Dom Byakurena
Re: Dom Byakurena
Żaden nowy dzień nigdy nie był taki sam, jak poprzednie z osobna i wszystkie razem. Młody członek klanu Terumi nie zaliczał się do grona śpiochów. Jak w każdy inny poranek, kiedy noc spędzał w domu, zajęty był jedzeniem. Lubił jeść, choć nikt, kto na niego spojrzy, by tak nie powiedział. Szczupły, by nie rzec: chudzielec. Gdyby tylko stracił jeszcze ze dwa czy trzy kilogramy, stałby się przezroczysty, co dla wojownika nie byłoby w sumie takie złe. Kamuflaż nie w kij dmuchał.
Na kuchni cichutko perkotał garnek, spod pokrywki którego unosiła się para, wypełniając całe pomieszczenie całkiem przyjemną wonią, która sygnalizowała, że jako kucharz Byakuren sroce spod ogona nie wypadł. Sam chłopiec z kolei siedział przy stole, spożywając przekąskę, którą przygotował w oczekiwaniu na główne danie. O ile jeść lubił, tak za gotowaniem nie przepadał. Stawał zatem przy kuchni rano i gotował jedno danie, za to w ogromnych ilościach, które miały mu wystarczyć na całe dzień. Nie był wybredny. Jadł, nieważne co, byle było tego dużo.
Płaszcz wisiał przewieszony przez oparcie krzesła. Karwasze leżały na stole. Można by rzec, że ubrany był w strój codzienny, nie licząc wcześniej wymienionych dodatków. Podchodził akurat do kuchni, by zajrzeć do apetycznie pachnącego garnuszka, kiedy do jego uszu dobiegł dźwięk pukania. Nie spodziewał się gości. Wiedział, że wszyscy, którzy go znali, nigdy nie wpadali bez zapowiedzi. Traumatyczne przeżycia z lat szczenięcych sprawiły, że nie przepadał za niespodziankami. Tym bardziej, że i czasy nie należały do tych najspokojniejszych.
Spokojnym krokiem wrócił do stołu, by nałożyć zarękawia. Zabandażowana twarz rozglądała się uważnie. Ruszył w stronę przeciwną do drzwi wejściowych i wyszedł na wewnętrzny dziedziniec. Tam wdrapał się na jednospadowy dach, po którym ruszył w drogę powrotną, zatrzymując się bezpośrednio nad drzwiami i spoglądając w dół. Historia jego rodziny wyraźnie pokazywała, że nawet otwieranie drzwi może być ryzykowne. Dlatego ich nie otwierał. Zimne, niebieskie oczy spoglądały znad zawojów bandaża, wpatrując się w gościa. Chłopiec go nie znał, tak mu się przynajmniej wydawało.
- Kim jesteś i czego tu szukasz?
Pytanie, które padło z ust młodzieńca, nie należało może do najgrzeczniejszych, zamykało jednak kwestie, które go w tej chwili interesowały. Kurtuazja nie była jedną z nich.
Na kuchni cichutko perkotał garnek, spod pokrywki którego unosiła się para, wypełniając całe pomieszczenie całkiem przyjemną wonią, która sygnalizowała, że jako kucharz Byakuren sroce spod ogona nie wypadł. Sam chłopiec z kolei siedział przy stole, spożywając przekąskę, którą przygotował w oczekiwaniu na główne danie. O ile jeść lubił, tak za gotowaniem nie przepadał. Stawał zatem przy kuchni rano i gotował jedno danie, za to w ogromnych ilościach, które miały mu wystarczyć na całe dzień. Nie był wybredny. Jadł, nieważne co, byle było tego dużo.
Płaszcz wisiał przewieszony przez oparcie krzesła. Karwasze leżały na stole. Można by rzec, że ubrany był w strój codzienny, nie licząc wcześniej wymienionych dodatków. Podchodził akurat do kuchni, by zajrzeć do apetycznie pachnącego garnuszka, kiedy do jego uszu dobiegł dźwięk pukania. Nie spodziewał się gości. Wiedział, że wszyscy, którzy go znali, nigdy nie wpadali bez zapowiedzi. Traumatyczne przeżycia z lat szczenięcych sprawiły, że nie przepadał za niespodziankami. Tym bardziej, że i czasy nie należały do tych najspokojniejszych.
