Trybuna wschodnia
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- W zasadzie szermierz z Sogen kompletnie nie zdawał sobie sprawy nawet kto walczy i kto prowadzi. Te walki były nijakie, gdy nikt obok niego się nimi nie interesował to on tym bardziej. Zaciągając się buszkiem, kolejny raz pokrył się w chmurze, którą wydmuchał w kierunku swoich stóp. Słodko pokryła go w całości, a on przymykał przy tym oczy, unosząc głowę ku górze. Było cudownie, rześko i chłodno trochę. Jedna ręka przy pysku, przy szlugu, a druga w kieszeni, lepiej nie będzie. Seinaru, przyszły szogun jak się dowiedział od Ichirou nie zwracał na razie uwagi na wszystkich tu zebranych, skupił się wraz z Asagim na turnieju. Nic dziwnego, w końcu to ich tereny i byli tu poniekąd gospodarzami, szczególnie ten pierwszy, ostatni zwycięzca turnieju. To ciekawe – nie miał okazji o tym słyszeć, jednak teraz wszystko było jasne. Ciekawe jak silny był. Ciekawe czy byłby pierwszym, który spowodowałby uwolnienie demona w walce, w której brałby udział Kjosz. Aż przeszły go ciarki na samą myśl, że mógłby stoczyć tak pasjonującą bójkę. Kolejna rzecz – był naprawdę trzeźwo myślący, co pokazał wcześniej, jednak nie aż tak jak Asagi. Kyu było znacznie bliżej do charakteru Ichirou, który jednak nie był aż tak szalony. Nieźle, ta paczka wyglądała niezwykle ciekawie. Już prawie zapomniał o klanie, któremu aktualnie służył dla swoich wygód, ale… Kto wie.
Wracając do rozmowy z Kakita, szybko mu odpowiedział na prośbę o odnalezienie go po turnieju. To pewnie zachęta do jakiegoś pojedynku albo coś? A może tylko chciał spojrzeć na miecz? A może go odebrać, bo w końcu należał swego czasu do samuraja i mają tu jakieś takie obyczaje? Cholera go wie, ale przecież temperamentny Kju nie odmówi, bo dlaczego miałby. Po drugie, Kakita ewidentnie podpowiedział by nie ryzykować zejścia na arenę. To nie popsuło jego humoru. Skoro nie mógł, bo nie wolno to nie wolno. Nie będzie się wychylał teraz, skoro już jego zawijane papieroski rozluźniły atmosferę.
- Em, jestem tu pierwszy raz, może być problem… Ale jeśli los nas zwiążę to na pewno cię znajdę Kakita. Czy to wyzwanie? - uśmiechnął się, biorąc kolejnego bucha wypuszczając dym w górę. Patrzył w oczy samuraja, chcąc ocenić co ma na myśli, jednak to nie było takie proste. Był bardzo skryty. Rozmawiając z nim, specjalnie dla niego, wyjął drugą rękę z kieszeni, by zwrócić się przy okazji do Ichirou: - Czekaj, czekaj. To po turnieju oficjalny awans?! Zajebiście! - nie ukrywając radości spoglądał niespokojnie na Seinaru. Jarał się jak Tajemniczy Las po jego wizycie. - W takim razie nie będę się za bardzo oddalał, bo się zgubię i tyle będzie z zebrania mojej osoby… - przyznał przewracając oczami. W końcu taka była prawda. Wtem rozległ się trzask, jakby ktoś komuś dał w pysk. Obrócił niezwykle szybko głową, skupiając wzrok. Jego percepcja pozwalała na doskonałe zrealizowanie swojego ruchu w kierunku słuchu. „Już się bałem” - tak, to pomyślał, gdy drugą ręką chwycił bardzo mocno za rękojeść i najeżył swoje plecy jak kot. Był spięty, a jego ciało naprężone. Szlug w ustach wypadł na ziemię, nim odbił się od niej on był gotowy. „To nie Yami” - na tym zakończył, poluzowując się i odpuszczając rękojeść. „Złapał ją za dupę czy jak?” - zastanawiał się w duchu, rzucając tam okiem nieco dłużej niż dotychczas. Czy było jednak za co? Nie widział Asaki od tyłu, więc musiał następnym razem się przyjrzeć, koniecznie to ocenić.
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


- Akarui
- Postać porzucona
- Posty: 1567
- Rejestracja: 8 cze 2017, o 01:03
- Krótki wygląd: Jak na avku brązowy płaszcz z kożuszkiem - mamy zimę! ;)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=54569#p54569
Re: Trybuna wschodnia
Koniec dwóch walk, ale co z wojną?
Medyk obserwował z zaciekawieniem sytuacje z areny, gdzie część już się rozwiązała. Członek klanu Uchiha musiał przyznać wyższość użytkownikowi papieru. Cóż, punkt dla Samotnych Wydm, co na tyle ucieszyło Akarui'ego, iż ten dziabnął łokciem w bok Kyoushi'ego , pokazał palcem tą stronę areny i powiedział: - Samotne Wydmy jeden, Wietrzne Równiny, a dokładniej Sogen, zero, hehe Nie było w tym nic negatywnego czy mającego mocno uderzyć w samego Shiroyashę, a jedynie zagaić do kolegi. Może odgryzie się czymś zabawnym w swoim stylu? Cóż, przez całą tę podróż od Midori aż tutaj panowie zdążyli się zżyć. Medyk nie pamiętał, czy kiedykolwiek miał kumpla pokroju tego płomiennego narwańca. Cóż, nie licząc Kudłatego, ale to była inna liga.
A mówiąc własnie o Midori, w międzyczasie "szogun" zdołał opowiedzieć o swojej przygodzie. Medyk nie wsłuchiwał się zbyt mocno, jednak co nieco zdołał wyłapać. Okup za syna mistrza z jakiegoś Dojo, jakieś Koguty, co nic nie mówiło Tozawie i spalenie jakiejś karczmy. Potem bliżej stojący Ichirou zaproponował, by jedną paczką ruszyć z turnieju w jedno miejsce, by omówić ważniejsze rzeczy bez gapiów. Kyoushi, jak to on, zareagował wielce energicznie, widząc w tym spotkaniu swoje oficjalne wejście w szeregi Klepsydry. A reakcja Akarui'ego? Dość asekurowana: - Czy mam bądź mogę czuć się zaproszony, Ichirou-sama? Możliwe, że też mam coś do zaoferowania. Oj tak. Fragmenty mapy i te parę dowodów potwierdzających jej treść mogły łączyć się z przyszłymi, dalekosiężnymi planami Klepsydry? Może. Jedno jest pewne. Akarui potrzebuje sojuszników, którzy zrozumieją jego obawy związane z Hanem.
I przechodząc do kolejnej ciekawej rzeczy, Piaskowy Książę poruszył temat ubiegłego roku. No właśnie! Przecież na świecie ciągle panowała wojna, napięty konflikt pomiędzy Nara a Aburame. Cała rzecz działa się jednak po wschodniej stronie od Tajemniczego Lasu, a kiedy tylko team Bijudersów ruszył na zachód, zostawił te międzyprowincjowe niesnaski za sobą, nie uczestnicząc po żadnej ze stron. Stąd też pojawiło się dość ożywione pytanie z jego strony: - Właśnie! Może ktoś podzieli się jakimiś świeżymi nowinkami z granicy Midori i Kaigan? Od kiedy opuściliśmy tamte okolice w ogóle nie interesowałem się wojną, aż mi trochę głupio. W tym tez czasie rozległ się dość głośny plask. Medyk odwrócił głowę, jak prawie każdy, by zobaczyć spoliczkowanego chłopaka przez kobietę, z którą wcześniej poszedł porozmawiać Yami. Cóż, dobrze że nie oberwał właśnie kumpel Akarui'ego..
Dotyczy: Kjosz, Icir, stojący obok przy okazji.
Medyk obserwował z zaciekawieniem sytuacje z areny, gdzie część już się rozwiązała. Członek klanu Uchiha musiał przyznać wyższość użytkownikowi papieru. Cóż, punkt dla Samotnych Wydm, co na tyle ucieszyło Akarui'ego, iż ten dziabnął łokciem w bok Kyoushi'ego , pokazał palcem tą stronę areny i powiedział: - Samotne Wydmy jeden, Wietrzne Równiny, a dokładniej Sogen, zero, hehe Nie było w tym nic negatywnego czy mającego mocno uderzyć w samego Shiroyashę, a jedynie zagaić do kolegi. Może odgryzie się czymś zabawnym w swoim stylu? Cóż, przez całą tę podróż od Midori aż tutaj panowie zdążyli się zżyć. Medyk nie pamiętał, czy kiedykolwiek miał kumpla pokroju tego płomiennego narwańca. Cóż, nie licząc Kudłatego, ale to była inna liga.
A mówiąc własnie o Midori, w międzyczasie "szogun" zdołał opowiedzieć o swojej przygodzie. Medyk nie wsłuchiwał się zbyt mocno, jednak co nieco zdołał wyłapać. Okup za syna mistrza z jakiegoś Dojo, jakieś Koguty, co nic nie mówiło Tozawie i spalenie jakiejś karczmy. Potem bliżej stojący Ichirou zaproponował, by jedną paczką ruszyć z turnieju w jedno miejsce, by omówić ważniejsze rzeczy bez gapiów. Kyoushi, jak to on, zareagował wielce energicznie, widząc w tym spotkaniu swoje oficjalne wejście w szeregi Klepsydry. A reakcja Akarui'ego? Dość asekurowana: - Czy mam bądź mogę czuć się zaproszony, Ichirou-sama? Możliwe, że też mam coś do zaoferowania. Oj tak. Fragmenty mapy i te parę dowodów potwierdzających jej treść mogły łączyć się z przyszłymi, dalekosiężnymi planami Klepsydry? Może. Jedno jest pewne. Akarui potrzebuje sojuszników, którzy zrozumieją jego obawy związane z Hanem.
I przechodząc do kolejnej ciekawej rzeczy, Piaskowy Książę poruszył temat ubiegłego roku. No właśnie! Przecież na świecie ciągle panowała wojna, napięty konflikt pomiędzy Nara a Aburame. Cała rzecz działa się jednak po wschodniej stronie od Tajemniczego Lasu, a kiedy tylko team Bijudersów ruszył na zachód, zostawił te międzyprowincjowe niesnaski za sobą, nie uczestnicząc po żadnej ze stron. Stąd też pojawiło się dość ożywione pytanie z jego strony: - Właśnie! Może ktoś podzieli się jakimiś świeżymi nowinkami z granicy Midori i Kaigan? Od kiedy opuściliśmy tamte okolice w ogóle nie interesowałem się wojną, aż mi trochę głupio. W tym tez czasie rozległ się dość głośny plask. Medyk odwrócił głowę, jak prawie każdy, by zobaczyć spoliczkowanego chłopaka przez kobietę, z którą wcześniej poszedł porozmawiać Yami. Cóż, dobrze że nie oberwał właśnie kumpel Akarui'ego..
Dotyczy: Kjosz, Icir, stojący obok przy okazji.
0 x
MOWA
- Youmu Nanatsuki
- Postać porzucona
- Posty: 425
- Rejestracja: 10 lis 2018, o 20:11
- Wiek postaci: 21
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: W KP znajdziesz wszystko.
- Widoczny ekwipunek: Po dużej, czarnej torbie nad pośladkami - nieco na boku, rozłożony fūma shuriken na plecach, katana o czarnym wykończeniu przytroczona do lewego boku
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=103822#p103822
- Multikonta: Airen Akamori
Re: Trybuna wschodnia
Cokolwiek odwróciło wzrok Kuroia, nie zainteresowało Youmu, która nie spojrzała w kierunku akcji. Gdyby wiedziała co traci, to mogłaby żałować, ale tak? Pozostała nieświadoma temu, że Toshiro tak po prostu dostał w mordę. Pośród wszystkich rozmów toczących się dookoła, nie zwracała uwagi na tę konkretną, między Nishiyamą, a białowłosą, z którą przybył Shikarui. Słuchała jedynie staruszka, który siedział obok niej i zyskał jej uwagę faktem, że znajdował się tak blisko. Sprawy innych pozostawiła innym. Jakikolwiek teatrzyk dział się tuż obok, to bilety były już wykupione, a widownia wypełniła salę. Mogłaby pogratulować dwójce, że prywatne sprawy załatwiają przy publice, jednak pozostała w błogiej nieświadomości.
Chciała czy nie, to Kuroi postanowił wciągnąć ją nieco w przepychankę z Shikaruiem, a przynajmniej dać jej pewną informację, że mężczyzna o zmiennej barwie oczu jest odrealnionym hipokrytą. O ile oczywiście mogła wierzyć temu, co mówił do niej zapuszczony dziad. Ich zdanie miało jednakowe znaczenie dla panienki Nanatsuki - żadne, chociaż Sabaku wydawał się być konkretniejszy. Nie mogła zarzucić mu braku szczerości, a przynajmniej do pewnego momentu. Mógł przecież być doskonałym aktorem, jednak... po co? Co zyskałby, prawiąc te komplementy, stawiając się w niezbyt pochlebnej pozycji. W końcu nie imponował Youmu, nie pokazał jeszcze na tyle, by mogła go szanować. Nie miała także tak dobrego humoru, jak podczas poznawania Toshiro, by przymknąć oko na niesmak, jaki pozostawiał swoimi wypowiedziami.
Uważał swoje wady za cechy charakteru. Jeżeli naprawdę tak myślał, to w tym momencie mógł zachować już ciszę. Wystarczająco powiedział. Czarnowłosa nie czuła się też zobowiązana, aby jakoś skomentować kwestię Shikaruia, który, jeżeliby wierzyć Kuroiowi, uważał, że go uratował, a tak naprawdę nieomal go zabił. Mistrz Nishiyamy nie wyglądał na kogoś, kto nie radziłby sobie z własnymi decyzjami, kto odczuwałby skruchę z powodu poczynionych akcji, więc założenie, że w ten sposób próbował się usprawiedliwiać przed samym sobą, było zwyczajnie głupie. Znacznie bardziej realne było to, że ubrany w aksamit młodzieniec naprawdę wierzył, że tak było. I wtedy mogłaby się zgodzić ze staruszkiem, iż jest to sygnałem poważnych zaburzeń umysłowych, uniemożliwiających trzeźwą ocenę wydarzeń. Tak czy inaczej, Youmu przemilczała sprawę. Wysłuchała co Kuroi ma do powiedzenia i nawet spojrzała po tym w stronę Shikaruia, ale jej beznamiętna mina się nie zmieniła. Co miała mu powiedzieć? Potwierdzić? Zaprzeczyć? Nie wiedziała jakie są fakty i mogła jedynie wierzyć, że dziadyga mówi prawdę. A wiara była przecież opium dla ludu.
- Nikt nie zabija bez powodu. Zawsze jest jakiś powód, ale nie zawsze jesteśmy w stanie go uznać za powód warty zabicia. - odezwała się poważnie, wpatrując się w przekrwione oczy jej kolejnego towarzysza do rozmów. - To, że nie akceptujesz tych powodów nie oznacza, że nie są one powodami. - nie chciało jej się bardziej tłumaczyć tego toku myślenia. Miała nadzieję, że zrozumie o co jej chodzi, bo mimo wypisania na kartce "głupi", to nie był tak tępy, jak niektórzy, z którymi Youmu miała wątpliwą przyjemność zamienić kilka słów. Raczej oczywistym było, że psychopata zabija dla przyjemności, bandyta dla towaru, kat dla pieniędzy, a sędzia dla sprawiedliwości. Zawsze był jakiś powód, nawet jeżeli był on tak błahy, jak czysty kaprys. Czasami ludzie ginęli, bo krzywo spojrzeli na niewłaściwą osobę albo po prostu znaleźli się w zasięgu rażenia kogoś, kto z gniewem sobie nie radził. Ale nawet w takich przypadkach powód był jasny. Nic nie działo się bez przyczyny i tak samo nie istniał przypadek. Los był tak naprawdę sumą wielu czynników, a w większości tak małych, że niemożliwych nawet do uświadomienia sobie. Nie wierzyła, że istniała jakaś moc, która przypadkowo decydowała o wydarzeniach. To było jeszcze bardziej absurdalne, niż bogowie.
Co usprawiedliwiało zasiedzenie w górach? Że się zapuścił? Jeżeli jakieś tereny mogły jakkolwiek usprawiedliwiać mizerny wizerunek, to była to z pewnością pustynia, a nie jakieś pagórki. W gruncie rzeczy nie interesował ją powód marnej aparycji Kuroia, zatem nie skomentowała tego w żaden sposób. Nie chciało jej się nawet wbijać kolejną szpilę w punkt odnośnie wyglądu, bo nie przynosiło to żadnych efektów. Staruszek był naprawdę pogodzony z tym, jak się prezentuje. Kwestia cienia, z którego mógł wyjść rozbawiła ją. Prychnęła, mrużąc oczy, patrząc na niego wzrokiem pełnym powątpiewania czy rzeczywiście tak było.
- Dla dobra ogółu może pozostań w cieniu. - rzuciła lekko, żartobliwie, gdyż nie chciało jej się udowadniać mu, że nawet gdyby wyszedł z tego cienia, to nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Brzmiał tak, jakby ukrywał się przed spojrzeniami, ale czy miał przed czym? Nie dążył do tego, aby być w centrum jak Ichirou, jednak Youmu wątpiła, żeby mu to groziło. Nie był piękny, nie był młody, nie był bohaterem, ani bogaczem, nie był też czarujący, nie miał w sobie nic, co przyciągało wzrok. Może źle zrozumiał czarnowłosą, ale nie chodziło jej, by upodobnił się do Diabła Świtu, nie. Jej chodziło, aby wyglądał przyzwoicie i tyle. Bez przesadnego blasku, który obrzydzał nawet młodą Maji. W końcu styl popularnego Sabaku był daleko od jej gustu co już wyrażała podczas rozmowy z Toshiro. Blichtr nie był w jej typie.
W życiu istniały rzeczy, które można było uznać za niewykonalne. Można było mówić, że po prostu się nie zdarzają i nie mają szansy się zdarzyć. Jedną z takich "rzeczy" była szansa, na ujrzenie Youmu zawstydzonej. To było niczym biały kruk, wręcz cudem, ale nie natchnionym siłą wyższą, a sumą czynników - losem, rzekomym przypadkiem. Dalej się nie rozumieli z Kuroiem, który porównywał ją do jakiegoś ideału piękności - wysokiej damy ubranej w przepiękne szaty. Nic to nie znaczyło, że rzeczywiście nie była tą, którą opisał. Nie była i nie zamierzała być, bo to nie był ideał piękności. Ona była tym ideałem, a każdy kto twierdził inaczej, miał po prostu fatalny gust. W pierwszej połowie wypowiedzi starca, jad w panience Nanatsuki aż się zagotował. Jej spojrzenie wyostrzyło się, usta zacisnęły, dłonie otworzyły, gotowe do działania. Nie zamierzała w tym momencie powtórzyć akcji obok. Obolały policzek nie wystarczyłby za nazwanie jej brzydką, bo w końcu "nie była piękną damą" i "nie była wystrojona w szaty". Nie tylko obraził jej urodę, ale także strój, który przecież był jej magnum opus. Jak każdy inny. Nie dało się przekroczyć perfekcji, nie dało się jej pobić, a ona, według własnej opinii, nigdy nie spadała poniżej. Na ten moment, chociaż zaklinała się, że opinia innych nie ma znaczenia, zabiłaby go. I nie chodziło tutaj o to, co myśli, a o to, że miał czelność to wyrazić w taki sposób. Doceniała jego szczerość, ale była cienka granica między szczerością, a brawurą. Wszystko zależało od rozmówcy. Youmu zdecydowanie należała do tych, przy których trzeba było uważać na słowa. W końcu i ona żyła w swoim odrealnionym świecie, w którym wszystko wyglądało nieco inaczej. Nie dało się przewidzieć, jak odbierze to czarnowłosa, bo jej umysł był niczym pokój luster, wykręcającym sedno w absurdalny obraz, po którym jednak dało się poznać czym był. Jednak czarnowłosa nie potrafiła wyjść z tego pomieszczenia, zawsze odbierała wszystko inaczej, niż można byłoby się spodziewać. Druga część wypowiedzi Kuroia... ona wywołała zgoła inną reakcję. Uniosła brwi, jej spojrzenie złagodniało, a usta delikatnie się rozchyliły, gdy tłumaczył co jest naprawdę imponujące. Dosadny moment, w którym wskazał po raz kolejny palcem na jej oczy był tym, co wywołało coś naprawdę wyjątkowego. Czy to był rumieniec? Czy została właśnie zawstydzona? Jej jasna cera nie nabierała barwy w innych sytuacjach, niż w złości czy zmęczeniu. Chyba pierwszy raz spotykała się z tym uczuciem, które wzięło ją zupełnie z zaskoczenia. Była skrępowana, jej szkarłatne oczy uciekły na bok, na arenę, jakby wstydziła się swojej reakcji.
- Mówiłam Ci coś o tym paluchu. - mruknęła, a następnie dosyć nerwowym ruchem sięgnęła do paska, by odpiąć od niego bukłak. Czuła gorąc, chciała go ostudzić chłodną wodą. Pociągnęła łyk, a później drugi i trzeci. Dała sobie chwilę na uspokojenie się. Pierwszy raz nie wiedziała co zrobić - niby ją obraził, ale jednocześnie zwrócił uwagę na to, na co nikt nie zwracał uwagi. Ten jedyny raz ktoś zachwycił się nią, a nie jej aparycją. I rozumiała, że charakter się liczył zdecydowanie bardziej, niż powierzchowność, jednak nie była na to gotowa. Ze wszystkich scenariuszy, które przemyślała nie wpadła na ten, w którym ktoś wreszcie jest w stanie docenić jej wartość, którą przejawiała spojrzeniem i aurą, którą emanowała. Kuroi potrafił to dostrzec, gdy ona spisywała całe społeczeństwo na straty. Była przekonana, że nie ma istoty tak bystrej, jak ona sama, która mogłaby zachwycić się jej osobą. Daleko było tutaj do jakichkolwiek uczuć, wszak starzec chociaż zrobił w tym momencie na niej gigantyczne wrażenie, tak nie zaprezentował jeszcze się w całej okazałości. Nie była w stanie określić jego wartości, a przecież tylko to się liczyło dla Youmu. Była zakochana w samej sobie właśnie z tego powodu - wartości, jaką przedstawiała.
Nie odzywała się. Twardo patrzyła na arenę, uspokajając nie tylko organizm, ale także istny chaos myśli. Na jej usta cisnął się zadowolony uśmiech, broda niemalże sama się unosiła do góry w akcie dumy, na ten moment czuła się doskonale. Mogłaby się kląć, że opinia innych nie ma dla niej znaczenia, ale w tym momencie prawda była inna - cieszyła się, że Kuroi tak o niej myśli, chociaż sam nie znaczył nic. Może to było kwestią afirmacji? Może potrzebowała takiego potwierdzenia od czasu do czasu, że rzeczywiście się nie myli? Nigdy nie wpadło jej do głowy to, że to ona mogłaby tkwić w błędzie, a nie cały świat. Jednak egzystencja w tym padole, w którym dotychczas nie znalazła się ani jedna jednostka zdolna zrozumieć wspaniałość panny Nanatsuki, mogła być dla niej na swój sposób depresyjna. Czy tak parszywa istota jak Youmu była w stanie odczuwać samotność? Widocznie, na swój sposób, tak.
Spojrzała na niego jedynie na moment, gdy związał włosy. Kontakt wzrokowy nawiązała ponownie dopiero w momencie, w którym uspokoiła się. W którym jej drobne rumieńce znikły z policzków, a gonitwa myśli trochę ustała. Nieznaczny uśmieszek wciąż znajdował się na jej ustach i ta zmiana tematu pozwoliła jej trochę zapomnieć o tym frustrującym uczuciu sprzed chwili. Ponownie chyba się nie zrozumieli, bo jej chodziło o ogólną poprawę, a nie tylko aparycji. W końcu nie bez powodu wypisała mu te wszystkie cechy na karteczce. Dziwniejszym było to, że najpierw się z nią nie zgodził, a później jednak przyznał rację, uznając, że mógłby być przecież kimś więcej, nadal pozostając sobą. Zaśmiała się lekko, nabierając szyderczej minki, za którą miały pójść odpowiednio nastrojowe słowa.
- Starego psa nowych sztuczek nie nauczysz. Starych drzew się nie przesadza. - rzuciła, jak to miała w zwyczaju - bez większego wyjaśnienia o co jej chodziło. Często korzystała z takich skrótów myślowych, które pozostawiała do interpretacji innym. Mogli je rozumieć jak chcieli, bo przecież w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia jak odbiorą jej słowa. Nie czuła na sobie misji, by zostawić ten świat lepszym, chociaż mogłoby się tak wydawać - przecież ciągle prawiła o dążeniu do perfekcji, o tym jak każdy powinien przejawiać coraz większą wartość, nabierać ją i być dla samych siebie autorytetem, symbolem dumy i sukcesu. Próbowała nawet popchnąć niektórych w takim kierunku - Akashi, chociaż nie usłyszał ani jednego dobrego słowa o sobie z jej ust, to ostatecznie miał wyruszyć w podróż, by zacząć coś sobą reprezentować. Toshiro miał stać się konkretniejszy, skupiony na sobie, dumny i z pasją, której mógłby się oddać. Tak, jakby gdzieś między plagą negatywnych cech Youmu znajdowała się zupełnie zdezorientowana dobroć. Dobroć, która była spowodowana złem i w stronę zła miała zmierzać, ale jednak dobroć. - Zdajesz się bać zmian, jakbyś był przerażony, że wtedy zatracisz siebie. Jakbyś nie chciał podejmować ryzyka, że ktoś powie "zmieniłeś się", a nie "to stary, dobry Kuroi". - dodała spokojniej i, przede wszystkim, poważniej. Ich rozmowa nabrała innego tonu. Teraz panna Nanatsuki nie starała się dopiec staruszkowi, a zwyczajnie go zdiagnozować, niczym doświadczony lekarz. Symptomami w tym przypadku były jego wypowiedzi. - Jak sam zauważyłeś, możesz być kimś więcej, będąc samym sobą. Jeżeli nawet doszłoby do tak skrajnej metamorfozy, że byłbyś niczym Ichirou, to kim byłbyś? Nim czy sobą? - było to pytanie retoryczne, bo jakakolwiek zmiana by nie zaszła w zapuszczonym Sabaku, tak pozostawał sobą. W końcu ich jestestwo nie było tylko obrazem na tę chwilę, na ten moment. Było całym naszym życiem, wszystkimi krokami, które podjęliśmy, aby znaleźć się w tym miejscu, by stać się taką, a nie inną osobą. Dlatego tak ciężko Youmu przychodziło przyznawanie się przed samą sobą, że bez mistrzyni, że bez Ayako Himawari, nie byłaby sobą. Ten moment życia też ją definiował i, co najgorsze, krawczyni z Ryuzaku była główną odpowiedzialną za stworzenie młodej Maji taką istotą, jaką była.
Sabaku który był rzadkim bywalcem pustyni? Raczej niecodzienna sprawa, a szczególnie w przypadku tego klanu, który po zdobyciu Atsui zdecydowanie stał się bardziej patriotyczny, dumny ze swojego pochodzenia i historii. A jednak Kuroi preferował znajdować się poza Samotnymi Wydmami. Jego decyzja. Youmu zdążyła polubić swoją prowincję i to z powodu prostej satysfakcji, że żyła w tak brutalnym miejscu, w którym nie było taryfy ulgowej. Tutaj liczyło się to, jak wielką wartość się prezentowało. Może dlatego radziła sobie tak doskonale, będąc przekonana, że nie ma kogokolwiek, kto mógłby zostać kimś więcej, niż ona.
- Ogromna. - odparła sarkastycznie, a następnie to ona wystawiła dłoń przed twarz swojemu rozmówcy. Jej ręka jednak nie wskazywała na oczy, a była otwarta, jakby czegoś oczekiwała. Zmrużyła oczy, zaś jej usta wywinęły się w drobnym, całkiem sympatycznym uśmieszku. Chyba pierwszy raz przez całą ich rozmowę.
- Daj mi tę kartkę i ołówek. - trzeba było coś zmienić, nie chciała się mylić, a z pewnością niezbyt celnie oceniła go przy pierwszym kontakcie. Potrafiła się przyznać do swoich błędów, ale tylko w takich przypadkach - gdy nie miała wystarczająco informacji, aby podjąć inną decyzję. Na tamten moment nie myliła się, ale nowe fakty postawiły jej oceny w innym świetle. Pewna kwestia była do korekty.
Chciała czy nie, to Kuroi postanowił wciągnąć ją nieco w przepychankę z Shikaruiem, a przynajmniej dać jej pewną informację, że mężczyzna o zmiennej barwie oczu jest odrealnionym hipokrytą. O ile oczywiście mogła wierzyć temu, co mówił do niej zapuszczony dziad. Ich zdanie miało jednakowe znaczenie dla panienki Nanatsuki - żadne, chociaż Sabaku wydawał się być konkretniejszy. Nie mogła zarzucić mu braku szczerości, a przynajmniej do pewnego momentu. Mógł przecież być doskonałym aktorem, jednak... po co? Co zyskałby, prawiąc te komplementy, stawiając się w niezbyt pochlebnej pozycji. W końcu nie imponował Youmu, nie pokazał jeszcze na tyle, by mogła go szanować. Nie miała także tak dobrego humoru, jak podczas poznawania Toshiro, by przymknąć oko na niesmak, jaki pozostawiał swoimi wypowiedziami.
Uważał swoje wady za cechy charakteru. Jeżeli naprawdę tak myślał, to w tym momencie mógł zachować już ciszę. Wystarczająco powiedział. Czarnowłosa nie czuła się też zobowiązana, aby jakoś skomentować kwestię Shikaruia, który, jeżeliby wierzyć Kuroiowi, uważał, że go uratował, a tak naprawdę nieomal go zabił. Mistrz Nishiyamy nie wyglądał na kogoś, kto nie radziłby sobie z własnymi decyzjami, kto odczuwałby skruchę z powodu poczynionych akcji, więc założenie, że w ten sposób próbował się usprawiedliwiać przed samym sobą, było zwyczajnie głupie. Znacznie bardziej realne było to, że ubrany w aksamit młodzieniec naprawdę wierzył, że tak było. I wtedy mogłaby się zgodzić ze staruszkiem, iż jest to sygnałem poważnych zaburzeń umysłowych, uniemożliwiających trzeźwą ocenę wydarzeń. Tak czy inaczej, Youmu przemilczała sprawę. Wysłuchała co Kuroi ma do powiedzenia i nawet spojrzała po tym w stronę Shikaruia, ale jej beznamiętna mina się nie zmieniła. Co miała mu powiedzieć? Potwierdzić? Zaprzeczyć? Nie wiedziała jakie są fakty i mogła jedynie wierzyć, że dziadyga mówi prawdę. A wiara była przecież opium dla ludu.
- Nikt nie zabija bez powodu. Zawsze jest jakiś powód, ale nie zawsze jesteśmy w stanie go uznać za powód warty zabicia. - odezwała się poważnie, wpatrując się w przekrwione oczy jej kolejnego towarzysza do rozmów. - To, że nie akceptujesz tych powodów nie oznacza, że nie są one powodami. - nie chciało jej się bardziej tłumaczyć tego toku myślenia. Miała nadzieję, że zrozumie o co jej chodzi, bo mimo wypisania na kartce "głupi", to nie był tak tępy, jak niektórzy, z którymi Youmu miała wątpliwą przyjemność zamienić kilka słów. Raczej oczywistym było, że psychopata zabija dla przyjemności, bandyta dla towaru, kat dla pieniędzy, a sędzia dla sprawiedliwości. Zawsze był jakiś powód, nawet jeżeli był on tak błahy, jak czysty kaprys. Czasami ludzie ginęli, bo krzywo spojrzeli na niewłaściwą osobę albo po prostu znaleźli się w zasięgu rażenia kogoś, kto z gniewem sobie nie radził. Ale nawet w takich przypadkach powód był jasny. Nic nie działo się bez przyczyny i tak samo nie istniał przypadek. Los był tak naprawdę sumą wielu czynników, a w większości tak małych, że niemożliwych nawet do uświadomienia sobie. Nie wierzyła, że istniała jakaś moc, która przypadkowo decydowała o wydarzeniach. To było jeszcze bardziej absurdalne, niż bogowie.
Co usprawiedliwiało zasiedzenie w górach? Że się zapuścił? Jeżeli jakieś tereny mogły jakkolwiek usprawiedliwiać mizerny wizerunek, to była to z pewnością pustynia, a nie jakieś pagórki. W gruncie rzeczy nie interesował ją powód marnej aparycji Kuroia, zatem nie skomentowała tego w żaden sposób. Nie chciało jej się nawet wbijać kolejną szpilę w punkt odnośnie wyglądu, bo nie przynosiło to żadnych efektów. Staruszek był naprawdę pogodzony z tym, jak się prezentuje. Kwestia cienia, z którego mógł wyjść rozbawiła ją. Prychnęła, mrużąc oczy, patrząc na niego wzrokiem pełnym powątpiewania czy rzeczywiście tak było.
- Dla dobra ogółu może pozostań w cieniu. - rzuciła lekko, żartobliwie, gdyż nie chciało jej się udowadniać mu, że nawet gdyby wyszedł z tego cienia, to nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Brzmiał tak, jakby ukrywał się przed spojrzeniami, ale czy miał przed czym? Nie dążył do tego, aby być w centrum jak Ichirou, jednak Youmu wątpiła, żeby mu to groziło. Nie był piękny, nie był młody, nie był bohaterem, ani bogaczem, nie był też czarujący, nie miał w sobie nic, co przyciągało wzrok. Może źle zrozumiał czarnowłosą, ale nie chodziło jej, by upodobnił się do Diabła Świtu, nie. Jej chodziło, aby wyglądał przyzwoicie i tyle. Bez przesadnego blasku, który obrzydzał nawet młodą Maji. W końcu styl popularnego Sabaku był daleko od jej gustu co już wyrażała podczas rozmowy z Toshiro. Blichtr nie był w jej typie.
W życiu istniały rzeczy, które można było uznać za niewykonalne. Można było mówić, że po prostu się nie zdarzają i nie mają szansy się zdarzyć. Jedną z takich "rzeczy" była szansa, na ujrzenie Youmu zawstydzonej. To było niczym biały kruk, wręcz cudem, ale nie natchnionym siłą wyższą, a sumą czynników - losem, rzekomym przypadkiem. Dalej się nie rozumieli z Kuroiem, który porównywał ją do jakiegoś ideału piękności - wysokiej damy ubranej w przepiękne szaty. Nic to nie znaczyło, że rzeczywiście nie była tą, którą opisał. Nie była i nie zamierzała być, bo to nie był ideał piękności. Ona była tym ideałem, a każdy kto twierdził inaczej, miał po prostu fatalny gust. W pierwszej połowie wypowiedzi starca, jad w panience Nanatsuki aż się zagotował. Jej spojrzenie wyostrzyło się, usta zacisnęły, dłonie otworzyły, gotowe do działania. Nie zamierzała w tym momencie powtórzyć akcji obok. Obolały policzek nie wystarczyłby za nazwanie jej brzydką, bo w końcu "nie była piękną damą" i "nie była wystrojona w szaty". Nie tylko obraził jej urodę, ale także strój, który przecież był jej magnum opus. Jak każdy inny. Nie dało się przekroczyć perfekcji, nie dało się jej pobić, a ona, według własnej opinii, nigdy nie spadała poniżej. Na ten moment, chociaż zaklinała się, że opinia innych nie ma znaczenia, zabiłaby go. I nie chodziło tutaj o to, co myśli, a o to, że miał czelność to wyrazić w taki sposób. Doceniała jego szczerość, ale była cienka granica między szczerością, a brawurą. Wszystko zależało od rozmówcy. Youmu zdecydowanie należała do tych, przy których trzeba było uważać na słowa. W końcu i ona żyła w swoim odrealnionym świecie, w którym wszystko wyglądało nieco inaczej. Nie dało się przewidzieć, jak odbierze to czarnowłosa, bo jej umysł był niczym pokój luster, wykręcającym sedno w absurdalny obraz, po którym jednak dało się poznać czym był. Jednak czarnowłosa nie potrafiła wyjść z tego pomieszczenia, zawsze odbierała wszystko inaczej, niż można byłoby się spodziewać. Druga część wypowiedzi Kuroia... ona wywołała zgoła inną reakcję. Uniosła brwi, jej spojrzenie złagodniało, a usta delikatnie się rozchyliły, gdy tłumaczył co jest naprawdę imponujące. Dosadny moment, w którym wskazał po raz kolejny palcem na jej oczy był tym, co wywołało coś naprawdę wyjątkowego. Czy to był rumieniec? Czy została właśnie zawstydzona? Jej jasna cera nie nabierała barwy w innych sytuacjach, niż w złości czy zmęczeniu. Chyba pierwszy raz spotykała się z tym uczuciem, które wzięło ją zupełnie z zaskoczenia. Była skrępowana, jej szkarłatne oczy uciekły na bok, na arenę, jakby wstydziła się swojej reakcji.
- Mówiłam Ci coś o tym paluchu. - mruknęła, a następnie dosyć nerwowym ruchem sięgnęła do paska, by odpiąć od niego bukłak. Czuła gorąc, chciała go ostudzić chłodną wodą. Pociągnęła łyk, a później drugi i trzeci. Dała sobie chwilę na uspokojenie się. Pierwszy raz nie wiedziała co zrobić - niby ją obraził, ale jednocześnie zwrócił uwagę na to, na co nikt nie zwracał uwagi. Ten jedyny raz ktoś zachwycił się nią, a nie jej aparycją. I rozumiała, że charakter się liczył zdecydowanie bardziej, niż powierzchowność, jednak nie była na to gotowa. Ze wszystkich scenariuszy, które przemyślała nie wpadła na ten, w którym ktoś wreszcie jest w stanie docenić jej wartość, którą przejawiała spojrzeniem i aurą, którą emanowała. Kuroi potrafił to dostrzec, gdy ona spisywała całe społeczeństwo na straty. Była przekonana, że nie ma istoty tak bystrej, jak ona sama, która mogłaby zachwycić się jej osobą. Daleko było tutaj do jakichkolwiek uczuć, wszak starzec chociaż zrobił w tym momencie na niej gigantyczne wrażenie, tak nie zaprezentował jeszcze się w całej okazałości. Nie była w stanie określić jego wartości, a przecież tylko to się liczyło dla Youmu. Była zakochana w samej sobie właśnie z tego powodu - wartości, jaką przedstawiała.
Nie odzywała się. Twardo patrzyła na arenę, uspokajając nie tylko organizm, ale także istny chaos myśli. Na jej usta cisnął się zadowolony uśmiech, broda niemalże sama się unosiła do góry w akcie dumy, na ten moment czuła się doskonale. Mogłaby się kląć, że opinia innych nie ma dla niej znaczenia, ale w tym momencie prawda była inna - cieszyła się, że Kuroi tak o niej myśli, chociaż sam nie znaczył nic. Może to było kwestią afirmacji? Może potrzebowała takiego potwierdzenia od czasu do czasu, że rzeczywiście się nie myli? Nigdy nie wpadło jej do głowy to, że to ona mogłaby tkwić w błędzie, a nie cały świat. Jednak egzystencja w tym padole, w którym dotychczas nie znalazła się ani jedna jednostka zdolna zrozumieć wspaniałość panny Nanatsuki, mogła być dla niej na swój sposób depresyjna. Czy tak parszywa istota jak Youmu była w stanie odczuwać samotność? Widocznie, na swój sposób, tak.
Spojrzała na niego jedynie na moment, gdy związał włosy. Kontakt wzrokowy nawiązała ponownie dopiero w momencie, w którym uspokoiła się. W którym jej drobne rumieńce znikły z policzków, a gonitwa myśli trochę ustała. Nieznaczny uśmieszek wciąż znajdował się na jej ustach i ta zmiana tematu pozwoliła jej trochę zapomnieć o tym frustrującym uczuciu sprzed chwili. Ponownie chyba się nie zrozumieli, bo jej chodziło o ogólną poprawę, a nie tylko aparycji. W końcu nie bez powodu wypisała mu te wszystkie cechy na karteczce. Dziwniejszym było to, że najpierw się z nią nie zgodził, a później jednak przyznał rację, uznając, że mógłby być przecież kimś więcej, nadal pozostając sobą. Zaśmiała się lekko, nabierając szyderczej minki, za którą miały pójść odpowiednio nastrojowe słowa.
- Starego psa nowych sztuczek nie nauczysz. Starych drzew się nie przesadza. - rzuciła, jak to miała w zwyczaju - bez większego wyjaśnienia o co jej chodziło. Często korzystała z takich skrótów myślowych, które pozostawiała do interpretacji innym. Mogli je rozumieć jak chcieli, bo przecież w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia jak odbiorą jej słowa. Nie czuła na sobie misji, by zostawić ten świat lepszym, chociaż mogłoby się tak wydawać - przecież ciągle prawiła o dążeniu do perfekcji, o tym jak każdy powinien przejawiać coraz większą wartość, nabierać ją i być dla samych siebie autorytetem, symbolem dumy i sukcesu. Próbowała nawet popchnąć niektórych w takim kierunku - Akashi, chociaż nie usłyszał ani jednego dobrego słowa o sobie z jej ust, to ostatecznie miał wyruszyć w podróż, by zacząć coś sobą reprezentować. Toshiro miał stać się konkretniejszy, skupiony na sobie, dumny i z pasją, której mógłby się oddać. Tak, jakby gdzieś między plagą negatywnych cech Youmu znajdowała się zupełnie zdezorientowana dobroć. Dobroć, która była spowodowana złem i w stronę zła miała zmierzać, ale jednak dobroć. - Zdajesz się bać zmian, jakbyś był przerażony, że wtedy zatracisz siebie. Jakbyś nie chciał podejmować ryzyka, że ktoś powie "zmieniłeś się", a nie "to stary, dobry Kuroi". - dodała spokojniej i, przede wszystkim, poważniej. Ich rozmowa nabrała innego tonu. Teraz panna Nanatsuki nie starała się dopiec staruszkowi, a zwyczajnie go zdiagnozować, niczym doświadczony lekarz. Symptomami w tym przypadku były jego wypowiedzi. - Jak sam zauważyłeś, możesz być kimś więcej, będąc samym sobą. Jeżeli nawet doszłoby do tak skrajnej metamorfozy, że byłbyś niczym Ichirou, to kim byłbyś? Nim czy sobą? - było to pytanie retoryczne, bo jakakolwiek zmiana by nie zaszła w zapuszczonym Sabaku, tak pozostawał sobą. W końcu ich jestestwo nie było tylko obrazem na tę chwilę, na ten moment. Było całym naszym życiem, wszystkimi krokami, które podjęliśmy, aby znaleźć się w tym miejscu, by stać się taką, a nie inną osobą. Dlatego tak ciężko Youmu przychodziło przyznawanie się przed samą sobą, że bez mistrzyni, że bez Ayako Himawari, nie byłaby sobą. Ten moment życia też ją definiował i, co najgorsze, krawczyni z Ryuzaku była główną odpowiedzialną za stworzenie młodej Maji taką istotą, jaką była.
Sabaku który był rzadkim bywalcem pustyni? Raczej niecodzienna sprawa, a szczególnie w przypadku tego klanu, który po zdobyciu Atsui zdecydowanie stał się bardziej patriotyczny, dumny ze swojego pochodzenia i historii. A jednak Kuroi preferował znajdować się poza Samotnymi Wydmami. Jego decyzja. Youmu zdążyła polubić swoją prowincję i to z powodu prostej satysfakcji, że żyła w tak brutalnym miejscu, w którym nie było taryfy ulgowej. Tutaj liczyło się to, jak wielką wartość się prezentowało. Może dlatego radziła sobie tak doskonale, będąc przekonana, że nie ma kogokolwiek, kto mógłby zostać kimś więcej, niż ona.
- Ogromna. - odparła sarkastycznie, a następnie to ona wystawiła dłoń przed twarz swojemu rozmówcy. Jej ręka jednak nie wskazywała na oczy, a była otwarta, jakby czegoś oczekiwała. Zmrużyła oczy, zaś jej usta wywinęły się w drobnym, całkiem sympatycznym uśmieszku. Chyba pierwszy raz przez całą ich rozmowę.
- Daj mi tę kartkę i ołówek. - trzeba było coś zmienić, nie chciała się mylić, a z pewnością niezbyt celnie oceniła go przy pierwszym kontakcie. Potrafiła się przyznać do swoich błędów, ale tylko w takich przypadkach - gdy nie miała wystarczająco informacji, aby podjąć inną decyzję. Na tamten moment nie myliła się, ale nowe fakty postawiły jej oceny w innym świetle. Pewna kwestia była do korekty.
0 x

☾ | Youmu Nanatsuki | ☽
Embrace | the | Perfection
- Kakita Asagi
- Gracz nieobecny
- Posty: 1831
- Rejestracja: 15 gru 2017, o 17:45
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Samuraj (Hatamoto)
- Krótki wygląd: Mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, wzrostu około 170 cm. Ubrany w kremowe kosode, z brązową hakama oraz granatowym haori z rodowym symbolem. Na głowie wysłużony, ale nadal w dobrym stanie kapelusz.
- Widoczny ekwipunek: - Zbroja
- Tachi + Wakizashi
- Długi łuk + Kołczan - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4518
- GG/Discord: 9017321
- Multikonta: Hayabusa Jin
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
Czy to było wyzwanie? Hm, w zasadzie, jeśliby się nad tym zastanowić, to w pewien sposób tak. Z drugiej strony, niebieskooki miał złe doświadczenia z używaniem tego słowa "wyzwanie" było nacechowane bardzo negatywnie, w którym się chciało udowodnić czyjąś wyższość, a nie o to chodziło naszemu niebieskookiemu bohaterowi, ale czy na pewno? W kulturze samurajów istniało coś takiego, nazywało się taryū-jiai - pojedynek między przedstawicielami dwóch szkół. Co prawda, od lat największe z dojo położonych na kontynencie tego nie praktykowały (a na pewno Kakita nie słyszał o takim wydarzeniu), to jednak tutaj na Yinzin nie było to takie rzadkie. Jeśli dobrze pamiętał, jego rodzinne Kakita-ryu konkurowało z Mirumoto-ryu, co prawda od dawna już nie toczyli pojedynków przez wygaśnięcie tej drugiej szkoły, a raczej, mocny spadek jej aktywności, no, ale nie odpływajmy za daleko...
- Kyoushi-san, powiedzmy, tak: to zaproszenie do wspólnej nauki. Jestem przekonany, że obaj wiele się od siebie możemy nauczyć. - wybrnął, a raczej spokojnie odpowiedział białowłosemu, po czym nie skupiał się już bardziej na sprawach wewnętrznych tzw. Klepsydry. Fakt, że Seinaru-senpai miał dostać awans dopiero po turnieju bardzo go ciekawił, nigdy do tej pory nie widział ceremonii awansu na najwyższą z ogólnodostępnych rang. Promocja na hatamoto była dosyć małą sprawą - ot przychodziła decyzja z Yinzin w której taki, a taki jegomość zostawał podniesiony do tej rangi, ale shogun? Shogun był generałem, co więcej, skoro wszystko się miało odbyć na turnieju, więc pewnie planowana była jakaś uroczystość, ale najpierw, sprawy obecne.
Kiedy znosili kolejnego zawodnika, a walka między władającym papierem, a członkiem klany Uchiha się zakończyła z decyzji tego drugiego, Seinaru zdecydował się poruszyć kwestię najbardziej interesujące naszego bohatera. Nawiasem mówiąc, to, ze Uchiha Aka odpuścił starcie Kakita cenił bardzo - ich pojedynek pełen był niecoddziennych zwrotów akcji, techniki ninjutsu latały z każdej strony, więc nie mądry ten, kto głupio rzuca się na ostrza bez powodu, lecz ten, kto umie się wycofać. To było coś, co Kakita uważał za przegraną lecz nie porażkę. W jego opinii Uchiha zachował się bardzo odpowiedzialnie - jako ninja musi przede wszystkim dbać o swój ród, jak mu się przysłuży, jeśli w pojedynku odniesie poważne rany, albo co gorsza, pokaże troszeczkę za dużo sekretów? Walka, które stawką jest tylko "medal" nie jest warta większych poświeceń, nie jest też walką prawdziwą - to jest to, o czym z Kuroi'em rozmawiali...
Niebieskooki uważnie wsłuchał się w słowa starszego samuraja i notował w głowie wszelkie fakty, a to co słyszał budziło kolejne pytania: z tego co zauważył, Ondori-ryu działali już na terenie Kaigan, Daishi, Shigashi no Kibu, a teraz Sakai. Kakita nie był ekspertem od kartografii, ale to wszystko wskazywało na to, że rozrastają się nad wyraz szybko i to niepokoiło samuraja.
- Dziękuje za te informacje, Senpai. Musisz wiedzieć, że sprawa jest poważna i to bardzo. zaczął niebieskooki, przechodząc na nieco bardziej konspiracyjny ton, tak by to oni dwaj głównie brali udział w dyskusji, ale też nie zwracali na siebie za wielkiej uwagi... W zasadzie, Ondori ryu mogli być i tutaj.
- Grupa, z jaką przyszło ci się mierzyć kierowana jest przez przybranego syna mistrza Amatsurama - Hiruzen'a, których ścigam od prawie 2 lat. Jestem pewien, że mistrza pamiętasz ze szkoły Taka. Niewysoki, z bujnym wąsem, mówiący przestawnym szykiem... - niebieskooki był przekonany, że Seinaru doskonal wie, o którego mistrza chodzi, ale dla pewności woli mu nieco "przybliżyć" jego sylwetkę. Główny archiwista szkoły Taka był niezwykle charakterystyczny - zwłaszcza z tym swoim mówieniem i dość niecodziennym poczuciem humoru.
- Pierw uderzyli w szkołę Taka, skradli jeden z ceremonialnych mieczy, próbując w to wrobić jednego z uczniów, po czym uciekając doprowadzili do pożaru. Po opanowaniu sytuacji, udałem się ich tropem, który prowadził aż do Daishi, a było to w czasie wojny między klanami Hyuuga i Yamanaka. Tam, w Daishi odkryłem, że jedna z kupieckich rodzin - Honosuke, są przez nich szantażowani i wspierają ich. Niestety, koneksje z tymi kupcami skutecznie związały mi ręce, ale okazało się, że działają tam od dłuższego czasu. - tutaj niebieskooki wyjął swój notes i otworzył go na obrazku, który przedstawiał szkic symbolu, jaki noszą.
- To jest znak pod którym służą. Wracając z Daishi ponownie w Kyuuzo na nich natrafiłem. Wspomogła mnie wtedy w walce kunoichi z klanu Hyuuga. Jednym z bandytów był członek klanu, który dzisiaj walczy z tym młodym Sabaku... Okazało się, że w Shigashi no Kibu, tym zepsutym mieście, założyli jedną ze swych baz, a na pewno działali na tyle prężnie, by szantażować miejscowych urzędników. Ich ostatni atak natomiast był wymierzony znów w blisko szkoły Taka, w Shinrin. Mieszkał tam mistrz płatnerski Tsuneyo, mający wykonać dla naszej szkoły pewien ważny sprzęt treningowy. Odnori ryu przejęli zamówienie, zabili mistrza i zdobyli jego dzieło. Zdołałem im pokrzyżować plany i odzyskać co nasze... - tutaj niebieskooki odsłonił nieco swój rękaw pokazując ciężarki, które znajdowały się na jego przedramionach niczym lekki pancerz, po czym zakrył przedramię i kontynuował.
- Do tej pory myślałem, że ich celem jest tylko szkoła Taka, którą Hiruzen poprzysiągł zniszczyć jako swoją prywatną zemstę na mistrzu Amatsurama. Fakt, że zaatakowali szkołę Ryu bardzo mnie niepokoi, mają dostęp do ogromnych funduszy, są szeroko rozsiani i organizują się coraz lepiej. W ich szeregach działają shinobi, a oni sami noszą się podobnie jak samurajowie psując o nas opinię. Kei-senpai, musimy być czujni. Obawiam się, że ich kolejnym celem będzie szkoła Kame... - zakończył
Dotyczy: Kyoushi -> Seinaru
- Kyoushi-san, powiedzmy, tak: to zaproszenie do wspólnej nauki. Jestem przekonany, że obaj wiele się od siebie możemy nauczyć. - wybrnął, a raczej spokojnie odpowiedział białowłosemu, po czym nie skupiał się już bardziej na sprawach wewnętrznych tzw. Klepsydry. Fakt, że Seinaru-senpai miał dostać awans dopiero po turnieju bardzo go ciekawił, nigdy do tej pory nie widział ceremonii awansu na najwyższą z ogólnodostępnych rang. Promocja na hatamoto była dosyć małą sprawą - ot przychodziła decyzja z Yinzin w której taki, a taki jegomość zostawał podniesiony do tej rangi, ale shogun? Shogun był generałem, co więcej, skoro wszystko się miało odbyć na turnieju, więc pewnie planowana była jakaś uroczystość, ale najpierw, sprawy obecne.
Kiedy znosili kolejnego zawodnika, a walka między władającym papierem, a członkiem klany Uchiha się zakończyła z decyzji tego drugiego, Seinaru zdecydował się poruszyć kwestię najbardziej interesujące naszego bohatera. Nawiasem mówiąc, to, ze Uchiha Aka odpuścił starcie Kakita cenił bardzo - ich pojedynek pełen był niecoddziennych zwrotów akcji, techniki ninjutsu latały z każdej strony, więc nie mądry ten, kto głupio rzuca się na ostrza bez powodu, lecz ten, kto umie się wycofać. To było coś, co Kakita uważał za przegraną lecz nie porażkę. W jego opinii Uchiha zachował się bardzo odpowiedzialnie - jako ninja musi przede wszystkim dbać o swój ród, jak mu się przysłuży, jeśli w pojedynku odniesie poważne rany, albo co gorsza, pokaże troszeczkę za dużo sekretów? Walka, które stawką jest tylko "medal" nie jest warta większych poświeceń, nie jest też walką prawdziwą - to jest to, o czym z Kuroi'em rozmawiali...
Niebieskooki uważnie wsłuchał się w słowa starszego samuraja i notował w głowie wszelkie fakty, a to co słyszał budziło kolejne pytania: z tego co zauważył, Ondori-ryu działali już na terenie Kaigan, Daishi, Shigashi no Kibu, a teraz Sakai. Kakita nie był ekspertem od kartografii, ale to wszystko wskazywało na to, że rozrastają się nad wyraz szybko i to niepokoiło samuraja.
- Dziękuje za te informacje, Senpai. Musisz wiedzieć, że sprawa jest poważna i to bardzo. zaczął niebieskooki, przechodząc na nieco bardziej konspiracyjny ton, tak by to oni dwaj głównie brali udział w dyskusji, ale też nie zwracali na siebie za wielkiej uwagi... W zasadzie, Ondori ryu mogli być i tutaj.
- Grupa, z jaką przyszło ci się mierzyć kierowana jest przez przybranego syna mistrza Amatsurama - Hiruzen'a, których ścigam od prawie 2 lat. Jestem pewien, że mistrza pamiętasz ze szkoły Taka. Niewysoki, z bujnym wąsem, mówiący przestawnym szykiem... - niebieskooki był przekonany, że Seinaru doskonal wie, o którego mistrza chodzi, ale dla pewności woli mu nieco "przybliżyć" jego sylwetkę. Główny archiwista szkoły Taka był niezwykle charakterystyczny - zwłaszcza z tym swoim mówieniem i dość niecodziennym poczuciem humoru.
- Pierw uderzyli w szkołę Taka, skradli jeden z ceremonialnych mieczy, próbując w to wrobić jednego z uczniów, po czym uciekając doprowadzili do pożaru. Po opanowaniu sytuacji, udałem się ich tropem, który prowadził aż do Daishi, a było to w czasie wojny między klanami Hyuuga i Yamanaka. Tam, w Daishi odkryłem, że jedna z kupieckich rodzin - Honosuke, są przez nich szantażowani i wspierają ich. Niestety, koneksje z tymi kupcami skutecznie związały mi ręce, ale okazało się, że działają tam od dłuższego czasu. - tutaj niebieskooki wyjął swój notes i otworzył go na obrazku, który przedstawiał szkic symbolu, jaki noszą.
- To jest znak pod którym służą. Wracając z Daishi ponownie w Kyuuzo na nich natrafiłem. Wspomogła mnie wtedy w walce kunoichi z klanu Hyuuga. Jednym z bandytów był członek klanu, który dzisiaj walczy z tym młodym Sabaku... Okazało się, że w Shigashi no Kibu, tym zepsutym mieście, założyli jedną ze swych baz, a na pewno działali na tyle prężnie, by szantażować miejscowych urzędników. Ich ostatni atak natomiast był wymierzony znów w blisko szkoły Taka, w Shinrin. Mieszkał tam mistrz płatnerski Tsuneyo, mający wykonać dla naszej szkoły pewien ważny sprzęt treningowy. Odnori ryu przejęli zamówienie, zabili mistrza i zdobyli jego dzieło. Zdołałem im pokrzyżować plany i odzyskać co nasze... - tutaj niebieskooki odsłonił nieco swój rękaw pokazując ciężarki, które znajdowały się na jego przedramionach niczym lekki pancerz, po czym zakrył przedramię i kontynuował.
- Do tej pory myślałem, że ich celem jest tylko szkoła Taka, którą Hiruzen poprzysiągł zniszczyć jako swoją prywatną zemstę na mistrzu Amatsurama. Fakt, że zaatakowali szkołę Ryu bardzo mnie niepokoi, mają dostęp do ogromnych funduszy, są szeroko rozsiani i organizują się coraz lepiej. W ich szeregach działają shinobi, a oni sami noszą się podobnie jak samurajowie psując o nas opinię. Kei-senpai, musimy być czujni. Obawiam się, że ich kolejnym celem będzie szkoła Kame... - zakończył
Dotyczy: Kyoushi -> Seinaru
0 x

Poza tym, uważam, że należy skasować Henge i Kawarimi.
Heroic battle Theme|Asagi-sensei Theme|Bank|Punkty historii|Własne techniki| Przedmioty z Kuźni | Inne ujęcie | Pieczątka
Lista samurajek, które były na forum, ale nie zostały moimi uczennicami i na pewno przez to nie grają.
- Mokoto (walczyła na Murze)
- Mitsuyo (nigdy nie opuściła Yinzin)
- Inari (była uczennicą Seinara)
- Sakiko (byłą roninką, obierała ziemniaki na misji D)
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Trybuna wschodnia
Oddychaj. Powtarzała to sobie w duchu, bo przyłapała się na tym, że wstrzymała powietrze, ze złością patrząc na Toshrio. Czasy, w których była tak wybuchowa, ze za jedno krzywe spojrzenie chciała dać komuś w mordę już dawno minęły – jak bardzo musiała być więc wkurzona, że zamachnęła się i spoliczkowała Toshiro? Nie mocno, nie po to, by zrobić krzywdę czy zadać ból, nie. Po to, by przywołać go do porządku, bo Nishiyama chyba się zapomniał i co raz przekraczał granice. Jedna za drugą. Krok za krokiem. Jeszcze chwilę temu przecież stał za jej plecami i mówił do Yamiego, żeby sobie poszedł, a teraz był już pomiędzy nimi i dalej zmuszał Asakę do rozmowy, chociaż przecież wyraziła się jasno. Najwyraźniej nie dość jasno. I najwyraźniej uderzenie w policzek też nie było dość jasne. Gdy ktoś był na sobie tak zafiksowany, jak w tym momencie był Toshiro, chyba nic nie było wystarczająco klarowne dla niego, by coś do niego dotarło. Ani słowa Asaki. Ani słowa Yamiego, który dwa razy powiedział mu, żeby odpuścił, bo Asaka nie chce z nim rozmawiać. To znaczy kobieta nie słyszała tego, co kupiec mówił do Toshiro, ale mogła się tego domyślać po sposobie, w jakim położył mu dłonie na barkach i próbował go od niej odciągnąć. Odsunąć.
Złapał jej nadgarstek, ale nie dała mu czasu na to, by ją w ten sposób zatrzymał. Pociągnęła, wyrywając się z jego uścisku. Była od niego silniejsza, zawsze tak było i nic dziwnego, skoro preferowała styl walki w zwarciu, gdy Nishiyama wolał się raczej trzymać na dystans. Wbił w nią złe spojrzenie czerwonych już teraz oczu, patrzył na nią tym swoim sharinganem… Gdyby to były inne warunki, to może spojrzenie robiłoby wrażenie, ale w tym momencie Asaka była po prostu wściekła, że Toshiro jest tak bardzo natarczywy.
Również nie tak sobie wyobrażała to spotkanie. Przede wszystkim sądziła, że Toshiro pójdzie po rozum do głowy i przez ten rok w jakiś sposób da znać. Pośle list, cokolwiek. Nie zrobił tego jednak, czekał na ostatnią chwilę, aż w końcu coś po prostu musiało się popsuć jeszcze bardziej. Musieli się pojawić tutaj oni, musiał do niego podejść Shikarui, musiało go dopiero wtedy tknąć… No tak to po prostu wyglądało, a wymówki, którymi Toshiro karmił ją czy Sanadę były po prostu poniżej pasa. Dlaczego ludzie nie słuchają dobrych rad? Dlaczego, gdy ktoś im mówił, że nie mają teraz dla ciebie czasu, albo że powinni odpuścić i poczekać, bo tak będzie lepiej dla wszystkich, oni na siłę starają się rozmowę prowadzić? Były sytuacje, w których to zdałoby egzamin, oczywiście, ale były też takie, w których nie było na to szans. Toshiro nie znał Asaki od wczoraj. Bogowie, znał ją ponad połowę jej życia. Więc ile…? Dwanaście, trzynaście lat? Sporo, prawda? Wiedział, co na nią działa. Dorastał z nią, wiedział co powiedzieć, by ją zdenerwować, co robić, by wpadła w furię, czego nie robić, by wściekłość była tak duża, że milkła.
Spojrzał na nią jak na wariatkę, a to on, w jej mniemaniu, tym wariatem był.
- Nie wiesz? A powinieneś wiedzieć. Nic zupełnie sobie nie przemyślałeś – warknęła do niego. Tliła się w niej jakaś taka mała nadzieja, ale od razu zgasła. To, o co pokłócili się ostatnim razem nadal było w mocy; wartości, jakie wyznawała, żyjąc w Karmazynowych Szczytach nie były tymi, które chciał wyznawać Toshiro urodzony w tym samym miejscu. Klan, rodzina… ograniczenia. No i jeszcze tradycje, których Toshiro najwyraźniej również nie pielęgnował. W jej ozach był teraz gorszy. Może mógł to zobaczyć w jej spojrzeniu, a może nie, Asaka nie potrafiła go zrozumieć. Nie poznawała go. Nie była w stanie powiedzieć co za chwilę zrobi, bo tak jak nie podejrzewała, że będzie zmuszać ją do rozmowy, gdy ona ewidentnie jej nie chciała, tak nigdy nie podejrzewała go o to, że spojrzy na nią tak. Że zapatrzy się w jego tęczówki upstrzone czernią dwóch łez, że…
Ale przecież nic się nie stało. Stał tam gdzie stał. I gadał do niej, chociaż wcale nie chciała go słuchać. Ale słuchała. Stała i gapiła się na niego, z tą zawziętością i wściekłością w oczach. Słuchała jak mówił o tym, że wie, że przepraszam nie wystarczy. Tak, świetnie, że to wiedział, ale szkoda, że nie dotarło do niego jeszcze, że nadal pogarszał całą sprawę tym, że robił to na siłę. Już otwierała usta, już miała mu powiedzieć, że hej, przed chwilą nie chciałeś nic mówić przy Yamim i nagle zebrało ci się na wylewność, gdy…
Postać Toshiro rozpadła się na mnóstwo kruków lecących we wszystkie strony, aż kobieta odruchowo uniosła rękę, zakrywając przedramieniem swoje oczy, spodziewając się nagłego uderzenia ostrymi dziobami. Nic nie poczuła. Bo nic się nie stało. Nie było żadnych kruków. Toshiro stał tam gdzie stał i patrzył na nią, a za nią stał jakiś chłopak i chyba nawet coś do niej mówił… Nie znała tego głosu, choć słyszała w nim pewną troskę. Ona jednak… Ona jednak już się domyśliła co się właśnie stało.
Dłonie jej zadrżały, gdy ścisnęła je w pięści. Te zamigotały gdy na krótką chwilę pokryły się warstwą kryształu – tak jak całe jej ciało. Zabłysło i znikło, zostawiając ją taką, jaka była przed chwilą – ładnie ubrana piękna kobieta o wyjątkowo zranionym i wściekłym spojrzeniu złotych oczu. Asaka dużo trenowała, jej ciało było smukłe i gibkie, niczego jej nie brakowało (ani niczego nie było za dużo), miała proporcjonalne wcięcie w talii teraz tym bardziej podkreślone przez hakamę koloru wina, z motywem kwiatów na dole, w którą była ubrana (Kyoushi będzie miał więc na czym zawiesić oko, jeśli w końcu będzie miał ku temu okazję).
- Ja pierdole – wyrwało jej się przez zaciśnięte zęby. - Nie zbliżaj się do mnie więcej – drżała cała, z wściekłości. - Nie zbliżaj się do mnie z tymi swoimi pierdolonymi oczami.
Zdrada. Tym to właśnie było. Nie była bezpieczna nawet w zaciszu własnego umysłu, nie była bezpieczna sama ze sobą, bo ktoś, kto nazywał się jej przyjacielem przekroczył wszystkie granice i bariery. To nie była walka, to była rozmowa, której nie chciała a on, on właśnie okazał się być osobą, która nie cofnie się przed niczym, absolutnie NICZYM, jeśli nie dostaje tego, czego chce – w tym wypadku nie dostawał rozmowy. Więc ją do niej zmusił. I to w sposób, o który go nie podejrzewała. Jak prawdziwy psychol, który nie rozumiejąc słowa „nie”, chodzi za tobą po całym mieście, a potem, gdy zamykasz mu przed nosem drzwi i przekręcasz wszystkie zamki – on i tak je wyważa. Nie masz dokąd uciec. A o tym, że zostałeś złapany i wykorzystany dowiadujesz się już po tym, gdy jest za późno.
Gdy jest po wszystkim.
- Wypierdalaj stąd – była wściekła i przerażona jednocześnie. Serce biło jej jak szalone, gdy już odbiło się od dna żołądka gdzie przez pewien czas leżało i próbowało złapać rytm. Uniosła ręce gotowa popchnąć Toshiro w pierś, jeśli ten nie załapał jeszcze aluzji jak bardzo spierdolił i sam nie zaczął się jeszcze wycofywać. Tutaj wszystko, absolutnie wszystko mogło pierdolnąć w każdym momencie.
Nie zarejestrowała nawet tego, że ma Shikiego za plecami. Słyszała, co mówi Aka, ale nie odpowiedziała. Chyba nie było takiej potrzeby, bo chłopak miał całą sytuację jak na dłoni. Nie, nie było w porządku i tak, naprzykrzał jej się. Ale o tym, że nie było w porządku Aka wiedział najlepiej, bo normalną sytuacją społeczną nie było łapanie drugiej osoby w genjutsu, gdy toczyła się rozmowa i gdy właśnie dostało się w twarz. Zresztą była zbyt skupiona na Toshiro, by odwracać się teraz do nieznajomego i mu odpowiadać. Co za ironia. Że właśnie ratował ją były jej męża. Ale tego nie miała prawa w tej chwili wiedzieć.
Złapał jej nadgarstek, ale nie dała mu czasu na to, by ją w ten sposób zatrzymał. Pociągnęła, wyrywając się z jego uścisku. Była od niego silniejsza, zawsze tak było i nic dziwnego, skoro preferowała styl walki w zwarciu, gdy Nishiyama wolał się raczej trzymać na dystans. Wbił w nią złe spojrzenie czerwonych już teraz oczu, patrzył na nią tym swoim sharinganem… Gdyby to były inne warunki, to może spojrzenie robiłoby wrażenie, ale w tym momencie Asaka była po prostu wściekła, że Toshiro jest tak bardzo natarczywy.
Również nie tak sobie wyobrażała to spotkanie. Przede wszystkim sądziła, że Toshiro pójdzie po rozum do głowy i przez ten rok w jakiś sposób da znać. Pośle list, cokolwiek. Nie zrobił tego jednak, czekał na ostatnią chwilę, aż w końcu coś po prostu musiało się popsuć jeszcze bardziej. Musieli się pojawić tutaj oni, musiał do niego podejść Shikarui, musiało go dopiero wtedy tknąć… No tak to po prostu wyglądało, a wymówki, którymi Toshiro karmił ją czy Sanadę były po prostu poniżej pasa. Dlaczego ludzie nie słuchają dobrych rad? Dlaczego, gdy ktoś im mówił, że nie mają teraz dla ciebie czasu, albo że powinni odpuścić i poczekać, bo tak będzie lepiej dla wszystkich, oni na siłę starają się rozmowę prowadzić? Były sytuacje, w których to zdałoby egzamin, oczywiście, ale były też takie, w których nie było na to szans. Toshiro nie znał Asaki od wczoraj. Bogowie, znał ją ponad połowę jej życia. Więc ile…? Dwanaście, trzynaście lat? Sporo, prawda? Wiedział, co na nią działa. Dorastał z nią, wiedział co powiedzieć, by ją zdenerwować, co robić, by wpadła w furię, czego nie robić, by wściekłość była tak duża, że milkła.
Spojrzał na nią jak na wariatkę, a to on, w jej mniemaniu, tym wariatem był.
- Nie wiesz? A powinieneś wiedzieć. Nic zupełnie sobie nie przemyślałeś – warknęła do niego. Tliła się w niej jakaś taka mała nadzieja, ale od razu zgasła. To, o co pokłócili się ostatnim razem nadal było w mocy; wartości, jakie wyznawała, żyjąc w Karmazynowych Szczytach nie były tymi, które chciał wyznawać Toshiro urodzony w tym samym miejscu. Klan, rodzina… ograniczenia. No i jeszcze tradycje, których Toshiro najwyraźniej również nie pielęgnował. W jej ozach był teraz gorszy. Może mógł to zobaczyć w jej spojrzeniu, a może nie, Asaka nie potrafiła go zrozumieć. Nie poznawała go. Nie była w stanie powiedzieć co za chwilę zrobi, bo tak jak nie podejrzewała, że będzie zmuszać ją do rozmowy, gdy ona ewidentnie jej nie chciała, tak nigdy nie podejrzewała go o to, że spojrzy na nią tak. Że zapatrzy się w jego tęczówki upstrzone czernią dwóch łez, że…
Ale przecież nic się nie stało. Stał tam gdzie stał. I gadał do niej, chociaż wcale nie chciała go słuchać. Ale słuchała. Stała i gapiła się na niego, z tą zawziętością i wściekłością w oczach. Słuchała jak mówił o tym, że wie, że przepraszam nie wystarczy. Tak, świetnie, że to wiedział, ale szkoda, że nie dotarło do niego jeszcze, że nadal pogarszał całą sprawę tym, że robił to na siłę. Już otwierała usta, już miała mu powiedzieć, że hej, przed chwilą nie chciałeś nic mówić przy Yamim i nagle zebrało ci się na wylewność, gdy…
Postać Toshiro rozpadła się na mnóstwo kruków lecących we wszystkie strony, aż kobieta odruchowo uniosła rękę, zakrywając przedramieniem swoje oczy, spodziewając się nagłego uderzenia ostrymi dziobami. Nic nie poczuła. Bo nic się nie stało. Nie było żadnych kruków. Toshiro stał tam gdzie stał i patrzył na nią, a za nią stał jakiś chłopak i chyba nawet coś do niej mówił… Nie znała tego głosu, choć słyszała w nim pewną troskę. Ona jednak… Ona jednak już się domyśliła co się właśnie stało.
Dłonie jej zadrżały, gdy ścisnęła je w pięści. Te zamigotały gdy na krótką chwilę pokryły się warstwą kryształu – tak jak całe jej ciało. Zabłysło i znikło, zostawiając ją taką, jaka była przed chwilą – ładnie ubrana piękna kobieta o wyjątkowo zranionym i wściekłym spojrzeniu złotych oczu. Asaka dużo trenowała, jej ciało było smukłe i gibkie, niczego jej nie brakowało (ani niczego nie było za dużo), miała proporcjonalne wcięcie w talii teraz tym bardziej podkreślone przez hakamę koloru wina, z motywem kwiatów na dole, w którą była ubrana (Kyoushi będzie miał więc na czym zawiesić oko, jeśli w końcu będzie miał ku temu okazję).
- Ja pierdole – wyrwało jej się przez zaciśnięte zęby. - Nie zbliżaj się do mnie więcej – drżała cała, z wściekłości. - Nie zbliżaj się do mnie z tymi swoimi pierdolonymi oczami.
Zdrada. Tym to właśnie było. Nie była bezpieczna nawet w zaciszu własnego umysłu, nie była bezpieczna sama ze sobą, bo ktoś, kto nazywał się jej przyjacielem przekroczył wszystkie granice i bariery. To nie była walka, to była rozmowa, której nie chciała a on, on właśnie okazał się być osobą, która nie cofnie się przed niczym, absolutnie NICZYM, jeśli nie dostaje tego, czego chce – w tym wypadku nie dostawał rozmowy. Więc ją do niej zmusił. I to w sposób, o który go nie podejrzewała. Jak prawdziwy psychol, który nie rozumiejąc słowa „nie”, chodzi za tobą po całym mieście, a potem, gdy zamykasz mu przed nosem drzwi i przekręcasz wszystkie zamki – on i tak je wyważa. Nie masz dokąd uciec. A o tym, że zostałeś złapany i wykorzystany dowiadujesz się już po tym, gdy jest za późno.
Gdy jest po wszystkim.
- Wypierdalaj stąd – była wściekła i przerażona jednocześnie. Serce biło jej jak szalone, gdy już odbiło się od dna żołądka gdzie przez pewien czas leżało i próbowało złapać rytm. Uniosła ręce gotowa popchnąć Toshiro w pierś, jeśli ten nie załapał jeszcze aluzji jak bardzo spierdolił i sam nie zaczął się jeszcze wycofywać. Tutaj wszystko, absolutnie wszystko mogło pierdolnąć w każdym momencie.
Nie zarejestrowała nawet tego, że ma Shikiego za plecami. Słyszała, co mówi Aka, ale nie odpowiedziała. Chyba nie było takiej potrzeby, bo chłopak miał całą sytuację jak na dłoni. Nie, nie było w porządku i tak, naprzykrzał jej się. Ale o tym, że nie było w porządku Aka wiedział najlepiej, bo normalną sytuacją społeczną nie było łapanie drugiej osoby w genjutsu, gdy toczyła się rozmowa i gdy właśnie dostało się w twarz. Zresztą była zbyt skupiona na Toshiro, by odwracać się teraz do nieznajomego i mu odpowiadać. Co za ironia. Że właśnie ratował ją były jej męża. Ale tego nie miała prawa w tej chwili wiedzieć.
- Nazwa
- Kesshō no Yoroi
- Ranga
- B
- Pieczęci
- Brak
- Zasięg
- Ciało
- Koszt
- E: 36% | D: 28% | C: 20% | B: 16% | A: 12% | S: 8% | S+: 4% (1/2 za naprawę)
- Dodatkowe Siła i wytrzymałość 80 do bezproblemowego chodzenia w zbroi. W przypadku niespełnienia wymogu szybkość maleje o brakujące punkty do minimum 1. Na czas noszenia -30 szybkości (nawet spełniając wymogi). Maksymalne pokłady chakry zmniejszone o koszt utworzenia zbroi na czas używania.
- Opis Jedno z najpotężniejszych jutsu defensywnych nie tylko w klanie Koseki, ale w ogóle wśród istniejących defensyw. Technika polega na ukształtowaniu dość grubej warstwy kryształu w formie zbroi na ciele użytkownika, która na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od normalnych ubrań, skóry etc. Jednak w przypadku uderzenia lub mocnego światła, nici z ukrycia warstwy ochronnej. Wytrzymałość zbroi równa się wytrzymałości reberu shotonu. Największym mankamentem jest duża waga, która skutecznie utrudnia szybkie poruszanie się, a w przypadku słabszych fizycznie władców kryształu - czyni z nich żółwie. W założonej zbroi odradza się próby pokonywania zbiorników wodnych, chyba, że użytkownik zapragnął zwiedzać dno. Tak, Suimen Hokō no Waza nie wystarczy do utrzymania się na powierzchni.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Trybuna wschodnia
Jego zmysły były wyczulone. Nawet bez tej jasnej, lśniącej czerwieni, która krwi nie przypominała (za jasna była, to nie ten koszmar), był w stanie wychwycić bardzo wiele i całkiem sporo usłyszeć (na przykład świst strzały.) Na przykład niezwykle głośny odgłos, którym było spotkanie się dłoni karnej Królowej Śniegu z bezkarnym Królem Trefl. Wielbiciele dramatu i przerabiania ich na kuriozum sztuk teatralnych, którym była komedia, z kpiną mogli się teraz uśmiechnąć i wskazać palcami, że Asaka musiała całkiem lubić bić mężczyzn po twarzy. To drugi raz, jak to robi publicznie (pierwszy taki publiczny nie był, co za uogólnienia?!) i drugi raz, jak wydaje się nie mieć żadnych skrupułów, by to zrobić. Ani pierwszy raz ani ten drugi nie przywitały się z ciepłą aprobatą i pozytywnym poklaskiem. Ten pierwszy gdzieś zagubił się w lśnieniu chakry, zakryty nią i bielą futra mitycznej bestii, a drugi... cóż, drugi sprowadził ciszę, spojrzenia i odrobinę szeptów o pytanie, co się tutaj, do cholery, odpierdala. No właśnie, co tam słychać na pojednawczej pogawędce? Niedobrze tutaj, Panie Boże, ludzie poszaleli. Już nie ma przyjaźni i pożarte zostało braterstwo, ja nie wiem, już za późno, próżno cokolwiek ratować! Sprawiedliwość przemocą zastąpiono. Tak? To nie ma po co schodzić! Lecz jest! Jest... tylko człowiek sam sobie musiał z tym poradzić.
Dłoń na rękojeści krótkiego miecza i napięte mięśnie. Szeroko otworzone oczy i mocne uderzenia serca. Miało być spokojne, tylko zapomniałem już, gdzie do cholery stała ta głogowa herbata. To, co wydawało się bardzo długimi minutami i rozciągało na tysiące znaków, setki słów i dziesiątki zdań, było przecież ledwo chwilą. Pozbawioną przemyśleń rozwlekłych, za to pełną głębokich doznań. Szarpiących, rwących i wyżerających żywcem. Jasne oczy Sanady spotkały się ze wzrokiem Yamiego - ledwo co. Dzielił ich Toshiro, ale kiedy ten zajrzał zza jego ramienia. I kiwnął głową. Na co? Bo przez ten gest czarnowłosy zrobił jeszcze jeden krok, a ostrze jego miecza wysunęło się o dwa centymetry w górę. Stał ledwo pięć kroków za plecami białowłosej i niemal można było pomyśleć, że to zaraz właśnie na nią się rzuci. Jego wzrok był jednak skierowany na kimś zupełnie innym - i do niego powrócił po milisekundzie nawiązania kontaktu z Yamim. Może zrobiłby kolejny. Może nawet wpadłby tam z rozbiegu, nie wiedząc, co się dzieje, ale chcąc to przerwać teraz, nim ogień całkowicie się rozpali. Jednak, wiecie, piszę o ciągnących się słowach i braku próżnych sekund naładowanych słowami, gestami i spojrzeniami... Tymczasem okazuje się, że chyba jednak musiała minąć ta długa wieczność.
Pewnie nie zdarzają się wam takie rzeczy i lepiej nie próbować tego w domu. Nie żebyście codziennie mieli okazję obserwować, jak was przyjaciel jest wysadzany na arenie, a potem z niej zbierany, aby uleczyć swoje rany, ale jeśli czasem chociaż tak macie ( zupełnie jak ja), to pewnie trochę lepiej zrozumiecie mój problem. Brzmi on tak: widzicie, jak ściągają tego przyjaciela z areny, co nie? Poturbowany i pokiereszowany, no marnie wygląda, żalem wam flaki wykręca, nędzny słabiak, a oczekiwaliście tak wiele. Sami zrobilibyście to za niego lepiej, chociaż nie macie na imię Sebek. Prowadzą go do lecznicy, szpitala, izolatki czy innego akademika zamienionego właśnie na strefę kwarantanny dla chorych i tych innych wywalonych przez notki, bo niby może panować jakiś wirus. Zanim go wyleczą, o paanie! Zdążysz sobie życie ułożyć! Dziecko w końcu spłodzisz, drzewo zasadzisz, a w najgorszym wypadku przynajmniej zejdziesz sobie z tej areny i skoczysz po jakieś sake, żeby tak o suchym pysku nie siedzieć. No a nie? No tak! Więc planujesz sobie życie i...
I w zasadzie nawet nie zdążasz podetrzeć sobie nosa, bo jakieś dwie sekundy typo nie tylk wychodzi ze szpitala, uzdrowiony, ale już nawet idzie sobie do ciebie. Niby fajnie! Z drugiej strony - czemu chociaż nie skoczył po tą sake, skoro i tak mu było po drodze?
Shikarui zrobił więc krok i zatrzymał się po nim. Jeszcze pięć i może wkroczy w końcu do akcji. Przestanie trzymać się z boku, bo tak mu wygodniej. Bo nie wiedział, co robić, kiedy emocje grały rolę główną. I kiedy on sam nie mógł pozwolić sobie na okazanie swojego niezadowolenia, kiedy tamci się tak świetnie bawili, bo za dużo osób zbyt chętnie chciałoby go spacyfikować. Czyli w jego mniemaniu - wszyscy tutaj, gdyby tylko zrobił jakiś bardziej nieodpowiedni ruch. Niestety - w jego głowy każdy z tych ruchów właśnie taki był. Nieodpowiedni.I nie do końca był gotowy na głos, który się do niego odezwał. Nie tak szybko. Nie w przypadku, w którym to on trafia na nich, nie na odwrót. Nie w tym powierzganym jak pościel o poranku bajzlu, który się tu dział. Nie w sytuacji, której nie mógł pojąć. A mógł?
Głęboka czerwień, krew, która podobała się Kuroiemu, pojawiła się w oczach Toshiro. Studnia, krew. I dwie łzy. Trzymał rękę Asaki i minę miał taką, jakby... jakby co w zasadzie? Shikarui był paranoikiem, był zapobiegawczy, był nieufny. Potrafił być za to zaskakująco ufny w stosunku do osób, które sympatią, mniejszą czy większą, obdarzył. Nie mówiłem wam? Jest głupi jak pies..! Pies, nie tygrys! Palce Toshiro zaraz puściły nadgarstek Asaki, a był w tym geście paraliżujący dysonans sensu całego spotkania. Nie wydaje ci się, że właśnie próbowali sobie przekrzyczeć swoją wyższość..? Asaka sięgając po irracjonalne argumenty bycia kobietą i Sentokim, krzycząc i płonąc, a Toshiro w ciszy, gestem mającym pokazać, że może mieć wiele tytułów, ale sobie z nim nie poradzi. Nie tak fizycznie. No przecież to takie męskie! I właśnie to skłoniło Shikiego do wkroczenia. Jednak nawet przez moment nie pomyślał, przez najdrobniejszą sekundę nie wpadł na to, że ten sharingan w oczach przyjaciela Asaki miał być nie objawem emocji, zaskoczeniem, zdziwieniem, próbą lepszego zrozumienia sytuacji, w której się znalazł, a jego narzędziem do tego, żeby rzucić iluzję. ILUZJĘ. Zerwać ostatnie linie tego, co było azylem, prywatnym postojem. Zastosować na niej sztukę, przed którą wiedział, że się nie obroni. Tylko po co..? Czy naprawdę było warto, Toshiro? Czarnowłosemu z wysiłku zadrżały ręce, żeby schować miecz do kabury, wiedząc, jak wiele oczu może patrzeć i jak bardzo złe (w rozumieniu interesów) będzie dla niego popuszczenie swojej własnej wodzy. A była taka napięta, tak mocno! Wędzidło aż rwało usta i kaleczyło język. To, jak Asaka stała w miejscu, jak wpatrywała się w Toshiro - oboje zaklęci w czasie, przestrzenie. I milczeniu. Na tych dwóch kroplach nie mogło się przecież skończyć. Musiała pojawić się trzecia łza.
To nie miało być tak, to nie było tak zaplanowane, to nie..!
Kiedy Aka podszedł do Asaki i jego palce ułożyły się w Kai, czarnowłosy poruszył się trochę pomimo, trochę na tak. Ledwo ten drugi posiadacz sharingana, którego nie widział tyle lat, podniósł rękę, ledwo zmarszczył brwi, ledwo zapytał o cokolwiek, nim pieczęć dobrze została wykonana, on już złapał Asakę za ramię i przesunął ją tak, żeby mógł przejść, stając pomiędzy Akim i nią, a Toshiro. A jego noga wylądowała z impetem na jego kroczu. Czarne ciernie rozwinęły się na jego skórze, jak piękne ozdoby, poruszając kawałek po kawałeczku, ale nie pokryły całego jego ciała. Zatrzymały się. Tak jak zatrzymał się on. Nadal nie miał pojęcia, co tutaj zaszło. W jego oczach to wyglądało na atak. Atak, który powstrzymał Aka. Powstrzymany atak, który powstrzymał też szał Sanady.
Lśniące czerwienią oczy zaraz dziko błysnęły na prawo, to na lewo, szukając kogoś, kto chciałby właśnie teraz się do nich zbliżyć. Do niego, jego żony i do Akiego. Jak dzikie zwierzę - oj, oj, to się nie zmieniało... Jednak jego sferyczne pole widzenia pozwalało mu na naprawdę wiele. Bo sam spoglądał prosto na Toshiro. Jedna jego dłoń trzymała się z tyłu, dotykając Asaki, jakby chciał się upewnić, że nikt jej nie ukradł, nie zabrał i już nie zamierzał więzić. Myśl jednak o tym, że Aka był obok, dawała mu tylko większe poczucie pewności siebie. O zgrozo! Najpierw powierzyłeś ją jednemu Uchiha, teraz powierzyłeś ją drugiemu..? Nawet po tylu latach..? Cóż. Psy są wierne. Nie wspominałem?
Shikarui nienawidził iluzji. Sztuki, która kradła ostatnie miejsce, które należało naprawdę do ciebie.
Nie potrafił wydusić z siebie nawet jednego słowa. Jadowite gorąco wypalało go. Szok wstrząsał. Niedowierzanie co do tego, że Toshiro naprawdę zaatakował Asakę. Ufał mu.
Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni w gęstej porannej mgle nad klifem.
Dłoń na rękojeści krótkiego miecza i napięte mięśnie. Szeroko otworzone oczy i mocne uderzenia serca. Miało być spokojne, tylko zapomniałem już, gdzie do cholery stała ta głogowa herbata. To, co wydawało się bardzo długimi minutami i rozciągało na tysiące znaków, setki słów i dziesiątki zdań, było przecież ledwo chwilą. Pozbawioną przemyśleń rozwlekłych, za to pełną głębokich doznań. Szarpiących, rwących i wyżerających żywcem. Jasne oczy Sanady spotkały się ze wzrokiem Yamiego - ledwo co. Dzielił ich Toshiro, ale kiedy ten zajrzał zza jego ramienia. I kiwnął głową. Na co? Bo przez ten gest czarnowłosy zrobił jeszcze jeden krok, a ostrze jego miecza wysunęło się o dwa centymetry w górę. Stał ledwo pięć kroków za plecami białowłosej i niemal można było pomyśleć, że to zaraz właśnie na nią się rzuci. Jego wzrok był jednak skierowany na kimś zupełnie innym - i do niego powrócił po milisekundzie nawiązania kontaktu z Yamim. Może zrobiłby kolejny. Może nawet wpadłby tam z rozbiegu, nie wiedząc, co się dzieje, ale chcąc to przerwać teraz, nim ogień całkowicie się rozpali. Jednak, wiecie, piszę o ciągnących się słowach i braku próżnych sekund naładowanych słowami, gestami i spojrzeniami... Tymczasem okazuje się, że chyba jednak musiała minąć ta długa wieczność.
Pewnie nie zdarzają się wam takie rzeczy i lepiej nie próbować tego w domu. Nie żebyście codziennie mieli okazję obserwować, jak was przyjaciel jest wysadzany na arenie, a potem z niej zbierany, aby uleczyć swoje rany, ale jeśli czasem chociaż tak macie ( zupełnie jak ja), to pewnie trochę lepiej zrozumiecie mój problem. Brzmi on tak: widzicie, jak ściągają tego przyjaciela z areny, co nie? Poturbowany i pokiereszowany, no marnie wygląda, żalem wam flaki wykręca, nędzny słabiak, a oczekiwaliście tak wiele. Sami zrobilibyście to za niego lepiej, chociaż nie macie na imię Sebek. Prowadzą go do lecznicy, szpitala, izolatki czy innego akademika zamienionego właśnie na strefę kwarantanny dla chorych i tych innych wywalonych przez notki, bo niby może panować jakiś wirus. Zanim go wyleczą, o paanie! Zdążysz sobie życie ułożyć! Dziecko w końcu spłodzisz, drzewo zasadzisz, a w najgorszym wypadku przynajmniej zejdziesz sobie z tej areny i skoczysz po jakieś sake, żeby tak o suchym pysku nie siedzieć. No a nie? No tak! Więc planujesz sobie życie i...
I w zasadzie nawet nie zdążasz podetrzeć sobie nosa, bo jakieś dwie sekundy typo nie tylk wychodzi ze szpitala, uzdrowiony, ale już nawet idzie sobie do ciebie. Niby fajnie! Z drugiej strony - czemu chociaż nie skoczył po tą sake, skoro i tak mu było po drodze?
Shikarui zrobił więc krok i zatrzymał się po nim. Jeszcze pięć i może wkroczy w końcu do akcji. Przestanie trzymać się z boku, bo tak mu wygodniej. Bo nie wiedział, co robić, kiedy emocje grały rolę główną. I kiedy on sam nie mógł pozwolić sobie na okazanie swojego niezadowolenia, kiedy tamci się tak świetnie bawili, bo za dużo osób zbyt chętnie chciałoby go spacyfikować. Czyli w jego mniemaniu - wszyscy tutaj, gdyby tylko zrobił jakiś bardziej nieodpowiedni ruch. Niestety - w jego głowy każdy z tych ruchów właśnie taki był. Nieodpowiedni.I nie do końca był gotowy na głos, który się do niego odezwał. Nie tak szybko. Nie w przypadku, w którym to on trafia na nich, nie na odwrót. Nie w tym powierzganym jak pościel o poranku bajzlu, który się tu dział. Nie w sytuacji, której nie mógł pojąć. A mógł?
Głęboka czerwień, krew, która podobała się Kuroiemu, pojawiła się w oczach Toshiro. Studnia, krew. I dwie łzy. Trzymał rękę Asaki i minę miał taką, jakby... jakby co w zasadzie? Shikarui był paranoikiem, był zapobiegawczy, był nieufny. Potrafił być za to zaskakująco ufny w stosunku do osób, które sympatią, mniejszą czy większą, obdarzył. Nie mówiłem wam? Jest głupi jak pies..! Pies, nie tygrys! Palce Toshiro zaraz puściły nadgarstek Asaki, a był w tym geście paraliżujący dysonans sensu całego spotkania. Nie wydaje ci się, że właśnie próbowali sobie przekrzyczeć swoją wyższość..? Asaka sięgając po irracjonalne argumenty bycia kobietą i Sentokim, krzycząc i płonąc, a Toshiro w ciszy, gestem mającym pokazać, że może mieć wiele tytułów, ale sobie z nim nie poradzi. Nie tak fizycznie. No przecież to takie męskie! I właśnie to skłoniło Shikiego do wkroczenia. Jednak nawet przez moment nie pomyślał, przez najdrobniejszą sekundę nie wpadł na to, że ten sharingan w oczach przyjaciela Asaki miał być nie objawem emocji, zaskoczeniem, zdziwieniem, próbą lepszego zrozumienia sytuacji, w której się znalazł, a jego narzędziem do tego, żeby rzucić iluzję. ILUZJĘ. Zerwać ostatnie linie tego, co było azylem, prywatnym postojem. Zastosować na niej sztukę, przed którą wiedział, że się nie obroni. Tylko po co..? Czy naprawdę było warto, Toshiro? Czarnowłosemu z wysiłku zadrżały ręce, żeby schować miecz do kabury, wiedząc, jak wiele oczu może patrzeć i jak bardzo złe (w rozumieniu interesów) będzie dla niego popuszczenie swojej własnej wodzy. A była taka napięta, tak mocno! Wędzidło aż rwało usta i kaleczyło język. To, jak Asaka stała w miejscu, jak wpatrywała się w Toshiro - oboje zaklęci w czasie, przestrzenie. I milczeniu. Na tych dwóch kroplach nie mogło się przecież skończyć. Musiała pojawić się trzecia łza.
To nie miało być tak, to nie było tak zaplanowane, to nie..!
Kiedy Aka podszedł do Asaki i jego palce ułożyły się w Kai, czarnowłosy poruszył się trochę pomimo, trochę na tak. Ledwo ten drugi posiadacz sharingana, którego nie widział tyle lat, podniósł rękę, ledwo zmarszczył brwi, ledwo zapytał o cokolwiek, nim pieczęć dobrze została wykonana, on już złapał Asakę za ramię i przesunął ją tak, żeby mógł przejść, stając pomiędzy Akim i nią, a Toshiro. A jego noga wylądowała z impetem na jego kroczu. Czarne ciernie rozwinęły się na jego skórze, jak piękne ozdoby, poruszając kawałek po kawałeczku, ale nie pokryły całego jego ciała. Zatrzymały się. Tak jak zatrzymał się on. Nadal nie miał pojęcia, co tutaj zaszło. W jego oczach to wyglądało na atak. Atak, który powstrzymał Aka. Powstrzymany atak, który powstrzymał też szał Sanady.
Lśniące czerwienią oczy zaraz dziko błysnęły na prawo, to na lewo, szukając kogoś, kto chciałby właśnie teraz się do nich zbliżyć. Do niego, jego żony i do Akiego. Jak dzikie zwierzę - oj, oj, to się nie zmieniało... Jednak jego sferyczne pole widzenia pozwalało mu na naprawdę wiele. Bo sam spoglądał prosto na Toshiro. Jedna jego dłoń trzymała się z tyłu, dotykając Asaki, jakby chciał się upewnić, że nikt jej nie ukradł, nie zabrał i już nie zamierzał więzić. Myśl jednak o tym, że Aka był obok, dawała mu tylko większe poczucie pewności siebie. O zgrozo! Najpierw powierzyłeś ją jednemu Uchiha, teraz powierzyłeś ją drugiemu..? Nawet po tylu latach..? Cóż. Psy są wierne. Nie wspominałem?
Shikarui nienawidził iluzji. Sztuki, która kradła ostatnie miejsce, które należało naprawdę do ciebie.
Nie potrafił wydusić z siebie nawet jednego słowa. Jadowite gorąco wypalało go. Szok wstrząsał. Niedowierzanie co do tego, że Toshiro naprawdę zaatakował Asakę. Ufał mu.
Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje, możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni w gęstej porannej mgle nad klifem.
Ukryty tekst
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Trybuna wschodnia
Wysłuchał relacji Asagiego, którą odwdzięczył mu się za streszczenie przygód z Sakai. Seinaru nie w pełni kojarzył tamtejszych mistrzów, jednak gdyby ich zobaczył, pamięć na pewno by mu się odświeżyła. Gdy Kei uczył się w szkole Taka, nie wiązał z nią swoich planów na przyszłość, tym bardziej że nie wyróżniał się niczym spośród setek czy tysięcy uczniów, którzy przewinęli się już przez to Dojo. To co jednak poznał Kei, to znak, który Asagi mu pokazał.
- O tak, taki sam mieli wytatuowani ci, którzy porwali Hoitsu, z całą pewnością. - Potwierdził Seinaru, nawet nie poświęcając dużo czasu na jego przeanalizowanie. Nie było tutaj bowiem żadnych wątpliwości.
Wyglądało na to, że Koguty rozpostarły swoje skrzydła nad całym kontynentem, bo ilość prowincji jakie wymienił Kakita była dość spora. Organizacja o takim zasięgu to marzenie Klepsydrowiczów, tylko charakter grupy miał być nieco inny.
- Ładne karwasze. Nie wyglądają jednak na cud technologiczny, szczerze mówiąc. - Kei poddał w wątpliwość wartość obronionych ciężarków, które zaprezentował mu Asagi. Wyglądało to tak zwyczajnie, że Seinaru nie wiedział, dlaczego warte były one w ogóle zachodu, aby walczyć o ich odzyskanie, zamiast zrobić po prostu nowe.
- Z tego co słyszę to nic dziwnego, że twoje śledztwo trwa już ponad dwa lata. Tylko reagujesz na ich działania, więc nie czują zagrożenia. - Zreflektował się na chwilkę i spojrzał na niego z zakłopotaniem.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę Cię pouczać ani krytykować, ale ja wyszedłbym im naprzeciw. W sensie, poszukał ich, zamiast czekać aż sami przyjdą. Ten Hiruzen to pewnie jakiś chuderlak z krzywymi zębami i... - I nie zdążył dopowiedzieć z czym jeszcze, bo nieco niżej na trybunie rozegrała się ciekawa sytuacja. Ciekawa i niepokojąca zarazem, bo po pierwszym niegroźnie wyglądającym plaskaczu na twarz pewnego chłopaka, teraz wyprowadzono w jego krocz mocniejsze kopnięcie. Dwóch na jednego to banda łysego. A właściwie trzech, bo ten który przed chwilą walczył na arenie uciekł chyba ze szpitala, żeby przyłączyć się do nagonki.
- Przepraszam na sekundkę. - Powiedział do Asagiego, po czym zerwał się ze swojego siedziska chwytając Nihongou.
Obok całego zamieszania natychmiast pojawili się strażnicy z katanami. Zszedł niżej, aby lepiej przyjrzeć się sytuacji i móc zareagować. Znał ich oczywiście z wyprawy w Midori, dlatego wiedział, że jeśli małżeństwo Sanada zechce stawiać opór, to regularni samurajowie mogą nie wystarczyć, aby ich powstrzymać. Kei ustawił się mniej więcej w odległości trzech metrów od całej sytuacji, w miejscu z przestrzenią na unik i czekał na reakcję. Czy tamci odstąpią od siebie i odpuszczą, czy zechcą się awanturować i rzeczywiście konieczne będzie użycie siły. Spiął mięśnie. Nie odzywał się. Patrzył i czekał.
- O tak, taki sam mieli wytatuowani ci, którzy porwali Hoitsu, z całą pewnością. - Potwierdził Seinaru, nawet nie poświęcając dużo czasu na jego przeanalizowanie. Nie było tutaj bowiem żadnych wątpliwości.
Wyglądało na to, że Koguty rozpostarły swoje skrzydła nad całym kontynentem, bo ilość prowincji jakie wymienił Kakita była dość spora. Organizacja o takim zasięgu to marzenie Klepsydrowiczów, tylko charakter grupy miał być nieco inny.
- Ładne karwasze. Nie wyglądają jednak na cud technologiczny, szczerze mówiąc. - Kei poddał w wątpliwość wartość obronionych ciężarków, które zaprezentował mu Asagi. Wyglądało to tak zwyczajnie, że Seinaru nie wiedział, dlaczego warte były one w ogóle zachodu, aby walczyć o ich odzyskanie, zamiast zrobić po prostu nowe.
- Z tego co słyszę to nic dziwnego, że twoje śledztwo trwa już ponad dwa lata. Tylko reagujesz na ich działania, więc nie czują zagrożenia. - Zreflektował się na chwilkę i spojrzał na niego z zakłopotaniem.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę Cię pouczać ani krytykować, ale ja wyszedłbym im naprzeciw. W sensie, poszukał ich, zamiast czekać aż sami przyjdą. Ten Hiruzen to pewnie jakiś chuderlak z krzywymi zębami i... - I nie zdążył dopowiedzieć z czym jeszcze, bo nieco niżej na trybunie rozegrała się ciekawa sytuacja. Ciekawa i niepokojąca zarazem, bo po pierwszym niegroźnie wyglądającym plaskaczu na twarz pewnego chłopaka, teraz wyprowadzono w jego krocz mocniejsze kopnięcie. Dwóch na jednego to banda łysego. A właściwie trzech, bo ten który przed chwilą walczył na arenie uciekł chyba ze szpitala, żeby przyłączyć się do nagonki.
- Przepraszam na sekundkę. - Powiedział do Asagiego, po czym zerwał się ze swojego siedziska chwytając Nihongou.
Obok całego zamieszania natychmiast pojawili się strażnicy z katanami. Zszedł niżej, aby lepiej przyjrzeć się sytuacji i móc zareagować. Znał ich oczywiście z wyprawy w Midori, dlatego wiedział, że jeśli małżeństwo Sanada zechce stawiać opór, to regularni samurajowie mogą nie wystarczyć, aby ich powstrzymać. Kei ustawił się mniej więcej w odległości trzech metrów od całej sytuacji, w miejscu z przestrzenią na unik i czekał na reakcję. Czy tamci odstąpią od siebie i odpuszczą, czy zechcą się awanturować i rzeczywiście konieczne będzie użycie siły. Spiął mięśnie. Nie odzywał się. Patrzył i czekał.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
- Kakita Asagi
- Gracz nieobecny
- Posty: 1831
- Rejestracja: 15 gru 2017, o 17:45
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Samuraj (Hatamoto)
- Krótki wygląd: Mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach, wzrostu około 170 cm. Ubrany w kremowe kosode, z brązową hakama oraz granatowym haori z rodowym symbolem. Na głowie wysłużony, ale nadal w dobrym stanie kapelusz.
- Widoczny ekwipunek: - Zbroja
- Tachi + Wakizashi
- Długi łuk + Kołczan - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4518
- GG/Discord: 9017321
- Multikonta: Hayabusa Jin
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- Z początku też tak sądziłem, ale wierz mi senpai, są tego warte. - odpowiedział z pewną dozą dumy w głosie niebieskooki, który za pierwszym razem też tak zareagował, kiedy Chise pokazała mu swoje ciężarki, a potem jak bardzo się zdziwił, gdy wyglądające na lekkie opadły na ziemie z hukiem gromu, a sama Uchiha-hime...
"Zadowolenie" samuraja nie trwało jednak długo, bowiem Seinaru słusznie wytknął mu, że jego śledztwo trwa zdecydowanie za długo. To była cenna szpila, zdecydowanie lepsza niż te, które próbował mu wtykać Kuroi, bowiem ta była prawdziwa i co więcej, Kakita się z tym w pełni zgadzał. Kakita nie mógł się nie zgodzić z opinią, jaką wyraził Kei, bowiem tak właśnie było - Koguty się pojawiały, a on leciał gasić pożar. Sam miał wrażenie, że kiedy tylko odcinał im jedną głowę, to w jej miejscu zaraz wyrastała nowa, a w zasadzie dwie. Czy była to wina niebieskookiego? Z jednej strony tak, z drugiej... nie mógł działać w pełni na własną rękę. Pierw wojna między klanami Hyuuga, a Yamanaka skutecznie wiązała mu ręce w czasie pościgu na północ, a potem ostatnia, która zamknęła go na długo miesiące w Kaigan. Samuraj wiedział, że koguty nie zasypują gruszek w popiele, na pewno rozbudowali swoją strukturę, a on tkwił w jednym miejscu i nie mógł się ruszyć, ale czy na pewno? Wszak zdołał dotrzeć na turniej w Yinzin, oczywiście, oznaczało to sporo kombinowania, tak więc, czy nie powinien był tego zrobić wcześniej? Cóż, główny śledczy szkoły Taka nie narzekał na nudę: począwszy od rozwiązywania spraw sukcesji rodów szlacheckich, po walka z gangiem który urósł mu dosłownie pod nosem - było dokładnie tak jak mówił Seinaru: pojawiał się pożar, a on biegł i go gasił, kiedy jednak zajmie się podpalaczem, miast efektami jego pracy?
- Nie, Kei-senpai masz rację, tak ich nie złapiemy... - odpowiedział starszemu koledze, który miał pełną racje, ale... nie czas teraz na zasmucanie się. Zmysły samuraja podpowiedziały, że oto właśnie dzieje się w oddali coś ważnego, a raczej, niepokojącego. Z resztą, nie tylko tam, ale i blisko. Kiedy Seinaru chwycił za swoją włócznie i poderwał się z miejsca, ciemnowłosy zrobił dokładnie to samo. Jego tachi momentalnie znalazło się za pasem, a jego oczy już pomknęły za przyszłym Shogunem - to był instynkt. Obowiązkiem hatamoto jest chronić swojego dowódcę, czy Asagi uważał Seinaru za wodza? Cóż, to działo się poza jego umysłem, zareagował tak jak był szkolony: uzbroił się i ruszył w ślad za liderem, nawet nie do końca jeszcze wiedząc dlaczego i przeciwko komu, ale jakże to by mogło być, by Seinaru i inni strażnicy dobyli broni, a on siedział jakby nigdy nic? Ostatecznie, mistrze Zenpachi wysłał go tutaj właśnie po to, by wyszukiwał zagrożeń, a zamieszenia jakie się rozgrywało nieopodal w pełni się kwalifikowało jako zagrożenie...
Tak więc niebieskooki hatamoto ruszył w krok za swoim shogunem, no jeszcze nie shogunem, ale ruszył. Wiedział, że broń Seinaru wymaga miejsca, tak więc zajął swoją pozycję około dwóch metrów od niego, spoglądając dokładnie jak swą włócznie trzyma Seinaru i starając się zgadnąć, gdzie będzie potrzebował miejsca na cios. Kij tym różni się od miecza, że można nim wyprowadzać ciosy w każdym kierunku, więc zdecydował się zająć miejsce na jego czwartej, zamykając tą przestrzeń.Dalej szybko rozeznać się gdzie są pozostali uczestnicy igrzysk, kto gdzie się znajduje i co robi. Niebieskooki działał odruchowo, ale nie chaotycznie. Wszystko należało zdusić tu i teraz, na spokojnie, ale i zdecydowanie - na to był gotowy, pytanie, czy ktoś jeszcze wskoczy do tego całego zamieszania?
Zająwszy swą pozycję zapewniającą optymalny doskok i cięcie z pozycji w której miecz jest jeszcze w saya - tak, samuraj przygotowywał się do starcia. Nogi miał lekko ugięte, lewa dłoń spoczęła na koiguchi jego tachi, kciuk oparł na tsuba, natomiast prawą rękę zawinął na rękojeści długiego miecza - klasyczna pozycja wyjściowa do typowej dla samurajów metody walki. Kakita momentalnie zaczął liczyć dystans, oceniać szanse, sprawdzać kto wykona pierwszy niepewny ruch. Jego postawa była jasna, czekał na decyzję swojego shoguna, gotowy jednocześnie opuścić broń, jak i jej dobyć by ciąć. Oddech ciemnowłosego również się zmienił, szybki wdech i bardzo długi wydech, niemalże uspokajający, a przy tym przygotowujący na nagły skok. Kakita wiedział idealnie, że wszelkie ruchy tnące wykonywać należy na wydechu, tak więc trzeba być gotowym. Oby to wszystko rozeszło się po kościach...
"Zadowolenie" samuraja nie trwało jednak długo, bowiem Seinaru słusznie wytknął mu, że jego śledztwo trwa zdecydowanie za długo. To była cenna szpila, zdecydowanie lepsza niż te, które próbował mu wtykać Kuroi, bowiem ta była prawdziwa i co więcej, Kakita się z tym w pełni zgadzał. Kakita nie mógł się nie zgodzić z opinią, jaką wyraził Kei, bowiem tak właśnie było - Koguty się pojawiały, a on leciał gasić pożar. Sam miał wrażenie, że kiedy tylko odcinał im jedną głowę, to w jej miejscu zaraz wyrastała nowa, a w zasadzie dwie. Czy była to wina niebieskookiego? Z jednej strony tak, z drugiej... nie mógł działać w pełni na własną rękę. Pierw wojna między klanami Hyuuga, a Yamanaka skutecznie wiązała mu ręce w czasie pościgu na północ, a potem ostatnia, która zamknęła go na długo miesiące w Kaigan. Samuraj wiedział, że koguty nie zasypują gruszek w popiele, na pewno rozbudowali swoją strukturę, a on tkwił w jednym miejscu i nie mógł się ruszyć, ale czy na pewno? Wszak zdołał dotrzeć na turniej w Yinzin, oczywiście, oznaczało to sporo kombinowania, tak więc, czy nie powinien był tego zrobić wcześniej? Cóż, główny śledczy szkoły Taka nie narzekał na nudę: począwszy od rozwiązywania spraw sukcesji rodów szlacheckich, po walka z gangiem który urósł mu dosłownie pod nosem - było dokładnie tak jak mówił Seinaru: pojawiał się pożar, a on biegł i go gasił, kiedy jednak zajmie się podpalaczem, miast efektami jego pracy?
- Nie, Kei-senpai masz rację, tak ich nie złapiemy... - odpowiedział starszemu koledze, który miał pełną racje, ale... nie czas teraz na zasmucanie się. Zmysły samuraja podpowiedziały, że oto właśnie dzieje się w oddali coś ważnego, a raczej, niepokojącego. Z resztą, nie tylko tam, ale i blisko. Kiedy Seinaru chwycił za swoją włócznie i poderwał się z miejsca, ciemnowłosy zrobił dokładnie to samo. Jego tachi momentalnie znalazło się za pasem, a jego oczy już pomknęły za przyszłym Shogunem - to był instynkt. Obowiązkiem hatamoto jest chronić swojego dowódcę, czy Asagi uważał Seinaru za wodza? Cóż, to działo się poza jego umysłem, zareagował tak jak był szkolony: uzbroił się i ruszył w ślad za liderem, nawet nie do końca jeszcze wiedząc dlaczego i przeciwko komu, ale jakże to by mogło być, by Seinaru i inni strażnicy dobyli broni, a on siedział jakby nigdy nic? Ostatecznie, mistrze Zenpachi wysłał go tutaj właśnie po to, by wyszukiwał zagrożeń, a zamieszenia jakie się rozgrywało nieopodal w pełni się kwalifikowało jako zagrożenie...
Tak więc niebieskooki hatamoto ruszył w krok za swoim shogunem, no jeszcze nie shogunem, ale ruszył. Wiedział, że broń Seinaru wymaga miejsca, tak więc zajął swoją pozycję około dwóch metrów od niego, spoglądając dokładnie jak swą włócznie trzyma Seinaru i starając się zgadnąć, gdzie będzie potrzebował miejsca na cios. Kij tym różni się od miecza, że można nim wyprowadzać ciosy w każdym kierunku, więc zdecydował się zająć miejsce na jego czwartej, zamykając tą przestrzeń.Dalej szybko rozeznać się gdzie są pozostali uczestnicy igrzysk, kto gdzie się znajduje i co robi. Niebieskooki działał odruchowo, ale nie chaotycznie. Wszystko należało zdusić tu i teraz, na spokojnie, ale i zdecydowanie - na to był gotowy, pytanie, czy ktoś jeszcze wskoczy do tego całego zamieszania?
Zająwszy swą pozycję zapewniającą optymalny doskok i cięcie z pozycji w której miecz jest jeszcze w saya - tak, samuraj przygotowywał się do starcia. Nogi miał lekko ugięte, lewa dłoń spoczęła na koiguchi jego tachi, kciuk oparł na tsuba, natomiast prawą rękę zawinął na rękojeści długiego miecza - klasyczna pozycja wyjściowa do typowej dla samurajów metody walki. Kakita momentalnie zaczął liczyć dystans, oceniać szanse, sprawdzać kto wykona pierwszy niepewny ruch. Jego postawa była jasna, czekał na decyzję swojego shoguna, gotowy jednocześnie opuścić broń, jak i jej dobyć by ciąć. Oddech ciemnowłosego również się zmienił, szybki wdech i bardzo długi wydech, niemalże uspokajający, a przy tym przygotowujący na nagły skok. Kakita wiedział idealnie, że wszelkie ruchy tnące wykonywać należy na wydechu, tak więc trzeba być gotowym. Oby to wszystko rozeszło się po kościach...
0 x

Poza tym, uważam, że należy skasować Henge i Kawarimi.
Heroic battle Theme|Asagi-sensei Theme|Bank|Punkty historii|Własne techniki| Przedmioty z Kuźni | Inne ujęcie | Pieczątka
Lista samurajek, które były na forum, ale nie zostały moimi uczennicami i na pewno przez to nie grają.
- Mokoto (walczyła na Murze)
- Mitsuyo (nigdy nie opuściła Yinzin)
- Inari (była uczennicą Seinara)
- Sakiko (byłą roninką, obierała ziemniaki na misji D)
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- Szalony shinobi nie przestawał się uśmiechać. Kolejna cecha rozpoznawcza białowłosego, który doznał delikatnej przemiany od skrytego najemnika, aż do kogoś kto nie ukrywa swoich emocji wokół grupy przyjaciół, a także zaufanych ludzi wokół których teraz się obracał. Pilnując swoich zdawał sobie sprawę, że jednak nie jest tutaj najbezpieczniej. Ciekawie się zapowiadało, gdy szturchnął go Akarui, który oświadczył zwycięstwo kogoś z Samotnych Wydm, z których akurat medyk pochodził.
- Uchiha przegrał? Kurwa kpina! Jak można się w ogóle poddawać?! To jest to nowe pokolenie ta? Pff... – parsknął, gdy jeszcze miał fajka w dłoni, wypuszczając ostatki dymu przy puffnięciu. Sam nie należał do żadnego z wcześniejszych, do żadnego także nie zamierzał należeć. Był swoistym samotnikiem, który szedł do przodu wykorzystując pozycję innych. Takim przystankiem ewidentnie był klan Uchiha, którym aktualnie ‘poniekąd’ służył. Dłużej się uśmiechał wraz z Akaruiem, nie odgryzając się, bo nawet nie miał na to stosownej riposty. Nie rozumiał poddawania się. Wolałby zejść próbując czy zabrać wroga ze sobą do grobu niż odpuścić. Niestety, on nie był pełnokrwistym Uchiha, więc nie rozumiał ich pobudek. Tak jak tamtego z areny, który niedługo później pojawił się także na arenie – to percepcja białowłosego mogła szybko wyłapać, w końcu nie był ślepy, ani też głuchy.
„Zaproszenie do wspólnej nauki? Nieźle z tego wybrnął, szapo ba.” Pomyślał o Kakicie, by po chwili się odezwać: - Aż się napaliłem! Nie mogę się w takim razie doczekać! Moje miecze już drgają na samą myśl o tej możliwości! - to był ten moment, gdy nie potrafił powstrzymać emocji. Przy okazji wypowiadania słów po prostu w wymowny sposób dotknął lewą ręką rękojeści Mugen, a prawą ręką rękojeści niemal niewidocznego ostrza, które było ukryte na wysokości lędźwi, miecza obosiecznego, który często używał podczas kombinacji walki w swoim stylu, dwoma mieczami naraz. Tuż po tej miłej gadce przestało być tak przyjemnie. To wtedy białowłosy już stamtąd, całkiem daleka napiął się i zjeżył jak kot. Jego prawa ręka była już na rękojeści. Gotowy do wystartowania jak z bloku by zaatakować, by jego katana została pokryta szmaragdem.
Coś między tą białowłosą laleczką, a tym chłopakiem za którym stał Yami się wydarzyło. On też się kojarzył czerwonookiemu. Kojarzył go, bo chyba za nimi łaził. A chuj go wie teraz. Teraz krew przyspieszyła, buzowała w nim jak coca-cola z mentosem. Miał zaraz wybuchnąć, a jego oczy eksplodować pod ciśnieniem, jeżeli nie wykorzysta tego napięcia, które zgromadziło się w każdym pojedynczym włóknie mięśniowym. Jego niedopałek upadł na ziemie, co zwiastowało gotowość. Ona go odepchnęła, dalej miało się coś wydarzyć, wtem – Seinaru wraz z Kakita ruszyli w ich stronę. Wraz z bronią. Nie, to nie mogło się nie wydarzyć. „Myślisz, że dziś się zabawimy kotku?” Zapytał swoją druhnę, która towarzyszyła mu każdego dnia i każdej nocy. Ta, która nienawidząc ludzi, kochała krzywdę. Białowłosy napięty i gotowy z ręką na rękojeści ruszył przed siebie, nie pędził, kierował się raczej w kierunku Yamiego by go stamtąd zabrać. To był jego cel numer jeden. Nie dać skrzywdzić przyjaciela. Poza tym myślał też o tym co mogłoby się nie daj Kaguyi wydarzyć, gdyby stracił życie. „Nie, nie myśl o tym dzbanie” - powiedział do siebie, natychmiast pojawiając się przy Yamim.
- Nie pomożesz tu – rzekłszy, czekał na odwrót swojego pobratymca. - Cofnijmy się – rzekł, do niego, w sumie mając na uwadze, że wszyscy to słyszą. Teraz był poważny. Teraz jego oczy płonęły czerwonym płomieniem. Jarząc się wszędzie, obserwując także każdy ruch. Gotów był płynnym ruchem zaatakować każdego kto nie należał do Klepsydry albo miał być powodem krzywdy jego samego lub Yamiego. Wiedział, że chłopak nie jest głupi i umie się bronić, ale nic nie zaszkodzi jak kompan pojawi się ramię w ramię. Poważna twarz i mimika nie znikały z jego twarzy, jednocześnie wypatrując co w takiej sytuacji zrobi Ichirou. Seinaru gotów był pozbawić ludzi głowy, Kakita wyglądał na zainteresowanego dobycia katany. „Mrrrraaauuu”. Lepiej, że był bliżej tej, którą miał w zasadzie na oku. Białowłosa musiała mieć w sobie coś specjalnego, skoro wokół niej się to wszystko zakręciło. To musiało gdzieś być, a jedynym czego jeszcze nie widział było z tyłu. Musiał TO(!) dostrzec! Tak, teraz percepcja się przydawała, oczy tam, czujność tu - tak.
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


- Kuroi Kuma
- Posty: 1525
- Rejestracja: 23 lis 2017, o 20:52
- Wiek postaci: 43
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
- Widoczny ekwipunek: Gurda
Plecak
Wielki wachlarz - Link do KP: viewtopic.php?f=32&t=4367
- GG/Discord: Michu#5925
Re: Trybuna wschodnia
Czasami wydawało mu się, że Piekielne małżeństwo żyje tylko dla sporów. Turniej mimo wszystko stanowił spokojne miejsce, gdzie ludzie mogą normalnie porozmawiać, odprężyć się, oderwać od codziennego bagna i oddać się rozmowie, oglądaniu walk. Wtedy też pojawiał się ktoś z nich. Przychodził przyglądając się tej sielance z obojętnością wypisaną na twarzy, sięgało do kiszeni po malutkie ziarenko, sprawdzało jego stan, a następnie wrzucało pomiędzy ludzi. Ziarno chaosu, malutki zarodek, który kiełkował, pęczniał i wyglądał niepozornie, lecz zaraz wchodził na inne rośliny i dusił je bezlitośnie. Spoglądał na Asakę, która miała jakieś niedokończone sprawy z Toshiro, a ich działania tylko to potwierdzały. Czyżby oboje mieli tak beznadziejne wyczucie czasu? - naprawdę zastanawiał go fakt, czemu takich rzeczy nie załatwiać w swoim prywatnym gronie, gdzie nikt nie miałby dostępu do tego widowiska. Wyciąganie swoich brudów na zewnątrz, żałosne. Dobre chociaż to, że tym razem nikogo nie przybliżali ku śmierci przez swoje zachowanie.
-Byłaś kiedyś na wojnie?- zapytał unosząc brew ku górze, na jego twarzy pojawiło się zniesmaczenie. Pytanie oczywiście było retoryczne, nie oczekiwał od niej odpowiedzi. To tylko delikatne naprowadzenie na miejsce, gdzie pojawia się właśnie najwięcej bezsensownej śmierci. Nawet zwierze zabija po to, by przeżyć, by się pożywić. W jaki sposób to zrobi to była osobna kwestia, tam kierował instynkt. Ludzie jednak walczyli dla władzy, dla swojego wierzenia - obydwa były równie głupie. Nienawiść rodziła tylko nienawiść, pieprzone koło samo się nakręcało, a Ci najwyżej postawieni często tylko nakłaniali swoich poddanych, by nakręcali tą spiralę. O ile śmierć walczących jeszcze potrafił jakoś usprawiedliwić, to oni byli pionkami i walczyli dla sprawy. Tylko gdzie w tym wszystkim doszukiwać się sensu, gdy ofiarą stają się postronni ludzie? Ci którzy znaleźli się w złym miejscu, złym czasie, złej rzeczywistości. Nie wadząc nikomu, żyjąc z dnia na dzień, uprawiając rolę, prowadząc sklep, zajmując się domem. To doprowadzało Kumę do czerwoności, to było coś co potrafiło go zagotować. Niech ludzie rozwiązują swoje spory, to ich sprawa. Niech liderzy kierują swoich żołnierzy do walki, niech walczą o ziemię, to ich wybór, ich sprawa, diabli ich wezmą prędzej czy później. Lecz mieszanie do tego postronnych było poniżej pasa, tego nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić. Wypełniaj rozkazy, rżnij wszystko jak leci, a później ocknij się z tego snu, z tego marzenia, które przedstawiał dowódca i zobacz cóż uczynił głupi człowieku. Ile dzieciaków zarżnąłeś z zimną krwią. Obudzisz się kiedyś, spojrzysz na swoje czyny, na swoje obrzydliwe dłonie. Bóg jest ślepy - smutna to prawda, lecz ciągle prawda. Świat był równie piękny, co ohydny, na jesiennych polach pokrytych złotem, obfitością plonów mogli pojawić się shinobi i jednym ruchem zamienić ten piękny krajobraz w zgliszcza, nasłać na piekielny ogień.
Pozostać w cieniu? Wzruszył ramionami, miał gdzieś dobro ogółu. Nie musiał się jednak z tego tłumaczyć, bo czy kogokolwiek to interesowało? Dla dobra ogółu powinien być podporządkowany Jou, wykonywać jego rozkazy bez żadnej refleksji. Dla dobra Pustyni, dla jej mieszkańców. Zdawać raporty, piąć się w górę po szczeblach kariery, jeżeli bycie shinobim można było tak nazwać. Ostatni swój awans zrobił dla świętego spokoju, właśnie między innymi by nie słyszeć tych słów, które wcześniej wypowiedziała Asaka. "Jakiś Doko". Jedna rzecz mniej, do której ktoś mógłby się przyczepić. Co by nie mówić w jakimś stopniu przeszkadzał mu fakt, jak był postrzegany. Gdy pracował tylko na siebie nie było to ważne, lecz gdy rzutowało to na innych cóż... tego nie mógł już lekceważyć. Jak bardzo był jednak zdziwiony, gdy właśnie uwaga odnośnie wyglądu tak bardzo zagotowała w dziewczynie krew. Stąpałeś na cienkim lodzie Staruszku, a przy każdym kroku czułeś jak lód pęka Ci pod stopami, jak groźba wpadnięcia w lodowatą wodę jest coraz większa. Ty jednak za to dalej przesuwałeś stopy, choć wydawałoby się, że każdy krok był niczym uderzenie w taflę w lód z pełną siłą. Widział zaciśnięte usta, ciało gotowe do rękoczynów, napiętą strunę, którą po raz kolejny szarpnął, będąc ciekawym jak dźwięk z siebie wyda. Wibracje rozległy się jednak dopiero wtedy, gdy nastąpiła część druga. Dopiero wtedy wybrzmiała muzyka, melodia, której dziewczyna nie do końca kontrolowała. Rumieniec na tle jej jasnej cery był niczym ruska armia na pustkowiach - nie dało się go przegapić. Uśmiechnął się nieznacznie. Kąciki ust i oczu uniosły się mimowolnie. Jak bardzo mnie jeszcze zaskoczysz? - zapytał sam siebie, lecz te słowa lepiej, by zostały niewypowiedziane. Wolał nie uprzedzać faktów, bo po tych kilku minutach spędzonych razem spodziewał się, że ta po prostu zechce zrobić mu na złość. Nie wyciągał z niej więcej podczas tej krótkiej chwili ciszy. Pozwolił jej wybrzmieć. Gdy cała arena była pełna zgiełku, okoliczna parka ze swoim kolegom robiła jakieś cyrki, tak tutaj brzmiała ciągle ta sama nuta, ta sama, która wydobyła się z Youmu, z tej struny, która zmieniła swoją barwę, wibracje przerodziły się w coś zdecydowanie przyjemniejszego. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, rozkoszował się nią, była niczym miód na serce. To nie było żadne zwycięstwo, bowiem nie odczuwał, że narodziła się jakakolwiek walka. Czasami jednak brak słów znaczyło więcej, niżeli ich cały potok.
-Za to stare drzewo jest odporniejsze i zabiera słońce tym mniejszym. - odgryzł się, przecież nie mógł tak po prostu zostawić jej docinki tak po prostu. Fakt faktem, że Kuroi był właśnie tym, który czerpał całymi garściami z tego, co otrzymuje. Były jednak takie momenty, takie "drzewka", przy których czuł się lepiej. Które pozwalały mu rosnąć w siłę i to właśnie dla nich uchylał rąbka tego słońca, pozwalał im rosnąć równocześnie wierząc, że ta koegzystencja ma sens. Czuł tak trochę w przypadku Diabołka. Ten oczywiście nie był młodym drzewkiem, dysponował ogromną siłą i uznaniem, lecz gdyby potrafił zrobić wszystko sam, to po co byłaby mu Klepsydra? Tych ludzi nie traktował jak swoich żołnierzy, lecz właśnie jak kompanów. To był też powód, dla którego zgodził się zostać jednym z nich.
-Hmmm... owszem - zrobił na chwilę przerwę i popatrzył na tego Kumę, który był rok temu. Który ciągle patrzył pod nogi, nie zbaczał z wytyczonej przez siebie ścieżki. Uznawał ją za złą, każde odstępstwo było tylko narażeniem się na kłopoty -Bałem się zmian. Usiąść wygodnie, nie wadzić nikomu, trzymać się z boku. Potem coś zrozumiałem. I teraz ze szczerością wobec siebie mogę powiedzieć Kuroi, zmieniłeś się i to na lepsze - popatrzył w niebo, cudowne niebieściutkie niebo. Nie było szare jak niegdyś. Nie uciekałeś od niego wzrokiem, nie spoglądałeś już ciągle za siebie. Zostawiłeś to za sobą, uścisnąłeś dłoń przeszłości i powiedziałeś jej serdeczne "wypier...niczaj". Rozśmieszyło go porównanie do Diabełka. Tyle ich łączyło, jednak więcej było pomiędzy nimi różnic. Może to właśnie sprawiło, że zostali kompanami? - Chciałbym zobaczyć obok siebie dwóch Ichirou. To byłaby prawdziwa walka kogutów - rozbawiło go to, oczyma wyobraźni widział bowiem jak dwóch dumnych, wystrojonych Ocirków pręży się przed sobą udowadniając kto jest piękniejszy, bardziej dumny. Dłoń? To chyba pierwszy raz, gdy to właśnie młodziutka wyciągnęła ją ku niemu. Podobnie jak on wcześniej, jednak znaczyła coś całkowicie innego. Skupił wzrok na niej, była o wiele mniejsza niż jego. Ściągnął brwi, by zaraz kiwnąć głową, wyciągnął notatnik, z niego złożoną na pół karteczkę, a wraz z nim wierny ołóweczek. Podał jej oba zaciekawiony co takiego zamierza dopisać do swojej magicznej listy Kuroia.
I wszystko byłoby pięknie, spokojnie, lecz Sandały i ich sprawy przerwały tą sielankę. Asaka pokrywająca się kryształem, Toshiro, który musiał coś zrobić, by tak ją wkurzyć. Nie sądził bowiem, by małżonka Shikaruia była kimś, kogo łatwo wyprowadzić z równowagi. Pojawienie się kogoś jeszcze, kogoś kto chyba również brał udział w tym melodramacie. Tym razem to on się spiął. Czuł jak jedna jego ręka wędruje ku wakizashi przypiętego do pasa, a druga wysuwa się do przodu. Był gotów, lecz nie do walki, a do obrony przed tym co mogło przynieść grupka, która zebrała się przy Małżeństwie. Nie uspokoiło go nawet pojawienie się strażników, ci często nie musieli mierzyć się z shinobi. Uspokoił go dopiero fakt, że zobaczył Pastuszka w towarzystwie Ichirou i Asagiego. Ta pierwsza dwójka, ludzie którym ufał i wiedział, że sobie poradzą. Ten trzeci zaś całkiem przypasował Kumie, robił dobre wrażenie, może nawet pasował do tej śmiesznej grupki? A no i Kyoushi... chociaż ten pewnie gdzieś tam w serduszku liczył trochę na zadymkę.
-Byłaś kiedyś na wojnie?- zapytał unosząc brew ku górze, na jego twarzy pojawiło się zniesmaczenie. Pytanie oczywiście było retoryczne, nie oczekiwał od niej odpowiedzi. To tylko delikatne naprowadzenie na miejsce, gdzie pojawia się właśnie najwięcej bezsensownej śmierci. Nawet zwierze zabija po to, by przeżyć, by się pożywić. W jaki sposób to zrobi to była osobna kwestia, tam kierował instynkt. Ludzie jednak walczyli dla władzy, dla swojego wierzenia - obydwa były równie głupie. Nienawiść rodziła tylko nienawiść, pieprzone koło samo się nakręcało, a Ci najwyżej postawieni często tylko nakłaniali swoich poddanych, by nakręcali tą spiralę. O ile śmierć walczących jeszcze potrafił jakoś usprawiedliwić, to oni byli pionkami i walczyli dla sprawy. Tylko gdzie w tym wszystkim doszukiwać się sensu, gdy ofiarą stają się postronni ludzie? Ci którzy znaleźli się w złym miejscu, złym czasie, złej rzeczywistości. Nie wadząc nikomu, żyjąc z dnia na dzień, uprawiając rolę, prowadząc sklep, zajmując się domem. To doprowadzało Kumę do czerwoności, to było coś co potrafiło go zagotować. Niech ludzie rozwiązują swoje spory, to ich sprawa. Niech liderzy kierują swoich żołnierzy do walki, niech walczą o ziemię, to ich wybór, ich sprawa, diabli ich wezmą prędzej czy później. Lecz mieszanie do tego postronnych było poniżej pasa, tego nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić. Wypełniaj rozkazy, rżnij wszystko jak leci, a później ocknij się z tego snu, z tego marzenia, które przedstawiał dowódca i zobacz cóż uczynił głupi człowieku. Ile dzieciaków zarżnąłeś z zimną krwią. Obudzisz się kiedyś, spojrzysz na swoje czyny, na swoje obrzydliwe dłonie. Bóg jest ślepy - smutna to prawda, lecz ciągle prawda. Świat był równie piękny, co ohydny, na jesiennych polach pokrytych złotem, obfitością plonów mogli pojawić się shinobi i jednym ruchem zamienić ten piękny krajobraz w zgliszcza, nasłać na piekielny ogień.
Pozostać w cieniu? Wzruszył ramionami, miał gdzieś dobro ogółu. Nie musiał się jednak z tego tłumaczyć, bo czy kogokolwiek to interesowało? Dla dobra ogółu powinien być podporządkowany Jou, wykonywać jego rozkazy bez żadnej refleksji. Dla dobra Pustyni, dla jej mieszkańców. Zdawać raporty, piąć się w górę po szczeblach kariery, jeżeli bycie shinobim można było tak nazwać. Ostatni swój awans zrobił dla świętego spokoju, właśnie między innymi by nie słyszeć tych słów, które wcześniej wypowiedziała Asaka. "Jakiś Doko". Jedna rzecz mniej, do której ktoś mógłby się przyczepić. Co by nie mówić w jakimś stopniu przeszkadzał mu fakt, jak był postrzegany. Gdy pracował tylko na siebie nie było to ważne, lecz gdy rzutowało to na innych cóż... tego nie mógł już lekceważyć. Jak bardzo był jednak zdziwiony, gdy właśnie uwaga odnośnie wyglądu tak bardzo zagotowała w dziewczynie krew. Stąpałeś na cienkim lodzie Staruszku, a przy każdym kroku czułeś jak lód pęka Ci pod stopami, jak groźba wpadnięcia w lodowatą wodę jest coraz większa. Ty jednak za to dalej przesuwałeś stopy, choć wydawałoby się, że każdy krok był niczym uderzenie w taflę w lód z pełną siłą. Widział zaciśnięte usta, ciało gotowe do rękoczynów, napiętą strunę, którą po raz kolejny szarpnął, będąc ciekawym jak dźwięk z siebie wyda. Wibracje rozległy się jednak dopiero wtedy, gdy nastąpiła część druga. Dopiero wtedy wybrzmiała muzyka, melodia, której dziewczyna nie do końca kontrolowała. Rumieniec na tle jej jasnej cery był niczym ruska armia na pustkowiach - nie dało się go przegapić. Uśmiechnął się nieznacznie. Kąciki ust i oczu uniosły się mimowolnie. Jak bardzo mnie jeszcze zaskoczysz? - zapytał sam siebie, lecz te słowa lepiej, by zostały niewypowiedziane. Wolał nie uprzedzać faktów, bo po tych kilku minutach spędzonych razem spodziewał się, że ta po prostu zechce zrobić mu na złość. Nie wyciągał z niej więcej podczas tej krótkiej chwili ciszy. Pozwolił jej wybrzmieć. Gdy cała arena była pełna zgiełku, okoliczna parka ze swoim kolegom robiła jakieś cyrki, tak tutaj brzmiała ciągle ta sama nuta, ta sama, która wydobyła się z Youmu, z tej struny, która zmieniła swoją barwę, wibracje przerodziły się w coś zdecydowanie przyjemniejszego. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, rozkoszował się nią, była niczym miód na serce. To nie było żadne zwycięstwo, bowiem nie odczuwał, że narodziła się jakakolwiek walka. Czasami jednak brak słów znaczyło więcej, niżeli ich cały potok.
-Za to stare drzewo jest odporniejsze i zabiera słońce tym mniejszym. - odgryzł się, przecież nie mógł tak po prostu zostawić jej docinki tak po prostu. Fakt faktem, że Kuroi był właśnie tym, który czerpał całymi garściami z tego, co otrzymuje. Były jednak takie momenty, takie "drzewka", przy których czuł się lepiej. Które pozwalały mu rosnąć w siłę i to właśnie dla nich uchylał rąbka tego słońca, pozwalał im rosnąć równocześnie wierząc, że ta koegzystencja ma sens. Czuł tak trochę w przypadku Diabołka. Ten oczywiście nie był młodym drzewkiem, dysponował ogromną siłą i uznaniem, lecz gdyby potrafił zrobić wszystko sam, to po co byłaby mu Klepsydra? Tych ludzi nie traktował jak swoich żołnierzy, lecz właśnie jak kompanów. To był też powód, dla którego zgodził się zostać jednym z nich.
-Hmmm... owszem - zrobił na chwilę przerwę i popatrzył na tego Kumę, który był rok temu. Który ciągle patrzył pod nogi, nie zbaczał z wytyczonej przez siebie ścieżki. Uznawał ją za złą, każde odstępstwo było tylko narażeniem się na kłopoty -Bałem się zmian. Usiąść wygodnie, nie wadzić nikomu, trzymać się z boku. Potem coś zrozumiałem. I teraz ze szczerością wobec siebie mogę powiedzieć Kuroi, zmieniłeś się i to na lepsze - popatrzył w niebo, cudowne niebieściutkie niebo. Nie było szare jak niegdyś. Nie uciekałeś od niego wzrokiem, nie spoglądałeś już ciągle za siebie. Zostawiłeś to za sobą, uścisnąłeś dłoń przeszłości i powiedziałeś jej serdeczne "wypier...niczaj". Rozśmieszyło go porównanie do Diabełka. Tyle ich łączyło, jednak więcej było pomiędzy nimi różnic. Może to właśnie sprawiło, że zostali kompanami? - Chciałbym zobaczyć obok siebie dwóch Ichirou. To byłaby prawdziwa walka kogutów - rozbawiło go to, oczyma wyobraźni widział bowiem jak dwóch dumnych, wystrojonych Ocirków pręży się przed sobą udowadniając kto jest piękniejszy, bardziej dumny. Dłoń? To chyba pierwszy raz, gdy to właśnie młodziutka wyciągnęła ją ku niemu. Podobnie jak on wcześniej, jednak znaczyła coś całkowicie innego. Skupił wzrok na niej, była o wiele mniejsza niż jego. Ściągnął brwi, by zaraz kiwnąć głową, wyciągnął notatnik, z niego złożoną na pół karteczkę, a wraz z nim wierny ołóweczek. Podał jej oba zaciekawiony co takiego zamierza dopisać do swojej magicznej listy Kuroia.
I wszystko byłoby pięknie, spokojnie, lecz Sandały i ich sprawy przerwały tą sielankę. Asaka pokrywająca się kryształem, Toshiro, który musiał coś zrobić, by tak ją wkurzyć. Nie sądził bowiem, by małżonka Shikaruia była kimś, kogo łatwo wyprowadzić z równowagi. Pojawienie się kogoś jeszcze, kogoś kto chyba również brał udział w tym melodramacie. Tym razem to on się spiął. Czuł jak jedna jego ręka wędruje ku wakizashi przypiętego do pasa, a druga wysuwa się do przodu. Był gotów, lecz nie do walki, a do obrony przed tym co mogło przynieść grupka, która zebrała się przy Małżeństwie. Nie uspokoiło go nawet pojawienie się strażników, ci często nie musieli mierzyć się z shinobi. Uspokoił go dopiero fakt, że zobaczył Pastuszka w towarzystwie Ichirou i Asagiego. Ta pierwsza dwójka, ludzie którym ufał i wiedział, że sobie poradzą. Ten trzeci zaś całkiem przypasował Kumie, robił dobre wrażenie, może nawet pasował do tej śmiesznej grupki? A no i Kyoushi... chociaż ten pewnie gdzieś tam w serduszku liczył trochę na zadymkę.
0 x
- Toshiro
- Posty: 1355
- Rejestracja: 25 lis 2018, o 23:42
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Akoraito | San
- Krótki wygląd: Ubiór: https://i.imgur.com/4b7w2iP.png
Maska: https://i.imgur.com/NQByJxc.png - Widoczny ekwipunek: 2 wakizashi przy lewym boku, duża torba na dole pleców
- Link do KP: viewtopic.php?p=105025#p105025
- GG/Discord: Harikken#4936
Re: Trybuna wschodnia
Czy zdarza się Wam dojść do momentu w życiu kiedy wydaje się, że już gorzej być nie może? Rzucasz wtedy wszystkim i łapiesz się każdej rzeczy, która mogła się okazać ratunkiem. Nawet brzytwy kaleczącej twe ręce, czy też sznura, który zaplótł się wokół twej szyi, a Ty używasz go jako liny aby wspiąć się wyżej. Przy upadku z dużej wysokości kończy się to marnie. Jednak dalej wspinasz się raz za razem, a gdy wydaje już się, że Ci się udało, spadasz. Pętla zaciska się. Koniec. Mniej więcej tak to teraz wyglądało. Asaka zdecydowanie nie chciała z nim rozmawiać dlatego Toshiro powoli przestawał robić sobie jakąkolwiek nadzieję na to, ze w jakiś sposób dojdą do porozumienia, albo całe to zajedzie rozejdzie się jakoś po kościach. Jedna, ostatnia wiadomość i już go nie ma. To przyszło mu do głowy kiedy usłyszał bolesne słowa od niegdyś... Swojej miłości. Swojego zauroczenia. Swojej przyjaciółki. Teraz zdecydowanie nie była dla nim żadnym z powyższych. Z drugiej strony, dla białowłosej pewnie też nimi nie był.
Chyba oboje nie tak wyobrażali sobie to spotkanie, a także to co z niego wyniknie. Gdy Nishiyama zobaczył Koseki to nie mógł przejść obok niej obojętnie. Z jakiegoś powodu chciał rozwiązać wszystko tu i teraz, jak najszybciej. Czy było to pod wpływem słów i wcześniejszej wiadomości Shikaruia? Zapewne tak. Dlaczego? Dlaczego ona była tak uparta i obraziła się o coś takiego? Czy honor i duma była ważniejsza od wieloletniej przyjaźni? W pewien sposób nadszarpnął jej zaufanie to prawda, ale zrobił to bo się bał i przyznał się do tego. Przyjaciele są przecież po to żeby rozumieć, wybaczać i wspierać. Nieść pomoc w trudnych chwilach, czy też pomóc zrozumieć swój błąd, który poniekąd popełnił Toshiro. Nie dostał jednak nawet szansy na normalną rozmowę czy jakiekolwiek wytłumaczenie się. Został najzwyczajniej w świecie odtrącony. Przez przyjaciółkę, chociaż wszystko wskazywało na to, że już byłą przyjaciółkę. Spojrzenie, które posłała mu po tym jak powiedziała, że nic sobie nie przemyślał mówiło samo za siebie. Czuł narastające uczucie przygnębienia pomieszanej ze złością, bezsilnością, smutkiem. Sam do końca nie wiedział co się w tym momencie z nim działo. Miał wrażenie jakby każda część jego ciała w tym momencie drżała. Ze strachu? Złości? Może z tego i tego, a może żadnego z tych.
Miał wrażenie, że przez chwile steruje nim ktoś inny. Pociąga za jego sznurki dążąc do samodestrukcji. W końcu złapał Asakę w iluzję i od razu jego oczy wróciły do normalnego stanu. W genjutsu powiedział jej szybko po prostu to co chciał jej powiedzieć wcześniej, gdyby nie to, że podszedł do niej Yami. O dziwo nie starała mu się przerwać, ani też wydawała się nawet go słuchać dlatego pojawiła się w nim iskierka nadziei, że może w końcu coś do niej dotrze i zechce poświęcić mu choćby chwilę. Nie widział w tym nic złego. Tym bardziej, że oprócz tego, że jego słowa słyszała tylko i wyłącznie Koseki to tak na prawdę nic innego się nie stało. Nie trzymał jej w miejscu, nie zadawał jej psychicznego bólu czy też nie nasłał żadnej ponurej albo masakrycznej wizji. To była po prostu jego mówiąca kopia. Dlatego też był w szoku gdy zobaczył reakcję białowłosej gdy dezaktywował technikę gdy ta próbowała się zasłonić. Wtedy pojawił się ten Uchiha, który walczył jakiś czas temu na arenie. Aka..? Czy ja mu tam było? Toshiro dostrzegł w jego oczach aż trzy czarne łzy. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazł to pewnie oniemiałby z wrażenia, że ktoś tak słaby jak on posiadał tak rozwiniętego sharingana. Chciał uwolnić Asakę z jego nieszkodliwego genjutsu aczkolwiek zdążył powiedzieć co miał powiedzieć, więc sam ją uwolnił. Kai nie było tutaj w ogóle potrzebne.
W tym momencie jednak pojawił się Shikarui, jego obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Chłopak instynktownie cofnął się już trochę w tył widząc, że Asaka raczej nie była zadowolona z tego co się przed chwilą stało. Sanada postanowił jednak nie stać biernie i odsunął swoją małżonkę doskakując do Toshiro. Ten zaś widząc wcześniej błysk tworzonej zbroi w pewien sposób przyszykował się, że tym razem będzie musiał jednak zrobić unik. Był jednak zdecydowanie za wolny na to, aby uniknąć nadchodzącego ciosu, który został wymierzony nie przez Koseki, a jej męża. Pochylił się nieco chcąc odskoczyć do tyłu jednak Shikarui dopadł go pierwszy. Przez swoje pochylenie i zmianę położenia ciała zdołał jedynie lekko zamortyzować uderzenie i zmienić miejsce, w które dostał. Kopniak trafił go solidnie w podbrzusze. Czarnowłosy nie zdążył odskoczyć, więc jedyne co zrobił co zgiął się w pół łapiąc za brzuch.
-Kurwa! O co Ci chodzi? Przecież chciałem tylko porozmawiać.- powiedział dalej będąc przygarbionym. Jedynie twarz skierował w kierunku swojego oprawcy aby spojrzeć na niego z wyrzutem. Nie rozumiał co to była za interwencja tym bardziej, że sam go wysłał po to, aby porozmawiał z Asaką. Dodatkowo przecież nic nie zrobił, nic nie działo się jego żonie. Jedynie stał i mówił. To wszystko. Ten zwrot akcji miał swoje konsekwencje. W międzyczasie słuchał jeszcze cierpkich słów dziewczyny. Jakby tego było mu mało. Spuścił wzrok na ziemie dalej będąc w połowie zgiętym i oparł dłonie na kolanach. Chwilę mu to zajęło zanim pozbierał się po takim uderzeniu, choć nie było aż tak silne jak się spodziewał po Shikaruim. W tym momencie jednak coś w nim pękło. Jedyni przyjaciele jakich posiadał zwrócili się przeciwko niemu. Teraz już wiedział, że nie tylko u Asaki ma przerąbane, ale Sanada również wyraził swoje stanowisko w tej sprawie tym uderzeniem. Osoba, która go tutaj wysłała. Odchodząc chciał mu powiedzieć, że niestety nie udało mu się dogadać z białowłosą, jednak to on sam przyszedł do niego pokazać, że ma stąd "wypierdalać". Dokładnie tak jak powiedziała złotooka.
Powoli zaczął się podnosić rozglądając się dookoła. Zaczęło się robić niemałe zbiegowisko. Ich kłótnia przyciągnęła nie tylko lokalne straże, ale też i innych gapiów, w tym ludzi z Klepsydry, którzy teraz zmierzali w ich kierunku. Wszystko co miało dla niego w życiu sens właśnie dobiegło końca. Jego spojrzenie zupełnie się zmieniło. Stało się bardzo... Nieobecne. Kompletnie wyprane z emocji jakby ktoś właśnie pozbawił go duszy. Wszystkie jego cele, dążenia do zmiany właśnie straciły sens. Nagle zapanowała w nim totalna pustka. Było to uczucie zdecydowanie gorsze od tego, które towarzyszyło mu wcześniej wraz z poczuciem winy. Zdał sobie sprawę, że w tym momencie stracił tak na prawdę wszystko. Dorobek swojego dotychczasowego życia chciałoby się rzec.
-Skoro tego sobie życzysz. Zniknę.- powiedział beznamiętnym tonem do Asaki wpatrując się oczami zupełnie bez żadnego wyrazu. -Przepraszam.- powiedział po czym przeniósł wzrok na Shikaruia kontynuując swoją wypowiedź. -Zawiodłem.- oczywiście te dwa słowa były skierowane zarówno do pani jak i pana Sanady. Czy cokolwiek zmieniały? Szczerze w to wątpił, jednak były to chyba ostatnie słowa, które miały paść z jego ust przy tym spotkaniu, ponieważ miało ono za chwilę dobiec końca. Takiego niefortunnego przebiegu zdarzeń nie spodziewał się chyba nikt z zaangażowanych. Toshiro powoli zaczął się odwracać i jeśli nie został przez nikogo zatrzymany to zaczął zmierzać w kierunku wyjścia.
-Przepraszam za zajście.- powiedział beznamiętnym tonem do strażnika, który nakazał im aby się uspokoili mijając go. Zatrzymał się dosłownie na chwilę, aby jeszcze się lekko skłonić. Tak na prawdę to nie on wszczął tę burdę i to jego tutaj co chwile ktoś bił, ale poniekąd już teraz było mu wszystko jedno. Nie chciało mu się w tym momencie nic. Miał już tego wszystkiego zupełnie dosyć, a pustka, które teraz go trawiła sprawiała, że równie dobrze mógłby w tym momencie nie żyć. Gdyby to działo się gdzie indziej pewnie tak by już było, bo Shikarui raczej pozwoliłby sobie na dużo więcej gdyby nie tyle ludzi dookoła. Wątpił w to, żeby tak się z nim cackał i czy skończyłoby się tylko na kopie w jaja. Powoli szedł w kierunku wyjścia nie oglądając się nawet za siebie. Spojrzał jeszcze w kierunku Youmu, która zdawała się szybko znaleźć towarzystwo na jego miejsce. Zdawało mu się, że w tym momencie każdy go opuścił. Nie był przecież niezastąpiony, nieprawdaż? Zawsze gdzieś na dalszym planie jako jakaś tam opcja. Gdyby nie to, że nie miał siły już nawet na emocje, to nawet zrobiłoby mu się smutno, ale w tej danej chwili odczuwał jedynie całe nic. Pustkę.
z.t.
Chyba oboje nie tak wyobrażali sobie to spotkanie, a także to co z niego wyniknie. Gdy Nishiyama zobaczył Koseki to nie mógł przejść obok niej obojętnie. Z jakiegoś powodu chciał rozwiązać wszystko tu i teraz, jak najszybciej. Czy było to pod wpływem słów i wcześniejszej wiadomości Shikaruia? Zapewne tak. Dlaczego? Dlaczego ona była tak uparta i obraziła się o coś takiego? Czy honor i duma była ważniejsza od wieloletniej przyjaźni? W pewien sposób nadszarpnął jej zaufanie to prawda, ale zrobił to bo się bał i przyznał się do tego. Przyjaciele są przecież po to żeby rozumieć, wybaczać i wspierać. Nieść pomoc w trudnych chwilach, czy też pomóc zrozumieć swój błąd, który poniekąd popełnił Toshiro. Nie dostał jednak nawet szansy na normalną rozmowę czy jakiekolwiek wytłumaczenie się. Został najzwyczajniej w świecie odtrącony. Przez przyjaciółkę, chociaż wszystko wskazywało na to, że już byłą przyjaciółkę. Spojrzenie, które posłała mu po tym jak powiedziała, że nic sobie nie przemyślał mówiło samo za siebie. Czuł narastające uczucie przygnębienia pomieszanej ze złością, bezsilnością, smutkiem. Sam do końca nie wiedział co się w tym momencie z nim działo. Miał wrażenie jakby każda część jego ciała w tym momencie drżała. Ze strachu? Złości? Może z tego i tego, a może żadnego z tych.
Miał wrażenie, że przez chwile steruje nim ktoś inny. Pociąga za jego sznurki dążąc do samodestrukcji. W końcu złapał Asakę w iluzję i od razu jego oczy wróciły do normalnego stanu. W genjutsu powiedział jej szybko po prostu to co chciał jej powiedzieć wcześniej, gdyby nie to, że podszedł do niej Yami. O dziwo nie starała mu się przerwać, ani też wydawała się nawet go słuchać dlatego pojawiła się w nim iskierka nadziei, że może w końcu coś do niej dotrze i zechce poświęcić mu choćby chwilę. Nie widział w tym nic złego. Tym bardziej, że oprócz tego, że jego słowa słyszała tylko i wyłącznie Koseki to tak na prawdę nic innego się nie stało. Nie trzymał jej w miejscu, nie zadawał jej psychicznego bólu czy też nie nasłał żadnej ponurej albo masakrycznej wizji. To była po prostu jego mówiąca kopia. Dlatego też był w szoku gdy zobaczył reakcję białowłosej gdy dezaktywował technikę gdy ta próbowała się zasłonić. Wtedy pojawił się ten Uchiha, który walczył jakiś czas temu na arenie. Aka..? Czy ja mu tam było? Toshiro dostrzegł w jego oczach aż trzy czarne łzy. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazł to pewnie oniemiałby z wrażenia, że ktoś tak słaby jak on posiadał tak rozwiniętego sharingana. Chciał uwolnić Asakę z jego nieszkodliwego genjutsu aczkolwiek zdążył powiedzieć co miał powiedzieć, więc sam ją uwolnił. Kai nie było tutaj w ogóle potrzebne.
W tym momencie jednak pojawił się Shikarui, jego obecność nie zwiastowała niczego dobrego. Chłopak instynktownie cofnął się już trochę w tył widząc, że Asaka raczej nie była zadowolona z tego co się przed chwilą stało. Sanada postanowił jednak nie stać biernie i odsunął swoją małżonkę doskakując do Toshiro. Ten zaś widząc wcześniej błysk tworzonej zbroi w pewien sposób przyszykował się, że tym razem będzie musiał jednak zrobić unik. Był jednak zdecydowanie za wolny na to, aby uniknąć nadchodzącego ciosu, który został wymierzony nie przez Koseki, a jej męża. Pochylił się nieco chcąc odskoczyć do tyłu jednak Shikarui dopadł go pierwszy. Przez swoje pochylenie i zmianę położenia ciała zdołał jedynie lekko zamortyzować uderzenie i zmienić miejsce, w które dostał. Kopniak trafił go solidnie w podbrzusze. Czarnowłosy nie zdążył odskoczyć, więc jedyne co zrobił co zgiął się w pół łapiąc za brzuch.
-Kurwa! O co Ci chodzi? Przecież chciałem tylko porozmawiać.- powiedział dalej będąc przygarbionym. Jedynie twarz skierował w kierunku swojego oprawcy aby spojrzeć na niego z wyrzutem. Nie rozumiał co to była za interwencja tym bardziej, że sam go wysłał po to, aby porozmawiał z Asaką. Dodatkowo przecież nic nie zrobił, nic nie działo się jego żonie. Jedynie stał i mówił. To wszystko. Ten zwrot akcji miał swoje konsekwencje. W międzyczasie słuchał jeszcze cierpkich słów dziewczyny. Jakby tego było mu mało. Spuścił wzrok na ziemie dalej będąc w połowie zgiętym i oparł dłonie na kolanach. Chwilę mu to zajęło zanim pozbierał się po takim uderzeniu, choć nie było aż tak silne jak się spodziewał po Shikaruim. W tym momencie jednak coś w nim pękło. Jedyni przyjaciele jakich posiadał zwrócili się przeciwko niemu. Teraz już wiedział, że nie tylko u Asaki ma przerąbane, ale Sanada również wyraził swoje stanowisko w tej sprawie tym uderzeniem. Osoba, która go tutaj wysłała. Odchodząc chciał mu powiedzieć, że niestety nie udało mu się dogadać z białowłosą, jednak to on sam przyszedł do niego pokazać, że ma stąd "wypierdalać". Dokładnie tak jak powiedziała złotooka.
Powoli zaczął się podnosić rozglądając się dookoła. Zaczęło się robić niemałe zbiegowisko. Ich kłótnia przyciągnęła nie tylko lokalne straże, ale też i innych gapiów, w tym ludzi z Klepsydry, którzy teraz zmierzali w ich kierunku. Wszystko co miało dla niego w życiu sens właśnie dobiegło końca. Jego spojrzenie zupełnie się zmieniło. Stało się bardzo... Nieobecne. Kompletnie wyprane z emocji jakby ktoś właśnie pozbawił go duszy. Wszystkie jego cele, dążenia do zmiany właśnie straciły sens. Nagle zapanowała w nim totalna pustka. Było to uczucie zdecydowanie gorsze od tego, które towarzyszyło mu wcześniej wraz z poczuciem winy. Zdał sobie sprawę, że w tym momencie stracił tak na prawdę wszystko. Dorobek swojego dotychczasowego życia chciałoby się rzec.
-Skoro tego sobie życzysz. Zniknę.- powiedział beznamiętnym tonem do Asaki wpatrując się oczami zupełnie bez żadnego wyrazu. -Przepraszam.- powiedział po czym przeniósł wzrok na Shikaruia kontynuując swoją wypowiedź. -Zawiodłem.- oczywiście te dwa słowa były skierowane zarówno do pani jak i pana Sanady. Czy cokolwiek zmieniały? Szczerze w to wątpił, jednak były to chyba ostatnie słowa, które miały paść z jego ust przy tym spotkaniu, ponieważ miało ono za chwilę dobiec końca. Takiego niefortunnego przebiegu zdarzeń nie spodziewał się chyba nikt z zaangażowanych. Toshiro powoli zaczął się odwracać i jeśli nie został przez nikogo zatrzymany to zaczął zmierzać w kierunku wyjścia.
-Przepraszam za zajście.- powiedział beznamiętnym tonem do strażnika, który nakazał im aby się uspokoili mijając go. Zatrzymał się dosłownie na chwilę, aby jeszcze się lekko skłonić. Tak na prawdę to nie on wszczął tę burdę i to jego tutaj co chwile ktoś bił, ale poniekąd już teraz było mu wszystko jedno. Nie chciało mu się w tym momencie nic. Miał już tego wszystkiego zupełnie dosyć, a pustka, które teraz go trawiła sprawiała, że równie dobrze mógłby w tym momencie nie żyć. Gdyby to działo się gdzie indziej pewnie tak by już było, bo Shikarui raczej pozwoliłby sobie na dużo więcej gdyby nie tyle ludzi dookoła. Wątpił w to, żeby tak się z nim cackał i czy skończyłoby się tylko na kopie w jaja. Powoli szedł w kierunku wyjścia nie oglądając się nawet za siebie. Spojrzał jeszcze w kierunku Youmu, która zdawała się szybko znaleźć towarzystwo na jego miejsce. Zdawało mu się, że w tym momencie każdy go opuścił. Nie był przecież niezastąpiony, nieprawdaż? Zawsze gdzieś na dalszym planie jako jakaś tam opcja. Gdyby nie to, że nie miał siły już nawet na emocje, to nawet zrobiłoby mu się smutno, ale w tej danej chwili odczuwał jedynie całe nic. Pustkę.
z.t.
0 x
- Aka
- Martwa postać
- Posty: 244
- Rejestracja: 4 lip 2019, o 21:04
- Wiek postaci: 23
- Ranga: Szczur
- Krótki wygląd: Wysoki i drobny brunet o niebieskich oczach, zazwyczaj chodzący w stonowanych kolorach. Widoczna blizna po podcięciu gardła.
- Widoczny ekwipunek: Katana, torba.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 624#p80624
- GG/Discord: Aka#1339
Re: Trybuna wschodnia
Asaka nie chciała słuchać, Kai więc jej pomogło, bo nie musiała być raniona dalej i dalej. Toshiro powinien był ją zostawić w spokoju i w ogóle nigdy, przenigdy nie traktować kogoś Genjutsu w takim miejscu jak ten.
- Co ten Uchiha miał w głowie? - przeszło mu przez myśl, gdy zauważył, jak brzydszy z Sanada szarżuje w ich kierunku. Wiedział, że jest szybki. Pamiętał ich pierwszy raz, w sensie spotkanie rzecz jasna. Gdy Shikarui rozbroił go tak szybko, że nawet nie zorientował się, co właściwie się stało. Teraz się zorientował - Sharingan mu pomógł. Nie zmieniło to abolutnie nic. Choćby skały srały, to nie zdążyłby zareagować i powstrzymać Shikaruia. Choć... w sumie to zrobił. Po prostu w tym momencie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że prawdopodobnie uratował Toshiro życie. Gdyby Shiki samemu dowiedział się, że jego żona jest pod wpływem Genjutsu... Aka nawet wolał sobie nie wyobrażać. Wiedział, do czego ten psychopata był zdolny w obronie tego, na czym mu zależało.
Cofnął się, widząc nadchodzącego kopniaka. Nie chciał się w to mieszać, nie chciał oberwać rykoszetem, ani tym bardziej dostać w krocze, jak poniektórzy.
- Ciekawy sposób na rozmowę. Wrzucenie kogoś w Genjutsu... - powiedział Aka, spoglądając na kulącego się Toshiro. Chłopak chyba w ostatnim możliwym momencie uratował się przed bezpłodnością. Mógł okłamać Shikaruia, mógł namieszać w głowie Asace, ale drugiego Uchihy, zwłaszcza z tak rozwiniętym Sharinganem nie mógł oszukać. A może naprawdę chciał porozmawiać, tylko był wyjątkowo upośledzony w relacjach międzyludzkich? Aka wcale by się nie zdziwił. W końcu to Uchiha, nie pierwszy, który potrafi wszystko spierdolić dlatego, że wszystko musi być tak, jak on chce. Chłopiec z Blizną na Szyi doskonale zdawał sobię z tego sprawę - przecież był taki sam. Wolałby patrzeć, jak jego królestwo upada. Wszystko albo nic.
Toshiro dołączył do Akiego. Do drugiej opcji.
Ludzie zaczęli się zbierać. W takim momencie jak ten cieszył się, że Shikarui po prostu od niego odszedł. Bez robienia scen, bez odgrywania dramatów. Chyba nie zniósłby takiego upokorzenia na oczach gapiów. Co innego dostać wpierdol na arenie, a co innego na trybunach. Zrobiło się dziwnie. Strasznie dziwnie. Aka nienawidził, gdy miał na sobie tyle spojrzeń - nie wiedział, czy ma się zapaść pod ziemię, czy uciekać jak najszybciej. Nie przepadał za byciem w centrum zdarzeń - nie wtedy, gdy nie dotyczyły jego samego.
Akiemu było żal tego chłopaka. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zorientować się, co tu się dzieje. Sam przez to przechodził, więc doskonale rozumiał czym jest odrzucenie. Kochał ją, czy może tylko byli przyjaciółmi? Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Cokolwiek było między nimi zostało zaprzepaszczone przez nieodpowiedzialne zachowanie Toshiro.
Nie miał szans i... chyba wreszcie to zrozumiał. Dobrze dla Toshiro - nie będzie żył w iluzji o wiele gorszej, niż najgorsze z Genjutsu. W iluzji, że cokolwiek znaczy dla Asaki. Bo nie znaczył dla niej nic. Pogardziła nim i... miała do tego pełne prawo. A on miał być prawo wściekły - tak, jak Aka był swego czasu wściekły na Shikaruia. Nie krzyczał jednak na niego, nie wrzucał go w iluzję i nie grał na jego emocjach. Pozwolił mu odejść, tak, jak sobie tego życzył. Podobno jeśli kogoś kochasz, to pozwalasz mu odejść.
Czerwień oczu zniknęła, gdy rozsądniejszy z rodziny Uchiha upewnił się, że Asaka lub Shikarui nie są uwięzieni w Genjutsu. Po trzech groźnych łzach nie było już śladu - jedynie smutny błękit oczu Akiego. Ten wzrok chyba właśnie powoli zdawał sobie sprawę z tego, że być może uratował Toshiro życie. W końcu zrozumiał, kim była złotooka. Żona Shikaruia. Za nikogo innego w życiu by tak nie zrobił. Nie zaryzykowałby swoich interesów dla pierwszej, lepszej kobiety.
Odszedł na bok, dając znać wszystkim zgromadzonym, że koniec przedstawienia i niech wracają oglądać walki na arenie, bo tutaj żadnej nie będzie. Spojrzał też na Shikaruia. Wzrok Akiego był nad wyraz spokojny i jeżeli Sanada pamiętał cokolwiek z ich wspólnej przeszłości, to wiedział, że Aka sugerował mu zostawić jego kuzyna w spokoju. W jego oczach nie było złości czy nienawiści, raczej... żal. Nie było sensu mścić się na Toshiro. I tak spotkała go już kara o wiele gorsza, niż cios w brzuch. Kto jak kto, ale niebieskooki doskonale wiedział, z czym teraz będzie musiał zmierzyć się Toshiro.
Pustka. Sanada z pewnością kochali siebie. Kochali też łamać serca.
- Co ten Uchiha miał w głowie? - przeszło mu przez myśl, gdy zauważył, jak brzydszy z Sanada szarżuje w ich kierunku. Wiedział, że jest szybki. Pamiętał ich pierwszy raz, w sensie spotkanie rzecz jasna. Gdy Shikarui rozbroił go tak szybko, że nawet nie zorientował się, co właściwie się stało. Teraz się zorientował - Sharingan mu pomógł. Nie zmieniło to abolutnie nic. Choćby skały srały, to nie zdążyłby zareagować i powstrzymać Shikaruia. Choć... w sumie to zrobił. Po prostu w tym momencie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że prawdopodobnie uratował Toshiro życie. Gdyby Shiki samemu dowiedział się, że jego żona jest pod wpływem Genjutsu... Aka nawet wolał sobie nie wyobrażać. Wiedział, do czego ten psychopata był zdolny w obronie tego, na czym mu zależało.
Cofnął się, widząc nadchodzącego kopniaka. Nie chciał się w to mieszać, nie chciał oberwać rykoszetem, ani tym bardziej dostać w krocze, jak poniektórzy.
- Ciekawy sposób na rozmowę. Wrzucenie kogoś w Genjutsu... - powiedział Aka, spoglądając na kulącego się Toshiro. Chłopak chyba w ostatnim możliwym momencie uratował się przed bezpłodnością. Mógł okłamać Shikaruia, mógł namieszać w głowie Asace, ale drugiego Uchihy, zwłaszcza z tak rozwiniętym Sharinganem nie mógł oszukać. A może naprawdę chciał porozmawiać, tylko był wyjątkowo upośledzony w relacjach międzyludzkich? Aka wcale by się nie zdziwił. W końcu to Uchiha, nie pierwszy, który potrafi wszystko spierdolić dlatego, że wszystko musi być tak, jak on chce. Chłopiec z Blizną na Szyi doskonale zdawał sobię z tego sprawę - przecież był taki sam. Wolałby patrzeć, jak jego królestwo upada. Wszystko albo nic.
Toshiro dołączył do Akiego. Do drugiej opcji.
Ludzie zaczęli się zbierać. W takim momencie jak ten cieszył się, że Shikarui po prostu od niego odszedł. Bez robienia scen, bez odgrywania dramatów. Chyba nie zniósłby takiego upokorzenia na oczach gapiów. Co innego dostać wpierdol na arenie, a co innego na trybunach. Zrobiło się dziwnie. Strasznie dziwnie. Aka nienawidził, gdy miał na sobie tyle spojrzeń - nie wiedział, czy ma się zapaść pod ziemię, czy uciekać jak najszybciej. Nie przepadał za byciem w centrum zdarzeń - nie wtedy, gdy nie dotyczyły jego samego.
Akiemu było żal tego chłopaka. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zorientować się, co tu się dzieje. Sam przez to przechodził, więc doskonale rozumiał czym jest odrzucenie. Kochał ją, czy może tylko byli przyjaciółmi? Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Cokolwiek było między nimi zostało zaprzepaszczone przez nieodpowiedzialne zachowanie Toshiro.
Nie miał szans i... chyba wreszcie to zrozumiał. Dobrze dla Toshiro - nie będzie żył w iluzji o wiele gorszej, niż najgorsze z Genjutsu. W iluzji, że cokolwiek znaczy dla Asaki. Bo nie znaczył dla niej nic. Pogardziła nim i... miała do tego pełne prawo. A on miał być prawo wściekły - tak, jak Aka był swego czasu wściekły na Shikaruia. Nie krzyczał jednak na niego, nie wrzucał go w iluzję i nie grał na jego emocjach. Pozwolił mu odejść, tak, jak sobie tego życzył. Podobno jeśli kogoś kochasz, to pozwalasz mu odejść.
Czerwień oczu zniknęła, gdy rozsądniejszy z rodziny Uchiha upewnił się, że Asaka lub Shikarui nie są uwięzieni w Genjutsu. Po trzech groźnych łzach nie było już śladu - jedynie smutny błękit oczu Akiego. Ten wzrok chyba właśnie powoli zdawał sobie sprawę z tego, że być może uratował Toshiro życie. W końcu zrozumiał, kim była złotooka. Żona Shikaruia. Za nikogo innego w życiu by tak nie zrobił. Nie zaryzykowałby swoich interesów dla pierwszej, lepszej kobiety.
Odszedł na bok, dając znać wszystkim zgromadzonym, że koniec przedstawienia i niech wracają oglądać walki na arenie, bo tutaj żadnej nie będzie. Spojrzał też na Shikaruia. Wzrok Akiego był nad wyraz spokojny i jeżeli Sanada pamiętał cokolwiek z ich wspólnej przeszłości, to wiedział, że Aka sugerował mu zostawić jego kuzyna w spokoju. W jego oczach nie było złości czy nienawiści, raczej... żal. Nie było sensu mścić się na Toshiro. I tak spotkała go już kara o wiele gorsza, niż cios w brzuch. Kto jak kto, ale niebieskooki doskonale wiedział, z czym teraz będzie musiał zmierzyć się Toshiro.
Pustka. Sanada z pewnością kochali siebie. Kochali też łamać serca.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości