zimnym lodzie. Czy wszyscy ludzie dostawali zmrożoną ziemię, którą tylko mocniej skuwali lodem, skoro nic innego nie miało szansy na niej wyrosnąć - rosły lodowe rzeźby i góry. Czy to dlatego Asaka była taka zainteresowana innymi wioskami i osadami, bo chciała stawiać u siebie coraz piękniejsze budowle, doskonalsze? Czy po to, by stawiać je - a potem niszczyć, kiedy zimny gniew zaczynał dominować?
Zdjął z pleców łuk, cały sprzęt i postawił je w jakimś wolnym kącie, bardzo chętnie odciążając swoje plecy. Był zmęczony tą podróżą, misją. Chociaż tak naprawdę, koniec końców, najbardziej był zmęczony samym przybyciem do Daishi.
- Wrócę. - Zapewnił, odwracając się w jej kierunku. Tutaj, w jej małym kawałku świata, którego był tak ciekaw, pokoju, w którym pewnie nawet wiele czasu nie spędzała. Była niespokojnym duchem - nie można jej było zatrzymać w miejscu, inaczej zwiędłaby jak kwiatek. Tak, było coś, co musiał zrobić po prostu sam. Pewne miejsca, które musiał sam odwiedzić. I pewne słowa, które musiał sam wypowiedzieć. - Kiedy uciekniesz wrócę do Sogen z myślą, że kiedyś spotkam cię w karczmie i pomożesz mi wybrać coś dobrego do jedzenia. - Bolałoby? Gdyby zniknęła pewnego ranka, ja mgła rozwiewana przez wiatr? Po śnieniu o jej splątanych, białych włosach i śledzeniu jej wilczych śladów na traktach, którymi wędrowali razem, po tylu miesiącach spędzonych razem. Cholera, przecież mieli już zimę. Kiedy to wszystko minęło?
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Nie miała do niego pretensji, że nie wyłapał, że Minako nie pytała na poważnie. Nie widziała w tym niczego złego. Ba, naprawdę miło jej się zrobiło z myślą, że wziął to sobie tak bardzo do serca i ujął to na serio, jakby czuł respekt przed jej matką i powinność, że należy jej się z tego wyspowiadać, bo tak się o nią troszczył, że tak mocno zapadło mu to w pamięć. Bo troszczył się. Opatrzył jej ranę, dopytywał o nią później, sprawdzał, czy wszystko jest dobrze. Nie miała mu tego za złe - ba, przynajmniej wiedziała, że nie jest dla niego ot taką tam towarzyszką do czasu umówionego dotarcia do Daishi i tyle. Czuła, że nie jest mu kulą u nogi i że dobrze czuje się przebywając przy niej. Tak jak ona dobrze się czuła przy nim. Oczywiście, że też chciałaby wiedzieć czy z osobą, której dawno nie widziała, wszystko jest w porządku. Było to chyba tym bardziej jasne, że gdy zobaczyła na własne oczy tych wszystkich ludzi, którym odmówiono przejścia przez granicę, zapragnęła wrócić do domu, żeby przekonać się o tym na własną parę złotych oczu. Gdyby to Shikaruia nie widziała tyle czasu, co swoją rodzinę - też na pewno chciałaby wiedzieć, choć jego znała tak krótko… Poznali się przecież u schyłku lata, a tutaj… A tutaj była już zima. A jednak pomimo tego, że znali się tak krótko - a jednocześnie kiedy to minęło? - przywiązała się do niego, polubiła go i to bardzo, tak bardzo, że nie chciała by ta wspólna wędrówka się kończyła w tym miejscu. Ani w żadnym innym. A niby nie była naiwna…
Tak, niedopowiedzenia wisiały w powietrzu, wsadzone w albumy, które oboje zakopali bardzo głęboko w swoje umysły. Tam, gdzie nie dochodziło światło. Ani Asaka, ani też Shikarui - żadne z nich nie poruszało tematu swojej rodziny. Gdzie byli, co się z nimi działo, czy żyli, czy nie. Chociaż Asaka, godząc się na danie mu dachu nad głową w Daishi, była całkiem świadoma, że pewne rzeczy prędzej czy później wyjdą na jaw. Shiki jednak nie pytał za bardzo o jej rodzinę, a sama więc też tego tematu nie tykała. Tak i Shikarui w zasadzie nie wiedział co sprawiło, że Asaka była w Seiyamie, choć jasno dała mu znać, że nie tutaj się urodziła. Nie wiedział co takiego się wydarzyło, ani czy jej rodzice żyją, czy ma rodzeństwo, a jeśli tak, to w jakich stosunkach z nimi jest. Nie wiedział nic. Łącznie z tym, dlaczego jemu przedstawiła się z nazwiska Mori, a strażnikom na posterunku jako Koseki - zaś jej matka również wyjawiła to drugie nazwisko. Czy to nie dawało do myślenia? Jednak Asaka też nie pytała po co tak właściwie wybierał się do Daishi, skoro pracował dla rodu Uchiha. Nie wiedziała, co takiego tutaj zostawił, że wołało go to do siebie i że musiał to załatwić sam. Pewne rzeczy… wychodziły dopiero w trakcie, gdy już łodyżki były na tyle silne, by niczym przebiśniegi przebić się przez warstwę zmrożonej jeszcze ziemi. Tak chyba było i w ich przypadku. A przynajmniej w przypadku Asaki.
- Bo sądziłam, że to nic takiego. Wydawało mi się, że wolę dalej robić swoje, bo im nic nie groziło. Jak widać miałam rację… Ale nie wybaczyłabym sobie, gdyby było inaczej - zbytnia pewność siebie była zgubna. A tutaj Asaka była raczej zbyt pewna swego rodu; że się nie wmiesza, że dadzą sobie radę w razie czego...Na razie było spokojnie, nie pomyliła się. Ale mogło nie być. Mogło być dużo gorzej. - Wydawało mi się, jakbym dopiero co stąd wyruszyła, a to minął już rok, odkąd nie widziałam mojej rodziny - to też był powód, dla którego nie chciała wracać. Bo „dopiero co stąd ruszyła”. Nic bardziej mylnego.
O tak, jej świat też był zbudowany na zimnym lodzie. Kiedyś. To od tego zaczynała. Od smaku goryczy, od odmienności, samotności. Przepełniona złością do wszystkiego i wszystkich, bo dlaczego ona miała być gorsza? To dlatego, że była bękartem? Jakie to miało znaczenie…? Wtedy tego nie rozumiała. Osobami, które roztopiły tę grubą warstwę lodu, na której budowała swoje życie, była jej rodzina, ta stąd, choć zajęło im to lata, by do niej dotrzeć. Do tej zgorzkniałej, cynicznej, uważającej się jednocześnie za gorszą i lepszą od innych dziewczynki, jaką była te kilka lat temu. W końcu jednak wyrosła, dojrzała, zrozumiała. I teraz mogła to ciepło oddawać komuś innemu ze zdwojoną mocą. Bo przecież jej relacja z Shikim była zupełnie inna od tej, jaką miała z ojcem, macochą czy przyrodnim rodzeństwem.
Wrócę. Nic więcej potrzebne nie było, by Asaka uśmiechnęła się do niego - nie zadziornie i nie krzywo, nie sarkastycznie, nie złośliwie i nie żartobliwie. Porzuciła tamten ton i żart, bo nie chciała, by jednak wykiełkowała w nim myśl, że mogłaby tak po prostu uciec.
- W takim razie poczekam - odpowiedziała. Tak po prostu. Bo to było jasne jak słońce. Poczeka - bo miała na co i na kogo. A przede wszystkim poczeka - bo tego właśnie chciała.
Było w tym coś kojącego i jednocześnie bolesnego - myśleć, że mogłaby któregoś razu zniknąć mu bez słowa, ot tak. To bolało nawet ją, sama próba wyobrażenia sobie tego. A gdy Shikarui wypowiedział to na głos, to było niczym powoli tkane zaklęcie. Tak jak wtedy. Naprawdę, musiała być cholernie słabą kobietą, skoro działały na nią takie a nie inne słowa, wypowiedziane w taki a nie inny sposób. To jej serce zabiło teraz mocniej, trzepocząc w klatce piersiowej jak złapany do klatki orzeł chcący wydostać się na wolność. Jasna cholera.
- Nie ucieknę - dodała po chwili dość cicho, bojąc się spojrzeć mu w twarz - tylko czemu? Bała się zobaczyć jego wzrok? Ten spokojny, który rzucał lawendowy czar? Może bała się dostrzec w nim jakiś smutek? A może ten żar, który tak podziałał na nią ostatnim razem, a przed którym obroniła się chyba w ostatnim momencie.
A jednak uniosła głowę w górę, biorąc się na odwagę.
Tak, niedopowiedzenia wisiały w powietrzu, wsadzone w albumy, które oboje zakopali bardzo głęboko w swoje umysły. Tam, gdzie nie dochodziło światło. Ani Asaka, ani też Shikarui - żadne z nich nie poruszało tematu swojej rodziny. Gdzie byli, co się z nimi działo, czy żyli, czy nie. Chociaż Asaka, godząc się na danie mu dachu nad głową w Daishi, była całkiem świadoma, że pewne rzeczy prędzej czy później wyjdą na jaw. Shiki jednak nie pytał za bardzo o jej rodzinę, a sama więc też tego tematu nie tykała. Tak i Shikarui w zasadzie nie wiedział co sprawiło, że Asaka była w Seiyamie, choć jasno dała mu znać, że nie tutaj się urodziła. Nie wiedział co takiego się wydarzyło, ani czy jej rodzice żyją, czy ma rodzeństwo, a jeśli tak, to w jakich stosunkach z nimi jest. Nie wiedział nic. Łącznie z tym, dlaczego jemu przedstawiła się z nazwiska Mori, a strażnikom na posterunku jako Koseki - zaś jej matka również wyjawiła to drugie nazwisko. Czy to nie dawało do myślenia? Jednak Asaka też nie pytała po co tak właściwie wybierał się do Daishi, skoro pracował dla rodu Uchiha. Nie wiedziała, co takiego tutaj zostawił, że wołało go to do siebie i że musiał to załatwić sam. Pewne rzeczy… wychodziły dopiero w trakcie, gdy już łodyżki były na tyle silne, by niczym przebiśniegi przebić się przez warstwę zmrożonej jeszcze ziemi. Tak chyba było i w ich przypadku. A przynajmniej w przypadku Asaki.
- Bo sądziłam, że to nic takiego. Wydawało mi się, że wolę dalej robić swoje, bo im nic nie groziło. Jak widać miałam rację… Ale nie wybaczyłabym sobie, gdyby było inaczej - zbytnia pewność siebie była zgubna. A tutaj Asaka była raczej zbyt pewna swego rodu; że się nie wmiesza, że dadzą sobie radę w razie czego...Na razie było spokojnie, nie pomyliła się. Ale mogło nie być. Mogło być dużo gorzej. - Wydawało mi się, jakbym dopiero co stąd wyruszyła, a to minął już rok, odkąd nie widziałam mojej rodziny - to też był powód, dla którego nie chciała wracać. Bo „dopiero co stąd ruszyła”. Nic bardziej mylnego.
O tak, jej świat też był zbudowany na zimnym lodzie. Kiedyś. To od tego zaczynała. Od smaku goryczy, od odmienności, samotności. Przepełniona złością do wszystkiego i wszystkich, bo dlaczego ona miała być gorsza? To dlatego, że była bękartem? Jakie to miało znaczenie…? Wtedy tego nie rozumiała. Osobami, które roztopiły tę grubą warstwę lodu, na której budowała swoje życie, była jej rodzina, ta stąd, choć zajęło im to lata, by do niej dotrzeć. Do tej zgorzkniałej, cynicznej, uważającej się jednocześnie za gorszą i lepszą od innych dziewczynki, jaką była te kilka lat temu. W końcu jednak wyrosła, dojrzała, zrozumiała. I teraz mogła to ciepło oddawać komuś innemu ze zdwojoną mocą. Bo przecież jej relacja z Shikim była zupełnie inna od tej, jaką miała z ojcem, macochą czy przyrodnim rodzeństwem.
Wrócę. Nic więcej potrzebne nie było, by Asaka uśmiechnęła się do niego - nie zadziornie i nie krzywo, nie sarkastycznie, nie złośliwie i nie żartobliwie. Porzuciła tamten ton i żart, bo nie chciała, by jednak wykiełkowała w nim myśl, że mogłaby tak po prostu uciec.
- W takim razie poczekam - odpowiedziała. Tak po prostu. Bo to było jasne jak słońce. Poczeka - bo miała na co i na kogo. A przede wszystkim poczeka - bo tego właśnie chciała.
Było w tym coś kojącego i jednocześnie bolesnego - myśleć, że mogłaby któregoś razu zniknąć mu bez słowa, ot tak. To bolało nawet ją, sama próba wyobrażenia sobie tego. A gdy Shikarui wypowiedział to na głos, to było niczym powoli tkane zaklęcie. Tak jak wtedy. Naprawdę, musiała być cholernie słabą kobietą, skoro działały na nią takie a nie inne słowa, wypowiedziane w taki a nie inny sposób. To jej serce zabiło teraz mocniej, trzepocząc w klatce piersiowej jak złapany do klatki orzeł chcący wydostać się na wolność. Jasna cholera.
- Nie ucieknę - dodała po chwili dość cicho, bojąc się spojrzeć mu w twarz - tylko czemu? Bała się zobaczyć jego wzrok? Ten spokojny, który rzucał lawendowy czar? Może bała się dostrzec w nim jakiś smutek? A może ten żar, który tak podziałał na nią ostatnim razem, a przed którym obroniła się chyba w ostatnim momencie.
A jednak uniosła głowę w górę, biorąc się na odwagę.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Więc gdyby to on uciekł, rozpierzchł się - zniknął? Jak sen, którego nie możesz pochwycić rano, ale zapamiętujesz pojedyncze obrazy. Intensywny do tego stopnia, że twoje serce nadal boli, bo wiesz, że czegoś ci brakuje. Największym bólem jest to, że nie ważne, jak bardzo będziesz się starać - nigdy tego nie odzyskasz. Nie dogonisz snu, bo był chmurą twojego życia, która nie zostawiła nawet zapachu na ubraniu, tylko trochę wilgoci - to chyba jednak od łez. To przecież on zawsze znikał. To, że nie wracał? Wracał. Każdy pies wraca do tych, którzy pogładzili go z włosem i rzucili coś więcej, niż resztki z pańskiego stołu. I ponoć wilki z tego słynęły, że od początku do końca gnały za tą samą, jedną samicą. Aż do swojej usranej śmierci. A tygrysy? Dla nich miłość nie istniała. Zwierzęta zwierzętami, oni tu byli ludźmi, na pierwszy rzut oka całkowicie nienormalnymi - i co o sobie myśleli? Ona - że nie jest naiwna. On? Że nie ufa, że jak z papierosami - może rzucić w każdym momencie, bez przywiązania, wszystko to dla chwili. Wiedzieliśmy, zastanawiając się nad tym w ciszy, że oboje byli tak samo daleko od prawdy, jak jej blisko. Ułożyli ją po środku, ale zapomnieli, że skoro mieli ją uzyskać, to musieli przestać krążyć wokół.
- Miałaś rację.- W końcu była kobietą bardzo mądrą, bardzo rezolutną i… bardzo gwałtowną. machającą pięściami przy pierwszej lepszej okazji, kiedy tylko ktoś próbował podskoczyć, choć przy niej skakać nie było trzeba, skoro i tak ciągle musiałeś patrzeć w dół. - Lubisz stawiać na swoim, co? - Nie miał niczego złego na myśli, to nie był przytyk, ledwo oczywistość, której nie trzeba było wypowiadać. Lubiła mieć rację - i często ją miała. Ile osób - tyle racji, niejednokrotnie się tak już zdarzało i zdarzać będzie, tutaj jakoś nie miało to jak dotąd wielkiego znaczenia, zgadzali się ze sobą. Prócz tego jednego, drażliwego tematu, który nie mógł być prosty. Cień Hana nie był dominantą, która popsułaby cokolwiek - miała szansę na początku, przez tych parę pijackich zdań, które nie pokrywały się wielce z rzeczywistością, ale skoro nie zrobiły tego wtedy, teraz już chyba nie dadzą rady, hmm..? Nadal kruche było to, co budowali. Im dłużej to trwało - tym więcej cegieł dokładano do fundamentów.
Cała ta klatka musiała się bardzo mocno trząść, skoro ktoś wpadł na pomysł uwięzienia tam orła. Nie widział tego ptaka, który bardzo chciał odnaleźć drogę na wolność w tym kruchym ciele - takim się wydawało, drobne, do zamknięcia w ramionach. I teraz chciał ją w nich zamknąć. Kiedy na niego nie spoglądała, gdy wyglądała na taką uległą, grzeczną - ta panna, która chciała wybijać innym zęby, a swoimi własnymi zgrzytała przy pierwszej lepszej okazji, teraz podatna i łagodna, zamieniona w stałe trzydzieści sześć i sześć stopni celsjusza, mocno bijące serce i tętniącą krew aortę. Tylko jeden on, by to wszystko zjednoczyć. Tak jak do matki Asaki przyszedł wcześniej prezent, tak i on dostał swój. Zabawne, że dostali dokładnie to samo - tylko w zupełnie innym opakowaniu. Jak mogła robić przed nim taką twarz? Tylko przed nim. Uczył się jej na pamięć przez te miesiące, które minęły jak przesunięcie się wskazówki sekundnika do pełnej minuty - wystarczająco szybko, by się zachwycić. Nie potrafił powiedzieć, czym się różniła jej postawa, cała jej mowa ciała, ta teraz i ta jej na co dzień. Gdyby tylko wiedział, gdyby tylko..! Nie wiedział i nie przeszkadzało mu to wcale. Nie potrzebował wiedzy, żeby wyciągnąć dłoń do jej twarzy, przesunąć ją po jej policzku i wsunąć za plecy, by dołączyć do tej drugiej, która już tam spoczywała. Przyciągnął ją do siebie (albo siebie do niej?), by objąć ją ramionami. Skoro już znaleźli się tu, na planecie wśród galaktyk, musiał naprawdę przypilnować, by czasem jej nie zgubić. By nie uciekła. To nie był czysto przyjacielski uścisk. Palce, które przesunęły się po jej plecach, elektryzujący dotyk, nos, którym przesunął po jej odsłoniętej szyi, spokojny, ciepły oddech, który rozbił się na jej szyi, kiedy niczym pies pochłaniał jej zapach, ucząc się go dokładniej. Zostawił na tej szyi odcisk swoich ust. Tylko tyle. Tylko i aż tyle, bo dalej się nie posunął.
- Miałaś rację.- W końcu była kobietą bardzo mądrą, bardzo rezolutną i… bardzo gwałtowną. machającą pięściami przy pierwszej lepszej okazji, kiedy tylko ktoś próbował podskoczyć, choć przy niej skakać nie było trzeba, skoro i tak ciągle musiałeś patrzeć w dół. - Lubisz stawiać na swoim, co? - Nie miał niczego złego na myśli, to nie był przytyk, ledwo oczywistość, której nie trzeba było wypowiadać. Lubiła mieć rację - i często ją miała. Ile osób - tyle racji, niejednokrotnie się tak już zdarzało i zdarzać będzie, tutaj jakoś nie miało to jak dotąd wielkiego znaczenia, zgadzali się ze sobą. Prócz tego jednego, drażliwego tematu, który nie mógł być prosty. Cień Hana nie był dominantą, która popsułaby cokolwiek - miała szansę na początku, przez tych parę pijackich zdań, które nie pokrywały się wielce z rzeczywistością, ale skoro nie zrobiły tego wtedy, teraz już chyba nie dadzą rady, hmm..? Nadal kruche było to, co budowali. Im dłużej to trwało - tym więcej cegieł dokładano do fundamentów.
Cała ta klatka musiała się bardzo mocno trząść, skoro ktoś wpadł na pomysł uwięzienia tam orła. Nie widział tego ptaka, który bardzo chciał odnaleźć drogę na wolność w tym kruchym ciele - takim się wydawało, drobne, do zamknięcia w ramionach. I teraz chciał ją w nich zamknąć. Kiedy na niego nie spoglądała, gdy wyglądała na taką uległą, grzeczną - ta panna, która chciała wybijać innym zęby, a swoimi własnymi zgrzytała przy pierwszej lepszej okazji, teraz podatna i łagodna, zamieniona w stałe trzydzieści sześć i sześć stopni celsjusza, mocno bijące serce i tętniącą krew aortę. Tylko jeden on, by to wszystko zjednoczyć. Tak jak do matki Asaki przyszedł wcześniej prezent, tak i on dostał swój. Zabawne, że dostali dokładnie to samo - tylko w zupełnie innym opakowaniu. Jak mogła robić przed nim taką twarz? Tylko przed nim. Uczył się jej na pamięć przez te miesiące, które minęły jak przesunięcie się wskazówki sekundnika do pełnej minuty - wystarczająco szybko, by się zachwycić. Nie potrafił powiedzieć, czym się różniła jej postawa, cała jej mowa ciała, ta teraz i ta jej na co dzień. Gdyby tylko wiedział, gdyby tylko..! Nie wiedział i nie przeszkadzało mu to wcale. Nie potrzebował wiedzy, żeby wyciągnąć dłoń do jej twarzy, przesunąć ją po jej policzku i wsunąć za plecy, by dołączyć do tej drugiej, która już tam spoczywała. Przyciągnął ją do siebie (albo siebie do niej?), by objąć ją ramionami. Skoro już znaleźli się tu, na planecie wśród galaktyk, musiał naprawdę przypilnować, by czasem jej nie zgubić. By nie uciekła. To nie był czysto przyjacielski uścisk. Palce, które przesunęły się po jej plecach, elektryzujący dotyk, nos, którym przesunął po jej odsłoniętej szyi, spokojny, ciepły oddech, który rozbił się na jej szyi, kiedy niczym pies pochłaniał jej zapach, ucząc się go dokładniej. Zostawił na tej szyi odcisk swoich ust. Tylko tyle. Tylko i aż tyle, bo dalej się nie posunął.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Gdyby to on uciekł i rozpierzchł się jak sen… To na pewno by bolało, tak jak bolało samo myślenie o tym, samo bezsensowne gdybanie, które do niczego dobrego nie prowadziło. Pewnie by się wściekła - na niego, a najwięcej na siebie, pewnie by go szukała, by poczuć ulgę i pokazać mu, że tak się nie robi. Siłą. Nie, kłamię - Asaka mogła się odgrażać, ale nie uniosłaby na Shikaruia ręki, chyba, że chodziłoby o jej życie. Chyba, że to on zaatakowałby ją pierwszy. A i wtedy pewnie otoczyłaby się kryształem - o ile w ogóle by zdążyła - i zraniona starałaby się przemówić mu do rozsądku. Zbytnio się do niego przywiązała, za wiele dla niej znaczył. Tych kilka miesięcy wystarczyło, by z każdym dniem mocniej się zapadała w to wszystko. Tamten jeden pocałunek nad jeziorem mógł nic nie znaczyć, mogło się to wszystko skończyć prędzej niż się zaczęło. Była ostrożna. Dopuszczała do siebie myśl, że z czasem ta fascynacja może minąć. Albo, że może rozpalić się mocniej. Nie minęła. Tamta ostrożność zamieniała się powoli w chęć, by mieć go ciągle przy sobie, by rozmawiać z nim, by go poznawać, by dbać o niego. Zapadała się w to wszystko jak śliwka w kompot.
- Miałam. Ale i tak warto było sprawdzić - ulga, jaka ją nawiedziła w momencie, gdy okazało się, że Koseki wcale nie wplątali się w tę wojnę - a już z pewnością nie jej rodzina - była obezwładniająca. Tak bardzo, że teraz to dopiero poczuła się zmęczona. Zmęczona tym całym napięciem, strachem, zmartwieniem. - Lubię - krótkie pytanie, krótka odpowiedź.
A kto nie lubił stawiać na swoim? Każdy lubił mieć rację. Ona do tego wszystkiego była jeszcze uparta. Zaś Shikarui, o dziwo, był ugodowy. Nie było więc zgrzytów. Naprawdę dobrze czuła się w jego obecności, choć nie była tak skora jak on do wymierzania śmierci. Jemu nie sprawiało to problemu, mówienie o tym też nie, może i miał jakieś sadystyczne zapędy - jednak nigdy tego nie okazał w stosunku do niej. Więc… Więc było dobrze. Naprawdę, ta dziewczyna musiała mieć bardzo zachwiany system moralności i wartościowania, a jednak… Tak ją świat ukształtował. Nie miała złudzeń, nie była też idealistką. Śmierć była częścią tego świata i jeśli to nie ty zadasz ją pierwszy, to przeciwnik zrobi to za ciebie. Przynajmniej nikt tu nikogo nie oszukiwał. Oboje wiedzieli jak jest i się na to godzili.
Mogła sprawiać wrażenie grzecznej, uległej i niewinnej - tylko ile w tym było prawdy? Na co dzień rzucała złe spojrzenia, dla Shikaruia rezerwując te łagodne. Pytanie czy w ogóle zauważył tę różnicę…? Białowłosa była pełna sprzeczności. Z jednej strony harda i nieustępliwa, stawiająca na swoim tupnięciem nóżką, a z drugiej sprawiała wrażenie małej i bezbronnej. Tak jak teraz, gdy bała się spojrzeć mu w twarz, jakby to miało sprawić, że mogłaby zrobić coś, przed czym nie byłoby już odwrotu. Przymknęła oczy na drobną chwilę, gdy przejechał dłonią po jej policzku, sycąc się jego dotykiem, który był jak małe wyładowania elektryczne. Musnął jej skórę i białe włosy, by zatrzymać dłoń na wąskich plecach, na których za chwilę złączył drugą rękę, zamykając ją w ciasnym uściksu. I ona wyciągnęła ręce, obejmując go w pasie, gdy przyciągnął ją do siebie, zmuszając, by zrobiła krok do przodu. Pozwalała na to. Bo tego chciała. Tego potrzebowała. Czy to właśnie tego się bała…? Czy może raczej bała się czegoś zgoła odwrotnego? Smukłe palce, teraz pozbawione już rękawiczek, zacisnęły się na koszuli czarnowłosego, jakby chciała tym jednym gestem przekazać, żeby został, żeby nigdzie nie odchodził, żeby jej nie zostawiał. Że go potrzebowała. Przesunęła swoje dłonie w górę, gdy jego nos i usta zabłądziły na jej szyi, zostawiając na niej niewidzialny, acz wyczuwalny znak.
Cholera.
To było jak impuls, poczuła jak zamknięty orzeł w klatce zatrzepotał skrzydłami obijając się o jej pręty; to było jak ogień, który ktoś podłożył w środku lasu podczas bardzo gorącego i suchego lata. Asaka nie musiała tym razem stawać na palcach, Shikarui już się przecież do niej nachylał. Wystarczyło tylko odwrócić głowę, lekko w bok, by złożyć delikatny, jak dotyk motylich skrzydeł, pocałunek na uchu mężczyzny. A później na policzku. I nieco niżej, na linii szczęki. Ona też dalej się nie posunęła, wdychając jego zapach, który tak bardzo jej się podobał już od samego początku. Tak bardzo, że lepiej jej się spało, gdy wyczuwała go obok. Tak jak wtedy, gdy przykrył ją swoim płaszczem.
- Miałam. Ale i tak warto było sprawdzić - ulga, jaka ją nawiedziła w momencie, gdy okazało się, że Koseki wcale nie wplątali się w tę wojnę - a już z pewnością nie jej rodzina - była obezwładniająca. Tak bardzo, że teraz to dopiero poczuła się zmęczona. Zmęczona tym całym napięciem, strachem, zmartwieniem. - Lubię - krótkie pytanie, krótka odpowiedź.
A kto nie lubił stawiać na swoim? Każdy lubił mieć rację. Ona do tego wszystkiego była jeszcze uparta. Zaś Shikarui, o dziwo, był ugodowy. Nie było więc zgrzytów. Naprawdę dobrze czuła się w jego obecności, choć nie była tak skora jak on do wymierzania śmierci. Jemu nie sprawiało to problemu, mówienie o tym też nie, może i miał jakieś sadystyczne zapędy - jednak nigdy tego nie okazał w stosunku do niej. Więc… Więc było dobrze. Naprawdę, ta dziewczyna musiała mieć bardzo zachwiany system moralności i wartościowania, a jednak… Tak ją świat ukształtował. Nie miała złudzeń, nie była też idealistką. Śmierć była częścią tego świata i jeśli to nie ty zadasz ją pierwszy, to przeciwnik zrobi to za ciebie. Przynajmniej nikt tu nikogo nie oszukiwał. Oboje wiedzieli jak jest i się na to godzili.
Mogła sprawiać wrażenie grzecznej, uległej i niewinnej - tylko ile w tym było prawdy? Na co dzień rzucała złe spojrzenia, dla Shikaruia rezerwując te łagodne. Pytanie czy w ogóle zauważył tę różnicę…? Białowłosa była pełna sprzeczności. Z jednej strony harda i nieustępliwa, stawiająca na swoim tupnięciem nóżką, a z drugiej sprawiała wrażenie małej i bezbronnej. Tak jak teraz, gdy bała się spojrzeć mu w twarz, jakby to miało sprawić, że mogłaby zrobić coś, przed czym nie byłoby już odwrotu. Przymknęła oczy na drobną chwilę, gdy przejechał dłonią po jej policzku, sycąc się jego dotykiem, który był jak małe wyładowania elektryczne. Musnął jej skórę i białe włosy, by zatrzymać dłoń na wąskich plecach, na których za chwilę złączył drugą rękę, zamykając ją w ciasnym uściksu. I ona wyciągnęła ręce, obejmując go w pasie, gdy przyciągnął ją do siebie, zmuszając, by zrobiła krok do przodu. Pozwalała na to. Bo tego chciała. Tego potrzebowała. Czy to właśnie tego się bała…? Czy może raczej bała się czegoś zgoła odwrotnego? Smukłe palce, teraz pozbawione już rękawiczek, zacisnęły się na koszuli czarnowłosego, jakby chciała tym jednym gestem przekazać, żeby został, żeby nigdzie nie odchodził, żeby jej nie zostawiał. Że go potrzebowała. Przesunęła swoje dłonie w górę, gdy jego nos i usta zabłądziły na jej szyi, zostawiając na niej niewidzialny, acz wyczuwalny znak.
Cholera.
To było jak impuls, poczuła jak zamknięty orzeł w klatce zatrzepotał skrzydłami obijając się o jej pręty; to było jak ogień, który ktoś podłożył w środku lasu podczas bardzo gorącego i suchego lata. Asaka nie musiała tym razem stawać na palcach, Shikarui już się przecież do niej nachylał. Wystarczyło tylko odwrócić głowę, lekko w bok, by złożyć delikatny, jak dotyk motylich skrzydeł, pocałunek na uchu mężczyzny. A później na policzku. I nieco niżej, na linii szczęki. Ona też dalej się nie posunęła, wdychając jego zapach, który tak bardzo jej się podobał już od samego początku. Tak bardzo, że lepiej jej się spało, gdy wyczuwała go obok. Tak jak wtedy, gdy przykrył ją swoim płaszczem.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Właśnie - elektryzujące dreszcze. Ogień pod palcami, co parzył, bardzo srodze, był dowodem na to, że odejście było jedynie mrzonką. Oni nie mogli się już wycofać, kiedy byli tak blisko. Krok w tył, ale na pewno żadnego kroku w bok. Cofnięcie się, ale nie wycofanie. Ta cudowna błogość myśli nie zezwalała na zastanawianie się nad tym, czy ona zaraz nie rozpłynie się jak para z ust na mroźnym powietrzu Daishi. Jej ogień dotykający jego wodę tworzył parę, w której tonęli oboje. Zagubieni w czasie, nieważcy w przestrzeni - pozornie można było ich znaleźć, ale czy na pewno? Sami nie odnajdywali jeszcze siebie. Po to sięgały właśnie palce - kiedy już jesteś w mlecznej mgle, w której nie widzisz świata, nie pozostaje ci nic innego, jak badać palcami świat, który znajdował się tuż przed tobą. Nie przejmujesz się tym, co za dziesięć kilometrów, jeśli ten milimetr przed tobą, kawałek skóry, przyjemnej woni, był tak zajmujący. Jaki głupi był, że nie widział tego, jak bardzo Asaka absorbuje go całą sobą. Dostrzegał, że chciał z nią być, ale to nie było “po prostu bycie”. Jaki był głupi, że nie chciał się z nią dzielić, jak zazdrosny kochanek, ale nie pomyślał nawet, by zrobić jakikolwiek krok w przód. Widział jej uśmiechy, chciał zbierać każdy jeden, bo z nimi czuł się spokojniejszy, ale nie dostrzegał, ile tak naprawdę te uśmiechy wnosiły i że dla nich mógłby się stać lepszym człowiekiem. Nauczyć się żyć inaczej, wyłagodzić zimny, wartki strumień, pozwalając stać się rzeką, w którą prędzej czy później każdy strumień się zamienia. A ona tak sunęła, spokojnie, niby ciągle ona, ciągle tak samo naturalna, a jednak bardziej łagodna, ta wypolerowana część kryształu, bo każdy taką stronę ma. Czasem tylko ciężko ją było dostrzec, gdy ostre ciernie kryły ją w swoich igłach. Orzeł - wolna, a jednak zostająca tutaj. Chociaż na chwilę.
Naprężył mięśnie od napływu przyjemności, dreszcz zsunął się po jego kręgosłupie, głęboki pomruk zabrzmiał w jego gardle. Odchylił lekko głowę - jak nienaturalnie! Tu i teraz było najbardziej naturalnym odruchem, którego nawet nie skontrolował. Odsłonięcie jednej z najbardziej narażonych na atak części ciała, nierozsądnie i głupio. Za to jak dobrze. Zacisnął mocniej ramiona wokół jej ciała i obrócił głowę, żeby wpić się ustami w jej usta. Porwać oddech, skoro ten jego zawiódł. Porwał go wir, z którego nie chciał się urywać. Wystarczyło już, że urwało się jego pragnienie, które przymroczyło mu pole widzenia, ograniczając je tylko do tego, czego chciał. A chciał przecież tylko jej. Tak wyraźne cele, które miał, zaczynały się coraz mocniej rozmywać, im dłużej z nią przebywał. Wszystko traciło na swoim sensie i kolorycie, kiedy wykreślano ją z listy uczestników. Musiała być obok, żeby ten sens istniał. Obok, żeby czegoś naprawdę chciał, do czegoś dażył i trwał w zupełnym spokoju, że ten świat jest stabilny. Że nie próbował popaść w ruinę tylko po to, żeby go dopaść. A jeśli ona kiedykolwiek próbowała dopaść jego, siłą, rozłożyłby ramiona - niech zabija. Lub bierze w całości, bo półśrodkami nie mógł się zadowolić.
Dość agresywnie i gwałtownie, zdecydowanie szybko znaleźli się pod ścianą - ona plecami do ściany, a on tuż przed nią. Tak samo jak szybko jego dłonie zsunęły się po linii jej talii na biodra, badając miękkość jej ciała i każdy rys, który ciągle zasłaniany był dotąd materiałem.
Naprężył mięśnie od napływu przyjemności, dreszcz zsunął się po jego kręgosłupie, głęboki pomruk zabrzmiał w jego gardle. Odchylił lekko głowę - jak nienaturalnie! Tu i teraz było najbardziej naturalnym odruchem, którego nawet nie skontrolował. Odsłonięcie jednej z najbardziej narażonych na atak części ciała, nierozsądnie i głupio. Za to jak dobrze. Zacisnął mocniej ramiona wokół jej ciała i obrócił głowę, żeby wpić się ustami w jej usta. Porwać oddech, skoro ten jego zawiódł. Porwał go wir, z którego nie chciał się urywać. Wystarczyło już, że urwało się jego pragnienie, które przymroczyło mu pole widzenia, ograniczając je tylko do tego, czego chciał. A chciał przecież tylko jej. Tak wyraźne cele, które miał, zaczynały się coraz mocniej rozmywać, im dłużej z nią przebywał. Wszystko traciło na swoim sensie i kolorycie, kiedy wykreślano ją z listy uczestników. Musiała być obok, żeby ten sens istniał. Obok, żeby czegoś naprawdę chciał, do czegoś dażył i trwał w zupełnym spokoju, że ten świat jest stabilny. Że nie próbował popaść w ruinę tylko po to, żeby go dopaść. A jeśli ona kiedykolwiek próbowała dopaść jego, siłą, rozłożyłby ramiona - niech zabija. Lub bierze w całości, bo półśrodkami nie mógł się zadowolić.
Dość agresywnie i gwałtownie, zdecydowanie szybko znaleźli się pod ścianą - ona plecami do ściany, a on tuż przed nią. Tak samo jak szybko jego dłonie zsunęły się po linii jej talii na biodra, badając miękkość jej ciała i każdy rys, który ciągle zasłaniany był dotąd materiałem.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Rozpłynie? Odejść? Obawiam się, że to nie było takie proste. Niby do tanga trzeba dwojga i wystarczy jedynie decyzja jednej osoby, by odłączyć ten krępujący kogoś wagon, jednak gdy ktoś się przyczepi i wcale puścić nie chce - nie było to takie proste. Wystarczyło łapać się na tym, że myśli mimowolnie kierują się w kierunku tej konkretnie osoby, by przekonać się, że jest się w jej sidłach. I to nie jest byle stara pajęczynka, która traciła swoją przyczepność pod byle machnięciem motylich skrzydełek. To była nowa, lepka nić dorodnego, tłustego pająka… który sam nie do końca wiedział jeszcze jaki skarb mu się trafił w sieć. Czy może jednak wiedział…? Asaka wiedziała; wiedziała to już prawie od początku tej znajomości, gdy poczuła, że nigdy nie znajdzie drugiej takiej osoby, z którą tak dobrze będzie jej się pracować. Dobrze przebywać. Dobrze wszystko.
Nie była osobą, która bała się mówić co myśli, ani co czuje. Tak wychowała ją rodzina - by być dumną z siebie, nie wstydzić się tym kim jest, a była przecież bękartem, który sam musi zawalczyć o swoją przyszłość. Było to szczęście w nieszczęściu tak po prawdzie, bo miała przekonanie graniczące z pewnością, że rodzina da jej spokój. Że nie będą układać jej życia, bo była za mało znaczącym członkiem rodziny. W tej pewności siebie i zdecydowaniu mało kto pomyślałby, że jednak nie będzie tak śmiała, by sięgnąć po to co chciała. A to, czego - a właściwie kogo - chciała, było tuż przed nią. Na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło ją tylko wyciągnąć, zacisnąć na materiale koszuli, przyciągnąć do siebie…
I to właśnie robiła, choć to ona została przyciągnięta przez parę silnych rąk. Rąk, które dotychczas nie były nachalne; rąk, które prócz tego jednego ognistego razu trzymały się przy sobie, nie zważając na jej spojrzenia i przyzwolenia. Powinna sama zrobić pierwszy krok - tak, wiedziała to. Ale jakaś jej część się bała. Odrzucenia. Tego, że się wygłupi. Tego, że przekreśli to, co mieli teraz. Choć czy niedopowiedzenia nie zabijały? Ją powoli zaczynały męczyć i skręcać w żołądku. Choć te ręce, które wyciągnęły się do niej, usta, które musnęły jej szyję, wynagradzały wiele.
Poczuła, jak napięły się jego mięśnie, gdy odpowiedziała na to muśnięcie swoim. Usłyszała cichy pomruk, a gdy czarnowłosy odchylił głowę, Asaka uśmiechnęła się pogodnie, całkiem nieświadoma tego, co za chwilę nastąpi. Kłamię. Spodziewała się, że lawendowooki nie wytrzyma, choć może raczej bardziej miała na to nadzieję, niż pewność. Marzenia podobno się spełniają - nawet te malutkie, najmniejsze. To… Chociaż nieśmiałe, było to jedno z nich. Poczuwszy, że brakuje jej tchu, bo ktoś go kradnie, mocniej zacisnęła ramiona na jego plecach. Chwilę później jej plecy dotknęły ściany pokoju, w którym tak długo jej nie było - i miast badać co się w nim zmieniło, dłońmi badała ciało mężczyzny, który wyduszał z jej płuc powietrze. A ona przecież tak chętnie na to odpowiadała. Puściła go, tylko po to, by objąć go w szyi i mocniej przyciągnąć do siebie, jeszcze bardziej zmniejszając już i tak niewielki dystans, który ich dzielił od siebie. Materiał ubrań też ich dzielił, a jednak miejsca, na których spoczęły ciepłe dłonie Shikaruia paliły widmem niemal żywego ognia, znacząc ślad, którym podążał.
Nie miała dokąd uciec. Wszelkie drogi zostały dla niej zablokowane a świat skurczył się do rozmiarów, w których mieściła się ta dwójka - i nikt inny. Ale czy chciała uciec? Nie, nie bardzo. Jej prawa dłoń oparła się na prawym barku mężczyzny, zaś palce lewej ręki wplątały się w jego kruczoczarne włosy; zupełnie nie potrafiła nad sobą zapanować, choć przecież powinna się kontrolować. Nie była kurewką, którą każdy mógł mieć i wystarczyło tylko dobrze się zakręcić na ulicy. Była też w swoim własnym domu, gdzie każdy mógł na nich wpaść - tylko czy by się przejął? W końcu była bękartem, partią bez większej wartości dla niesienia nazwiska i genów dalej. No i jakież szczęście, że byli w jej pokoju, a nie na korytarzu, w widoku na przestrzał.
Nie była osobą, która bała się mówić co myśli, ani co czuje. Tak wychowała ją rodzina - by być dumną z siebie, nie wstydzić się tym kim jest, a była przecież bękartem, który sam musi zawalczyć o swoją przyszłość. Było to szczęście w nieszczęściu tak po prawdzie, bo miała przekonanie graniczące z pewnością, że rodzina da jej spokój. Że nie będą układać jej życia, bo była za mało znaczącym członkiem rodziny. W tej pewności siebie i zdecydowaniu mało kto pomyślałby, że jednak nie będzie tak śmiała, by sięgnąć po to co chciała. A to, czego - a właściwie kogo - chciała, było tuż przed nią. Na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło ją tylko wyciągnąć, zacisnąć na materiale koszuli, przyciągnąć do siebie…
I to właśnie robiła, choć to ona została przyciągnięta przez parę silnych rąk. Rąk, które dotychczas nie były nachalne; rąk, które prócz tego jednego ognistego razu trzymały się przy sobie, nie zważając na jej spojrzenia i przyzwolenia. Powinna sama zrobić pierwszy krok - tak, wiedziała to. Ale jakaś jej część się bała. Odrzucenia. Tego, że się wygłupi. Tego, że przekreśli to, co mieli teraz. Choć czy niedopowiedzenia nie zabijały? Ją powoli zaczynały męczyć i skręcać w żołądku. Choć te ręce, które wyciągnęły się do niej, usta, które musnęły jej szyję, wynagradzały wiele.
Poczuła, jak napięły się jego mięśnie, gdy odpowiedziała na to muśnięcie swoim. Usłyszała cichy pomruk, a gdy czarnowłosy odchylił głowę, Asaka uśmiechnęła się pogodnie, całkiem nieświadoma tego, co za chwilę nastąpi. Kłamię. Spodziewała się, że lawendowooki nie wytrzyma, choć może raczej bardziej miała na to nadzieję, niż pewność. Marzenia podobno się spełniają - nawet te malutkie, najmniejsze. To… Chociaż nieśmiałe, było to jedno z nich. Poczuwszy, że brakuje jej tchu, bo ktoś go kradnie, mocniej zacisnęła ramiona na jego plecach. Chwilę później jej plecy dotknęły ściany pokoju, w którym tak długo jej nie było - i miast badać co się w nim zmieniło, dłońmi badała ciało mężczyzny, który wyduszał z jej płuc powietrze. A ona przecież tak chętnie na to odpowiadała. Puściła go, tylko po to, by objąć go w szyi i mocniej przyciągnąć do siebie, jeszcze bardziej zmniejszając już i tak niewielki dystans, który ich dzielił od siebie. Materiał ubrań też ich dzielił, a jednak miejsca, na których spoczęły ciepłe dłonie Shikaruia paliły widmem niemal żywego ognia, znacząc ślad, którym podążał.
Nie miała dokąd uciec. Wszelkie drogi zostały dla niej zablokowane a świat skurczył się do rozmiarów, w których mieściła się ta dwójka - i nikt inny. Ale czy chciała uciec? Nie, nie bardzo. Jej prawa dłoń oparła się na prawym barku mężczyzny, zaś palce lewej ręki wplątały się w jego kruczoczarne włosy; zupełnie nie potrafiła nad sobą zapanować, choć przecież powinna się kontrolować. Nie była kurewką, którą każdy mógł mieć i wystarczyło tylko dobrze się zakręcić na ulicy. Była też w swoim własnym domu, gdzie każdy mógł na nich wpaść - tylko czy by się przejął? W końcu była bękartem, partią bez większej wartości dla niesienia nazwiska i genów dalej. No i jakież szczęście, że byli w jej pokoju, a nie na korytarzu, w widoku na przestrzał.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Dom Asaki
Pleciona sieć miała być wytrzymała, to nie był zwykły pająk i to nie był zwykły motylek. To nigdy nie mógł być motylek. Szerszeń, inny pająk, który snuł swoje opowieści, jak Kroto kontynuująca historie - drapieżnik, który był godny, żeby stanąć naprzeciw pająka i być w stanie zaplątać się w sieć tak, by jednym machnięciem skrzydeł móc się wyplątać. I zacząć tworzyć swoją i odpowiedzieć atakiem na atak, i dać się zniewolić, bo w gruncie rzeczy chciało się być zniewolonym. Oddać swoje myśli, poświęcić każde z uderzeń z serc, zadedykować każde z muśnięć, dotyków, uszczypnięć, zaciskając palce tak, jakby miało nie być jutra, jeśli delikatność tu zwycięży. Przecież nie mogła zwyciężyć, jeśli chcieli od siebie więcej. Bo ten jego świat, nawet jeśli zawsze wydawał się mały, zakończony dokładnie tam, gdzie był w stanie sięgnąć wzrokiem, nie dalej, nie krócej, teraz również cofnął się do granic, które wyznaczały mu ramiona, palce, biodra - ciało kobiety, o której mógł powiedzieć, że chciał jej oddać więcej, niż jakiejkolwiek innej z kobiet. Więcej niż łukowi, który nosił na plecach i więcej, niż kiedykolwiek chciał dać Akiemu. Więc w zamian - daj mi więcej, więcej, daj całą siebie, póki możemy dawać i brać. Ten strumień bił przecież tak mocno, jakby gotów był zalać cały świat, zatopić go w rozkoszy i gorącu, które obejmowało całe ciało. Teraz - tu i teraz - gotów był wykrzyczeć niemal wszystko, co tylko zapragnęłaby usłyszeć. Zabrać każde z piekących niedopowiedzeń, wyrwać je z jej płuc, tak jak teraz wyrywał chciwie oddech. Wiesz, chyba naprawdę nie powinni. Grzecznie dać sobie na wstrzymanie, to byłoby odpowiednie w odpowiednim domu. Tutaj grzeczne panienki wracały do domu przed zmierzchem, a potem pięknie uśmiechały się do swoich przyszłych mężów, przyszłość miały rozplanowaną lepiej niż przeszłość. I tak kurczyła się codzienność. A tu huczał świst lotek, zrywał się kurz z ziemi powodowany podmuchami kolejnych uderzeń, rozsuwały chmury, bo chyba właśnie ich sięgali. Jeśli Niebo miało tak wyglądać, to Dobry Boże, bardzo proszę - niech nie oddala się nigdy więcej. Dlatego, że ona jest tu, w ramionach, że wreszcie ją złapał, tyle czasu na to czekając. Albo nie czekał wcale? Nie okupował dni niecierpliwością, nie szarpał się, nie rzucał. Teraz jakby wiedział, że czegoś było brak, że czegoś ciągle pożądał, że chciał, że potrzebował, że musiał, by ten świat po skurczeniu się wybuchnął jak supernova, rozświetlił jasnością i klarownością celów. By przeszłość była lepiej rozplanowana niż przyszłość, kiedy chorobliwa pogoń za kimś nieuchwyconym, zamieniła się w chęć trwania przy kimś, kto zdołał cię ukoić. Kto dał ci sto jeden więcej uśmiechów i polubił cię bardziej od samego siebie. Kto był łagodniejszy i bardziej wyrozumiały niż ty dla samego siebie, niż ktokolwiek wcześniej. Tą koronacją były dłonie, które wsunęły się na ciało rozgrzanymi rękoma i jednym ruchem ściągnęły z białowłosej koszulę, w której zazwyczaj chodziła. Moment na złapanie oddechu był momentem krótkim i kruchym (jak mucha, jak muchaaa!), rozpadającym się w ramionach, by powstać mocniejszym, plastyczniejszym. Bo tak jak na moment sam nabrał głębokiego tchu, tak w drugim chciał dalej całować jej wargi i cieszyć pieszczotami jej chłodniejsze ciało. Kiedy próbujesz poskromić ogień, może się sparzyć. Och, tego dnia był gotowy na wszystko. Mieli przecież swoje “tu i teraz”.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Dom Asaki
Rzeczywiście - chciało się być zniewolonym. Chciało się przekazać niewypowiedziane myśli, krótkie słowa, które wyrysowane były na ścianie umysłu, całe zdania, których nikt nie wykrzykiwał. Uderzenia serca? One były całe jego, bo dla niego orzeł zamknięty w klatce gwałtownie chciał się wydostać, sprawiając, że jej serce biło teraz jak dzwon, choć na co dzień w jego obecności było raczej spokojnie. Muśnięcia, dotyk… One tylko rozpalały ten ogień, który powinien zostać ugaszony, bo… Przecież nie tak powinna się zachowywać. Nie tak została wychowana, nie takich wartości ją uczono. Powinna grzecznie siedzieć i czekać, aż rodzina kogoś dla niej znajdzie - czyż nie tak? Nie, nie była Hyuga, tu nie zawsze rodzina koniecznie ustawiała swoim dzieciom przyszłość. To, i każdy tutaj doskonale wiedział, jaki białowłosa ma rodowód. Jedyna szansa, to znaleźć jakiegoś jelenia w innej prowincji i wciskać takiemu kit, że żółtooka to najlepsza partia ze wszystkich. Lider ich klanu, Koseki Kazuo mógłby zmusić ją do małżeństwa politycznego, ona w końcu nosiła ich dumne nazwisko. A to, że była czarną owcą… Czarną owcą, która niedługo skończy dwadzieścia trzy lata, a męża jak nie było na horyzoncie widać, tak nie będzie. Bo który mądry by wziął nie dość, że robaczywe jabłko, tą pyskatą babę, która uwielbia stawiać na swoim? Była naprawdę wiele zrobić i poświęcić dla swojej rodziny, ale czy własne szczęście? Chyba nie. A czas uciekał i im więcej go minie, tym trudniej będzie dla niej znaleźć męża - o ile ktoś z jej rodziny w ogóle zadawał sobie trud, by to robić.
Grzeczne panienki…
Grzeczne panienki idą do Nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. Zgadnijcie, którą z nich jest pewna białowłosa kunoichi?
Nie protestowała, gdy Shikarui pociągnął mocniej jej koszulkę, by ściągnąć ją przez jej głowę - choć powinna. Zdecydowanie powinna powiedzieć „stop”. Tylko, że usta były zbyt zajęte całowaniem warg, podbródka, a później szyi czarnowłosego, by mówić cokolwiek. Zaś gesty, które też mogły coś powiedzieć, zatrzymać to, co się działo, zbyt poddawały się dotykowi, jakim obdarzane było jej ciało. A jego dłonie zamykały chyba każdą część jej ciała, odkrywając tajemnice, o których Shikarui nie mógł mieć wcześniej pojęcia. Jak na przykład o drobnym tatuażu, który znajdował się na lewym boku klatki piersiowej dziewczyny, nieco pod pachą.
Asaka nie była jedynie bierną stroną, która poddawała się wszystkiemu, co robił tygrys. Zamiast powiedzieć to „stop” - sięgnęła dłońmi do jego koszuli i jemu pomagając się z niej wyswobodzić. Zaraz zbędny kawałek ubrania wylądował na podłodze, którą wyłożona była dość giętką matą tatami. Poza tym nic więcej nie walało się na ziemi, a ich obecność tutaj była niespodziewana, więc klasyczne posłania rozkładane na czas spania, nie zostały wyciągnięte z szafy. Bandaż, który Sanada nosił na szyi i nadgarstkach chcąc ukryć blizny…? Była gotowa i jego ściągnąć, choć znacznie delikatniej niż koszulę - o ile Shikarui nie zatrzymał jej rąk. Chciała obcałować każdy kawałek jego ciała, w tym też ten, który ukrywał przed światem, jawiący się paskudnymi szramami na nieskazitelnej skórze.
Grzeczne panienki…
Grzeczne panienki idą do Nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. Zgadnijcie, którą z nich jest pewna białowłosa kunoichi?
Nie protestowała, gdy Shikarui pociągnął mocniej jej koszulkę, by ściągnąć ją przez jej głowę - choć powinna. Zdecydowanie powinna powiedzieć „stop”. Tylko, że usta były zbyt zajęte całowaniem warg, podbródka, a później szyi czarnowłosego, by mówić cokolwiek. Zaś gesty, które też mogły coś powiedzieć, zatrzymać to, co się działo, zbyt poddawały się dotykowi, jakim obdarzane było jej ciało. A jego dłonie zamykały chyba każdą część jej ciała, odkrywając tajemnice, o których Shikarui nie mógł mieć wcześniej pojęcia. Jak na przykład o drobnym tatuażu, który znajdował się na lewym boku klatki piersiowej dziewczyny, nieco pod pachą.
Asaka nie była jedynie bierną stroną, która poddawała się wszystkiemu, co robił tygrys. Zamiast powiedzieć to „stop” - sięgnęła dłońmi do jego koszuli i jemu pomagając się z niej wyswobodzić. Zaraz zbędny kawałek ubrania wylądował na podłodze, którą wyłożona była dość giętką matą tatami. Poza tym nic więcej nie walało się na ziemi, a ich obecność tutaj była niespodziewana, więc klasyczne posłania rozkładane na czas spania, nie zostały wyciągnięte z szafy. Bandaż, który Sanada nosił na szyi i nadgarstkach chcąc ukryć blizny…? Była gotowa i jego ściągnąć, choć znacznie delikatniej niż koszulę - o ile Shikarui nie zatrzymał jej rąk. Chciała obcałować każdy kawałek jego ciała, w tym też ten, który ukrywał przed światem, jawiący się paskudnymi szramami na nieskazitelnej skórze.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości