Trybuna wschodnia
- Kuroi Kuma
- Posty: 1525
- Rejestracja: 23 lis 2017, o 20:52
- Wiek postaci: 43
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
- Widoczny ekwipunek: Gurda
Plecak
Wielki wachlarz - Link do KP: viewtopic.php?f=32&t=4367
- GG/Discord: Michu#5925
Re: Trybuna wschodnia
Ciekawym w tym wszystkim było jedno - niegdyś przyjaciel, obecnie wróg? Wcześniej ta trójka świetnie się dogadywała, przecież pod Iglicą to oni byli drugim trio w grupie zwiadowczej. Nie upłynęło wiele czasu, a tu proszę, zaczynało się robić nieco poważniej. Kopniak od Shika, którego ciało pokryło się symbolami zwiastującymi coś naprawdę nieprzyjemnego. To był właśnie punkt zapalny, który sprawił, że Staruszek spiął się do walki. Skoro przed nim był chłopaczek, który już uprzednio potrafił namieszać, by załatwić swoje sprawy, tak teraz mógł postąpić podobnie. Obecność strażników i Klepsydry działała pewnie jak inhibitor spowalniając rozgrywające się przed nimi wydarzenia, ale tylko tym nie mogli tego powstrzymać. Widział jak Toshiro odchodzi przepraszając, chociaż to on chwilę wcześniej otrzymał cios? Przepraszał też resztę, na co Kuroi skinął tylko głową, chociaż ten pewnie nawet tego nie dostrzegł. Był kawałek dalej, lecz przyniosło mu to ulgę. Małą, bowiem usłyszał słowo klucz - cholerstwo, które uprzednio prawie pozbawiło go życia.
-Genjutsu - powtórzył głucho za Aką (? serio nie wiem jak to odmienić). Charakterystyczna czerwień jego oczu tylko potwierdzała, że to nie było nic ciekawego. To samo powtórzyła i Asaka i wtedy w głowie Kumy zabłysła myśl, którą każdy wypominał jego stwórcy, że o niej głośno nie mówi, więc niech tak się stanie. Czy ktoś z ich grupy... wykorzystywał genjutsu? Niestety Asaka musiała dodać jeszcze jedno imię - wspomnienie pewnego sukinkota, który rozpoczął całe to szaleństwo. Nic to, wyglądało na to, że faktycznie to on wszystkich uśpił. Yami za to został słodziakiem roku w oczach Kumy, bo to całe pocieszanie Asaki było cudne. Gdyby mógł pewnie rozpłynąłby się teraz niczym ciasto na naleśniki i czekał, aż ktoś da mu więcej dżemora i nutelli. Może i czuł zażenowanie - jakby na to nie spojrzeć jego zachowanie po części takie było - ale w oczach Kumy został Bohaterem. Gdy wszyscy chcą rzucać się sobie do gardeł przychodził syn kupca i odstawiał paróweczki. Sytuacja nieco się rozluźniła, chociaż Siewca Chaosu dalej nosił na sobie niepokojące znaki. Kuroi zaś powoli zmuszał się do tego, by odpuścić, by przejść w stan spoczynku, dać rozwiązać tą sprawę innym. Nigdy do końca tak nie było, nie potrafił tak po prostu odpuścić, gdy jego instynkt bił na alarm. W jego głowie była kojąca myśl, że Pastuszek z Diabołkiem rozwiążą sami tę sprawę, tylko... a co jeśli sobie nie poradzą? Nie będzie Cię wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowali. Liczył jednak na to, że gdyby potrzebna była jego pomoc wyrwaliby go z tej jakby nie patrzeć przyjemnej pogawędki, zawołali jednym krótkim słowem, wspomnieniem osoby Staruszka. Skoro Kjosz dorwał jakiegoś typa z wielkim mieczem i pozwolił sobie na rozluźnienie, to czemu Ty nie możesz? - zapytał sam siebie, a Youmu mogła dostrzec, jak na chwilę dosłownie oderwał się od całego świata. Wpatrywał się tępo w przestrzeń przed sobą, w nieskończoność, która była hen daleko za horyzontem.
Pokręcił głową, wybudził się z tego koszmaru. Znowu był na arenie, popatrzył po wszystkich, każdego z osobna, było w porządku. Wędrował wzrokiem po kolejnych osobach, by w końcu natrafić na bezdenną toń oczu, w które dał się ponownie wciągnąć. Zanurzył się w nich całkowicie, pozwalając sobie na chwilę przyjemności. Zapomniał o wspomnieniu wojny, o drzewach małych czy dużych, pal je licho. Odetchnął głębiej, uspokoił się, wrócił. Znowu mógł usiąść wygodniej, znowu mógł oddać się rozmowie. Nie komentował nic odnośnie domniemanego bycia żałosnym - ponownie nie było to potrzebne. Młodziutka widziała tylko kawałek, wycięty skrawek tego, co chciał jej pokazać. Jej opinia nie miała tutaj większego znaczenia, była subiektywna - podobnie jak i jego. Każdy postrzegał świat na swój sposób, inaczej interpretował to, co się dookoła niego dzieje. Jaki był kiedyś? Pasywny - przyszło mu do głowy, gdy to pytanie rozbrzmiało w jego głowie. Zdała od wszystkiego, odcinając się od każdej pierdoły, która mogłaby zostać jego słabszą stroną. Wtedy wydawało się to być rozsądne, było najlepszą z możliwych opcji, lecz czas pokazał, że pewne rzeczy powinny zostać zmienione.
-Z całą pewnością. - Pustynny Pogrom, ach jakże nazwa była adekwatna do tego, co wtedy się działo. Od tych wydarzeń minęło już trochę czasu i sytuacja nieco się zmieniła. Niechęć w pewnych ludziach dalej pozostała, ale Kuroi nie przykładał do tego większej uwagi no i cóż... nawet poznał jedną Kaguyę, która okazała się być całkiem rozsądną. Zaskoczyła go za to reakcja dziewczyny na to, co się odjaniepawlało tuż przed nimi. Cyrk, chichot, zupełnie jakby to był żart. Może nie zdawała sobie sprawy, a może oczekiwała, że zaraz dojdzie do rękoczynów. Wyglądała na zawiedzioną widząc, że emocje zaczynały opadać, ludzie dają sobie spokój i wracając do nieco luźniejszych tematów, niż czyjeś dramy. Spoglądał na nią, jak wymazuje jedną pozycję z listy. A więc jednak?
-Mówisz? - dopytał na wszelki wypadek, po czym odebrał kartkę i popatrzył się na nią raz jeszcze. Na kilka haseł, które ponoć miały go obrazować, przedstawiać jego... wady? Zaśmiał się pod nosem, pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby role miały się odwrócić, co on by napisał na kartce dla niej? Ile znalazłby rzeczy, które były według niego negatywne? Zapewne znalazłoby się kilka, lecz ta pewnie nawet by na nie nie spojrzała. Arogancja - pierwsza rzecz, którą by musiał dodać na karteczkę. Schował ponownie karteczkę do notesu uprzednio ją składając na pół, potem wszystko wrzucił ponownie do torby. Zamknął ją, poklepał ot tak, z przyzwyczajenia. Przez chwilę miał ochotę wziąć ten zwitek papieru, unieść przed sobą, a drugą ręką przy pomocy zapalniczki spalić go na popiół. Coś jednak go przed tym powstrzymało, mówiło mu że nie powinien tego robić. Takie małe przedmioty budziły bowiem najwięcej wspomnień. Te będą mu przypominać o jednej pozytywnej rzeczy, która towarzyszyła mu przez cały ten "cyrk".
-Z tego co widziałem, to wiele ciekawego się na tej arenie nie wydarzy. Chyba, że ktoś nas mocno zaskoczy. Pozostaje tylko jedna rzecz... wiem skąd jesteś, jak chcesz być postrzegana tylko tajemnicą pozostaje jak się nazywasz - imiona były ważne. Opisywały osobę, pozwalały ją rozpoznać w opowieści, rozchodziły się pocztą pantoflową, ale co najważniejsze to to, że łatwiej było kogoś nazwać. Mógł używać różnych określeń jak damulka, czarnowłosa, jak cokolwiek innego, co przychodziło mu na myśli jeżeli chodzi o jej wygląd czy charakter, lecz tego brakowało mu do pełni tego obrazka. Tego, co zdecydowana większość ogłaszała jako pierwsze słowa, nosiła z dumą i dodała do nich tytuł jak Asagi. Do niego to pasowało, do dumnego wojownika, który reprezentował zarówno swoją szkołę jak i samego siebie w równym stopniu.
-Sam bym się przedstawił, ale na to już za późno... - bowiem jego imię już wspomniał Shik, który odchodził od towarzystwa na bok. Czy to było dobrze, czy też źle? To miało się dopiero okazać, jednak Kuroi popatrzył na Seinara lub Ocirka tak na wszelki wypadek, czy nie potrzebują pomocy. Jeżeli wszystko było w porządku, mógł zostać, w przeciwnym razie popędziłby im nie oglądając się za siebie. Nanatsuki za to mogła chyba po raz pierwszy zobaczyć, że całą swoją uwagę Piaskowy odwrócił od niej. Wcześniej zawsze było to tylko spojrzenie, ot tak muśnięcie wzrokiem. Teraz jednak czuł, że sytuacja może się zmienić w każdej chwili, a wolisz mieć na sobie gacie, gdy ktoś zaatakuje Cię w klopie. Przyjemnie mu się rozmawiało z dziewczyną, było w tym coś kojącego, z nutą niepewności. To chyba najlepsze określenie, bowiem ta sprawiała, że człowiek chciał więcej, chciał grzebać dalej i głębiej, chociaż nie wiedział czy cokolwiek tam znajdzie. Porównanie ze studnią było aż nad to trafione, chociaż Kuma obecnie brodził palcem po jej tafli, czasami mocniej ją zaburzając.
-Po co tutaj tak naprawdę przyszłaś? - pacnął po raz kolejny obserwując w jaki sposób tym razem zachowa, czy wzburzy się, czy pozostanie niewzruszona? Czy ponownie pojawi się ta obojętność, a może jednak zaciekawienie. Nie pasowała mu do kogoś, kto po prostu przyjdzie popatrzeć jak młodziki naparzają się po facjatach.
-Genjutsu - powtórzył głucho za Aką (? serio nie wiem jak to odmienić). Charakterystyczna czerwień jego oczu tylko potwierdzała, że to nie było nic ciekawego. To samo powtórzyła i Asaka i wtedy w głowie Kumy zabłysła myśl, którą każdy wypominał jego stwórcy, że o niej głośno nie mówi, więc niech tak się stanie. Czy ktoś z ich grupy... wykorzystywał genjutsu? Niestety Asaka musiała dodać jeszcze jedno imię - wspomnienie pewnego sukinkota, który rozpoczął całe to szaleństwo. Nic to, wyglądało na to, że faktycznie to on wszystkich uśpił. Yami za to został słodziakiem roku w oczach Kumy, bo to całe pocieszanie Asaki było cudne. Gdyby mógł pewnie rozpłynąłby się teraz niczym ciasto na naleśniki i czekał, aż ktoś da mu więcej dżemora i nutelli. Może i czuł zażenowanie - jakby na to nie spojrzeć jego zachowanie po części takie było - ale w oczach Kumy został Bohaterem. Gdy wszyscy chcą rzucać się sobie do gardeł przychodził syn kupca i odstawiał paróweczki. Sytuacja nieco się rozluźniła, chociaż Siewca Chaosu dalej nosił na sobie niepokojące znaki. Kuroi zaś powoli zmuszał się do tego, by odpuścić, by przejść w stan spoczynku, dać rozwiązać tą sprawę innym. Nigdy do końca tak nie było, nie potrafił tak po prostu odpuścić, gdy jego instynkt bił na alarm. W jego głowie była kojąca myśl, że Pastuszek z Diabołkiem rozwiążą sami tę sprawę, tylko... a co jeśli sobie nie poradzą? Nie będzie Cię wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowali. Liczył jednak na to, że gdyby potrzebna była jego pomoc wyrwaliby go z tej jakby nie patrzeć przyjemnej pogawędki, zawołali jednym krótkim słowem, wspomnieniem osoby Staruszka. Skoro Kjosz dorwał jakiegoś typa z wielkim mieczem i pozwolił sobie na rozluźnienie, to czemu Ty nie możesz? - zapytał sam siebie, a Youmu mogła dostrzec, jak na chwilę dosłownie oderwał się od całego świata. Wpatrywał się tępo w przestrzeń przed sobą, w nieskończoność, która była hen daleko za horyzontem.
Pokręcił głową, wybudził się z tego koszmaru. Znowu był na arenie, popatrzył po wszystkich, każdego z osobna, było w porządku. Wędrował wzrokiem po kolejnych osobach, by w końcu natrafić na bezdenną toń oczu, w które dał się ponownie wciągnąć. Zanurzył się w nich całkowicie, pozwalając sobie na chwilę przyjemności. Zapomniał o wspomnieniu wojny, o drzewach małych czy dużych, pal je licho. Odetchnął głębiej, uspokoił się, wrócił. Znowu mógł usiąść wygodniej, znowu mógł oddać się rozmowie. Nie komentował nic odnośnie domniemanego bycia żałosnym - ponownie nie było to potrzebne. Młodziutka widziała tylko kawałek, wycięty skrawek tego, co chciał jej pokazać. Jej opinia nie miała tutaj większego znaczenia, była subiektywna - podobnie jak i jego. Każdy postrzegał świat na swój sposób, inaczej interpretował to, co się dookoła niego dzieje. Jaki był kiedyś? Pasywny - przyszło mu do głowy, gdy to pytanie rozbrzmiało w jego głowie. Zdała od wszystkiego, odcinając się od każdej pierdoły, która mogłaby zostać jego słabszą stroną. Wtedy wydawało się to być rozsądne, było najlepszą z możliwych opcji, lecz czas pokazał, że pewne rzeczy powinny zostać zmienione.
-Z całą pewnością. - Pustynny Pogrom, ach jakże nazwa była adekwatna do tego, co wtedy się działo. Od tych wydarzeń minęło już trochę czasu i sytuacja nieco się zmieniła. Niechęć w pewnych ludziach dalej pozostała, ale Kuroi nie przykładał do tego większej uwagi no i cóż... nawet poznał jedną Kaguyę, która okazała się być całkiem rozsądną. Zaskoczyła go za to reakcja dziewczyny na to, co się odjaniepawlało tuż przed nimi. Cyrk, chichot, zupełnie jakby to był żart. Może nie zdawała sobie sprawy, a może oczekiwała, że zaraz dojdzie do rękoczynów. Wyglądała na zawiedzioną widząc, że emocje zaczynały opadać, ludzie dają sobie spokój i wracając do nieco luźniejszych tematów, niż czyjeś dramy. Spoglądał na nią, jak wymazuje jedną pozycję z listy. A więc jednak?
-Mówisz? - dopytał na wszelki wypadek, po czym odebrał kartkę i popatrzył się na nią raz jeszcze. Na kilka haseł, które ponoć miały go obrazować, przedstawiać jego... wady? Zaśmiał się pod nosem, pokręcił głową z niedowierzaniem. Gdyby role miały się odwrócić, co on by napisał na kartce dla niej? Ile znalazłby rzeczy, które były według niego negatywne? Zapewne znalazłoby się kilka, lecz ta pewnie nawet by na nie nie spojrzała. Arogancja - pierwsza rzecz, którą by musiał dodać na karteczkę. Schował ponownie karteczkę do notesu uprzednio ją składając na pół, potem wszystko wrzucił ponownie do torby. Zamknął ją, poklepał ot tak, z przyzwyczajenia. Przez chwilę miał ochotę wziąć ten zwitek papieru, unieść przed sobą, a drugą ręką przy pomocy zapalniczki spalić go na popiół. Coś jednak go przed tym powstrzymało, mówiło mu że nie powinien tego robić. Takie małe przedmioty budziły bowiem najwięcej wspomnień. Te będą mu przypominać o jednej pozytywnej rzeczy, która towarzyszyła mu przez cały ten "cyrk".
-Z tego co widziałem, to wiele ciekawego się na tej arenie nie wydarzy. Chyba, że ktoś nas mocno zaskoczy. Pozostaje tylko jedna rzecz... wiem skąd jesteś, jak chcesz być postrzegana tylko tajemnicą pozostaje jak się nazywasz - imiona były ważne. Opisywały osobę, pozwalały ją rozpoznać w opowieści, rozchodziły się pocztą pantoflową, ale co najważniejsze to to, że łatwiej było kogoś nazwać. Mógł używać różnych określeń jak damulka, czarnowłosa, jak cokolwiek innego, co przychodziło mu na myśli jeżeli chodzi o jej wygląd czy charakter, lecz tego brakowało mu do pełni tego obrazka. Tego, co zdecydowana większość ogłaszała jako pierwsze słowa, nosiła z dumą i dodała do nich tytuł jak Asagi. Do niego to pasowało, do dumnego wojownika, który reprezentował zarówno swoją szkołę jak i samego siebie w równym stopniu.
-Sam bym się przedstawił, ale na to już za późno... - bowiem jego imię już wspomniał Shik, który odchodził od towarzystwa na bok. Czy to było dobrze, czy też źle? To miało się dopiero okazać, jednak Kuroi popatrzył na Seinara lub Ocirka tak na wszelki wypadek, czy nie potrzebują pomocy. Jeżeli wszystko było w porządku, mógł zostać, w przeciwnym razie popędziłby im nie oglądając się za siebie. Nanatsuki za to mogła chyba po raz pierwszy zobaczyć, że całą swoją uwagę Piaskowy odwrócił od niej. Wcześniej zawsze było to tylko spojrzenie, ot tak muśnięcie wzrokiem. Teraz jednak czuł, że sytuacja może się zmienić w każdej chwili, a wolisz mieć na sobie gacie, gdy ktoś zaatakuje Cię w klopie. Przyjemnie mu się rozmawiało z dziewczyną, było w tym coś kojącego, z nutą niepewności. To chyba najlepsze określenie, bowiem ta sprawiała, że człowiek chciał więcej, chciał grzebać dalej i głębiej, chociaż nie wiedział czy cokolwiek tam znajdzie. Porównanie ze studnią było aż nad to trafione, chociaż Kuma obecnie brodził palcem po jej tafli, czasami mocniej ją zaburzając.
-Po co tutaj tak naprawdę przyszłaś? - pacnął po raz kolejny obserwując w jaki sposób tym razem zachowa, czy wzburzy się, czy pozostanie niewzruszona? Czy ponownie pojawi się ta obojętność, a może jednak zaciekawienie. Nie pasowała mu do kogoś, kto po prostu przyjdzie popatrzeć jak młodziki naparzają się po facjatach.
0 x
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Trybuna wschodnia
- Otwarty i chętny poznawania nowego świata – te słowa łatwo opisywały ciekawość czerwonookiego. Shiroyasha nie czekał na nic innego jak nowości. Coś co może zwrócić jego uwagę, czy to tyłek Asaki czy to miecz Natsu, którego nawet nie znał. Rozczochrany biały włos zapomniał już o przypalonym palcu, teraz był zajęty ekscytacją, która spowijała całe jego ciało, jak w momencie sięgnięcia po chakrę demona. To cudowne uczucie, ta nutka adrenaliny i endorfiny w jednym. Ten miecz był kocurem. Telepało nim wręcz, jednak nigdy nie chciał go chwycić. Nigdy nie wysunąłby ręki po czyjąś własność. Co jak co, ale złodziejem nie był. Hieną cmentarną? Prędzej, jednak nigdy złodziejem. Widząc, że zamaskowany wojownik sięgnął po rękojeść trochę się zdystansował, jego oczy się zmrużyły, a z ust wydobył się charakterystyczny dźwięk wypuszczanego powietrza. „Atakuje?” Zapytawszy siebie, wyglądało na to, że jednak nie, więc mógł zluzować, a na jego twarzy ponownie zawitał uśmiech i szczere zainteresowanie. Gość nie wyglądał na groźnego, jednak jego postura wskazywała na to, że chcąc nie chcąc był silny. Kto będący wielkości miecza mógłby nim walczyć? No właśnie.
Jego odpowiedź była cwana. Na nią zareagował tak jak powinien, wciąż dzierżąc papierosa i podpalając go w ustach bez użycia rąk. - Akurat twój wygląda jak tasak do filetowania. Na trochę większe rybki… - powiedziawszy, wyciągnął lewą dłoń i odjął papierosa z ust by wypuścić dym ku górze. Zainteresowany słuchał dalej, dowiadując się o nazwie tego oręża. - Miecz Kata? Jesteś miejskim egzekutorem czy jak?! - zapytał głupkowato, wiedząc, że gość na pierwszy rzut oka jest shinobi, ale dlaczego by się nie przekomarzać, w końcu on zaczął! Nie kontynuował jednak zaczepki słownej i pokazówki. Już za wiele działo się na trybunach.
Na pytanie o jego fascynacje, już się wyprostował, nie chcąc jednak zasłaniać widoku, więc ustawił się bardziej bokiem, odpowiadając i przy okazji odsłaniając kawały płaszcza, które ujawniły kolejno od lewego uda przewieszoną katanę, samurajską. Na prawym udzie wakizashi, a z tyłu na lędźwi położony niemal horyzontalnie miecz obosieczny: - Szermierzem, owszem, ale nigdy nie walczyłem tak potężnym ostrzem jak Kubikiriboucho. Dlatego go zazdroszczę, owszem. Żaden pan, mów mi Kyu. Shiroyasha Kyu z klanu Uchiha. Miło mi panie? - zagaił, delikatnie chyląc głowę. Wiedział, że nie był nikim istotnym. Nikim ważnym, nikim kto by się wyróżniał. Może klan Uchiha go zna – w końcu był wszędobylskim shinobi, weteranem wojny. Mimo to nie spodziewał się być gdziekolwiek rozpoznanym tutaj, w Yinzin.
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Trybuna wschodnia
Cóż, wygląda na to że naprawdę trafił mu się rzadko spotykany przypadek. Młodzieniec, który ostatecznie przedstawił się Natsumemu jako Shiroyasha Kyu, okazał się być nie tylko szermierzem, ale przy tym osobą bardzo wprawną w wysławianiu się i odpowiadaniu pięknym za nadobne. Od razu wyłapał sarkazm, i samemu odpowiedział w sposób równie żartobliwie bezczelny. Yuki kiwnął głową, uśmiechając się za maską. Potrafił docenić dobrą ripostę. Białowłosy zachowywał się nad wyraz energicznie, i nawet na sekundę nie zwalniał tempa - na bieżąco reagował na gesty i ruchy klona. Kiedy kopia Yukiego sięgnęła na wszelki wypadek po rękojeść Kubikiriboucho, ten widocznie się napiął, przygotowany na to że zamaskowany wojownik może się nagle na niego rzucić. Dość szybko jednak załapał, że to była tylko kwestia upewnienia się że ten nagle nie sięgnie po miecz. Przynajmniej tyle, że widać było że tego jednak nie planował. Tym lepiej dla niego.
-Filetować jeszcze nie próbowałem - powiedział, pozwalając sobie na cichy śmiech jako formę docenienia przytyku ze strony Kyu. - Aczkolwiek fakt, tym tałatajstwem to pewnie nawet rekina dałby radę pociąć na grilla. Muszę to kiedyś przetestować.
Bezwiednie przejechał dłonią po boku Miecza Kata, słuchając kolejnej riposty ze strony Shiroyashy. I ponownie pozwolił sobie na uśmiech, którego ten zapewne nie miał szans zobaczyć.
-Miejskim egzekutorem, huh... nie, raczej nie. Ale jeśli ktoś jest gotów sypnąć groszem, to mógłbym na chwilę stać się egzekutorem na zlecenie.[ - Parsknął śmiechem. - Czasem takie zlecenia okazują się znacznie ciekawsze niż dałoby się pomyśleć. Właśnie podczas jednego z nich znalazłem to cudeńko.
Wsparł na chwilę głowę na dłoni, zamyślony.
-... ciekawe, jak wiele takich broni istnieje na całym świecie. Zapomnianych, albo w nieodpowiednich rękach...
Ostatecznie jednak się otrząsnął, i ponownie spojrzał na siedzącego przed nim białowłosego. Mężczyzna był zupełnie w transie, dalej obserwując ostrze z podziwem. Nie umknęło mu również to, że co jakiś czas Kyu patrzył również na niego, jak gdyby oceniająco. Po części mu się nie dziwił - Yuki nie należał do ludzi wysokich, a osoba dzierżąca tego typu tasak raczej była uosabiana z jakimś gigantem, który potrafiłby tą bronią wymachiwać jak pogięty. No, używanie tak wielkiego ostrza wymagało trochę finezji, musiał przyznać - ale wykorzystany w odpowiedni sposób, Miecz Kata potrafił robić dewastujące wrażenie. Nie mówiąc o tym, że miecz ten odwracał uwagę od wiszącej u paska Yukiego katany - a to właśnie ona była jego naczelnym orężem, po który sięgał tylko kiedy naprawdę chciał kogoś pozbawić życia.
Ostatnio na szczęście nie musiał go używać zbyt często.
-W takim razie miło mi poznać kompana w sztuce szermierczej. Zawsze miło poznać kogoś kto potrafi docenić tę umiejętność. Akahoshi Kensei. Możesz po prostu mówić Kensei - powiedział pogodnie. Może i był narwany, ale Kyu zdawał się być człowiekiem bardzo szczerym - a takim zwykle można dać chociaż częściowe zaufanie.
-Filetować jeszcze nie próbowałem - powiedział, pozwalając sobie na cichy śmiech jako formę docenienia przytyku ze strony Kyu. - Aczkolwiek fakt, tym tałatajstwem to pewnie nawet rekina dałby radę pociąć na grilla. Muszę to kiedyś przetestować.
Bezwiednie przejechał dłonią po boku Miecza Kata, słuchając kolejnej riposty ze strony Shiroyashy. I ponownie pozwolił sobie na uśmiech, którego ten zapewne nie miał szans zobaczyć.
-Miejskim egzekutorem, huh... nie, raczej nie. Ale jeśli ktoś jest gotów sypnąć groszem, to mógłbym na chwilę stać się egzekutorem na zlecenie.[ - Parsknął śmiechem. - Czasem takie zlecenia okazują się znacznie ciekawsze niż dałoby się pomyśleć. Właśnie podczas jednego z nich znalazłem to cudeńko.
Wsparł na chwilę głowę na dłoni, zamyślony.
-... ciekawe, jak wiele takich broni istnieje na całym świecie. Zapomnianych, albo w nieodpowiednich rękach...
Ostatecznie jednak się otrząsnął, i ponownie spojrzał na siedzącego przed nim białowłosego. Mężczyzna był zupełnie w transie, dalej obserwując ostrze z podziwem. Nie umknęło mu również to, że co jakiś czas Kyu patrzył również na niego, jak gdyby oceniająco. Po części mu się nie dziwił - Yuki nie należał do ludzi wysokich, a osoba dzierżąca tego typu tasak raczej była uosabiana z jakimś gigantem, który potrafiłby tą bronią wymachiwać jak pogięty. No, używanie tak wielkiego ostrza wymagało trochę finezji, musiał przyznać - ale wykorzystany w odpowiedni sposób, Miecz Kata potrafił robić dewastujące wrażenie. Nie mówiąc o tym, że miecz ten odwracał uwagę od wiszącej u paska Yukiego katany - a to właśnie ona była jego naczelnym orężem, po który sięgał tylko kiedy naprawdę chciał kogoś pozbawić życia.
Ostatnio na szczęście nie musiał go używać zbyt często.
-W takim razie miło mi poznać kompana w sztuce szermierczej. Zawsze miło poznać kogoś kto potrafi docenić tę umiejętność. Akahoshi Kensei. Możesz po prostu mówić Kensei - powiedział pogodnie. Może i był narwany, ale Kyu zdawał się być człowiekiem bardzo szczerym - a takim zwykle można dać chociaż częściowe zaufanie.
0 x
- Akarui
- Postać porzucona
- Posty: 1567
- Rejestracja: 8 cze 2017, o 01:03
- Krótki wygląd: Jak na avku brązowy płaszcz z kożuszkiem - mamy zimę! ;)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=54569#p54569
Re: Trybuna wschodnia
No to od początku, bo trochę się działo.
Jak miód na uszy Akaruiaego spłynęła wiadomość, iż mężczyzna może zabrać się po turnieju razem z Klepsydrą, by pogadać o sprawach ważnych i ważniejszych, na które nie ma miejsca na zatłoczonej i gwarnej Arenie NIebiańskiego Lustra. Informacja wielce ciesząca, więc to jasne, że od razu pokazał ten swój szczery uśmiech Księciu Pustyni. Potem dotarło do niego, że nic nie wie na temat wojny pomiędzy prowincjami Midori i Kaigan, ale i w tym lider Zegarków mógł pomóc, opowiadając chociaż fragment swoich własnych przygód po akcji pod Iglicą. Każda wojna to zła rzecz, jednak takie potyczki na wyniszczenie, krycie się po lasach, drętwota działań i opieszałość dowódców... A może jest jakiś sposób, by ją szybciej zakończyć?
Na trybunach wybuchła jakaś awantura. Zaczęła się od całkiem głośnego liścia wyprowadzonego przez białowłosą kobietę w kierunku jednego z młodszych chłopaków. Potem krzyki, przekleństwa, aż w końcu pojawili się miejscowi strażnicy, chcący załagodzić spór w zarodku, by inni mogli dalej oglądać pojedynki. Samuraj w zielonkawej zbroi ruszył w tamtym kierunku. W końcu Ichirou nazywał go szogunem, to do czegoś zobowiązywało. Sam Piaskowy Książę również poszedł w tamtym kierunku, jak też drugi samuraj z pięknym emblematem żurawia, jeśli dobrze pamiętał skrawki rozmowy sam Akarui. Medyk spojrzał się w bok, na Kyoushi'ego. Tyle, na ile znał swojego kompana, ten również ruszy w kierunku całej potencjalnej zadymy, i się nie mylił. Medyk został sam, opierając się elegancko o barierkę i obserwując całą sytuację. Na szczęście, skończyło się na rozdzieleniu awanturujących się. Cóż, kolejna drama przynajmniej na chwilę zażegnana. Shiroyasha w całej tej sytuacji udał się do Yami'ego, chcąc go trochę odciągnąć od całej scenki, co było dość mądrym zachowaniem. Na szczęście nie było potrzeby, a sprawa sama się unormowała.
Klepsydra nie wróciła na swoje miejsca koło medyka. Część postanowiła udać się w kierunku wyjścia, widocznie mieli do załatwienia jakieś swoje sprawy. Medyk wrócił do oglądania widowiska. Chłopak operujący piaskiem okazał się szybszy od członka klanu Douhito. Została jedna walka, choć nie przyciągała zbytnio uwagi. Wtem do Akarui'ego wrócił jego fumfel, Kyoushi. Medyk krótko spytał: - Czy ja dobrze słyszałem, że ktoś padł ofiarą jakiegoś genjutsu? Potem Kyoushi zaproponował bucha z pamiętnych fajeczek, które zdobyli jeszcze w Midori, a Tozawa postanowił zaskoczyć przyjaciela. Złapał za wystawionego peta mówiąc: - A co mi tam. Po paru zaciągnięciach chyba nie wrócę w szpony nałogu? Po czym złapał soczystego bucha, a wypuszczając wyszeptał: - O mroczna matko pożądania, znów ssę twój dymiący cyc... (<Click!>)
Po chwili ciut dziwnej zadumy zaciągnął się jeszcze raz i oddał resztę skręta białowłosemu, dalej obserwując ostatnią walkę. Wtem jednak ktoś prawdopodobnie niechcący szturchnął Kyoushi'ego, co wywołało u niego niemałe poruszenie. Reakcja była natychmiastowa i spodziewana przez medyka. Widział, że nie uspokoi swojego kolegi i będzie musiał zaraz pewnie łagodzić sytuację, więc jedynie się odwrócił i czekał na swoją kolej, by móc coś powiedzieć. Na szczęście temat popchnięcia padł na drugi plan, gdyż główną atrakcją tej sceny był ogromny kawał żelastwa noszony przez zamaskowanego mężczyznę. Sam Białowłosy wykrzyczał dokładnie to, co czerwonooki miał na myśli. Potworne Bydlę! Jak tym operować podczas walki! Zamaskowany mężczyzna przedstawił nam swój tasak, Kubikiriboucho. Medykowi coś zaczęło świtać w głowie, ale czy na pewno? A ten głos, lekko dudnił w zakamarkach pamięci... Tozawa postanowił dołączyć do przedstawiania się swojego kompana: - Równiez jestem pod wrażeniem. Osobę trafioną za pomocą tej broni już raczej bym nie poskłądał do kupy... Jestem Akarui. Czy... Czy my się już skądś nie znamy?
Dotyczy: Icir, obserwacje akcji i jej uczestniczy w formie przemyśleń, Kyoushi, Natsume.
Jak miód na uszy Akaruiaego spłynęła wiadomość, iż mężczyzna może zabrać się po turnieju razem z Klepsydrą, by pogadać o sprawach ważnych i ważniejszych, na które nie ma miejsca na zatłoczonej i gwarnej Arenie NIebiańskiego Lustra. Informacja wielce ciesząca, więc to jasne, że od razu pokazał ten swój szczery uśmiech Księciu Pustyni. Potem dotarło do niego, że nic nie wie na temat wojny pomiędzy prowincjami Midori i Kaigan, ale i w tym lider Zegarków mógł pomóc, opowiadając chociaż fragment swoich własnych przygód po akcji pod Iglicą. Każda wojna to zła rzecz, jednak takie potyczki na wyniszczenie, krycie się po lasach, drętwota działań i opieszałość dowódców... A może jest jakiś sposób, by ją szybciej zakończyć?
Na trybunach wybuchła jakaś awantura. Zaczęła się od całkiem głośnego liścia wyprowadzonego przez białowłosą kobietę w kierunku jednego z młodszych chłopaków. Potem krzyki, przekleństwa, aż w końcu pojawili się miejscowi strażnicy, chcący załagodzić spór w zarodku, by inni mogli dalej oglądać pojedynki. Samuraj w zielonkawej zbroi ruszył w tamtym kierunku. W końcu Ichirou nazywał go szogunem, to do czegoś zobowiązywało. Sam Piaskowy Książę również poszedł w tamtym kierunku, jak też drugi samuraj z pięknym emblematem żurawia, jeśli dobrze pamiętał skrawki rozmowy sam Akarui. Medyk spojrzał się w bok, na Kyoushi'ego. Tyle, na ile znał swojego kompana, ten również ruszy w kierunku całej potencjalnej zadymy, i się nie mylił. Medyk został sam, opierając się elegancko o barierkę i obserwując całą sytuację. Na szczęście, skończyło się na rozdzieleniu awanturujących się. Cóż, kolejna drama przynajmniej na chwilę zażegnana. Shiroyasha w całej tej sytuacji udał się do Yami'ego, chcąc go trochę odciągnąć od całej scenki, co było dość mądrym zachowaniem. Na szczęście nie było potrzeby, a sprawa sama się unormowała.
Klepsydra nie wróciła na swoje miejsca koło medyka. Część postanowiła udać się w kierunku wyjścia, widocznie mieli do załatwienia jakieś swoje sprawy. Medyk wrócił do oglądania widowiska. Chłopak operujący piaskiem okazał się szybszy od członka klanu Douhito. Została jedna walka, choć nie przyciągała zbytnio uwagi. Wtem do Akarui'ego wrócił jego fumfel, Kyoushi. Medyk krótko spytał: - Czy ja dobrze słyszałem, że ktoś padł ofiarą jakiegoś genjutsu? Potem Kyoushi zaproponował bucha z pamiętnych fajeczek, które zdobyli jeszcze w Midori, a Tozawa postanowił zaskoczyć przyjaciela. Złapał za wystawionego peta mówiąc: - A co mi tam. Po paru zaciągnięciach chyba nie wrócę w szpony nałogu? Po czym złapał soczystego bucha, a wypuszczając wyszeptał: - O mroczna matko pożądania, znów ssę twój dymiący cyc... (<Click!>)
Po chwili ciut dziwnej zadumy zaciągnął się jeszcze raz i oddał resztę skręta białowłosemu, dalej obserwując ostatnią walkę. Wtem jednak ktoś prawdopodobnie niechcący szturchnął Kyoushi'ego, co wywołało u niego niemałe poruszenie. Reakcja była natychmiastowa i spodziewana przez medyka. Widział, że nie uspokoi swojego kolegi i będzie musiał zaraz pewnie łagodzić sytuację, więc jedynie się odwrócił i czekał na swoją kolej, by móc coś powiedzieć. Na szczęście temat popchnięcia padł na drugi plan, gdyż główną atrakcją tej sceny był ogromny kawał żelastwa noszony przez zamaskowanego mężczyznę. Sam Białowłosy wykrzyczał dokładnie to, co czerwonooki miał na myśli. Potworne Bydlę! Jak tym operować podczas walki! Zamaskowany mężczyzna przedstawił nam swój tasak, Kubikiriboucho. Medykowi coś zaczęło świtać w głowie, ale czy na pewno? A ten głos, lekko dudnił w zakamarkach pamięci... Tozawa postanowił dołączyć do przedstawiania się swojego kompana: - Równiez jestem pod wrażeniem. Osobę trafioną za pomocą tej broni już raczej bym nie poskłądał do kupy... Jestem Akarui. Czy... Czy my się już skądś nie znamy?
Dotyczy: Icir, obserwacje akcji i jej uczestniczy w formie przemyśleń, Kyoushi, Natsume.
0 x
MOWA
- Aka
- Martwa postać
- Posty: 244
- Rejestracja: 4 lip 2019, o 21:04
- Wiek postaci: 23
- Ranga: Szczur
- Krótki wygląd: Wysoki i drobny brunet o niebieskich oczach, zazwyczaj chodzący w stonowanych kolorach. Widoczna blizna po podcięciu gardła.
- Widoczny ekwipunek: Katana, torba.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 624#p80624
- GG/Discord: Aka#1339
Re: Trybuna wschodnia
Asaka tak mało o nim wiedziała. Zaskakująco mało. Może Shikarui po prostu jej o nim nie mówił? W sumie nie zdziwiłoby go, gdyby tak było. W końcu nie było czym się chwalić - Aka w życiu Shikaruia zapewne byłby zapisany w rubryczce "porażki".
Czasami żałował, że poznał Shikaruia. Praktycznie od roku nie było dnia, żeby o nim nie myślał. Zwłaszcza w swoje urodziny, które musiał spędzać samotnie. Shikarui może i pomógł mu w rozwinięciu Sharingana, był tego przyczyną, ale to co się działo potem... Uchiha momentami nie wiedział, czy było warto.
Czuł lekki niepokój, ale zaśmiał się pod nosem, gdy usłyszał, że nie musi składać takich obietnic. Asaka nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliła.
- Nie wątpię, że jesteś silną kobietą, widziałem przed chwilą twoje zdolności. Ale Twój mąż by mnie zabił, gdyby coś Ci się stało, a ja przypadkiem byłbym obok. - spojrzał na nią, a jego ton byl śmiertelnie poważny. Teraz jego dawny przyjaciel mógł odejść, ale kto jak kto, Aka doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że on patrzy. Cała ta ściema z klanem Jugo zawsze go bawiła. - Bo go to akurat znam. - chyba nawet bardziej, niż Asaka mogła przypuszczać. Zastanawiało go, czy złotooka zaczynała rozumieć, kim jest Chłopiec z Blizną na Szyi, stojący obok niej. Shikarui chyba nie miał zbyt dużo przyjaciół, nieprawdaż? O ile tak można było nazywać Akiego, bo teraz między nimi nie było absolutnie nic - praktycznie obcy sobie ludzie. Przynajmniej z perspektywy Akiego. Przynajmniej z pozoru. - Jestem jego starym znajomym. - nie skłamał, w żadnym wypadku. Nie odważyłby się skłamać przed żoną Shikaruia. Po prostu małe niedopowiedzenie. Niektórzy z nas byli całkiem dobrzy w takich niedopowiedzeniach. Bo przecież to żaden grzech, nieprawdaż? Wszystko zgodnie z prawdą. A to, że kiedyś łączyło ich jakaś intymniejsza relacja... To już zupełnie inna sprawa. Nie zamierzał poruszać tego wątku z własnej woli i po cichu nawet liczył, że pan Sanada nie wypaplał jej ich mrocznego jak tęcza sekretu. - Mam na imię Aka. - przedstawił się krótko, robiąc lekki ukłon w kierunku kobiety. Nie wypadało, żeby się nie przedstawił - w końcu już znał jej imię. - Mam nadzieję, że nauczył się panować nad swoim... darem. - oh, Aka wiedział. Był naocznym świadkiem tego wszystkiego. Bardzo bolesnym świadkiem, ledwo żywym wręcz. Blizna na szyi doskonale przypominała mu o tym każdego dnia. Ciekawe, czy Shikarui pamiętał ten dzień tak dobrze jak Aka. Zapewne nie. To był tylko jeden z kolejnych dni, w których Shikarui rósł w siłę, dążąc po trupach do celu. Uchiha zdawał sobie sprawę, że zaczynał demonizować Shikaruia, ale czyż nie miał odrobiny racji? Ten chłopak nie potrafił się kontrolować, przynajmniej w momencie gdy się rozstawali. Niebieskooki naprawdę chciał wierzyć, że coś zmieniło się w jego życiu, ale zachowanie Shikaruia, każdy jego ruch, każdy jest świadczyły, że było wręcz przeciwnie. Te kilka chwil, gdy spoglądał na niego Sharinganem, wystarczyło, by zrozumiał, że to ten sam, stary Shikarui. Nie zmienił się. Z pewnością nie chciał. Ciekawe, czy jest tak samo szalona...
Czasami żałował, że poznał Shikaruia. Praktycznie od roku nie było dnia, żeby o nim nie myślał. Zwłaszcza w swoje urodziny, które musiał spędzać samotnie. Shikarui może i pomógł mu w rozwinięciu Sharingana, był tego przyczyną, ale to co się działo potem... Uchiha momentami nie wiedział, czy było warto.
Czuł lekki niepokój, ale zaśmiał się pod nosem, gdy usłyszał, że nie musi składać takich obietnic. Asaka nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliła.
- Nie wątpię, że jesteś silną kobietą, widziałem przed chwilą twoje zdolności. Ale Twój mąż by mnie zabił, gdyby coś Ci się stało, a ja przypadkiem byłbym obok. - spojrzał na nią, a jego ton byl śmiertelnie poważny. Teraz jego dawny przyjaciel mógł odejść, ale kto jak kto, Aka doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że on patrzy. Cała ta ściema z klanem Jugo zawsze go bawiła. - Bo go to akurat znam. - chyba nawet bardziej, niż Asaka mogła przypuszczać. Zastanawiało go, czy złotooka zaczynała rozumieć, kim jest Chłopiec z Blizną na Szyi, stojący obok niej. Shikarui chyba nie miał zbyt dużo przyjaciół, nieprawdaż? O ile tak można było nazywać Akiego, bo teraz między nimi nie było absolutnie nic - praktycznie obcy sobie ludzie. Przynajmniej z perspektywy Akiego. Przynajmniej z pozoru. - Jestem jego starym znajomym. - nie skłamał, w żadnym wypadku. Nie odważyłby się skłamać przed żoną Shikaruia. Po prostu małe niedopowiedzenie. Niektórzy z nas byli całkiem dobrzy w takich niedopowiedzeniach. Bo przecież to żaden grzech, nieprawdaż? Wszystko zgodnie z prawdą. A to, że kiedyś łączyło ich jakaś intymniejsza relacja... To już zupełnie inna sprawa. Nie zamierzał poruszać tego wątku z własnej woli i po cichu nawet liczył, że pan Sanada nie wypaplał jej ich mrocznego jak tęcza sekretu. - Mam na imię Aka. - przedstawił się krótko, robiąc lekki ukłon w kierunku kobiety. Nie wypadało, żeby się nie przedstawił - w końcu już znał jej imię. - Mam nadzieję, że nauczył się panować nad swoim... darem. - oh, Aka wiedział. Był naocznym świadkiem tego wszystkiego. Bardzo bolesnym świadkiem, ledwo żywym wręcz. Blizna na szyi doskonale przypominała mu o tym każdego dnia. Ciekawe, czy Shikarui pamiętał ten dzień tak dobrze jak Aka. Zapewne nie. To był tylko jeden z kolejnych dni, w których Shikarui rósł w siłę, dążąc po trupach do celu. Uchiha zdawał sobie sprawę, że zaczynał demonizować Shikaruia, ale czyż nie miał odrobiny racji? Ten chłopak nie potrafił się kontrolować, przynajmniej w momencie gdy się rozstawali. Niebieskooki naprawdę chciał wierzyć, że coś zmieniło się w jego życiu, ale zachowanie Shikaruia, każdy jego ruch, każdy jest świadczyły, że było wręcz przeciwnie. Te kilka chwil, gdy spoglądał na niego Sharinganem, wystarczyło, by zrozumiał, że to ten sam, stary Shikarui. Nie zmienił się. Z pewnością nie chciał. Ciekawe, czy jest tak samo szalona...
0 x
- Yami
- Posty: 2959
- Rejestracja: 25 paź 2017, o 20:14
- Wiek postaci: 25
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=4268
Re: Trybuna wschodnia
Kyoushi był bardziej opiekuńczy od moich rodziców. Wystarczyło, że była możliwość, że coś by się mi stało a ten już przybiega jako wsparcie. Mimo, że czasem był nierozgarnięty to dbał o przyjaźń, a może to tylko kwestia Piątki, która spokojnie sobie drzemała między drzewami. Nie. Kto jak kto ale Kyoushi całkowicie taki nie był. Był to człek strasznie prostolinijny a co za tym idzie można mu zaufać, przynajmniej w takiej kwestii, że nie wbije ci noża w plecy (spalenie pokoju jest jednak całkiem możliwe). Dlatego kiedy wyrzucił z siebie słowa otuchy odpowiedziałem mu:
- Dzięki Kyoushi. Liczę na to. <Kyoushi>
On odszedł więc zostałem sam z Asakę i tym znikąd pojawiającym się chłopakiem. Przynajmniej białowłosa na moją próbę pocieszenia zareagowała najlepiej jak tylko mogła. Parsknęła śmiechem i podziękowała. Mimo, że czułem się jak ostatni oszołom udało mi się zażegnać jeden kryzys po którym zostałby mi nieprzyjemny posmak w ustach. Nie mniej jednak ten pozostał w postaci dobitnego poczucia zażenowania jaki mnie całkowicie pochłonął. Niby mam się nie zmieniać, w tym przypadku jednak wolałbym jednak trochę się zmienić. Widzisz Kokuou prostą rozmową i lekkim wygłupem można jednak coś dobrego zrobić dla innych. Westchnąłem.
- Polecam się na przyszłość. <Asaka>
Chciałem rozpocząć rozmowę z Aką i Asaką lecz wtedy usłyszałem znajomy podekscytowany głos. Nie. No po prostu kurna no nie. Odwróciłem się i skierowałem wzrok na wejście na trybuny. No tak Kyoushi znowu się czym podrajcował. Byle tylko nie spłonęła od tej jego energii Arena. Choć teraz jak się przyjrzeć dobrze rozumiałem dlaczego do tego doszło. Mężczyzna który obok niego stał miał dość specyficzną broń. Specyficzną to mało powiedziane, większą niż on sam. Tym razem nie będę go winić. Dobra niech się bawi. Teraz niech ja będę miał chwilę spokoju.
- Swoją drogą... wyglądasz znajomo... <Aka>
Zacząłem się zastanawiać. Serio wyglądał znajomo. Spojrzałem się w stronę areny. Kilka walk było już zakończonych. Spojrzałem się ponownie w kierunku Aki.
- Czy ty nie brałeś przypadkiem udziału w walce? Jakim cudem się tutaj tak szybko znalazłeś? <Aka>
Jedyne co przyszło mi do głowy to znikanie Yoshimitsu, który tamtego dnia niewiadomo kiedy znalazł się na karku jednego z gigantów. Co to do cholery było?
- Dzięki Kyoushi. Liczę na to. <Kyoushi>
On odszedł więc zostałem sam z Asakę i tym znikąd pojawiającym się chłopakiem. Przynajmniej białowłosa na moją próbę pocieszenia zareagowała najlepiej jak tylko mogła. Parsknęła śmiechem i podziękowała. Mimo, że czułem się jak ostatni oszołom udało mi się zażegnać jeden kryzys po którym zostałby mi nieprzyjemny posmak w ustach. Nie mniej jednak ten pozostał w postaci dobitnego poczucia zażenowania jaki mnie całkowicie pochłonął. Niby mam się nie zmieniać, w tym przypadku jednak wolałbym jednak trochę się zmienić. Widzisz Kokuou prostą rozmową i lekkim wygłupem można jednak coś dobrego zrobić dla innych. Westchnąłem.
- Polecam się na przyszłość. <Asaka>
Chciałem rozpocząć rozmowę z Aką i Asaką lecz wtedy usłyszałem znajomy podekscytowany głos. Nie. No po prostu kurna no nie. Odwróciłem się i skierowałem wzrok na wejście na trybuny. No tak Kyoushi znowu się czym podrajcował. Byle tylko nie spłonęła od tej jego energii Arena. Choć teraz jak się przyjrzeć dobrze rozumiałem dlaczego do tego doszło. Mężczyzna który obok niego stał miał dość specyficzną broń. Specyficzną to mało powiedziane, większą niż on sam. Tym razem nie będę go winić. Dobra niech się bawi. Teraz niech ja będę miał chwilę spokoju.
- Swoją drogą... wyglądasz znajomo... <Aka>
Zacząłem się zastanawiać. Serio wyglądał znajomo. Spojrzałem się w stronę areny. Kilka walk było już zakończonych. Spojrzałem się ponownie w kierunku Aki.
- Czy ty nie brałeś przypadkiem udziału w walce? Jakim cudem się tutaj tak szybko znalazłeś? <Aka>
Jedyne co przyszło mi do głowy to znikanie Yoshimitsu, który tamtego dnia niewiadomo kiedy znalazł się na karku jednego z gigantów. Co to do cholery było?
0 x
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Trybuna wschodnia
To była ta chwila, w której opowieści, które zdążyły się przerodzić w głowie Asaki w jakieś mity i legendy, stawały się rzeczywistością. Białowłosa siedząc pomiędzy Yamim a Akim, wciąż poklepując chłopaka po ramieniu, odwróciła się do Uchihy, to jemu teraz poświęcając swoją uwagę. W końcu… był jej wybawicielem, rycerzem na białym koniu, który zrobił to właściwie bezinteresownie. Tylko dlatego, że zobaczył, że jakaś kobieta jest pod wpływem czyjegoś genjutsu. Shikarui też bywał jej wybawicielem, ale to nigdy nie było tak altruistyczne. Bo Sanada był jak najbardziej interesowny. Wszystko musiało się zgadzać, ryo, wszelkie wartości. To, że twierdził, że Asaka była dla niego bezcenna też się w to wszystko wliczało.
- Ocenianie kogoś na podstawie jednej zdolności, która zresztą nie pokazała wszystkiego co potrafi, nie jest chyba najszczęśliwszym pomysłem – lekko z niego zażartowała, tak raczej sympatycznie, przynajmniej w jej mniemaniu. Tak, pokryła się kryształem, który zaraz zniknął i wyglądał jakby go w ogóle nie było, ale poza tym nie zdarzyło się nic, co mogłoby naprawdę pokazać potencjał tego jutsu. Dla kogoś nieobeznanego to naprawdę mogło być wszystko. Wszystko i nic. Fakt, nie uważała się za słabą kobietę, wręcz przeciwnie, jednak dzisiejsze zdarzenie pokazało, że nie przed wszystkim była w stanie się obronić. Dzisiaj nie obroniła się przed byłym przyjacielem. Przed osobą, której miała ufać. Zaufała i… Przecież następnym razem mogłaby zostać pozbawiona głowy.
Zmrużyła lekko oczy, w skupieniu, gdy Aka tak swobodnie i z pewnością nazwał ją żoną Shikiego. Nie była to żadna tajemnica, oczywiście, ale z tutaj obecnych pewność o tym miał tylko Yami (no i Natsume, który zjawił się znikąd), pozostali mogli się tylko domyślać, bo Asaka nigdy nie podała swojego nazwiska. Nieznajomy albo czytał w myślach, albo skądś musiał wiedzieć znacznie, znacznie więcej. Zresztą… Zaraz powiedział, że go zna. Złotooka zaczęła się głęboko zastanawiać co jest tutaj grane, ale nie mogła połączyć wątków. Jej umysł chyba zwolnił po tej jeździe bez trzymanki i teraz naprawdę ciężko pracował, żeby się skupić i żeby… Asaka, przecież to masz. Przecież wiesz. Przecież się domyślasz! Aka bardzo się mylił w swojej ocenie. Wiedziała o nim całkiem sporo, wiedziała kim był, co zrobił, jak ważny był dla Shikiego i jak bardzo jej mąż za nim tęsknił. Za chwilę miała się też dowiedzieć jak bardzo Sanada się mylił sądząc, że Uchiha nie żyje. A Asaka tyle razy mu powtarzała, że skoro nie ma pewności, to nie może tak mówić. Bo przecież zawsze jest nadzieja… prawda? Stwierdzenie, że był starym znajomym Shikiego sprawiło, że Asaka znowu się zaśmiała, jednak nieco inaczej niż wtedy, gdy Yami próbował ją rozbawić, by się rozchmurzyła. To brzmiało tak abstrakcyjnie właśnie dlatego, ze Shiki nie miał znajomych. Nie był typem, który utrzymywał z kimś kontaktu. Jego jedynym starym znajomym mógł być więc…
Aka. Uchiha Aka.
Nie musiał podawać swojego nazwiska, bo Asaka znała je doskonale. Zamilkła. Na boleśnie długie sekundy zamilkła, a jej wzrok z uprzejmego zainteresowania zmienił się w absolutne zaskoczenie. W zrozumienie i w zdziwienie jednocześnie. Nie spodziewała się tego. Nie tu, nie teraz, chyba nawet nie nigdy. W końcu zabrała nawet rękę, którą poklepywała Yamiego po plecach. Jej oczy zrobiły się okrąglutkie z tego zaskoczenia, gdy tak przypatrywała się młodzieńcowi o niebieskich oczach i krótkich, czarnych włosach. Na moment tylko jej wzrok zjechał na jego szyję, jakby szukając potwierdzenia, co mogło Akiemu już dać do myślenia. W końcu głośno wypuściła powietrze przez usta i odwróciła od niego głowę, ponownie patrząc na arenę i na jedyną pozostałą na niej parę, u której nic się w zasadzie nie działo. Milczała jeszcze przez chwilę, mieląc to wszystko w swojej głowie. Wiedziała o Akim. Wiedziała co łączyło go z Shikim kiedyś, dawno temu, nim poznał ją. Był krótki moment, w którym czuła ukłucie zazdrości, wtedy, gdy jej w końcu opowiedział, ale bardzo prędko jej przeszło. Białowłosa miała bardzo dużo czasu by to wszystko poukładać w swojej głowie już kiedyś. Teraz? Teraz układała jedynie to, że Aka w istocie żył i że jakimś cudem znalazł się tuż obok. Że wyciągnął ją z genjutsu, że zamieniła jednego Uchihę na drugiego, że to wszystko było rzeczywiste, że… Miała rację, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak uważała. I w tym osądzie ona i Shiki bardzo mocno się ze sobą zgadzali. Bo takie przypadki po prostu nie istniały. Nie t a k i e.
- Wybacz, że cię nie poznałam. Nie wiedziałam jak do końca wyglądasz. No i Shikarui był pewien, że nie żyjesz – odpowiedziała w końcu, wcale na niego nie patrząc, tylko tam gdzieś przed siebie, gdzieś w przestrzeń. To był… wyjątkowo dziwny dzień. Nawet uniosła dłoń, by rozmasowań sobie skronie, bo zaczynała ją boleć głowa od nadmiaru wrażeń. - Pisaliśmy do ciebie. Najpierw ja, później on. Jeszcze później szukaliśmy cię w Kotei, gdy tam byliśmy. Wtedy uznał, że musiałeś zginąć, bo w twoim domu był tylko kurz – sądziła, że musi mu to powiedzieć. Wyjaśnić, skąd przyszło to wszystko do głowy Shikiego. - Miło cię w końcu poznać. Na żywo, a nie tylko z opowieści – bo Shiki… dużo o nim mówił. To, dlaczego Asaka nie czuła zazdrości, było bardzo proste. Nie mogła być zła o coś, co działo się w przeszłości, wtedy, gdy jeszcze się z nim nie znała. Sanada zresztą nikogo nie oszukiwał. Drogi jego i Akiego rozeszły się, a te jego i Asaki splotły ze sobą. Nie było w tym fałszu. Coś się skończyło, a później zaczęło się coś innego. Coś, co wykiełkowało tak, że teraz ona i fiołkowooki byli małżeństwem. Od ponad dwóch lat. Bogowie, jak ten czas szybko leci… Asaka pamiętała, że miała Akiemu za złe, że nie pojawił się na ich weselu. Taki wielki przyjaciel Shikiego, jedyny przyjaciel, o którym on mówił w samych superlatywach i się nie pojawił. Dopiero później zrozumiała dlaczego mogło go nie być. Gdy już Sanada jej powiedział. Wtedy nie mogła się już złościć, bo… Rozumiała. Zakładając oczywiście, że zaproszenie w ogóle dotarło do niego na czas.
Teraz patrzyła już na Akiego. Przeszłość zetknęła się z teraźniejszością. Musiała przyznać, że był z niego ładny chłopak. Mężczyzna. Ile on miał lat…? Chyba jakoś podobnie do Shikiego, więc był od niej samej młodszy.
- Shikarui… Idzie mu to znacznie lepiej niż kiedyś – odpowiedziała na jego zawoalowane pytanie, które w sumie mogła zrozumieć tylko ona z tutaj obecnych. Wiedziała, że Aka wie, bo przecież był przy tym, gdy to się stało. Miał nawet pamiątkę na swoim gardle. Bliznę, o której Asaka doskonale wiedziała. Jej autor był solą w oku Asaki. Na Amaterasu, jak dziwnie… Sanada nie mogła pojąć tej rozmowy, nie potrafiła objąć tego do końca umysłem. Była tak bardzo zaskoczona i jednocześnie tak bardzo wszystko wyglądało normalnie, że wszystko zaczynało się rozjeżdżać w absurdzie tego dnia. A może nadal siedziała w genjutsu? Nie… Przecież Aka ją z niego wyciągnął. - Rozumiem, że dostałeś zaproszenie, skoro wiesz kim jestem – dodała po chwili, wykładając jedną kartę na stół. Czekała, aż Aka dołoży teraz swoje, kolejne.
Odwróciła też głowę, słysząc malutkie zamieszanie i wtedy dostrzegła zamaskowanego teraz-już-znajomego, z tym jego gigantycznym mieczorem. Człowiek-zbrojownia.
- Ach, Kensei-san się pojawił. Jeszcze jego tutaj brakowało – mruknęła pod nosem do swoich towarzyszy. Wtedy też zmarszczyła brwi, słysząc komentarz Yamiego. Walki. No właśnie… Chwila. Asaka ponownie składała wszystko w całość. Jak tak teraz przyglądała się Akiemu, to wyglądał na posiniaczonego. - No właśnie, chyba walczyłeś, prawda? Mogę się odwdzięczyć za tamto i zająć się twoimi… ranami. Jeśli chcesz – otarciami. Siniakami.
- Ocenianie kogoś na podstawie jednej zdolności, która zresztą nie pokazała wszystkiego co potrafi, nie jest chyba najszczęśliwszym pomysłem – lekko z niego zażartowała, tak raczej sympatycznie, przynajmniej w jej mniemaniu. Tak, pokryła się kryształem, który zaraz zniknął i wyglądał jakby go w ogóle nie było, ale poza tym nie zdarzyło się nic, co mogłoby naprawdę pokazać potencjał tego jutsu. Dla kogoś nieobeznanego to naprawdę mogło być wszystko. Wszystko i nic. Fakt, nie uważała się za słabą kobietę, wręcz przeciwnie, jednak dzisiejsze zdarzenie pokazało, że nie przed wszystkim była w stanie się obronić. Dzisiaj nie obroniła się przed byłym przyjacielem. Przed osobą, której miała ufać. Zaufała i… Przecież następnym razem mogłaby zostać pozbawiona głowy.
Zmrużyła lekko oczy, w skupieniu, gdy Aka tak swobodnie i z pewnością nazwał ją żoną Shikiego. Nie była to żadna tajemnica, oczywiście, ale z tutaj obecnych pewność o tym miał tylko Yami (no i Natsume, który zjawił się znikąd), pozostali mogli się tylko domyślać, bo Asaka nigdy nie podała swojego nazwiska. Nieznajomy albo czytał w myślach, albo skądś musiał wiedzieć znacznie, znacznie więcej. Zresztą… Zaraz powiedział, że go zna. Złotooka zaczęła się głęboko zastanawiać co jest tutaj grane, ale nie mogła połączyć wątków. Jej umysł chyba zwolnił po tej jeździe bez trzymanki i teraz naprawdę ciężko pracował, żeby się skupić i żeby… Asaka, przecież to masz. Przecież wiesz. Przecież się domyślasz! Aka bardzo się mylił w swojej ocenie. Wiedziała o nim całkiem sporo, wiedziała kim był, co zrobił, jak ważny był dla Shikiego i jak bardzo jej mąż za nim tęsknił. Za chwilę miała się też dowiedzieć jak bardzo Sanada się mylił sądząc, że Uchiha nie żyje. A Asaka tyle razy mu powtarzała, że skoro nie ma pewności, to nie może tak mówić. Bo przecież zawsze jest nadzieja… prawda? Stwierdzenie, że był starym znajomym Shikiego sprawiło, że Asaka znowu się zaśmiała, jednak nieco inaczej niż wtedy, gdy Yami próbował ją rozbawić, by się rozchmurzyła. To brzmiało tak abstrakcyjnie właśnie dlatego, ze Shiki nie miał znajomych. Nie był typem, który utrzymywał z kimś kontaktu. Jego jedynym starym znajomym mógł być więc…
Aka. Uchiha Aka.
Nie musiał podawać swojego nazwiska, bo Asaka znała je doskonale. Zamilkła. Na boleśnie długie sekundy zamilkła, a jej wzrok z uprzejmego zainteresowania zmienił się w absolutne zaskoczenie. W zrozumienie i w zdziwienie jednocześnie. Nie spodziewała się tego. Nie tu, nie teraz, chyba nawet nie nigdy. W końcu zabrała nawet rękę, którą poklepywała Yamiego po plecach. Jej oczy zrobiły się okrąglutkie z tego zaskoczenia, gdy tak przypatrywała się młodzieńcowi o niebieskich oczach i krótkich, czarnych włosach. Na moment tylko jej wzrok zjechał na jego szyję, jakby szukając potwierdzenia, co mogło Akiemu już dać do myślenia. W końcu głośno wypuściła powietrze przez usta i odwróciła od niego głowę, ponownie patrząc na arenę i na jedyną pozostałą na niej parę, u której nic się w zasadzie nie działo. Milczała jeszcze przez chwilę, mieląc to wszystko w swojej głowie. Wiedziała o Akim. Wiedziała co łączyło go z Shikim kiedyś, dawno temu, nim poznał ją. Był krótki moment, w którym czuła ukłucie zazdrości, wtedy, gdy jej w końcu opowiedział, ale bardzo prędko jej przeszło. Białowłosa miała bardzo dużo czasu by to wszystko poukładać w swojej głowie już kiedyś. Teraz? Teraz układała jedynie to, że Aka w istocie żył i że jakimś cudem znalazł się tuż obok. Że wyciągnął ją z genjutsu, że zamieniła jednego Uchihę na drugiego, że to wszystko było rzeczywiste, że… Miała rację, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak uważała. I w tym osądzie ona i Shiki bardzo mocno się ze sobą zgadzali. Bo takie przypadki po prostu nie istniały. Nie t a k i e.
- Wybacz, że cię nie poznałam. Nie wiedziałam jak do końca wyglądasz. No i Shikarui był pewien, że nie żyjesz – odpowiedziała w końcu, wcale na niego nie patrząc, tylko tam gdzieś przed siebie, gdzieś w przestrzeń. To był… wyjątkowo dziwny dzień. Nawet uniosła dłoń, by rozmasowań sobie skronie, bo zaczynała ją boleć głowa od nadmiaru wrażeń. - Pisaliśmy do ciebie. Najpierw ja, później on. Jeszcze później szukaliśmy cię w Kotei, gdy tam byliśmy. Wtedy uznał, że musiałeś zginąć, bo w twoim domu był tylko kurz – sądziła, że musi mu to powiedzieć. Wyjaśnić, skąd przyszło to wszystko do głowy Shikiego. - Miło cię w końcu poznać. Na żywo, a nie tylko z opowieści – bo Shiki… dużo o nim mówił. To, dlaczego Asaka nie czuła zazdrości, było bardzo proste. Nie mogła być zła o coś, co działo się w przeszłości, wtedy, gdy jeszcze się z nim nie znała. Sanada zresztą nikogo nie oszukiwał. Drogi jego i Akiego rozeszły się, a te jego i Asaki splotły ze sobą. Nie było w tym fałszu. Coś się skończyło, a później zaczęło się coś innego. Coś, co wykiełkowało tak, że teraz ona i fiołkowooki byli małżeństwem. Od ponad dwóch lat. Bogowie, jak ten czas szybko leci… Asaka pamiętała, że miała Akiemu za złe, że nie pojawił się na ich weselu. Taki wielki przyjaciel Shikiego, jedyny przyjaciel, o którym on mówił w samych superlatywach i się nie pojawił. Dopiero później zrozumiała dlaczego mogło go nie być. Gdy już Sanada jej powiedział. Wtedy nie mogła się już złościć, bo… Rozumiała. Zakładając oczywiście, że zaproszenie w ogóle dotarło do niego na czas.
Teraz patrzyła już na Akiego. Przeszłość zetknęła się z teraźniejszością. Musiała przyznać, że był z niego ładny chłopak. Mężczyzna. Ile on miał lat…? Chyba jakoś podobnie do Shikiego, więc był od niej samej młodszy.
- Shikarui… Idzie mu to znacznie lepiej niż kiedyś – odpowiedziała na jego zawoalowane pytanie, które w sumie mogła zrozumieć tylko ona z tutaj obecnych. Wiedziała, że Aka wie, bo przecież był przy tym, gdy to się stało. Miał nawet pamiątkę na swoim gardle. Bliznę, o której Asaka doskonale wiedziała. Jej autor był solą w oku Asaki. Na Amaterasu, jak dziwnie… Sanada nie mogła pojąć tej rozmowy, nie potrafiła objąć tego do końca umysłem. Była tak bardzo zaskoczona i jednocześnie tak bardzo wszystko wyglądało normalnie, że wszystko zaczynało się rozjeżdżać w absurdzie tego dnia. A może nadal siedziała w genjutsu? Nie… Przecież Aka ją z niego wyciągnął. - Rozumiem, że dostałeś zaproszenie, skoro wiesz kim jestem – dodała po chwili, wykładając jedną kartę na stół. Czekała, aż Aka dołoży teraz swoje, kolejne.
Odwróciła też głowę, słysząc malutkie zamieszanie i wtedy dostrzegła zamaskowanego teraz-już-znajomego, z tym jego gigantycznym mieczorem. Człowiek-zbrojownia.
- Ach, Kensei-san się pojawił. Jeszcze jego tutaj brakowało – mruknęła pod nosem do swoich towarzyszy. Wtedy też zmarszczyła brwi, słysząc komentarz Yamiego. Walki. No właśnie… Chwila. Asaka ponownie składała wszystko w całość. Jak tak teraz przyglądała się Akiemu, to wyglądał na posiniaczonego. - No właśnie, chyba walczyłeś, prawda? Mogę się odwdzięczyć za tamto i zająć się twoimi… ranami. Jeśli chcesz – otarciami. Siniakami.
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Trybuna wschodnia
Nie po to za nim podążyli, aby dać mu uciec i zniknąć. Seinaru cały czas miał na oku plecy Sanady lecz oczywiście nie chciał biec i krzyczeć przy ludziach. Wszystko odbywało się spokojnie, lecz przy tym w sporym napięciu i gotowości. Kei rozglądał się przy tym, sprawdzał otoczenie na wypadek różnych, dziwnych... rzeczy... No okej, macie go. Samuraj sprawdzał czy Shikarui nie zostawia za sobą jakichś spowalniaczy, bo to że za nim podążają to Ranmaru wiedział na pewno, a że był przy tym nieobliczalny i makiawelistyczny, to mogło być mieszanką prawdziwie wybuchową (metafora na uważanie na notki). Gdy jednak w miarę oddalania się od miejsc na trybunach, za kolejnymi schodami i jeszcze kilkoma stopniami zaczęło robić się luźniej, bardziej przewiewnie i zimniej, można było w końcu dogonić Sanadę, bo sam chyba nie miał zamiaru się zatrzymać. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy zaczął oddalać się od nich biegiem. Ichirou i samuraj nie pozwolili jednak na zwiększenie dystansu. Właściwie to oboje chyba jednocześnie doszli do wniosku, że należy go skrócić.
Gdy Diaboł wydał polecenie, Seinaru nie trzeba było dwa razy powtarzać. Upewniwszy się, że dystans między nimi jest bezpieczny do przebycia, wyrwał do przodu, choć ostatecznie znaleźli się przy Shikaruiu niemal jednocześnie. Ichirou bowiem miał jakiś sposób na prawie natychmiastowe przemieszczanie się, co było dla Keia dość zaskakujące. Tak więc Asahi stanął przed nim, Seinaru zaś nie omijał Shikaruia, lecz pozostał za jego plecami nie bliżej niż dwa metry, zamykając uciekiniera niejako z dwóch stron. Być może poczuje się teraz jak zwierzę w pułapce, jednak lepsze to niż zabawa w berka, tylko tym razem z powrotem po schodach w górę. Poza tym co to dla niego za różnica, skoro i tak widział dookoła lol.
- Nie jesteś z tych co potrafią usiedzieć na miejscu, co? - Zaczepił go, mając cały czas w ręku włócznię i będąc gotowym na jakąkolwiek agresywną reakcję. Nie kierował jednak swojej broni w jego stronę, bardziej myślał o obronie niż ataku.
- Opanuj się i wracaj na swoje miejsce, do żony. - Powiedział normalnym tonem, lecz stanowczo. Kei nie miał w ogóle pojęcia co zrobią jeśli Shikarui nie posłucha, ale teraz była to już tylko jego decyzja. Seinaru miał zamiar przerwać jakiekolwiek składanie pieczęci czy dobycie broni. Jedyną reakcją jako teraz tolerował było rozluźnienie, spokój i zastosowanie się do polecenia.
Gdy Diaboł wydał polecenie, Seinaru nie trzeba było dwa razy powtarzać. Upewniwszy się, że dystans między nimi jest bezpieczny do przebycia, wyrwał do przodu, choć ostatecznie znaleźli się przy Shikaruiu niemal jednocześnie. Ichirou bowiem miał jakiś sposób na prawie natychmiastowe przemieszczanie się, co było dla Keia dość zaskakujące. Tak więc Asahi stanął przed nim, Seinaru zaś nie omijał Shikaruia, lecz pozostał za jego plecami nie bliżej niż dwa metry, zamykając uciekiniera niejako z dwóch stron. Być może poczuje się teraz jak zwierzę w pułapce, jednak lepsze to niż zabawa w berka, tylko tym razem z powrotem po schodach w górę. Poza tym co to dla niego za różnica, skoro i tak widział dookoła lol.
- Nie jesteś z tych co potrafią usiedzieć na miejscu, co? - Zaczepił go, mając cały czas w ręku włócznię i będąc gotowym na jakąkolwiek agresywną reakcję. Nie kierował jednak swojej broni w jego stronę, bardziej myślał o obronie niż ataku.
- Opanuj się i wracaj na swoje miejsce, do żony. - Powiedział normalnym tonem, lecz stanowczo. Kei nie miał w ogóle pojęcia co zrobią jeśli Shikarui nie posłucha, ale teraz była to już tylko jego decyzja. Seinaru miał zamiar przerwać jakiekolwiek składanie pieczęci czy dobycie broni. Jedyną reakcją jako teraz tolerował było rozluźnienie, spokój i zastosowanie się do polecenia.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Trybuna wschodnia
Przyśpieszył - przyśpieszyli i oni. Przyśpieszył jeszcze bardziej. Oni również. Wszyscy się tutaj spodziewali najbardziej gwałtownych ruchów, tylko nie pacyfizmu. Jest za co winić? Och, skądże. Shikarui to nie był dumny rycerz. O nim nie pisano żadnej bajki. Kopał leżących, a osoby, które uznawał za znajomych popychał w paszcze bestii, jeśli tylko oznaczało to uratowanie samego siebie. Bądź zyskanie czegoś, na czym mu zależało. Wyrzucał dzieci za okna, żeby połamały sobie kark, a które marzyły jeszcze chwilę o wielkich czynach tylko dlatego, że przeszkadzały. Potrącał butem słodkie pieski, bo były w jego oczach słabe i żałosne. Mogły i zgnić pod płotem, pod którym je zostawił i konać w męczeńskiej i długiej śmierci. Taki był Sanada Shikarui. Człowiek bez dumy, honoru i bez empatii. Dbający tylko o własny interes. Tygrysy jednak miały taką ukrytą manierę, o której niewielu ludzi wiedziało. Manierę, by chować kły w uśmiechu, gdy kłaniały się królom sawann. Był król, rycerz i tygrys. I chociaż maniera tygrysów nie była znana, to zarówno Król jak i Rycerz wiedzieli jedno i jedną mieli pewność - zagonione w kąt zwierzę gryzie najmocniej. Mieli cholerną rację.
Shikarui zeskoczył z ostatniego schodka, widząc, jak dwójka mężczyzn biegnie za nim. Odległość między nimi, choć nie kurczyła się gwałtownie, to jednak malała. Tu, w miejscu, gdzie nie było świadków. Ta odległość, która dawała jeszcze minimalne poczucie bezpieczeństwa, została jednak przełamana w mgnieniu oka. Ichirou, zamiast za nim - znalazł się przed nim. A Shikarui zatrzymał się w zupełnym szoku. Gwałtownie hamując. Piasek wysunął się z gurdy. Atak. Samuraj znalazł się aż za szybko za jego plecami. Atak. Z innej perspektywy była to czysta głupota. W końcu gdyby zarówno Seinaru jak i Ichirou chcieli zaatakować to by to zrobili. Nie czynili takich cyrków. Broń nie byłaby ostrzeżeniem, a zostałaby wycelowana wprost. I chociaż Shikarui nie chciał z nimi walczyć, chciał zatrzymać tę karuzelę zanim sam straci resztki rozumu, to te resztki zostały mu odebrane. W chwili, w której Król Pustyni pojawił się znikąd przed jego oczami, a z jego gurdy wystrzelił piach. W chwili, w której samuraj z pędem spadł ze schodów, a czarnowłosy miał wrażenie, że wcale nie zatrzyma się w tych dwóch metrach i zaraz znajdzie się w zasięgu jego włóczni. Jak uciec przed kimś, który potrafi... potrafi poruszać się z taką szybkością? Shikarui ledwo dostrzegł, kiedy Ichirou go mijał - lecz dostrzegł. Mignięcie. Smugę. Kiedy ktoś taki chce cię zabić, ucieczka na nic się zda. A kiedy druga strona zamyka cię za plecami. I jest zdecydowanie szybsza. Już można tylko skakać do przodu. Lub odłożyć broń i błagać o litość.
Sęk w tym, że ciężko sobie pomyśleć, że ktoś chce tylko pogadać, kiedy zastawia na ciebie pułapkę. Lub inaczej - ciężko w pomyśleć o tym będąc w takiej rozsypce, w jakiej był czarnowłosy. Dlatego kiedy Ichirou nagle znalazł się przed nim, nie było czasu na zastanawianie się nawet, że robi to, bo "chce pogadać". On skoczył w przód, sięgnął po piasek. Shikarui gwałtownie się zatrzymał. Klątwa całkowicie pochłonęła jego ciało, gdy samuraj zatrzymał się za jego plecami. I w następnym ułamku sekundy skoczył w stronę Ichirou, z dzikim wrzaskiem. Samobójczo wręcz. Z sayi wyciągnął miecz. Bez zbroi. Bez łuku. Z ostatnią myślą, że jedyne co mu pozostaje, to zginąć. Nieszczęśliwie nieświadom, że nikt go początkowo nie zamierzał zabijać. Tak jak i jego przeciwnicy byli błogo nieświadomi, że Shikarui nie zamierzał pędzić za Toshiro. Nie zamierzał też z nikim walczyć. Początkowo.
A wszystko przez to, że Shikarui nie ośmielił się sięgać po żadną z technik. Na górze były dwie osoby, których nie zamierzał chować.
Wolał dać pogrzebać siebie.
Shikarui zeskoczył z ostatniego schodka, widząc, jak dwójka mężczyzn biegnie za nim. Odległość między nimi, choć nie kurczyła się gwałtownie, to jednak malała. Tu, w miejscu, gdzie nie było świadków. Ta odległość, która dawała jeszcze minimalne poczucie bezpieczeństwa, została jednak przełamana w mgnieniu oka. Ichirou, zamiast za nim - znalazł się przed nim. A Shikarui zatrzymał się w zupełnym szoku. Gwałtownie hamując. Piasek wysunął się z gurdy. Atak. Samuraj znalazł się aż za szybko za jego plecami. Atak. Z innej perspektywy była to czysta głupota. W końcu gdyby zarówno Seinaru jak i Ichirou chcieli zaatakować to by to zrobili. Nie czynili takich cyrków. Broń nie byłaby ostrzeżeniem, a zostałaby wycelowana wprost. I chociaż Shikarui nie chciał z nimi walczyć, chciał zatrzymać tę karuzelę zanim sam straci resztki rozumu, to te resztki zostały mu odebrane. W chwili, w której Król Pustyni pojawił się znikąd przed jego oczami, a z jego gurdy wystrzelił piach. W chwili, w której samuraj z pędem spadł ze schodów, a czarnowłosy miał wrażenie, że wcale nie zatrzyma się w tych dwóch metrach i zaraz znajdzie się w zasięgu jego włóczni. Jak uciec przed kimś, który potrafi... potrafi poruszać się z taką szybkością? Shikarui ledwo dostrzegł, kiedy Ichirou go mijał - lecz dostrzegł. Mignięcie. Smugę. Kiedy ktoś taki chce cię zabić, ucieczka na nic się zda. A kiedy druga strona zamyka cię za plecami. I jest zdecydowanie szybsza. Już można tylko skakać do przodu. Lub odłożyć broń i błagać o litość.
Sęk w tym, że ciężko sobie pomyśleć, że ktoś chce tylko pogadać, kiedy zastawia na ciebie pułapkę. Lub inaczej - ciężko w pomyśleć o tym będąc w takiej rozsypce, w jakiej był czarnowłosy. Dlatego kiedy Ichirou nagle znalazł się przed nim, nie było czasu na zastanawianie się nawet, że robi to, bo "chce pogadać". On skoczył w przód, sięgnął po piasek. Shikarui gwałtownie się zatrzymał. Klątwa całkowicie pochłonęła jego ciało, gdy samuraj zatrzymał się za jego plecami. I w następnym ułamku sekundy skoczył w stronę Ichirou, z dzikim wrzaskiem. Samobójczo wręcz. Z sayi wyciągnął miecz. Bez zbroi. Bez łuku. Z ostatnią myślą, że jedyne co mu pozostaje, to zginąć. Nieszczęśliwie nieświadom, że nikt go początkowo nie zamierzał zabijać. Tak jak i jego przeciwnicy byli błogo nieświadomi, że Shikarui nie zamierzał pędzić za Toshiro. Nie zamierzał też z nikim walczyć. Początkowo.
A wszystko przez to, że Shikarui nie ośmielił się sięgać po żadną z technik. Na górze były dwie osoby, których nie zamierzał chować.
Wolał dać pogrzebać siebie.
Ukryty tekst
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
- Aka
- Martwa postać
- Posty: 244
- Rejestracja: 4 lip 2019, o 21:04
- Wiek postaci: 23
- Ranga: Szczur
- Krótki wygląd: Wysoki i drobny brunet o niebieskich oczach, zazwyczaj chodzący w stonowanych kolorach. Widoczna blizna po podcięciu gardła.
- Widoczny ekwipunek: Katana, torba.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 624#p80624
- GG/Discord: Aka#1339
Re: Trybuna wschodnia
Aka nie wydawał się poddenerowany tą rozmową. Samemu był tym zaskoczony, wydawało mu się, że przebiegnie ona nieco bardziej... emocjonalnie. Może zasługą tego tak lekkiego, luźnego wręcz podejścia Uchihy był brak Shikaruia w pobliżu. Nie czuł presji z jego strony, więc nie musiał przejmować się tym, że powie coś nie tak, jak by wypadało. Chyba nawet się uśmiechnął, choć na chwilę zmywając z oczu smutek.
- Czasami mi mówią, że z twarzy jestem podobny zupełnie do nikogo - skierował swój wzrok w kierunku Yamiego, który postanowił dołączyć do ich rozmowy. Najwyraźniej ten gość też znał małżeństwo Sanada. - No tak, tak. Rzeczywiście brałem udział w walkach. Niestety dostałem dość mocny wpierdziel. Mój przeciwnik władał kartkami, ja głównie ogniem. Teoretycznie kontrowalem go, w praktyce ukrywał w tym roju notki wybuchowe i nie miałem z nim większych szans. Zastanawia mnie ile pieniędzy puścił z dymem... - westchnął cicho, spoglądając po chwili na Yamiego z niemałym zaskoczeniem. - Eee... Co mogę powiedzieć? Może tu na górze czas płynie szybciej. Zdążyli mnie opatrzeć i wróciłem tutaj. Chciałem oglądać walki dalej, ale widzę, że poza moją potyczką wszyscy walczą jak ostatnie pizdy. Cóż, może ja też powinienem był grać ostrożniej. - teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Walka była zakończona.
- Po jednej umiejętności? Oh, w żadnym wypadku, Asaka. To był tylko... dodatek. Związałaś się z Shikaruiem, a on z byle kim się nie zadaje. - w żadnym wypadku nie miał na myśli tego, że sam jest silny - bo nie był. Jego słowa to był raczej grzeczny komplement w kierunku kobiety. Trochę się myliła myśląc, że nie jest w stanie jej ocenić po jednym jutsu - Sharingan widział, jak wiele chakry potrzebowała ta technika i już samo to wystarczyło do utwierdzenia go w fakcie, że dziewczyna zna się na rzeczy. Nie musiała jej używać, żeby Uchiha wiedział, że ma pierdolnięcie.
Nie był zaskoczony, gdy Asaka na chwilę zawiesiła się. Miał podejrzenia, że Shikarui mógł jej coś o nim powiedzieć. Bardzo wątpił, ale nie wykluczał takiego scenariusza. Przede wszystkim problemem pana Sanady było to, że nie dawał nigdy znać o tym, że Aka jest dla niego ważny. Przynajmniej nie werbalnie. A Chłopiec z Blizną na Szyi był naprawdę prostym człowiekiem. On potrzebował słów. To był dla niego gwarant pewności.
Nie odwracał się, nie unikał spojrzenia, nie chował swojej blizny pod kołnierzem płaszcza. Był z niej trochę... dumny. Tak. Był dumny, że przeżył coś takiego. Mało kto miał do czynienia z nim tak blisko. A jeszcze mniej przeżyło takie spotkanie.
Aka miał inne spojrzenie na świat od dziewczyny. Oczywiście nie rozmawiali o tym, ale chłopak w przeciwieństwie do Asaki wierzył, że to wszystko jest dziełem przypadku. Nie przyszedł tutaj dlatego, że wiedział kto tutaj się pojawi. Nie szukał ich. Czysty przypadek spowodował, że usłyszał o turnieju i postanowił wreszcie ruszyć dupę i zrobić coś że sobą. Zresztą... Aka nie wierzył w przeznaczenie. Ba, walczył wręcz ze szkodliwymi przesądami, że każdy Uchiha skończy tak samo. Wyznawał zasadę, że każdy sam jest kowalem własnego losu. W tym właśnie różnił się od Asaki i Shikaruia. Dla niego wszystko działo się bez przyczyny - był tu czystym przypadkiem.
Widać było, że Asaka musiała wszystko poukładać sobie w głowie. Było to dość zrozumiałe, zwłaszcza po tym, co właśnie przeszła. Nie przeszkadzał jej w tym, nie pytał, czy wszystko dobrze. Jasnym było, że ilość informacji jaka do niej dociera mogła być wyjątkowo przytłaczająca.
- Mi również miło. Ciekawe jakie to opowieści... - uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, co też ten podstępny Sanada jej nawygadywał. Nie dało się ukryć, że niebieskooki sprytnie pominął temat tego, że pisali do niego. Nie chciał o tym gadać, zresztą... nie miał nawet zamiaru poruszać tego wątku. Nie tutaj. Nie teraz.
- Mam nadzieję. Naprawdę. Ostatnie czego teraz potrzeba, to wyciąganie go z kłopotów. Chciałem z nim zamienić kilka słów i byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby przeżył. - trochę ironizował bo przecież nie było żadnego zagrożenia z jego strony. Ani wobec niego... co nie?
- Ja... - zatrzymał się na chwilę, a uśmiech który jeszcze przed chwilą widniał na jego twarzy zniknął. Naprawdę miał nadzieję, że dziewczyna nie ruszy tego tematu. Wyraźnie go bolał. Wyłożyła karty na stół, ale musiała zrozumieć, że brunet nie miał ochoty na grę. Nie teraz. To wszystko działo się za szybko. O ile z Shikaruiem zapewne by od razu przeszedł do rzeczy, tak po prostu nie miał pewności, co wie o nim Asaka. Może i wiedziała wszystko, co zaszło w przeszłości między nim i Shikaruiem, ale on sam nie miał takiej wiedzy. Nie zamierzał też mówić o takich rzeczach, bo były zbyt delikatne. Co by nie mówić - szanował Shikaruia i to, że mógłby nie chcieć, aby Aka rozmawiał o takich rzeczach z jego żoną. - Ja... nie chciałbym teraz o tym mówić. To... ciężki temat. Możemy o tym porozmawiać, gdy Twój mąż wróci. Nie chciałbym być zmuszony dwa razy opowiadać o tym samym. - głos Akiego lekko zadrżał, gdy wypowiadał ostatnie zdanie. Wyraźnie było po nim słychać, że mówi szczerze. Całe rozstanie było dla niego bolesne i naprawdę... Zresztą. Powiedział, że porozmawiają, to porozmawiają. Nie ma co wyprzedzać faktów. Miał nadzieję, że kobieta zrozumie. - Nie jesteś mi nic winna. To ja jestem winny przeprosiny Tobie. I Shikiemu. - wypuścił ciężko powietrze z płuc. Nie zamierzał protestować, jeżeli złotooka będzie chciała go troszkę podleczyć, ale nie nalegał też na to. W końcu nie wiedział, jak zareaguje po jego słowach. Może dostanie w twarz od Asaki, tak jak poprzedni chłopak? A może od Shikiego? Czas pokaże.
- Czasami mi mówią, że z twarzy jestem podobny zupełnie do nikogo - skierował swój wzrok w kierunku Yamiego, który postanowił dołączyć do ich rozmowy. Najwyraźniej ten gość też znał małżeństwo Sanada. - No tak, tak. Rzeczywiście brałem udział w walkach. Niestety dostałem dość mocny wpierdziel. Mój przeciwnik władał kartkami, ja głównie ogniem. Teoretycznie kontrowalem go, w praktyce ukrywał w tym roju notki wybuchowe i nie miałem z nim większych szans. Zastanawia mnie ile pieniędzy puścił z dymem... - westchnął cicho, spoglądając po chwili na Yamiego z niemałym zaskoczeniem. - Eee... Co mogę powiedzieć? Może tu na górze czas płynie szybciej. Zdążyli mnie opatrzeć i wróciłem tutaj. Chciałem oglądać walki dalej, ale widzę, że poza moją potyczką wszyscy walczą jak ostatnie pizdy. Cóż, może ja też powinienem był grać ostrożniej. - teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Walka była zakończona.
- Po jednej umiejętności? Oh, w żadnym wypadku, Asaka. To był tylko... dodatek. Związałaś się z Shikaruiem, a on z byle kim się nie zadaje. - w żadnym wypadku nie miał na myśli tego, że sam jest silny - bo nie był. Jego słowa to był raczej grzeczny komplement w kierunku kobiety. Trochę się myliła myśląc, że nie jest w stanie jej ocenić po jednym jutsu - Sharingan widział, jak wiele chakry potrzebowała ta technika i już samo to wystarczyło do utwierdzenia go w fakcie, że dziewczyna zna się na rzeczy. Nie musiała jej używać, żeby Uchiha wiedział, że ma pierdolnięcie.
Nie był zaskoczony, gdy Asaka na chwilę zawiesiła się. Miał podejrzenia, że Shikarui mógł jej coś o nim powiedzieć. Bardzo wątpił, ale nie wykluczał takiego scenariusza. Przede wszystkim problemem pana Sanady było to, że nie dawał nigdy znać o tym, że Aka jest dla niego ważny. Przynajmniej nie werbalnie. A Chłopiec z Blizną na Szyi był naprawdę prostym człowiekiem. On potrzebował słów. To był dla niego gwarant pewności.
Nie odwracał się, nie unikał spojrzenia, nie chował swojej blizny pod kołnierzem płaszcza. Był z niej trochę... dumny. Tak. Był dumny, że przeżył coś takiego. Mało kto miał do czynienia z nim tak blisko. A jeszcze mniej przeżyło takie spotkanie.
Aka miał inne spojrzenie na świat od dziewczyny. Oczywiście nie rozmawiali o tym, ale chłopak w przeciwieństwie do Asaki wierzył, że to wszystko jest dziełem przypadku. Nie przyszedł tutaj dlatego, że wiedział kto tutaj się pojawi. Nie szukał ich. Czysty przypadek spowodował, że usłyszał o turnieju i postanowił wreszcie ruszyć dupę i zrobić coś że sobą. Zresztą... Aka nie wierzył w przeznaczenie. Ba, walczył wręcz ze szkodliwymi przesądami, że każdy Uchiha skończy tak samo. Wyznawał zasadę, że każdy sam jest kowalem własnego losu. W tym właśnie różnił się od Asaki i Shikaruia. Dla niego wszystko działo się bez przyczyny - był tu czystym przypadkiem.
Widać było, że Asaka musiała wszystko poukładać sobie w głowie. Było to dość zrozumiałe, zwłaszcza po tym, co właśnie przeszła. Nie przeszkadzał jej w tym, nie pytał, czy wszystko dobrze. Jasnym było, że ilość informacji jaka do niej dociera mogła być wyjątkowo przytłaczająca.
- Mi również miło. Ciekawe jakie to opowieści... - uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, co też ten podstępny Sanada jej nawygadywał. Nie dało się ukryć, że niebieskooki sprytnie pominął temat tego, że pisali do niego. Nie chciał o tym gadać, zresztą... nie miał nawet zamiaru poruszać tego wątku. Nie tutaj. Nie teraz.
- Mam nadzieję. Naprawdę. Ostatnie czego teraz potrzeba, to wyciąganie go z kłopotów. Chciałem z nim zamienić kilka słów i byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby przeżył. - trochę ironizował bo przecież nie było żadnego zagrożenia z jego strony. Ani wobec niego... co nie?
- Ja... - zatrzymał się na chwilę, a uśmiech który jeszcze przed chwilą widniał na jego twarzy zniknął. Naprawdę miał nadzieję, że dziewczyna nie ruszy tego tematu. Wyraźnie go bolał. Wyłożyła karty na stół, ale musiała zrozumieć, że brunet nie miał ochoty na grę. Nie teraz. To wszystko działo się za szybko. O ile z Shikaruiem zapewne by od razu przeszedł do rzeczy, tak po prostu nie miał pewności, co wie o nim Asaka. Może i wiedziała wszystko, co zaszło w przeszłości między nim i Shikaruiem, ale on sam nie miał takiej wiedzy. Nie zamierzał też mówić o takich rzeczach, bo były zbyt delikatne. Co by nie mówić - szanował Shikaruia i to, że mógłby nie chcieć, aby Aka rozmawiał o takich rzeczach z jego żoną. - Ja... nie chciałbym teraz o tym mówić. To... ciężki temat. Możemy o tym porozmawiać, gdy Twój mąż wróci. Nie chciałbym być zmuszony dwa razy opowiadać o tym samym. - głos Akiego lekko zadrżał, gdy wypowiadał ostatnie zdanie. Wyraźnie było po nim słychać, że mówi szczerze. Całe rozstanie było dla niego bolesne i naprawdę... Zresztą. Powiedział, że porozmawiają, to porozmawiają. Nie ma co wyprzedzać faktów. Miał nadzieję, że kobieta zrozumie. - Nie jesteś mi nic winna. To ja jestem winny przeprosiny Tobie. I Shikiemu. - wypuścił ciężko powietrze z płuc. Nie zamierzał protestować, jeżeli złotooka będzie chciała go troszkę podleczyć, ale nie nalegał też na to. W końcu nie wiedział, jak zareaguje po jego słowach. Może dostanie w twarz od Asaki, tak jak poprzedni chłopak? A może od Shikiego? Czas pokaże.
0 x
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Trybuna wschodnia
Już brał wdech aby zamanifestować swoją męską i dominującą postawę, gdy Shikarui skoczył jak poparzony w kierunku Ichirou. Oglądając jego plecy i czuprynę Kei nie widział, że ciernie na twarzy Sanady objęły już całą jego twarz, a tym bardziej nie był świadomy tego, że Ranmaru nie myśli już racjonalnie. Gdy tylko lawondowofiołkoowooki ruszył do ataku, samuraj oczywiście nie zwlekał ani chwili. Skoczył za chłopakiem, chwytając swoją włócznię oburącz i wykonując zamach, jednak zanim wykonał zamaszyste uderzenie w bok przeciwnika, ten przystanął w miejscu, a mgnienie oka później zaczął oplatać go piach. Widząc to, Seinaru nie wyprowadził nawet ciosu. Zanim on dogonił szalonego Sanadę, Ichirou już go unieruchomił i to dodatkowo bez zabijania! Pastuszek nie dostał nawet szansy, aby się zaprezentować. Gdyby zaś teraz zechciał popisywać się swoją siłą i dynamiką, byłoby to na pewno zdecydowane nadużycie, bo nie było już takiej potrzeby.
Samuraj wyczekał w gotowości do momentu, w którym piach szczelnie nie oplecie kończyn Shikaruia, co będzie oznaczało definitywne zażegnanie niebezpieczeństwa. Jeśli rzeczywiście mu się to udało, w tym momencie Kei również mógł stanąć twarzą w twarz z fiołkowolawendowookim, jednocześnie zajmując miejsce obok Ichirou.
Czekał na to co się teraz stanie. Nie dopowiadał już żadnych swoich irytujących tekstów, a jedynie przypatrywał się tym dziwnym znakom, które malowały się teraz na twarzy i szyi pojmanego. Kei widział to już wcześniej w Midori, jednak dopiero teraz do głowy zaczęła my przychodzić zależność pomiędzy agresją, a rozwinięciem się dziwnego tatuażu na ciele... ofiary?
- Dlaczego uciekałeś? - Przyszło mu do głowy w zasadzie oczywiste pytanie, które jednak mogło mieć wiele odpowiedzi.
- Lepiej żebyśmy tutaj tak nie stali. Proponuję przenosiny w jakieś bardziej ustronne miejsce. - Zasugerował właściwie nie obu panom, lecz jedynie Asahiemu, który właśnie uwięził drugiego shinobi w jednym z głównych korytarzy prowadzących na trybuny największej areny w Yinzin. Seinaru nie chciał, aby ta rozmowa skończyła się tylko na przeprosinach. Teraz, gdy zobaczył nagłe przyspieszenie Shikaruia, znaki na jego ciele i zmianę w zachowaniu, zaintrygowało go to na tyle, że nie był wcale taki pewien, czy Sanada może zostać wypuszczony do ludzi ot tak, po prostu.
Samuraj wyczekał w gotowości do momentu, w którym piach szczelnie nie oplecie kończyn Shikaruia, co będzie oznaczało definitywne zażegnanie niebezpieczeństwa. Jeśli rzeczywiście mu się to udało, w tym momencie Kei również mógł stanąć twarzą w twarz z fiołkowolawendowookim, jednocześnie zajmując miejsce obok Ichirou.
Czekał na to co się teraz stanie. Nie dopowiadał już żadnych swoich irytujących tekstów, a jedynie przypatrywał się tym dziwnym znakom, które malowały się teraz na twarzy i szyi pojmanego. Kei widział to już wcześniej w Midori, jednak dopiero teraz do głowy zaczęła my przychodzić zależność pomiędzy agresją, a rozwinięciem się dziwnego tatuażu na ciele... ofiary?
- Dlaczego uciekałeś? - Przyszło mu do głowy w zasadzie oczywiste pytanie, które jednak mogło mieć wiele odpowiedzi.
- Lepiej żebyśmy tutaj tak nie stali. Proponuję przenosiny w jakieś bardziej ustronne miejsce. - Zasugerował właściwie nie obu panom, lecz jedynie Asahiemu, który właśnie uwięził drugiego shinobi w jednym z głównych korytarzy prowadzących na trybuny największej areny w Yinzin. Seinaru nie chciał, aby ta rozmowa skończyła się tylko na przeprosinach. Teraz, gdy zobaczył nagłe przyspieszenie Shikaruia, znaki na jego ciele i zmianę w zachowaniu, zaintrygowało go to na tyle, że nie był wcale taki pewien, czy Sanada może zostać wypuszczony do ludzi ot tak, po prostu.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
- Asaka
- Postać porzucona
- Posty: 1496
- Rejestracja: 18 maja 2018, o 13:08
- Wiek postaci: 27
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białowłosa, złotooka, niewysoka
- Widoczny ekwipunek: Kabury na broń na udach; duża torba na pośladkach; bransoletka na prawym nadgarstku; obrączka na palcu; wielki wachlarz na plecach
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=5564
- Aktualna postać: Airan
Re: Trybuna wschodnia
Gdyby nie Yami, to chyba by się nie połapała, że Aka był jednym z tych, którzy walczyli tam na dole. Przyglądała się walkom tak naprawdę tylko przez chwilę, nim zaczęła się tutaj wyrabiać ta dziwna scena, której źródłem był Toshiro. A później… Później już nie przykładała wagi do tego, co działo się na arenie. Za dużo emocji. Za dużo wszystkiego – nawet jak na nią, a ona na co dzień nie miała z tym większego problemu. Jak kiepsko więc musiał znosić to wszystko Shikarui…?
- Nie lubię sparingów – mruknęła pod nosem w odpowiedzi. Naprawdę nie lubiła, bo nigdy nie pokazywały faktycznych zdolności swoich rywali. Przynajmniej dla niej nie były one satysfakcjonujące, a były w pewnej mierze przekłamaniem. Fakt, oglądając taki pojedynek można było podpatrzeć jakieś ciekawe techniki czy zagrania, ale ona sama nie potrzebowała nikomu udowadniać, a zwłaszcza sobie, że jest coś warta i że wygrana w jakiś turnieju coś zmieni. Nic by nie zmieniła. A czy przegrana coś zmienia? Nie, też nie bardzo. Zresztą wystarczyło spojrzeć na ostatnią parę walczących, którzy kręcili się bez sensu w kółko po arenie i… I nic z tego nie wynikało. - Ach, właśnie. To jest Yami – Aka się przedstawił, Yami musiał to słyszeć i wypadało, by i jego ktoś tutaj przedstawił. Więc to zrobiła, żeby chociaż każdy tutaj się znał z imienia. Bo nie wątpiła, że skoro Aka wie tyle, to wie również jak nazywa się ona. Zresztą za chwilę to potwierdził.
- Nie, masz rację – rzeczywiście nie zadawał się z byle kim. Ale nie miało to wiele wspólnego z siłą fizyczną samą w sobie. Chodziło raczej o siłę charakteru, bo to właśnie przyciągało Shikiego do innych. Kręgosłup moralny, zasady, duma, honor – wszystko, czego sam nie miał. Asaka miała tego w nadmiarze, a Aka…? Shikarui mówił, że on również. Lgnął do takich ludzi jak ćma do ognia, ale wcale się tym nie sparzał. Dla niego to było takie kojące, przyjemne ciepło, przy którym można spocząć i po prostu zamknąć oczy, czując się całkowicie bezpiecznie. Powiedział jej kiedyś „chcę się od ciebie nauczyć co to znaczy żyć godnie”. I został przy niej i uczył się, każdego dnia po trochę.
Zabawne było to, że blizna, którą nosił, mu nie przeszkadzała. Nie było to niczym złym, oczywiście, bo blizna dla shinobiego była pewnego rodzaju trofeum: że zawalczył i przeżył. Ironiczne było to, że dla Akiego był to powód dla dumy, a Shikarui ciągle sobie wyrzucał to, że w ogóle do tego doszło. Sam jej powiedział, że szukał kogoś, kto byłby w stanie usunąć bliznę Akiego – i znalazł, Ridę, która usunęła jego własne blizny. Teraz mieli pewność, że to w ogóle jest możliwe, a Asaka nawet widziała w jaki sposób jest to robione. Może kiedyś, kiedyś byłaby w stanie odtworzyć tę technikę… Co do wierzeń – ona sama wierzyła, że każdy ma jakieś przeznaczenie. Niekoniecznie takie, jak cały ród, ale swoje własne. To, co dzieje się po drodze czasami jest sumą szczęścia i własnych wyborów, ale że są tez takie miejsca, do których zbiega się każda droga, nawet jeśli wcześniej wydawało się, że skręciło się w zupełnie inną stronę. Oni też nie przyszli tutaj dlatego, że wiedzieli, że się pojawi. Przyszli dlatego, że lider wyraził takie życzenie. On zasugerował, a oni się pojawili. Tak, wydawało się, że był to przypadek, ale w głowie Asaki to Los wszystko tak ukartował, że popchnął każde z nich w tę stronę różnymi sztuczkami, a teraz…? Oto byli.
- Właściwie to same dobre. Shikarui bardzo dobrze o tobie wspominał. Zawsze powtarzał, że jesteś jego najlepszym przyjacielem, a nie tylko starym znajomym – zaakcentowała ostatnie dwa słowa i uśmiechnęła się jedną stroną ust w dość charakterystycznym dla niej krzywym uśmieszku. Kiedyś zastanawiała się, jak mogłaby wyglądać rozmowa między nią a Akim i prawdę mówiąc nie sądziła, że będzie wyglądać właśnie tak. Przede wszystkim sądziła, że odbędzie się w zupełnie innych warunkach, a nie tuż po tym, jak musiał wyciągać ją z genjutsu… I chyba tylko to go uratowało prawdę mówiąc. Gdyby teraz stanęła oko w oko z kolejnym Uchiha, który może tak po prostu wsadzić kogoś w iluzję, to chyba by nie wytrzymała psychicznie. To byłoby za dużo. Już teraz było dużo za dużo. Ale Aka był tą osobą, która ją wyciągnęła nie tak dawno i… Nie mogła patrzeć na niego ze złością. Chyba nawet nie chciała. Ale nie tak łatwo przychodzi ułożenie sobie w głowie, że właśnie rozmawia się z najlepszym przyjacielem, z byłym twojego męża, o której to relacji dowiedziało się już kawał po ślubie, a sam osobnik miał przecież być już martwy.
To, że Shikiemu szło już znacznie lepiej niż kiedyś nie znaczyło, że było idealnie i że panował nad sobą zawsze i wszędzie. Nadal były momenty, gdy zapędzony w kozi róg zaczynał atakować, zupełnie tak jak zrobiłoby to każde zwierzę chcące przeżyć. Paranoja Sanady nie polepszała sytuacji i choć zazwyczaj była nieszkodliwa, w taki dzień jak ten, w takich warunkach, po takim emocjonalnym przytłoczeniu na pewno nie mogło być dobrze. Asaka siedziała tutaj, zmęczona, miała absolutnie dość, ale i tak wewnętrznie cały czas się spinała, denerwowała i martwiła, że coś się stanie Shikiemu. Liczyła na to, że nie. Powiedziała przecież Ichirou i Keiowi, żeby dali mu miejsce i podchodzili delikatnie – i mówiła to celowo, żeby po prostu swoją obecnością nie przytłoczyli już i tak zmieszanego emocjami Sanady. Znała go przecież nie od dzisiaj… Ale przynajmniej Ichirou wydawał się mieć głowę na karku więc uznała, że może im powierzyć swojego męża. Tym niemniej rozluźniłaby się dopiero, gdyby już był tutaj i siedział obok niej.
Uśmiechnęła się do niego smutno, widząc i przede wszystkim słysząc to zawahanie. Rozumiała. Naprawdę dobrze to rozumiała. Gdyby była na jego miejscu, to też by nie przyszła na ten ślub. Shiki mógł tego nie łapać, dla niego mogło to nie być takie oczywiste, ale dla niej było. Zwłaszcza wtedy, gdy już wiedziała.
- Ta odpowiedź mówi więcej niż sądzisz – powiedziała mu i westchnęła lekko. - Nie mam ci tego za złe. Rozumiem to doskonale. A teraz pokaż mi to ramię – Aka mógł wyciągać z tego swoje własne wnioski, ale Asaka nie chciała trzymać go w niepewności. Widziała, że to było dla chłopaka trudne, i nic dziwnego. Spotkać się sam na sam z żoną swojego byłego – nie potrafiła sobie nawet do końca wyobrazić jakie to musi być uczucie, oprócz tego, że paskudne. Nie chciała zostawiać więc jego wypowiedzi w eterze, bez choćby cienia jej własnej reakcji, powiedziała chociaż tyle, zgrabnie lawirując między wierszami tak, że Yami nie miał szans odczytać z tego więcej niż chciałaby ona czy Aka. No a później zachęciła go do tego, by jednak pokazał swoje poranione ramię, które raczej nie było priorytetem dla medyków na dole areny, skoro go tak z tym zostawili. Aka musiał mieć poważniejsze rany gdzieś indziej, z którymi tamci już sobie poradzili, bo inaczej by go tutaj nie było. To był też znak do tego, że nie zamierzała kontynuować niewygodnego dla nich obojga tematu. Bo po co? Ściągnęła opatrunek z jego ramienia, by po chwili przyłożyć do rany swoje ręce, od których zaczęła bić delikatna zielona poświata.
- Nie lubię sparingów – mruknęła pod nosem w odpowiedzi. Naprawdę nie lubiła, bo nigdy nie pokazywały faktycznych zdolności swoich rywali. Przynajmniej dla niej nie były one satysfakcjonujące, a były w pewnej mierze przekłamaniem. Fakt, oglądając taki pojedynek można było podpatrzeć jakieś ciekawe techniki czy zagrania, ale ona sama nie potrzebowała nikomu udowadniać, a zwłaszcza sobie, że jest coś warta i że wygrana w jakiś turnieju coś zmieni. Nic by nie zmieniła. A czy przegrana coś zmienia? Nie, też nie bardzo. Zresztą wystarczyło spojrzeć na ostatnią parę walczących, którzy kręcili się bez sensu w kółko po arenie i… I nic z tego nie wynikało. - Ach, właśnie. To jest Yami – Aka się przedstawił, Yami musiał to słyszeć i wypadało, by i jego ktoś tutaj przedstawił. Więc to zrobiła, żeby chociaż każdy tutaj się znał z imienia. Bo nie wątpiła, że skoro Aka wie tyle, to wie również jak nazywa się ona. Zresztą za chwilę to potwierdził.
- Nie, masz rację – rzeczywiście nie zadawał się z byle kim. Ale nie miało to wiele wspólnego z siłą fizyczną samą w sobie. Chodziło raczej o siłę charakteru, bo to właśnie przyciągało Shikiego do innych. Kręgosłup moralny, zasady, duma, honor – wszystko, czego sam nie miał. Asaka miała tego w nadmiarze, a Aka…? Shikarui mówił, że on również. Lgnął do takich ludzi jak ćma do ognia, ale wcale się tym nie sparzał. Dla niego to było takie kojące, przyjemne ciepło, przy którym można spocząć i po prostu zamknąć oczy, czując się całkowicie bezpiecznie. Powiedział jej kiedyś „chcę się od ciebie nauczyć co to znaczy żyć godnie”. I został przy niej i uczył się, każdego dnia po trochę.
Zabawne było to, że blizna, którą nosił, mu nie przeszkadzała. Nie było to niczym złym, oczywiście, bo blizna dla shinobiego była pewnego rodzaju trofeum: że zawalczył i przeżył. Ironiczne było to, że dla Akiego był to powód dla dumy, a Shikarui ciągle sobie wyrzucał to, że w ogóle do tego doszło. Sam jej powiedział, że szukał kogoś, kto byłby w stanie usunąć bliznę Akiego – i znalazł, Ridę, która usunęła jego własne blizny. Teraz mieli pewność, że to w ogóle jest możliwe, a Asaka nawet widziała w jaki sposób jest to robione. Może kiedyś, kiedyś byłaby w stanie odtworzyć tę technikę… Co do wierzeń – ona sama wierzyła, że każdy ma jakieś przeznaczenie. Niekoniecznie takie, jak cały ród, ale swoje własne. To, co dzieje się po drodze czasami jest sumą szczęścia i własnych wyborów, ale że są tez takie miejsca, do których zbiega się każda droga, nawet jeśli wcześniej wydawało się, że skręciło się w zupełnie inną stronę. Oni też nie przyszli tutaj dlatego, że wiedzieli, że się pojawi. Przyszli dlatego, że lider wyraził takie życzenie. On zasugerował, a oni się pojawili. Tak, wydawało się, że był to przypadek, ale w głowie Asaki to Los wszystko tak ukartował, że popchnął każde z nich w tę stronę różnymi sztuczkami, a teraz…? Oto byli.
- Właściwie to same dobre. Shikarui bardzo dobrze o tobie wspominał. Zawsze powtarzał, że jesteś jego najlepszym przyjacielem, a nie tylko starym znajomym – zaakcentowała ostatnie dwa słowa i uśmiechnęła się jedną stroną ust w dość charakterystycznym dla niej krzywym uśmieszku. Kiedyś zastanawiała się, jak mogłaby wyglądać rozmowa między nią a Akim i prawdę mówiąc nie sądziła, że będzie wyglądać właśnie tak. Przede wszystkim sądziła, że odbędzie się w zupełnie innych warunkach, a nie tuż po tym, jak musiał wyciągać ją z genjutsu… I chyba tylko to go uratowało prawdę mówiąc. Gdyby teraz stanęła oko w oko z kolejnym Uchiha, który może tak po prostu wsadzić kogoś w iluzję, to chyba by nie wytrzymała psychicznie. To byłoby za dużo. Już teraz było dużo za dużo. Ale Aka był tą osobą, która ją wyciągnęła nie tak dawno i… Nie mogła patrzeć na niego ze złością. Chyba nawet nie chciała. Ale nie tak łatwo przychodzi ułożenie sobie w głowie, że właśnie rozmawia się z najlepszym przyjacielem, z byłym twojego męża, o której to relacji dowiedziało się już kawał po ślubie, a sam osobnik miał przecież być już martwy.
To, że Shikiemu szło już znacznie lepiej niż kiedyś nie znaczyło, że było idealnie i że panował nad sobą zawsze i wszędzie. Nadal były momenty, gdy zapędzony w kozi róg zaczynał atakować, zupełnie tak jak zrobiłoby to każde zwierzę chcące przeżyć. Paranoja Sanady nie polepszała sytuacji i choć zazwyczaj była nieszkodliwa, w taki dzień jak ten, w takich warunkach, po takim emocjonalnym przytłoczeniu na pewno nie mogło być dobrze. Asaka siedziała tutaj, zmęczona, miała absolutnie dość, ale i tak wewnętrznie cały czas się spinała, denerwowała i martwiła, że coś się stanie Shikiemu. Liczyła na to, że nie. Powiedziała przecież Ichirou i Keiowi, żeby dali mu miejsce i podchodzili delikatnie – i mówiła to celowo, żeby po prostu swoją obecnością nie przytłoczyli już i tak zmieszanego emocjami Sanady. Znała go przecież nie od dzisiaj… Ale przynajmniej Ichirou wydawał się mieć głowę na karku więc uznała, że może im powierzyć swojego męża. Tym niemniej rozluźniłaby się dopiero, gdyby już był tutaj i siedział obok niej.
Uśmiechnęła się do niego smutno, widząc i przede wszystkim słysząc to zawahanie. Rozumiała. Naprawdę dobrze to rozumiała. Gdyby była na jego miejscu, to też by nie przyszła na ten ślub. Shiki mógł tego nie łapać, dla niego mogło to nie być takie oczywiste, ale dla niej było. Zwłaszcza wtedy, gdy już wiedziała.
- Ta odpowiedź mówi więcej niż sądzisz – powiedziała mu i westchnęła lekko. - Nie mam ci tego za złe. Rozumiem to doskonale. A teraz pokaż mi to ramię – Aka mógł wyciągać z tego swoje własne wnioski, ale Asaka nie chciała trzymać go w niepewności. Widziała, że to było dla chłopaka trudne, i nic dziwnego. Spotkać się sam na sam z żoną swojego byłego – nie potrafiła sobie nawet do końca wyobrazić jakie to musi być uczucie, oprócz tego, że paskudne. Nie chciała zostawiać więc jego wypowiedzi w eterze, bez choćby cienia jej własnej reakcji, powiedziała chociaż tyle, zgrabnie lawirując między wierszami tak, że Yami nie miał szans odczytać z tego więcej niż chciałaby ona czy Aka. No a później zachęciła go do tego, by jednak pokazał swoje poranione ramię, które raczej nie było priorytetem dla medyków na dole areny, skoro go tak z tym zostawili. Aka musiał mieć poważniejsze rany gdzieś indziej, z którymi tamci już sobie poradzili, bo inaczej by go tutaj nie było. To był też znak do tego, że nie zamierzała kontynuować niewygodnego dla nich obojga tematu. Bo po co? Ściągnęła opatrunek z jego ramienia, by po chwili przyłożyć do rany swoje ręce, od których zaczęła bić delikatna zielona poświata.
Ukryty tekst
0 x
赤 · 水 · 晶

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain

· · ·
seasons don't fear the reaper
nor do the wind, the sun or the rain
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Trybuna wschodnia
Wszyscy mieli swoje prawdy i racje. Mądre, wzniosłe, chłodno wykalkulowane. Głupie. Niewielu było ludzi, zwłaszcza wśród ninja, którzy nie mieli własnego zdania i którzy byli niepewni wszystkiego, którzy zupełnie w nic nie wierzyli. Jedni pokładali nadzieję we własnej sile, inni w pieniądzach, jeszcze inni w bogach. Kształtował się fakt przekonań i brak refleksji i zwątpienia, chyba że... chyba że pojawiał się jakiś istotny fakt. Jakaś rzecz. Ulotna myśl, która nie u wszystkich witała i którą wielu odganiało jak natrętną muchę. Jak na przykład omylność własnego osądu. Działania, które się podjęło, ponieważ - i to ponieważ okazywało się brzydkim i brudnym kleksem. Nie brakuje ninja, którzy woleliby podrzeć papier. Spalić go w płomieniu świecy i zapomnieć, że w ogóle się pojawił, w końcu nie mogli przyznać, że popełnili błąd, to byłoby zbyt haniebne. Duma... ta duma była naprawdę zdradliwym urokiem. Ludzie zbyt mało widzieli, gdy przez nią nosili zbyt wysoko uniesione nosy.
Nie znał pieczęci, które składał Ichirou, ale był przekonany, że może być to jedna z piaskowych technik. No - nie miał się jakoś wiele pomylić. Jego bystry wzrok śledził piasek, której szybkości mógł dorównać. Znał siebie i widział, co ten piasek wyczynia. Skoro więc ucieczka nie ma sensu przez mignięcia wroga, należy go zaatakować. Kiedy samuraj ruszył, od razu za nim, wyciągnął drugą broń, sunąc za ruchem włóczni dzierżonej przez samuraja w sposób gotowy na jej odparcie, chociaż nawet nie obracał ku niemu głowy, ale... ach, ale to przecież Seinaru nie dziwiło. To, że można z kimś walczyć na miecze, nie odwracając nawet ku niemu głowy. Kiepski żart. Nie udało mu się zmniejszyć odległości między sobą a Ichirou, ale gdyby ktokolwiek mógł to wyglądać, wyglądałoby to z pewnością imponująco. Lub nie, cofam. Postronni najpierw musieliby za tym nadążyć. Jaka szkoda, że Shikarui nie mógł się zachwycić kolejny raz niezwykłą szybkością,którą dysponowali obaj panowie. Podziwiać ich z szeroko rozwartymi oczami i uczyć się, uczyć jak najwięcej.
Jego ostrze nie spotkało się z yari przeciwnika i nigdy nie udało mu się zmniejszyć odległości na szerokim korytarzu. Zatrzymał się nagle i gwałtownie, jeszcze gwałtowniej niż w chwili, kiedy Ichirou go wyprzedził, czego zupełnie się nie spodziewał. Jego nogi zatopiły się w ziemi. Zapadły w niej, zagłębiły, sprawiając, że jego kolana wygięły się nieprzyjemnie i boleśnie, gdy nie mógł unieść stopy. Nie było pod nim chakry. Zastanowiłoby go to w normalnych warunkach, teraz zamiast tego szarpnął jedną nogą, potem drugą, warknął wściekle, a bezskuteczność tych czynów sprawiła, że cisnął w kierunku Ichirou krótkim mieczem, niemal jakby ten był kunaiem. Wzmocnione chakrą Juugo ciało mogło sobie na to pozwolić, nawet jeśli to było bez sensu. Przerzucił miecz z lewej do prawej i przeciął nim pierwszą strugę piasku, kiedy ta nadeszła. Zobaczył, jak Seinaru nagle zatrzymuje swoją włócznię. Pewnie dla niepoznaki! Jego mięśnie ugięły się pod siłą piasku. Przez moment opierał się, ale ostrze nie cięło - ostrze przepłynęło przez piasek, jakby chciało się z nim stać jednością. Shikarui wyciągnął w bok drugą rękę chcąc odepchnąć od siebie ziarenka. Walczył z nimi. Siłował się z nimi i walczył, ile tylko mógł, a mógł... mógł się z nimi siłować całkiem długo. Niestety miał tylko dwie ręce i zero możliwości ruchu. A piasku było sporo.
Było może wspomniane, że Sanada miał problemy z klaustrofobią?
Tak więc pan Sanada przestał stanowić zagrożenie dla otoczenia. Dla samego siebie jednak nie. Rwał się i mocował z piaskiem z dziką zajadłością, starając się wywalczyć dla siebie odrobinę miejsca i przestrzeni, ale w końcu został unieruchomiony całkowicie. Jego oczy z czystą, jadowitą nienawiścią błysnęły w kierunku Władcy Piasku. Upadał już nie raz, klęczał już nie raz, nie raz też błagał o litość i darowanie mu życia - zwłaszcza przed wielkimi tego świata. Przed takimi, jak Ichirou Asahi. I tylko raz stanął twarzą w twarz z jednostką silniejszą i rzucił jej wyzwanie. Nazywano ją Wojną. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Wydawało się, że ludzie zdążyli potruć rzeki i zniszczyć łowiska ryb. Wybili za dużo zwierzyny, a w innej części świata to dzika zwierzyna wybiła człowieka. Zbudowano kolejne części miasta, gdy Kami no Hikage stanowiło całkowitą ruinę. Krew niektórych zdążyła się oczyścić, gdy innych stała się zabrudzona. Brudna od obcej energii, która burzyła w głowie spokój. Nie oszukujmy się, pan Asahi widział już tyle nienawistnych spojrzeń słanych przez pokonanych przeciwników, że jakie to miało zrobić na nim wrażenie? Ze lśniących oczu nie pulsowało jednak widmo porażki. Nieee, z nich bił ciągle ten rozgorączkowany, maniakalny przekaz bestii. Dzikiego zwierzęcia pozbawionego ikry człowieczeństwa. Więc tak, znaki na ciele odebrały mu resztkę myślenia. Drugą osobą, która została obdarzona takim spojrzeniem, był Seinaru, ku któremu gwałtownie obrócił głowę, gdy ten wyszedł zza jego pleców, jakby chciał wykrzyczeć mu wręcz w twarz "widzę cię!". Nic takiego nie powiedział.
Shikarui wciąż próbował rozepchać się w środku piasku, napinając rozgrzane mięśnie, ale chociaż udawało mu się minimalnie przemieścić, piasek wędrował zaraz za nim. Bez sensu. Do jego głowy dotarła w końcu bardzo oczywista myśl po bardzo konkretnym przekazie - że walka jest bez sensu. Och, no przecież była już na samym starcie. Nawet nie można było wyrzucić światu, że to wszystko niesprawiedliwe, bo przecież sam świat nigdy nie był sprawiedliwy. I akurat Sanada był ostatnią z osób, która o niesprawiedliwości by krzyczała. Sam był niesprawiedliwy.
Cienkie, cierniste gałązki zalśniły i zaczęły cofać z jego skóry po naprawdę dłuższej chwili. Zwijać w wolnym tempie, aż w ogóle nie było ich widać. Hm, biorąc pod uwagę, że pokryty był piachem, to niewiele w ogóle było widać. Jego oczy gasły już w tym momencie - jakby ktoś gasił nieznośny ogień, który wypalał żywcem i pozostawiał tylko dym. Jednak kolor zmieniły dopiero po chwili. Na lawendowofiołkowe. Chociaż na fiolki to były dalece za jasne.
Oddychał ciężko, niestabilnie, chociaż żadna krzywda mu się tak na dobrą sprawę nie stała - nie ze strony przedstawicieli Klepsydry. Wyglądał za to tak, jakby przeszedł przez bardzo ciężką walkę. Wpatrywał się w mężczyzn, którzy... co właściwie? Shikarui naprawdę bardzo, bardzo bał się śmierci. I naprawdę nie chciał umierać.
- Psy uciekają, gdy wilki je gonią - Odpowiedział cicho przez głębokie oddechy, w końcu zbierając swój głos na tyle, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć przez zaciśnięte gardło. I nie mam tu na myśli zaciśnięcia piachem. Znowu bardzo niewiele go dzieliło od wpadnięcia w kolejną skrajność. Tym razem jednak nie miała ona niczego wspólnego z agresją.
Nie znał pieczęci, które składał Ichirou, ale był przekonany, że może być to jedna z piaskowych technik. No - nie miał się jakoś wiele pomylić. Jego bystry wzrok śledził piasek, której szybkości mógł dorównać. Znał siebie i widział, co ten piasek wyczynia. Skoro więc ucieczka nie ma sensu przez mignięcia wroga, należy go zaatakować. Kiedy samuraj ruszył, od razu za nim, wyciągnął drugą broń, sunąc za ruchem włóczni dzierżonej przez samuraja w sposób gotowy na jej odparcie, chociaż nawet nie obracał ku niemu głowy, ale... ach, ale to przecież Seinaru nie dziwiło. To, że można z kimś walczyć na miecze, nie odwracając nawet ku niemu głowy. Kiepski żart. Nie udało mu się zmniejszyć odległości między sobą a Ichirou, ale gdyby ktokolwiek mógł to wyglądać, wyglądałoby to z pewnością imponująco. Lub nie, cofam. Postronni najpierw musieliby za tym nadążyć. Jaka szkoda, że Shikarui nie mógł się zachwycić kolejny raz niezwykłą szybkością,którą dysponowali obaj panowie. Podziwiać ich z szeroko rozwartymi oczami i uczyć się, uczyć jak najwięcej.
Jego ostrze nie spotkało się z yari przeciwnika i nigdy nie udało mu się zmniejszyć odległości na szerokim korytarzu. Zatrzymał się nagle i gwałtownie, jeszcze gwałtowniej niż w chwili, kiedy Ichirou go wyprzedził, czego zupełnie się nie spodziewał. Jego nogi zatopiły się w ziemi. Zapadły w niej, zagłębiły, sprawiając, że jego kolana wygięły się nieprzyjemnie i boleśnie, gdy nie mógł unieść stopy. Nie było pod nim chakry. Zastanowiłoby go to w normalnych warunkach, teraz zamiast tego szarpnął jedną nogą, potem drugą, warknął wściekle, a bezskuteczność tych czynów sprawiła, że cisnął w kierunku Ichirou krótkim mieczem, niemal jakby ten był kunaiem. Wzmocnione chakrą Juugo ciało mogło sobie na to pozwolić, nawet jeśli to było bez sensu. Przerzucił miecz z lewej do prawej i przeciął nim pierwszą strugę piasku, kiedy ta nadeszła. Zobaczył, jak Seinaru nagle zatrzymuje swoją włócznię. Pewnie dla niepoznaki! Jego mięśnie ugięły się pod siłą piasku. Przez moment opierał się, ale ostrze nie cięło - ostrze przepłynęło przez piasek, jakby chciało się z nim stać jednością. Shikarui wyciągnął w bok drugą rękę chcąc odepchnąć od siebie ziarenka. Walczył z nimi. Siłował się z nimi i walczył, ile tylko mógł, a mógł... mógł się z nimi siłować całkiem długo. Niestety miał tylko dwie ręce i zero możliwości ruchu. A piasku było sporo.
Było może wspomniane, że Sanada miał problemy z klaustrofobią?
Tak więc pan Sanada przestał stanowić zagrożenie dla otoczenia. Dla samego siebie jednak nie. Rwał się i mocował z piaskiem z dziką zajadłością, starając się wywalczyć dla siebie odrobinę miejsca i przestrzeni, ale w końcu został unieruchomiony całkowicie. Jego oczy z czystą, jadowitą nienawiścią błysnęły w kierunku Władcy Piasku. Upadał już nie raz, klęczał już nie raz, nie raz też błagał o litość i darowanie mu życia - zwłaszcza przed wielkimi tego świata. Przed takimi, jak Ichirou Asahi. I tylko raz stanął twarzą w twarz z jednostką silniejszą i rzucił jej wyzwanie. Nazywano ją Wojną. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Wydawało się, że ludzie zdążyli potruć rzeki i zniszczyć łowiska ryb. Wybili za dużo zwierzyny, a w innej części świata to dzika zwierzyna wybiła człowieka. Zbudowano kolejne części miasta, gdy Kami no Hikage stanowiło całkowitą ruinę. Krew niektórych zdążyła się oczyścić, gdy innych stała się zabrudzona. Brudna od obcej energii, która burzyła w głowie spokój. Nie oszukujmy się, pan Asahi widział już tyle nienawistnych spojrzeń słanych przez pokonanych przeciwników, że jakie to miało zrobić na nim wrażenie? Ze lśniących oczu nie pulsowało jednak widmo porażki. Nieee, z nich bił ciągle ten rozgorączkowany, maniakalny przekaz bestii. Dzikiego zwierzęcia pozbawionego ikry człowieczeństwa. Więc tak, znaki na ciele odebrały mu resztkę myślenia. Drugą osobą, która została obdarzona takim spojrzeniem, był Seinaru, ku któremu gwałtownie obrócił głowę, gdy ten wyszedł zza jego pleców, jakby chciał wykrzyczeć mu wręcz w twarz "widzę cię!". Nic takiego nie powiedział.
Shikarui wciąż próbował rozepchać się w środku piasku, napinając rozgrzane mięśnie, ale chociaż udawało mu się minimalnie przemieścić, piasek wędrował zaraz za nim. Bez sensu. Do jego głowy dotarła w końcu bardzo oczywista myśl po bardzo konkretnym przekazie - że walka jest bez sensu. Och, no przecież była już na samym starcie. Nawet nie można było wyrzucić światu, że to wszystko niesprawiedliwe, bo przecież sam świat nigdy nie był sprawiedliwy. I akurat Sanada był ostatnią z osób, która o niesprawiedliwości by krzyczała. Sam był niesprawiedliwy.
Cienkie, cierniste gałązki zalśniły i zaczęły cofać z jego skóry po naprawdę dłuższej chwili. Zwijać w wolnym tempie, aż w ogóle nie było ich widać. Hm, biorąc pod uwagę, że pokryty był piachem, to niewiele w ogóle było widać. Jego oczy gasły już w tym momencie - jakby ktoś gasił nieznośny ogień, który wypalał żywcem i pozostawiał tylko dym. Jednak kolor zmieniły dopiero po chwili. Na lawendowofiołkowe. Chociaż na fiolki to były dalece za jasne.
Oddychał ciężko, niestabilnie, chociaż żadna krzywda mu się tak na dobrą sprawę nie stała - nie ze strony przedstawicieli Klepsydry. Wyglądał za to tak, jakby przeszedł przez bardzo ciężką walkę. Wpatrywał się w mężczyzn, którzy... co właściwie? Shikarui naprawdę bardzo, bardzo bał się śmierci. I naprawdę nie chciał umierać.
- Psy uciekają, gdy wilki je gonią - Odpowiedział cicho przez głębokie oddechy, w końcu zbierając swój głos na tyle, żeby w ogóle cokolwiek powiedzieć przez zaciśnięte gardło. I nie mam tu na myśli zaciśnięcia piachem. Znowu bardzo niewiele go dzieliło od wpadnięcia w kolejną skrajność. Tym razem jednak nie miała ona niczego wspólnego z agresją.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości