Ten czerwonooki chłopak urodził się w czerwcu, nastał sezon burzowy. Były to tereny Sogen, blisko rodu Uchiha. Ten dzień w którym się narodził był dniem niezwykle ponurym, ale czy ktokolwiek mógł się domyślać, iż będzie zwiastunem tragicznej historii? Ów dzień był najchłodniejszym dniem lata w przeciągu kilu poprzednik jak i następnych lat, tak powiadają... Tego właśnie dnia panowała również co ciekawe, jedna z najstraszliwszych burz. Odgłosy błyskawic co chwilę penetrowały uszy ludzi mieszkających na terenach prowincji. Przygnębiający deszcz bezustannie łomotał o dachówki znajdujących się tam domów, a wiatr w swej niezwyklej sile przeszywał ową prowincję. Co słabsze drzewa pod jego mocą przewracały się, a dla ludzi poruszanie się było niezwykle utrudnione i szczerze powiedziawszy chyba nikt w tamtym momencie nie opuszczał swojego domostwa jeśli nie musiał. Wiadomo już, że warunki do narodzin Bachi'ego stworzone przez świat były ciężkie, a jakie były warunki stworzone przez człowieka? Nieznacznie lepsze. W oddali od Uchihów, lecz pozostając na terenach Sogen w pewnym bliżej nieokreślonym miejscu znajdował się mały drewniany domek. Domek był lekko zniszczony, deski były już wysłużone, nadszarpnięte zębem czasu. W dachu była mała, lecz uciążliwa dziura, przez którą woda dostawała się do środka. Jedyną wygodą dostarczoną dla jego matki Mikoto podczas porodu było ognisko, które prawie jako jedyne dawało jej ciepło. Drugą był duży koc, trzecią rzecz jasna jej ubranie, a czwartą... Czwartą, która dla niej z pewnością była tą pierwszą w tej "hierarchii ciepła" była krew jej męża... Ojca przychodzącego na świat Bachi'ego. Ledwo żywy, niemogący już ustać na nogach klęcząc odebrał poród. Kiedy jego żona trzymała chłopca już w ramionach, ojciec ostatkiem sił położył się obok swojej ukochanej. Jeszcze przez kilka chwil walcząc ze śmiercią mógł nacieszyć się widokiem syna. Dotykając policzka syna lekko oparty swoją głową o ramię wycieńczonej żony, która płakała z uśmiechem na ustach z pewnością targana emocjami. Czuła, że jej mąż odejdzie zaraz z tego świata co wprawiało ją w rozpacz, lecz cieszyła się iż na świat właśnie przyszedł jej kochany synek. Akio, bo tak miał na imię ojciec Bachiatari'ego, wypowiedział swoje ostatnie słowa. Najpierw w kierunku swojej ukochanej, a następnie wobec swojego jedynego syna. Słowa te wobec syna były następujące:
"Kocham Cię... Jesteś z nami dopiero kilka chwil, a ja tak bardzo Cię kocham... Wybacz mi, że spędzę z Tobą tak niewiele czasu... Chciałbym być w Twoim życiu znacznie, znacznie dłużej... Widzieć jak stawiasz pierwsze kroki, widzieć jak dorastasz, widzieć jak się zakochujesz, widzieć jak przeżywasz swoje pierwsze rozczarowania i rozterki... Aby być dla Ciebie wsparciem w tych trudnych momentach. Aby pomóc Ci przezwyciężyć trudy tego świata. Chciałbym Cię tak wiele nauczyć, tak wielką wiedzę Ci przekazać. Bawić się z Tobą za młodu, trenować Cię kiedy już trochę podrośniesz... Ale przede wszystkim chciałbym Cię przeprosić... Przeprosić Cię mój mały potworku za to, co Ci przekazuje w genach... Przekleństwo naszego klanu da Ci o sobie znać i to nie raz. Klątwa będzie drążyć Twój umysł oraz Twoje ciało, ale nie daj się jej... Naprawdę... Przepraszam... Chciałbym pomóc Ci przez to przejść... Pomimo, że będzie Ci ciężko, to zapamiętaj..." Ojciec uśmiechnął się po raz ostatni i wykrztusił. "Kocham Cię Bachi, mój potworku... I... Pamiętaj... Ci, którzy wybaczą samym sobie i zaakceptują swoją prawdziwą naturę... Oni są najsilniejsi!"
Te słowa były ostatnie. Rzecz jasna Bachiatari nie mógł ich pamiętać, a tym bardziej dowiedzieć się, że takowe w ogóle padły, gdyby... Gdyby nie jego matka, która ze wzruszeniem słuchała ostatnich słów swojego męża.
Po kilunastu minutach do ów domku, dotarł pewien mężczyzna, był to shinobi. Dokładniej członek znamienitego rodu Uchiha. Ubrany na czarno, około trzydziestki. Był przyjacielem ojca Bachi'ego. Nie zdążył niestety pożegnać się z kompanem, zastał wycieńczoną kobietę z dzieckiem na rękach, a obok właśnie ciało swojego kompana. Obaj należeli do "Shinsengumi". Ojciec noworodka był ochotnikiem, a przybyły mężczyzna wypełniał swój obowiązek jako członek czerwonookiego klanu. Ów shinobi zabrał kobietę i dziecko do siebie, aby się nimi zaopiekować. Kiedy matka chłopca już wydobrzała, dowiedziała się od przyjaciela swojego męża, iż zostali zaatakowani podczas patrolu za murem. "Twój mąż osłonił mnie własnym ciałem, gdyby nie on... Nie byłoby mnie tu. Wiedziałem, że jego rana jest poważna, wiedziałem również, że jesteś w zaawansowanej ciąży i lada dzień miałaś urodzić, dlatego kazałem mu się wycofać, a sam udałem się do szefostwa zdać raport. Nie wiedziałem jednak, że ta rana... Jest aż tak głęboka..." Shinobi ze łzami w oczach padł na kolana przed kobietą. "Przepraszam... To przeze mnie zginął Twój mąż. To z mojej winy Twój syn stracił ojca..." Młoda matka nie czuła jednak żalu, była dumna z męża, który dał świadectwo "dobrego potwora". Tak określano go w "Shinsengumi" po jego śmierci, jako użytkownika szczepu Jugo. Minęło osiem lat, Bachi był małym pogodnym chłopcem, który z uśmiechem na ustach witał każdy dzień. Pomimo, że wychowywał się bez ojca, to nigdy do tej pory na jego słodkiej dziecinnej twarzy nie widać było smutku. Wychowywała go matka oraz pomagał jej Yoshio, tak właśnie na imię miał już zbliżający się powoli do czterdziestki kompan zmarłego ojca Bachi'ego. Yoshio pomógł odbudować dom, w którym urodził się Bachi, dzięki temu Mikoto i jej syn mieli własny kąt. Przez osiem lat Mikoto starała się o jak najlepsze życie dla syna, oprócz samego wychowywania go jako dobrego, pomocnego i miłego młodego człowieka uczyła go również pisać, czytać jak i wielu innych rzeczy, z którymi powinien być zapoznany młody shinobi. Nie uczyła go jednak najważniejszego, walki, lecz nie dlatego że nie potrafiła walczyć, ale o tym później. Nie opowiedziała chłopcu z jakiego klanu pochodzi oraz nie udzieliła mu zbyt wielu informacji na temat jego ojca. Pamięć o nim bolała ją... Bolała ją i to bardzo, pomimo tego że była dumna ze zmarłego już Akio. Bachi bardzo kochał matkę, słowo "bardzo" nawet nie potrafi oddać chociaż części miłości jaką ją darzył. Nie potrafił się na nią rozgniewać, a ona nie potrafiła na niego. Byli sobie naprawdę, naprawdę bliscy. Yoshio był niczym jego wujek. Bawił się z małym chłopcem i starał chociaż częściowo zastąpić mu ojca. Chodził z nim łowić ryby, uczył polować, oraz nauczał wielu innych rzeczy, których normalnie nauczyłby go ojciec. Yoshio o Akio wspominał jak najrzadziej, zgodnie z zaleceniami Mikoto, lecz mimo tego zawsze podkreślał małemu Bachiatari'emu kto jest jego prawdziwym ojcem. Yoshio był z pewnością dumny że dostępuje zaszczytu brania udziału w wychowaniu syna swojego zmarłego kompana, gdyż nie miał dzieci i przede wszystkim chiciał wynagrodzić małemu śmierć Akio, za którą się obwiniał. Prawdę mówiąc, pokochał chłopca i chciał dla niego jak najlepiej, dlatego w tajemnicy przed jego matką uczył go walki. Najlepiej jak tylko potrafił, a warto dodać, że był jednym z największych specjalistów w walce jacy należeli do "Shinsengumi". Uczył go walki, bo wiedział, że walka stanowi o życiu. Jego matka też to wiedziała, ale kiedy przy niej samej umarł jej mąż, to nie chciała słyszeć nawet o małej potyczce, a co dopiero o rozlewie krwi. Nie chciała walczyć i pragnęła oszczędzić tego własnemu synowi. Nawet jeśli uważała, że takie podejście jest głupie. Nie chciała aby chłopiec doświadczył tego czego ona i jej mąż. Bólu i utraty, choć było to tak głupie... Choć wiedziała, że Bachi'ego owe uczucia spotkają prędzej czy później. Nie ucieknie od nich, w końcu przydarzy się coś co złamie mu serce, a już w szczególności z powodu swojej genetycznej przynależności. Tak... Nienawidziła się, że nie opowiada mu o jego własnym ojcu Akio jak i o rodzie do którego należy. Czuła się jak najgorsza żona i matka na świecie, ale tak bardzo go kochała... Nie chciała uświadamiać mu, że w jego DNA znajduje się przeklęta klątwa, która może dopowadzić go do morderczego szału, niekontrolowanego rozlewu krwi, że ród do którego należy, to ród nieokiełznanych przerażających demonów. Mikoto była naprawdę silną kobietą, silniejszą od swojego męża. Pewnie jedną z najsilniejszych posiadaczy szczepu Jugo w historii. Zawsze bardzo kochała swoich bliskich, ale kiedy w wyniku pewnego incydentu straciła kontrolę i uśmierciła swoich rodziców, rodzeństwo a nawet dziecko jej własnej siostry i prawie doprowadziała do śmierci swojego męża, któremu cudem udało się ją powstrzymać uznała, że nigdy więcej nie użyje siły klątwy i będzie unikać walki. Akio i Mikoto uciekli do Sogen, a Akio jako ochotnik zgłosił się do "Shinsengumi". Wiedziała jak strasznym uczuciem jest własnoręczne zabicie kochanej nam osoby, dlatego robiła wszystko aby uchronić przed tą przeraźliwą klątwą swego syna, klątwą która mogłaby go do tego doprowadzić, tak jak i ją doprowadziła. Jednakże, stało się to czego się obawiała. Stała się najgorsza rzecz jaką mogła sobie wyobrazić. Właśnie po ośmiu latach, w jego ósme urodziny doszło do tragedii. Mikoto nie zdawała sobie sprawy, że ktoś po tylu latach od feralnego wcześniej wspomnianego dnia, w którym to Mikoto straciła nad sobą kontrolę, jeszcze pamięta. Okazało się, że z masakry ktoś ocalał. Ocalałą była siostra Mikoto, której matka Bachiatari'ego zabiła dziecko. Dzień przed urodzinami Bachi'ego Yoshio musiał udać się za mur. W dzień jego urodzin padało, tak jak tego dnia, którego przyszedł na świat. Kiedy siostra Mikoto zorientowała się, że członka klanu Uchiha nie ma w pobliżu, a matka chłopca udała się do lasu na polowanie, ta wkroczyła do jej domu. Domu, w którym znajdował się jedynie mały Bachi. Siostra Mikoto chciała pozbawić ją syna, tak jak i ona została pozbawiona swojego przez Mikoto, ale chciała to zrobić na jej oczach, tak jak i ona to zrobiła... Aby czuła taki sam ból, jaki i ona czuła w tamtym momencie... Kiedy matka chłopca otworzyła drzwi do domu zobaczyła przemienioną siostrę (która aktywowała drugi stopień klątwy) siedzącą na krześle, trzymającą po swojej prawej stronie, swoją prawą ręką Bachi'ego za gardło. Chłopiec miał łzy w swoich pięknych oczkach, a z ust leciała mu krew. Kiedy Mikoto zrozumiała całą sytuację, pomiędzy siostrami nie doszło nawet do wymiany kilku słów, nawet jednego. Matka przerażonego chłopca natychmiastowo aktywowała swoją pieczęć. Wiedziała, że tylko ta znienawidzona przez nią moc może pomóc jej ochronić syna. W mgnieniu oka przeobraziła się w "potwora", nie obchodziło ją w tamtym momencie, że syn zobaczy ją jako monstrum, liczyło się dla niej tylko i wyłącznie jego życie. W błyskawiczny sposób wyrwała Bachiatari'ego siostrze, tak... Wyrwała... Była tak szybka i silna, że urwało napastniczce rękę. Razem z synem przebiła się przez ścianę domu na wylot. Oczywiście osłoniła go przed uderzeniem. Zapominając na chwilę o siostrze, ze strachem w oczach zapytała go "czy wszystko w porządku". Był to z pewnością matczyny odruch. Chłopiec był tak wystraszony, że nie potrafił się nawet wysłowić. Tylko wypluł krew. Mikoto ujrzała, że ma całe ręce we krwi. Jasnym wtedy już było, że jej siostra chwilę przed przyjściem Mikoto, zadała chłopcu śmiertelną ranę, ranę tak skrzętnie zadaną, iż na pierwszy rzut oka niezauważalną. Już po chwili wszędzie była krew. Mikoto nie miała wyjścia. Użyła potężnego jutsu szczepu Jugo. Dotknęła go w miejsce skąd wydobywała się krew, po czym dzięki swoim tkankom zalepiła jego ranę. Jutsu "Sēji wa Naoru" uratowało życie Bachi'ego, ale bardzo osłabiło Mikoto. Na tyle mocno, że kobieta nawet nie zauważyła kiedy jej siostra pojawiła się za jej plecami i z morderczym uśmiechem swoją drugą, pozostałą ręką przebiła Mikoto na wylot. Kiedy Bachiatari to zobaczył wykrzyczał nienawistnie w kierunku ciotki. W piorunującym tempie otoczyła go potężna chakra i pokryły znaki klątwy. Ciało jego matki nie zdążyło opaść na ziemię, gdy on już trzymał w rękach głowę napastniczki, którą pod wpływem szału oddzielił, oderwał od jej ciała. Puścił ów część ciała i rzucił się w stronę matki. Złapał ją w swe ramiona i zaczął płakać. Teraz to on był skąpany w jej krwi. Zanim całkowicie uszło z niej życie, zdążyła powiedzieć w jego kierunku kilka słów.
"Już, już... Nie płacz..." Mikoto uśmiechnęła się do syna. "Przeczuwałam, że mogę zbyt szybko odejść z tego świata... Przepraszam, że stało się to w Twoje urodziny... Pod szafą w moim pokoju znajduje się zwój, w którym znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. To mój prezent dla Ciebie. W zwoju znajdziesz informacje na temat swojego ojca, mnie, jak i swojego rodu. Na temat tego kim jesteś... Również na temat tego, dlaczego stało się to, czego jesteś teraz świadkiem. Bardzo Cię kocham mój potworku... Przepraszam, że nie uchroniłam Cię przed tym... Przepraszam Cię za wszystko... Przepraszam Cię, że ostatnimi słowami Twoich rodziców do Ciebie są przeprosiny... Akio, zachowałam się tak jak Ty... Bachi... Twój ojciec bardzo cię kochał, był przy Twoich narodzinach do ostatniego tchu... Chciał być tu z Tobą... Chciał abyś był silny... Tak jak i ja chcę... Prosił mnie abym Ci powtórzyła jego słowa, słowa, które i ja chcę Ci przekazać... Pomimo, że będzie Ci ciężko, to zapamiętaj... Kochamy Cię Bachi, nasz potworku... I... Pamiętaj... Ci, którzy wybaczą samym sobie i zaakceptują swoją prawdziwą naturę... Oni są najsilniejsi! Ja nie byłam w stanie... Ty musisz się zaakceptować i pokochać. Dla nas, swoich rodziców, dla siebie samego..." Bachi patrzył w oczy swojej matki, z której uchodziło życie i jak mantrę powtarzał "Kocham Cię, przepraszam że Cię nie obroniłem! Nie odchodź!"
Mikoto jeszcze raz się uśmiechnęła po czym, ostatecznie... Uszło z niej życie... Umarła w jego ramionach. Bachi płakał tak głośno, jak tylko głośno może płakać człowiek. Jego krzyk rozpaczy niósł się po całych okolicznych terenach. Po kilku godzinach znaki zniknęły z jego ciała, a deszcz przestał padać. Twarz młodego shinobi stała się bez emocji. Pochował Mikoto przy domu w którym mieszkali, a następnie udał się po wspomniany przez matkę zwój. Po jego przeczytaniu uznał, że wybierze się w podróż. Zabrał wszystko co uznał za ważne, a następnie spalił cały swój dotychczasowy dom razem ze zwojem. I tak oto ośmiolatek... Sam udał się w podróż swojego życia, aby po ośmiu latach wędrówki wrócić na tereny Sogen. Teraz przed grobem matki stoi jako szesnastoletni shinobi, kwitując swój powrót prostym "Wróciłem...".