Hotel "Marmur"
Re: Hotel "Marmur"
Już nie wiedział, o co chodzi Seinaru. Czy to było naprawdę takie proste, że zwyczajnie nie chciał czuć ciężaru kogoś innego na barkach, bo wolał spokojnie mieszkać sobie na swoim Teiz? To mogło być takie proste? Czy może jednak chodziło o coś zupełnie innego, o to, że nie chciał więcej widzieć, jak ktoś obok niego umiera? Na cokolwiek by nie wychodziło, Shijima wcale nie czuł się tak, jakby miał tu znaleźć nowy cel, nowy sens – czuł się po prostu odtrącany. Może to jednak emocje za mocno go niosły i dlatego widział wszystko w tak krzywym zwierciadle. Wszyscy się chyba ostatnio uwzięli pieprząc o tej sile. Musisz być silny, musisz być silny! – Och, dziękuję wam, Captain Obviousy! Zupełnie, jakbym nie wiedział! Starał się ostudzic ten ogień myślą, że Seinaru nigdy nie był geniuszem rozmów. Często coś źle ujmował... ale było to raczej staranie o kant dupy obił. Mial ochotę wybuchnąć, tylko... nie potrafił. Auomatycznie hamował się do pewnego stopnia – tak jak zresztą hamował wszystkie emocje. Kei tu też się hamował, zresztą wydawał się zmęczonym... i być może miał to samo wrażenie, co Shijima – że ta rozmowa nie ma sensu. Nie ma wartości. Cóż, poczuł się, najprościej rzecz ujmując, zaatakowany – a to był dopiero ułamek tego jego paskudnego świata. Jego paskudnego "ja".
- Kimś takim jak ty czyli kim? Kim, Kei? – Chyba znowu to robił. - Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że chcesz porzucić życie awanturnika. Do tego potrzeba takiej siły? Czy może do tego, by przetrwać kolejne stoy trupów, których się boisz? – Zacisnął znów dłoń na kartce papieru, przypominając sobie dopiero teraz, że ciągle ją trzymał. - Doprowadzasz mnie do szału. To ja mam być wystarczająco silny, czy może raczej ty, żebyś uwierzył, że nie zabije mnie przypadkowa strzała? Nie jestem jakimś niedorozwiniętym dzieciakiem, żeby nie wiedzieć, że są jakieś granice tego, do jakiego momentu można na kimś polegać. Tak się martwisz o to, co ja zrobię, jeśli ciebie zabraknie, a nie chodzi czasem o to, że to TY sobie nie poradzisz, kiedy ktoś znowu obok ciebie zginie? - To o to ciągle chodziło? Czy dziwność tej rozmowy i emocje już kompletnie odstrzeliły ci umysł? Przeprosił za słowa, które wypowiedział. Miały jednak swoją moc, tu i teraz? Czyli co, powiedział je, ale zwykłe przepraszam i "puff"? Wcale nie miał tego na myśli? Wiedział, jak funkcjonuje ludzki mózg. Często przewlekały się przez niego myśli, których nie chcieliśmy, dziwne, przypadkowe, negatywne – ale po to byliśmy istotami myślącymi, by je cedzić. Wybierać. Odrzucać. - Całe życie życzyłem własnem bratu śmierci, a kiedy wreszcie chciałem go przeprosić, znaleźć go, porozmawiać z nim, to dowiedziałem się, że nie żyje! – Prawie krzyczał. - Ale wiesz co? Martwi to tlyko martwi! Rozkładające się mięso i kości! Nie mają prawa zatruwać życia! Podświadomie chciałem obarczać cię winą, ale za każdym razem myślałem, jak bardzo mi przykro, że akurat tym demonem, który cię prześladował, był mój własny brat. Jak TY się musiałeś czuć, mówiąc mi o tym i patrząc mi w twarz. Uważasz mnie za idiotę? Już na Hyuo widziałem, jak ściga cię poczucie winy za tamtą podróż. – Chyba już kompletnie puściły mu nerwy. Nie potrafił przerwać tego monologu, bo i jak zastopować płomień, któremu podłożono wystarczająco wiele drwa do pożerania i polano oliwą, by na pewno objął każdy kawałek? - Nie, nie uważam, że jestem silny, jestem diabelnie słaby i dobrze o tym wiesz. Nie wiem jak wyglądają przyjaźnie, więc może je pojmuję pokrętnie i może to ty masz rację, że jestem zwykłym pasożytem, ale wiesz, w moim pojęciu przyjaźń jest wtedy, kiedy potrafisz sprawić, by ktoś się szczerze uśmiechał i ta osoba również to potrafi. – Shijima miał wrażenie, że dopóki nie poznał Seinaru nie znał nawet dźwięku swojego własnego, szczerego śmiechu. - Jeśli o to nie warto walczyć i mam wybrać sobie nowy cel to wiesz co? Ja to pierdolę. – Spojrzał na swoją rękę i wypuścił z niej papierek. Jakby ten parzył, objęty płomieniami. Czemu we mnie wątpisz? Jak wszyscy. Chyba głos mu się już łamał. Uniósł wzrok do góry, biorąc głębszy oddech, czując dreszcze na całym ciele. Nie były przyjemne. Rzeczywiście, zrobiło się dziwnie zimno... Śmieszne.
Śmieszne, że właśnie w tym momencie czuł się aż zbyt silny.
- Kimś takim jak ty czyli kim? Kim, Kei? – Chyba znowu to robił. - Jeszcze przed chwilą mówiłeś, że chcesz porzucić życie awanturnika. Do tego potrzeba takiej siły? Czy może do tego, by przetrwać kolejne stoy trupów, których się boisz? – Zacisnął znów dłoń na kartce papieru, przypominając sobie dopiero teraz, że ciągle ją trzymał. - Doprowadzasz mnie do szału. To ja mam być wystarczająco silny, czy może raczej ty, żebyś uwierzył, że nie zabije mnie przypadkowa strzała? Nie jestem jakimś niedorozwiniętym dzieciakiem, żeby nie wiedzieć, że są jakieś granice tego, do jakiego momentu można na kimś polegać. Tak się martwisz o to, co ja zrobię, jeśli ciebie zabraknie, a nie chodzi czasem o to, że to TY sobie nie poradzisz, kiedy ktoś znowu obok ciebie zginie? - To o to ciągle chodziło? Czy dziwność tej rozmowy i emocje już kompletnie odstrzeliły ci umysł? Przeprosił za słowa, które wypowiedział. Miały jednak swoją moc, tu i teraz? Czyli co, powiedział je, ale zwykłe przepraszam i "puff"? Wcale nie miał tego na myśli? Wiedział, jak funkcjonuje ludzki mózg. Często przewlekały się przez niego myśli, których nie chcieliśmy, dziwne, przypadkowe, negatywne – ale po to byliśmy istotami myślącymi, by je cedzić. Wybierać. Odrzucać. - Całe życie życzyłem własnem bratu śmierci, a kiedy wreszcie chciałem go przeprosić, znaleźć go, porozmawiać z nim, to dowiedziałem się, że nie żyje! – Prawie krzyczał. - Ale wiesz co? Martwi to tlyko martwi! Rozkładające się mięso i kości! Nie mają prawa zatruwać życia! Podświadomie chciałem obarczać cię winą, ale za każdym razem myślałem, jak bardzo mi przykro, że akurat tym demonem, który cię prześladował, był mój własny brat. Jak TY się musiałeś czuć, mówiąc mi o tym i patrząc mi w twarz. Uważasz mnie za idiotę? Już na Hyuo widziałem, jak ściga cię poczucie winy za tamtą podróż. – Chyba już kompletnie puściły mu nerwy. Nie potrafił przerwać tego monologu, bo i jak zastopować płomień, któremu podłożono wystarczająco wiele drwa do pożerania i polano oliwą, by na pewno objął każdy kawałek? - Nie, nie uważam, że jestem silny, jestem diabelnie słaby i dobrze o tym wiesz. Nie wiem jak wyglądają przyjaźnie, więc może je pojmuję pokrętnie i może to ty masz rację, że jestem zwykłym pasożytem, ale wiesz, w moim pojęciu przyjaźń jest wtedy, kiedy potrafisz sprawić, by ktoś się szczerze uśmiechał i ta osoba również to potrafi. – Shijima miał wrażenie, że dopóki nie poznał Seinaru nie znał nawet dźwięku swojego własnego, szczerego śmiechu. - Jeśli o to nie warto walczyć i mam wybrać sobie nowy cel to wiesz co? Ja to pierdolę. – Spojrzał na swoją rękę i wypuścił z niej papierek. Jakby ten parzył, objęty płomieniami. Czemu we mnie wątpisz? Jak wszyscy. Chyba głos mu się już łamał. Uniósł wzrok do góry, biorąc głębszy oddech, czując dreszcze na całym ciele. Nie były przyjemne. Rzeczywiście, zrobiło się dziwnie zimno... Śmieszne.
Śmieszne, że właśnie w tym momencie czuł się aż zbyt silny.
0 x
- Hayami Akodo
- Posty: 1277
- Rejestracja: 20 sie 2017, o 15:45
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: https://imgur.com/a/9wDbR
- po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego,
plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców
- długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą
- blizna na prawej nodze po walce pod Murem - Widoczny ekwipunek: - włócznia yari
- katana
- plecak - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4011
- Multikonta: brak
- Aktualna postać: Hayami Akodo
Re: Hotel "Marmur"
Siedział w pokoju już dość długo, ale mimo wszystko nie otrzymał jeszcze herbaty, którą zamówił sobie w recepcji. Gdzież podziewa się ta obsługa? Z każdą chwilą coraz bardziej chciało mu się pić.
Udał się do łazienki, po czym podszedł do niewielkiego, ale czystego lustra wiszącego nad zlewem. Zobaczył w nim siebie - zmęczonego, ale całkiem uroczego, jeśli wierzyć słowom matki, młodzieńca, następcę swojego ojca. Czy tak miała się zacząć nowa generacja rodziny? Tak miał otworzyć się nowy rozdział w historii domu Akodo?
Zmrużył powieki. Pozwolił, by źle zawiązane hachimaki rozwiązało się doszczętnie i spadło z jego włosów, a rozpuszczona fala kasztanowych kosmyków spłynęła po ramionach niczym wodospad, by całe napięcie gdzieś wyparowało, przedarło się przez mocno zawiązane sarashi o kolorze krwi, nie tykając błękitnego haori z motywem białych gór - małego ukłonu w stronę niewzruszoności natury, która tak wytrwale czuwała nad tym, by zmieniali się tylko ludzie; w przyrodzie wszystko zostało takie samo i miało takie być od czasów, kiedy po świecie chodzili Bogowie Shinobi. Kiedyś, za milion lat, jeżeli to, co znałeś, będzie jeszcze istnieć w takim kształcie jak teraz, być może i ty, samuraju z motywacją, włócznią i tradycjami w sercu, będziesz takim właśnie Shinobi no Kami - właściwie to Samurai no Kami, Bogiem Samurajów, mentalnym wzorem do naśladowania, jakich pełno jest w bajkach. Wiesz, jak to jest: Czerwony Kapturek jest tym dobrym, a Wilk tym złym, pożerającym babcie, smoki zawsze pożerają dziewice, mężni książęta i rycerze ratują swoje damy serca, bo tak właśnie jest ułożony świat. A jednak coś w tobie każe, wręcz zmusza cię, by krzyknąć w eter - nieprawda!
Wychodzisz więc, zostawiając opaskę w łazience, pozwalając, by zmienione pospiesznie sarashi ukryło się za haori, bo przecież zdjąłeś hada-juban i zostałeś w samej hakamie, cóż to za nieprzystojność!
Ale jeśli umrzeć, to w gaciach. Lepsi od ciebie umierali w piżamie albo nago, więc może te całe tradycyjne gadki nie mają sensu? Może warto choć raz odrzucić stereotyp mówiący, że na śmierć trzeba być gotowym niezależnie od momentu i dnia...?
Ci, którzy polegli pod Atsui i pod Sogen, na pewno nie byli na nią gotowi.
Kiedy schodzisz na dół, prawie zderzasz się z kobietą niosącą herbaty. Składasz jej lekki ukłon, odbierasz swoją i idziesz za nią na górę. Przez cały czas nie mówisz nic poza krótkim "dziękuję" - oszczędnym i rozsądnym, bo po co marnować słowa jak niektóre autorki, które we wszystko wciskają teksty piosenek just because of climate?
Dźwięk podniesionych w gniewie głosów, które stawały się tym wyraźniejsze, im bardziej zbliżał się do wejścia, sprawił, że zrozumiał, że przyszedł nie w porę. Może powinien był poczekać, cofnąć się do pokoju, zostawić sprawy ich własnemu biegowi?
Tak czy owak, wypadałoby zrobić cokolwiek zamiast sterczeć, więc Hayami, tłumiąc westchnienie i natrętną myśl: po co tu przyszedłeś?, zapukał delikatnie dwa razy do drzwi. Jeżeli otrzymał zezwolenie na wejście, to otworzył drzwi kobiecie trzymającej napoje i wszedł pierwszy, a ona zaraz za nim. Zdjął swoją szklankę z tacy, podziękował miłej pani uśmiechem, po czym postąpił niepewnie parę kroków naprzód.
-Nie przeszkadzam?-spytał z zakłopotaniem.-Pomyślałem, hm, że napiję się z wami herbaty, ale jeżeli nie macie teraz na to ochoty, to zawsze mogę wrócić do siebie...
Kobieta wyszła pospiesznie, życząc im miłego dnia.
I come to you in pieces
So you can make me whole.
Rzeczywiście, przyszedł tu w swoistych kawałkach, nieuporządkowany, chaotyczny, pozbawiony tej tradycyjnie przyzwoitej zbroi, jakby odsłonięty - i może był to błąd, a może nie. To Hayami miał dopiero ocenić. Wierzył jednak, że nie stanie się nic złego. Naiwne, ale jednak pełne wiary.
W kogoś trzeba było wierzyć.
Udał się do łazienki, po czym podszedł do niewielkiego, ale czystego lustra wiszącego nad zlewem. Zobaczył w nim siebie - zmęczonego, ale całkiem uroczego, jeśli wierzyć słowom matki, młodzieńca, następcę swojego ojca. Czy tak miała się zacząć nowa generacja rodziny? Tak miał otworzyć się nowy rozdział w historii domu Akodo?
Zmrużył powieki. Pozwolił, by źle zawiązane hachimaki rozwiązało się doszczętnie i spadło z jego włosów, a rozpuszczona fala kasztanowych kosmyków spłynęła po ramionach niczym wodospad, by całe napięcie gdzieś wyparowało, przedarło się przez mocno zawiązane sarashi o kolorze krwi, nie tykając błękitnego haori z motywem białych gór - małego ukłonu w stronę niewzruszoności natury, która tak wytrwale czuwała nad tym, by zmieniali się tylko ludzie; w przyrodzie wszystko zostało takie samo i miało takie być od czasów, kiedy po świecie chodzili Bogowie Shinobi. Kiedyś, za milion lat, jeżeli to, co znałeś, będzie jeszcze istnieć w takim kształcie jak teraz, być może i ty, samuraju z motywacją, włócznią i tradycjami w sercu, będziesz takim właśnie Shinobi no Kami - właściwie to Samurai no Kami, Bogiem Samurajów, mentalnym wzorem do naśladowania, jakich pełno jest w bajkach. Wiesz, jak to jest: Czerwony Kapturek jest tym dobrym, a Wilk tym złym, pożerającym babcie, smoki zawsze pożerają dziewice, mężni książęta i rycerze ratują swoje damy serca, bo tak właśnie jest ułożony świat. A jednak coś w tobie każe, wręcz zmusza cię, by krzyknąć w eter - nieprawda!
Wychodzisz więc, zostawiając opaskę w łazience, pozwalając, by zmienione pospiesznie sarashi ukryło się za haori, bo przecież zdjąłeś hada-juban i zostałeś w samej hakamie, cóż to za nieprzystojność!
Ale jeśli umrzeć, to w gaciach. Lepsi od ciebie umierali w piżamie albo nago, więc może te całe tradycyjne gadki nie mają sensu? Może warto choć raz odrzucić stereotyp mówiący, że na śmierć trzeba być gotowym niezależnie od momentu i dnia...?
Ci, którzy polegli pod Atsui i pod Sogen, na pewno nie byli na nią gotowi.
Kiedy schodzisz na dół, prawie zderzasz się z kobietą niosącą herbaty. Składasz jej lekki ukłon, odbierasz swoją i idziesz za nią na górę. Przez cały czas nie mówisz nic poza krótkim "dziękuję" - oszczędnym i rozsądnym, bo po co marnować słowa jak niektóre autorki, które we wszystko wciskają teksty piosenek just because of climate?
Dźwięk podniesionych w gniewie głosów, które stawały się tym wyraźniejsze, im bardziej zbliżał się do wejścia, sprawił, że zrozumiał, że przyszedł nie w porę. Może powinien był poczekać, cofnąć się do pokoju, zostawić sprawy ich własnemu biegowi?
Tak czy owak, wypadałoby zrobić cokolwiek zamiast sterczeć, więc Hayami, tłumiąc westchnienie i natrętną myśl: po co tu przyszedłeś?, zapukał delikatnie dwa razy do drzwi. Jeżeli otrzymał zezwolenie na wejście, to otworzył drzwi kobiecie trzymającej napoje i wszedł pierwszy, a ona zaraz za nim. Zdjął swoją szklankę z tacy, podziękował miłej pani uśmiechem, po czym postąpił niepewnie parę kroków naprzód.
-Nie przeszkadzam?-spytał z zakłopotaniem.-Pomyślałem, hm, że napiję się z wami herbaty, ale jeżeli nie macie teraz na to ochoty, to zawsze mogę wrócić do siebie...
Kobieta wyszła pospiesznie, życząc im miłego dnia.
I come to you in pieces
So you can make me whole.
Rzeczywiście, przyszedł tu w swoistych kawałkach, nieuporządkowany, chaotyczny, pozbawiony tej tradycyjnie przyzwoitej zbroi, jakby odsłonięty - i może był to błąd, a może nie. To Hayami miał dopiero ocenić. Wierzył jednak, że nie stanie się nic złego. Naiwne, ale jednak pełne wiary.
W kogoś trzeba było wierzyć.
0 x
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Hotel "Marmur"
Jejku, ale to było trudne... Seinaru zgadzał się co do słowa z Shi, nawet w tym co dotyczyło jego samego. Skoro od zawsze o tym wiedział i troska Seinaru była dla Shijimy jasna, to dlaczego tego nie rozumiał?
- Oczywiście że bym sobie nie poradził z Twoją śmiercią. Tak trudno to zrozumieć? Jesteś moim przyjacielem. Nie mogę ciągnąć Cię za sobą, tak jak pociągnąłem Cię na wojnę. Bo mi zależy, rozumiesz? - Wpatrywał się tylko w jakiś punkt na podłodze, było mu teraz naprawdę ciężko, co było można dostrzec nawet bez super oczu.
- Chcę mieć Cię przy sobie, ale nie potrafię nikogo ochronić. Boję się, po prostu po ludzku boję się o to, że następną osobą, która przy mnie zginie... że to będziesz Ty. - W tym momencie ich uszu dobiegły kroki za drzwiami, a po sekundzie do pokoju wszedł Akami z herbatą.
- Dla mnie przyjaźń to zrozumienie. - Powiedział jeszcze do Shijimy, gdy Hayami był już w pokoju. Wiedział dokładnie co trapi Keia, ale jednak nie potrafił go zrozumieć, zaakceptować jego obaw i wymyślić rozwiązania. To było bezcelowe.
- Dziękuję za herbatę, ale jestem już zmęczony. Myślę, że powinniście już wyjść. Oboje. - Podniósł głowę i spojrzał na Shijimę.
- Dobrej nocy.
- Oczywiście że bym sobie nie poradził z Twoją śmiercią. Tak trudno to zrozumieć? Jesteś moim przyjacielem. Nie mogę ciągnąć Cię za sobą, tak jak pociągnąłem Cię na wojnę. Bo mi zależy, rozumiesz? - Wpatrywał się tylko w jakiś punkt na podłodze, było mu teraz naprawdę ciężko, co było można dostrzec nawet bez super oczu.
- Chcę mieć Cię przy sobie, ale nie potrafię nikogo ochronić. Boję się, po prostu po ludzku boję się o to, że następną osobą, która przy mnie zginie... że to będziesz Ty. - W tym momencie ich uszu dobiegły kroki za drzwiami, a po sekundzie do pokoju wszedł Akami z herbatą.
- Dla mnie przyjaźń to zrozumienie. - Powiedział jeszcze do Shijimy, gdy Hayami był już w pokoju. Wiedział dokładnie co trapi Keia, ale jednak nie potrafił go zrozumieć, zaakceptować jego obaw i wymyślić rozwiązania. To było bezcelowe.
- Dziękuję za herbatę, ale jestem już zmęczony. Myślę, że powinniście już wyjść. Oboje. - Podniósł głowę i spojrzał na Shijimę.
- Dobrej nocy.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
Re: Hotel "Marmur"
Właśnie że rozumiał. Rozumiał bardzo dobrze, inaczej nie mówiłby tych słów - problem leżał w tym, że był zbyt zdenerwowany i zraniony, mówiąc łopatologicznie, żeby to zaakceptować. Czego się Seinaru spodziewał po słowach, jakie wystosował w jego kierunku? Że jak zwykle będzie miał parę dobrych słów? Miał je zawsze, jasne, więc czemu nie dzisiaj! Tak jak Kei podpierał go fizycznie, tak Shijima chciał być mu wsparciem psychicznym. Nie dziś. Nie dzisiaj, przyjacielu. Tak jak wtedy, kiedy pocieszał go po stracie osoby, którą poznał pod imieniem Mikoto, tak i dziś chciał po prostu poczuć się dobrze. W głowie tętniło pytanie: a ja?.
Co ze mną?
Naprawdę minęły miesiące? To już chyba pół roku, odkąd się poznali - naprawdę tylko tyle? Lata przewinęły się w głowie Ranmaru - lata nowych doświadczeń, doznań i ciepła. Podobno wszystko ma swoją cenę. Jeśli chcesz coś uzyskać - najpierw zapłać, bo jeśli najpierw zyskasz, odwlekając moment opłat, to odsetki się naliczą. Błąd ciągle leżał w nim samym, prawda? Ciągle, ciągle, CIĄGLE! W kółko ta sama gadka, którą przeprowadzał w swojej głowie, zbierając całą winę na swoje barki, mówiąc sobie: uspokój się, przecież musisz być silny! Stań na wysokości zadania! Kei, wpatrzony w podłogę, rozsypywał się na kawałki i chyba to go najbardziej doprowadzało do szału. To odtrącenie, które zaoferował na początku, te przykre słowa, które naprawdę bardzo mocno zabolały - o wiele bardziej niż całe przedstawienie, w której wciągnął go Shinji. Chociaż na pewno bez tego przedstawienia nie reagowałby tak gwałtownie. Widzisz, Przyjacielu, tu chodziło właśnie o to, że Shijima teraz nie potrafił tego zaakceptować. Nie tego, że Seinaru miał własne lęki i jego największą obawą było to, że może kogoś stracić, że może stracić akurat jego samego - czarnookiego przedstawiciela szczepu Ranmaru naładowanego złymi emocjami - nie mógł zaakceptować tego, że Seinaru nie potrafił w niego uwierzyć. Jak, skoro nie mógł uwierzyć w samego siebie. Paradoks, ha! W końcu to właśnie Kei nie wahał się działać. To on był tym, który nie analizował, który się nie wahał - w ich drużynie był czynem, gdy Shijima był myślą - przeplatanie wzajemne sprawiało, że przechodzili przez życie jak dotąd zadziwiająco gładko. Żaden z nich nie został nawet ranny pomimo wielu niebezpieczeństw, z którymi się już spotkali.
Nie zdążył już zapytać, czy to śmieszne zdanie było wyrzutem. Stwierdzeniem, że Shijima go nie rozumie. Biorąc pod uwagę całą tą rozmowę miał wrażenie, że rozumiał aż za dobrze. Akami wybrał chyba najmniej odpowiedni moment na wkroczenie do pokoju, jaki mógł istnieć na ziemi.
- Świetnie. - Wstał - bardzo szybko - zbyt energicznie jak na niego, jak na cichą otchłań, która zawsze cierpliwie i spokojnie czekała na swoją kolej. Minął Hayamiego bez słowa, nawet na niego nie spojrzał, wychodząc na korytarz i trzaskając za sobą drzwiami - jakże dziecinne! Miał to jednak teraz głęboko w dupie. Był tak nabuzowany, że nie chciał się tutaj zatrzymywać nawet godziny dłużej. Nawet minuty. Nawet sekundy. Otworzył drzwi do swojego pokoju, chciał wejść po płaszcz... ale nawet tego nie zrobił. Zimno. Chciał poczuć zimno, mróz oplatający każdą komórkę ciała, cokolwiek, co zabije ogień jego wnętrza.
Lub znaleźć cokolwiek, co rozpali go na dobre i pozwoli na dobre wybuchnąć.
[z/t]
Co ze mną?
Naprawdę minęły miesiące? To już chyba pół roku, odkąd się poznali - naprawdę tylko tyle? Lata przewinęły się w głowie Ranmaru - lata nowych doświadczeń, doznań i ciepła. Podobno wszystko ma swoją cenę. Jeśli chcesz coś uzyskać - najpierw zapłać, bo jeśli najpierw zyskasz, odwlekając moment opłat, to odsetki się naliczą. Błąd ciągle leżał w nim samym, prawda? Ciągle, ciągle, CIĄGLE! W kółko ta sama gadka, którą przeprowadzał w swojej głowie, zbierając całą winę na swoje barki, mówiąc sobie: uspokój się, przecież musisz być silny! Stań na wysokości zadania! Kei, wpatrzony w podłogę, rozsypywał się na kawałki i chyba to go najbardziej doprowadzało do szału. To odtrącenie, które zaoferował na początku, te przykre słowa, które naprawdę bardzo mocno zabolały - o wiele bardziej niż całe przedstawienie, w której wciągnął go Shinji. Chociaż na pewno bez tego przedstawienia nie reagowałby tak gwałtownie. Widzisz, Przyjacielu, tu chodziło właśnie o to, że Shijima teraz nie potrafił tego zaakceptować. Nie tego, że Seinaru miał własne lęki i jego największą obawą było to, że może kogoś stracić, że może stracić akurat jego samego - czarnookiego przedstawiciela szczepu Ranmaru naładowanego złymi emocjami - nie mógł zaakceptować tego, że Seinaru nie potrafił w niego uwierzyć. Jak, skoro nie mógł uwierzyć w samego siebie. Paradoks, ha! W końcu to właśnie Kei nie wahał się działać. To on był tym, który nie analizował, który się nie wahał - w ich drużynie był czynem, gdy Shijima był myślą - przeplatanie wzajemne sprawiało, że przechodzili przez życie jak dotąd zadziwiająco gładko. Żaden z nich nie został nawet ranny pomimo wielu niebezpieczeństw, z którymi się już spotkali.
Nie zdążył już zapytać, czy to śmieszne zdanie było wyrzutem. Stwierdzeniem, że Shijima go nie rozumie. Biorąc pod uwagę całą tą rozmowę miał wrażenie, że rozumiał aż za dobrze. Akami wybrał chyba najmniej odpowiedni moment na wkroczenie do pokoju, jaki mógł istnieć na ziemi.
- Świetnie. - Wstał - bardzo szybko - zbyt energicznie jak na niego, jak na cichą otchłań, która zawsze cierpliwie i spokojnie czekała na swoją kolej. Minął Hayamiego bez słowa, nawet na niego nie spojrzał, wychodząc na korytarz i trzaskając za sobą drzwiami - jakże dziecinne! Miał to jednak teraz głęboko w dupie. Był tak nabuzowany, że nie chciał się tutaj zatrzymywać nawet godziny dłużej. Nawet minuty. Nawet sekundy. Otworzył drzwi do swojego pokoju, chciał wejść po płaszcz... ale nawet tego nie zrobił. Zimno. Chciał poczuć zimno, mróz oplatający każdą komórkę ciała, cokolwiek, co zabije ogień jego wnętrza.
Lub znaleźć cokolwiek, co rozpali go na dobre i pozwoli na dobre wybuchnąć.
[z/t]
0 x
- Hayami Akodo
- Posty: 1277
- Rejestracja: 20 sie 2017, o 15:45
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: https://imgur.com/a/9wDbR
- po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego,
plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców
- długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą
- blizna na prawej nodze po walce pod Murem - Widoczny ekwipunek: - włócznia yari
- katana
- plecak - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4011
- Multikonta: brak
- Aktualna postać: Hayami Akodo
Re: Hotel "Marmur"
Wychodzący Shijima. Podniesione głosy. Urywane słowa zasłyszane przez drzwi, jedne wyraźniej, inne słabiej. Trzask drzwi. Cichy głos Keia proszący, by wyjść - teraz i natychmiast. Co tu się...?
Stał przez chwilę jak słup soli, zdębiały, nic absolutnie nie rozumiejący; bo i skąd miał znać kontekst?
Jestem zmęczony, powiedział Kei, a Hayami nie miał powodów, by mu nie wierzyć. Zamrugał powiekami, powiódł spojrzeniem w kierunku drzwi, którymi wyszedł z hukiem i przytupem Shijima. Lepiej, by teraz za nim nie szedł i nie doprowadzał go do jeszcze większej irytacji...W końcu nie miał pojęcia, o czym rozmawiali, a z urywków nie ma sensu wnioskować, że cokolwiek się wie. Skinął lekko głową.
Właściwie wszystko było teraz zmęczone, senne, utkwiło to wszystko w bagnie. Może tamta decyzja była błędem? Może nie powinien jej podejmować wtedy, kiedy radośnie wypalił "idziemy walczyć!"?
Ale przecież już się zdecydował. Poniósł tego konsekwencje, więc jakie to miało znaczenie w obecnej sytuacji? Nie pozostawało tu już nic innego do zrobienia, jak tylko powiedzieć:
-W porządku, oyasuminasai
i wyjść z pokoju, zamykając - w odróżnieniu od Shijimy - za sobą drzwi w sposób cichy i jedynie z delikatnym stuknięciem, bez jakichś fajerwerków.
Wrócił do siebie do pokoju. Wypił w ciszy herbatę, siedząc na wygodnym, miękkim łóżku, a następnie rzucił się na nie i zamknął oczy.
Sen przyszedł bardzo szybko.
Zaraz po nim pojawiły się jakieś sny, zmieszane, chaotyczne, pełne znajomych i nieznajomych twarzy. Śniły mu się też zmieszane ze sobą obrazy miejsc, w których był: Sogen, Yinzin, Teiz, Mur i pole bitwy, a w uszach dżwięczał mu czyjś śmiech.
Może to byłaś ty...?
Stał przez chwilę jak słup soli, zdębiały, nic absolutnie nie rozumiejący; bo i skąd miał znać kontekst?
Jestem zmęczony, powiedział Kei, a Hayami nie miał powodów, by mu nie wierzyć. Zamrugał powiekami, powiódł spojrzeniem w kierunku drzwi, którymi wyszedł z hukiem i przytupem Shijima. Lepiej, by teraz za nim nie szedł i nie doprowadzał go do jeszcze większej irytacji...W końcu nie miał pojęcia, o czym rozmawiali, a z urywków nie ma sensu wnioskować, że cokolwiek się wie. Skinął lekko głową.
Właściwie wszystko było teraz zmęczone, senne, utkwiło to wszystko w bagnie. Może tamta decyzja była błędem? Może nie powinien jej podejmować wtedy, kiedy radośnie wypalił "idziemy walczyć!"?
Ale przecież już się zdecydował. Poniósł tego konsekwencje, więc jakie to miało znaczenie w obecnej sytuacji? Nie pozostawało tu już nic innego do zrobienia, jak tylko powiedzieć:
-W porządku, oyasuminasai
i wyjść z pokoju, zamykając - w odróżnieniu od Shijimy - za sobą drzwi w sposób cichy i jedynie z delikatnym stuknięciem, bez jakichś fajerwerków.
Wrócił do siebie do pokoju. Wypił w ciszy herbatę, siedząc na wygodnym, miękkim łóżku, a następnie rzucił się na nie i zamknął oczy.
Sen przyszedł bardzo szybko.
Zaraz po nim pojawiły się jakieś sny, zmieszane, chaotyczne, pełne znajomych i nieznajomych twarzy. Śniły mu się też zmieszane ze sobą obrazy miejsc, w których był: Sogen, Yinzin, Teiz, Mur i pole bitwy, a w uszach dżwięczał mu czyjś śmiech.
Może to byłaś ty...?
0 x
- Seinaru
- Martwa postać
- Posty: 2526
- Rejestracja: 5 lip 2017, o 13:55
- Wiek postaci: 29
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: Trupioblada cera, charakterystyczny brak głowy
- Widoczny ekwipunek: Nagrobek
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=3828
Re: Hotel "Marmur"
Po ich wyjściu leżał jeszcze dłuższą chwilę. W jego głowie kotłowała się praktycznie tylko jedna myśl. Był to prosty przekaz, który mimo ostrych słów Shijimy, zmuszał Seinaru do tego, aby go po prostu chronić. Najcenniejszą rzecz, którą posiadał, musiał teraz porzucić. Myśl, że Ranmaru mógłby zginąć walcząc o jego marzenia ciążyła na jego barkach i Kei był pewien, że nie chce dla niego takiego losu. Walka i śmierć o czyjeś marzenia, o JEGO marzenia, obarczała go zbyt dużą odpowiedzialnością, na którą Seinaru po prostu nie był gotowy i zapewne nigdy nie będzie. Musiał uwolnić ich od siebie. Kei bardzo chciał zrzucić z siebie te zmartwienia o dwie dusze naraz i głęboko wierzył w to, że bez niego Shijima prędzej czy później odnajdzie swoją własną drogę. Wtedy dopiero będzie mógł spotkać się z nim nie bojąc o to, że wszystko złe co mogłoby im się stać, będzie jego winą. Wstał z łóżka w środku nocy i... kichnął. Damn, przeziębienie chyba tej nocy będzie miało pożywkę.
Podszedł do swoich rzeczy, założył na ramię torbę, zarzucił na siebie płaszcz i założył kij na plecy. Robił to powoli, ciągle pogrążony w swoich myślach, jednak nie wahał się. Podniósł z podłogi zmięty rysunek, który ofiarował mu Shijima i spojrzał na niego raz jeszcze. Miał wielkie serce, Kei był mu bezgranicznie wdzięczny i miał zamiar chronić go tak długo, jak tylko będzie potrafił, przynajmniej w swoim własnym rozumieniu. Wiedział, że to może być koniec, ale widział to jako jedyne, najlepsze rozwiązanie. Musiał odejść, musiał uwolnić Shi od siebie, również dlatego, aby nie musieć dźwigać na barkach ciężaru losu swojego przyjaciela.
Po cichu otworzył drzwi pokoju i wyszedł najpierw z niego, a potem z hotelu, kierując się na szlak do Teiz.
W pokoju na stole przy zapalonej świecy została tylko pognieciona kartka z jego narysowanym adresem, marzeniem i celem.
"Odwiedź mnie, gdy będziesz wolny."
z.t.
Podszedł do swoich rzeczy, założył na ramię torbę, zarzucił na siebie płaszcz i założył kij na plecy. Robił to powoli, ciągle pogrążony w swoich myślach, jednak nie wahał się. Podniósł z podłogi zmięty rysunek, który ofiarował mu Shijima i spojrzał na niego raz jeszcze. Miał wielkie serce, Kei był mu bezgranicznie wdzięczny i miał zamiar chronić go tak długo, jak tylko będzie potrafił, przynajmniej w swoim własnym rozumieniu. Wiedział, że to może być koniec, ale widział to jako jedyne, najlepsze rozwiązanie. Musiał odejść, musiał uwolnić Shi od siebie, również dlatego, aby nie musieć dźwigać na barkach ciężaru losu swojego przyjaciela.
Po cichu otworzył drzwi pokoju i wyszedł najpierw z niego, a potem z hotelu, kierując się na szlak do Teiz.
W pokoju na stole przy zapalonej świecy została tylko pognieciona kartka z jego narysowanym adresem, marzeniem i celem.
"Odwiedź mnie, gdy będziesz wolny."
z.t.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
Re: Hotel "Marmur"
Było już późno, kiedy wrócił do hotelu. Stracił kompletnie poczucie czasu, ale przynajmniej zeszła z niego cała złość. Cała? Chyba trochę zbyt optymistycznie to ujęłam. Tym nie mniej był spokojniejszy, o wiele, nie groził mu nagły wybuch i naskakiwanie na kogokolwiek. Nie oznaczało to jednak, że wybaczył Seinaru jego słowa. Zrozumienie to przyjaźń, co? Szkoda, że jednostronne. Zacietrzewił się na amen, ograniczył swoje pole widzenia do punktu, z którego nie miał prawa już niczego widzieć. Na szczęście te klapki powoli z niego schodziły. Nie pukał do drzwi ani Hayamiego ani Seinaru - było zdecydowanie za późno, nie chciał i nie zamierzał ich budzić. Poszedł się umyć i powędrował spać. Okryty przyjemnie ciepłym, czarnym płaszczem.
Kiedy obudził się następnego dnia po Seinaru została tylko kartka.
Przyłożył ją do świecy i spoglądał jak płonie.
Zupełnie jak płonęła wolność.
Zapukał do Hayamiego i zaprosił go na wspólne śniadanie, z ciepłym uśmiechem na twarzy, jakby nic się wczoraj nie stało, jakby świat kompletnie się nie zmienił. Nie był to uśmiech szczery w żadnym wypadku, ale tego Hayami wiedzieć już nie mógł. O ile Hayami jeszcze był w hotelu. Shijima jakoś nie śpieszył się z powrotem do domu. Nie teraz. Wolność? To była wolność? Chyba tak. Dokładnie taka sama jak zeszłej zimy, kiedy czekał, aż Ona sczeźnie. Ta wolność wcale nie sprawiała, że mógł rozwinąć skrzydła, że teraz oddychał pełną piersią i mógł się wreszcie uśmiechać. Ta wolność sprawiła, że nie spoglądał na własne odbicie w szybach, nie potrzebował oddychać już wcale, a skrzydła? Same odleciały. Zapomniały go po prostu zabrać ze sobą.
Kiedy obudził się następnego dnia po Seinaru została tylko kartka.
Przyłożył ją do świecy i spoglądał jak płonie.
Zupełnie jak płonęła wolność.
Zapukał do Hayamiego i zaprosił go na wspólne śniadanie, z ciepłym uśmiechem na twarzy, jakby nic się wczoraj nie stało, jakby świat kompletnie się nie zmienił. Nie był to uśmiech szczery w żadnym wypadku, ale tego Hayami wiedzieć już nie mógł. O ile Hayami jeszcze był w hotelu. Shijima jakoś nie śpieszył się z powrotem do domu. Nie teraz. Wolność? To była wolność? Chyba tak. Dokładnie taka sama jak zeszłej zimy, kiedy czekał, aż Ona sczeźnie. Ta wolność wcale nie sprawiała, że mógł rozwinąć skrzydła, że teraz oddychał pełną piersią i mógł się wreszcie uśmiechać. Ta wolność sprawiła, że nie spoglądał na własne odbicie w szybach, nie potrzebował oddychać już wcale, a skrzydła? Same odleciały. Zapomniały go po prostu zabrać ze sobą.
Była naprawdę piękna, miała piękne, smukłe nogi, długie blond włosy i jej oczy aż śmiały się do niego. Pewnie dlatego skończył z nią w gorących źródłach, całując jej szyję. Wszystkie notatki, które sobie porobił, nadal tkwiły w jego notesie, zostały przerobione, zapamiętane, tak jak i ta jedna, dotycząca techniki Nehan Shōja - pięknej, bo jak nie docenić piękna piór sunących z nieba? Lub dotyku, który sprawiał, że człowiek rozpływał się między palcami? Shijima przestał liczyć czas, który mijał. Chyba zabawił w hotelu nieco więcej niż powinien, ale czemu nie? Było mu to wszystko naprawdę obojętne teraz. Jaki był lepszy sposób na wypełnienie pustki niż dziwki i koks? No właśnie. Żaden. Owijał kobietę wokół swojego palca i co tu dużo rzec - przyjemność płynęła dla obu stron po równo. Każdym dotknięciem jednak starał się zrobić to samo - sprawić, by odpłynęła. Zapadła się w niebyt snu - nic takiego wielkiego, nic strasznego, to jutsu nie miało wyrządzić przecież krzywdy. Śledził jej wzrok swoim, nie odrywał dłoni od jej pleców, kiedy kładła na jego wargach kolejne pocałunki. Bliskość drugiego ciała była absolutnie słodka. Naprawdę lubił towarzystwo kobiet, kochał ich wdzięk i wrodzone piękno, którym obdarowała je Matka Natura. W tym dotyku zupełnie się zatracił i zgubił rytm, w którym chakra powinna przepływać przez palce i obejmować władzę nad umysłem drugiej strony.
Po skończonej kąpieli i lekko nieudanym eksperymencie, ale jakże przyjemnie nieudanym, usiadł w barze, przyglądając się ludziom. To nie mogło być aż TAK trudne, prawda? Odpowiednie skupienie... i może zamiast jednej osoby uda się uśpić... wszystkich? Granica między tym co można a czego nie można jakoś bardzo gładko mu zanikła. Kiedyś też jej niemal nie miał, wszystko wróciło na swoje miejsce. Na odpowiedni tor. Złożył dłonie w pieczęć Tygrysa, starając się objąć cały obszar mu dany. Widział te pióra - anielskie, nietknięte ziemskimi niesprawiedliwościami, opadające z nieba niczym porzucone zabawki. Niepotrzebne - i niepotrzebnością zsyłające na ludzki sen. Były ze dwa, trzy. Czuł, że ma problem z odpowiednią kontrolą chakry i jej ukształtowaniem. Jak dotąd jutsu nie były tak... globalne. Nie potrafił otworzyć swojego umysłu wystarczająco szeroko, by samemu uwierzyć w to, co chce osiągnąć. Jak więc miał sprawić, że inni uwierzą? Z każdą próbą pojawiało się jednak więcej piór. Poczucie zmęczenia w końcu zaciągnęło go do łóżka i zmusiło do zaznania snu, ale kiedy tylko odpoczął wrócił do podjętych prób - w stołówce, gdzie serwowali jedzenie. Znak Tygrysa i lecimy z tym koksem. Był bardzo ciekaw efektu. Odpuścił sobie próbę wetknięcia siebie w środek iluzji. Podszedł do tego z inną myślą - z myślą o tym, że te pióra są jego centrum. Że iluzja nie wychodzi od niego - tylko od deszczu piór i to one muszą być centrum iluzji. Więc i skupił się nie na tym bezpośrednio, by uśpić, a na tym, by to pióra usypiały. Deszcz złocisto-białych, nieskazitelnych piór opadł na część osób i ułożył ich w ramionach Morfeusza. Pojedyncze jednostki, ale to nic! Jeszcze raz. Ostrożnie, by nikt nie zauważył, chociaż już zrobiło się lekkie zamieszanie... by zaraz cała sala usnęła.
Pióra były piękne.
trening:
[z/t]Po skończonej kąpieli i lekko nieudanym eksperymencie, ale jakże przyjemnie nieudanym, usiadł w barze, przyglądając się ludziom. To nie mogło być aż TAK trudne, prawda? Odpowiednie skupienie... i może zamiast jednej osoby uda się uśpić... wszystkich? Granica między tym co można a czego nie można jakoś bardzo gładko mu zanikła. Kiedyś też jej niemal nie miał, wszystko wróciło na swoje miejsce. Na odpowiedni tor. Złożył dłonie w pieczęć Tygrysa, starając się objąć cały obszar mu dany. Widział te pióra - anielskie, nietknięte ziemskimi niesprawiedliwościami, opadające z nieba niczym porzucone zabawki. Niepotrzebne - i niepotrzebnością zsyłające na ludzki sen. Były ze dwa, trzy. Czuł, że ma problem z odpowiednią kontrolą chakry i jej ukształtowaniem. Jak dotąd jutsu nie były tak... globalne. Nie potrafił otworzyć swojego umysłu wystarczająco szeroko, by samemu uwierzyć w to, co chce osiągnąć. Jak więc miał sprawić, że inni uwierzą? Z każdą próbą pojawiało się jednak więcej piór. Poczucie zmęczenia w końcu zaciągnęło go do łóżka i zmusiło do zaznania snu, ale kiedy tylko odpoczął wrócił do podjętych prób - w stołówce, gdzie serwowali jedzenie. Znak Tygrysa i lecimy z tym koksem. Był bardzo ciekaw efektu. Odpuścił sobie próbę wetknięcia siebie w środek iluzji. Podszedł do tego z inną myślą - z myślą o tym, że te pióra są jego centrum. Że iluzja nie wychodzi od niego - tylko od deszczu piór i to one muszą być centrum iluzji. Więc i skupił się nie na tym bezpośrednio, by uśpić, a na tym, by to pióra usypiały. Deszcz złocisto-białych, nieskazitelnych piór opadł na część osób i ułożył ich w ramionach Morfeusza. Pojedyncze jednostki, ale to nic! Jeszcze raz. Ostrożnie, by nikt nie zauważył, chociaż już zrobiło się lekkie zamieszanie... by zaraz cała sala usnęła.
Pióra były piękne.
trening:
- Nazwa
- Nehan Shōja no Jutsu
- Pieczęci
- Tygrys | Brak
- Zasięg
- Promień od używającego - 100 metrów | Bezpośredni
- Koszt
- E: 36% | D: 28% | C: 20% | B: 16% | A: 12% | S: 8% | S+: 4%
- Dodatkowe
- Brak dodatkowych wymagań
- Opis Technika powodująca uśpienie większej ilości osób. Dzięki jej użyciu można spowodować uśpienie nawet stadionu wypełnionego po brzegi ludźmi. Warunkiem jest spojrzenie na cząstkę iluzji - w tym wypadku opadających białych piór - które powodują uśpienie przeciwnika. Aby wyjść z genjutsu wystarczy użyć techniki Kai co sprawia, że wpadnięcie w genjutsu jest równie proste co z niej wyjście. Jednak istnieje również druga odmiana tej techniki. Bezpośredni kontakt. Dotknięcie ofiary, a także utrzymanie z nią kontaktu przez około 4-5 (dwie tury) sekund powoduje natychmiastowe zaśnięcie, oczywiście w tym czasie robimy się coraz bardziej senni. A więc by uchronić się przez bezpośrednim atakiem tego Jutsu trzeba zorientować się przez okres dwóch tur, że coś jest nie tak.
0 x
- Hayami Akodo
- Posty: 1277
- Rejestracja: 20 sie 2017, o 15:45
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: https://imgur.com/a/9wDbR
- po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego,
plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców
- długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą
- blizna na prawej nodze po walce pod Murem - Widoczny ekwipunek: - włócznia yari
- katana
- plecak - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4011
- Multikonta: brak
- Aktualna postać: Hayami Akodo
Re: Hotel "Marmur"
Dlaczego tu tak cicho...?
Obudził się niemal natychmiast, jakby wiedziony jakimś złym przeczuciem. Zerwał się gwałtownie z łóżka. Narzucił na siebie szybko hakamę, sarashi, związał włosy srebrnym hachimaki. Westchnął. Czerwień, błękit, srebro i zgaszony fiolet...Wszystko to nakładało się na siebie, tworzyło nieuporządkowany chaos, który dopiero musiał ogarnąć. Przysiadł na miękkiej pościeli, by poprawić sandały, po czym wstał i zawiązał sobie mocniej obi. Wciąż dręczyła go niepewność - niby dlaczego? Przecież Shijima i Seinaru byli dorosłymi, silnymi ludźmi, godnymi uwagi, sami mogli sobie poradzić. A jednak scena, której wczoraj był mimowolnym świadkiem, to napięcie, dziwne błyski w oczach Shijimy, kiedy wściekły wychodził z pomieszczenia, spokojny głos Keia, wszystko to siedziało mu w głowie, zostawiając go bez zrozumienia i bez odpowiedzi.
Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, był gotowy. Wejście mieszkańca Hyuo powitał delikatnym uśmiechem, jednak o nic nie zapytał. Poszedł z nim po prostu coś zjeść, porozmawiali chwilę na błahe i nieważne tematy, a potem odprowadził go na przystań. Kiedy tamten zniknął gdzieś w przestrzeń, westchnął.
Zdrastwuj, parien moj charoszyj, moj radnoj.
Pomachał mu, po czym wrócił do hotelu. Zamówił sobie trochę jedzenia i herbatę do pokoju, po czym zabrał się za czynne pranie swoich ubrań - w końcu nie wypadało się pokazywać w wiosce w śmierdzącej, przepoconej i mocno wczorajszej odzieży, prawda? Podczas gdy bandaże, opaska i odzież schły, rozwieszone na krzesłach, Hayami wziął długi, ożywczy, przyjemny prysznic. Pozwolił, by zimna, przyjemna woda spływała po jego nagrzanym, młodym ciele, chłodząc kończyny i skórę, sprawiając, że umysł się relaksował, odbijał od brzegu rzeczywistości niczym statek, którym płynęli pewnie teraz Kei i Shijima...bo założył, że Seinaru również już opuścił Sogen. Oznaczało to, że jest wolny, tak po prostu.
Że został sam - po raz drugi w czasie swojej podróży przez życie sam z przemyśleniami, które powstały w jego głowie, jak po śmierci Aki. Zamknął na chwilę oczy, pozwalając się ponieść ciszy. Może najlepiej było przemilczeć życie...?
Pozwolić, by płynęło swoim nurtem, bo przecież ciągłe kroczenie wśród cieni nikomu nie wychodziło na dobre?
Pomyślał o wspomnieniach, ludziach, których poznał, o swoim doświadczeniu. A potem uśmiechnął się szeroko. Jaki był sens w milczeniu, skoro można było dzielić się z innymi swoimi przeżyciami, opowiadać o nich? Może i kiedyś umrze, może będzie zapomniany przez wszystkich, bo ulotne słowa zaginą, ale to, co zostanie zapisane, zapamiętane, z pewnością przetrwa. Będzie zapiskiem prawdziwie samurajskiego życia - skromnego, zwykłego, prostego, takiego, w którym nie było nie wiadomo jakich potęg i mocy, ale była uczciwość.
I was happy with no fame, będzie mógł napisać pod koniec życia, mrużąc starcze oczy, otoczony rodziną (o ile Bishamonten raczy go nią obdarować, bo może też skończyć jako samotny, opuszczony kawaler, ktoś, kto nigdy nie zaznał szczęścia w miłości), i będzie w tym sens.
I was really happy with no fame.
Po dwudziestu minutach wyszedł z hotelu, tym razem już przygotowany i w pełni przyzwoity, gotów ukazać się osądzającym lub obojętnym oczom ludzkim. I tak zresztą nie dbał o ich opinię. Z każdego zakamarka tego miejsca wyglądały do niego wspomnienia. Jakże inne było teraz to zimowe, zaśnieżone Sogen od tej letniej, gwarnej okolicy, którą zapamiętał z dzieciństwa...! Ale może nie było to inne miejsce? Może po prostu zmieniły je śnieg, jego własna dojrzałość, bo przecież dziecku wszystko wydaje się piękne (jak cukierki rzucane hojnie a rozrzutnie przez drżącą nieco dłoń matki), upływające lata?
Uśmiechał się cały czas. Wyszedł z pokoju i przekręcił klucz w zamku, mając przy tym poczucie, jakby jakaś kurtyna spadła w dół, zasłaniając jakiś akt przedstawienia, po czym zszedł powoli po schodach na dół i opuścił hotel.
Szedł cicho, powoli, spokojnie, owijając się co jakiś czas szczelniej płaszczem, w kierunku miasta.
Dlaczego nadal jest cicho...?
[z/t]
Obudził się niemal natychmiast, jakby wiedziony jakimś złym przeczuciem. Zerwał się gwałtownie z łóżka. Narzucił na siebie szybko hakamę, sarashi, związał włosy srebrnym hachimaki. Westchnął. Czerwień, błękit, srebro i zgaszony fiolet...Wszystko to nakładało się na siebie, tworzyło nieuporządkowany chaos, który dopiero musiał ogarnąć. Przysiadł na miękkiej pościeli, by poprawić sandały, po czym wstał i zawiązał sobie mocniej obi. Wciąż dręczyła go niepewność - niby dlaczego? Przecież Shijima i Seinaru byli dorosłymi, silnymi ludźmi, godnymi uwagi, sami mogli sobie poradzić. A jednak scena, której wczoraj był mimowolnym świadkiem, to napięcie, dziwne błyski w oczach Shijimy, kiedy wściekły wychodził z pomieszczenia, spokojny głos Keia, wszystko to siedziało mu w głowie, zostawiając go bez zrozumienia i bez odpowiedzi.
Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, był gotowy. Wejście mieszkańca Hyuo powitał delikatnym uśmiechem, jednak o nic nie zapytał. Poszedł z nim po prostu coś zjeść, porozmawiali chwilę na błahe i nieważne tematy, a potem odprowadził go na przystań. Kiedy tamten zniknął gdzieś w przestrzeń, westchnął.
Zdrastwuj, parien moj charoszyj, moj radnoj.
Pomachał mu, po czym wrócił do hotelu. Zamówił sobie trochę jedzenia i herbatę do pokoju, po czym zabrał się za czynne pranie swoich ubrań - w końcu nie wypadało się pokazywać w wiosce w śmierdzącej, przepoconej i mocno wczorajszej odzieży, prawda? Podczas gdy bandaże, opaska i odzież schły, rozwieszone na krzesłach, Hayami wziął długi, ożywczy, przyjemny prysznic. Pozwolił, by zimna, przyjemna woda spływała po jego nagrzanym, młodym ciele, chłodząc kończyny i skórę, sprawiając, że umysł się relaksował, odbijał od brzegu rzeczywistości niczym statek, którym płynęli pewnie teraz Kei i Shijima...bo założył, że Seinaru również już opuścił Sogen. Oznaczało to, że jest wolny, tak po prostu.
Że został sam - po raz drugi w czasie swojej podróży przez życie sam z przemyśleniami, które powstały w jego głowie, jak po śmierci Aki. Zamknął na chwilę oczy, pozwalając się ponieść ciszy. Może najlepiej było przemilczeć życie...?
Pozwolić, by płynęło swoim nurtem, bo przecież ciągłe kroczenie wśród cieni nikomu nie wychodziło na dobre?
Pomyślał o wspomnieniach, ludziach, których poznał, o swoim doświadczeniu. A potem uśmiechnął się szeroko. Jaki był sens w milczeniu, skoro można było dzielić się z innymi swoimi przeżyciami, opowiadać o nich? Może i kiedyś umrze, może będzie zapomniany przez wszystkich, bo ulotne słowa zaginą, ale to, co zostanie zapisane, zapamiętane, z pewnością przetrwa. Będzie zapiskiem prawdziwie samurajskiego życia - skromnego, zwykłego, prostego, takiego, w którym nie było nie wiadomo jakich potęg i mocy, ale była uczciwość.
I was happy with no fame, będzie mógł napisać pod koniec życia, mrużąc starcze oczy, otoczony rodziną (o ile Bishamonten raczy go nią obdarować, bo może też skończyć jako samotny, opuszczony kawaler, ktoś, kto nigdy nie zaznał szczęścia w miłości), i będzie w tym sens.
I was really happy with no fame.
Po dwudziestu minutach wyszedł z hotelu, tym razem już przygotowany i w pełni przyzwoity, gotów ukazać się osądzającym lub obojętnym oczom ludzkim. I tak zresztą nie dbał o ich opinię. Z każdego zakamarka tego miejsca wyglądały do niego wspomnienia. Jakże inne było teraz to zimowe, zaśnieżone Sogen od tej letniej, gwarnej okolicy, którą zapamiętał z dzieciństwa...! Ale może nie było to inne miejsce? Może po prostu zmieniły je śnieg, jego własna dojrzałość, bo przecież dziecku wszystko wydaje się piękne (jak cukierki rzucane hojnie a rozrzutnie przez drżącą nieco dłoń matki), upływające lata?
Uśmiechał się cały czas. Wyszedł z pokoju i przekręcił klucz w zamku, mając przy tym poczucie, jakby jakaś kurtyna spadła w dół, zasłaniając jakiś akt przedstawienia, po czym zszedł powoli po schodach na dół i opuścił hotel.
Szedł cicho, powoli, spokojnie, owijając się co jakiś czas szczelniej płaszczem, w kierunku miasta.
Dlaczego nadal jest cicho...?
[z/t]
0 x
Re: Hotel "Marmur"
Powóz terkotał się niemożliwie powoli po ośnieżonej drodze. Jedynymi dźwiękami przecinającymi ciszę był stukot kopyt, skrzypienie osi pojazdu i nieustający trajkot Toshiko Uchiha, jednej z dwóch osób poruszających się tą trumną na kółkach. Starsza kobieta, ubrana w gustowne i bogate kimono przewiązane ciemnym, przetykanym złotą nicią obi właśnie mówiła o jednym ze swoich towarzyskich spotkań, dzieląc się hojnie i obficie nowinkami i ploteczkami, opowiadając o tym co spotkało jej przyjaciółkę w czasie jej podróży do, nie tak odległego przecież, Ryuzaku. Cała opowieść sprawiała jednak wrażenie, że wyprawa po zakupy do kupieckiego miasta była wyprawą co najmniej godną przebycia Hyuo w samej bieliźnie w środku zimy lub przewędrowania Samotnych Wydm bez wody i jedzenia i tak samo się tym emocjonowała.
Druga osoba siedziała spokojnie, trzymając głowę delikatnie spuszczoną i starała się właśnie ze wszystkich sił nie usnąć. Ubrana w jasne kimono ozdobione kwiatowym wzorem, jej obi było skromniejsze niż starszej kobiety, a w ciemne włosy splecione w misterny kok wplecione miała kwieciste ozdoby. Trzymała ręce złożone przed sobą na kolanach, by długie rękawy stroju układały się na szacie, nie dotykały podłogi i się nie brudziły o resztki roztapiającego się śniegu i błota.
Chise stłumiła ziewnięcie, odwracając głowę w stronę okna, nasłuchując jakikolwiek dźwięku poza irytującym paplaniem matki, niestety towarzyszyła im zima. Przez tą porę roku wszystko wydawało się cichsze, bardziej wytłumione i dlatego młoda Uchiha szczerze tego okresu nie cierpiała.
-...i musiała ustąpić tej kobiecie, rozumiesz Chise!? - kończyła chyba właśnie wątek Toshiko, machając rękami. Dziewczyna zwróciła uwagę na swoje imię i odsunęła się nieco do tyły, by nie oberwać przez te zamaszyste gesty.
- Tak, to naprawdę niezwykłe - odpowiedziała automatycznie nie wiedząc nawet o co chodzi, sięgając po jeden ze standardowych tekstów, które zachęcały ja do dalszego monologowania i zostawienia jej w spokoju. Innymi było "Naprawdę? I co dalej?" lub "co za historia!". Czasem miała wrażenie, że matka na prawdę nie potrzebuje by ją słuchać, mogłaby mówić nawet do ściany gdyby ta okazywała minimum zrozumienia. "Może gdybym kupiła jej psa to do niego by się zaczęła zwracać? " pomyślała, rozważając ten pomysł całkowicie poważnie.
- Niezwykłe? Raczej okropne! Przecież.. - głos się rozmywał i odpływał, gdy dziewczyna przymknęła oczy, potem jednak powóz podskoczył na drodze i rzeczywistość znów uderzyła jak taran.
- Okaa-san, po co jedziemy do hotelu? Czy ciotka nie może przyjechać do nas? - przerwała matce monolog, zaskakując ją. Kobieta poruszyła się niespokojnie, słyszała to po szeleście kimona.
- Chise, nie ładnie przerywać w środku wypowiedzi - upomniała ją surowo - pamiętaj o tym przy ciotce. I, na litość boską, nie rób przy niej takiej zdegustowanej miny! Ta kobieta jest siostrą twojego ojca, zasługuje na szacunek.. - kontynuowała wątek, nie odpowiadając na pytanie dziewczyny. Tak naprawdę to sama nie wiedziała dlaczego wszystko odbywa się w tak dziwny sposób, a nie bezpośrednio.
W końcu jednak zajechały przed hotel. Usłyszała zmianę kiedy wjechali na brukowany placyk przed wejściem, konie zwalniały coraz bardziej, aż w końcu mogła się uwolnić od gadaniny i wysiąść. Z grzeczności przyjęła dłoń woźnicy przy wychodzeniu, odeszła kilka kroków i odetchnęła głęboko. Matka zaczęła zarządzać ludźmi, by zdjęli skrzynię z wozu, Chise naprawdę nie rozumiała po co im ona, skoro miały tu zostać tak krótko, ale na Toshiko nie było mocnych. Niedaleko siebie usłyszała pojedyncze, ciężkie kroki i dwa oddechy.. Ktoś kogoś niósł? Po długości kroków uznała, że to ktoś wysoki, po stylu poruszania, że to mężczyzna. Druga osoba zaś oddychała zupełnie inaczej, zmęczony? Wyczerpany? Może ranny, ale nie jęczał z bólu. Zeszła im z drogi, z ciekawością jednak nasłuchując. Na pewno było to ciekawe niż sam powód jej przybycia.
Druga osoba siedziała spokojnie, trzymając głowę delikatnie spuszczoną i starała się właśnie ze wszystkich sił nie usnąć. Ubrana w jasne kimono ozdobione kwiatowym wzorem, jej obi było skromniejsze niż starszej kobiety, a w ciemne włosy splecione w misterny kok wplecione miała kwieciste ozdoby. Trzymała ręce złożone przed sobą na kolanach, by długie rękawy stroju układały się na szacie, nie dotykały podłogi i się nie brudziły o resztki roztapiającego się śniegu i błota.
Chise stłumiła ziewnięcie, odwracając głowę w stronę okna, nasłuchując jakikolwiek dźwięku poza irytującym paplaniem matki, niestety towarzyszyła im zima. Przez tą porę roku wszystko wydawało się cichsze, bardziej wytłumione i dlatego młoda Uchiha szczerze tego okresu nie cierpiała.
-...i musiała ustąpić tej kobiecie, rozumiesz Chise!? - kończyła chyba właśnie wątek Toshiko, machając rękami. Dziewczyna zwróciła uwagę na swoje imię i odsunęła się nieco do tyły, by nie oberwać przez te zamaszyste gesty.
- Tak, to naprawdę niezwykłe - odpowiedziała automatycznie nie wiedząc nawet o co chodzi, sięgając po jeden ze standardowych tekstów, które zachęcały ja do dalszego monologowania i zostawienia jej w spokoju. Innymi było "Naprawdę? I co dalej?" lub "co za historia!". Czasem miała wrażenie, że matka na prawdę nie potrzebuje by ją słuchać, mogłaby mówić nawet do ściany gdyby ta okazywała minimum zrozumienia. "Może gdybym kupiła jej psa to do niego by się zaczęła zwracać? " pomyślała, rozważając ten pomysł całkowicie poważnie.
- Niezwykłe? Raczej okropne! Przecież.. - głos się rozmywał i odpływał, gdy dziewczyna przymknęła oczy, potem jednak powóz podskoczył na drodze i rzeczywistość znów uderzyła jak taran.
- Okaa-san, po co jedziemy do hotelu? Czy ciotka nie może przyjechać do nas? - przerwała matce monolog, zaskakując ją. Kobieta poruszyła się niespokojnie, słyszała to po szeleście kimona.
- Chise, nie ładnie przerywać w środku wypowiedzi - upomniała ją surowo - pamiętaj o tym przy ciotce. I, na litość boską, nie rób przy niej takiej zdegustowanej miny! Ta kobieta jest siostrą twojego ojca, zasługuje na szacunek.. - kontynuowała wątek, nie odpowiadając na pytanie dziewczyny. Tak naprawdę to sama nie wiedziała dlaczego wszystko odbywa się w tak dziwny sposób, a nie bezpośrednio.
W końcu jednak zajechały przed hotel. Usłyszała zmianę kiedy wjechali na brukowany placyk przed wejściem, konie zwalniały coraz bardziej, aż w końcu mogła się uwolnić od gadaniny i wysiąść. Z grzeczności przyjęła dłoń woźnicy przy wychodzeniu, odeszła kilka kroków i odetchnęła głęboko. Matka zaczęła zarządzać ludźmi, by zdjęli skrzynię z wozu, Chise naprawdę nie rozumiała po co im ona, skoro miały tu zostać tak krótko, ale na Toshiko nie było mocnych. Niedaleko siebie usłyszała pojedyncze, ciężkie kroki i dwa oddechy.. Ktoś kogoś niósł? Po długości kroków uznała, że to ktoś wysoki, po stylu poruszania, że to mężczyzna. Druga osoba zaś oddychała zupełnie inaczej, zmęczony? Wyczerpany? Może ranny, ale nie jęczał z bólu. Zeszła im z drogi, z ciekawością jednak nasłuchując. Na pewno było to ciekawe niż sam powód jej przybycia.
0 x
- Hayami Akodo
- Posty: 1277
- Rejestracja: 20 sie 2017, o 15:45
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: https://imgur.com/a/9wDbR
- po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego,
plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców
- długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą
- blizna na prawej nodze po walce pod Murem - Widoczny ekwipunek: - włócznia yari
- katana
- plecak - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4011
- Multikonta: brak
- Aktualna postać: Hayami Akodo
Re: Hotel "Marmur"
Zmęczył się trochę...powiedziałabym nawet, że trochę bardzo. W końcu dziewczyna, choć nie pierwszej świeżości i dość drobna, swoje mimo wszystko ważyła, a Hayami nie był znów jakimś mutantem obdarzonym olbrzymią siłą. Mimo wszystko jakoś dotarł wśród padającego śniegu, lodu chrzęszczącego pod stopami i wiatru, który znów zaczął smagać go po twarzy, do hotelu.
Jakiś powóz. Wysiadające z niego dwie kobiety. Jedna wysoka, czarnowłosa, rozgadana, komenderująca służbą niczym niewolnikami, druga równie ładna, w skromnym kimonie, z kanzashi we włosach, ale zdecydowanie prostsza i bardziej zwyczajna. Pewnie jakieś bogaczki.
Przycisnął mocniej do siebie Anaki, po czym owinął ją ciaśniej w płaszcz. Najważniejsze było, by ona się nie przeziębiła i nie padła mu tutaj trupem z uwagi na temperatury. On, jako samuraj i do tego człowiek wychowany w zimnym, pozornie bezdusznym Yinzin, gdzie wieczność śpi w śniegu, przywykł do takich chłodów i do takiego...świata. Dlatego wytrzymywał bez trudu bez płaszcza, a ruch i wysiłek towarzyszący niesieniu dziewczynki dodatkowo go rozgrzał. Uśmiechnął się do niej delikatnie. Poprawił spadający, przetłuszczony, brudny kosmyk. Stanowczo powinien coś z tym zrobić - nie pozwoli tej dziewczynie odejść, zbyt go ciekawiła jej tęcza na włosach. Czy miała również tęczę w sercu?
Miał cichą nadzieję, że tak; choć pewnie świat, jak to on, roześmieje się dobrodusznie z jego naiwnych, nieśmiałych urojeń.
It was then that they'd say:
"A flower bloomed that day"
Coś mu nie pasowało w wyglądzie tej wysiadającej dziewczyny, którą przepuścił w drzwiach razem z jej służbą, skrzynią i towarzyszką - może matką, ciotką albo krewną, może tylko guwernantką albo kimś obcym. Gdyby nieuważnie się jej przyglądać, wzięłoby się ją za typową członkinię klanu Uchiha, na pewno nie reprezentatywną dla wszystkich dumnych posiadaczy Sharingana. A jednak...
Jej oczy, widziane tylko przez chwilę. Puste, białe jak śnieg, pasujące do całości, lecz mimo wszystko piękne.
Znów się uśmiechnął, obejmując Anaki mocniej, pozwalając, by jej głowa dotknęła jego ciała, utrzymując ją w odpowiedni sposób. Uśmiech ten poleciał zarówno w stronę nieznajomej niewidomej (nie mogła go zobaczyć, ale miał nadzieję, że go poczuła), jak i do Anaki.
Naprawdę warto dzielić się z kimś ciepłem.
-Nie zasypiaj, Anaki-powiedział głośno, wyraźnie i spokojnie, z głosem pełnym pewności.-Zabiorę cię do mojego pokoju, okej? Wykąpię cię tam w ciepłej wodzie, bo wyglądasz jak nieboszczyk, dam ci czyste sarashi...znaczy, czyste bandaże, i jedną z moich yukat. Akurat yukatę jakoś chyba włożysz, będzie przyduża, ale zmieścisz się. Lepiej mieć za duże, niż za małe, hehe. Zamówię ci też coś do jedzenia, bo całą drogę słyszałem, jak burczy ci w brzuchu. Następnie położysz się spać do łóżka. Mam tylko jedno, bo zamówiłem jeden pokój, ale nie widzę problemu w spaniu na podłodze. Jeśli kiedyś, brońcie bogowie, wybuchnie wojna i znów będę musiał walczyć, nie na takich rzeczach będę sypiał.
Prychnął cicho, po czym umilkł na chwilę. Akurat wszedł do środka ostatni sługa i miał już wejść zaraz za nim, wnieść Anaki do ciepła, gdzie byłaby bezpieczna, ale powstrzymał się. Przede wszystkim zasady. Popatrzył długo, uważnie na niewidomą kobietę.
-Proszę, wejdź-zaprosił ją łagodnie. Na jego ustach wciąż migotał delikatny, akwarelowy uśmiech.
Jakiś powóz. Wysiadające z niego dwie kobiety. Jedna wysoka, czarnowłosa, rozgadana, komenderująca służbą niczym niewolnikami, druga równie ładna, w skromnym kimonie, z kanzashi we włosach, ale zdecydowanie prostsza i bardziej zwyczajna. Pewnie jakieś bogaczki.
Przycisnął mocniej do siebie Anaki, po czym owinął ją ciaśniej w płaszcz. Najważniejsze było, by ona się nie przeziębiła i nie padła mu tutaj trupem z uwagi na temperatury. On, jako samuraj i do tego człowiek wychowany w zimnym, pozornie bezdusznym Yinzin, gdzie wieczność śpi w śniegu, przywykł do takich chłodów i do takiego...świata. Dlatego wytrzymywał bez trudu bez płaszcza, a ruch i wysiłek towarzyszący niesieniu dziewczynki dodatkowo go rozgrzał. Uśmiechnął się do niej delikatnie. Poprawił spadający, przetłuszczony, brudny kosmyk. Stanowczo powinien coś z tym zrobić - nie pozwoli tej dziewczynie odejść, zbyt go ciekawiła jej tęcza na włosach. Czy miała również tęczę w sercu?
Miał cichą nadzieję, że tak; choć pewnie świat, jak to on, roześmieje się dobrodusznie z jego naiwnych, nieśmiałych urojeń.
It was then that they'd say:
"A flower bloomed that day"
Coś mu nie pasowało w wyglądzie tej wysiadającej dziewczyny, którą przepuścił w drzwiach razem z jej służbą, skrzynią i towarzyszką - może matką, ciotką albo krewną, może tylko guwernantką albo kimś obcym. Gdyby nieuważnie się jej przyglądać, wzięłoby się ją za typową członkinię klanu Uchiha, na pewno nie reprezentatywną dla wszystkich dumnych posiadaczy Sharingana. A jednak...
Jej oczy, widziane tylko przez chwilę. Puste, białe jak śnieg, pasujące do całości, lecz mimo wszystko piękne.
Znów się uśmiechnął, obejmując Anaki mocniej, pozwalając, by jej głowa dotknęła jego ciała, utrzymując ją w odpowiedni sposób. Uśmiech ten poleciał zarówno w stronę nieznajomej niewidomej (nie mogła go zobaczyć, ale miał nadzieję, że go poczuła), jak i do Anaki.
Naprawdę warto dzielić się z kimś ciepłem.
-Nie zasypiaj, Anaki-powiedział głośno, wyraźnie i spokojnie, z głosem pełnym pewności.-Zabiorę cię do mojego pokoju, okej? Wykąpię cię tam w ciepłej wodzie, bo wyglądasz jak nieboszczyk, dam ci czyste sarashi...znaczy, czyste bandaże, i jedną z moich yukat. Akurat yukatę jakoś chyba włożysz, będzie przyduża, ale zmieścisz się. Lepiej mieć za duże, niż za małe, hehe. Zamówię ci też coś do jedzenia, bo całą drogę słyszałem, jak burczy ci w brzuchu. Następnie położysz się spać do łóżka. Mam tylko jedno, bo zamówiłem jeden pokój, ale nie widzę problemu w spaniu na podłodze. Jeśli kiedyś, brońcie bogowie, wybuchnie wojna i znów będę musiał walczyć, nie na takich rzeczach będę sypiał.
Prychnął cicho, po czym umilkł na chwilę. Akurat wszedł do środka ostatni sługa i miał już wejść zaraz za nim, wnieść Anaki do ciepła, gdzie byłaby bezpieczna, ale powstrzymał się. Przede wszystkim zasady. Popatrzył długo, uważnie na niewidomą kobietę.
-Proszę, wejdź-zaprosił ją łagodnie. Na jego ustach wciąż migotał delikatny, akwarelowy uśmiech.
0 x
Re: Hotel "Marmur"
Przechyliła nieco głowę w bok, mimowolnie słuchając tego, co mówił nieznany chłopak. Mimowolnie? Cóż, raczej nie bardzo, raczej z ciekawością i to dość sporą. Młodzieniec przemawiał do dziewczęcia spokojnie i czule, jakby się już długo znali i dbał o nią niesamowicie. Może siostra lub kochanka? Kto wie. Nie wstydził się nawet jej wykąpać, choć samej Chise na tą myśl drgnęła brew. Cóż, wychowanie dawało swoje owoce, nawet jeśli starała się o tym nie myśleć. Z drugiej strony zapach bijący od dziewczęcia niemal przyprawiał ją o mdłości. Wyostrzone zmysły nie zawsze były błogosławieństwem. Prócz zapachu niemytego ciała czuła też treści żołądkowe i alkohol. Zmarszczyła nos, ale starała się nie dać po sobie wiele znać.
Gdzieś w tle usłyszała swoje imię wypowiadane przez matkę i to skupiło jej uwagę. Odwróciła się w jej stronę, słysząc czyjeś kroki.
- Panienka pozwoli, pomogę.. - zaoferował się nieco niezgrabnie jeden z obsługujących chłopaków. Uchiha miała ochotę prychnąć i sama pójść, ale zamiast tego uśmiechnęła się tylko i wyciągnęła ramię.
- Dziękuje, niech pan prowadzi - skinęła delikatnie głową, po czym ruszyli w stronę drzwi. Chłopak naprawdę się starał być uprzejmy, choć ręce mu się nieco trzęsły na jej przedramieniu. Nie miała mu tego za złe. Jedyna tu winna wmaszerowała do środka, robiąc zamieszanie w holu i zapewne dowiadując się gdzie jest ciotka. Stłumiła westchnięcie na myśl i rychłym spotkaniu z nią.
W drzwiach spotkali się z tą nietypową parą. Chłopak zatrzymał się, mimo niesionego ciężaru i przepuścił ją. Była zaskoczona, nie ma co ukrywać. Odwróciła w jego stronę twarz, posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. Nawet częściowo szczery. To nie była z jego strona kurtuazja na pokaz lub by się pokazać, ale naprawdę był dobrze wychowany. Ustąpił mimo iż nikt by go nie winił, gdyby tego nie zrobił.
- Dziękuje bardzo - odpowiedziała prosto, odgarniając za ucho malutki kosmyk włosów, który wywinął się z fryzury. Ruszyła przed nim, znów czując ogarniający dookoła chaos. Z Toshiko zawsze tak było, gdzie się nie pojawiła tam było zamieszanie i hałas. Jej przewodnik odprowadził ją do matki, która właśnie rozmawiała z recepcjonistką. W tym zamieszaniu nie słyszała co się działo z Anaki i jej yojimbou. Czekała spokojnie, aż matka załatwi swoje sprawy, nie słuchając nawet o co chodzi. Ciekawe gdzie ta dziewczyna się tak urządziła?
- Chise? CHIIISEEE - dotarło do niej. Zamrugała, wracając do rzeczywistości i odwracając twarz w stronę głosu.
- Ciotka źle się czuje i jest w swoim pokoju. Później do niej pójdziemy. Tu się zebrało nieco pań na herbacie, więc przebierz się i zejdź do nas jak najszybciej - zakomenderowała. Wyczuwała w jej głosie napięcie, ale nie wiedziała o co chodzi? Czyżby ciotka naprawdę miała poważny powód by się tak zatrzymać w połowie drogi?
- Okaa-san.. Jestem zmęczona. Położę się. To była ciężka podróż - zamarudziła dziewczyna, by wykpić się z obowiązku siedzenia przy herbacie. Toshiko zawahała się i dziewczyna czuła na sobie jej oceniający wzrok. Starała się wyglądać najmarniej jak mogła.
- Rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej. Idź do pokoju, później do ciebie zajrzę - nich będą pięknej Amateratsu dzięki za nadopiekuńczość. Zawsze przecież uważała, że Chise jest wątłego zdrowia i powinna na siebie uważać. Przymknęła powieki z wdzięcznością.
- Dziękuje - mruknęła, a jej matka dała znać dłonią. Dziewczyna poczuła czyjąś dłoń, tym razem większą i bardziej zdecydowaną. Wyczuła, że zamierza ją przyciągnąć i prowadzić w pół objętą, więc zrobiła delikatne pól kroku w przód, dając znać, ze trzymanie za przedramię wystarczy. Została poprowadzona na schody, a następnie kilkoma korytarzami aż pod odpowiednie drzwi. Dziewczyna oparła dłoń na klamce, patrząc prosto przed siebie.
- Dziękuje, dam sobie radę sama dalej - skinęła głową i zaczekała na oddalające się kroki. Odetchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy dobiegł ją dziewczęcy głosik i kroki. Znajome. Czyżby byli w pobliżu? Chise zatrzymała się w progu i powoli odwróciła w kierunku z którego nadchodził dźwięk. Chciała usłyszeć odpowiedź chłopaka. Dlaczego to robił?
Gdzieś w tle usłyszała swoje imię wypowiadane przez matkę i to skupiło jej uwagę. Odwróciła się w jej stronę, słysząc czyjeś kroki.
- Panienka pozwoli, pomogę.. - zaoferował się nieco niezgrabnie jeden z obsługujących chłopaków. Uchiha miała ochotę prychnąć i sama pójść, ale zamiast tego uśmiechnęła się tylko i wyciągnęła ramię.
- Dziękuje, niech pan prowadzi - skinęła delikatnie głową, po czym ruszyli w stronę drzwi. Chłopak naprawdę się starał być uprzejmy, choć ręce mu się nieco trzęsły na jej przedramieniu. Nie miała mu tego za złe. Jedyna tu winna wmaszerowała do środka, robiąc zamieszanie w holu i zapewne dowiadując się gdzie jest ciotka. Stłumiła westchnięcie na myśl i rychłym spotkaniu z nią.
W drzwiach spotkali się z tą nietypową parą. Chłopak zatrzymał się, mimo niesionego ciężaru i przepuścił ją. Była zaskoczona, nie ma co ukrywać. Odwróciła w jego stronę twarz, posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. Nawet częściowo szczery. To nie była z jego strona kurtuazja na pokaz lub by się pokazać, ale naprawdę był dobrze wychowany. Ustąpił mimo iż nikt by go nie winił, gdyby tego nie zrobił.
- Dziękuje bardzo - odpowiedziała prosto, odgarniając za ucho malutki kosmyk włosów, który wywinął się z fryzury. Ruszyła przed nim, znów czując ogarniający dookoła chaos. Z Toshiko zawsze tak było, gdzie się nie pojawiła tam było zamieszanie i hałas. Jej przewodnik odprowadził ją do matki, która właśnie rozmawiała z recepcjonistką. W tym zamieszaniu nie słyszała co się działo z Anaki i jej yojimbou. Czekała spokojnie, aż matka załatwi swoje sprawy, nie słuchając nawet o co chodzi. Ciekawe gdzie ta dziewczyna się tak urządziła?
- Chise? CHIIISEEE - dotarło do niej. Zamrugała, wracając do rzeczywistości i odwracając twarz w stronę głosu.
- Ciotka źle się czuje i jest w swoim pokoju. Później do niej pójdziemy. Tu się zebrało nieco pań na herbacie, więc przebierz się i zejdź do nas jak najszybciej - zakomenderowała. Wyczuwała w jej głosie napięcie, ale nie wiedziała o co chodzi? Czyżby ciotka naprawdę miała poważny powód by się tak zatrzymać w połowie drogi?
- Okaa-san.. Jestem zmęczona. Położę się. To była ciężka podróż - zamarudziła dziewczyna, by wykpić się z obowiązku siedzenia przy herbacie. Toshiko zawahała się i dziewczyna czuła na sobie jej oceniający wzrok. Starała się wyglądać najmarniej jak mogła.
- Rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej. Idź do pokoju, później do ciebie zajrzę - nich będą pięknej Amateratsu dzięki za nadopiekuńczość. Zawsze przecież uważała, że Chise jest wątłego zdrowia i powinna na siebie uważać. Przymknęła powieki z wdzięcznością.
- Dziękuje - mruknęła, a jej matka dała znać dłonią. Dziewczyna poczuła czyjąś dłoń, tym razem większą i bardziej zdecydowaną. Wyczuła, że zamierza ją przyciągnąć i prowadzić w pół objętą, więc zrobiła delikatne pól kroku w przód, dając znać, ze trzymanie za przedramię wystarczy. Została poprowadzona na schody, a następnie kilkoma korytarzami aż pod odpowiednie drzwi. Dziewczyna oparła dłoń na klamce, patrząc prosto przed siebie.
- Dziękuje, dam sobie radę sama dalej - skinęła głową i zaczekała na oddalające się kroki. Odetchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy dobiegł ją dziewczęcy głosik i kroki. Znajome. Czyżby byli w pobliżu? Chise zatrzymała się w progu i powoli odwróciła w kierunku z którego nadchodził dźwięk. Chciała usłyszeć odpowiedź chłopaka. Dlaczego to robił?
0 x
- Hayami Akodo
- Posty: 1277
- Rejestracja: 20 sie 2017, o 15:45
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Samuraj
- Krótki wygląd: https://imgur.com/a/9wDbR
- po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego,
plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców
- długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą
- blizna na prawej nodze po walce pod Murem - Widoczny ekwipunek: - włócznia yari
- katana
- plecak - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=4011
- Multikonta: brak
- Aktualna postać: Hayami Akodo
Re: Hotel "Marmur"
Przycisnął ją mocniej do siebie i westchnął.
Dlaczego mi pomagasz?
A dlaczego niebo jest niebieskie?
W sercach uczciwych ludzi właśnie tak było. Dawałeś od siebie wszystko, co mogłeś, ciesząc się tym, że nie musiałeś brać. Pogładziłeś włosy dziewczynki, wzdychając i kręcąc głową; gdy dojdzie do siebie, urządzisz jej moralizujące kazanie, bo jak do cholery można się tak załatwić? Nie wiedziałeś, ile wypiła, ale zdecydowanie musiało to być więcej niż trochę. Przesunąłeś szorstko dłonią po posklejanych, tłustych kudełkach, tak, jak robiłeś to z niepokornym Takashim i cichym, łagodnym Hajime, tak różnymi od Ciebie, a jednak z tej samej krwi.
-Nie wychowano mnie na niegodnego człowieka zostawiającego słabych w potrzebie. Jestem samurajem i nie powinienem zamykać oczu na potrzebujących. Poza tym nie chciałem zostawić cię samej na ulicy, jeszcze by cię ktoś zgwałcił, okradł albo inaczej skrzywdził-rzuciłeś stanowczo, otwierając jakoś drzwi. Wszedłeś do środka, pozostawiając je lekko uchylone - nie było potrzeby się barykadować, nikt raczej niczego tu nie ukradnie ani się nie włamie. Zresztą za chwilkę wrócisz, by je zamknąć...za krótką chwilkę...
-Zaraz wrócę, nie ruszaj się-polecił dla pewności, choć domyślał się, że w tym stanie dziewczynka raczej się nigdzie nie ruszy. Położył Anaki na łóżku, po czym ruszył do drzwi. W drzwiach dostrzegł jednak niewidomą dziewczynę. Ukłonił się jej nisko. Być może nie wypadało prosić o to kobiety, ale...Zarumienił się lekko. Podrapał się po potylicy, bardzo zakłopotany; jeśli teraz obrazi niebacznie ową damę...Podszedł do niej pospiesznie, w taki sposób, by nie zachodzić jej od tyłu - by mogła bezpośrednio go wyczuć. Najważniejsze jest first sight, pierwsze wrażenie, a Hayamiemu zależało na tym, by nieznajoma dobrze go odebrała. Anaki była dziewczyną. Dziewczyną i jako taka mogła się chyba, u licha, czuć niepewnie w pokoju zupełnie obcego chłopaka, który wyciągnął ją z ulicy i zabrał pod swój tymczasowy, prowizoryczny dach - dach, który pełen był wspaniałej wytworności, a jednak przytłaczającej w pewnych momentach.
-Hime-san, będę potrzebował panienki pomocy-zaczął cicho.-Nazywam się Hayami Akodo i jestem samurajem z Yinzin. Normalnie nie śmiałbym pani kłopotać, ale gdyby była panienka tak czarująca i zechciałaby mi łaskawie pomóc przy opiece nad tą małą...
Chrząknął, zakłopotany. Ostatecznie czego oczekiwał?
-W zamian za fatygę gotów jestem sprezentować panience wyborne sake, herbatę czy czego tam by sobie hime-san życzyła.-dorzucił.-Zauważyłem...pewne cechy niezwykłej urody hime-san, ale nie oznacza to, że nie mogłaby pani być mi pomocna. Chodziłoby po prostu o pomoc z wykąpaniem jej i ogarnięciem tak plus minus, bo pomyślałem, że może młoda pewniej się poczuje, mając przy sobie kobietę. Naturalnie, jeżeli śmiałem w czymkolwiek obrazić, błagam o przebaczenie i już nie będę zawracał głowy!
Skłonił się aż do ziemi i przyłożył płasko dłonie do ud na znak niezwykle głębokiego szacunku. Chciał być uprzejmy, grzeczny, zgodny z wzorcami prezentowanymi zapewne w takiej rodzinie. Przecież tajemnicza kobieta mogła spokojnie w każdej chwili mu odmówić. Mogła stawić opór, wyrazić niezadowolenie, wezwać służącego, aby odpędził natręta od jej niepokalanej osoby i dalej płynąć życiem jak łabędź, lepsza od innych i czysta, taka nieprawdziwie życiowa.
Dlaczego mi pomagasz?
A dlaczego niebo jest niebieskie?
W sercach uczciwych ludzi właśnie tak było. Dawałeś od siebie wszystko, co mogłeś, ciesząc się tym, że nie musiałeś brać. Pogładziłeś włosy dziewczynki, wzdychając i kręcąc głową; gdy dojdzie do siebie, urządzisz jej moralizujące kazanie, bo jak do cholery można się tak załatwić? Nie wiedziałeś, ile wypiła, ale zdecydowanie musiało to być więcej niż trochę. Przesunąłeś szorstko dłonią po posklejanych, tłustych kudełkach, tak, jak robiłeś to z niepokornym Takashim i cichym, łagodnym Hajime, tak różnymi od Ciebie, a jednak z tej samej krwi.
-Nie wychowano mnie na niegodnego człowieka zostawiającego słabych w potrzebie. Jestem samurajem i nie powinienem zamykać oczu na potrzebujących. Poza tym nie chciałem zostawić cię samej na ulicy, jeszcze by cię ktoś zgwałcił, okradł albo inaczej skrzywdził-rzuciłeś stanowczo, otwierając jakoś drzwi. Wszedłeś do środka, pozostawiając je lekko uchylone - nie było potrzeby się barykadować, nikt raczej niczego tu nie ukradnie ani się nie włamie. Zresztą za chwilkę wrócisz, by je zamknąć...za krótką chwilkę...
-Zaraz wrócę, nie ruszaj się-polecił dla pewności, choć domyślał się, że w tym stanie dziewczynka raczej się nigdzie nie ruszy. Położył Anaki na łóżku, po czym ruszył do drzwi. W drzwiach dostrzegł jednak niewidomą dziewczynę. Ukłonił się jej nisko. Być może nie wypadało prosić o to kobiety, ale...Zarumienił się lekko. Podrapał się po potylicy, bardzo zakłopotany; jeśli teraz obrazi niebacznie ową damę...Podszedł do niej pospiesznie, w taki sposób, by nie zachodzić jej od tyłu - by mogła bezpośrednio go wyczuć. Najważniejsze jest first sight, pierwsze wrażenie, a Hayamiemu zależało na tym, by nieznajoma dobrze go odebrała. Anaki była dziewczyną. Dziewczyną i jako taka mogła się chyba, u licha, czuć niepewnie w pokoju zupełnie obcego chłopaka, który wyciągnął ją z ulicy i zabrał pod swój tymczasowy, prowizoryczny dach - dach, który pełen był wspaniałej wytworności, a jednak przytłaczającej w pewnych momentach.
-Hime-san, będę potrzebował panienki pomocy-zaczął cicho.-Nazywam się Hayami Akodo i jestem samurajem z Yinzin. Normalnie nie śmiałbym pani kłopotać, ale gdyby była panienka tak czarująca i zechciałaby mi łaskawie pomóc przy opiece nad tą małą...
Chrząknął, zakłopotany. Ostatecznie czego oczekiwał?
-W zamian za fatygę gotów jestem sprezentować panience wyborne sake, herbatę czy czego tam by sobie hime-san życzyła.-dorzucił.-Zauważyłem...pewne cechy niezwykłej urody hime-san, ale nie oznacza to, że nie mogłaby pani być mi pomocna. Chodziłoby po prostu o pomoc z wykąpaniem jej i ogarnięciem tak plus minus, bo pomyślałem, że może młoda pewniej się poczuje, mając przy sobie kobietę. Naturalnie, jeżeli śmiałem w czymkolwiek obrazić, błagam o przebaczenie i już nie będę zawracał głowy!
Skłonił się aż do ziemi i przyłożył płasko dłonie do ud na znak niezwykle głębokiego szacunku. Chciał być uprzejmy, grzeczny, zgodny z wzorcami prezentowanymi zapewne w takiej rodzinie. Przecież tajemnicza kobieta mogła spokojnie w każdej chwili mu odmówić. Mogła stawić opór, wyrazić niezadowolenie, wezwać służącego, aby odpędził natręta od jej niepokalanej osoby i dalej płynąć życiem jak łabędź, lepsza od innych i czysta, taka nieprawdziwie życiowa.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości