[Event] Wielka wojna
Re: [Event] Wielka wojna
Znalezienie się w odpowiednim miejscu nie należało do trudnych. Zjawa poinformował strażnika, że Isei może tędy przechodzić, więc młodzieniec natychmiast otrzymał dokładne informacje gdzie należy się udać. Podziękował mężczyźnie ukłonem i ruszył. Spokojnie, chociaż w przyśpieszonym tempie, aby zdążyć. Podsłuchana rozmowa blondyna była tylko potwierdzeniem, że zmierza we właściwym kierunku. I niedługo po tym dotarł do nijakiego Tamotsu - specyficznego człowieka, o którym nie mógł nic więcej powiedzieć. Wyglądał zwyczajnie dziwnie - nie pasował do całej tej sytuacji, jednak wystarczyło rozglądnąć się po innych zebranych, by zrozumieć, że tak naprawdę nikt tutaj nie pasował. Byli zbieraniną elementów z różnych układanek, które na końcu miały tworzyć wymarzony obraz. Oczywistym było, iż ich współpraca będzie leżeć na ziemi i kwiczeć o ile nikt nie pokieruje nimi odpowiednio. Każdy zapewne liczył, że jego własne zdolności go uratują i przecież wie co ma robić - "zabić wrogów". Niestety nawet najwspanialszy oddział pochłonięty chaosem oraz brakiem dyscypliny jest warty mniej, niż zbieranina wspaniale dowodzonych oprychów. Oni zapewne byli tym i tym jednocześnie, więc Isei naprawdę liczył na to, że ktoś będzie wydawał klarowne rozkazy, a cały ten obcy sobie tłum będzie je wykonywał bezsprzecznie. Tylko to mogło ich uratować.
Zbliżył się nieco do Zjawy, ale nie podchodził za blisko - trzymał odpowiedni dystans, gdyż był w tym momencie nikim więcej niż zwyczajnym najemnikiem. Chciał tylko pokazać mężczyźnie, że nie uciekł, nie schował się, a zgodnie ze słowami pojawił się. O ile tylko Zjawa na niego zwrócił swój wzrok, to wymienił z nim spojrzenia. Był gotowy zrobić co należy i przy okazji pokazać, że Ichika wyszkoliła go na kogoś z wielkim potencjałem. Był jej wizytówką - jedynym uczniem, zatem nie mógł jej zawieść. Jego porażka była porażką Ichiki, a wolałby odebrać sobie życie niż przynieść jej wstyd. Dlatego był zdeterminowany do ukazania się z najlepszej strony zarówno jako wojownik, ale także jako osoba. To ona zmieniła go, to dzięki niej odrzucał swojego dawnego siebie. Nie mógł przynieść jej hańby.
Obok Zjawy i Tamotsu stała też jakaś kobieta - co dało się zauważyć głównie po pancerzu. Był on identyczny jak tego jeźdźca na białym tygrysie oraz niektórych innych osób widzianych w Fuyuhanie. To potwierdzało teorię Iseia, że należeli do jakiejś grupy, a widok tej osoby u boku dwóch wcześniej wspomnianych person wskazywał na to, że byli oni swego rodzaju elitą. Może elitarnym oddziałem nawet. Słowa kobiety wskazywały na to, że jest ona dowódcą jakiegoś oddziału duchów z Sakki. Cokolwiek to znaczyło. Wychodziło na to, że tamten człowiek na zwierzu jest pod jej rozkazem. Chwilę później okazało się, iż nazywa się ona Fuyuko i czekają na tych całych Sakki. Wspomniała też o jakichś Ranmaru, którzy mieli być ich oczyma. Zapewne również byli grupą ludzi wyspecjalizowanych w... wypatrywaniu? Może jakieś zdolności shinobi pozwalały na lepszy zwiad. W każdym razie mieli być nastawieni na szybką oraz sprawną eliminację celów. Będzie to utrudnione zważywszy na fakt, że nikt nie zna swych umiejętności. Prawie nikt, gdyż niektórzy mogli się znać. Znajomość, współpraca i zarządzanie małą armią. To zupełnie różne tematy.
W końcu dołączył oddział Sakki, który - jak można było się spodziewać - nie liczył wielu osób. Grupy, które w swych założeniach były nastawione na cichą i błyskawiczną eliminację nie były liczne. To utrudniało wszystko. Wychodziło na to, iż byli oni jak płatni zabójcy, lecz nie działali jako najemnicy, a byli stworzeni specjalnie przez ród i wykonywali jego rozkazy. Wzbudzało to w Iseiu mieszane uczucia, chociaż w pewien sposób napawało go też dumą. Honorowa służba bez obiekcji dla osoby, którą się szanuje - godne podziwu. O ile oczywiście ich czyny i metody nie były haniebne. Samuraj nie miał więcej czasu na swobodne rozmyślania, gdyż należało się już skupić. Wyruszyli w drogę i to nie marszem, lecz biegiem. Młodzieniec chwycił lewą ręką za podstawę sayi, aby w razie czego móc natychmiast skorzystać z techniki Iaido za pomocą katany i w ten sposób zmierzał wraz z całym oddziałem w stronę, najpewniej, siedziby Bestii. Prowadził ich mężczyzna, którego oczy dziwacznie świeciły na czerwono. Z pewnością była to jakaś umiejętność ninja. Może nawet ta zdolność Ranmaru, która raczej pomagała im w zwiadzie. Jak to działało? Isei nie miał pojęcia. Był samurajem i jego wiedza o sprawach związanych z chakrą była wyjątkowo ograniczona. Nie wiedział więcej, niż sam zaobserwował i wytłumaczył mu jego sąsiad, który - swoją drogą - nauczył go podstawowych sztuczek ninja pokroju chodzenia po wodzie, a nawet nieco więcej. Był mu za to niezmiernie wdzięczny, gdyż uzupełniało to styl Battodo. Wspomagało go niesamowicie sprawnie przez co nawet w świecie wypełnionym ninja był w stanie coś zdziałać
Zbliżył się nieco do Zjawy, ale nie podchodził za blisko - trzymał odpowiedni dystans, gdyż był w tym momencie nikim więcej niż zwyczajnym najemnikiem. Chciał tylko pokazać mężczyźnie, że nie uciekł, nie schował się, a zgodnie ze słowami pojawił się. O ile tylko Zjawa na niego zwrócił swój wzrok, to wymienił z nim spojrzenia. Był gotowy zrobić co należy i przy okazji pokazać, że Ichika wyszkoliła go na kogoś z wielkim potencjałem. Był jej wizytówką - jedynym uczniem, zatem nie mógł jej zawieść. Jego porażka była porażką Ichiki, a wolałby odebrać sobie życie niż przynieść jej wstyd. Dlatego był zdeterminowany do ukazania się z najlepszej strony zarówno jako wojownik, ale także jako osoba. To ona zmieniła go, to dzięki niej odrzucał swojego dawnego siebie. Nie mógł przynieść jej hańby.
Obok Zjawy i Tamotsu stała też jakaś kobieta - co dało się zauważyć głównie po pancerzu. Był on identyczny jak tego jeźdźca na białym tygrysie oraz niektórych innych osób widzianych w Fuyuhanie. To potwierdzało teorię Iseia, że należeli do jakiejś grupy, a widok tej osoby u boku dwóch wcześniej wspomnianych person wskazywał na to, że byli oni swego rodzaju elitą. Może elitarnym oddziałem nawet. Słowa kobiety wskazywały na to, że jest ona dowódcą jakiegoś oddziału duchów z Sakki. Cokolwiek to znaczyło. Wychodziło na to, że tamten człowiek na zwierzu jest pod jej rozkazem. Chwilę później okazało się, iż nazywa się ona Fuyuko i czekają na tych całych Sakki. Wspomniała też o jakichś Ranmaru, którzy mieli być ich oczyma. Zapewne również byli grupą ludzi wyspecjalizowanych w... wypatrywaniu? Może jakieś zdolności shinobi pozwalały na lepszy zwiad. W każdym razie mieli być nastawieni na szybką oraz sprawną eliminację celów. Będzie to utrudnione zważywszy na fakt, że nikt nie zna swych umiejętności. Prawie nikt, gdyż niektórzy mogli się znać. Znajomość, współpraca i zarządzanie małą armią. To zupełnie różne tematy.
W końcu dołączył oddział Sakki, który - jak można było się spodziewać - nie liczył wielu osób. Grupy, które w swych założeniach były nastawione na cichą i błyskawiczną eliminację nie były liczne. To utrudniało wszystko. Wychodziło na to, iż byli oni jak płatni zabójcy, lecz nie działali jako najemnicy, a byli stworzeni specjalnie przez ród i wykonywali jego rozkazy. Wzbudzało to w Iseiu mieszane uczucia, chociaż w pewien sposób napawało go też dumą. Honorowa służba bez obiekcji dla osoby, którą się szanuje - godne podziwu. O ile oczywiście ich czyny i metody nie były haniebne. Samuraj nie miał więcej czasu na swobodne rozmyślania, gdyż należało się już skupić. Wyruszyli w drogę i to nie marszem, lecz biegiem. Młodzieniec chwycił lewą ręką za podstawę sayi, aby w razie czego móc natychmiast skorzystać z techniki Iaido za pomocą katany i w ten sposób zmierzał wraz z całym oddziałem w stronę, najpewniej, siedziby Bestii. Prowadził ich mężczyzna, którego oczy dziwacznie świeciły na czerwono. Z pewnością była to jakaś umiejętność ninja. Może nawet ta zdolność Ranmaru, która raczej pomagała im w zwiadzie. Jak to działało? Isei nie miał pojęcia. Był samurajem i jego wiedza o sprawach związanych z chakrą była wyjątkowo ograniczona. Nie wiedział więcej, niż sam zaobserwował i wytłumaczył mu jego sąsiad, który - swoją drogą - nauczył go podstawowych sztuczek ninja pokroju chodzenia po wodzie, a nawet nieco więcej. Był mu za to niezmiernie wdzięczny, gdyż uzupełniało to styl Battodo. Wspomagało go niesamowicie sprawnie przez co nawet w świecie wypełnionym ninja był w stanie coś zdziałać
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Chłopak płynął razem z resztą wojowników - bo tak należało ich przecież nazwać. Znamienita większość przyszła tutaj walczyć, mniej odpowiadało za zaopatrzenie. Tutaj pewnie nawet dziecko potrafiłoby z kilkoma innymi poprowadzić taki statek. Dumny stanął wyprostowany na dziobie jednego ze statków mogąc się nazwać jednym z nich. Do czasu. Usłyszał bicie bębnów, które nie ogłaszało tempa wiosłowania. Do tego jeszcze wojenna przyśpiewka przy będącym coraz bliżej natarciu.
-Nie! Czy wyście z byka spadli i teraz chcecie pokazać wszystkim, hej jesteśmy tutaj, potrzebujemy zginąć na otwartym morzu?! - powiedziałby to na głos, ale był tylko nic nie znaczącym armatnim kąskiem, więc siedział cicho i się nie odzywał. Taki z niego taktyk jak z koziej dupy trąba, więc oparł się wygodnie zakładając ramiona na burcie i westchnął sobie. Mimo atmosfery panującej na statkach dłużyło mu się, po prostu wolałby zobaczyć jak wygląda prawdziwe starcie. Czemu tylko zobaczyć? Bo sam się za bardzo do niego nie pchał. Nie miał zamiaru ruszyć razem ze wszystkimi na pierwszej linii, którzy mieli w zwyczaju zginąć nie wiedząc jak wyglądają umocnienia wroga. A te na pewno były, bo byli na pełnym morzu i grali bębnami, a dźwięk tu się niesie jak portowa kutwa! Spojrzał kątem oka jak jego pobratymcy pozostają w wodzie w zwartej formacji rezygnując z podróży statkiem. Chcą się zmęczyć nim dopłyną? - zapytał sam siebie i wzruszył ramionami. Nie jego cyrk, nie jego małpy. Plus był taki, że wiatr przyjemnie wiał w żagle, więc nie byli zmuszeni zostać do wiosłowania. Popatrzył na ekipę z którą przyszło mu pracować - wesoła banda ludzi, którzy zapewne szukali zatrudnienia. Zasalutował kapitanowi, który najwidoczniej chciał się jeszcze zaprawić przed bitwą, bo wzywał go do siebie gestem dłoni i zapewne nie miał zamiaru usłyszeć odmowy. Rozkaz to rozkaz żołnierzu! - powiedział mu uprzednio, gdy zgodził się zabrać się razem z resztą. Fakt faktem, że chodziło o dokończenie tego ścierwojadzkiego piwa, ale czego się nie robi dla kogoś, kto ci płaci (hehe). Odpoczywał obecnie od śpiewania - nie chciał by gardło mu się do końca starło, a przecież jeszcze mu się do czegoś przyda. I oczywiście chodziło o wzywanie jakiegoś samozwańczego szamana, który mógłby udzielić pomocy rannym ALE raczej w takiej załodze nie mógł się takowego spodziewać. Gdy zawołania kapitana się nasilały odbił się od barierki i pewnym krokiem ruszył po statku. Czy to fale, czy nie - nie przeszkadzały mu zbytnio, był zżyty z wodą i z okrętami więc ich ruchy mógł czytać niczym szermierz w pojedynku. Stukot jego butów odbijał się od pokładu, który czyścił jeden z marynarzy, którzy odmówili pracy przy masztach i wypicia kieliszka razem z kapitanem. Wszedł do małej budki, w której na ścianach porozwijane były mapy, wszelkie skarby znalezione na wyprawach i... głowa osła. Podrapał się po głowie widząc takie znalezisko, ale co tam, może uznawał je za zabawne. Podszedł do zebranej przy małym stoliczku bandy, wszedł do okręgu wokół którego się zebrali i czekał na swoją kolej. Mieli jedną butelkę, a ich całe grono. Każdy brał łyk i podawał dalej. Jedno szkło na wszystkich. Wziął łyka gdy tylko poprzednik skończył, otarł usta, podał butelkę dalej i splunął pod nogi jak to miał w zwyczaju przy piciu czegoś mocniejszego.
-No to co panowie, trzymajmy się razem - wyszczerzył do nich swoje nienaturalnie ostre kły i wyszedł z pokoju. Nie trzeba było jednak długo czekać, gdyż w powietrzu zabrzmiał donośny głos lidera jego szczepu. Został przyrównany do piratów. A mogli być przecież drużyną, a może bardziej załogą G. O tak, to byłby idealny przydomek dla ich bandy.
-Kapitanie! Zgłaszam nową nazwę dla naszej załogi. Załoga G! Nie będą nas nazywać jak jakiś podrzędnych piratów - niewiele to miało znaczenia, gdyż lider zapewne i tak nazwie ich po swojemu. Ale jak to idealnie działało na morale! Poczuł dreszcz emocji, który przeszedł po jego ciele. Widział jak kilka oddziałów razem z ich łajbą oddziela się na lewą stronę. W tej masie ludzi wypatrzył jednak jedną osobę. Tak, tę która prowadziła ich do boju razem z wielkim ryboludem. Pokiwał głową z uznaniem stwierdzając, że chciałby ją bliżej poznać ale to jeżeli obojgu uda się razem wyjść z tego cało. Zagwizdałby niczym wilk, ale tak trochę wstyd gdy wszyscy patrzą. Wypiął jednak pierś przed siebie i wyglądał niczym prawdziwy wojownik, którego ostrze swobodnie zwisało z prawej strony. Prawej? Cóż... tak. Bycie leworęcznym czasami sprawiało zdumienie na twarzach postronnych. Czekał jednak na dalsze rozkazy od kapitana, które nie zawierały w sobie wspomnienia o etanolu w jakiejkolwiek formie. Nawet, jeżeli miało go to uchronić przed ewentualnym szkorbutem jakieś dziesięć minut od ostatniego razu "prewencyjnego leczenia". Ahoy przygodo!
-Nie! Czy wyście z byka spadli i teraz chcecie pokazać wszystkim, hej jesteśmy tutaj, potrzebujemy zginąć na otwartym morzu?! - powiedziałby to na głos, ale był tylko nic nie znaczącym armatnim kąskiem, więc siedział cicho i się nie odzywał. Taki z niego taktyk jak z koziej dupy trąba, więc oparł się wygodnie zakładając ramiona na burcie i westchnął sobie. Mimo atmosfery panującej na statkach dłużyło mu się, po prostu wolałby zobaczyć jak wygląda prawdziwe starcie. Czemu tylko zobaczyć? Bo sam się za bardzo do niego nie pchał. Nie miał zamiaru ruszyć razem ze wszystkimi na pierwszej linii, którzy mieli w zwyczaju zginąć nie wiedząc jak wyglądają umocnienia wroga. A te na pewno były, bo byli na pełnym morzu i grali bębnami, a dźwięk tu się niesie jak portowa kutwa! Spojrzał kątem oka jak jego pobratymcy pozostają w wodzie w zwartej formacji rezygnując z podróży statkiem. Chcą się zmęczyć nim dopłyną? - zapytał sam siebie i wzruszył ramionami. Nie jego cyrk, nie jego małpy. Plus był taki, że wiatr przyjemnie wiał w żagle, więc nie byli zmuszeni zostać do wiosłowania. Popatrzył na ekipę z którą przyszło mu pracować - wesoła banda ludzi, którzy zapewne szukali zatrudnienia. Zasalutował kapitanowi, który najwidoczniej chciał się jeszcze zaprawić przed bitwą, bo wzywał go do siebie gestem dłoni i zapewne nie miał zamiaru usłyszeć odmowy. Rozkaz to rozkaz żołnierzu! - powiedział mu uprzednio, gdy zgodził się zabrać się razem z resztą. Fakt faktem, że chodziło o dokończenie tego ścierwojadzkiego piwa, ale czego się nie robi dla kogoś, kto ci płaci (hehe). Odpoczywał obecnie od śpiewania - nie chciał by gardło mu się do końca starło, a przecież jeszcze mu się do czegoś przyda. I oczywiście chodziło o wzywanie jakiegoś samozwańczego szamana, który mógłby udzielić pomocy rannym ALE raczej w takiej załodze nie mógł się takowego spodziewać. Gdy zawołania kapitana się nasilały odbił się od barierki i pewnym krokiem ruszył po statku. Czy to fale, czy nie - nie przeszkadzały mu zbytnio, był zżyty z wodą i z okrętami więc ich ruchy mógł czytać niczym szermierz w pojedynku. Stukot jego butów odbijał się od pokładu, który czyścił jeden z marynarzy, którzy odmówili pracy przy masztach i wypicia kieliszka razem z kapitanem. Wszedł do małej budki, w której na ścianach porozwijane były mapy, wszelkie skarby znalezione na wyprawach i... głowa osła. Podrapał się po głowie widząc takie znalezisko, ale co tam, może uznawał je za zabawne. Podszedł do zebranej przy małym stoliczku bandy, wszedł do okręgu wokół którego się zebrali i czekał na swoją kolej. Mieli jedną butelkę, a ich całe grono. Każdy brał łyk i podawał dalej. Jedno szkło na wszystkich. Wziął łyka gdy tylko poprzednik skończył, otarł usta, podał butelkę dalej i splunął pod nogi jak to miał w zwyczaju przy piciu czegoś mocniejszego.
-No to co panowie, trzymajmy się razem - wyszczerzył do nich swoje nienaturalnie ostre kły i wyszedł z pokoju. Nie trzeba było jednak długo czekać, gdyż w powietrzu zabrzmiał donośny głos lidera jego szczepu. Został przyrównany do piratów. A mogli być przecież drużyną, a może bardziej załogą G. O tak, to byłby idealny przydomek dla ich bandy.
-Kapitanie! Zgłaszam nową nazwę dla naszej załogi. Załoga G! Nie będą nas nazywać jak jakiś podrzędnych piratów - niewiele to miało znaczenia, gdyż lider zapewne i tak nazwie ich po swojemu. Ale jak to idealnie działało na morale! Poczuł dreszcz emocji, który przeszedł po jego ciele. Widział jak kilka oddziałów razem z ich łajbą oddziela się na lewą stronę. W tej masie ludzi wypatrzył jednak jedną osobę. Tak, tę która prowadziła ich do boju razem z wielkim ryboludem. Pokiwał głową z uznaniem stwierdzając, że chciałby ją bliżej poznać ale to jeżeli obojgu uda się razem wyjść z tego cało. Zagwizdałby niczym wilk, ale tak trochę wstyd gdy wszyscy patrzą. Wypiął jednak pierś przed siebie i wyglądał niczym prawdziwy wojownik, którego ostrze swobodnie zwisało z prawej strony. Prawej? Cóż... tak. Bycie leworęcznym czasami sprawiało zdumienie na twarzach postronnych. Czekał jednak na dalsze rozkazy od kapitana, które nie zawierały w sobie wspomnienia o etanolu w jakiejkolwiek formie. Nawet, jeżeli miało go to uchronić przed ewentualnym szkorbutem jakieś dziesięć minut od ostatniego razu "prewencyjnego leczenia". Ahoy przygodo!
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Brunatne krótkie włosy zakołysały się niesione morskim wiatrem, zasłaniając pole widzenia głębokich piwnych oczu młodej kobiety. Jej ciemna twarz zwrócona za burtę w kierunku słońca, nasycona obojętnością ze zniechęceniem nie zmieniała wyrazu nawet na moment. Powieki leniwie opadały i unosiły się co mocniejszy powiew powiewów uderzających w rozłożone grube płótno, napędzając drewnianą machinę. Wydawała się być nieobecna jakby czyniąc ostatnie modły do swoich bogów.
Drobna dłoń pogładziła wyheblowaną, gładką burtę z delikatnością godną matki głaskającej lico swojego dziecka. Odwróciła wzrok, lustrując pasażerów potężnej łajby. Jej brwi zmarszczyły się jakby w nieuzasadnionym gniewie. Oceniła po raz kolejny kondycje armii z która przyszło jej dzielić długą podróż przez pustynie wody i najwyraźniej niekoniecznie podobał się jej ten fakt. Skierowała więc swoje kroki ponownie jak najdalej całej tej hałastry, a to nie było proste zadanie na tak ograniczonej przestrzeni. Naturalnie wejście ma mostek nie było możliwe dla zwykłej "najemniczki" - jak śmiali określać młodą kobietę ze szczepu Maji. Pozostało więc powrócenie do poprzedniego miejsca przy burcie w którym znajdowało się stosunkowo mało członków załogi. W prawdzie byłaby w stanie przywyknąć do tych bezkresnych wód, bo niewiele się one różnią od pustynnego morza. Gdyby nie drobny fakt ograniczenia przestrzeni. Nie mniej Meguri podobały się te morskie machiny wojenne. Miały wielki potencjał i nie tylko transportowy, lecz oprócz zalet miały też ogromne wady i kiedy żelazny odgłos kotwicy zawitał do uszu pasażerów, zaczęła zastanawiać się, czemu przeciwna strona konfliktu nie wykorzystała tego.
Myśli uciekły bardzo daleko rozpatrując powody takiego zachowania. Co prawda nie miała zbyt dużej wiedzy na temat bitew morskich, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w wojnie jeśli nadarza się okazja to należy wykorzystać słabe punkty przeciwnika. Inwazja nawet jeśli wykonywana z zaskoczenia to z kilkoma dobrymi sensorami już dawno powinna zostać wykryta. Jesli wydaje się komuś tak ogromną bitwę, to nie było szans, aby przeciwnik nie był godnym tego miana. Więc czemu? Czemu obrońcy nie obsadzili wszystkich możliwych przystani machinami oblężniczymi i nie próbowali strącić choć jednego statku a potem nie spalili swoich narzędzi przegrupowując się z głównym rdzeniem armii? Za dużo możliwych zatok do przybicia? Nawet jeśli, to usadowiając chociażby jedną machine miotającą przy każdym realnym miejscem przybicia mogliby zyskać trochę czasu i tanim kosztem uszczuplić zasoby najeźdźcy.
Pchnięte drobne ramie przez któregoś z wysiadających na brzeg wojowników wyrwał młodą Maji z zadumy. Z łodzi wyskakiwali ostatni z pośród załogi, więc miała okazję zobaczyć kłębiącą się armię w zatoce. Wyglądało to dosyć chaotycznie, lecz imponująco. Szybkim i sprawnym ruchem przeskoczyła burtę i wylądowała w wodzie. Szybko dotarła do plaży i dołączyła do ostatnich szeregów. Na tle rosłych mężczyzn - w większości - wyglądała dosyć komicznie. W dodatku rozpięta, luźna biała koszula podczas skoku rozłożyła się na tyle, że jedna z jej krągłych, proporcjonalnych piersi skąpała się teraz w blasku słońca. Dłonie złapały za swego rodzaju sukienkę i upchały ją głębiej pod szeroką przepaskę na brzuchu. Odsłoniła tym samym pokaźne uda i umożliwiła jeszcze więcej swobodnego ruchu. Grymas niezadowolenia pogłębił się, a chłód w oczach wydawałby się móc ostudzić największy pożar.
Podzielono ich początkowo na dwie grupy, a przedstawicielka szczepu Maji posłusznie choć niechętnie zastosowała się do rozkazów. Naturalnie nie zamierzała pchać się na przód, dlatego też znajdowała się w jednym z ostatnich rzędów dalej chaotycznie podzielonej armii. Cóż, dopiero dobili do brzegu więc liczyła na coś więcej. Właściwie to była ciekawa jaką strategię zastosuje ich dowódca i w jaki sposób zamierza dysponować swoimi zasobami. Rozdzielił hałaśliwą i niewątpliwie pozbawioną skrupułów, lecz zaprawioną w krwawej jatce, bandę piratów od zwykłego regularnego wojska co było czynem jasnym i nikogo nie zaskakującym. Ona czekała na prawdziwe smaczki i kunszt taktyczny. Po to tylko pozwoliła, aby jej cenny czas z pozostałych cyklów słońca, jaki jej został był zabrany. Uczestniczenie w całej tej "imprezie" mało ją interesowało. Właściwie to wcale. Nie zamierzała tu ryzykować swojego życia. Ba! Postara się nawet nie kiwnąć palcem w kierunku walki, jeśli to będzie tylko możliwe. Zaiste przydatny z niej najemnik.
Drobna dłoń pogładziła wyheblowaną, gładką burtę z delikatnością godną matki głaskającej lico swojego dziecka. Odwróciła wzrok, lustrując pasażerów potężnej łajby. Jej brwi zmarszczyły się jakby w nieuzasadnionym gniewie. Oceniła po raz kolejny kondycje armii z która przyszło jej dzielić długą podróż przez pustynie wody i najwyraźniej niekoniecznie podobał się jej ten fakt. Skierowała więc swoje kroki ponownie jak najdalej całej tej hałastry, a to nie było proste zadanie na tak ograniczonej przestrzeni. Naturalnie wejście ma mostek nie było możliwe dla zwykłej "najemniczki" - jak śmiali określać młodą kobietę ze szczepu Maji. Pozostało więc powrócenie do poprzedniego miejsca przy burcie w którym znajdowało się stosunkowo mało członków załogi. W prawdzie byłaby w stanie przywyknąć do tych bezkresnych wód, bo niewiele się one różnią od pustynnego morza. Gdyby nie drobny fakt ograniczenia przestrzeni. Nie mniej Meguri podobały się te morskie machiny wojenne. Miały wielki potencjał i nie tylko transportowy, lecz oprócz zalet miały też ogromne wady i kiedy żelazny odgłos kotwicy zawitał do uszu pasażerów, zaczęła zastanawiać się, czemu przeciwna strona konfliktu nie wykorzystała tego.
Myśli uciekły bardzo daleko rozpatrując powody takiego zachowania. Co prawda nie miała zbyt dużej wiedzy na temat bitew morskich, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w wojnie jeśli nadarza się okazja to należy wykorzystać słabe punkty przeciwnika. Inwazja nawet jeśli wykonywana z zaskoczenia to z kilkoma dobrymi sensorami już dawno powinna zostać wykryta. Jesli wydaje się komuś tak ogromną bitwę, to nie było szans, aby przeciwnik nie był godnym tego miana. Więc czemu? Czemu obrońcy nie obsadzili wszystkich możliwych przystani machinami oblężniczymi i nie próbowali strącić choć jednego statku a potem nie spalili swoich narzędzi przegrupowując się z głównym rdzeniem armii? Za dużo możliwych zatok do przybicia? Nawet jeśli, to usadowiając chociażby jedną machine miotającą przy każdym realnym miejscem przybicia mogliby zyskać trochę czasu i tanim kosztem uszczuplić zasoby najeźdźcy.
Pchnięte drobne ramie przez któregoś z wysiadających na brzeg wojowników wyrwał młodą Maji z zadumy. Z łodzi wyskakiwali ostatni z pośród załogi, więc miała okazję zobaczyć kłębiącą się armię w zatoce. Wyglądało to dosyć chaotycznie, lecz imponująco. Szybkim i sprawnym ruchem przeskoczyła burtę i wylądowała w wodzie. Szybko dotarła do plaży i dołączyła do ostatnich szeregów. Na tle rosłych mężczyzn - w większości - wyglądała dosyć komicznie. W dodatku rozpięta, luźna biała koszula podczas skoku rozłożyła się na tyle, że jedna z jej krągłych, proporcjonalnych piersi skąpała się teraz w blasku słońca. Dłonie złapały za swego rodzaju sukienkę i upchały ją głębiej pod szeroką przepaskę na brzuchu. Odsłoniła tym samym pokaźne uda i umożliwiła jeszcze więcej swobodnego ruchu. Grymas niezadowolenia pogłębił się, a chłód w oczach wydawałby się móc ostudzić największy pożar.
Podzielono ich początkowo na dwie grupy, a przedstawicielka szczepu Maji posłusznie choć niechętnie zastosowała się do rozkazów. Naturalnie nie zamierzała pchać się na przód, dlatego też znajdowała się w jednym z ostatnich rzędów dalej chaotycznie podzielonej armii. Cóż, dopiero dobili do brzegu więc liczyła na coś więcej. Właściwie to była ciekawa jaką strategię zastosuje ich dowódca i w jaki sposób zamierza dysponować swoimi zasobami. Rozdzielił hałaśliwą i niewątpliwie pozbawioną skrupułów, lecz zaprawioną w krwawej jatce, bandę piratów od zwykłego regularnego wojska co było czynem jasnym i nikogo nie zaskakującym. Ona czekała na prawdziwe smaczki i kunszt taktyczny. Po to tylko pozwoliła, aby jej cenny czas z pozostałych cyklów słońca, jaki jej został był zabrany. Uczestniczenie w całej tej "imprezie" mało ją interesowało. Właściwie to wcale. Nie zamierzała tu ryzykować swojego życia. Ba! Postara się nawet nie kiwnąć palcem w kierunku walki, jeśli to będzie tylko możliwe. Zaiste przydatny z niej najemnik.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: [Event] Wielka wojna
Natsume sterał się nie interesować za bardzo tym, co wypowiadają jego przełożeni. Zazwyczaj tak to działało, że im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi. Tym razem jednak nie miał zbyt dużego wyboru, jako że głosy Yumi-sama i Garekiego-dono poniosły się po prawie pustym korytarzu i dotarły do jego uszu, nawet mimo kaptura zasłaniającego te dwa receptory dźwięków. I jak to człowiek który usłyszał coś nietypowego, od razu przez jego głowę przemknęły jakieś myśli. O co mogło chodzić? Wyrocznia? Przepowiednia zapowiadająca wyniszczenie lidera Sakki? Ech, cholerna ezoteryka. Może i był religijny, może i wierzył w duchowość, ale jeśli chodzi o czytanie przyszłości, przepowiednie i inne tego typu duperele... jakoś nie był do nich zbytnio przekonany. Oczywiście nie śmiałby zaprzeczyć, skoro przepowiednie również mogą pochodzić od bogów... ale czemu musiały być zawsze tak trudne do rozszyfrowania?
Gdy Gareki i Yumi go zauważyli i zawołali po imieniu (co go w sumie zaskoczyło, bo zwykle na służbie Sakki używali pseudonimów, ale i połechtało że zapamiętali jego miano i pokojarzyli pierwszego spotkanego shinobi oddziałów specjalnych z jego osobą), Natsume zdjął na moment maskę, by potwierdzić że to on, po czym stanął na baczność, lewą rękę zgiął na plecach, a drugą zacisnął w pięść i uderzył się w pierś na znak salutu.
-Na rozkaz - powiedział spokojnie. Gdy otrzymał zgodę, ponownie założył zasłonę twarzy i ruszył krok w krok za przywódcami.
Byli cholernie szybcy, ale sam Natsume też na swoją szybkość nie narzekał. Poza tym, nie po to ostatnimi czasy ćwiczył swoją kondycję fizyczną, by teraz co szybszy bieg wywoływał u niego zadyszkę. Dlatego dotarł na miejsce niewiele za przywódcą jednostek specjalnych, tylko nieco głębiej oddychając. Ciężko było złapać porządny wdech w tej cholernej masce, nawet mimo specjalnych otworów by cyrkulacja powietrza wciąż miała miejsce.
Wysłuchał wypowiedzi Satoshiego, Garekiego i Yumi, opuszczając lekko głowę. Czyli oddziały buntowników z Kantai i Kruków również są już na miejscu, tylko będą potrzebować trochę więcej czasu na dotarcie na miejsce. Oddziały Yuki, choć dobrze wyszkolone przez ciężkie warunki bytu i konieczność posiadania takowych umiejętności w brutalnej codzienności wyspiarzy, póki co jeszcze nie wyglądały na dostatecznie zgromadzone i przygotowane na nadchodzącą rozpierduchę. To może jednak uda się poprawić, zanim oddziały wroga dotrą do Fuyuhany.
Zamknął na moment oczy, by przemyśleć, co może nadejść.
Uświadomił sobie wtedy, że być może ta bitwa przybliży go do swojego marzenia, które poprzysiągł sobie w dniu gdy uciekł z pułapki piratów ponad dziesięć lat temu. Być może w rezultacie tej bitwy uda się sprawić, że Yuki nie tylko ocalą swoje tereny, ale również przekażą swoją nadzieję na pokój na resztę wysp. Nadzieję na warunki, gdy dzieci nie będą musiały się mordować i okradać stragany, by w ogóle przeżyć. Na dni, w których młodzi będą mogli spokojnie nacieszyć się młodością, a nie być zmuszone do brutalności. Na czasy, gdy wyspiarze przestaną być częściowo zezwierzęceni, zimni, brutalni.
Może jest szansa, by zmienić wyspy.
Nastawił się na cel. Walcz o przetrwanie Yuki. Jeśli jednak będziesz miał wybór, próbuj namówić do poddania się. Litość może cię ugryźć w rzyć, ale bez niej nie ma szans na lepszą przyszłość.
Gdy otworzył oczy, ich złota barwa stała się swoiście matowa, a jego spojrzenie prawie puste. Shiranui, nastawiony na misję. Walcz, lecz sprawiedliwie. Wszystko inne jest dozwolone.
-Novum Ordo wybrało dziwny moment na atak - mruknął do siebie, lecz tak że pozostali obecni również to usłyszeli. - Jest przełom lata i jesieni, więc temperatura za dnia wynosi jakieś -15 stopni, w nocy dochodząc do -25. A że ciała Hoozuki są znacznie bardziej wrażliwe na niskie temperatury, zwłaszcza takie jak tu, to dla nich prawie samobójstwo. Najwidoczniej liczą na dengeki-sen, wojnę błyskawiczną, ale wtedy by się tak nie obnosili... nie rozumiem.
Przyłożył palce prawej dłoni do podbródka, podpierając łokieć na drugiej, zgiętej na wysokości brzucha ręce.
-Ich wojska również nie są przystosowane do zimna, chyba że mają wyposażenie. A i to może ich zgubić. Huh. Żeby mocno przerzedzić wojska Novum Ordo, wystarczyłoby poczekać do nocy. Natura załatwiłaby ich za nas. Żeby się ocalić, musieliby mieć albo bardzo grube futra, które mogą ograniczyć ich ruchy, albo rozpalić ogień, który byłby dla nas jednym wielkim celownikiem. Gdyby tylko znaleźć sposób na odcięcie ich wozów lub zniszczenie okrętów z wyposażeniem i zapasami, byliby w bardzo, bardzo ciężkiej sytuacji. Nie mówiąc o tym, że uszkodzenie okrętów uniemożliwiłoby ich wojskom ucieczkę, więc musieliby walczyć do śmierci lub ginąć...
Pokręcił głową, kontynuując krótki wykład. Przypuszczał, że reszta mogła być tego w pełni świadoma, ale wolał by wiedzieli co mu chodzi po głowie.
-Ech, to by było cholernie ryzykowne. Przy okrętach byłby ich główny obóz, więc pewnie byłby silnie strzeżony, bo nie przypuszczam żeby Zangetsu był na tyle idiotą by posyłać całe wojsko do walki... ale spowolnienie ich dostaw i wzięcie ich na mróz mogłoby wypalić, gdyby tylko się znalazło jakiś sposób by atakować z ukrycia...
Ostatecznie westchnął tylko ciężko, po czym poprawił maskę na twarzy. Ech, cholera. Nie sądził, że myślenie nad taktyką w działaniach wojennych może być procesem tak skomplikowanym i z tak dużą ilością zmiennych. Do tej pory jego jedyna robota to było "tu masz miecz, idź napierdalać"... chociaż, może to akurat się nie zmieni? W końcu to od Garekiego i Yumi zależało, co będzie jego zadaniem. Pozostaje więc tylko czekać.
Gdy Gareki i Yumi go zauważyli i zawołali po imieniu (co go w sumie zaskoczyło, bo zwykle na służbie Sakki używali pseudonimów, ale i połechtało że zapamiętali jego miano i pokojarzyli pierwszego spotkanego shinobi oddziałów specjalnych z jego osobą), Natsume zdjął na moment maskę, by potwierdzić że to on, po czym stanął na baczność, lewą rękę zgiął na plecach, a drugą zacisnął w pięść i uderzył się w pierś na znak salutu.
-Na rozkaz - powiedział spokojnie. Gdy otrzymał zgodę, ponownie założył zasłonę twarzy i ruszył krok w krok za przywódcami.
Byli cholernie szybcy, ale sam Natsume też na swoją szybkość nie narzekał. Poza tym, nie po to ostatnimi czasy ćwiczył swoją kondycję fizyczną, by teraz co szybszy bieg wywoływał u niego zadyszkę. Dlatego dotarł na miejsce niewiele za przywódcą jednostek specjalnych, tylko nieco głębiej oddychając. Ciężko było złapać porządny wdech w tej cholernej masce, nawet mimo specjalnych otworów by cyrkulacja powietrza wciąż miała miejsce.
Wysłuchał wypowiedzi Satoshiego, Garekiego i Yumi, opuszczając lekko głowę. Czyli oddziały buntowników z Kantai i Kruków również są już na miejscu, tylko będą potrzebować trochę więcej czasu na dotarcie na miejsce. Oddziały Yuki, choć dobrze wyszkolone przez ciężkie warunki bytu i konieczność posiadania takowych umiejętności w brutalnej codzienności wyspiarzy, póki co jeszcze nie wyglądały na dostatecznie zgromadzone i przygotowane na nadchodzącą rozpierduchę. To może jednak uda się poprawić, zanim oddziały wroga dotrą do Fuyuhany.
Zamknął na moment oczy, by przemyśleć, co może nadejść.
Uświadomił sobie wtedy, że być może ta bitwa przybliży go do swojego marzenia, które poprzysiągł sobie w dniu gdy uciekł z pułapki piratów ponad dziesięć lat temu. Być może w rezultacie tej bitwy uda się sprawić, że Yuki nie tylko ocalą swoje tereny, ale również przekażą swoją nadzieję na pokój na resztę wysp. Nadzieję na warunki, gdy dzieci nie będą musiały się mordować i okradać stragany, by w ogóle przeżyć. Na dni, w których młodzi będą mogli spokojnie nacieszyć się młodością, a nie być zmuszone do brutalności. Na czasy, gdy wyspiarze przestaną być częściowo zezwierzęceni, zimni, brutalni.
Może jest szansa, by zmienić wyspy.
Nastawił się na cel. Walcz o przetrwanie Yuki. Jeśli jednak będziesz miał wybór, próbuj namówić do poddania się. Litość może cię ugryźć w rzyć, ale bez niej nie ma szans na lepszą przyszłość.
Gdy otworzył oczy, ich złota barwa stała się swoiście matowa, a jego spojrzenie prawie puste. Shiranui, nastawiony na misję. Walcz, lecz sprawiedliwie. Wszystko inne jest dozwolone.
-Novum Ordo wybrało dziwny moment na atak - mruknął do siebie, lecz tak że pozostali obecni również to usłyszeli. - Jest przełom lata i jesieni, więc temperatura za dnia wynosi jakieś -15 stopni, w nocy dochodząc do -25. A że ciała Hoozuki są znacznie bardziej wrażliwe na niskie temperatury, zwłaszcza takie jak tu, to dla nich prawie samobójstwo. Najwidoczniej liczą na dengeki-sen, wojnę błyskawiczną, ale wtedy by się tak nie obnosili... nie rozumiem.
Przyłożył palce prawej dłoni do podbródka, podpierając łokieć na drugiej, zgiętej na wysokości brzucha ręce.
-Ich wojska również nie są przystosowane do zimna, chyba że mają wyposażenie. A i to może ich zgubić. Huh. Żeby mocno przerzedzić wojska Novum Ordo, wystarczyłoby poczekać do nocy. Natura załatwiłaby ich za nas. Żeby się ocalić, musieliby mieć albo bardzo grube futra, które mogą ograniczyć ich ruchy, albo rozpalić ogień, który byłby dla nas jednym wielkim celownikiem. Gdyby tylko znaleźć sposób na odcięcie ich wozów lub zniszczenie okrętów z wyposażeniem i zapasami, byliby w bardzo, bardzo ciężkiej sytuacji. Nie mówiąc o tym, że uszkodzenie okrętów uniemożliwiłoby ich wojskom ucieczkę, więc musieliby walczyć do śmierci lub ginąć...
Pokręcił głową, kontynuując krótki wykład. Przypuszczał, że reszta mogła być tego w pełni świadoma, ale wolał by wiedzieli co mu chodzi po głowie.
-Ech, to by było cholernie ryzykowne. Przy okrętach byłby ich główny obóz, więc pewnie byłby silnie strzeżony, bo nie przypuszczam żeby Zangetsu był na tyle idiotą by posyłać całe wojsko do walki... ale spowolnienie ich dostaw i wzięcie ich na mróz mogłoby wypalić, gdyby tylko się znalazło jakiś sposób by atakować z ukrycia...
Ostatecznie westchnął tylko ciężko, po czym poprawił maskę na twarzy. Ech, cholera. Nie sądził, że myślenie nad taktyką w działaniach wojennych może być procesem tak skomplikowanym i z tak dużą ilością zmiennych. Do tej pory jego jedyna robota to było "tu masz miecz, idź napierdalać"... chociaż, może to akurat się nie zmieni? W końcu to od Garekiego i Yumi zależało, co będzie jego zadaniem. Pozostaje więc tylko czekać.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Poruszanie się wśród tego całego zamieszania, szczególnie z gurdą na plecach nie należało anie do najłatwiejszych, a tym bardziej do najprzyjemniejszych. Kierunek wskazany przez jednego ze strażników, w którym miał się udać młody władca piasku, kierował go na pogranicze wioski. Chłopak miał wiele okazji oraz czasu aby dokładnie przyjrzeć się temu jak stresująca okropna jest ewakuacja dla przeciętnego cywila. Opuszczanie domu, dorobku życia ze świadomością, iż może się go nigdy nie odzyskać a co gorsze być może to tego stracić życie, nie pomagało w racjonalnym myśleniu. Przed żołnierzami oraz shinobi stało wielkie wyzwanie aby sprowadzić ich w bezpieczne miejsce. Zmierzając do wyznaczonego miejsca zbiórki, poza rodowitymi mieszkańcami wioski, zaczął coraz częściej zauważać osobników, którzy nieco bardziej odznaczali się wyglądem oraz zachowaniem, na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż byli to najemnicy, którzy podążali w tym samym kierunku co Ryuji. Stawienie się na wyznaczonym placu tak aby można było zająć dogodne miejsce, wymagało nie małego wysiłku, blondyn musiał czasem dość nieuprzejmie przepychać się, a gurda na plecach kilka razy zahaczyła o postronnych ludzi. Przez chwilę, przyszła mu do głowy myśl, że mógłby po prostu użyć piaskowej chmurki aby wzbić się ponad wszystkich i byłoby po problemie, lecz równie szybko zrezygnował z tego pomysłu, nie warto było odkrywać swoich kart od razu przed wszystkimi zebranymi. Najemnicy mieli to do siebie, że stawili się tu z różnych powodów, pieniądze, sława, chęć walki, te czynniki odróżniały ich od żołnierzy oraz shinobi podległych Yuki, byli tu z własnej nieprzymuszonej woli i każdy z nich dbał przede wszystkim o własny interes, dlatego też ich morale były całkowicie inne, a dowodzenie taką zgrają dużo bardziej złożone.
Ryuji w końcu zajął miejsce, takie które dawało mu dogodne pole widzenia, pierwszymi osobami, które rzuciły mu się w oczy to prawdopodobnie dowódcy stojący na przeciw gromady, w tym kobieta w charakterystycznym stroju. Na razie za mało wiedział by cokolwiek o nich powiedzieć ale wyglądali na takich co znają się na rzeczy. W drugiej kolejności Sabaku rozejrzał się po zebranych w okół indywidualnościach i ku jego zaskoczeniu, zauważył, chłopaka z opaloną twarzą i gurdą na plecach "Sabaku? Wygląda jak typowy mieszkaniec Samotnych Wydm.. Tylko co by tutaj robił? W sumie.. To samo co ja.." Łapiąc się na głupim pytaniu, ściągną kaptur, aby lepiej słyszeć i orientować się w otoczeniu. Najemników nie było za wielu lecz kolejnym, który mocno przykuł jego uwagę, a nawet za bardzo był wielki jegomość z ogromnym mieczem, uwagę Ryujigo zwróciła jego opowieść o tym jak uratował Jou przed śmiercią i dzięki temu Sabaku zwyciężyli. Blondyn, zazwyczaj spokojny, zacisnął mocno pięść a jego wzrok, który mówił tylko, że chciałby rozgnieść mu czaszkę wertował osobnika na wylot. Chłopak był przy tym wydarzeniu i widział je bardzo dokładnie, ten kłamliwy sukinkot jeszcze pożałuje swoich kłamstw. Sabaku wiedział, iż nie był to odpowiedni moment na wyjaśnienie tej sytuacji, zamieszanie jakie by to wprowadziło mogłoby się na nim odbić, a być może uda mu się to sprostować po spotkaniu z dowódcami. Dość ciekawą sytuacje spowodowała niewysoka, bardzo drobna dziewczynka, dość charakterystycznie ubrana, nawiązała do szczepu sprzymierzonego z klanem Yuki, wyjawiając ich kekei-genkai co było dużym zaskoczeniem. Ryuji nie był pewny czy to czasem nie podpucha, lecz dziewczyna bardzo dokładnie opisała działanie ich dojutsu, które musiał przyznać było niesamowite, takie umiejętności dla shinobi są bezcenne. Zastanawiające było dla niego to czy mają coś wspólnego z oczyma Uchiha, jedyne co wiedział o tych drugich to, że również mają czerwone oczy, w każdym razie ci Ranmaru będą bardzo przydatnymi sojusznikami. Jeden z wysuniętych na przodzie zebranych wyjaśnił w skrócie na czym miało polegać ich zadanie, infiltracja bazy Bestii, wcześniej blondyn słyszał o nim tylko tyle co wspomniał mu werbujący, go kruk, lecz musiał przyznać, iż cała ta otoczka wokół niego robiła wrażenie. Władca piasku cieszył się na ten przydział, będzie mógł okazje popracować w specjalnej grupie uderzeniowej i zdobyć mnóstwo doświadczenia, oczywiście jeżeli wyjdzie z tego cało.
Po krótkiej chwili dołączył do zebranych najemników i dowództwa, wspomniany wcześniej oddział, którym dowodził gość o szkarłatnych oczach, o których Ryuji już nieco wiedział dzięki nieznajomej dziewczynie. Młody Sabaku był gotów do wymarszu, odpowiednio się zaopatrzył w sklepie, posiadał odpowiednie, ciepłe odzienie, biały maskujący płaszcz, rękawiczki i do tego był wypoczęty. (a przynajmniej tak mu się wydawało) Grupa ruszyła pędem, nie tracąc ani chwili, bieg po takim terenie nie należał do najprzyjemniejszych, na szczęście blondyn ostatnimi czasy popracował nieco nad swoją wytrzymałością, starał się utrzymywać regularne tępo, miarowo oddychając aby oszczędzić jak najwięcej sił. Starał się nie wybiegać przed szereg, wolał się zbytnio nie wyróżniać, jedyne co to próbował nieco bardziej zbliżyć się do nieznajomego z gurdą, był ciekaw czy rzeczywiście trafił tak daleko od domu na jednego ze swoich. Zadanie zostało rozpoczęte a wraz z nim skupienie chłopaka wzniosło się na najwyższy poziom, rozpoczęła się bitwa w której mogli zostać zaatakowani w każdym momencie, kto wie o czym wiedział ich przeciwnik.
Ryuji w końcu zajął miejsce, takie które dawało mu dogodne pole widzenia, pierwszymi osobami, które rzuciły mu się w oczy to prawdopodobnie dowódcy stojący na przeciw gromady, w tym kobieta w charakterystycznym stroju. Na razie za mało wiedział by cokolwiek o nich powiedzieć ale wyglądali na takich co znają się na rzeczy. W drugiej kolejności Sabaku rozejrzał się po zebranych w okół indywidualnościach i ku jego zaskoczeniu, zauważył, chłopaka z opaloną twarzą i gurdą na plecach "Sabaku? Wygląda jak typowy mieszkaniec Samotnych Wydm.. Tylko co by tutaj robił? W sumie.. To samo co ja.." Łapiąc się na głupim pytaniu, ściągną kaptur, aby lepiej słyszeć i orientować się w otoczeniu. Najemników nie było za wielu lecz kolejnym, który mocno przykuł jego uwagę, a nawet za bardzo był wielki jegomość z ogromnym mieczem, uwagę Ryujigo zwróciła jego opowieść o tym jak uratował Jou przed śmiercią i dzięki temu Sabaku zwyciężyli. Blondyn, zazwyczaj spokojny, zacisnął mocno pięść a jego wzrok, który mówił tylko, że chciałby rozgnieść mu czaszkę wertował osobnika na wylot. Chłopak był przy tym wydarzeniu i widział je bardzo dokładnie, ten kłamliwy sukinkot jeszcze pożałuje swoich kłamstw. Sabaku wiedział, iż nie był to odpowiedni moment na wyjaśnienie tej sytuacji, zamieszanie jakie by to wprowadziło mogłoby się na nim odbić, a być może uda mu się to sprostować po spotkaniu z dowódcami. Dość ciekawą sytuacje spowodowała niewysoka, bardzo drobna dziewczynka, dość charakterystycznie ubrana, nawiązała do szczepu sprzymierzonego z klanem Yuki, wyjawiając ich kekei-genkai co było dużym zaskoczeniem. Ryuji nie był pewny czy to czasem nie podpucha, lecz dziewczyna bardzo dokładnie opisała działanie ich dojutsu, które musiał przyznać było niesamowite, takie umiejętności dla shinobi są bezcenne. Zastanawiające było dla niego to czy mają coś wspólnego z oczyma Uchiha, jedyne co wiedział o tych drugich to, że również mają czerwone oczy, w każdym razie ci Ranmaru będą bardzo przydatnymi sojusznikami. Jeden z wysuniętych na przodzie zebranych wyjaśnił w skrócie na czym miało polegać ich zadanie, infiltracja bazy Bestii, wcześniej blondyn słyszał o nim tylko tyle co wspomniał mu werbujący, go kruk, lecz musiał przyznać, iż cała ta otoczka wokół niego robiła wrażenie. Władca piasku cieszył się na ten przydział, będzie mógł okazje popracować w specjalnej grupie uderzeniowej i zdobyć mnóstwo doświadczenia, oczywiście jeżeli wyjdzie z tego cało.
Po krótkiej chwili dołączył do zebranych najemników i dowództwa, wspomniany wcześniej oddział, którym dowodził gość o szkarłatnych oczach, o których Ryuji już nieco wiedział dzięki nieznajomej dziewczynie. Młody Sabaku był gotów do wymarszu, odpowiednio się zaopatrzył w sklepie, posiadał odpowiednie, ciepłe odzienie, biały maskujący płaszcz, rękawiczki i do tego był wypoczęty. (a przynajmniej tak mu się wydawało) Grupa ruszyła pędem, nie tracąc ani chwili, bieg po takim terenie nie należał do najprzyjemniejszych, na szczęście blondyn ostatnimi czasy popracował nieco nad swoją wytrzymałością, starał się utrzymywać regularne tępo, miarowo oddychając aby oszczędzić jak najwięcej sił. Starał się nie wybiegać przed szereg, wolał się zbytnio nie wyróżniać, jedyne co to próbował nieco bardziej zbliżyć się do nieznajomego z gurdą, był ciekaw czy rzeczywiście trafił tak daleko od domu na jednego ze swoich. Zadanie zostało rozpoczęte a wraz z nim skupienie chłopaka wzniosło się na najwyższy poziom, rozpoczęła się bitwa w której mogli zostać zaatakowani w każdym momencie, kto wie o czym wiedział ich przeciwnik.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Gdyby spojrzeć na to wszystko z góry można było odnieść wrażenie, ze jest to jeden wielki kocioł,w którym to mieszają się osobniki o różnym wieku, różnym pochodzeniu a każdemu przysługuje inny cel. Mieliśmy tu matki z dziećmi, które dosyć późno dokonywały samej ewakuacji w towarzystwie żołnierzy, byli też najemnicy, których powód wizyty tutaj był najprawdopodobniej trywialny i były nim pieniądze ale pewnie znajdą się też i tacy, którzy szukają tu sławy i poklasku. Jednak czy warto ryzykować życiem o poklask na kawałku ziemii wiecznie skutym lodem? Byli też rodzimi wojownicy, których można było łatwo rozpoznać po widocznej pewności siebie. Sam Kyoto z początku był niczym dziecko we mgle i pałętał się obserwujac innych do czasu otrzymania informacji o punkcie i osobie, która miała zebrać część tego motłochu do kupy. W końcu chłopak stanął przed obliczem pewnej dwójki, pełniących zdaje się funkcje dowódcze i jak też się okazało tak faktycznie było. Poczekał jeszcze chwilę i rozejrzałem się na boki by ujrzeć pośrednio wyklarowany skład osób,z którymi to najpewniej przyjdzie mu działać. W tej całej analizie trochę przeszkadzało chłopakowi ciągłe uczucie zimna, które mimo wielowarstwowej odzieży dawało się we znaki w postaci obijających o swoje powierzchnie zębów. Zdecydowanie nie był to jego klimat. Spoglądając w jedną stronę, zauważył dziwaczną dziewczynkę w białym płaszczu, która to ewidentnie miała chyba jakiś problem z pewnością siebie, ponieważ zakłopotanie wyraźnie malowało się na jej twarzy a ruchy jakie wykonywała były podobne do tych, które stawia źrebak, starając się poczynić pierwsze kroki w swoim życiu. Nagle z tego zamysłu wyrwałą go opowieść pewnego dziwaka i wedle klasyfikacji Kyoto idioty, który uraczył wszystkich, krótką wzmianką jak to on i jego ostrze uratowało lidera klanu, którego przedstawicielem był obecny tu chłopak. Kyoto popatrzył na niego z politowaniem i mimo iż nie był świadkiem tych wydarzeń to prawdopodobieństwo, ze taka informacja umknęła jego uszu przez starszych, była na tyle małą, ze pozwoliła umieścić mężczyzne właśnie w tym a nie innym worze. Następnie chłopak spojrzał w drugą stronę i prawie natychmiast jego oczom rzuciła się pewna sylwetka ze sporych rozmiarów pakunkiem na plecach. Doskonale znał ten przedmiot, którym byłą gurda, tak charakterystyczna dla przedstawicieli jego klanu jak i regionó Atsui. Nie musiał się długo zastanawiać kogóż to też przygnało w tak odległe strony bo po chwili jego mość ściągnął kaptur ukazując swe oblicze. Blond chłopak, którego twarz była dojrzalsza od młodocianych rysów Kyoto, zaczęła być rozpoznawana. Może nie osobiście lecz jeśli chodziło o pewnych osobników odznaczających się działaniami podczas piekła jakie się rozpętało po piaskowych filarach to przez namaszczenie tych działań byli oni dosyć popularni w samej osadzie. Teraz niestety z głowy chłopaka ulotniło się imię nieznajomego lecz patrząc po wielkości grupy, będzie jeszcze okazja by nadrobić ten brak.
Długo nie trzeba było czekać na rozstrzygnięcie w postaci pytania kto idzie ten rusza z nami a kto nie niech bierze dupę na bramę gdzie z pewnością czeka go równie miłe zadanie. Co do samego celu "infiltracji bestii" Kyoto pozostał bez osądu ale to raczej z racji braku jakichkolwiek informacji niż swojej częstej powierzchowności.
Ruszyli! Natychmiast można było wypatrzeć tych bardziej gorliwych starających się przeć na przód oraz tych rozsądnych utrzymujących spokojne tempo ale to nic dziwnego w tym przypadku. Jeżeli grupa składa się z samych nieznanych sobie nawzajem towarzyszy to syndrom pokazania się od pierwszych minut, prawie zawsze ma miejsce. Kyoto zachował rozum ale też uznał swoje dosyć szczupłe możliwości jesli chodzi o wytrzymałość. Po chwili takiego biegu, mógł dostrzec, że ciekawiący go obywatel Atsui, trzymał się dosyć blisko, co postanowił wykorzystać i gdy tylko się zrównali, rzucił w jego stronę:
- Wydmy Ci się znudziły?
Długo nie trzeba było czekać na rozstrzygnięcie w postaci pytania kto idzie ten rusza z nami a kto nie niech bierze dupę na bramę gdzie z pewnością czeka go równie miłe zadanie. Co do samego celu "infiltracji bestii" Kyoto pozostał bez osądu ale to raczej z racji braku jakichkolwiek informacji niż swojej częstej powierzchowności.
Ruszyli! Natychmiast można było wypatrzeć tych bardziej gorliwych starających się przeć na przód oraz tych rozsądnych utrzymujących spokojne tempo ale to nic dziwnego w tym przypadku. Jeżeli grupa składa się z samych nieznanych sobie nawzajem towarzyszy to syndrom pokazania się od pierwszych minut, prawie zawsze ma miejsce. Kyoto zachował rozum ale też uznał swoje dosyć szczupłe możliwości jesli chodzi o wytrzymałość. Po chwili takiego biegu, mógł dostrzec, że ciekawiący go obywatel Atsui, trzymał się dosyć blisko, co postanowił wykorzystać i gdy tylko się zrównali, rzucił w jego stronę:
- Wydmy Ci się znudziły?
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Ludzie w ciągłych ruchu stanowili mały problem jeśli chodziło o orientację w osadzie i znalezienie odpowiednich ludzi czy miejsca. Ewakuujący się ze swoim dobytkiem mieszkańcy i biorący udział w przyszłej bitwie tworzyli chaos w którym musiał odnaleźć się Murai. Jego wysoka mobilność spowodowana brakiem ciężkiego ekwipunku pokroju ogromnego miecza, zazwyczaj jeden z jego atutów, teraz niewiele pomagała. Mijani przez niego ludzie zerkali na niego zaskoczeni, podążając za nim aż nie zniknął im z pola widzenia. Mimo tego że byli zajęci swoimi sprawami i dobytkiem, mieli czas na zauważenie nietypowego jegomościa, który absolutnie nie pasował do zimowych klimatów. Kakuzu wyróżniał się wszędzie, nie pasował swoją aparycją do żadnej społeczności czy prowincji. Jedynie w wiosce Itojin, w której mieszkali inni Kakuzu, mógł pozwolić sobie luksus nie bycia obserwowanym przez przypadkowych ludzi. A nawet to nie było prawdą, gdyż był tam rozpoznany jako uczestnik turnieju. Słyszał, że nawet dzieci wytykały go palcami. Murai nie zwracał na to żadnej uwagi, nie reagował wcale. Przyzwyczaił się do swojej inności, uznając ją za jeden ze swoich głównych atutów. Czynników, które stawiały go wyżej od zwykłych, szarych ludzi. Ostatecznie samemu został zaczepiony przez osobę, która rozpoznała w nim najemnika i wskazała odpowiednie miejsce. Był to niewielki plac na obrzeżach wioski, na którym poza Muraiem zebrało się jeszcze kilku nietypowych osobników. Osobą która najbardziej rzuciła mu się w oczy był samurai, z którym mieli okazję współpracować. Zjawa. Jego ponadprzeciętne umiejętności szermiercze niciowiec mógł poznać podczas krótkiej potyczki, szczęśliwie nie musząc się z nim konfrontować. Kakuzu potrafił oceniać różnicę poziomów między sobą a potencjalnym przeciwnikiem, patrząc na jego styl walki i możliwości. Zjawa zdecydowanie przewyższał Kakuzu, dobrą okolicznością jest więc stanie po tej samej stronie barykady. Jego wzrok tkwił głownie w nim i na pozostałej dwójce która najwidoczniej pełniła funkcję dowódców ich małego oddziału. Kolejnym bardzo nietypowym wojownikiem był ten z ogromnym mieczem. Muraia zaintrygowały głównie jego słowa, na których skupił całą swoją uwagę. Woja z Uchiha i Kaguya? Więc on także brał w nich udział po tych samych stronach co niciowiec? Całe zainteresowanie tą osobą prysło, kiedy przeszedł do opowiadania swoich osiągnięć. Wyssanych z palca. Powalenie kryształowego smoka mieczem? Bezsprzecznie dokonał tego Shigeru przy współpracy z samym Muraiem. Rozcinanie na pół latających kamieni? Kłamstwo szyte naprawdę grubymi nićmi, jednak trzeba było pochwalić próbę zbudowania swojego wizerunku poprzez przypisywanie sobie czyiś zasług. Jeśli nie znajdzie się nikt kto zaprzeczy jego słowom, to bardzo możliwe że zyska w oczach kamratów, o ile ci nie uznają jego opowieści za absolutnie nierealnych. Na placu w formie uczestników zebrało się jeszcze kilku odmieńców odstających swoim ubiorem, karnacją czy ekwipunkiem. Ciemnoskóry mężczyzna trzymający na plecach trumnę, A także blondyn, również z dużym obiektem na plecach. Już go wcześniej widział zdaje się. Sabaku. Jednak największym zaskoczeniem była obecność czarnowłosego młodzieńca, który znajdował się w jego oddziale flankującym podczas wojny z Kaguya. Osoba z którą miał najwięcej styczności, mimo że praktycznie jej nie znał. A może Murai jest przez niego obserwowany, śledzony z ukrycia? Szansa na to była niewielka, jednak należy rozpatrywać nawet takie przypadki. Dalsze obserwowanie otoczenia przerwały mu słowa nieznanego mu wcześniej osobnika płci żeńskiej, który zebrał na siebie uwagę całego oddziału. Murai nie znał jej imienia czy pochodzenia, ale ta zaskoczyła prawdopodobnie wszystkich wokoło. Ranmaru. Postanowiła powiedzieć wszem i wobec co potrafi klan bądź też Szczep Ranmaru. A właściwie to ich oczy. Jeśli to co powiedziała, faktycznie było prawdą, to osoba ta musiała być najgłupszą istotą jaką do tej pory spotkał. Wyjawianie sekretów konkretnego rodu niezliczonej ilości osób to czysty idiotyzm. Kakuzu bardzo rzadko używał tak dosadnych i subiektywnych słów, ale nie było innego sposobu na określenie zachowania nieznajomej. Dodatkowo chciała jeszcze jedzenia. Czy ona przyszła tutaj w celu szerzenia anarchii? Na miejscu dowódców Kakuzu prawdopodobnie wywaliłby tą osobę z oddziału, mając na uwadze że jego nieroztropność może przynieść straty całemu oddziałowi. W końcu wyruszyli ku swojemu celowi, po krótkiej przemowie jednego z dowódców. Niciowiec był gotowy do drogi odkąd przybył na tą wyspę, nie rozproszony żadną potrzebą swojego ciała. Jednak jego głowę zaprzątało coś innego. Ten osobnik o czarnych włosach. Kakuzu miał co do niego pewne podejrzenia, jego obecność na dwóch wojnach następujących tuż po sobie nie może być przypadkowa. Tak samo jak z osobnikiem dzierżącym ogromny miecz. Murai brał udział z uwagi na osobiste korzyści, finansowe i związane z ogromną wiedzą zdobywaną podczas starć. Było to dość unikatowe, nigdy nie spotkał drugiej takiej osoby, człowieka kierującego się dokładnie takimi samymi wartościami. Pozszywany mężczyzna podszedł do młodzieńca, możliwie jak najbardziej dyskretnie.
- Co za przypadek, że ponownie jesteśmy po tej samej stronie. - powiedział, idąc obok Shinjiego i praktycznie nie zwracając na niego większej uwagi. Patrzył przed siebie, niby mówiąc to do siebie. Nie patrzył na jego twarz podczas rozmowy, ale jego zmysły były na tyle wyczulone, że może prowadzić "normalną" konwersację bez tracenia z oczu drogi którą kroczył.
- Co za przypadek, że ponownie jesteśmy po tej samej stronie. - powiedział, idąc obok Shinjiego i praktycznie nie zwracając na niego większej uwagi. Patrzył przed siebie, niby mówiąc to do siebie. Nie patrzył na jego twarz podczas rozmowy, ale jego zmysły były na tyle wyczulone, że może prowadzić "normalną" konwersację bez tracenia z oczu drogi którą kroczył.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Przygotowania szły pełną parą. Żołnierze uwijali się jak w ukropie, a stratedzy i przywódcy klanów rozprawiali o planie ataku. Sorata znalazł się w największej i najdziwniejszej zbieraninie, jaką kiedykolwiek widział: byli tu shinobi, wojownicy z tarczami i toporami, ludzie noszący kije i piki - podobnie jak Sorata - ale zarówno Ci, którzy dopiero zaczynali, jak i prawdziwi sztukmistrzowie swojego fachu, którzy przeżyli już niejedną bitwę. Byli tu ojcowie ochraniające swoje rodziny i walczący o ich przyszły byt, a także śmiali młodzieńcy, którzy chcieli się wykazać w wielkiej bitwie, o której i w przyszłości w Hyuo będą krążyły legendy. Było tu kilka silniejszych kobiet, chociaż one zajmowały się bardziej sprawdzaniem stanu odzieży i odmarznięć oraz samopoczuciem żołnierzy. Wszyscy Ci ludzie mieli jednak jedną wspólną cechę: nie pozostawali bierni. Niezależnie od motywacji, strachu, ekscytacji czy pożądania nagród oni wszyscy byli tutaj, śmiali się, rozprawiali i dywagowali czekając na rozkazy z jednego tylko powodu - by bronić przyszłości!
Sorata uśmiechnął się pod nosem. Ludzie tutaj żyli w odseparowanych grupkach i nie zawsze można było ich zobaczyć tak gromadnie. Szybko odrzucił złe myśli, że być może Ci ludzie właśnie teraz spotykają się po raz pierwszy i ostatni, a początek tych więzi będzie ich klęską, sromotnym końcem...
Chłopak usłyszał rozmowę. Posiłki w drodze... dobrze. Nikt nie mówił tego na głos, ale walka z połączoną siłą 3 wielkich sił i jakiejś nieznanej armii była najzwyczajniej w świecie piorunująca. Mimo, że ludzie nie panikowali i byli przygotowani na najwyższe poświęcenie, chłopak wolałby uniknąć tego losu. Ktoś wydał rozkaz. Grupy wydzieliły się, tworząc kilka zgranych zgraj, a chłopak został przydzielony do ostatniej grupy, której wydano rozkaz przekazania rozkazów do oddziałów Saki. Chłopak od raz wyruszył wraz z innymi, szukając elitarnej jednostki klanu Yuki. Sorata nie chciał tracić sił na darmo, więc nie aktywował swojego dojutsu, poszukując jednostek Lodowych Wojowników.
Sorata uśmiechnął się pod nosem. Ludzie tutaj żyli w odseparowanych grupkach i nie zawsze można było ich zobaczyć tak gromadnie. Szybko odrzucił złe myśli, że być może Ci ludzie właśnie teraz spotykają się po raz pierwszy i ostatni, a początek tych więzi będzie ich klęską, sromotnym końcem...
Chłopak usłyszał rozmowę. Posiłki w drodze... dobrze. Nikt nie mówił tego na głos, ale walka z połączoną siłą 3 wielkich sił i jakiejś nieznanej armii była najzwyczajniej w świecie piorunująca. Mimo, że ludzie nie panikowali i byli przygotowani na najwyższe poświęcenie, chłopak wolałby uniknąć tego losu. Ktoś wydał rozkaz. Grupy wydzieliły się, tworząc kilka zgranych zgraj, a chłopak został przydzielony do ostatniej grupy, której wydano rozkaz przekazania rozkazów do oddziałów Saki. Chłopak od raz wyruszył wraz z innymi, szukając elitarnej jednostki klanu Yuki. Sorata nie chciał tracić sił na darmo, więc nie aktywował swojego dojutsu, poszukując jednostek Lodowych Wojowników.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Plan, który zakładał śledzenie osobnika z całym ciałem pozszywanym nićmi zdawał się zdać swój egzamin. Shinji, który przybył tu bez większego przygotowania merytorycznego był niczym nowicjusz rzucony na głębokie wody. Ot takie polecenie od Kruków - idź do Huyo i wspomóż kogoś tam. Żadnego większego zagłębiania się w szczegóły. Szczerze mówiąc nawet nie wiedział na co się pisze. Słyszał, że jest tu zimno i nawet się przygotował zabierając z domu zimowe ubrania, ale to co tu zastał przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Ród Yuki nie tylko sprawnie operował lodem ale i obcował z nim na co dzień po prostu przez miejsce zamieszkania. Fascynujące jak tak drobne, zdawałoby się nieistotne rzeczy mogą dopełniać obrazu jakiegoś klanu tworząc swoisty pijar, który mógł się za nimi ciągnąć tworząc legendy. Trzeba było mieć nadzieje, że także coś z tego wynika. Obcowali z takimi warunkami praktycznie każdego dnia, gdy dla niego było to pewna nowość. Pewnie przez to jak i przesadne skupienie na śledzonej postaci nie zauważył pewnego łucznika na którego wpadł. Możliwe, że kolejną przyczyną był panujący dookoła ścisk. Nie było to istotne ważne, że mimo zaistnienia typowej sytuacji wywołała ona kilka spojrzeń co na dobrą sprawę nie było korzystne. W końcu kogoś śledził, a wiąże się to z ukrywaniem. Dodatkowo nie wiadomo jak zareaguje owa osoba. Najlepszą taktyką było po prostu przeproszenie i liczenie, że nie zawiąże się żadna bójka.
- Przepraszam, pana bardzo
Wykonał przy tym lekki ukłon grzecznościowy. Nie przesadny porównywalny do trochę mocniejszego odchylenia głowy. Wyglądało na to, że osoba ta także nie chciała problemów i dała mu spokój. Bardzo dobrze nie chciał żadnych problemów. Najprawdopodobniej nie miałby żadnych problemów z jego pokonaniem, zwłaszcza, że łuk wskazywał na wąską specjalizację dystansową, a owego dystansu nie było. Chodziło tu o pozostanie jak najbardziej w cieniu. Nie było to tak, że nie lubił stać na piedestale, pokazywać się wszystkim dookoła jaki to on nie jest wspaniały. Po prostu pracował jako szpieg i miał zamiar się tak zachowywać. Skoro kruki miały tu swój interes to i on. W wielkiego alvaro może się bawić gdy będzie działać na własną rękę czy to w imieniu klanu czy własnych korzyści. Rzecz jasna korzyści ze współpracy z Krukami były i to naprawdę spore, jednak nie działał tylko dla siebie. Nieco to skomplikowane, ale sytuacja przedstawiała się w ten oto sposób. Powracając jednak do jego zachowania, czyli podążania jak najbardziej nie zwracając na siebie uwagi za Murai'em wyglądało na to, że nieprzyjemna sytuacja z łucznikiem nie zwróciła uwagi osoby, która nie powinna go zauważyć. Nie miał pewności jaka tak naprawdę jest. Możliwe, że kierowała się podobnymi pobudkami co wskazywałoby na to, że również nie chciała sprawiać problemów. Mimo wszystko owej pewności nie miał więc zachowywał ostrożność.
W końcu po przebiciu się zdawać przez niezliczone rzesze ludzi jego oczom ukazał się plac gromadzący najemników. Czy byli to tylko i wyłącznie oni? Tego nie wiedział, postawił takie założenie. Przycupnął gdzieś na uboczu tak by coś słyszeć. Jeśli znajdowała się gdzieś jakaś ławka to na nią stanął by widzieć przemawiające osoby. Było to już bardziej przyzwyczajenie niż wykonywanie rozkazów. Kochał chłonąć wiedzę na temat praktycznie wszystkiego. Sama możliwość zapamiętania imion jak i twarzy kluczowych postaci była już czymś. Czy mogło się to mu przydać? Kto wie, przezorny zawsze ubezpieczony. Zresztą wypadałoby posiadać chociaż podstawową wiedzę na temat tego dla kogo chcemy pracować. Tak ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości no i rzecz jasna nieco pazernej. W końcu ktoś musi nam zapłacić. Zanim cała przemowa się zaczęła miało miejsce inne ciekawe wydarzenie. Mianowicie była jeszcze jedna nieco specyficzna osoba, która przechwalała się co to nie zrobiła. Najpierw wojna Senju z Uchiha i rozwalenie kryształowego smoka mieczem. Niesamowita historia szkoda, że nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Shinji nie weryfikował tego jednak na podstawie wiadomości zdobytych podczas tej bitwy bo po prostu w niej nie uczestniczył. Miał jednak styczność z użytkownikiem kryształu - Yuushą, który poległ podczas tego samego ataku, który ciężko go zranił. Nie zebrało tu się na wspominki o nim, a materiale który tworzył. To cholerstwo było naprawdę kurewsko wytrzymałe. Nie było absolutnie żadnej, nawet najmniejszej opcji, że zwykły miecz mógłby sobie z czymś takim poradzić. Może chakra flow? Byłby w to w stanie uwierzyć. Załóżmy, że mówił prawdę. Co dalej? Ciął latające głazy na pół. O ile smok mógłby okazać się jeszcze prawdą tu już mieliśmy do czynienia z kłamstwem w żywe oczy. Miał do czynienia z tymi głazami w końcu znaleźli się pod mocnym ostrzałem. Nawet członek jego klanu, który okazał się totalnie bezużyteczny zginął w skutek trafienia takowym. To gówno dosłownie rozgniatało ludzi tak jak robimy z mrówkami czy innym robactwem przy pomocy buta. Nie było absolutnie żadnej opcji. Dalsza część historii była jeszcze lepsza. Uratowanie Jou? Naprawdę? Z trudem powstrzymał głośny śmiech. Skończyło się jedynie na usilnie powstrzymywanym skurczu mięśni twarzy, które po prostu uformowały uśmieszek na twarzy. Wymalowany niczym klauny w cyrku. Nie ma co fajni ludzie. Chętnie by poznał tego osobnika bliżej bo naprawdę jego opowieści mogły stanowić niesamowitą rozrywkę. Swoją drogą ciekawiło go czy ktoś z tu obecnych kupuje te historie.
W końcu rozpoczęła się przemowa. Szczerze powiedziawszy spodziewał się czegoś więcej. Może jakiegoś zagrzania ludzi do walki czy coś w tym rodzaju? Nie było jednak żadnej mowy motywującej. Zamiast tego proste przedstawienie gdzie, kto ma się udać. Jak będzie to przebiegać i tyle. Same nudy, chyba już wolał słuchać wymyślonych historii przez ziomka z dużym mieczem. Serio. Może i było to durne, ale z jakiegoś powodu sprawiało niesłychaną radość. Patrzenie jak ktoś robi z siebie idiotę to był typ humoru, który lubił. Czego się dowiedział? Ich zadaniem będzie infiltracja, czyli w sumie to co usłyszał od Pióra w Sogen. Nic nowego. Jedyną ciekawostką było to kto ich poprowadzi. Ktoś z klanu Ranmaru. Nie znał ich zdolności więc mogło być naprawdę dobrze. Może nie zapowiadało się na takie nudy jak z początku zakładał? Kto wie, kto wie. Wtem wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Jakaś dziewczyna z tłumu zaczęła wyjaśniać jak dokładnie działa to Kekkei Genkai. Informacje były naprawdę przepyszne. Przybywając tutaj nigdy nie spodziewałby się, że zdobycie takiej wisienki na torcie może być tak żałośnie proste. Wystarczyło ustawić się jedynie w odpowiednim miejscu. Nie... To za dużo. Po prostu stanął tam gdzie wszyscy i ktoś chlapnął coś takiego. Jak przedstawiały się te informacje? Ano Tsūjitegan bo tak je nazywano pozwalał widzieć dookoła nas, 360 stopni dookoła głowy. Promień podobno nie był duży. Dodatkowo mogli widzieć na dalekie odległości. Możliwe, że gdyby sam nie był posiadaczem specyficznego Dojutsu to mógłby wątpić w prawdziwość tych słów. Jednak Sharingan też pozwalał na rzeczy nie z tej ziemii. Przewidywał tor lotu jakichś obiektów, odczytywał ruchy, a nawet je zapamiętywał. Dodatkowo pozwalał widzieć chakrę i rozpoznawać genjutsu. Już to było dziwne więc możliwe, że istniały i Kekkei Genkai skupiające się na innych elementach. Co sądził o samym chlapaniu czegoś takiego? Była to jakaś idiotka. O takich rzeczach po prostu nie rozpowiada się na prawo i lewo. To co zrobiła później utwierdzało jedynie w tym przekonaniu. Naprawdę o ile coś takiego mogło zostać wybaczone to podejście do lidera będąc nikim (tak założył bo wyłoniła się z tłumu) sprawia że jesteś niczym ktoś z niższej kasty. Nie podchodzi się ot tak do przywódcy i gada o jakichś nieistotnych rzeczach. Czy ona naprawdę myśli, że opóźnią wymarsz bo chce się jej jeść? Jak można być tak głupim. Shinji nie był tego w stanie pojąć, ale wiedział jedno. Trzymanie się blisko niej przynajmniej przed dojściem do starć może się opłacić. Skoro rozpowiadała na prawo i lewo o zdolnościach klanu to kto wie co mogła jeszcze chlapnąć. Taka już była jego natura. Pożądał zarówno wiedzy jak i potęgi do osiągnięcia własnych egoistycznych celów. Wszystko to wiązało się z jeszcze jednym czynnikiem, który był pieniądz rządzący światem. Nieodłączną częścią było jego zdobywanie co także tutaj robił.
W końcu wyruszyli. Tak jak zostało mu polecone przez pióro wyruszył razem z grupą prowadzoną przez Ranmaru. Tym razem nie trzymał się na uboczu. Miał zamiar zagadać do pewnej osoby, którą wyłowił wzrokiem w tłumie. Znajdowała się ona niedaleko innej znacznie bardziej rzucającej w oczy. Wielgachna trumna na plecach serio? No ale to nie ona była jego celem, a Ryuji z rodu Sabaku, którego przypalił Hikari. Nie miał z nim czasu zamienić ani słowa, a w sumie wzbudzał w nim ciekawość. Od niciowca wolał się trzymać z dala. I wtedy stało się to czego się nie spodziewał. Rolę się odwróciły teraz to on był śledzony przez Murai'a z tym, że ten nie bawił się w żadne ukrywanie. Po prostu podszedł i zagadał jakby nigdy nic. Uchiha musiał zweryfikować swoje plany i zamiast podejść do Sabaku postanowił chwilę porozmawiać bo w sumie czemu nie? Jak już podszedł dużym nietaktem było zbycie go zresztą posiadał ciekawe zdolności więc może dało się czegoś więcej dowiedzieć? Maska strzelająca ogniem z pleców, wyjęcie bijącego serca jakby nigdy nic. Trudno było odmówić wzbudzania wrodzonej ciekawości, która niczym niedźwiedź podczas zimy czekała uśpiona by wyruszyć na łowy.
- No kto by pomyślał, że się jeszcze spotkamy.
Wyraźnie wyczuwalna była ta lekka, subtelna nutka ironii w głosie.
W sumie przedstawialiśmy się sobie? Bo nie pamiętam. W drodze formalności tak na wszelki wypadek. Jestem Shinji, nazwisko znasz lepiej nie rozpowiadać dookoła o swoich umiejętnościach jak ta w tłumie.
Wyciągnął otwartą prawą dłoń wyraźnie oczekując podania. Nieco dziwnie by było gdyby go nie uświadczył. Cała ta rozmowa była dziwna rozmówca nawet na niego nie patrzył tak jakby miał go w dupie, ale tak być nie mogło bo by nawet nie podszedł. A może go sprawdzał bo zorientował się, że go śledził? Cholera mogło być bardzo źle. Trzeba było jakoś z tego wybrnąć.
- Słuchaj, pewnie zauważyłeś, że cię śledziłem. Nic osobistego, ani formalnego. Po prostu drogą dedukcji uznałem, że znasz się na temacie i wiesz gdzie się udać. Nie miałem czasu zrobić odpowiedniego rozeznania i trochę przybyłem tu na złamanie karku. Taki bagaż doświadczeń, wiedza i co istotnego pieniądze. Bo przecież one rządzą światem. No i mam tu w sumie pewne interesy. A ciebie co tu sprowadza o ile to nie jakaś tajemnica?
Sam się dziwił swoją nawijką, ale jak chciał to potrafił rzucać słowami niczym karabin maszynowy. Może to i dobrze? Dzięki temu relacje międzyludzkie były dla niego czymś naturalnym. Ba, zachowanie w stylu szpiega była czymś nienaturalnym. Kochał interakcje międzyludzkie. Subtelnie utkana pajęcza sieć przypominająca bardziej labirynt w którym trzeba było lawirować tak by nie trafić na minę. To wszystko czyniło to czymś naprawdę wyjątkowym. I za to to kochał.
- Przepraszam, pana bardzo
Wykonał przy tym lekki ukłon grzecznościowy. Nie przesadny porównywalny do trochę mocniejszego odchylenia głowy. Wyglądało na to, że osoba ta także nie chciała problemów i dała mu spokój. Bardzo dobrze nie chciał żadnych problemów. Najprawdopodobniej nie miałby żadnych problemów z jego pokonaniem, zwłaszcza, że łuk wskazywał na wąską specjalizację dystansową, a owego dystansu nie było. Chodziło tu o pozostanie jak najbardziej w cieniu. Nie było to tak, że nie lubił stać na piedestale, pokazywać się wszystkim dookoła jaki to on nie jest wspaniały. Po prostu pracował jako szpieg i miał zamiar się tak zachowywać. Skoro kruki miały tu swój interes to i on. W wielkiego alvaro może się bawić gdy będzie działać na własną rękę czy to w imieniu klanu czy własnych korzyści. Rzecz jasna korzyści ze współpracy z Krukami były i to naprawdę spore, jednak nie działał tylko dla siebie. Nieco to skomplikowane, ale sytuacja przedstawiała się w ten oto sposób. Powracając jednak do jego zachowania, czyli podążania jak najbardziej nie zwracając na siebie uwagi za Murai'em wyglądało na to, że nieprzyjemna sytuacja z łucznikiem nie zwróciła uwagi osoby, która nie powinna go zauważyć. Nie miał pewności jaka tak naprawdę jest. Możliwe, że kierowała się podobnymi pobudkami co wskazywałoby na to, że również nie chciała sprawiać problemów. Mimo wszystko owej pewności nie miał więc zachowywał ostrożność.
W końcu po przebiciu się zdawać przez niezliczone rzesze ludzi jego oczom ukazał się plac gromadzący najemników. Czy byli to tylko i wyłącznie oni? Tego nie wiedział, postawił takie założenie. Przycupnął gdzieś na uboczu tak by coś słyszeć. Jeśli znajdowała się gdzieś jakaś ławka to na nią stanął by widzieć przemawiające osoby. Było to już bardziej przyzwyczajenie niż wykonywanie rozkazów. Kochał chłonąć wiedzę na temat praktycznie wszystkiego. Sama możliwość zapamiętania imion jak i twarzy kluczowych postaci była już czymś. Czy mogło się to mu przydać? Kto wie, przezorny zawsze ubezpieczony. Zresztą wypadałoby posiadać chociaż podstawową wiedzę na temat tego dla kogo chcemy pracować. Tak ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości no i rzecz jasna nieco pazernej. W końcu ktoś musi nam zapłacić. Zanim cała przemowa się zaczęła miało miejsce inne ciekawe wydarzenie. Mianowicie była jeszcze jedna nieco specyficzna osoba, która przechwalała się co to nie zrobiła. Najpierw wojna Senju z Uchiha i rozwalenie kryształowego smoka mieczem. Niesamowita historia szkoda, że nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Shinji nie weryfikował tego jednak na podstawie wiadomości zdobytych podczas tej bitwy bo po prostu w niej nie uczestniczył. Miał jednak styczność z użytkownikiem kryształu - Yuushą, który poległ podczas tego samego ataku, który ciężko go zranił. Nie zebrało tu się na wspominki o nim, a materiale który tworzył. To cholerstwo było naprawdę kurewsko wytrzymałe. Nie było absolutnie żadnej, nawet najmniejszej opcji, że zwykły miecz mógłby sobie z czymś takim poradzić. Może chakra flow? Byłby w to w stanie uwierzyć. Załóżmy, że mówił prawdę. Co dalej? Ciął latające głazy na pół. O ile smok mógłby okazać się jeszcze prawdą tu już mieliśmy do czynienia z kłamstwem w żywe oczy. Miał do czynienia z tymi głazami w końcu znaleźli się pod mocnym ostrzałem. Nawet członek jego klanu, który okazał się totalnie bezużyteczny zginął w skutek trafienia takowym. To gówno dosłownie rozgniatało ludzi tak jak robimy z mrówkami czy innym robactwem przy pomocy buta. Nie było absolutnie żadnej opcji. Dalsza część historii była jeszcze lepsza. Uratowanie Jou? Naprawdę? Z trudem powstrzymał głośny śmiech. Skończyło się jedynie na usilnie powstrzymywanym skurczu mięśni twarzy, które po prostu uformowały uśmieszek na twarzy. Wymalowany niczym klauny w cyrku. Nie ma co fajni ludzie. Chętnie by poznał tego osobnika bliżej bo naprawdę jego opowieści mogły stanowić niesamowitą rozrywkę. Swoją drogą ciekawiło go czy ktoś z tu obecnych kupuje te historie.
W końcu rozpoczęła się przemowa. Szczerze powiedziawszy spodziewał się czegoś więcej. Może jakiegoś zagrzania ludzi do walki czy coś w tym rodzaju? Nie było jednak żadnej mowy motywującej. Zamiast tego proste przedstawienie gdzie, kto ma się udać. Jak będzie to przebiegać i tyle. Same nudy, chyba już wolał słuchać wymyślonych historii przez ziomka z dużym mieczem. Serio. Może i było to durne, ale z jakiegoś powodu sprawiało niesłychaną radość. Patrzenie jak ktoś robi z siebie idiotę to był typ humoru, który lubił. Czego się dowiedział? Ich zadaniem będzie infiltracja, czyli w sumie to co usłyszał od Pióra w Sogen. Nic nowego. Jedyną ciekawostką było to kto ich poprowadzi. Ktoś z klanu Ranmaru. Nie znał ich zdolności więc mogło być naprawdę dobrze. Może nie zapowiadało się na takie nudy jak z początku zakładał? Kto wie, kto wie. Wtem wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Jakaś dziewczyna z tłumu zaczęła wyjaśniać jak dokładnie działa to Kekkei Genkai. Informacje były naprawdę przepyszne. Przybywając tutaj nigdy nie spodziewałby się, że zdobycie takiej wisienki na torcie może być tak żałośnie proste. Wystarczyło ustawić się jedynie w odpowiednim miejscu. Nie... To za dużo. Po prostu stanął tam gdzie wszyscy i ktoś chlapnął coś takiego. Jak przedstawiały się te informacje? Ano Tsūjitegan bo tak je nazywano pozwalał widzieć dookoła nas, 360 stopni dookoła głowy. Promień podobno nie był duży. Dodatkowo mogli widzieć na dalekie odległości. Możliwe, że gdyby sam nie był posiadaczem specyficznego Dojutsu to mógłby wątpić w prawdziwość tych słów. Jednak Sharingan też pozwalał na rzeczy nie z tej ziemii. Przewidywał tor lotu jakichś obiektów, odczytywał ruchy, a nawet je zapamiętywał. Dodatkowo pozwalał widzieć chakrę i rozpoznawać genjutsu. Już to było dziwne więc możliwe, że istniały i Kekkei Genkai skupiające się na innych elementach. Co sądził o samym chlapaniu czegoś takiego? Była to jakaś idiotka. O takich rzeczach po prostu nie rozpowiada się na prawo i lewo. To co zrobiła później utwierdzało jedynie w tym przekonaniu. Naprawdę o ile coś takiego mogło zostać wybaczone to podejście do lidera będąc nikim (tak założył bo wyłoniła się z tłumu) sprawia że jesteś niczym ktoś z niższej kasty. Nie podchodzi się ot tak do przywódcy i gada o jakichś nieistotnych rzeczach. Czy ona naprawdę myśli, że opóźnią wymarsz bo chce się jej jeść? Jak można być tak głupim. Shinji nie był tego w stanie pojąć, ale wiedział jedno. Trzymanie się blisko niej przynajmniej przed dojściem do starć może się opłacić. Skoro rozpowiadała na prawo i lewo o zdolnościach klanu to kto wie co mogła jeszcze chlapnąć. Taka już była jego natura. Pożądał zarówno wiedzy jak i potęgi do osiągnięcia własnych egoistycznych celów. Wszystko to wiązało się z jeszcze jednym czynnikiem, który był pieniądz rządzący światem. Nieodłączną częścią było jego zdobywanie co także tutaj robił.
W końcu wyruszyli. Tak jak zostało mu polecone przez pióro wyruszył razem z grupą prowadzoną przez Ranmaru. Tym razem nie trzymał się na uboczu. Miał zamiar zagadać do pewnej osoby, którą wyłowił wzrokiem w tłumie. Znajdowała się ona niedaleko innej znacznie bardziej rzucającej w oczy. Wielgachna trumna na plecach serio? No ale to nie ona była jego celem, a Ryuji z rodu Sabaku, którego przypalił Hikari. Nie miał z nim czasu zamienić ani słowa, a w sumie wzbudzał w nim ciekawość. Od niciowca wolał się trzymać z dala. I wtedy stało się to czego się nie spodziewał. Rolę się odwróciły teraz to on był śledzony przez Murai'a z tym, że ten nie bawił się w żadne ukrywanie. Po prostu podszedł i zagadał jakby nigdy nic. Uchiha musiał zweryfikować swoje plany i zamiast podejść do Sabaku postanowił chwilę porozmawiać bo w sumie czemu nie? Jak już podszedł dużym nietaktem było zbycie go zresztą posiadał ciekawe zdolności więc może dało się czegoś więcej dowiedzieć? Maska strzelająca ogniem z pleców, wyjęcie bijącego serca jakby nigdy nic. Trudno było odmówić wzbudzania wrodzonej ciekawości, która niczym niedźwiedź podczas zimy czekała uśpiona by wyruszyć na łowy.
- No kto by pomyślał, że się jeszcze spotkamy.
Wyraźnie wyczuwalna była ta lekka, subtelna nutka ironii w głosie.
W sumie przedstawialiśmy się sobie? Bo nie pamiętam. W drodze formalności tak na wszelki wypadek. Jestem Shinji, nazwisko znasz lepiej nie rozpowiadać dookoła o swoich umiejętnościach jak ta w tłumie.
Wyciągnął otwartą prawą dłoń wyraźnie oczekując podania. Nieco dziwnie by było gdyby go nie uświadczył. Cała ta rozmowa była dziwna rozmówca nawet na niego nie patrzył tak jakby miał go w dupie, ale tak być nie mogło bo by nawet nie podszedł. A może go sprawdzał bo zorientował się, że go śledził? Cholera mogło być bardzo źle. Trzeba było jakoś z tego wybrnąć.
- Słuchaj, pewnie zauważyłeś, że cię śledziłem. Nic osobistego, ani formalnego. Po prostu drogą dedukcji uznałem, że znasz się na temacie i wiesz gdzie się udać. Nie miałem czasu zrobić odpowiedniego rozeznania i trochę przybyłem tu na złamanie karku. Taki bagaż doświadczeń, wiedza i co istotnego pieniądze. Bo przecież one rządzą światem. No i mam tu w sumie pewne interesy. A ciebie co tu sprowadza o ile to nie jakaś tajemnica?
Sam się dziwił swoją nawijką, ale jak chciał to potrafił rzucać słowami niczym karabin maszynowy. Może to i dobrze? Dzięki temu relacje międzyludzkie były dla niego czymś naturalnym. Ba, zachowanie w stylu szpiega była czymś nienaturalnym. Kochał interakcje międzyludzkie. Subtelnie utkana pajęcza sieć przypominająca bardziej labirynt w którym trzeba było lawirować tak by nie trafić na minę. To wszystko czyniło to czymś naprawdę wyjątkowym. I za to to kochał.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Wyprawa statkiem wcale nie należała do łatwych. Bynajmniej dla Ayako. Nieprawdopodobnie rzadko płynęła takimi wielkimi jak góry okrętami. Na dodatek zauważyła, że im dłużej nim podróżowała, tym jej się robiło coraz bardziej niedobrze. W jej żołądku wszystko podskakiwało. Ayako nie wiedziała czy to choroba morska, czy coś innego. Najprawdopodobniej był to skutek biegania z pełnym żołądkiem. W końcu zanim wyruszyła musiała coś zjeść, prawda? Następnie jeszcze musiała zdążyć na miejsce, bo inaczej walka by ją ominęła. Dziewczyna postanowiła, że jakoś musi zapomnieć o bólu, który ją cały czas męczy. Tylko jak? Najprościej po prostu zacząć myśleć o czymś innym. Wtedy Ayako się nasunęło kolejne pytanie. O czym? Nie umiała się aktualnie skupić na innych rzeczach poza wojną. Dobrym więc pomysłem byłoby wymyślenie jakiejś taktyki. Tylko cały przeszkadzały jej te strasznie głośne bębny. Tak strasznie hałasowały, że nie dało się o niczym myśleć. Ayako spojrzała na statek z którego wydobywały się te dźwięki i ujrzała ludzi, którzy się... zabawiają. Dziewczyna była przez to strasznie wkurzona.
- Jak oni mogą się tak zabawiać kiedy zaraz nadejdzie krwawa rzeź! Dodatkowo przez to nie mogę się na niczym skupić! Czy naprawdę jesteśmy, aż tak silni, aby tak po prostu se przyjechać na wyspę z dudniącymi bębnami? Nawet jeśli mamy liczne wojska, ten cały ród Yuki musi mieć jakiś plan, aby nasze wojska zniszczyć. Zresztą zbyt wielka pewność siebie prowadzi do zguby. No, ale cóż, ja z tym nic nie mogę zrobić.
To były właśnie słowa, które Ayako wymamrotała sobie pod nosem. Jednak można je było jeszcze dosłyszeć. Nie była wo gule zadowolona z tej całej podróży. Z powodu braku jakiegokolwiek zajęcia, dziewczyna zaczęła się rozglądać po statku. Mogła zobaczyć stoły wraz z krzesłami. Na nich siedzieli ludzie i prawdopodobnie grali w jakieś hazardowe gry. Oni również nie czuli potrzeby bycia cicho. Cały czas gadali i śmiali się z niczego, zupełnie jakby ta cała podróż była zwykłą zabawą. Ayako była w stu procentach pewna, że tymi ludźmi byli członkowie jej rodu. Można było tak wywnioskować po charakterystycznych rekinich zębach. Przy burcie także stali ludzie... tylko o wiele spokojniejsi. Po ich minach było widać, że się trochę bardziej przejmowali wojną. Dodatkowo w rękach trzymali jakieś dziwne, żółte trąbki. No, ale cóż, dziewczyna nie znała innych rodów mieszkających w Kantai. Nie mogła na pewno znaleźć jednego z nich. Tych dziwnych człeko-ryb. Oczywiście na statku kilku z nich było, ale nie tak dużo jak widziała przed wypłynięciem. Następnie dziewczyna podeszłą do burty, aby zobaczyć jak już są blisko tejże wyspy. Wtem na wodzie zauważyła jakieś dziwne łuskowate kółka.
- Co to jest?
Zadała sobie właśnie takie pytanie dziewczyna. Kiedy się bliżej przyjrzała, zrozumiała, że są to... głowy. I to tych człeko-ryb. najwidoczniej są one przystosowane do środowiska lądowego jak i wodnego. Przynajmniej teraz już coś wiedziała o swoich sojusznikach. Jednak cały czas ją dręczyło to, że jej wiedza na temat wrogów jest znikoma. W końcu nie mogła wytrzymać i podeszła do białowłosej dziewczyny i tej ryby stojącej niedaleko niej.
- Ekhm.. Wiecie może coś na temat naszych wrogów? Czym się posługują, jak się poruszają, lub cokolwiek? Potrzebuję tych informacji, żeby generalnie coś o nich wiedzieć.
Ayako miała nadzieje, że coś o nich wiedzą. Dodatkowo nie wiedziała czy ją usłyszeli, ponieważ jej wypowiedzi towarzyszyły dudniące bębny. Normalnie nie mogła już z nimi wytrzymać. Przez nie nawet sama nie wiedziała co myśli. W końcu po długim czasie statek dopłynął. Teraz można było już wyjść i przestać myśleć o tych beznadziejnych bębnach. Ayako się przeciągnęła i wyszła z tego durnego okrętu. W głowie mówiła sobie Nareszcie! Ludzie, oraz ci człeko-ryby zaczęli się rozpakowywać. Kiedy już wszystko było gotowe dziewczyna wyszła na ląd. Z dala dało się usłyszeć krzyki, o tym jak kto ma się ustawić. Ayako obróciła głowę w stronę odgłosów i ujrzała kolejną rybę. Było ich niezmiernie dużo. A temu tutaj ewidentnie się spieszyło. Dziewczyna przeszła na swoją stronę. Tam gdzie ona poszła również wcześniej wspomniana dwójka.
- Na szczęście!
Powiedziała dziewczyna. Jednak tym razem na tyle cicho, aby nikt nie usłyszał. Obok niej znajdowała się inna dziewczyna, która się strasznie wyróżniała. Miała inny ubiór, cerę, włosy... właściwie wszystko! Najwyraźniej nie pochodziła stąd. Ayako zaczęła się zastanawiać jakie są jej umiejętności, oraz co potrafi. Nagle Ayako poczuła zimny powiew wiatru. Jednak cóż się dziwić, była na wyspie pokrytej lodem. Mimo tego i tak było całkiem ciepło. Aczkolwiek tak czy siak w nocy może być o wiele zimniej. Na szczęście Ayako miała ze sobą swój płaszcz, który chronił ją przed zimnem. Chociaż trochę. Dziewczyna zaczęła się trochę stresować, ponieważ zaraz ma nadejść wojna. Zaczęła więc sobie wymyślać jakiś plan na podstawie informacji, które otrzymała. Jeśli jednak ich nie dostała, to i tak zaczęła sobie coś w głowie kombinować.
- Jak oni mogą się tak zabawiać kiedy zaraz nadejdzie krwawa rzeź! Dodatkowo przez to nie mogę się na niczym skupić! Czy naprawdę jesteśmy, aż tak silni, aby tak po prostu se przyjechać na wyspę z dudniącymi bębnami? Nawet jeśli mamy liczne wojska, ten cały ród Yuki musi mieć jakiś plan, aby nasze wojska zniszczyć. Zresztą zbyt wielka pewność siebie prowadzi do zguby. No, ale cóż, ja z tym nic nie mogę zrobić.
To były właśnie słowa, które Ayako wymamrotała sobie pod nosem. Jednak można je było jeszcze dosłyszeć. Nie była wo gule zadowolona z tej całej podróży. Z powodu braku jakiegokolwiek zajęcia, dziewczyna zaczęła się rozglądać po statku. Mogła zobaczyć stoły wraz z krzesłami. Na nich siedzieli ludzie i prawdopodobnie grali w jakieś hazardowe gry. Oni również nie czuli potrzeby bycia cicho. Cały czas gadali i śmiali się z niczego, zupełnie jakby ta cała podróż była zwykłą zabawą. Ayako była w stu procentach pewna, że tymi ludźmi byli członkowie jej rodu. Można było tak wywnioskować po charakterystycznych rekinich zębach. Przy burcie także stali ludzie... tylko o wiele spokojniejsi. Po ich minach było widać, że się trochę bardziej przejmowali wojną. Dodatkowo w rękach trzymali jakieś dziwne, żółte trąbki. No, ale cóż, dziewczyna nie znała innych rodów mieszkających w Kantai. Nie mogła na pewno znaleźć jednego z nich. Tych dziwnych człeko-ryb. Oczywiście na statku kilku z nich było, ale nie tak dużo jak widziała przed wypłynięciem. Następnie dziewczyna podeszłą do burty, aby zobaczyć jak już są blisko tejże wyspy. Wtem na wodzie zauważyła jakieś dziwne łuskowate kółka.
- Co to jest?
Zadała sobie właśnie takie pytanie dziewczyna. Kiedy się bliżej przyjrzała, zrozumiała, że są to... głowy. I to tych człeko-ryb. najwidoczniej są one przystosowane do środowiska lądowego jak i wodnego. Przynajmniej teraz już coś wiedziała o swoich sojusznikach. Jednak cały czas ją dręczyło to, że jej wiedza na temat wrogów jest znikoma. W końcu nie mogła wytrzymać i podeszła do białowłosej dziewczyny i tej ryby stojącej niedaleko niej.
- Ekhm.. Wiecie może coś na temat naszych wrogów? Czym się posługują, jak się poruszają, lub cokolwiek? Potrzebuję tych informacji, żeby generalnie coś o nich wiedzieć.
Ayako miała nadzieje, że coś o nich wiedzą. Dodatkowo nie wiedziała czy ją usłyszeli, ponieważ jej wypowiedzi towarzyszyły dudniące bębny. Normalnie nie mogła już z nimi wytrzymać. Przez nie nawet sama nie wiedziała co myśli. W końcu po długim czasie statek dopłynął. Teraz można było już wyjść i przestać myśleć o tych beznadziejnych bębnach. Ayako się przeciągnęła i wyszła z tego durnego okrętu. W głowie mówiła sobie Nareszcie! Ludzie, oraz ci człeko-ryby zaczęli się rozpakowywać. Kiedy już wszystko było gotowe dziewczyna wyszła na ląd. Z dala dało się usłyszeć krzyki, o tym jak kto ma się ustawić. Ayako obróciła głowę w stronę odgłosów i ujrzała kolejną rybę. Było ich niezmiernie dużo. A temu tutaj ewidentnie się spieszyło. Dziewczyna przeszła na swoją stronę. Tam gdzie ona poszła również wcześniej wspomniana dwójka.
- Na szczęście!
Powiedziała dziewczyna. Jednak tym razem na tyle cicho, aby nikt nie usłyszał. Obok niej znajdowała się inna dziewczyna, która się strasznie wyróżniała. Miała inny ubiór, cerę, włosy... właściwie wszystko! Najwyraźniej nie pochodziła stąd. Ayako zaczęła się zastanawiać jakie są jej umiejętności, oraz co potrafi. Nagle Ayako poczuła zimny powiew wiatru. Jednak cóż się dziwić, była na wyspie pokrytej lodem. Mimo tego i tak było całkiem ciepło. Aczkolwiek tak czy siak w nocy może być o wiele zimniej. Na szczęście Ayako miała ze sobą swój płaszcz, który chronił ją przed zimnem. Chociaż trochę. Dziewczyna zaczęła się trochę stresować, ponieważ zaraz ma nadejść wojna. Zaczęła więc sobie wymyślać jakiś plan na podstawie informacji, które otrzymała. Jeśli jednak ich nie dostała, to i tak zaczęła sobie coś w głowie kombinować.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Dobrze byłoby. Nie zamierzam odpaść tak szybko... Poza tym lepiej chyba działamy niekoniecznie na pierwszej linii frontu. powiedziała do chłopaka, a zaraz po tym zaczęła się segregacja i upychanie ich na statki. Już na pokładzie znalazła jakieś spokojne miejsce, z dale od zgiełku wesołków i ich śpiewania. Naprawdę nie miała ochoty na słuchanie tego, kiedy płynęli na wyspę. Nie była doświadczonym shinobi, ba, dopiero rozpoczynali swoją karierę i naprawdę głęboko wierzyła, że to nie jest ich ostatnia walka. Musieli więc być bardzo rozważni w tym co robili. Nie wyglądała, ale rozmyślała ciągle o sytuacji. Myślenie co prawda zostawiono oczywiście bardziej wykwalifikowanym wojakom, ale miała nadzieję, że kiedy zobaczą dwóch gnojków, to nie rzucą ich na pierwszą linię.
Wtem ni z tego ni z owego podeszła do nich dziewczyna o niebieskich włosach. Patrząc na nią dostrzegła zaostrzone zęby, a wygląd potwierdzał fakt, że nie należała do Hoshigakich. Musiała być prawdopodobnie z jej klanu, aczkolwiek nigdy nie miała przyjemności jej poznać. Na oko była w ich wieku. Po jej pytaniu spojrzała na swojego kompana, a potem znów na nią.
Wiemy niestety tyle co każdy przeciętny mieszkaniec Kantai - Yuki posługują się lodem i to raczej samotnicy. uniosła ramiona w znaku niewiedzy. Teraz kiedy tak o to zapytała, to rzeczywiście zaczęła się zastanawiać. Po ich stronie nie byli tylko Hoozuki, ale także klany podległe, a więc czy to możliwe, żeby i Yuki przypodobali sobie jakiś pobratymców? Otrzymawszy odpowiedź niebieskowłosa odeszła do nich, a Seikiego od razu zagadnęła.
Co tak się ślinisz? Nie dla ryby plankton. Założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się w tych trudnych czasach, szydząc z niego jak zawsze. Spodziewała się za chwilę ostrej riposty z jego strony.
Czas mijał, a morze ciągle było duże i odległe. Dopiero po jakimś czasie usłyszała jak ktoś krzyknął o lądzie i dopiero wtedy zauwazyła go. Przykuł jej całkowitą uwagę i praktycznie już w ogóle nie zwracała uwagi na resztę tłumu na statku. Podeszła do burty i oparła się, wpatrując w ich cel. Kiedy spojrzała w dół, dostrzegła chmarę rybopodobnych koleżków Seikiego. Musiała przyznać, że armia jaką zebrał Zangetsu-san była naprawdę imponująca. Swoją mową z pewnością zachęcił sporą ilość ludzi, gdyż umiał sprytnie operować głosem oraz miał nieodpartą charyzmę, przez co wiedział dokładnie co powiedzieć, żeby zadziałało. Po przedstawieniu sytuacji przez ich znajomego przed wyruszeniem z wyspy cała sprawa nabierała nieco innych kolorów, jednak nie zamierzała porzucić swoich.
Rozładowali się na ląd i od razu zaczęto formować szyk - szli ramię w ramię z piratami, co średnio jej się podobało, zważywszy na ostatnie wydarzenia i misje, na których piraci powodowali same kłopoty. Trzymała się blisko Seikiego, żeby przypadkiem ich nie rozdzielili, ustawili się po odpowiedniej stronie jak wykrzykiwał lider Hoshigakich w jednej z podgrup. Wiedziała, że ramię w ramię ze swoim kompanem mogła bez przeszkód walczyć i bronić swoich wartości. Krew zaczynała jej już się podgrzewać i zaczęła skakać z jednej nogi na drugą, przechylając głowę to do lewego to do prawego barka.
Może to głupie, ale zaczynam się denerwować i ekscytować jednocześnie. Ludzie wokół niej już tak jak ona zaczynali czuć poddenerwowanie i ekscytację nadchodzącą bitwą, a co za tym szło, chwałą lub wielką porażką po wyniku tej walki. Zacisnęła pięści i spojrzała znów na Seikiego. Nie umiała dobrze przekazać swoich myśli. Nie chciała stracić przyjaciela, ale była zbyt dumna, żeby mu to powiedzieć bezpośrednio. Poza tym było to zbyt zawstydzające. Tylko nie daj się zabić. Damy sobie radę. Mogła mu się wydawać dziwna, niedorzeczna czy dziecinna, mówiąc takie rzeczy, ale bała się, że już nie będzie miała okazji mu tego powiedzieć po tylu wspólnych misjach i przygodach.
Wtem ni z tego ni z owego podeszła do nich dziewczyna o niebieskich włosach. Patrząc na nią dostrzegła zaostrzone zęby, a wygląd potwierdzał fakt, że nie należała do Hoshigakich. Musiała być prawdopodobnie z jej klanu, aczkolwiek nigdy nie miała przyjemności jej poznać. Na oko była w ich wieku. Po jej pytaniu spojrzała na swojego kompana, a potem znów na nią.
Wiemy niestety tyle co każdy przeciętny mieszkaniec Kantai - Yuki posługują się lodem i to raczej samotnicy. uniosła ramiona w znaku niewiedzy. Teraz kiedy tak o to zapytała, to rzeczywiście zaczęła się zastanawiać. Po ich stronie nie byli tylko Hoozuki, ale także klany podległe, a więc czy to możliwe, żeby i Yuki przypodobali sobie jakiś pobratymców? Otrzymawszy odpowiedź niebieskowłosa odeszła do nich, a Seikiego od razu zagadnęła.
Co tak się ślinisz? Nie dla ryby plankton. Założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się w tych trudnych czasach, szydząc z niego jak zawsze. Spodziewała się za chwilę ostrej riposty z jego strony.
Czas mijał, a morze ciągle było duże i odległe. Dopiero po jakimś czasie usłyszała jak ktoś krzyknął o lądzie i dopiero wtedy zauwazyła go. Przykuł jej całkowitą uwagę i praktycznie już w ogóle nie zwracała uwagi na resztę tłumu na statku. Podeszła do burty i oparła się, wpatrując w ich cel. Kiedy spojrzała w dół, dostrzegła chmarę rybopodobnych koleżków Seikiego. Musiała przyznać, że armia jaką zebrał Zangetsu-san była naprawdę imponująca. Swoją mową z pewnością zachęcił sporą ilość ludzi, gdyż umiał sprytnie operować głosem oraz miał nieodpartą charyzmę, przez co wiedział dokładnie co powiedzieć, żeby zadziałało. Po przedstawieniu sytuacji przez ich znajomego przed wyruszeniem z wyspy cała sprawa nabierała nieco innych kolorów, jednak nie zamierzała porzucić swoich.
Rozładowali się na ląd i od razu zaczęto formować szyk - szli ramię w ramię z piratami, co średnio jej się podobało, zważywszy na ostatnie wydarzenia i misje, na których piraci powodowali same kłopoty. Trzymała się blisko Seikiego, żeby przypadkiem ich nie rozdzielili, ustawili się po odpowiedniej stronie jak wykrzykiwał lider Hoshigakich w jednej z podgrup. Wiedziała, że ramię w ramię ze swoim kompanem mogła bez przeszkód walczyć i bronić swoich wartości. Krew zaczynała jej już się podgrzewać i zaczęła skakać z jednej nogi na drugą, przechylając głowę to do lewego to do prawego barka.
Może to głupie, ale zaczynam się denerwować i ekscytować jednocześnie. Ludzie wokół niej już tak jak ona zaczynali czuć poddenerwowanie i ekscytację nadchodzącą bitwą, a co za tym szło, chwałą lub wielką porażką po wyniku tej walki. Zacisnęła pięści i spojrzała znów na Seikiego. Nie umiała dobrze przekazać swoich myśli. Nie chciała stracić przyjaciela, ale była zbyt dumna, żeby mu to powiedzieć bezpośrednio. Poza tym było to zbyt zawstydzające. Tylko nie daj się zabić. Damy sobie radę. Mogła mu się wydawać dziwna, niedorzeczna czy dziecinna, mówiąc takie rzeczy, ale bała się, że już nie będzie miała okazji mu tego powiedzieć po tylu wspólnych misjach i przygodach.
0 x
Re: [Event] Wielka wojna
Całe zamieszanie jakie panowało na lądzie już po zejściu ze statków lekko mnie przerastało, jednak starałem się tego nie okazywać. Nie mogąc samodzielnie odnaleźć się w tłumie zupełnie obcych osób, z których zapewne większość zginie wyłapałem ledwie kilka przyjaźnie wyglądających twarzy, których byłoby dobrze się trzymać. Jedną z nich była niebieskowłosa dziewczyna, która zadała mi i Saice dość ważne pytanie, na które niestety nie znaliśmy dobrej odpowiedzi. To właśnie wzbudziło we mnie jeszcze większy niepokój.
Posługują się lodem... to nie wróży dla nas zbyt dobrze. Byłoby dobrze wiedzieć w jakim stopniu panują nad lodem i czy nie będą czasem zamieniać waszych wodnych ciał w kostki lodu na odległość. - powiedziałem do Saiki oraz stojącej jeszcze obok dziewczyny.
W razie czego pomszczę cię, a potem użyję do ochłodzenia drinka zwycięstwa. - dodałem z zaciśniętą pięścią, patrząc na Saikę.
Nagłe rozkazy podzielenia się na jakieś grupy, znowu zaprowadziły mętlik w mojej głowie.
Piraci?! Gdzie?! - zawołałem przestraszony. Doświadczenie w walce z piratami wzięło górę przez co niestety wygłupiłem się przed wszystkimi zebranymi wokół ludźmi.
Widząc że chodzi o nasze grupy, spuściłem wzrok i pokornie ruszyłem za Saiką, która lepiej wiedziała gdzie należy stanąć.
Damy radę, ale pamiętaj żebyśmy trzymali się blisko. I wcale się nie ślinię... tylko podziwiam. - odpowiedziałem patrząc na niebieskowłosą dziewczynę, której kształty oraz słodka twarzyczka po prostu przyciągały wzrok każdego młodzieńca. Wiedziałem wprawdzie, że Hoshigaki może liczyć na miłość tylko panny ze swojego szczepu, ale kto zabroni popatrzeć, prawda?
Idąc w tłumie zebranym wokół nas, obserwowałem twarze zebranych wokół osób. Chciałem ocenić nastroje panujące w szeregach armii Hozukich, bo zapewne nie wszyscy byli tak optymistycznie nastawieni do tej walki. Każdy zapewne chciał wygrać, wypełnić słowa Zangetsu i przyczynić się do zdobycia nowych terenów, nowych wpływów, sławy i pieniędzy, ale w każdej głowie zapewne świeciła również taka mała żaróweczka ostrzegawcza, która przypominała o tym, że to jest właśnie walka na śmierć i życie. Nie każdy zazna glorii i chwały, wielu poświęci swoje życie, aby inni mogli doświadczyć zwycięstwa... lub klęski.
Nieco zdenerwowany i pełen niepewności kroczyłem równym krokiem za swoją grupą, licząc na to, że może jakimś cudem nagle zostanie ogłoszona kapitulacja Yukich, a my będziemy mogli ze spokojem ducha wrócić do domów.
Posługują się lodem... to nie wróży dla nas zbyt dobrze. Byłoby dobrze wiedzieć w jakim stopniu panują nad lodem i czy nie będą czasem zamieniać waszych wodnych ciał w kostki lodu na odległość. - powiedziałem do Saiki oraz stojącej jeszcze obok dziewczyny.
W razie czego pomszczę cię, a potem użyję do ochłodzenia drinka zwycięstwa. - dodałem z zaciśniętą pięścią, patrząc na Saikę.
Nagłe rozkazy podzielenia się na jakieś grupy, znowu zaprowadziły mętlik w mojej głowie.
Piraci?! Gdzie?! - zawołałem przestraszony. Doświadczenie w walce z piratami wzięło górę przez co niestety wygłupiłem się przed wszystkimi zebranymi wokół ludźmi.
Widząc że chodzi o nasze grupy, spuściłem wzrok i pokornie ruszyłem za Saiką, która lepiej wiedziała gdzie należy stanąć.
Damy radę, ale pamiętaj żebyśmy trzymali się blisko. I wcale się nie ślinię... tylko podziwiam. - odpowiedziałem patrząc na niebieskowłosą dziewczynę, której kształty oraz słodka twarzyczka po prostu przyciągały wzrok każdego młodzieńca. Wiedziałem wprawdzie, że Hoshigaki może liczyć na miłość tylko panny ze swojego szczepu, ale kto zabroni popatrzeć, prawda?
Idąc w tłumie zebranym wokół nas, obserwowałem twarze zebranych wokół osób. Chciałem ocenić nastroje panujące w szeregach armii Hozukich, bo zapewne nie wszyscy byli tak optymistycznie nastawieni do tej walki. Każdy zapewne chciał wygrać, wypełnić słowa Zangetsu i przyczynić się do zdobycia nowych terenów, nowych wpływów, sławy i pieniędzy, ale w każdej głowie zapewne świeciła również taka mała żaróweczka ostrzegawcza, która przypominała o tym, że to jest właśnie walka na śmierć i życie. Nie każdy zazna glorii i chwały, wielu poświęci swoje życie, aby inni mogli doświadczyć zwycięstwa... lub klęski.
Nieco zdenerwowany i pełen niepewności kroczyłem równym krokiem za swoją grupą, licząc na to, że może jakimś cudem nagle zostanie ogłoszona kapitulacja Yukich, a my będziemy mogli ze spokojem ducha wrócić do domów.
0 x
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: [Event] Wielka wojna
- Doglądnąwszy się sytuacji, białowłosy poprawił swój kruczo-czarny płaszcz, który odziewał jego osobę. Było w nim znacznie cieplej aniżeli swego czasu, gdy go nie posiadał. Aktualna temperatura mogła być bardzo uciążliwa dla każdego z zebranych – chociaż.. Pewnie mieszkańcy tychże terenów nie mają z tym żadnego problemu. Nie zważając jednak na przeciwności, białowłosy ruszył swoją drogą, szukając osoby odpowiedzialnej za zbiórkę najemników, którzy mieli pomóc rodom w tejże walce – bądź wyznaczyć im całkowicie zróżnicowane zadania. Kyu, rozglądając się za ludźmi, którzy mogą go pokierować, w końcu odnalazł pewną osobę, która udzieliła mu niezbędnych informacji, przez co miał okazję nie zabłądzić i dotrzeć do Tamotsu, który miałby imponować wyglądałem. Jednak nie tylko prezencja się liczy, jego umiejętności również zostaną zbadane, jednak nie w owej chwili.
Nim jednak do tego doszło, w trakcie przeprawy wąskimi uliczkami, nieco zamyślony Shiroyasha, przepychał się by dotrzeć do zbiórki, która miała zostać zorganizowana gdzieś w wiosce, której liderem był wyżej wymieniony Tamotsu. Jednak do tego, póki co nie doszło, ponieważ sam białowłosy szermierz z Sogen spotkał na przejściu opór jakiegoś blondynka z gurdą na plecach. Widział już taką, gdy podczas walki z Mizuno posiadał ją jeden z jego towarzyszów broni – o ile dobrze pamiętał, nazywał się on Ichirou. Spoglądając na niego, zdecydował się na dialog:
- Witaj.. Czy Ty też się zgubiłeś? Szukam miejsca zbiórki dla najemników, biorących udział w tym starciu. Zostałem tędy pokierowany by odnaleźć Tamotsu, jednak.. Przy okazji.. Przypominasz mi kogoś z dawnych lat.. – rzucił zainteresowany w stronę blondwłosego chłopaka. Mimo, że był to teren, na którym potencjalnie miał czuć się bezpiecznie, Kyu szykował się do wszelkiej obrony koniecznej, gdyby był to jakiś szpieg, który planował dezercję już w środku wioski. Nie zamierzał podejmować rozmowy, a pierw bronić się unikami.
Jeżeli jednak, nie do szło do tego typu scen, po prostu po rozmowie mija chłopaka, w końcu docierając do miejsca docelowego, gdzie miał zostać wyznaczony do jakiejś grupy, z którą przeszedłby dalej i kontynuował swoje zadanie, przydzielone przez Shinrei-kan. Miał nadzieję zdążyć i wybrać się w drogę..
Ukryty tekst
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości