Burza ustała.
(...)
Nie dawała za wygraną. Wtedy, kiedy pierwszy raz ojciec dojrzał, że potrafi wykrzesać z siebie umiejętności klanowe, chciała trenować jeszcze więcej. Nie przyznałaby się do tego, ale czuła się dumna i napawała ją radość. Tylko dlatego, że ją dostrzegł. Jednak jednoczesna miłość i nienawiść jaką go darzyła, nie pozwalały na okazanie takich uczuć. Oprócz momentu, kiedy powiedział jej o spotkaniu za cztery dnia. Wtedy sobie pozwoliła na mały uśmiech. Była przecież jeszcze dzieckiem. A jego już wtedy tam nie było.
Te cztery dni minęły bardzo szybko, ale kiedy już termin się zbliżył, wstawiła się w dany miejscu. Nie spodziewała się zobaczyć tam swojego przyrodniego brata. Tego, który to był dumą jej ojca. Wewnątrz poczuła, jak się w niej gotuje. Nie doszukiwała się tutaj jakiś specjalnych motywów. A nawet gdyby mogła, to pewnie by nie chciała. Chłopak już biegł w jej stronę i składał pieczęci. Od pierwszych sekund chciał pokazać jej, że nie jest w stanie go doścignąć. Był szybki, a sztuka dziedziny klanowej była przez niego opanowana w niesamowity sposób. Przynajmniej jak na ten wiek. Ona wypadała bardzo marnie. Na dobrą sprawę... nie potrafiła wykrzesać z siebie chociaż jednego, porządnego rantonu. Nie umiała nad nim tak panować. Dostawała bęcki raz za razem, jej jedyną szansą było dostanie się bliżej niego. A i to zdawało się być niewykonalne. To ona była tutaj zdobyczą i nie mogła odwrócić tej roli. Nie mogła stać się łowcą. Jedynie starała się unikać ataków, od czasu do czasu próbować wyrzucić w stronę przyrodniego brata jakiś kunai czy shuriken. Gdzieś tam zadrasnęła mu ramię, ale nie było to nic, co mogłoby mu przeszkodzić w dalszym działaniu. Za to przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Momentalnie zesztywniała, wypuszczając z dłoni kunai, który dopiero co dosięgnęła. Głucho opadł na ziemię, tuż przed tym, jak jej ciało zrobiło to samo. Oddychała ciężko i płytko. To było męczące spotkanie, a chłopak widocznie uznał, że jeszcze się nie skończyło. Ponowny ładunek trafił w jej ciało, nie był śmiercionośny, ale na pewno nie powodował jedynie łaskotek. Nim jednak otrzymała jeszcze jeden cios, jej zamglone spojrzenie dojrzało ojca. Ojca, który złapał chłopca za nadgarstek, powstrzymując go przed kolejnymi działaniami. Gdyby nie to, że wszystko miała rozmazane, dostrzegłaby zawód, który wyraźnie malował się na jego twarzy. Przez chwilę uwierzył. Uwierzył, że może coś w niej być.
(...)
Znowu to samo. Czarna przestrzeń, ale nie przeszywał jej już żaden piorun. I bez tego dało się dojrzeć znowu tę drobną, białowłosą, leżącą dziewczynkę. Poobijaną, ciężko oddychającą, pokonaną. Tym razem jednak znajdował się tu ktoś jeszcze. I nie był to przyrodni brat. To była ta sama dziewczynka, tylko starsza. Z większym doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami. Przynajmniej tak myślała. Właśnie patrzyła na siebie sprzed parunastu lat. Czy czegokolwiek ją to nauczyło? Czy wciąż nie potrafiła wyczuć tej bezpiecznej granicy? Nie wiedziała, kiedy należy pchać się przed siebie, a kiedy wycofać? Nie. Nie wiedziała. A może nie chciała wiedzieć. Nienawidziła uciekać, a każda porażka mogła ją jedynie uczulać na to, że musi stać się lepsza. Nie inna, po prostu lepsza pod względem umiejętności. Nie zamierzała się zmieniać, już i tak parę znaczących zmian zaszło w jej życiu. Gdyby nie one, pewnie nie pojawiła się tuż obok Muraia. Jednak, czy to nie było w pewnym sensie ich zadanie? Ginąć. Ginąć na polu bitwy. Może nie chciała robić tego tak szybko, ale wiedziała, że prędzej czy później to się stanie. W sumie, od pewnego czasu i tak gdzieś w głębi czuła się zagubiona, nie znała swojego celu, swojej drogi. A samodoskonalenie się nie uważała za najważniejszą rzecz w życiu. Wciąż szukała, ale nie potrafiła się gdzieś na dłużej zaczepić. Może więc śmierć by ją uwolniła.
Nikusui upadła na kolana, tuż przy nieprzytomnej, młodszej wersji siebie. Zastanawiała się, jak mogło do tego dojść. Czy to ta niechęć, ta niewiara w nią, zaprowadziły ją właśnie tutaj? Czy to właśnie ją ukształtowało? To doprowadziło ją do tego miejsca? Czy to naprawdę był jej czas?
Zgrabna, damska dłoń wysunęła się dalej, chcąc odrzucić kosmyk zabrudzonych włosów dziewczynki na bok. Nim jednak zdążyła to zrobić, prosto w jej klatkę piersiową uderzył piorun. Był inni niż te, które widziała do tej pory. Czarny, znacznie silniejszy. Białowłosa zamarła w bezruchu, patrząc ślepo w punkt przed siebie. Jej oczy otworzyły się szerzej, ale zaraz widok przesłonił dym. Piorun nie odebrał jej jedynie możliwości ruchu, ale również pozbawił przytomności. Sprawił, że jej ciało padło tuż obok tego, które leżało tu do tej pory.