Tutaj trafiają wszystkie przedawnione wątki, które nie są już potrzebne, ale mogą się kiedyś do czegoś przydać. Znajdziesz tu dawne misje, przedmioty, techniki i karty postaci, które zostały odrzucone bądź zginęły one w fabule.
Szaleństwo, tyle opanowanych technik w tak krótkim czasie. Naprawdę zdumiewające, jak na takiego lenia, jakim jawił się większości mieszkańców Hyuo. Niestety, pozory mylą. Przynajmniej czasem. A co zamierzał zrobić Kamiru teraz, po opanowaniu prostego, przyczajonego ale zabójczego jutsu? Nauczenie się techniki zabijającej szybko i w ilościach hurtowych! Zachowanie równowagi także w procesie edukacji jest niezmiernie ważne. Tak więc wybór padł na kolejne klanowe jutsu. Nie można ukryć, że techniki hyotonu były bez wątpienia specjalizacją młodzieńca. Tylko jak je wykorzysta w przyszłości? Na chwałę rodu? Zniszczenie świata, zaprowadzenie na nim wieczystej zimy? Któż wie, co kryło się w tej zamaskowanej głowie. Najpewniej troska o Hane i planowanie zbliżającej się wycieczko-wyprawy. Skupianie się na teraźniejszości zawsze wychodziło najlepiej. Technika nie należała do najtrudniejszych, zwykła kontrola lodu. A na tym się Szarooki znał bardzo dobrze. Używany w każdej walce, wymyślanie nowych zastosowań dla potęgi więzów krwi Yuki... Początki nie były łatwe, ale tym razem nie musiał rwać sobie włosów z głowy z niezrozumienia działania jutsu. A najpierw musiały zdjąć kaptur i maskę, stara czasu i tyle. Kolce powstawał szybko, jak wszystkie zimne dzieła. Tylko ich siła nie była zadowalająca. Jeszcze nie. Kolejne próby przynosiły coraz lepsze rezultaty, obszar był większy, twory przebijały się nawet przez drzewa... Naprawdę zabójcza sprawa. Czy przez to stał się zabójcą? Zabijał. Kiedy musiał. A ta nauka pozwali mu zabijać jeszcze lepiej. To pozwoli mu przeżyć. A dzięki temu najpewniej dłużej pożyje Yuu. Choć dziwna chęć Kałuży do usamodzielnienia się była dość zaskakująca. Czy naprawdę próbował dorosnąć, przestać ciążyć swemu bratu? Możliwe. Zamaskowany nie miał czasu na rozważanie takich dylematów, starając się skupić na jednej rzeczy. Idealnemu opanowaniu jutsu. Tylko tyle i aż tyle. I nawet mu się to udało. Nie pozostało nic innego, jak odpocząć pośród zimnych kolców siekących las.
Czy Zamaskowany nie padnie w tym miejscu z wyczerpania? Ile technik można opanować w tak krótkim czasie? Jak najwięcej! Zapał i motywacja Kamiru była gigantyczna. Szkoda tylko, że nie okazywał tego na zewnątrz, nadal utrzymując swoje ślimacze, żółwie tempo w poruszaniu się. I ta niedbałość przy każdym kroku. Huh, trzeba być wrodzonym geniuszem lenistwa. Albo bardzo dobrym aktorem. Kim jest Szarooki? Może cały jego wizerunek budowany z nabożną czcią i staraniem godnym największego geniusza jest zwykłą maską? Maską, pod którą kryje się prawdziwy on. Któż wie. Hana może by wiedziała. Yuu, gdyby dorósł do pewnych spraw. Ale reszta? Rodzice... Tak, oni potrafili go przejrzeć. Ale teraz, po tylu latach w Ryuzaku? W ich głowach najpewniej powstał fałszywy, wyidealizowany obraz pierworodnego syna. Nie żeby Czarnowłosy miał teraz czas i chęci do zastanawia się nad zagadką, jaką stał się przez ostatnie lata. Nie tęsknił za domem, nie pozwalał dopuścić do siebie takich myśli. Zamiast tego skupił się całkowicie na treningu, na tym, by opanować kolejne jutsu. Musiał. Musiał stać się silniejszy, jeśli chciał wrócić na Hyuo. Tylko kiedy to nastąpi? Wtedy, kiedy będzie gotów. Niezła motywacja, ne? Dla chłopaka wystarczała, by tracić energię i czas. Po raz kolejny chodziło o technikę Hyotonu, ulubionego elementu zimnego drania. Nie potrafił wyobrazić sobie broni lepszej niż lód. Szybki, ostry... Co prawda niezbyt wytrzymały w porównaniu do kryształów jakimi władał Shizuo, ale jednak. Tak, uwolnienie kryształu jest równie ciekawym elementem, ale nastawionym na inny aspekt kontroli. No i nie miał tej zimnej finezji, mroźnych wzorów malowanych na