Spokojnym krokiem wrócił do stołu, by nałożyć zarękawia. Zabandażowana twarz rozglądała się uważnie. Ruszył w stronę przeciwną do drzwi wejściowych i wyszedł na wewnętrzny dziedziniec. Tam wdrapał się na jednospadowy dach, po którym ruszył w drogę powrotną, zatrzymując się bezpośrednio nad drzwiami i spoglądając w dół. Historia jego rodziny wyraźnie pokazywała, że nawet otwieranie drzwi może być ryzykowne. Dlatego ich nie otwierał. Zimne, niebieskie oczy spoglądały znad zawojów bandaża, wpatrując się w gościa. Chłopiec go nie znał, tak mu się przynajmniej wydawało.
- Kim jesteś i czego tu szukasz?
Pytanie, które padło z ust młodzieńca, nie należało może do najgrzeczniejszych, zamykało jednak kwestie, które go w tej chwili interesowały. Kurtuazja nie była jedną z nich.
0 x
Re: Dom Byakurena
Lodowoniebieskie oczy przyglądały się z ciekawością przybyszowi. Wygląd chłopca w żaden sposób nie szokował młodzieńca. Sam nie tak dawno wyglądał znacznie, znacznie gorzej, kiedy prezentował sobą naprawdę opłakany widok; same skóra i kości. Nadal zresztą nie należał do najlepiej zbudowanych i gdyby zrzucił ubranie, natychmiast zleciałyby się okoliczne psy, łase na trochę kości. W każdym razie chłopiec nie prezentował się tak, jakby miał stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
Młody członek klanu Terumi podniósł się i, wybijając z silniejszej nogi, skoczył z dachu, przelatując nad przybyszem i lądując parę metrów za nim, na środku drogi. Przechylił głowę, przypominając tym samym ciekawskiego szczeniaka, który skupił uwagę na ruchu muchy pomiędzy jego łapami. Stał tak, milczał i patrzył. Ci, którzy go znali, doskonale wiedzieli, że mógłby tak w nieskończoność. Czego jak czego, ale cierpliwości chłopakowi na pewno nie brakowało. Długi czas spędzony w zamknięciu jeszcze tę cechę jego charakteru wyostrzył.
- Przeczytaj, co tam piszą w tym liście - polecił chłopcu, palcem wskazując trzymany przez niego zwój. Najwidoczniej tajemnica korespondencji niewiele dla białowłosego znaczyła.
Młody członek klanu Terumi podniósł się i, wybijając z silniejszej nogi, skoczył z dachu, przelatując nad przybyszem i lądując parę metrów za nim, na środku drogi. Przechylił głowę, przypominając tym samym ciekawskiego szczeniaka, który skupił uwagę na ruchu muchy pomiędzy jego łapami. Stał tak, milczał i patrzył. Ci, którzy go znali, doskonale wiedzieli, że mógłby tak w nieskończoność. Czego jak czego, ale cierpliwości chłopakowi na pewno nie brakowało. Długi czas spędzony w zamknięciu jeszcze tę cechę jego charakteru wyostrzył.
- Przeczytaj, co tam piszą w tym liście - polecił chłopcu, palcem wskazując trzymany przez niego zwój. Najwidoczniej tajemnica korespondencji niewiele dla białowłosego znaczyła.
0 x
Re: Dom Byakurena
Byakuren nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Naturalnie zdawał sobie sprawę z tego, że ninja, do kasty których wszak należał, wykonywali misje, za które otrzymywali wynagrodzenie. Można powiedzieć, że to było ich główne źródło utrzymania. Logika jednak walczyła w nim z wpojonym mu przez życiowe doświadczenie brakiem zaufania. Dałoby się nawet określić je mianem "skrajnego". Nie ufał nikomu, nie licząc zaledwie garstki ludzi, którzy należeli do jego klanu. Choć wiedział, że nawet wśród swoich zdarzają się zdrady, nie wahałby się oddać za nich własnego życia.
Stojący przed nim młodzieniec, na oko mający mniej więcej tyle samo lat, co on sam, był wyraźnie zdenerwowany. Wiedział, oczywiście, że różni ludzie miewają zdolności aktorskie, jednak nie sadził, by dało się udawać aż tak dobrze. Widział, jakim wstydem napełnia chłopca fakt, że był analfabetą, jak zresztą większość biednych ludzi, dla których czytanie i pisanie było niezbyt przydatną umiejętnością, gdyż zajmowali się hodowlą i uprawą.
- Powinieneś nauczyć się czytać - oznajmił spokojnie, bez cienia kpiny czy przygany w głosie. Jego ton nie wyrażał również współczucia, które mogłoby jeszcze bardziej zawstydzić chłopca. - Wróć tu kiedyś, to spróbuję cię nauczyć. Teraz zostaw list na ziemi i zmykaj stąd.
Mimo że byli w mniej więcej tym samym wieku, ton młodego Terumi brzmiał autorytatywnie. Domyślał się, że chłopak jest nieszkodliwy, ale nie ufał nawet swojemu przeczuciu. Poczekał, aż tamten zniknie z pola widzenia, a następnie poczekał jeszcze trochę. Cierpliwość była tym, czego nigdy mu nie brakowało. Dopiero, kiedy nabrał jako takiej pewności, ruszył się ze swojego miejsca, zachowując maksimum ostrożności. Ostrożność weszła mu w krew tak mocno, że dwukrotnie sprawdzał pościel, zanim mógł spokojnie zasnąć. Podszedł do zwoju i sięgnął po niego, rozwijając go na całą długość i zatapiając się w lekturze.
Stojący przed nim młodzieniec, na oko mający mniej więcej tyle samo lat, co on sam, był wyraźnie zdenerwowany. Wiedział, oczywiście, że różni ludzie miewają zdolności aktorskie, jednak nie sadził, by dało się udawać aż tak dobrze. Widział, jakim wstydem napełnia chłopca fakt, że był analfabetą, jak zresztą większość biednych ludzi, dla których czytanie i pisanie było niezbyt przydatną umiejętnością, gdyż zajmowali się hodowlą i uprawą.
- Powinieneś nauczyć się czytać - oznajmił spokojnie, bez cienia kpiny czy przygany w głosie. Jego ton nie wyrażał również współczucia, które mogłoby jeszcze bardziej zawstydzić chłopca. - Wróć tu kiedyś, to spróbuję cię nauczyć. Teraz zostaw list na ziemi i zmykaj stąd.
Mimo że byli w mniej więcej tym samym wieku, ton młodego Terumi brzmiał autorytatywnie. Domyślał się, że chłopak jest nieszkodliwy, ale nie ufał nawet swojemu przeczuciu. Poczekał, aż tamten zniknie z pola widzenia, a następnie poczekał jeszcze trochę. Cierpliwość była tym, czego nigdy mu nie brakowało. Dopiero, kiedy nabrał jako takiej pewności, ruszył się ze swojego miejsca, zachowując maksimum ostrożności. Ostrożność weszła mu w krew tak mocno, że dwukrotnie sprawdzał pościel, zanim mógł spokojnie zasnąć. Podszedł do zwoju i sięgnął po niego, rozwijając go na całą długość i zatapiając się w lekturze.
0 x
Re: Dom Byakurena
Doprowadził chłopaka, patrząc za nim, dopóki ten nie zniknął w plątaninie uliczek. Nie sadził, by się mieli jeszcze kiedykolwiek spotkać, ale kto wie? Nikt nie znał przecież przyszłości.
Kiedy zaczął czytać dostarczony mu przez nieznajomego zwój, w jego niebieskich oczach pojawiało się coraz większe zaskoczenie. I zaciekawienie. Użycie imienia jego ojca było sprytnym posunięciem. To wystarczyło, by go zaintrygować. Na tyle, żeby zastanowił się nad podróżą do karczmy. Podpis "przyjaciel rodziny" niewiele dla niego znaczy. Najlepszy przyjaciel jego ojca był odpowiedzialny za najgorsze wspomnienia jakie tylko ktoś w jego wieku mógłby posiadać. Nie, przyjaźń dla większości ludzi znaczyły naprawdę niewiele, a on nie miał ani czasu, ani ochoty na to, by przesiewać jednych od drugich, wrzucał ich więc wszystkich do jednego wora, po równo nie udając każdemu.
Złożył zwój i schował go do kieszeni, po czym ruszył żwawym krokiem w kierunku domu. Tam od razu sięgnął po kaburę, którą umocował na udzie. Jej zawartość nie robiła wrażenia, ale nawet tak niepozorny ekwipunek mógł być przydatny. Płaszcz nadal wisiał tam, gdzie go zostawił. Założył go. I właściwie był gotowy do drogi. Zadbał tylko o to, by jedzenie się nie zmarnowało, chowając je troskliwie do lodówki.
Kiedy był już gotowy, wyruszył. Droga do celu nie zajęła mu dużo czasu. Akurat tyle, by mógł pomyśleć, choć nie doszedł do żadnych rozsądnych wniosków. Miał za mało danych, musiał więc zdobyć ich więcej.
W publicznym miejscu czuł się nieco pewniej. Ale tylko odrobinę. Zdawał sobie sprawę z tego, że na świecie żyją ludzie, którzy nawet w tłumie są gotowi robić naprawdę okropne rzeczy, nie zamierzał więc tracić czujności. Dotarłszy do wymienionej w zwoju karczmy przekroczył jej próg, rozglądając się uważnie po twarzach przebywających tam gości.
Kiedy zaczął czytać dostarczony mu przez nieznajomego zwój, w jego niebieskich oczach pojawiało się coraz większe zaskoczenie. I zaciekawienie. Użycie imienia jego ojca było sprytnym posunięciem. To wystarczyło, by go zaintrygować. Na tyle, żeby zastanowił się nad podróżą do karczmy. Podpis "przyjaciel rodziny" niewiele dla niego znaczy. Najlepszy przyjaciel jego ojca był odpowiedzialny za najgorsze wspomnienia jakie tylko ktoś w jego wieku mógłby posiadać. Nie, przyjaźń dla większości ludzi znaczyły naprawdę niewiele, a on nie miał ani czasu, ani ochoty na to, by przesiewać jednych od drugich, wrzucał ich więc wszystkich do jednego wora, po równo nie udając każdemu.
Złożył zwój i schował go do kieszeni, po czym ruszył żwawym krokiem w kierunku domu. Tam od razu sięgnął po kaburę, którą umocował na udzie. Jej zawartość nie robiła wrażenia, ale nawet tak niepozorny ekwipunek mógł być przydatny. Płaszcz nadal wisiał tam, gdzie go zostawił. Założył go. I właściwie był gotowy do drogi. Zadbał tylko o to, by jedzenie się nie zmarnowało, chowając je troskliwie do lodówki.
Kiedy był już gotowy, wyruszył. Droga do celu nie zajęła mu dużo czasu. Akurat tyle, by mógł pomyśleć, choć nie doszedł do żadnych rozsądnych wniosków. Miał za mało danych, musiał więc zdobyć ich więcej.
W publicznym miejscu czuł się nieco pewniej. Ale tylko odrobinę. Zdawał sobie sprawę z tego, że na świecie żyją ludzie, którzy nawet w tłumie są gotowi robić naprawdę okropne rzeczy, nie zamierzał więc tracić czujności. Dotarłszy do wymienionej w zwoju karczmy przekroczył jej próg, rozglądając się uważnie po twarzach przebywających tam gości.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości