Śliczny, delikatny kwiatek. Taki
special snowflake. Nie trudno było się w niej zauroczyć, w tej... zaraz, jak ona miała na imię? Shikarui nie przypominał sobie, żeby się przedstawiała, ale nie potrzebował jej imienia. Była krzyżykiem na równym polu, tym, co blokował kółku przejście, by stworzyć równą linię. Krzyżyki nie miały swoich imion. Były po prostu krzyżykami. A jednak przyciągała. Nie w ten sposób, w który przyciągała Asaka, bo Shikarui nie chciał z nią spędzać czasu, nie chciał nawet z nią rozmawiać - przyciągała swoją tragedią, którą czarnowłosy zabójca się żywił. Spijał z niej tragiczne krople potu, które zraszały jej skronie, nasiąkał nimi jak gąbka. Były zapasowymi częściami energii, której tak potrzebował. W ostateczności - mogła być. Tak długo, jak nie była krzyżykiem, który zawadzał na drodze, a który posłusznie trzymał się z tyłu. Mogła udawać cień - nie ten o później nocy, który tańczył niespokojnie w blasku pochodni, a ten za dnia, z którym wszyscy się bawią, próbując z niego tworzyć różne wzory. Tym nie mniej - bardzo łatwo było się w tej rudowłosej zakochać. Wydawała się mieć wszystko, czego mężczyźnie potrzeba do szczęścia - od łagodnej urody, po łagodny charakter i instynkt macierzyński, który oblekał szyję ciepłym szalikiem. Popatrz, to już wiatr, to już zima idzie! Z szalikiem będzie ci bardzo do twarzy. Shiki nigdy nie spoglądał w ten sposób na płeć przeciwną.
Skierował wzrok na nagrobki nieśmiało kryjące się pod liśćmi opadającymi z wielkich śliw, przesuwając wzrokiem po ich całokształcie i ledwo wyłapując choć jedno imię z tego wszystkiego -
Ayato. Miało takie samo znaczenie jak szamoczące się w walce z żywiołem gałęzie. Innymi słowy: żadnej. To tylko zmarli, ktoś kiedyś powiedział, im już nic do tego, co robią żywi i jak żyją.
Nieprawda. W duchach drzemała moc, duchom można było spowiadać się tak, jak z żadnym żywym porozmawiać się nie dało. Choć... z Asaką wydawało się to możliwe. Mieć kogoś takiego - komu możesz niemal o wszystkim powiedzieć. To był dar, którego nie wynagrodzi ci żadne kekkei genkai. Więc niech Matka się nad nami wszystkimi zmiłuje, pobłogosławi, wykona krzyżyk na czole, by odgonić złe demony i każdemu da taką osobę, z którą będzie szczęśliwa. Czy o zbyt wiele proszę?
Nie wiedział, czy ta historia miała jakiekolwiek znaczenie. Gdyby był bardziej zainteresowany, gdyby skupił się mocniej na opowieści, pewnie potem pomyślałby:
och, syn martnotrawny powrócił. Ale choć zleceniodawczyni kupowała sobie jego uwagę swoim cierpieniem, choć miała jej więcej, niż przeciętny człowiek mógł od niego zyskać, to nie miała jej na tyle, by zajmował sobie głowę jej historią. Pojął sens - nie rozdrabniał się na szczegóły. Wyjątkowo jednak jej głos nie był na tyle drażliwy, żeby czarnowłosy ją przepędzał i kazał się zbierać. Ona mówiła - a on wpatrywał się w Asakę, chcąc chłonąć jej reakcję. Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy białowłosa słucha i czy jest tak samo zaangażowana jak on - czyli wcale. Szaleństwo - tym właśnie byli ci, którzy nieśli ze sobą śmierć? Zabił rodzinę,
wiernych, więc był szalony? Zgadza się, wszystko co do jednego. Tylko co, jeśli ci, którzy zginęli, czymś sobie zawinili? System zero jedynkowy nie istniał, światem Sanady rządziła szarość i to ją wyznawał i tolerował. Zabójstwo nie było czarne, a ocalenie życia nie było białe. Poskładaj dokładniej elementy - wtedy odkryjesz, że nawet w tym najzabawniejszym cieniu za dnia drzemała groźba
nocy. Odprowadził kobietę wzrokiem do budynku.
-
Pewnie tak. - I tego się obawiał. Nie wiedział, jak walczyć z tym klanem, oprócz tego, by trzymać się na dystans. Byli szybcy - i precyzyjni. Czasem dystans to za mało. Nie miał żadnego doświadczenia w walce z tym klanem, nie znał ich technik, to też nie pomagało. Nie to, żeby się przejmował - będzie co ma być. Więc się stanie. -
Przejście paru mil przez wojnę dla twojego towarzystwa jest tego warte. - Warte ryzyka, napięcia, które już się wkradło w jego mięśnie, było to widać natychmiastowo - przynajmniej było to widoczne dla Asaki. Znów stąpał tak, jakby chodził na paluszkach, jak kot, który nie chciał wydać z siebie żadnego szelestu, bo rozglądał się za przesiadującym na ziemi ptactwem. Zaraz będzie schodził niżej, i niżej... by szurać brzuchem po ziemi. I rzeczywiście miał tak zejść, bo przed nimi pojawiło się lustro, a w tym lustrze Shikarui zobaczył swoje
odbicie.
Mężczyzna nie musiał być do niego podobny fizycznie, nie musiał mieć tego samego koloru włosów, oczu, nie musiał być tej samej postury. Śmierć trzymała się jego ramienia w
ciszy i Shikarui wyczuł to każdą komórką swojego ciała. Instynkt szepnął mu:
uważaj!, a on zwykł słuchać tej psotliwej pani. Nie dlatego, że opanował go strach. Potrzeba było czegoś więcej niż obcej obecności, by wywołać w nim to odczucie.
Tygrysy nigdy nie lubiły tańczyć. Wszystko dlatego, że za bardzo kochały grę solo.
Dwójka tygrysów na jednym terenie to o jednego za dużo.
Lawendowe oczy zalała czerwień, gdy wpatrywał się w obcego przybysza.
W ciszy.
Ukryty tekst