powierzchni zamrożonej wody. To justu miało nadrobić największą wadę potęgi Yukich, czyli wytrzymałość. Błyskawiczne wytworzenie kopuły zdolnej do obrony przed notkami wybuchowymi. Brzmi naprawdę dobrze, czyż nie? Nauka nie mogła być trudna, po prostu nadanie lodowi innej formy i skupienie się na stworzeniu jak najwytrzymalszej konstrukcji. Zero problemów, ne? Ne. Problemy mnożyły się niczym syfilis w wojsku z burdel wozem. Wszystko wychodziło idealnie. Kopuła kształtowała się w czasie krótszym od mrugnięcia, nie rozpadała się po chwili... Ale po dwóch już tak. Dlaczego wierny i dobry na wszystko element nagle odmówił współpracy? Przecież Bóg wygnany tworzył już rzeczy trudniejsze od tego. Nie wspominając już o poborze chakry. Jedno jutsu, jedna, krótka defensywa a człowiek czuje się jak po maratonie. Później będzie musiał popracować nad kontrolą swego niebieskiego paliwa, bo w dłuższej potyczce po prostu padnie z wyczerpania i tyle. Eh. Kolejne próby, oddalone od siebie przynajmniej godziną odpoczynku, dawały coraz lepsze rezultaty. Wystarczyło uprzeć się, że technika ma działać i zadziała. Ciężka praca, wyczerpanie, białe i czerwone plamki latające przed oczami... Ale w końcu udało się wytworzyć lodową kopułę, na której zatrzymało się nawet tanto wzmocnione hien. Przynajmniej na chwilę. Dla perfekcjonizmu stworzył jeszcze jedną kopułę. I rzeczywiście, wyszło perfekcyjnie. Szkoda tylko, że nogi odmówiły posłuszeństwa i Zamaskowany musiał odpocząć pod własnym tworem. Dopiero po dłuższej chwili zdołał wstać i jakoś powlec się przed siebie. Zjeść cokolwiek, co znajdzie w kuchni. Nie licząc Yuu, bo woda nie jest kaloryczna.
W końcu nastał czas by Kamiru poprawił swoje umiejętności związane z chakrą. Już teraz potrafił co nieco, jeśli chodzi o manipulację tą niebieską energią, jednak nadal nie był to poziom zadowalający Szarookiego. Ambitny chłopak, nie ma co. Podczas ostatnich trenigów zrozumiał, że bez wysokiej kontroli chakry nie zdziała wiele. Jedna potężniejsza technika i po nim, bo praktycznie nie ma chakry. Jasne, trzeba uważać z używaniem swoich asów, ale jednak... Stać go było na więcej. Nie zwlekając dłużej zabrał się do treningu. Na jego miejsce wybrał sam środek strumienia. Wody może nie było dużo, ale życiodajnej cieczy wystarczyło, by używać najprostszego ninjutsu od utrzymywania się na jej powierzchni. Ten mały czynnik, jakim było dbanie o odpowiedni przepływ energii do stóp, by nie wpaść do wody po łydki, był pierwszym elementem ćwiczenia. Skupienie, kontrola swego oddechu i cyrkulacji energii. Dopiero gdy był pewien, że wszystko jest przygotowane, zaczął składać kolejne pieczęcie. Nie miał zamiaru szastać technikami, wystarczyło mu używanie najprostszych, a zarazem najtańszych w kosztach. Im większe skupienie i kontrola nad płynącą w ciele Zamaskowanego energią, tym mniej chakry pobierały jutsu. Salwa lodowych jaskółek? Żaden problem. Podmuch wiatru odpychający wszystko od siebie? Da się zrobić. I nawet się nie spocić. Kolejna część była już trudniejsza, w ruch poszły techniki pożerające znacznie więcej chakry. Wilki, proste, ale silne techniki futonu i... No i tyle, większym arsenałem z tego zakresu niestety nie operował. Jednak i tutaj wystarczyło poświęcić więcej czasu i uwagi, by nie tracić tyle energii co wcześniej. Progres pełną gębą. Najtrudniejszy moment zaczynał się właśnie teraz. Hien, lodowe kolce, kopuły i inne wymysły Szarookiego. Jutsu które wcześniej kradły jego chakrę niczym romowie złoto mrówki słodycze. Zmęczenie z poprzednich minut dawało o sobie znać, ale Yuki nadal trwał na wodnej tafli, czując słabość ogarniającą członki. Nie przestawał jednak ćwiczyć, z każdą upływającą minutą przekraczając swoje ograniczenia. Nawet nie zauważył, kiedy powoli zaczął opadać na dno. Nawet wtedy kontynuował trening, jadąc na resztkach siły woli. A potem? Położył się na trawie nie mając siły na nic więcej.
Kamiru - adnotacja dla ciebie (i przy okazji dla pozostałych). Ucząc się nowych technik, powinieneś w poście odsłonić minimum 5 linijek tekstu (nie ważne o czym to będzie, może być nawet wzmianka na temat pogody). Nie chowaj nigdy więcej całej treści postu. Ma to zły wpływ na roty przeglądarek, które odwiedzają forum, a poza tym ciężko odnieść się do zawartości użytkownikom wchodzącym do tematu.
0 x
Jeśli masz ważną sprawę, pytanie lub potrzebujesz pomocy związanej z funkcjonowaniem forum, proszę wyślij do mnie prywatną wiadomość. Z chęcią zapoznam się ze sprawą i rozwieje wszelkie wątpliwości.
Niebo było niebieskie, trawa zaś zielona. Drzewa rosły i kwitły, stary niedźwiedź umierał gdzieś w lesie. Cykl życia i śmierci został zachowany, choć w innej formie, niż spodziewałby się tego Kamiru. A czego się spodziewał? Że nagle pozna wszelkie prawdy wszechświata, stając się wygnańcem oświeconym? To byłoby ciekawsze, znacznie ciekawsze niż te wszystkie treningi, praca od świtu do zmierzchu i jeszcze trochę. Eh... Cała frajda z poprzednich ćwiczeń poszła na marne. No i co z motywacją? Jak miał dalej uczyć się nowych sztuk zabijania? Ano nie mógł. Bezsensu. Dlatego postanowił pouczyć się nowych sztuk drapania po plecach. Lodowymi łapkami. Bezsensu, ne?
W tych słowach kryło się ziarnko prawdy. W końcu jutsu, które tym razem zamierzał opanować, pozwalało mu na poruszanie się z olbrzymią prędkością. Przynajmniej według słów jego dziadka. Kiedy to było? Sześć lat temu? Może więcej. Staruszek opowiadał mu o geniuszach klanu, którzy pstryknięciem palców tworzyli lodowe lustra tam, gdzie chcieli i skakali sobie między nimi, jakby tafla lodu stanowiła bramę do innego świata, albo skrót w tym. Huh. Takiej techniki potrzebował. Nie żeby narzekał na swoją szybkość, która nie była znów tak słaba. Ewentualnie wolna. No, coś w tym rodzaju. Można by skakać po bułki do piekarni bez kolejek. Puf tu, puf tam i z głowy. Znacznie prostsze niż ubieranie się, zamykanie domu, narzekanie na pogodę, meneli i innych takich. Idealne dla leniwych. Mina Szarookiego zrzedła jednak, gdy przeczytał szczegóły dotyczące działania jutsu. Stworzenie tych cudeniek było kosztowne, nawet z jego kontrolą chakry. No cóż, wszystko ma jakieś wady, ne? A gdyby tak wymyślić coś bez wad? Coś tak potężnego, że nawet lustrzana pułapka Yukich wyda się przy tym słaba? Prawdziwy skrót między czasem i przestrzenią? Ale żeby w ogóle myśleć o czymś takim, potrzebował opanować Makyō Hyōshō. Więc... Do dzieła. Stworzenie jednego lustra nie było problemem. Ot, zwykła bryła lodu. Kurwa. Bryła lodu, nie lustro. A może to tak ma wyglądać? Zwykły zimny twór, a nie coś odbijające wszystko w swojej powierzchni. Czy jak tam można wytłumaczyć mechanikę lustra. No, mniejsza. Kilka drobnych poprawek, by całość była cieńsza, bardziej przezroczysta. Jeśli nie może odbijać, to niech chociaż coś przez nią przelatuje. No. Stworzenie drugiego było kwestią sekundy. Może mniej. Szybkość Hyotonu porażała. A teraz... Wejść w lustro? Tak po prostu? Przecież to lód. Ciało stałe. Albo ciekłe, jak robi się cieplej. Dla przekonania się, że jest to czysty debilizm, wyciągnął dłoń i puknął knykciem w taflę. Dziwne. Taka jak zawsze. A gdyby tak uaktywnić chakrę w organizmie? I puścić ją w dłoń? Błękitna otoczka wokół kończyny. Dotknął raz jeszcze. Właściwie to spróbował dotknąć, bo dłoń wpadła do środka, jak w taflę wody. Suchą taflę. Jeszcze dziwniej było w środku, bo... Ciężko to wytłumaczyć. Jakby któryś wymiar przestał istnieć, tak po prostu. Przecież lustro było cienkie, a ramię Kamiru zniknęło już po łokieć, a nadal nie czuł drugiej ściany. Huh. Zrobił nagły krok do przodu, biorąc haust powietrza. I... Widział wszystko przed sobą. Nieco inaczej, jakby zabrudził szkła maski. Widział polanę, drzewa, kołysane wiatrem liście, drugie lustro... Śmierć? Trupia czaszka, brak włosów i ubiór skąpany w mroku. Znalazł drogę do innego wymiaru? Baka. Patrzył na siebie. Przecież w drugim lustrze musiała być jego podobizna. No no, maska naprawdę dobrze pasowała. Dobra, udało mu się wejść, nie zabić i w ogóle. Dziwne, wewnątrz nie było nawet zimno. A teraz skok. Skupienie wzroku na swoim odbiciu i kolejny krok w przód. I ponownie to dziwne uczucie, jakby ktoś przeszedł po grobie Szarookiego. Kiedy znowu otworzył ślepia, nic się nie zmieniło. Nadal wpatrywała się w niego odziana w żelazo śmierć. Tylko... Drzewa były inne. I słońce świeciło pod innym kątem. Niesamowite... Kilka kolejnych skoków upewniło Kamiru w słuszności tego treningu. A potem jak zawsze przyszedł czas na odpoczynek przed następną nauką.
Pogoda się nie zmieniała, nadal będąc miłą i łaskawą dla wszystkich odpoczywających na łonie natury. A przynajmniej tych z normalnymi poglądami. Mniejsza. Jak można łatwo odpocząć? W bardzo prosty sposób. Wystarczy wtopić się w fotel i zająć się książką. No i herbatą, co chyba jest oczywiste. Tak też spędzał czas Kamiru. A właściwie spędzałby, gdyby nie to, że najpierw musiałby rozpalić ogień, zrobić herbatę, wybrać książkę a dopiero potem pogrążyć się w lekturze. Za dużo pracy dla godziny spokoju ciała i ducha. Łatwiej było położyć się gdzieś pod drzewem, zamknąć oczy i zasnąć. Znacznie prostsze, a równie skuteczne by odpocząć. Nawet bardziej. Tak też zrobił Bóg Wygnany, wyprawiając swą duszę do domeny Morfeusza...
A kiedy Zamaskowany w końcu się obudził, wnet do roboty ponownie się... Dobra, narrator nie jest zbyt dobrym wierszokletą. Prawdę mówiąc, nie jest żadnym poetą. Ale Kamiru się zbudził i to chyba było najważniejsze. Co ciekawe, tym razem nie rzucił się natychmiast do treningu. Nieprzytomnym, ukrytym za szkłami wzrokiem obserwował dwa ptaszki siedzące na gałęzi, kilka metrów przed nim. Pokryte piórami istoty ćwierkotały coś do siebie, ciężko zrozumieć co, bo Yuki nie miał daru do rozmawiania ze zwierzętami. Może na świecie istnieją ludzie plotkujący ze zwierzakami. No, to akurat nie było istotne, skoro Czarnowłosy zdołał już oprzytomnieć. Nie pozostało nic innego, niż zabrać się do nauki. Jutsu nie było trudne. Nie w porównaniu do ostatnich osiągnięć ze znikaniem i przeskakiwaniem między lustrami. Nawet nie zauważył kiedy zrobił takie postępy, coraz bardziej oddalając się od innych członków klanu. A z każdym kolejnym dniem oddalał się coraz bardziej. Ciekawe, czy Natsu jest od niego potężniejszy. Walki między sobą nie leżała w naturze shinobi Hyuo, ale kiedyś... Można byłoby sprawdzić swoje zdolności, ne? A o co chodziło w technice, którą wybrał teraz Kamiru? Hyōrō no Jutsu, bo tak brzmiała jego nazwa, polegało na tworzeniu lodowych brył. Bardzo proste, ne? Z małą różnicą w porównaniu do zwykłych tworów, te pozwalały na chwytanie wewnątrz przeciwników. Plum, i złapany w kostce lodu. Proste, szybkie, i całkiem przydatne. Szkoda tylko, że trzeba wycelować i zaplanować wszystko z wyprzedzeniem, inaczej nici z łatwego rozwiązania problemu. Sam trening nie był trudny. Przy ostatnim ciągu nauki i olbrzymiej motywacji... Cóż, łatwizna. Co prawda całość zajęła dłuższą chwilę, konkretnie kilka godzin, ale... Szarooki dał radę usiąść tam gdzie chciał i kiedy chciał, własnych siłach. Całkiem nieźle mu poszło, ne? Kto wie, jaki poziom osiągnie w przyszłości?
Daleka była droga, która doprowadziła Kamiru do tego miejsca. Trzy lata w Ryuzaku, czternaście na Hyuo. Całkiem sporo jego zdaniem. A w porównaniu do dziewięćdziesięcioletniego staruszka? Nie wiedział nic o życiu. No dobra, wiedział, jak je odbierać. I tyle. Nie żeby za tym przepadał. Ale jeśli trzeba... No, mniejsza. Trzeba trenować. Ile można. Dopóki można. A potem wyruszyć w świat, pozwiedzać. Spędził w tym kupieckim mieście wystarczająco wiele czasu. Może Liderka już zaczęła się niepokoić, że jeden shinobi nie dawał do tej pory śladu życia. A może znaku? Nie ważne. Nauczy się jeszcze kilku rzeczy, a potem wyruszy z Yuu... No, gdzieś tam. Na świecie musiały przecież istnieć inne ciekawe miejsca, ne?!
Co takiego czekało na Boga wygnanego w bliskiej przyszłości? Trening. Przynajmniej przez kilka najbliższych godzin. A potem? Potem kolejny trening. A w końcu się to skończy. Musi skończyć. Ale to jutsu różniło się od poprzednich. Ponownie pochodziło z głowy Yukiego, a nie jego rodaków, połączonych z nim niezwykłymi więzami krwi. Może i technika była wytworem jego wyobraźni, ale samo działanie jak i... Narzędzie, należało do kogoś innego. On jedynie potrafił wykorzystać swoje możliwości najlepiej jak potrafił. O co jednak chodziło w tej mowie-trawie? O ostrze pradziadka. Oni, cudownie odzyskane ze zwłok tego głupiego najemnika. Jakim cudem trafiło w jego ręce? Jego dziadek wyrwał ze zwłok pradziadka Kamiru? Cholera wie. Może natknął się gdzieś przypadkiem, nieświadomy tego, jaką potęgę dzierży w dłoni. To już wola innych Bogów, by poznać prawdę, zamgloną historię ostrza. No, wystarczy tego przydługiego wstępu który niczego tak naprawdę nie wyjaśnia. Kami Fubuki Hakai, bo taką nazwę wymyślił dla swojego asa. Zaraz będzie miał całą talię złożoną z asów. I co wtedy? Każdego będzie szkoda poświęcić, bo... Bo może sytuacja jeszcze się pogorszy? Bo nie wystarczy chakry na inne? Tego mu brakowało. Prostych technik. Jasne, było ich kilka. Ale w porównaniu do arsenału potężniejszych jutsu to i tak za mało. Eh. Potem do nich wróci. Nie mógł rozpraszać swoich i tak rozbieganych myśli. Nie teraz. Skupił się na tym, jak powinno wyglądać i jak powinno działać... Podniósł się niechętnie z ziemi, wyciągając lodowy miecz z pochwy. Delikatnie przesunął palcem po ostrzu tak, by się nie skaleczyć. Co chwila tracił energię, nie miał zamiaru głupio tracić krwi. Dla innych wydawałoby się zimne tak, jakby kowal skupił całą zamieć śnieżną Hyuo w jednym miejscu, nadając jej kształt i formę. Stanął w lekkim rozkroku, trzymając ostrze w prawej dłoni, niedbale pochylone ku ziemi. Kolejna zaleta broni była jego wielkość. Żadnych problemów z dźwiganiem, swobodnym operowaniem... Huh. Skupienie. Oddech. Chakra krążącą w ciele, a teraz płynąca poza nie, wchodząca do miecza. Zupełnie jakby miał nadprogramową rękę. Niesamowite. Pradziadek musiał być geniuszem, skoro udało mu się wykuć coś takiego... O ile wraz ze słowem lód można użyć słowa wykuwać. Słowa są zabawne. Kamiru otworzył oczy. I to co zobaczył, było dziwne. Miecz, wcześniej jasnobłękitny, niczym śnieg z głębin lodowca, teraz płonął. Dobra, nie dosłownie. Płonął chakrą. Tyle, że tym razem czarną, nie błękitną, jak to miała w zwyczaju. Dziwne, ne? Na całe szczęście, Zamaskowany nie przestał przelewać energii. Inaczej musiałby zaczynać od nowa, a tego jego organizm nie zniósłby najlepiej. Wszystko trwało jeszcze chwilę. Ile? Nie potrafił określić. Po prostu chwilę. A gdy poczuł, że jest gotów... Jedno proste, poziome cięcie. I ziemia pokryła się warstwą lodu, ostrymi odłamkami i unoszącymi się drobinami. Atak rzeczywiście był potężny, ale wymagał dopracowania. Dwie następne próby musiały wystarczyć, bo chłopak nie potrafił pobierać chakry znikąd. Może kiedyś się to zmieni? O ile w ogóle taka zdolność istnieje. A jeśli nie, to można ją stworzyć.
Słońce chyliło się ku zachodowi, ptaki kończyły swe trele ustępując miejsca nietoperzom i innym nocnym markom. A Kamiru? Ćwiczył dalej, niewybity z tego dziwnego transu w którym znajdował się już... Długo. Ale na szczęście dla wszystkich, czyli Yuusuke i jego braciszka. Wycieczka nie mogła czekać w nieskończoność. Teraz jednak przygotowywał się do nauki jeszcze jednego, może dwóch jutsu. Problem był tym większy, że techniki te dopiero były w fazie testów alpha, czyli głowie Zamaskowanego. A póki co... Czemu by nie poobserwować pierwszych gwiazd? Odległe, zimne i fascynujące ludzkość. Prawie jak cycki. Prawie.
Wracając do poprzednich przemyśleń, o talii asów i braku najprostszych technik. I właśnie podczas odpoczynku do jego głowy przyszło kolejne jutsu, bardzo proste, a dające duże pole do popisu. A w porównaniu do ostatnich cudów z płonącym mroczną chakrą mieczem, tym razem trening nie miał prawa być trudny. Ponownie wystarczyło wytworzyć lód. Tyle, że bardzo małe fragmenty i to tuż pod stopą. Banalne, ne? A potem się odbić i hop! Można prawie "latać" w powietrzu. Prosta sztuczka ale całkiem przydatna w walkach z kimś, kto woli latać niż stąpać po ziemi. I rzeczywiście, nauka nie była wymagająca. Ot, kilka prób i już, wszystko było wiadome. Nie musiał nawet uspokajać oddechu. Jednak wizja kolejnego treningu... Miał już dość.
Noc zapadła nad Ryuzaku. Można powiedzieć, że na całym znanym Kamiru świecie. Możliwe. Chłopak zjadł kolację, zostawiając nawet porcję dla Yuu. Dlaczego? A dlaczego by nie. Kałuża i tak dorwałaby się do jego jedzenia, więc na jedno wychodzi. Nie była może wykwintna, ale sycąca. A to przed treningiem, a potem podróżą, było najważniejsze. Po posiłku Yuki odpoczywał, pogrążony w jakiejś opowieści. A czas płynął, noc pogłębiała się, zajmując już cały nieboskłon. Dopiero wtedy Bóg wygnany przywdział ponownie maskę i ruszył w głąb lasu, szukając odpowiedniego miejsca do czekającego go zadania.
I w końcu dotarliśmy do miejsca, w którym nawet Kamiru zaczął wyrażać pewne wątpliwości przed dalszym treningiem. Zmęczony nieustanną serią, jutsu po jutsu, ubytek chakry po ubytku chakry... Ile może znieść ludzki organizm? Musi mieć swój limit, a Szarooki przekroczył granicę swojej wytrzymałości już jakiś czas temu. Jakim cudem jeszcze stał na nogach? Nie wiedział. Ale przygotowywał się do kolejnego treningu, ostatniej z technik jaką miał zamiar teraz opanować. A było to coś naprawdę potężnego, bijącego na głowę wszystkie inne dotychczas poznane jutsu. Już sam fakt, że został podarowany mu zwój z kilkoma cennymi informacjami na jej temat robi wrażenie. W innych bazował na domysłach, opowiadaniach i własnej wyobraźni. A tutaj... Musiał przeczytać znaki na papierze kilka razy, nie wierząc w to, co widzi. A widział jutsu potężniejsze niż wszystko, co do tej pory widział, robił albo o czym słuchał. Kokuryū Bōfūsetsu, bo tak zwało się jutsu, polegało na wytworzeniu olbrzymiego, utkanego z czarnego lodu smoka. Czyż nie brzmi to epicko?! Czarny smok! I to połączony z użytkownikiem! Co prawda najpierw było trzeba złożyć całkiem sporo pieczęci, jak na jutsu hyotonu, ale coś kosztem czegoś, ne? Jeśli chce się jej użyć trzeba wykorzystać chwilę w stu procentach, inaczej przeciwnik trafi w nas zanim rzeczona bestia raczy się pojawić. Coś jeszcze? A tak, koszta chakry. nie dość, że stworzenie smoka trochę trwa, to jeszcze jego kontrola nie obchodzi się bez dodatkowych ilości energii. Smutne. Skąd Kamiru ma wziąć jej aż tyle, by używać wszystkich technik, jakie ma w arsenale? Ano nie może. Chociaż... Gdzieś na świecie muszą istnieć istoty albo rzeczy potrafiące zaradzić temu problemowi. No, mniejsza, na takie rozważania przyjdzie czas później, po wycieczce. Skoro teoria omówiona, to można przejść do praktyki, ne? Zamaskowany odłożył notatki w bezpieczne miejsce, a sam na cel wybrał jeden z głazów. Poprawka, jeden z ostatnich ocalałych głazów. Kiedy duet wyspiarzy się w końcu stąd wyniesie, w okolicy nie pozostanie chyba żadna formacja skalna. Ad rem. Najpierw skupienie. Było cholernie ważne. No i odpowiednie kierowanie chakrą, inaczej nici z techniki. Dopiero teraz można było skupić się na ataku. Złożenie kilku pieczęci (Ptak → Wąż → Małpa → Koń → Pies) nie było takie trudne, jak mogłoby się zdawać. Niemniej, w obecnym tempie jutsu raczej nie posłuży w zamęcie walki. Choć jako inicjator albo technika ostateczna... Czemu by nie. I co się stało? Nihil. Z dłoni Kamiru wystrzelił co prawda czarny lód, ale przeleciał może z cztery metry i tyle, po zabawie. O kształcie chociażby przypominającym smoczą paszczę nie ma co mówić. Yuki nie poddawał się, musiał opanować jedno z najpotężniejszych klanowych jutsu, musiał pokazać, że jest jednym z najlepszych shinobi Hyuo. Kiedy w końcu zrozumiał naturę problemu i, jego zdaniem, rozwiązał go, powrócił do prób. Kolejne złożenie pieczęci, kolejny wydatek chakry... I znowu efekt niezadowalający młodzieńca. Był smok, był czarny lód, była szybkość... Tylko kontroli brak. No nic, miał przecież całą noc na kolejne próby. Gwiazdy świeciły jasno na bezchmurnym niebie, a dopełniający się księżyc próbował im akompaniować. Zamaskowany osobnik próbował raz po raz zakończyć trening. I w końcu to się stało. Olbrzymi, czarny smok rozwarł paszczę i wystrzelił w niebo. Całe szczęście, że nie ryczał. Jeszcze sprowadziłby kogoś na głowę Kamiru. A wyczerpany chłopak raczej nie miałby sił by prowadzić z tym kimś dysputę.
W końcu nastał świt, symbol nowego życia, nadziei i czego tam jeszcze poeci nie wymyślą. Dla Kamiru był to kres treningów, przynajmniej na chwilę obecną. A dla duetu wyspiarzy? Czas do wyruszenia w podróż. Trochę zajęło zjedzenie śniadania i przygotowania pożywienia na drogę, ale w końcu mogli pójść na wycieczkę. Tylko dokąd najpierw? Tyle ciekawych miejsc na świecie, dżungle, pustynie, góry... Natura mogła poczekać, skoro i tak istniała przed Zamaskowanym. Ale cuda architektury? Kto wie, ile jeszcze postoją. Czytał już o wielkim murze w Sogen, dzielącym świat na dwie części. Dobrze znaną, wypełnioną prowincjami, ludźmi i prawami. Istniała też inna kraina, ta skryta za murem. Co tam się działo? Czy istniało społeczeństwo? Cywilizacja? Szarooki nie wiedział. Jeszcze nie. Może i miał zimne ciało, olbrzymią cierpliwość, ale ciekawość również go pożerała. Zabrali też broń, by potem nie zostać z gołymi rękoma. No i technikami oczywiście. A potem? Rudera została zamknięta. Wcześniej oczywiście sprawdzono... Znaczy, Kamiru sprawdził, bo na Białowłosym nie zawsze warto polegać. Znaczy, warto. Ale czasem można się nieprzyjemnie zdziwić. Dlatego Bóg Wygnany wolał polegać w takich sprawach jak sprawdzenie paleniska na sobie. Gdyby dom spłonął, nie winiłby Kałuży. A przynajmniej by o nie zamroził. W spiżarce zostało trochę jedzenia, coś przecież muszą zjeść gdy wrócą. Ewentualnie Hana nie umrze z głodu, gdy w końcu wróci z misji. Albo z ramion kociaka. Eh... Duet wyruszył w kierunku granic miasta. I tu narrator powinien dodać coś, co wzmocniłoby dramatyczność tej chwili. Na przykład, wyruszyli, ale czy wrócą? Albo coś w tym stylu. Ale Narrator wolał pocieszyć czytelników innym słowem, bardzo prostym. Cycki.
Budynek, który mały Hözuki zwykł nazywać domem, nie był w najlepszym stanie. Większość belek go budujących była już mocno spróchniała, w ścianach pojawiały się dziury, a szyby w oknach były w większości powybijane. Przysypany grubą warstwą śniegu dach wydawał się nie wytrzymywać jego ciężaru i stwarzając ogromne zagrożenie dla każdego, kto ośmieli się zawitać w progi rudery. Gdy tylko mały shinobi dotarł na miejsce i ujrzał domek, w którym niegdyś mieszkali z bratem, szeroko się uśmiechnął. Wiedział, że czeka go sporo pracy, by doprowadzić chałupkę do używalności, ale przecież właśnie po to opuścił Sogen, by wziąć sprawy w swoje ręce. Opatulony kożuszkiem nastolatek ochoczo ruszył ku drzwiom, wszedłszy ujrzał kilka kupek śniegu leżących pod dziurami w dachu w czterech kontach salonu i porozrzucane po całym mieszkaniu butelki, które były jasnym dowodem na to, że rudera miewała dzikich lokatorów pod nieobecność właścicieli. Buło brudno, tak brudno, że na szarym od kurzu stole można było datować każdy pozostawiony na nim ślad. Chłopiec nie przejął się tym co zastał, nie przejąłby się niczym póki nie zastałby spalonych zgliszcz domku, bo póki dziury dało się jakoś zatkać, rozpalić w palenisku i zapewnić sobie ciepełko, dopóty on miał miejsce, gdzie bezpiecznie mógł spędzić noc. Wszedłszy do środka rzucił swój bagaż w przedsionku i od razu zaczął się rozbierać, jednak uświadomiwszy sobie, że temperatura w domu różni się od tej na zewnątrz tylko tym, że w domu nie wiało, ponownie mocno zacisnął na sobie kożuch i nie zdjąwszy butów przeskoczył próg salonu. Przeszedł się po salonie butami przesuwając butelki i zbite szkło, kierował się prosto do swojego pokoju. Pokój Yüsuke był jedynym pokojem, w którego dach był w na tyle dobrym stanie, że w zasadzie nic nie było trzeba z nim robić, na dodatek okno było całe, więc wystarczyło pokoik ogrzać i posprzątać, żeby dało się w nim mieszkać. Niestety nie ostał się w nim ani jeden mebel, w miejscu gdzie kiedyś było łóżko leżała kupka szmat, w której zresztą jakiś żul załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, a po biurku nie było śladu, ale i to nie wystarczyło, by zmyć uśmiech z twarzy albinosa. Wrócił i tylko to się liczyło, wrócił i na razie nigdzie się nie wybierał.
Uprzątnięcie mieszkania zajęło mu trochę czasu. Już pierwszego dnia pobytu w Ryuzaku na podwórku przed domem utworzyła się ogromna sterta śmieci, które młodzieniec sumiennie usuwał ze swojego pola widzenia znosząc właśnie na tę kupę. Wywiezienie tego wielkiego stosu było problematyczne, zwłaszcza, że wszędzie wokół leżał śnieg, więc chłopiec postanowił zostawić go tak do wiosny. Kolejnym krokiem miało być wypełnienie dziur w dachu czymś, co nie pozwoli śniegowi dostawać się do mieszkania. Yuu kupił od pewnego cieśli kilka desek drugiego sortu, które to cieśla i tak zamierzał wyrzucić, do tego odrobinę skóry od garbarza i paczkę gwoździ od kowala, u którego kiedyś pracował. Z wymienionym komponentów zbił całkiem zgrabne „łaty” którymi prowizorycznie pozatykał wszystkie dziury. Wyglądało to oczywiście pokracznie, ale spełniało swoje zadanie. Pozostałymi deskami białowłosy pozabijał wszystkie powybijane okna, bo choćby chciał i tak nie wstawiłby nowych, oraz dziury w ścianach. Kurzem i pajęczynami w salonie maluch się nie przejmował, jedynie pokoje doprowadził do względnego porządku. Wiadomo, w swoim musiał kłaść swoje rzeczy, więc dziwne by było, gdyby jego eleganckie haori miało być wybrudzone kurzem. Sprawa wyglądała inaczej z pokojem Kamiru, chłopiec posprzątał go chyba w nadziei, że pewnego dnia braciszek powróci z muru i ponownie zamieszkają razem. Szczerze powiedziawszy pokój wyglądał o wiele lepiej niż pokój czternastolatka. Było w nim łóżko, biurko, szafa i gdyby nie zabite dechami okno, to w ogóle nie byłoby widać, że Kamiru się wyprowadził. W pokoju Yuu nadal nie było żadnych mebli, za łóżko służyło mu legowisko wyłożone wilczymi skórami, ubrania były porozwieszane na sznurku przymocowanym w dwóch naprzeciwległych kontach pokoju, a jedyne co pokój odróżniało od pokoju banity czy innego leśnego dziwaka był duży miś stojący w centralnie pod oknem.