Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Po co ja przybyłam do Ryuzaku no Taki? Ano przybyłam do Ryuzaku, by spotkać się z moją najlepszą przyjaciółką, której nie widziałam od wieków. W sumie nie traktowałam jej jako przyjaciółki. Ja ją kochałam. Może nie tak mocno jak kochałam Itori-sensei, ale to była moja pierwsza miłość i to płomienne uczucie ciągle we mnie siedziało i podgrzewało ujemną temperaturę panującą w powietrzu wokół mnie. Miałam na sobie mój płaszcz, tak więc w połączeniu z tym co czułam do Iwaru ... nie było mi prawie w ogóle zimno i chociaż mroźny wiatr wiał mi w oczy. Było coś koło południa, może popołudnia. Nie potrafiłam stwierdzić. Próbowałam działać racjonalnie i moje działanie praktycznie takie było. Bardzo racjonalne. Poszukiwania zaczęłam bowiem od dzielnicy mieszkalnej, bo jeśli Iwaru gdzieś mieszkała to pewnie tutaj. Dlaczego kiedyś o tym nie pomyślałam? Pewnie byłam młoda i głupia. Niemniej jednak, serce biło mi jak szalone. Strasznie się stresowałam. Nie widziałam Iwaru od bardzo długiego czasu i chociaż niesamowicie cieszyłam się na to spotkanie, to tak na prawdę nie wiedziałam co Iwaru o mnie sobie przez ten czas myślała. Czy jeszcze mnie lubi? Może mnie znienawidziła zupełnie jak Itori, bowiem ani do niej nie napisałam ani jej nie odwiedziłam? Może myślała, że urwałam z nią kontakt? A może znalazła sobie już kogoś ... dostanie kosza od osoby, którą się kocha i której strach o tym powiedzieć bardzo boli ... dobrze, że miałam Itori i nie musiałam "podrywać" Iwaru. No, ale widok Panny Waneko przy boku innego człowieka, bez względu na to czy tym człowiekiem byłby mężczyzna czy kobieta, bolałby równie mocno. Te i jeszcze wiele, wiele więcej innych myśli krążyło mi po głowie w czasie, gdy szukałam odpowiedniego domu. Ile mi zeszło? Pięć minut? Godzina? Ciężko było stwierdzić. W każdym bądź razie ... na początku czytałam dokładnie wszystkie tabliczki i próbowałam jakoś zapamiętywać drogę, tak by dwa razy nie przeszukiwać tego jednego miejsca. Jednak po jakimś czasie emocje wzięły nade mną górę i przestałam racjonalnie myśleć. Nie czytałam już tabliczek i kręciłam się bez celu między domami i innymi budynkami. Na niektórych posesjach kręcili się ludzie, tak więc postanowiłam ich zapytać. Nie wiedzieli. Nie znali osoby o takim imieniu. Jednakże jakimś cudem udało mi się dotrzeć do miejsca z wozem cyrkowym, który robił za budynek mieszkalny. Śnieg skrzypiał pod moimi butami, a wiatr co jakiś czas powiewał. Ja natomiast parłam na przód. Na przód do celu. Było to może jakieś 15 minut po tym jak Kamioka przybyła w to samo miejsce. Od razu ją zobaczyłam. Strasznie zwracała na siebie uwagę. Oczywiście ... wiele osób, które o tej porze były na zewnątrz zwracały moją uwagę. Chociaż w sumie nie powinni. Pochodziłam z Kantai, a te wyspy do najbardziej tropikalnych miejsc na świecie nie należały. A wracając do czerwonowłosej. Uwagę zwracał głównie jej wygląd. Czerwone włosy kontrastowały z białym śniegiem, a jej dziwne ubranie ... może i było piękne, ale i tak dziwne. Spojrzałam na wóz cyrkowy. Skoro to dzielnica mieszkalna to musiał być formą domu. Bardzo dziwnego domu. Połączyłam te dwa fakty i nagle coś mi zaświtało. Ta kobieta pewnie musi być właścicielką tej posesji. Nie zwróciłam uwagi nawet na tabliczkę. Gdybym to zrobiła pewnie poszłoby mi dużo łatwiej, ale ... byłam w takim stanie, że ...
- Przepraszam ...
Powiedziałam, próbując zwrócić na siebie uwagę tej dziewczyny, bo niewątpliwie wyglądała bardzo młodo. Nie wydzierałam się w żadnym wypadku i tylko gdyby patrzyła na moje usta i umiała czytać z ruchu warg to pewnie by wiedziała co powiedziałam. Mój głos emanował nieśmiałością, chociaż ... tak cicho wypowiedziane słowo zwyczajnie nie mogło dać tego poznać. Stałam jak wryta i wpatrywałam się w poczynania tej osoby. Ogólnie to chciałam krzyczeć. Wydzierać się, prosząc o pomoc w odnalezieniu Iwaru Waneko. Niemniej jednak ... moje ciało, moja psychika ... to wszystko blokowało takie niezdrowe zapędy. Wiedziałam, że kontakt z drugim człowiekiem jest rzeczą bardzo niebezpieczną, a ja byłam jebanym tchórzem i starałam się unikać wszelakiego niebezpieczeństwa.
- Przepraszam ...
Powiedziałam, próbując zwrócić na siebie uwagę tej dziewczyny, bo niewątpliwie wyglądała bardzo młodo. Nie wydzierałam się w żadnym wypadku i tylko gdyby patrzyła na moje usta i umiała czytać z ruchu warg to pewnie by wiedziała co powiedziałam. Mój głos emanował nieśmiałością, chociaż ... tak cicho wypowiedziane słowo zwyczajnie nie mogło dać tego poznać. Stałam jak wryta i wpatrywałam się w poczynania tej osoby. Ogólnie to chciałam krzyczeć. Wydzierać się, prosząc o pomoc w odnalezieniu Iwaru Waneko. Niemniej jednak ... moje ciało, moja psychika ... to wszystko blokowało takie niezdrowe zapędy. Wiedziałam, że kontakt z drugim człowiekiem jest rzeczą bardzo niebezpieczną, a ja byłam jebanym tchórzem i starałam się unikać wszelakiego niebezpieczeństwa.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
jedyna rzecz jakiej Kamioka mogła być pewna nawet bez używania byakugana było to, że posesja jeśli tak można było nazwać to miejsce było opuszczone. Wątpiła w fakt, że ktoś mógł zaniedbać aż tak swój dom. Ale z drugiej strony, po co ona w ogóle wchodziła na tą posesję? Czego zaczęła szukać? W sumie niczego, po prostu to nazbyt wyróżniające się domostwo przykuło jej uwagę swoją oryginalnością. Można by powiedzieć, że zarówno Kamioka jak i "dom cyrkowy" mieli ze sobą wspólną cechę: wyróżniają się pośród swojego środowiska. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko pod nosem a prawą dłonią odgarnęła za ucho kosmyk włosów opadający na jej twarz. Usłyszała głos. Przyjemny dla ucha, dziewczęcy głos. Szybko odwróciła głowę a czerwone włosy zawirowały w powietrzu, rozkładając się na plecach dziewczyny. Widząc nieznajomą postać, zamrugała niespokojnie dwa razy, a uśmiech zmienił się w poważną aczkolwiek wymuszaną minę. Najwidoczniej pomyliła się. Najwidoczniej Kamioka beztrosko paradowała po czyimiś terenie... Dopiero teraz to do niej dotarło. Zachowała się strasznie nieodpowiedzialnie. To ja przepraszam, nie powinnam tu wchodzić, przepraszam - Odpowiedziała szybko, kłaniając się nisko w pasie i powoli cofając się do tyłu, nie odrywając wzroku od nieznajomej. Coś w tej dziewczynie nie pasowało. Wyglądała ślicznie ale cały czas dwie rzeczy nie dawały Kamioce spokoju. Jedna z nich to blizna niszcząca jej uroczą twarzyczkę. Druga zaś to talia skrywana pod ubraniem. Widać było po niej, że jest bardzo szczupła. Aż nadto, jakby niedożywiona... Ale na pewno nie wyglądała na bezdomną. Aż chciałoby się nią zaopiekować.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
To było trochę dziwne. A nawet bardzo. W sumie ... dziwiło mnie wszystko. Osoba, która była na tej dziwnej posesji, ta dziwna osoba z czerwonymi włosami ... która w sumie ... nawet podobała mi się. Tak po prostu. Ta dziwna osoba zachowywała się bardzo dziwnie. Pierwszą dziwną rzeczą było to, że prawdopodobnie usłyszała co mówię. To jednak mnie nie zdziwiło, bowiem mój mózg nie dopuszczał do siebie takiej myśli, że mogłabym nie zostać usłyszana. Gdyby jednak ktoś stał z boku i się temu przyglądał to mógłby odnieść to dziwne wrażenie dziwności. Drugą dziwną sprawą było to, że ... co mnie bardzo zdziwiło ... dziewczyna mi się ukłoniła. Szybko więc odwzajemniłam ukłon, jednak ... był on głębszy, bardziej uniżony niż ten, który wykonała Kamioka. Chciałam jej tym samym okazać większy szacunek niż ona okazała mi i ustalić tym samym odpowiedni dystans społeczny. Tak jakbym chciała powiedzieć tym gestem coś w stylu "Daj spokój, jesteś 100x lepsza ode mnie. To ja powinnam błagać o wybaczenie, że ośmieliłam się do Ciebie odezwać". Tak to bowiem postrzegałam. Inni ludzie jawili się dla mnie jak jacyś potężni bogowie, którzy mogli ze mną zrobić wszystko, podczas gdy ja uważałam siebie za zwyczajną kupę ... gówno śmierdzące, które będzie miało szczęście jeśli bogowie będą je omijać i go nie zmiażdżą po prostu przypadkowo w niego albo i specjalnie nawet w niego wchodząc. No, a ona ... zaczęła mnie jeszcze przepraszać. To już w ogóle było mega dziwne. Nie potrafiłam tego zrozumieć.
- Za co mnie przepraszasz? - powiedziałam już głośniej, tak, by ta kobieta, jeśli można tak o niej powiedzieć, mnie usłyszała. W moim głosie wyczuwalna było zdziwienie, ale też dość spora doza niepewności i wstydu. Czerwieniłam się i bynajmniej nie była to wina temperatury panującej na zewnątrz. Kobieta zaczęła się wycofywać w bardzo dziwny sposób i bredziła jakieś głupoty. Tak to właśnie wyglądało z mojej perspektywy. Dlaczego miałaby nie móc tam wchodzić skoro to był jej dom? Pozwoliłam jednak jej się zbliżyć do furtki. Nie miałam żadnego celu w zatrzymywaniu jej. Skoro to była jej posiadłość to mogła z niej wychodzić kiedy chciała. Podobnie mogła do niej wchodzić też kiedy chciała. Nic mi do tego. Ja jedyne co chciałam to oczywiście zapytać o mieszkanie mojej przyjaciółki. Oczywiście liczyłam się z tym, że dziewczyna nie będzie miała o tym zielonego pojęcia, ale prawdopodobnie będzie miała większe pojęcie niż ja.
- Przepraszam ... - znowu przeprosiłam i zebrałam w sobie całą swoją odwagę - Chciałabym zapytać ...
Gdy kobieta była już blisko mnie ja zaczęłam robić kroki do tyłu, tak jakby uciekając przed nią. Czy chciałam po prostu umożliwić jej sprawne wyjście z posesji? To też, ale jeszcze bardziej chciałam podkreślić dzielący nas dystans społeczny. To było jak z ucztą królewską. Najbliżej króla zazwyczaj siedzieli najwięksi dostojnicy państwowi i jego najbliższa rodzina, a najdalej najmniej znaczące osoby. Żebracy i osoby biedne, z gminu, nie miały nawet wstępu na królewskie salony, a podczas przemarszów przez miasto królewska lektyka była otoczona kordonem strażników, najznamienitszych rycerzy. Na tej zasadzie uznałam, że nie powinnam się zbliżać do tej dziewczyny. Bycie blisko niej mogło być odebrane jako faux pas. Niezręczność, gafę ... coś czego nigdy nie wolno mi było zrobić. W sumie pytanie jej o cokolwiek także ... ale w tym wypadku nie miałam wyboru.
- Chciałabym zapytać ... - powtórzyłam tą frazę raz jeszcze - Czy nie wie Pani gdzie mieszka moja przyjaciółka Iwaru?
Spuściłam wzrok.
- Za co mnie przepraszasz? - powiedziałam już głośniej, tak, by ta kobieta, jeśli można tak o niej powiedzieć, mnie usłyszała. W moim głosie wyczuwalna było zdziwienie, ale też dość spora doza niepewności i wstydu. Czerwieniłam się i bynajmniej nie była to wina temperatury panującej na zewnątrz. Kobieta zaczęła się wycofywać w bardzo dziwny sposób i bredziła jakieś głupoty. Tak to właśnie wyglądało z mojej perspektywy. Dlaczego miałaby nie móc tam wchodzić skoro to był jej dom? Pozwoliłam jednak jej się zbliżyć do furtki. Nie miałam żadnego celu w zatrzymywaniu jej. Skoro to była jej posiadłość to mogła z niej wychodzić kiedy chciała. Podobnie mogła do niej wchodzić też kiedy chciała. Nic mi do tego. Ja jedyne co chciałam to oczywiście zapytać o mieszkanie mojej przyjaciółki. Oczywiście liczyłam się z tym, że dziewczyna nie będzie miała o tym zielonego pojęcia, ale prawdopodobnie będzie miała większe pojęcie niż ja.
- Przepraszam ... - znowu przeprosiłam i zebrałam w sobie całą swoją odwagę - Chciałabym zapytać ...
Gdy kobieta była już blisko mnie ja zaczęłam robić kroki do tyłu, tak jakby uciekając przed nią. Czy chciałam po prostu umożliwić jej sprawne wyjście z posesji? To też, ale jeszcze bardziej chciałam podkreślić dzielący nas dystans społeczny. To było jak z ucztą królewską. Najbliżej króla zazwyczaj siedzieli najwięksi dostojnicy państwowi i jego najbliższa rodzina, a najdalej najmniej znaczące osoby. Żebracy i osoby biedne, z gminu, nie miały nawet wstępu na królewskie salony, a podczas przemarszów przez miasto królewska lektyka była otoczona kordonem strażników, najznamienitszych rycerzy. Na tej zasadzie uznałam, że nie powinnam się zbliżać do tej dziewczyny. Bycie blisko niej mogło być odebrane jako faux pas. Niezręczność, gafę ... coś czego nigdy nie wolno mi było zrobić. W sumie pytanie jej o cokolwiek także ... ale w tym wypadku nie miałam wyboru.
- Chciałabym zapytać ... - powtórzyłam tą frazę raz jeszcze - Czy nie wie Pani gdzie mieszka moja przyjaciółka Iwaru?
Spuściłam wzrok.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Dziewczyna wyglądała na niemal przerażoną, a Kamioka nie miała pojęcia co mogło ją tak przerazić. Na początku przekonana była, że wtargnęła na jej posesję. Prawda jednak okazała się zgoła inna. Wyszło na to, że poszukiwała swojej przyjaciółki. Niestety w tym temacie nie potrafiła pomóc biednej dziewczynie. Jednak teraz trzeba wytłumaczyć sobie zupełnie inną rzeczą. To nie jest twoja posesja? Nie powinnam tu wchodzić - wytłumaczyła się stając po zewnętrznej części furtki trzymając prawą dłoń na jednej z starych drewnianych sztafet. Nie spuszczała wzroku z dziewczyny. Trochę się gubiła i zaczęła stukać czubkiem buta o podłoże. Znalazła się w naprawdę dziwnej sytuacji z której już raczej nie może uciec. Żadna ze mnie pani, nie wyglądasz na dużo młodszą, a skoro o tym mowa... - przerwała nie wiedząc czy może powiedzieć to co krążyło jej po głowie. Niestety nie znam osoby o której mówisz, ale dobrze się czujesz? Nie wyglądasz zbyt dobrze. - dokończyła bojąc się, że dziewczyna może odebrać jej słowa jako atak. W końcu może taką ma budowę ciała a ona powiedziała dziewczynie to prosto w twarz. Spuściła wzrok na czubek buta którym przestała na chwilę uderzać.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Uśmiechnęłam się nieznacznie i podrapałam po głowie. Rzeczywiście ostatnio strasznie schudłam i miałam tego pełną świadomość. Wzięłam głęboki wdech, bowiem potrzebowałam dużo powietrza, by to wszystko z siebie wyrzucić, być może nawet na jednym wdechu. Wiedziałam, że moja nowa rozmówczyni ... właśnie ... znowu zaczęłam z kimś rozmawiać. To było dziwne. W tym świecie ludzie byli tak bardzo skorzy do rozmowy ... Dla mnie to było bardzo nienaturalne. Okropnie wręcz nienaturalne. No, ale rękawica zwana rozmową została rzucona i musiałam ją podjąć. Nie było innego wyjścia.
- Bo widzisz ... - zaczęłam - Ostatnio strasznie schudłam. Choroba ... stres ... nie pozwalały mi jeść.
Westchnęłam. Ostatni okres w moim życiu nie był kolorowy. Trochę się wycierpiałam, jednak narzekanie nie było czymś co lubiłam robić. Szczerze mówiąc ... narzekanie nie leżało w mojej naturze. W sumie ... odkąd pamiętam nie tylko moje ciało, ale także mój charakter stały się strasznie wypaczone. Stara Narubi zapewne by jakoś zwyzywała, zgnoiła i obrażała tą dziewczynę. Jednakże nowa, obecna Narubi taka nie była. Teraz postrzegałam świat zupełnie inaczej niż kiedyś.
- Próbowałam jeść bardzo dużo, ale po prostu się nie dało. Nie jestem w stanie już chyba przytyć ... - nagle zmieniłam temat - To nie jest moja posesja ... jak chcesz to możesz sprawdzić do kogo należy. Ja nazywam się Narubi.
Pokazałam palcem w stronę tabliczki z imieniem właścicielki. Domy w tej okolicy miały bowiem wypisane na nich imiona właścicieli, a myśmy przed takim jednym domem właśnie rozmawiały. Cóż ... czasem i tak bywało. Siadłam na śniegu ... nagle zrobiło mi się zimno, bowiem przez moje ubranie, które rozpuszczało swym ciepłem śnieg i przesiąkało mokrą wodą chłód rozchodził się po całym moim ciele, ale jednak nogi bolały bardziej. Wybrałam mniejsze zło.
- A poza tym ... chrzanić to! Co mnie obchodzi to, że jestem chuda jak patyk, brzydka i w ogóle mam krzywy i śmierdzący ryj? - ta wypowiedź była tak bardzo w moim stylu ... - Osoby takie jak ja nie żyją zbyt długo, możesz mi wierzyć. To prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie ... mogę mieć tylko nadzieję, że ktoś mnie zajebie w miarę bezboleśnie ... Nie chcę cierpieć, chociaż wiem, że zasługuję na największe tortury ...
To powiedziawszy, zamilkłam.
- Bo widzisz ... - zaczęłam - Ostatnio strasznie schudłam. Choroba ... stres ... nie pozwalały mi jeść.
Westchnęłam. Ostatni okres w moim życiu nie był kolorowy. Trochę się wycierpiałam, jednak narzekanie nie było czymś co lubiłam robić. Szczerze mówiąc ... narzekanie nie leżało w mojej naturze. W sumie ... odkąd pamiętam nie tylko moje ciało, ale także mój charakter stały się strasznie wypaczone. Stara Narubi zapewne by jakoś zwyzywała, zgnoiła i obrażała tą dziewczynę. Jednakże nowa, obecna Narubi taka nie była. Teraz postrzegałam świat zupełnie inaczej niż kiedyś.
- Próbowałam jeść bardzo dużo, ale po prostu się nie dało. Nie jestem w stanie już chyba przytyć ... - nagle zmieniłam temat - To nie jest moja posesja ... jak chcesz to możesz sprawdzić do kogo należy. Ja nazywam się Narubi.
Pokazałam palcem w stronę tabliczki z imieniem właścicielki. Domy w tej okolicy miały bowiem wypisane na nich imiona właścicieli, a myśmy przed takim jednym domem właśnie rozmawiały. Cóż ... czasem i tak bywało. Siadłam na śniegu ... nagle zrobiło mi się zimno, bowiem przez moje ubranie, które rozpuszczało swym ciepłem śnieg i przesiąkało mokrą wodą chłód rozchodził się po całym moim ciele, ale jednak nogi bolały bardziej. Wybrałam mniejsze zło.
- A poza tym ... chrzanić to! Co mnie obchodzi to, że jestem chuda jak patyk, brzydka i w ogóle mam krzywy i śmierdzący ryj? - ta wypowiedź była tak bardzo w moim stylu ... - Osoby takie jak ja nie żyją zbyt długo, możesz mi wierzyć. To prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie ... mogę mieć tylko nadzieję, że ktoś mnie zajebie w miarę bezboleśnie ... Nie chcę cierpieć, chociaż wiem, że zasługuję na największe tortury ...
To powiedziawszy, zamilkłam.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Wszystko co dotychczas się wydarzyło było nietypowe... Najpierw jacyś bandyci w gaju, no i swego rodzaju wojna jaka tam się rozpętała, a teraz ciąg dalszy tułaczki. - Może by tak lepiej było się zatrzymać i potrenować jakieś jutsu? Ech... Co ja pierdolę... Nie mam nawet ku temu warunków na ten moment, muszę trochę się dorobić. Tamte notki wybuchowe, które miał pchlarz mogłyby mi się całkiem przydać, a zapewne trochę kosztują, eh. - szedł przed siebie rozmyślając zarówno nad swoją przyszłością jak i przyszłością. Jedną z wielu rzeczy jakie zadziwiły Gyo, było zachowanie Marusy, który w pewnym momencie dosłownie zamarł nie chcąc się ruszyć. Wydawał się taki... odosobniony? Mam nadzieję, że to dobre pojęcie. Nawet aura, która go otaczała była tak silna, że nie pozwoliła łowcy dopuścić go do siebie. Wiedział, że nie będzie chciał mu odpowiedzieć, albo po prostu go spławi. Jeśli pójdzie dobrze, to były duet jeszcze kiedyś się zobaczy i być może znowu połączy siły, tak aby mogli po raz kolejny starać się o lepsze jutro. Straszne, co strach potrafi zrobić z człowiekiem.
Itazura dotychczas na swojej drodze ninja doświadczył jedynie samych problemów. Pomimo tego, iż miał styczność już z wieloma złymi wydarzeniami, to i tak los zsyła na niego kolejne przygody, które rzadko kończą się szczęśliwie. Tutaj umiera komuś piesek, tutaj ktoś straszy niewinnych mieszkańców - jednym słowem chore. Dwudziestolatek dotychczas przyjmował wiele zleceń z przeświadczeniem, iż będzie musiał sobie poradzić sam. Nie przeszkadzało mu to, bowiem dzięki samotności jakiej doświadczył, zdążył się już przyzwyczaić do takiego, a nie innego stylu życia. Poprzednia przygoda choć długa i trudna, to też miała swój plus, a po jej ukończeniu protagonista wzbogacił się o całe 300 ryō. Niezły zarobek, lecz chwały brak, niestety zaraz po wykonaniu tego zadania rozkazano mu "spierdalać", ażeby nie poniósł żadnych konsekwencji. Dobra, koniec już wspominania, teraz trzeba przejść do teraźniejszości.
Gaj na pewno nie zostanie zaliczony do najpiękniejszych miejsc, jakie było dane zwiedzić łowcy. Jeśli kiedyś miałby wydać jakąś książkę, to na pewno nie omieszkałby w niej zapisać wrogości tamtego miejsca. Po zakończeniu jednego z epizodów swojego życia, nasz bohater postanowił przenieść się w kolejne miejsce. Spokojnie i bez problemu przemierzył gąszcze, aż w końcu dotarł do miejsca, w którym zastał Narubi i Kamiokę. Dwie przedstawicielki płci pięknej stały przed wejściem czyjejś posesji. Obie kobiety były niższe od jego samego, ta wyższa - miała cycki ogromne, a tyłek jeszcze większy - ta niższa - ta szara myszka, w sumie to nie miała niczego specjalnego, prócz dziecięcego wyglądu. - Dziwnie wyglądają tak wspólnie stojąc i rozmawiając. - przeszło przez myśl mężczyźnie. Białooki nie chcąc zwracać na siebie ich uwagi odwrócił wzrok i spróbował przejść obok nich, tą samą dróżką na której stały. Miał zamiar dotrzeć do okolicznej karczmy i w końcu napoić się kuflem piwa.
Itazura dotychczas na swojej drodze ninja doświadczył jedynie samych problemów. Pomimo tego, iż miał styczność już z wieloma złymi wydarzeniami, to i tak los zsyła na niego kolejne przygody, które rzadko kończą się szczęśliwie. Tutaj umiera komuś piesek, tutaj ktoś straszy niewinnych mieszkańców - jednym słowem chore. Dwudziestolatek dotychczas przyjmował wiele zleceń z przeświadczeniem, iż będzie musiał sobie poradzić sam. Nie przeszkadzało mu to, bowiem dzięki samotności jakiej doświadczył, zdążył się już przyzwyczaić do takiego, a nie innego stylu życia. Poprzednia przygoda choć długa i trudna, to też miała swój plus, a po jej ukończeniu protagonista wzbogacił się o całe 300 ryō. Niezły zarobek, lecz chwały brak, niestety zaraz po wykonaniu tego zadania rozkazano mu "spierdalać", ażeby nie poniósł żadnych konsekwencji. Dobra, koniec już wspominania, teraz trzeba przejść do teraźniejszości.
Gaj na pewno nie zostanie zaliczony do najpiękniejszych miejsc, jakie było dane zwiedzić łowcy. Jeśli kiedyś miałby wydać jakąś książkę, to na pewno nie omieszkałby w niej zapisać wrogości tamtego miejsca. Po zakończeniu jednego z epizodów swojego życia, nasz bohater postanowił przenieść się w kolejne miejsce. Spokojnie i bez problemu przemierzył gąszcze, aż w końcu dotarł do miejsca, w którym zastał Narubi i Kamiokę. Dwie przedstawicielki płci pięknej stały przed wejściem czyjejś posesji. Obie kobiety były niższe od jego samego, ta wyższa - miała cycki ogromne, a tyłek jeszcze większy - ta niższa - ta szara myszka, w sumie to nie miała niczego specjalnego, prócz dziecięcego wyglądu. - Dziwnie wyglądają tak wspólnie stojąc i rozmawiając. - przeszło przez myśl mężczyźnie. Białooki nie chcąc zwracać na siebie ich uwagi odwrócił wzrok i spróbował przejść obok nich, tą samą dróżką na której stały. Miał zamiar dotrzeć do okolicznej karczmy i w końcu napoić się kuflem piwa.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
W sumie to siedziałam sobie w śniegu i nic tak na prawdę nie robiłam, a powinnam szukać Iwaru. Tak bardzo chciałam odnaleźć swoją przyjaciółkę i pierwszą wielką miłość. Byłam taka durna. Ciekawe na co ja liczę, siedząc przed jakimś głupim wozem cyrkowym i użalając się nad sobą w towarzystwie tej dziewczyny.
- Na mnie już pora - rzuciłam tylko - Żegnaj.
Trzeba było ruszać na poszukiwania Panny Waneko, którą zamierzałam odnaleźć jeszcze przed swoją śmiercią. Oczywiście to co mówiłam uważałam niemalże za prawdę objawioną. Nigdy ponownie nie spotkam tej dziewczyny. Oczywiście ja nie byłam ani pesymistką ani masochistką. Byłam chorą realistką. Śmierć w obecnych czasach przychodziła w najmniej oczekiwanym momencie. Pan Osamu pewnego wieczoru poszedł spać. Nocny atak bandytów obudził go i sprowadził nań śmierć. Te osoby, które zabiłam też nie przypuszczały, że taki ktoś jak ja jest w stanie to zrobić. Moi rodzice, chociaż byli niesamowitymi wojownikami ... umarli. Tak po prostu zostali zabici. Dużo osób umierało w wojnach, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Tak czy siak. Dużo mocniejsi wojownicy ginęli, więc dlaczego takie gówno jak ja miało przeżyć? To przecież było nielogiczne. Byłam słaba. Nic nie znaczyłam. Dla nikogo. Świat mnie nie zauważał. No, może to dobrze. Tak czy siak ... nie byłam przyszłością tego świata. Nie byłam przyszłością dla żadnego klanu. Nie byłam przyszłością nawet dla zwykłego pojedynczego człowieka. Każdy walczyłby o swoją przyszłość. O mnie nie miałby kto walczyć, więc musiałam walczyć sama. A w tej walce byłam z góry przegrana. Trudno.
- Hahahahha - zaśmiałam się nagle. Coś mi się zrobiło za wesoło - Czyż nie jestem śmieszna?
Wstałam i zrobiłam kilka kroków w przód. I nagle ... kolejnego kroku zrobić nie zdołałam. Wpadłam akurat na Gyo, który przechodził drogą. Odbiłam się od niego i poślizgnęłam na śniegu i zaliczyłam dość nieprzyjemny upadek. Od razu skojarzyłam fakty i udało mi się dość poprawnie odgadnąć co się stało. Ostatnią rzeczą, którą udało mi się dostrzec przez ułamek sekundy była właśnie postać mężczyzny, która pojawiła się znikąd na mojej drodze. Odgadnięcie nie było więc trudne. Ktoś ucierpiał przez moją głupotę.
- Przepraszam ... - rzuciłam tylko i zamknęłam oczy, spodziewając się najgorszej z możliwych kar.
PS: Droga Kamioko, fajnie by było jakbyś dała swój post
Dołącz do nas <3.
- Na mnie już pora - rzuciłam tylko - Żegnaj.
Trzeba było ruszać na poszukiwania Panny Waneko, którą zamierzałam odnaleźć jeszcze przed swoją śmiercią. Oczywiście to co mówiłam uważałam niemalże za prawdę objawioną. Nigdy ponownie nie spotkam tej dziewczyny. Oczywiście ja nie byłam ani pesymistką ani masochistką. Byłam chorą realistką. Śmierć w obecnych czasach przychodziła w najmniej oczekiwanym momencie. Pan Osamu pewnego wieczoru poszedł spać. Nocny atak bandytów obudził go i sprowadził nań śmierć. Te osoby, które zabiłam też nie przypuszczały, że taki ktoś jak ja jest w stanie to zrobić. Moi rodzice, chociaż byli niesamowitymi wojownikami ... umarli. Tak po prostu zostali zabici. Dużo osób umierało w wojnach, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Tak czy siak. Dużo mocniejsi wojownicy ginęli, więc dlaczego takie gówno jak ja miało przeżyć? To przecież było nielogiczne. Byłam słaba. Nic nie znaczyłam. Dla nikogo. Świat mnie nie zauważał. No, może to dobrze. Tak czy siak ... nie byłam przyszłością tego świata. Nie byłam przyszłością dla żadnego klanu. Nie byłam przyszłością nawet dla zwykłego pojedynczego człowieka. Każdy walczyłby o swoją przyszłość. O mnie nie miałby kto walczyć, więc musiałam walczyć sama. A w tej walce byłam z góry przegrana. Trudno.
- Hahahahha - zaśmiałam się nagle. Coś mi się zrobiło za wesoło - Czyż nie jestem śmieszna?
Wstałam i zrobiłam kilka kroków w przód. I nagle ... kolejnego kroku zrobić nie zdołałam. Wpadłam akurat na Gyo, który przechodził drogą. Odbiłam się od niego i poślizgnęłam na śniegu i zaliczyłam dość nieprzyjemny upadek. Od razu skojarzyłam fakty i udało mi się dość poprawnie odgadnąć co się stało. Ostatnią rzeczą, którą udało mi się dostrzec przez ułamek sekundy była właśnie postać mężczyzny, która pojawiła się znikąd na mojej drodze. Odgadnięcie nie było więc trudne. Ktoś ucierpiał przez moją głupotę.
- Przepraszam ... - rzuciłam tylko i zamknęłam oczy, spodziewając się najgorszej z możliwych kar.
PS: Droga Kamioko, fajnie by było jakbyś dała swój post

0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Gdy wyszedłem z gąszczu, moim oczom ukazała się właśnie ta mała niepozorna dziewczyna, która mogła w przyszłości otworzyć się i pokazać mi swoje prawdziwe oblicze. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, jaka rzeczywiście jest, a nawet nie wiedziałem czego mam się po niej spodziewać. Tak niepozornie siedziała sobie w śniegu, nie zajmowała się niczym, a mnie przeszło przez myśl pytanie, czy przypadkiem nie jest jej tam zimno. Może już była do takiego czegoś przystosowana? Nie wiem. Osobiście uważam, że mi byłoby cholernie zimno w tyłek. Wówczas nie wiedziałem, co mogło jej siedzieć w głowie, ale wyglądała na... zamyśloną? Chyba tak, choć nie jestem pewien. Być może coś ją nurtowało, być może o coś się obwiniała? Nie mi to było oceniać, końcem końców miała towarzyszkę. Ale żeby zachowywać się tak w towarzystwie? To przecież do siebie nie pasowało. No chyba że ta druga coś jej powiedziała... A może ona po protu taka jest? Kobiety naprawdę dziwnie się zachowują, ale już nie będę wnikał co tam rzeczywiście pomiędzy nimi było. W każdym razie gdy byłem zaraz przy dwójce dziewczyn, wtedy ta niższa, na którą zwróciłem szczególną uwagę, pożegnała się z tą wyższą, ponętniejszą. Było ewidentnie czuć, że coś się stało, ale naprawdę, nie chciałem ingerować, ponieważ wiedziałem, że nic dobrego i tak bym nie wniósł. Na dodatek interwencja jakiegoś obcego gościa, który wygląda jak potwór, też nie zostałaby przez nikogo dobrze odebrana. Odchodząc wyglądała na widocznie zakłopotaną - pewnie jakieś babskie sprawy. Chcąc nie chcąc samemu też pogrążyłem się w rozmyślaniach, głównie na temat tego, co może siedzieć w główce tejże kobitki, no i kim rzeczywiście jest? Podchodząc bliżej dostrzegłem jeszcze dokładniej jej znikomą posturę, oraz te oczy z czerwoną źrenicą, a na dodatek otoczone bielą. Wówczas te gałki oczne coś mi mówiły, lecz nie byłem pewien, czy może rzeczywiście o to chodzić, nawet nie zastanawiałem się nad tym długo. Dlaczego długo? Ach, no bo podczas tych namysłów wszedłem w drogę tej dziewczynie, skutecznie zatrzymując ją. Co tu dużo mówić, o wiele mniejsza dziewczyna przez prawa fizyki odbiła się ode mnie, a na dodatek poślizgnęła zaliczając przy tym na pewno niezły upadek. Chciałem ją jakoś ratować, lecz bezskutecznie, byłem za bardzo zamyślony, żeby jakoś zareagować.
- Nie przepraszaj. Mi się nic nie stało, to ja przepraszam. - odparłem, widząc jej skruszoną postawę. Nie miałem zamiaru jej karać, w końcu wina leżała po obu stronach. Wyciągnąłem tylko przed nią rękę, aby pomóc jej wstać. - A z tobą jak? - dorzuciłem pytanie, nie z grzeczności, a z troski. Jakoś szkoda mi jej było, nie ukrywam tego przed nikim. Tylko po co ja to właściwie zrobiłem? Z reguły bywałem oschły, nie chciałem z nikim utrzymywać bliskich kontaktów, ponieważ wiedziałem jak boli utrata bliskiej osoby. Ach... Chyba znowu coś spierdoliłem - jak zwykle. Wtedy byłem ciekaw co z tego wyniknie i miałem nadzieję, że nic gorszego jej nie zrobię. Trzeba było jakoś odpokutować to co zrobiłem, ponieważ czułem się trochę bardziej winny od niej. W końcu jej się coś stało, a mi? Nic.
- Nie przepraszaj. Mi się nic nie stało, to ja przepraszam. - odparłem, widząc jej skruszoną postawę. Nie miałem zamiaru jej karać, w końcu wina leżała po obu stronach. Wyciągnąłem tylko przed nią rękę, aby pomóc jej wstać. - A z tobą jak? - dorzuciłem pytanie, nie z grzeczności, a z troski. Jakoś szkoda mi jej było, nie ukrywam tego przed nikim. Tylko po co ja to właściwie zrobiłem? Z reguły bywałem oschły, nie chciałem z nikim utrzymywać bliskich kontaktów, ponieważ wiedziałem jak boli utrata bliskiej osoby. Ach... Chyba znowu coś spierdoliłem - jak zwykle. Wtedy byłem ciekaw co z tego wyniknie i miałem nadzieję, że nic gorszego jej nie zrobię. Trzeba było jakoś odpokutować to co zrobiłem, ponieważ czułem się trochę bardziej winny od niej. W końcu jej się coś stało, a mi? Nic.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Świdrowałam tego mężczyznę swoim wzrokiem. Dla mnie nie wyglądał jak potwór, a jeśli mogłabym spojrzeć na całą siebie to wtedy zobaczyłabym z pewnością dużo większego i dużo bardziej obrzydliwego potwora. A on nie zachowywał się jak potwór, ale nie zachowywał się też tak jak się tego spodziewałam. Stara Narubi zwyzywałaby go od idiotów. Obecna Narubi jednak ograniczyła się do myśli. Dla mnie po prostu zachowywał się głupio i irracjonalnie. Czy mrówkę też przepraszał, jeśli przypadkowo zdeptał jej mrowisko? Czy przepraszał psią kupę, gdy ta stanęła na drodze jego buta? Szczerze mówiąc szczerze w to wątpiłam. Dlaczego więc przepraszał mnie? Czyżbym stała wyżej w hierarchii wszechświata niż mrówka i gówno i z tego tytułu należały mi się jakiekolwiek przeprosiny czy miłe słowa? To był jakiś nonsens.
- Niech mnie Pan nie przeprasza ... nie warto tracić śliny ... chce Pan, żebym popadła w samozachwyt i żeby ogarnęła mnie pycha? Nie chcę tak grzeszyć ...
Jeszcze raz przyjrzałam się Gyo. Dokładniej. Tak. Nie dość, że z szacunku powinnam się do niego zwracać "per Pan", to jeszcze wyglądał na starszego. Zasługiwał więc na szacunek co najmniej podwójny. Ciągle siedziałam na zimnym śniegu i podpierałam się rękami z tyłu. Oczywiście dłonie nieosłonięte niczym cierpiały dość znacznie. Ignorowałam jednak to. Niemniej jednak nie mogłam zignorować wyciągniętej w moją stronę ręki. Zrobiłam więc jedną rzecz, a właściwie kilka, a właściwie to była jedna, lecz podzielona na etapy. Pierwszym etapem było otrzepanie dłoni ze śniegu. Robiąc to przypominałam sobie sceny opisane w niektórych książkach. Tam to rycerze całowali królewski pierścień, oddając w ten sposób hołd. Zamierzałam zrobić podobnie. Oczywiście ręka Gyo nie posiadała pierścienia, a przyodziana była w rękawiczki. Cóż. Mi to nie przeszkadzało. Ujęłam delikatnie obiema rękami wyciągniętą dłoń, uklęknąwszy uprzednio przed mężczyzną. Tym razem to moje kolana dotknęły zimnego śniegu. Przeszedł mnie dreszcz i mimo ciepłego w miarę płaszcza, który przyodziałam zaczynało mi się robić zimno. Zbliżyłam jego dłoń w kierunku moich ust, a moje usta w kierunku jego dłoni, a następnie ucałowałam to miejsce, w którym powinien znajdować się królewski pierścień. Starałam się to zrobić szybko, ale z należytym szacunkiem. Nie chciałam bowiem obślinić mu rękawiczek. Puściłam jego dłoń i wstałam. Ukłoniłam się i zapytałam:
- Przepraszam. Oddałam Panu honor, hołd i należne zaszczyty ... czy puści mnie Pan wolno?
Stałam przed nim, licząc na to, że puści mnie wolno; że będę mogła poszukać Iwaru. No i nagle ... zaczęło mi się kręcić w głowie. Okropnie. Chciało mi się rzygać ale nie miałam czym. 27 kilogramów wagi przy moim wzroście, przy moim wieku i przy moim stylu życia oznaczało bardzo duże wyniszczenie całego organizmu. Ostatnimi czasy strasznie zaniedbałam własne ciało i to był cud, że znajdowałam jeszcze energię, by się poruszać, a nawet walczyć. Ignorowałam symptomy i pogrążałam się jeszcze bardziej. A teraz po prostu nie miałam już energii, a zawroty głowy zwiastowały moją śmierć.
- Hahahah! - zaśmiałam się zupełnie tak jakbym była niespełna rozumu - Cóż za ironia. Przed chwilą powiedziałam tej dziewczynie, że takie osoby jak ja nie żyją długo na tym świecie i co? 5 minut po tych słowach będę już martwa. Hahahahahah!
Zrobiłam jakieś pięć kroków do tyłu, oddalając się od Gyo o jakieś 3 metry. Znowu upadłam na tyłek, ale śnieg zamortyzował mój upadek. I nagle wpadłam na genialny pomysł. Sięgnęłam ręką do torby i wyciągnęłam z niej ... kunai z doczepioną doń wybuchową notką.
- Zimno mi ... może by tak ... w ostatnich milisekundach mojego życia ... poczuć ciepło? - zapytałam. Nie wiedziałam kogo pytam. Osób, które były tutaj ze mną, a które znajdowały się poza zasięgiem wybuchu? Siebie samej? Boga, który być może gdzieś tam już mnie wołał? A może Iwaru albo Itori ... dwie osoby, na których najbardziej na świecie mi zależało? A których nie było przy mnie?
- Niech mnie Pan nie przeprasza ... nie warto tracić śliny ... chce Pan, żebym popadła w samozachwyt i żeby ogarnęła mnie pycha? Nie chcę tak grzeszyć ...
Jeszcze raz przyjrzałam się Gyo. Dokładniej. Tak. Nie dość, że z szacunku powinnam się do niego zwracać "per Pan", to jeszcze wyglądał na starszego. Zasługiwał więc na szacunek co najmniej podwójny. Ciągle siedziałam na zimnym śniegu i podpierałam się rękami z tyłu. Oczywiście dłonie nieosłonięte niczym cierpiały dość znacznie. Ignorowałam jednak to. Niemniej jednak nie mogłam zignorować wyciągniętej w moją stronę ręki. Zrobiłam więc jedną rzecz, a właściwie kilka, a właściwie to była jedna, lecz podzielona na etapy. Pierwszym etapem było otrzepanie dłoni ze śniegu. Robiąc to przypominałam sobie sceny opisane w niektórych książkach. Tam to rycerze całowali królewski pierścień, oddając w ten sposób hołd. Zamierzałam zrobić podobnie. Oczywiście ręka Gyo nie posiadała pierścienia, a przyodziana była w rękawiczki. Cóż. Mi to nie przeszkadzało. Ujęłam delikatnie obiema rękami wyciągniętą dłoń, uklęknąwszy uprzednio przed mężczyzną. Tym razem to moje kolana dotknęły zimnego śniegu. Przeszedł mnie dreszcz i mimo ciepłego w miarę płaszcza, który przyodziałam zaczynało mi się robić zimno. Zbliżyłam jego dłoń w kierunku moich ust, a moje usta w kierunku jego dłoni, a następnie ucałowałam to miejsce, w którym powinien znajdować się królewski pierścień. Starałam się to zrobić szybko, ale z należytym szacunkiem. Nie chciałam bowiem obślinić mu rękawiczek. Puściłam jego dłoń i wstałam. Ukłoniłam się i zapytałam:
- Przepraszam. Oddałam Panu honor, hołd i należne zaszczyty ... czy puści mnie Pan wolno?
Stałam przed nim, licząc na to, że puści mnie wolno; że będę mogła poszukać Iwaru. No i nagle ... zaczęło mi się kręcić w głowie. Okropnie. Chciało mi się rzygać ale nie miałam czym. 27 kilogramów wagi przy moim wzroście, przy moim wieku i przy moim stylu życia oznaczało bardzo duże wyniszczenie całego organizmu. Ostatnimi czasy strasznie zaniedbałam własne ciało i to był cud, że znajdowałam jeszcze energię, by się poruszać, a nawet walczyć. Ignorowałam symptomy i pogrążałam się jeszcze bardziej. A teraz po prostu nie miałam już energii, a zawroty głowy zwiastowały moją śmierć.
- Hahahah! - zaśmiałam się zupełnie tak jakbym była niespełna rozumu - Cóż za ironia. Przed chwilą powiedziałam tej dziewczynie, że takie osoby jak ja nie żyją długo na tym świecie i co? 5 minut po tych słowach będę już martwa. Hahahahahah!
Zrobiłam jakieś pięć kroków do tyłu, oddalając się od Gyo o jakieś 3 metry. Znowu upadłam na tyłek, ale śnieg zamortyzował mój upadek. I nagle wpadłam na genialny pomysł. Sięgnęłam ręką do torby i wyciągnęłam z niej ... kunai z doczepioną doń wybuchową notką.
- Zimno mi ... może by tak ... w ostatnich milisekundach mojego życia ... poczuć ciepło? - zapytałam. Nie wiedziałam kogo pytam. Osób, które były tutaj ze mną, a które znajdowały się poza zasięgiem wybuchu? Siebie samej? Boga, który być może gdzieś tam już mnie wołał? A może Iwaru albo Itori ... dwie osoby, na których najbardziej na świecie mi zależało? A których nie było przy mnie?
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
- O dziwo, dziewczyna również zaczęła mnie identyfikować i nie byłem jedyny, który to robił. Co do mojego wyglądu potwora, moglibyśmy z tym polemizować. Nie widziała mnie jeszcze nago, lecz jeśli ktoś o takich oczach i tych rysach twarzy był dla niej niezbyt straszny, no to pogratulować tolerancji. Tyle dobrze - będzie o wiele łatwiej nawiązać z kimś takim relacje. Inni od razu na mój widok uciekają wzrokiem. Co do wyglądu tejże dziewki, nie śmiałbym twierdzić, iż wygląda jak potwór, no chyba że mylimy pojęcia. Bardziej przypominała mi małe zagubione dziewczę. Prawdą było również, iż nie zachowywałem się typowo dla swojej natury, byłem zbyt życzliwy. Czułem, że relacje z Marusą nieco zmieniły moją osobowość. Choć nieznacznie, to i tak to czułem. Nie wiedziałem, czego rzeczywiście mogłem się spodziewać po dziewczynie, gdy ta była wręcz zaskoczona moją reakcją. Uznałem to za normalne, w końcu była taką samą istotą jak ja - człowiekiem. Niektórzy rzeczywiście są kupą gówna, ale nie wsadzam wszystkich do jednego worka. Wszyscy wiemy, że na świecie zdarzają się wyjątki, a ja żyję w przekonaniu, iż ludzkie życie powinno się szanować. (a raczej większość takich istnień) Mrówek raczej bym nie przeprosił, bardziej zrobiłoby mi się przykro, że krzywdzę dla istoty słabszej dla siebie, nawet gdybym je przeprosił, to i tak by nie zrozumiały tego, co chcę im przekazać. Natomiast psia kupa... co to ma do rzeczy? To nawet nie ma uczuć, mózgu, duszy. Nie było co porównywać tamtej dziewczyny do kału. Na pewno w hierarchii wszechświata miejsce tamtej dziewczyny było wyżej od mrówki, a gówna nawet nie podpinam pod to. Nie zrozumiana była tutaj dla mnie odreagowanie tamtej dziewczyny, spodziewałem się bardziej jakiegoś "Okej, okej. Już sobie idę", a tutaj wynikł całkiem dłuższy dialog i rozmyślania na temat jej rzeczywistej wartości.
- Wyglądam na takiego starego, że od razu zwracasz się do mnie per Pan? - zapytałem zdziwiony, bo rzadko kto się tak do mnie zwracał, jeśli go do tego nie zmusiłem - Jaki samozachwyt, jaka pycha? - zacząłem dopytywać coraz bardziej dziwiąc się jej. Czułem się jak jakiś autorytet, ale co ona mogła we mnie podziwiać? Wydaje mi się, że wtedy nic, czym wyróżniałbym się pozytywnie na tle innych - Dziewczyno, nie grzeszysz. - dodałem na sam koniec, będąc okropnie zdziwionym.
Zaprawdę miałem do czynienia z okropnie skomplikowaną personą. Nie chciałem usłyszeć niczego od niej, a ona stworzyła mętlik w mojej głowie. Po raz kolejny postanowiła mi się przyjrzeć, tym razem dokładniej - czuć było z jej strony szacunek. Mogłem odpowiedzieć "Dziękuję?" - nie, to nie było na miejscu. Nie mogłem podziękować za to, iż obdarzyła mnie respektem. Powinna obdarzyć mnie nim za zasługi, a nie od tak. Może mi się wydawało? Nie wiem. Może to dlatego, że byłem starszy? Tak, to na pewno przez to. Mając kilkanaście lat odbiła się od kogoś takiego jak ja - musiała być przerażona. Nawet nie wstawała, tyłek jej pewnie marzł, a na dodatek łapki, którymi utrzymywała równowagę, aby zaraz nie upaść i ochłodzić całego swego organizmu. Było mi jej żal, więc postanowiłem wyciągnąć w jej kierunku pomocą dłoń. Mi pozostało tylko czekać na jakiś odzew z jej strony, więc obserwowałem jej poczynania. Postanowiła w końcu wykonać swój ruch otrzepując dłonie, a wtedy wydawało mi się, że chwyci mnie za dłoń i będę mógł ją podnieść z ziemi. Byłem o wiele większy, kilka płatków śniegu raczej nie zrobiłoby mi żadnej krzywdy, ale już postanowiłem bardziej jej nie truć. Ku mojemu zdziwieniu, ona nie złapała mojej dłoni, a wpierw uklękła na swoich kolanach, a dopiero po tym objęła moją dłoń obiema swoimi. Widziałem tylko jak przechodziły po jej skórze dreszcze i telepiąc się z zimna, ucałowała moją dłoń. Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem co zrobić w takiej sytuacji. Kiedy ostatnio ktoś mnie pocałował w jakąkolwiek część ciała? Eh... To było dobre kilka lat temu. Nie chcę nawet tego przywodzić na myśl, generuje to tylko złe wspomnienia. Choć powinny być dobre, to są jednymi z gorszych. Najlepiej byłoby wymazać z pamięci większą część złych przeżyć i zacząć wszystko od nowa. Niestety, tak się nie da.
Wracając do tematu tamtego pocałunku, byłem zdezorientowany, nie wiedziałem co rzeczywiście miałem zrobić. Odwzajemnić? Nie. To niedorzeczne. Nawet jej nie znam. Spojrzałem jeszcze raz na towarzyszkę Narubi z zwątpieniem, ona stała nie wydając z siebie dźwięku. To wszystko było dziwne. Zaraz po tym spojrzałem raz jeszcze na dziewczynę, zapomniałem o całym świecie. Widziałem tylko jej zmarznięte dłonie, które chciałem jak najszybciej ogrzać, jej kolana, z których właśnie uchodziło ciepło, jej niewinną twarz, która właśnie przytuliła się do mojej dłoni. Reszta otoczenia była jakby zamazana, liczyło się tylko to, co było tu i teraz. Poczułem się, tak jakoś dziwnie... Delikatny uśmiech zagościł na moich ustach, lecz został skutecznie stłumony moim zdezorientowanym wyrazem twarzy; dreszcze przeszły przez moje ciało, tyle że nie były spowodowane ujemną temperaturą; poczułem coś dziwnego w żołądku. W końcu czułem, jakby komuś na mnie zależało, a była to dla mnie nowość od dawien dawna. Choć nie był to bezpośredni pocałunek w samą skórę, to i tak był cudowny. Liczył się gest.
Niestety nadszedł koniec pocałunku, będący o dziwo jednym z najkrótszych. Ona wstała, a mój obraz również zaczął się wyostrzać i wróciłem do trzeźwego myślenia.
- Nie przepraszaj, naprawdę. Jeśli chcesz to idź, nigdy cię nie więziłem! - dodałem totalnie nie ogarniając co mam robić. Z jednej strony chciałem, aby ta dziewczyna pozostała przy mnie, a z drugiej też nie chciałem się czuć jak jakiś bezduszny "Pan", więżący ludzi. Wolałbym już żeby po dobroci została przy mnie, aniżeli na siłę. Takie coś nie ma zbytnio sensu, eh. Obawiałem się też o jej stan, w końcu było całkiem zimno, a ona wylegiwała się w śniegu, a mogła przecież oziębić swój organizm. Nie byłoby za kolorowo gdyby zaraz padła na ziemię, więc postanowiłem wręczyć jej swoją lnianą szatę. Zacząłem ściągać z siebie nakrycie i już miałem wyciągać je przed siebie... Niestety było już za późno, a po jej wyrazie twarzy widać było, że gorzej być nie mogło. Myślałem, że zaraz padnie z zmęczenia, czy też niedożywienia, lecz miała jeszcze energię aby wygłosić jakieś kazanie, którego postanowiłem posłuchać.
- Nie pierdol głupot! Nie będziesz martwa! - zawołałem do niej, wiedząc że z tego będzie dało się jakoś wyjść. Skoro miała jeszcze siły, ażeby się jakoś poruszać, to była dla niej nadzieja. Nie, nie... To była wręcz stuprocentowa szansa na przeżycie. Wszystko utrudniał jedynie jej stan psychiczny, była bardziej jebnięta niż ja, a może po prostu zmieniłem się na lepsze? Nawet postanowiła ode mnie uciec, sygnalizując mi, że w pewnym sensie mnie nie chce, lecz nie zamyślałem się zbytnio nad tym, ponieważ miałem w tamtym momencie uratować właśnie jej życie. Gdy powiedziała mi co ma zamiar zrobić, wówczas w pewnym stopniu zamarłem. Nie wiedziałem, czy mam do niej podbiec, czy może uciec i uratować wyłącznie swoje życie. Niby prosta decyzja - najlepiej byłoby stąd spierdolić, ale przez tamten pocałunek straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Wszystko co rozpętało zamęt w moim umyśle, to była tamta notka wybuchowa, którą chciała odpalić. Nie wiedziałem czy ona chciała to zrobić na serio, czy nie, ale i tak nie miałem zamiaru pozostać obojętnym. Zacząłem powoli do niej podchodzić, chciałem uniknąć jej śmierci. Nie wszystko było stracone.
- Uspokój się, naprawdę! Damy radę, razem! Zabijesz się wiedząc, że masz mnie? - zawołałem desperacko, chcąc jakoś jej pomóc. Zarzuciłem na siebie raz jeszcze płaszcz nie zwalniając tempa - Coś cię dręczy? Zgadłem? Nie przejmuj się tym. Naprawdę. Zabrzmi to niedorzecznie, ale jestem tu przy tobie. Nie rób sobie nic. - dopowiadałem stopniowo zbliżając się do dziewczyny.
Powoli stawiałem kroki mające niecałe pół metra, każdy co dwie sekundy. Po około piętnastu sekundach byłem na tyle blisko, żeby zbliżyć się do dziewczyny. Rzuciłem się przed nią na kolana, nie zwracając uwagi na kunai dzierżący przez nią w dłoni i... objąłem ją. Zakryłem jej zmarznięte ciało swoją szatą, przytuliłem się dotykając jej ciała szatą i próbując ją ogrzać. Cały czas patrzyłem jej się prosto w oczy z żalem - wiedziałem, że może zaraz się zabić, ale nie było w tym żadnego sensu. Czułem, że była dobrą osobą, ale coś na nią zadziałało. Co? Nie mam pojęcia. Może kogoś straciła? Tak, to chyba było to. Gdyby zginęła, nie wybaczyłbym sobie tego, w końcu była najbliżej mnie z osób, które jeszcze żyły na ten moment. Na dodatek, nie zdołałem ochronić poprzednich znajomych, a gdyby ją spotkało to samo, to... Nie wiem. Zwątpiłbym w cały ten świat. Chciałem tylko podejść do niej, przytulić ją, zależało mi na niej. Naprawdę.
- Pierdolę to... Najwyżej zginiemy razem. - przeszło mi przez myśl.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Mój umysł nie bardzo pojmował to co się wokół mnie działo. Słowa mężczyzny były dla mnie zagadką. Czy był stary? Nie był, ale na "per Pan" zasługiwał. Jaki samozachwyt? Jaka pycha? To przecież oczywiste, ale nie zamierzałam tłumaczyć. Nie grzeszyłam? No jasne, że grzeszyłam i każdy normalny człowiek by to potwierdził. Już samo przebywanie przy Gyo uważałam za grzech, a co dopiero rozmowę z nim czy "zmuszanie" go do przepraszania. I on niby nigdy mnie nie więził. Tutaj się zgodzę. Nie więził mnie, ale skoro już się spotkaliśmy to musiałam oddać mu to co do niego należało. Odpowiednio uhonorować, ukorzyć się przed nim, pokazać swoją niższość i wdzięczność za to, że mogłam go spotkać. Tak należało zrobić. To było właściwe. A potem ... zamierzałam się wysadzić. Skoro czekała mnie śmierć to czemu by jej nie przyspieszyć? Niestety ... nie mogłam.
- Niech Pan nie podchodzi ... błagam ... - mówiłam do niego, ale on za nic miał moje słowa. W sumie nic dziwnego. Nie miałam prawa mu rozkazywać, a on miał prawo rozkazywać mi. Tak to działało. Człowiek musiał słuchać bogów, a psie gówno na ulicy musiało słuchać człowieka. Ja musiałam słuchać i wykonywać polecenia nawet tego psiego gówna, które ani razu się jeszcze do mnie nie odezwało. Nie potrafiło czy nie chciało? Ale skoro psia kupa mogła mi rozkazywać to człowiek tym bardziej. A bóg jeszcze bardziej. Czy ten mężczyzna był bogiem? Wiele na to wskazywało. W każdym bądź razie zabraniał mi umierać. Oczywiście nie mówił tego wprost, ale gdy był w zasięgu wybuchu miałam po prostu związane ręce.
- Nie będę martwa? - zapytałam z niedowierzaniem w głosie. Jednakże każde słowa przychodziły mi z coraz większym trudem. Skoro nie będę martwa ... nagle przypomniałam sobie o Itori-sensei. Wiązała mnie z Nią przysięga. Oddałam jej bowiem swe życie, mówiąc "moje życie należy do Ciebie". Skoro więc nie miałabym być martwa, to nie mogłam się zabić. A on? Tak po prostu mnie objął, dając mi nawet swoją szatę. Gdybym nie siedziała tyle na śniegu to nie byłoby mi zimno, ale przez własną głupotę ... szkoda gadać ... W każdym bądź razie dałam mu pretekst do tego, by się do mnie zbliżył. Chłonęłam ciepło, które mi ofiarował, ale wiedziałam, że to nie jest tym czym się na pierwszy rzut oka wydaje. Ludzie tak właśnie działali. Byli mili, serdeczni i pomocni. W ten sposób zdobywali zaufanie innych, a gdy to zaufanie już zdobyli ... zmieniali życie tych osób w piekło. On zdobył moje zaufanie. Ufałam mu, ale jednocześnie wiedziałam, że to ciepło ... przemieni się kiedyś w niewyobrażalny ból. No, ale godziłam się na to.
- Kami-sama ... - nazwałam go bogiem (Kami-sama = bóg) - Jestem taka durna. Jakże mogłam pomyśleć, że tak zwyczajnie mogę się wysadzić w powietrze? Tak po prostu uciec od swoich grzechów? Bez odpowiedniej kary?
Schowałam kunai z notką. Była to oznaka mojej głupoty i mojej kolejnej zbrodni, którą chciałam popełnić. Doskonale wiedziałam, że nie zasługuję na szybką i bezbolesną śmierć. Za wszystko co zrobiłam. Nawet za to, że ośmieliłam się urodzić. Całe moje życie to był jeden wielki grzech. A za grzechy trzeba było ponosić karę. Takie były zasady. Nie zamierzałam uciekać od odpowiedzialności. W tej jednej chwili w pełni się nawróciłam.
- Kami-sama, możesz przestać już udawać. Zdobyłeś moje zaufanie. Przestań być miły i daj mi poczuć swój gniew ...
I nagle zaczęłam zastanawiać się jaka kara miała mnie spotkać. Form tortur było naprawdę bardzo dużo i nie zabijając, ból można było zadawać na tysiące różnych sposobów. Zaczynając od takich, które powodowały niezmiernie bolesne rany, ale te rany zabić nie mogły, a na takich, które zadawały śmiertelne rany, jednak dzięki skutecznemu leczeniu udawało się ich pozbyć zanim zabiły kończąc. Jeszcze gdzieś obok było zwyczajne biczowanie. A może mieściło się w tym przedziale?
- Pójdę z Tobą ... ale co to będzie?
I nagle spojrzałam na swoje ręce. Sama skóra i kości. Byłam chodzącym kościotrupem. I nagle wpadła mi do głowy idealna kara. Zaczęłam się trząść. Bynajmniej nie z zimna. Zwyczajnie bałam się.
- Pies, prawda? Przykujesz mnie łańcuchem do psiej budy, prawda? Będę naga i będzie mi zimno, a pies ... będzie głodny ... - totalnie się załamałam. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa więcej. Ale myślałam o tej karze. Biedny głodny piesek miał być moim katem. Miał obgryzać moje kości na żywca. "To nie będzie bolało, prawda?" - tą frazę powtarzałam sobie w myślach, próbując przekonać samą siebie do tego stwierdzenia. Jeśli by to się udało, to może ból byłby mniejszy. Nie było to łatwe. Oczami wyobraźni już widziałam tego psa. Widziałam swoje pęknięte i połamane ręce i nogi. Potargana skóra. Wszędzie krew, łzy i ślina tego psa, który właśnie dobierał się do moich żeber. Żeberka to było coś co najwyraźniej najbardziej lubił i ten rarytas ... deser taki ... zostawił sobie na koniec. Tak. To będzie bolało jak skurwysyn.
- Niech Pan nie podchodzi ... błagam ... - mówiłam do niego, ale on za nic miał moje słowa. W sumie nic dziwnego. Nie miałam prawa mu rozkazywać, a on miał prawo rozkazywać mi. Tak to działało. Człowiek musiał słuchać bogów, a psie gówno na ulicy musiało słuchać człowieka. Ja musiałam słuchać i wykonywać polecenia nawet tego psiego gówna, które ani razu się jeszcze do mnie nie odezwało. Nie potrafiło czy nie chciało? Ale skoro psia kupa mogła mi rozkazywać to człowiek tym bardziej. A bóg jeszcze bardziej. Czy ten mężczyzna był bogiem? Wiele na to wskazywało. W każdym bądź razie zabraniał mi umierać. Oczywiście nie mówił tego wprost, ale gdy był w zasięgu wybuchu miałam po prostu związane ręce.
- Nie będę martwa? - zapytałam z niedowierzaniem w głosie. Jednakże każde słowa przychodziły mi z coraz większym trudem. Skoro nie będę martwa ... nagle przypomniałam sobie o Itori-sensei. Wiązała mnie z Nią przysięga. Oddałam jej bowiem swe życie, mówiąc "moje życie należy do Ciebie". Skoro więc nie miałabym być martwa, to nie mogłam się zabić. A on? Tak po prostu mnie objął, dając mi nawet swoją szatę. Gdybym nie siedziała tyle na śniegu to nie byłoby mi zimno, ale przez własną głupotę ... szkoda gadać ... W każdym bądź razie dałam mu pretekst do tego, by się do mnie zbliżył. Chłonęłam ciepło, które mi ofiarował, ale wiedziałam, że to nie jest tym czym się na pierwszy rzut oka wydaje. Ludzie tak właśnie działali. Byli mili, serdeczni i pomocni. W ten sposób zdobywali zaufanie innych, a gdy to zaufanie już zdobyli ... zmieniali życie tych osób w piekło. On zdobył moje zaufanie. Ufałam mu, ale jednocześnie wiedziałam, że to ciepło ... przemieni się kiedyś w niewyobrażalny ból. No, ale godziłam się na to.
- Kami-sama ... - nazwałam go bogiem (Kami-sama = bóg) - Jestem taka durna. Jakże mogłam pomyśleć, że tak zwyczajnie mogę się wysadzić w powietrze? Tak po prostu uciec od swoich grzechów? Bez odpowiedniej kary?
Schowałam kunai z notką. Była to oznaka mojej głupoty i mojej kolejnej zbrodni, którą chciałam popełnić. Doskonale wiedziałam, że nie zasługuję na szybką i bezbolesną śmierć. Za wszystko co zrobiłam. Nawet za to, że ośmieliłam się urodzić. Całe moje życie to był jeden wielki grzech. A za grzechy trzeba było ponosić karę. Takie były zasady. Nie zamierzałam uciekać od odpowiedzialności. W tej jednej chwili w pełni się nawróciłam.
- Kami-sama, możesz przestać już udawać. Zdobyłeś moje zaufanie. Przestań być miły i daj mi poczuć swój gniew ...
I nagle zaczęłam zastanawiać się jaka kara miała mnie spotkać. Form tortur było naprawdę bardzo dużo i nie zabijając, ból można było zadawać na tysiące różnych sposobów. Zaczynając od takich, które powodowały niezmiernie bolesne rany, ale te rany zabić nie mogły, a na takich, które zadawały śmiertelne rany, jednak dzięki skutecznemu leczeniu udawało się ich pozbyć zanim zabiły kończąc. Jeszcze gdzieś obok było zwyczajne biczowanie. A może mieściło się w tym przedziale?
- Pójdę z Tobą ... ale co to będzie?
I nagle spojrzałam na swoje ręce. Sama skóra i kości. Byłam chodzącym kościotrupem. I nagle wpadła mi do głowy idealna kara. Zaczęłam się trząść. Bynajmniej nie z zimna. Zwyczajnie bałam się.
- Pies, prawda? Przykujesz mnie łańcuchem do psiej budy, prawda? Będę naga i będzie mi zimno, a pies ... będzie głodny ... - totalnie się załamałam. Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa więcej. Ale myślałam o tej karze. Biedny głodny piesek miał być moim katem. Miał obgryzać moje kości na żywca. "To nie będzie bolało, prawda?" - tą frazę powtarzałam sobie w myślach, próbując przekonać samą siebie do tego stwierdzenia. Jeśli by to się udało, to może ból byłby mniejszy. Nie było to łatwe. Oczami wyobraźni już widziałam tego psa. Widziałam swoje pęknięte i połamane ręce i nogi. Potargana skóra. Wszędzie krew, łzy i ślina tego psa, który właśnie dobierał się do moich żeber. Żeberka to było coś co najwyraźniej najbardziej lubił i ten rarytas ... deser taki ... zostawił sobie na koniec. Tak. To będzie bolało jak skurwysyn.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
- Wszystko co wtedy się działo, było jakieś takie dziwne. Nie do końca ogarniałem, co rzeczywiście się działo, a cała ta akcja nie była zbyt codzienna. Choć dziewczyna wówczas mnie nie znała, to zdecydowała się zwracać do mnie "per Pan", mimo iż nie byłem jakiś podstarzały. Jej zachwyt moją osobą, jej pycha - to wszystko na moment mnie oszołomiło. Te jej wszystkie wygłoszenia na temat zgrzeszenia. Była wobec mnie jakaś taka specyficzna i wyróżniała się na tle innych kobiet. Nie przyszło mi nawet do głowy, że ktoś podczas mojego żywota będzie mnie czcił. Przepraszając Narubi też nie czułem się za komfortowo, w końcu oddawała mi wówczas cześć i chyba jako osoba, którą czci nie powinienem się zachowywać tak życzliwie względem niej. Nie potrafiłem jednak być inny w stosunku do niej. Nie zasługiwała na takie traktowanie, chciałem żeby żyła choć w miarę godnie. Ona wciąż się przede mną upokarzała, pokazywała swoją niższość, a mnie to w sumie po części cieszyło. Pierwszy raz doznałem takiego czegoś - na dodatek od kobiety. Nie chciałem, żeby się wysadzała, mogła mnie tak traktować po kres swoich dni. Na tamten moment miała zupełnie inne plany, od których próbowałem ją jak najszybciej odpędzić. Rozlew krwi był tutaj zbędny, a jeśli twierdziła, że to już jej koniec, to chciałem jej pomóc i nie dopuścić do jej śmierci. Mogłem jeszcze temu zapobiec. Pomimo jej słów, ja i tak do niej podchodziłem. Wiedziałem, że jeśli bym niczego nie zrobił, to mogło to zakończyć się tragicznie. Chciałem, żeby pozostała wśród żywych. Miałem zamiar bronić jej biedną osobliwość, która naprawdę wyglądała mizernie w tym okrutnym świecie. Nie chciałem, aby ktokolwiek ją zranił, przy mnie byłoby jej dobrze. Mogliśmy stworzyć dobry duet, w końcu potrzebowałem kogoś takiego jak ona, mimo iż nawet jej nie znałem. Wszystko działo się tak szybko, że trudno było się w ogóle połapać, co w rzeczywistości zaraz się stanie. Moje poczynania były wówczas wykonywane instynktownie. Patrzyła się na mnie tak jakbym był jakimś bożkiem, a ja czując jej respekt wręcz zakazałem jej umierać. Nie mogła tego zrobić, po prostu nie mogła... Bez niej świat nie byłby już taki sam. W mojej głowie miliony myśli biły się między sobą, a wszystkie z nich były właśnie o tejże dziewczynie. Wierzyła mi w moje słowa, w to że nie pozwolę jej umrzeć.
W końcu udało mi się do niej podejść, a dla mnie był to największy osiągnięty dotychczas sukces w naszej relacji. Końcem końców padłem na ziemię, objąłem ją delikatnie przytulając się do niej i okrywając ją swoją szatą. Czuć było od niej specyficzny zapach, bowiem każdy był inny i uwalniał z siebie inny. Zapamiętałem go, był taki... cudowny? Według mnie świadczył on też po części o osobowości, a jako były łowca mogłem wyczuć jakie rzeczywiście ma intencje według mnie. Póki co, wiedziałem iż nie ma żadnych nikczemnych zamiarów względem mnie i to się liczyło. Nie zastanawiając się próbowałem jakoś rozgrzać dziewczę, które okropnie straciło na temperaturze, przez swoje głupie poczynania. W tamtym momencie skupiłem się tylko na tym, a cały świat znowu stał się dla mnie nieistotny. Wszystko znowu było widoczne tak jakby przez mgłę, a moje myśli za cel obrały sobie małą Namidę.
Z reguły ludzie specjalnie działali tak, ażeby wzbudzić zaufanie pewnej osoby, lecz nie w każdym przypadku akurat po to, żeby od razu wykorzystać ową osobę. Ja chciałem po prostu mieć kogoś dla siebie, tak jak tysiące innych istnień. Nawet zwierzęta potrafiły sobie kogoś znaleźć... Ja żyłem w przekonaniu, iż pozostanę sam po kres swych dni... Lecz ona... Całkowicie zmieniła mój światopogląd. Dzięki niej wiem, że rzeczywiście mam na kogo liczyć. Wiedziałem, że ona mi zaufała, ba nawet czciła. Choć nie wiedziałem jednego... Czy to był żart, czy rzeczywiste uczucie. Zapytanie o to nie było na miejscu. Nie chciałem też, żeby w jakikolwiek sposób przeze mnie cierpiała, więc czy było w tym coś złego?
- Ja chcę po prostu być szczęśliwy... - z trudem przeszło mi przez gardło, nawet mimowolnie. Nie chciałem, żeby ta myśl wyszła z mojej głowy, ale ich natłok musiał spowodować tą reakcję - Nie musisz mnie nazywać Bogiem... - odparłem, kładąc swoją głowę na jej ramieniu - Wystarczy Gyo. - dodałem zaraz po tym.
Od razu przedstawieniu się, poczułem że zaczęła chować tamtą niebezpieczną zabawkę, którą chciała nas wysadzić. Udało się. Wiedziałem, że będę potrafił zrobić choć tyle dobrego dla ludzkości. Uratowałem ludzkie życie. Poczułem wtedy przepełniającą mnie dumę. Teraz wszystko mogło się poukładać, a ja w końcu mogłem zdobyć jednego prawdziwego przyjaciela, który nie opuściłby mnie za nic - a przynajmniej tak mi się wydawało. Po Marusie ślad przepadł, lecz nawet nie pomyślałbym, że byłby dla mnie tak dobry jak Narubi. Bywał oschły - owszem, ale nie najgorszy. Nie chcę mówić o nim złego słowa, ale momentami jego melancholijność nieznacznie mnie irytowała. Skrucha u Namidy to było coś oryginalnego, coś czego rzeczywiście pożądałem.
- Boże... Dziękuję ci, że mi ją zesłałeś! - przeszło mi przez myśl, a zaraz po tym zostałem zmuszony do "powrotu na ziemię" - Nie udaję. Ja naprawdę chcę twojego dobra i nie czuję żadnego gniewu. Kim byłby Bóg, jeśli karałby swoich poddanych? Raczej Szatanem. - przed tymi słowami podniosłem głowę z jej ramienia i spojrzałem prosto w jej oczy. Chciałem, żeby zobaczyła, iż nie kłamię. Mój wyraz twarzy był raczej przeciętny, gdyby nie liczyć optymistycznego uśmiechu, który pojawił się po uratowaniu jej życia. No i te białe ślepia... Choć uśmiech był szczery, to i tak normalną osobę mógł trochę przerazić.
Nie miałem zamiaru jej w żaden sposób karać, musiałem jak najszybciej jej pomóc. Przeczuwałem, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałem dokładnie co. Niby rozgrzewałem ją tak jak potrafiłem, lecz ona nadal była chłodna, blada, no i mógłbym tak jeszcze chwilę wymieniać. Wtedy wyskoczyła mi też z propozycją, a raczej zdaniem informującym... "Pójdę z Tobą". Byłem niezmiernie rad, lecz sam nie wiedziałem gdzie rzeczywiście mogłem ją zabrać. Nie miałem żadnych planów na życie, żadnych ambicji, czy też opłaconego czynszu za mieszkanie. Liczyłem na to, że ja będę mógł jej jakoś pomóc. Nie wiedziałem jeszcze, co rzeczywiście będziemy razem robić, ale na ten moment najważniejszym było uratowanie jej życia.
- Wszystko będzie dobrze... - walnąłem coś, walnąłem coś nie wiedząc jak zachować się w tamtym momencie. Nie miałem żadnego planu, żadnego majątku, żadnych ambicji - niczego. W tamtym momencie zacząłem tego żałować. Wówczas obejrzałem po raz kolejny jej specyficzne ciało - Jesteś głodna? - zapytałem, widząc jak jest wychudzona. Po objęciu jej nie czułem niczego poza kośćmi, cienką skórą i kilkoma ścięgnami przeplatanymi nitkami mięśni - Nie mam żadnego psa. Będziesz traktowana przeze mnie najlepiej ze wszystkich istot. Tylko przysięgnij mi jedno... - odparłem zadziwiając się pomysłowością Narubi. Musiała naprawdę wiele przeżyć, żeby teraz mieć takie chore myśli.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Ja także byłam bardzo, ale to bardzo zaskoczona tą sytuacją.
- Gyo, tak? - powtórzyłam. Przedstawił mi się, więc w ramach rekompensaty ja także postanowiłam się przedstawić - Narubi Namida, Panie Gyo.
On także pragnął być szczęśliwy. Jednakże ja na to nic nie mogłam poradzić. Byłam zbyt słaba i zbyt głupia i nie potrafiłam totalnie nic. Uszczęśliwianie innych ludzi to nie było coś co potrafiłam zrobić. Zamierzałam mu o tym powiedzieć. Ostrzec go jakoś i przeprosić, jednak widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć. Nie mogłam mu przerywać. Nie jemu i nie taki ktoś jak ja. Wysłuchałam więc do końca tego co miał mi do powiedzenia. Mówił, że nie jest na mnie zły i nie zamierza mnie karać. Jakiż to bóg kara swoich poddanych? No nie wiem ... może każdy, jeśli ci poddani sprzeciwiają się jego woli? I co niby? Wszystko będzie dobrze? Oczywiście, że będzie dobrze. No i na koniec dowiedziałam się jeszcze, że nie ma psa, więc nie zostanę przez niego zjedzona. Chociaż psa zawsze można było kupić, a ja byłam nawet skłonna za niego zapłacić. Ewentualnie wymyślić coś innego, więc wszystko było przede mną. Tak ... byłam głodna. No i miałam mu jeszcze coś przysięgnąć? Ale co on chciał, żebym mu przysięgła? Swoją miłość oddałam już Itori-sensei. Swoje życie także. I wszystko co posiadałam już należało do mojej Mistrzyni. To była bardzo mocna przysięga. Czyżbym właśnie zdradzała Itori? Także zatraciłam się w swoich myślach i nawet nie odnotowałam faktu, że głowa Gyo spoczęła na moim ramieniu. Nie odnotowałam też faktu, że głowa Gyo podniosła się z mojego ramienia. Nie odnotowałam też faktu, że widziałam jego niezwykle piękne oczy. Zupełnie się wyłączyłam i chłonęłam jedynie słowa, które do mnie mówił. A gdy skończył mówić, postanowiłam się odezwać.
- Przepraszam ... ja nie potrafię nikomu dać szczęścia i w sumie ... niewiele posiadam ... - przełknęłam ślinę - A jeśli dałabym Ci szczęście, Panie Gyo, to co jeślibym czuła z tego powodu radość? Mnie chyba nie wolno czuć radości ...
Pomału traciłam już wiarę w to, że kiedykolwiek mogłabym być szczęśliwa, czuć radość ... być przez kogoś kochana i szanowana. Takie stany mojej własnej osoby były daleko poza moją percepcją i zrozumieniem.
- Jaki bóg? Ano taki, którego wyznawca grzeszy przeciw niemu ... jak wyznawca źle czyni to należy mu się kara. Tak jak dziecku, które nie słucha rodziców. Więc ... nie rozumiem Twojego podejścia. Dlaczego nie chcesz mnie ukarać? Psa zawsze można kupić ... albo wychłostać chociaż ... A jeśli chodzi o przysięgę ....
Zamyśliłam się.
- Przysięgam, że będę Cię słuchać we wszystkim co mi powiesz i robić wszystko co rozkażesz i każdą karę zniosę, którą mi wymierzysz. Ale ... chciałabym ... jeszcze odnaleźć dwie osoby ... Moją przyjaciółkę z dzieciństwa i pierwszą miłość ... Iwaru-sama ... właśnie jej szukałam zanim Cię spotkałam i Itori-sensei ... osobę, która musi zdecydować o moim życiu lub śmierci ... nie mogę i nie chcę umrzeć zanim nie spotkam tych dwóch osób ... Przepraszam ...
Przepraszałam. Znowu. Nie dość, że otrzymywałam od Gyo tyle ciepła to jeszcze miałam czelność go o cokolwiek prosić. Byłam taka durna. Taka głupia. Taka niewdzięczna. Powinien mnie za to zajebać w najgorszy możliwy sposób. Tak, żebym przeklinała, że nie ma psa, bo pies byłby dużo bardziej delikatny. W pełni na to zasługiwałam. Byłam bardzo słaba, ale ... udało mi się sięgnąć do torby na lewym udzie. Wyciągnęłam z niej bojową pigułkę żywnościową i włożyłam sobie do ust.
- Już nie jestem głodna - powiedziałam, czując nagły przypływ sił. Pigułkę przy tym oczywiście pogryzłam. Cudowny przedmiot. Przynajmniej na jakiś czas dostarczy mi potrzebnej energii. Wstałam i otrzepałam się ze śniegu. Ciągle było mi zimno, ale dodatkowa energia rozgrzewała mnie.
- Przepraszam raz jeszcze ... muszę odnaleźć Iwaru. A tak poza tym ... jest jedna osoba, której szczerze nienawidzę! I do kurwy! Zajebałabym ją jak jebanego psa! Ale nie mogę ... nie potrafię ... Nazywa się ... Narubi Namida.
Zrobiłam z parę kroków w stronę wozu cyrkowego. Intrygował mnie. Skinęłam Kamioce głową. A następnie przeczytałam tabliczkę, która wywieszona była przy wejściu ...
- I ... Iwa ... Iwaru ... - wydukałam. Nie mogłam uwierzyć, że ona mieszkała w tym czymś. Nie mogłam też uwierzyć, że tak późno odkryłam tą posesję. To było bardzo, bardzo dziwne. Dlaczego ten dom wyglądał na taki zniszczony?
- Gyo, tak? - powtórzyłam. Przedstawił mi się, więc w ramach rekompensaty ja także postanowiłam się przedstawić - Narubi Namida, Panie Gyo.
On także pragnął być szczęśliwy. Jednakże ja na to nic nie mogłam poradzić. Byłam zbyt słaba i zbyt głupia i nie potrafiłam totalnie nic. Uszczęśliwianie innych ludzi to nie było coś co potrafiłam zrobić. Zamierzałam mu o tym powiedzieć. Ostrzec go jakoś i przeprosić, jednak widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć. Nie mogłam mu przerywać. Nie jemu i nie taki ktoś jak ja. Wysłuchałam więc do końca tego co miał mi do powiedzenia. Mówił, że nie jest na mnie zły i nie zamierza mnie karać. Jakiż to bóg kara swoich poddanych? No nie wiem ... może każdy, jeśli ci poddani sprzeciwiają się jego woli? I co niby? Wszystko będzie dobrze? Oczywiście, że będzie dobrze. No i na koniec dowiedziałam się jeszcze, że nie ma psa, więc nie zostanę przez niego zjedzona. Chociaż psa zawsze można było kupić, a ja byłam nawet skłonna za niego zapłacić. Ewentualnie wymyślić coś innego, więc wszystko było przede mną. Tak ... byłam głodna. No i miałam mu jeszcze coś przysięgnąć? Ale co on chciał, żebym mu przysięgła? Swoją miłość oddałam już Itori-sensei. Swoje życie także. I wszystko co posiadałam już należało do mojej Mistrzyni. To była bardzo mocna przysięga. Czyżbym właśnie zdradzała Itori? Także zatraciłam się w swoich myślach i nawet nie odnotowałam faktu, że głowa Gyo spoczęła na moim ramieniu. Nie odnotowałam też faktu, że głowa Gyo podniosła się z mojego ramienia. Nie odnotowałam też faktu, że widziałam jego niezwykle piękne oczy. Zupełnie się wyłączyłam i chłonęłam jedynie słowa, które do mnie mówił. A gdy skończył mówić, postanowiłam się odezwać.
- Przepraszam ... ja nie potrafię nikomu dać szczęścia i w sumie ... niewiele posiadam ... - przełknęłam ślinę - A jeśli dałabym Ci szczęście, Panie Gyo, to co jeślibym czuła z tego powodu radość? Mnie chyba nie wolno czuć radości ...
Pomału traciłam już wiarę w to, że kiedykolwiek mogłabym być szczęśliwa, czuć radość ... być przez kogoś kochana i szanowana. Takie stany mojej własnej osoby były daleko poza moją percepcją i zrozumieniem.
- Jaki bóg? Ano taki, którego wyznawca grzeszy przeciw niemu ... jak wyznawca źle czyni to należy mu się kara. Tak jak dziecku, które nie słucha rodziców. Więc ... nie rozumiem Twojego podejścia. Dlaczego nie chcesz mnie ukarać? Psa zawsze można kupić ... albo wychłostać chociaż ... A jeśli chodzi o przysięgę ....
Zamyśliłam się.
- Przysięgam, że będę Cię słuchać we wszystkim co mi powiesz i robić wszystko co rozkażesz i każdą karę zniosę, którą mi wymierzysz. Ale ... chciałabym ... jeszcze odnaleźć dwie osoby ... Moją przyjaciółkę z dzieciństwa i pierwszą miłość ... Iwaru-sama ... właśnie jej szukałam zanim Cię spotkałam i Itori-sensei ... osobę, która musi zdecydować o moim życiu lub śmierci ... nie mogę i nie chcę umrzeć zanim nie spotkam tych dwóch osób ... Przepraszam ...
Przepraszałam. Znowu. Nie dość, że otrzymywałam od Gyo tyle ciepła to jeszcze miałam czelność go o cokolwiek prosić. Byłam taka durna. Taka głupia. Taka niewdzięczna. Powinien mnie za to zajebać w najgorszy możliwy sposób. Tak, żebym przeklinała, że nie ma psa, bo pies byłby dużo bardziej delikatny. W pełni na to zasługiwałam. Byłam bardzo słaba, ale ... udało mi się sięgnąć do torby na lewym udzie. Wyciągnęłam z niej bojową pigułkę żywnościową i włożyłam sobie do ust.
- Już nie jestem głodna - powiedziałam, czując nagły przypływ sił. Pigułkę przy tym oczywiście pogryzłam. Cudowny przedmiot. Przynajmniej na jakiś czas dostarczy mi potrzebnej energii. Wstałam i otrzepałam się ze śniegu. Ciągle było mi zimno, ale dodatkowa energia rozgrzewała mnie.
- Przepraszam raz jeszcze ... muszę odnaleźć Iwaru. A tak poza tym ... jest jedna osoba, której szczerze nienawidzę! I do kurwy! Zajebałabym ją jak jebanego psa! Ale nie mogę ... nie potrafię ... Nazywa się ... Narubi Namida.
Zrobiłam z parę kroków w stronę wozu cyrkowego. Intrygował mnie. Skinęłam Kamioce głową. A następnie przeczytałam tabliczkę, która wywieszona była przy wejściu ...
- I ... Iwa ... Iwaru ... - wydukałam. Nie mogłam uwierzyć, że ona mieszkała w tym czymś. Nie mogłam też uwierzyć, że tak późno odkryłam tą posesję. To było bardzo, bardzo dziwne. Dlaczego ten dom wyglądał na taki zniszczony?
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
- Cała ta sytuacja zaczęła coraz gorzej wyglądać. Moje uczucia zmieniały się z sekundy na sekundę i właściwie, to już sam się pogubiłem. Narubi też nie orientowała się w temacie, w końcu była jeszcze mała - no może nie, aż taka mała... Wypowiedziała wówczas moje imię, nie zwracając się już jak do Boga. Po przedstawieniu się, ona również postanowiła wyjawić mi jak rzeczywiście się nazywa. Imię miała nietypowe, z którym spotkałem się dopiero po raz pierwszy, ale nazwisko coś mi mówiło. Wtedy nie miałem zielonego pojęcia, z czym rzeczywiście mogło mi się kojarzyć. O dziwo, zostałem zdegradowany z Boga do Pana, więc było dla mnie trochę lepiej. Nie chciałem być dla niej tak wysoko, wręcz przeciwnie... wolałem zacząć od zera. Choć podobało mi się to, jak mnie traktowała i gdyby nie postąpiła tak na początku naszego spotkania, to nawet nie zwróciłbym na nią uwagi. Ten cały ból istnienia skupiony w jednym małym stworzeniu zaintrygował mnie i zmusił do głębszego poznania historii dziewczynki. Nurtowały mnie pytania, dlaczego taka jest. Kwestię przedstawienia się mieliśmy o dziwo za sobą, a ja już ją bardzo polubiłem. Dziwne jak szybko zyskała sobie w moich oczach, nawet bez większego wysiłku. Wynikło z tego, iż zauważyłem ją tylko dlatego, ponieważ zrobiła z siebie ofiarę i mnie czciła. Musiałem być zaprawdę samotny i zdesperowany, skoro chciałem się z nią lepiej poznać. Przeciętny człowiek zapewne albo by ją wykorzystał, albo olałby ją myśląc, iż jest wariatką i nic dobrego do życia nie wniesie. Ja byłem kompletnym przeciwieństwem tych typów... końcem końców uważałem, iż Namida jest w stanie wnieść coś pozytywnego do mojego życia. Nie miałem też zamiaru jej w żaden sposób wykorzystać. Czułem jakby była moją młodszą siostrzyczką, której nigdy nie miałem. Może mógłbym ją mieć, gdyby jeszcze rodzice żyli, lecz już było po nich... A może mój brat... Nie... To niemożliwe... Chociaż, kto wie... Nigdy go nie widziałem, lecz on mógł jakoś przeżyć, osiedlić się gdzieś, ułożyć sobie życie na nowo. Jestem pewny, że nie dałby się złapać tak łatwo. Jeśli nam to pisane, to i tak się kiedyś spotkamy, a wtedy w końcu będę mógł z nim porozmawiać, wyżalić się, przytulić i powiedzieć jak naprawdę mi go brakowało przez ten cały czas od kiedy nas rozdzielili. On pewnie też źle przeżywa to wszystko co kiedyś się wydarzyło, w końcu byliśmy tacy mali. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, a musieliśmy zacząć wszystko od nowa. Na dodatek nasi rodzice nie mogli nam pomóc, nie mogli nas wychować. Jedyne czego dowiedzieliśmy się od nich przed śmiercią, to zasady przetrwania w dziczy, tudzież funkcjonowania chakry, a dokładniej to jej właściwości, a także podstawowych technik. Resztę musieliśmy ogarnąć sami, a dokładniej to kulturę osobistą, samodzielność, a potem rozpocząć podstawową edukację. Nauka pisania... czytania... liczenia... Zostawili nas tak wcześnie, że nawet nie zdążyliśmy się od nich nauczyć podstawowych rzeczy. W sumie, to można uznać, że nauczyliśmy się podstaw, bo przetrwanie w dziczy zupełnie wystarczało, aby przeżyć w tym okrutnym świecie. Życie nie raz zmuszało nas, abyśmy posuwali się do kradzieży, choćby po jakiś mały owoc, tanie warzywko lub niewielki bochenek chleba. Nie marzyliśmy o ciepłej pościeli i miękkim łóżku, a o tym, żeby nikt nas nie pobił. Właściwie po co ja tutaj mówię w liczbie mnogiej? To wszystko robiłem sam, ponieważ mojego brata już od dawna nie było przy mnie, lecz na pewno borykał się z tymi samymi problemami, co ja. Na szczęście w moim życiu zawitała pewna persona, która pomogła mi wybić się i nie pozostałem na samym dnie społeczeństwa. Jestem ci za to bardzo wdzięczny Karasu, choć prawdopodobnie już nigdy cię nie zobaczę. Dzięki temu wszystkiemu jestem tu gdzie jestem, jestem taki jaki jestem, no i jestem z Narubi. Udało mi się ją poznać i zaznałem trochę szczęścia, którego od dawna mi brakowało.
Do szczęścia potrzebny mi był szczery uśmiech innej osoby, która rzeczywiście coś dla mnie znaczyła. Namida mogła zostać taką personą, a ja mogłem jej zapewnić beztroskę. Może za bardzo się rozmarzyłem, ale rzeczywiście czułem, że mogła nas łączyć jakaś potężniejsza więź. Liczyłem na jakąś owocną współpracę, na to że będziemy się nawzajem wspierać w trudnych chwilach... że będziemy się traktować jak rodzeństwo. Nie chodziło mi tutaj o przykład brata i siostry, którzy wyżywają się na sobie, tudzież nie mogę siebie znieść. Bardziej mówię o przykładzie w którym obojgu zależy na sobie, a brat daje przykład swojej siostrze. Poczułem już jak boli utrata członka rodziny, ba nawet wszystkich. Chciałem teraz traktować kogoś tak jak mojego zaginionego brata, chciałem poczuć jakby to było gdybym miał jakieś rodzeństwo. Wówczas liczyło się to dla mnie, abym to ja mógł się w końcu kimś zaopiekować, jak to bywa w rodzinach, gdy ta słabsza osoba nie może sama się przed kimś, lub czymś samodzielnie obronić.
Nie chodziło tutaj o to, żeby Narubi była jakaś potężna, mądra, żeby coś potrafiła. Liczyło się wówczas dla mnie tylko to, żeby była ze mną i dała sobie pomóc. Wiedziałem, że również ja będę kiedyś potrzebował pomocnej dłoni wyciągniętej w moją stronę, a żyłem w przekonaniu, iż bez rodziny żadnej pomocy nie otrzymam. Nie było tutaj potrzeby, aby potrafiła uszczęśliwiać innych ludzi. Miała po prostu tutaj być dla mnie, najdłużej jak tylko może. Nie chciałem też, aby robiła to wbrew własnej woli, bo nie o to chodziło. Jeśli nie chciałaby tego, to po prostu dałbym jej odejść wolno. Taka osoba nie zasługiwała na moją dalszą atencję, a zostałaby nawet wrzucona do tego samego worka co reszta ludzkości. Nie byłaby dla mnie ważna.
Gołym okiem można było dostrzec po wyrazie twarzy kunoichi, że jest ona co do tego sceptycznie nastawiona. Tylko dlaczego? Spodziewałem się, że nie potrafiła zapewnić mi szczęścia. Chciała mnie ostrzec, tak. To musiało być to, lecz nie byłem w stu procentach pewien czy rzeczywiście o to chodziło. Nie mogłem wyciągać pochopnych wniosków i wprost się zapytać, czy chodzi rzeczywiście o to. Wsłuchiwała się jedynie posłusznie w to, co miałem zamiar jej przekazać. Ważnym było dla mnie to, aby mnie słuchała, rozumiała... Tak jak to było u prawdziwych rodzin. Nie było widać po niej, żeby miała jakieś złe intencje względem mnie, a chciała jedynie pojąć o co chodzi. To mi się spodobało, ale zawsze tak bywało na początku znajomości. Niby wszystko pięknie i w ogóle, a po jakimś okresie czasu wszystko szlag trafia, bo jedną ze stron w końcu zaczyna nudzić ten osobnik. Na szczęście nie w każdym przypadku i miejmy nadzieję, że w tej relacji też nic się nie popsuje. Gdyby tak rzeczywiście się stało, to w moim sercu zrodziłby się po raz kolejny nieopisany smutek, po stracie kolejnej osoby. Niby nie było wszystkiego straconego z Marusą, ale i tak nasz kontakt się urwał, a z moją rodziną sytuacja już była całkowicie odwrotna. Jestem jedynie dobrej myśli odnośnie mojego brata, ponieważ był o wiele lepszy ode mnie pod wieloma aspektami. Musiał sobie też lepiej poradzić z tym wszystkim, może też się gdzieś ustawił. Nie wiem... Muszę się tego kiedyś dowiedzieć.
Co do Boga, który kara poddanych, to jest to dobra opcja, lecz nie w każdym przypadku. Rzeczywiście, to takich przypadków jest mało. Mimo wszystko stwórca jest wszechmogący i poddani, którzy sprzeciwiają się jego woli przestają być poddanymi - a może nawet nigdy nimi nie byli. Gdyby rzeczywiście mogli określać się takim tytułem, to byliby w stanie stosować się do poleceń czczonego bożka. Nie przeszłoby im nawet przez myśl, aby mu się sprzeciwić. Zresztą, stwórca ma taką władzę, że mógłby sobie wyczarować innych poddanych, a tych nędznych zdrajców olać. Ludzie nie mają co się sprzeciwiać Bogu, chociażby dlatego, iż są zwykłymi śmiertelnikami i zginęliby przy pierwszym lepszym pierdnięciu stwórcy. Ten kto stworzył cały ten świat, powinien być wyrozumiały i nie przejmować się nieistotnymi rzeczami. Być może to tylko ja żyłem w takim przekonaniu, lecz wydawało mi się ono najbardziej sensowne. Jeśli już taki zdrajca stanąłby przed obliczem Boga, to biada mu. Nie będę poruszał dalej tego tematu, bo nie widzę większego sensu. Przekazałem wszystko, co miałem przekazać.
Co do przysięgi, o którą poprosiłem wcześniej Namidę... No tak, to czego ja rzeczywiście chciałem od osoby którą znam zaledwie kilka minut. Chciałem żeby po prostu pozostała przy mnie, towarzyszyła mi przez resztę życia. Obawiałem się jedynie, czy przypadkiem nie zechce mnie zabić. W końcu taka dziewczyna była specyficzna i nie wiadomo co mogło jej w pewnym momencie strzelić do głowy. O miłości nie było ani mowy, w końcu traktowana była przez mnie jak młodsza siostra, a raczej nie preferowałem kazirodztwa. Wystarczyło mi, ażeby pomagała mi w każdym trudnym momencie mojego życia. Nie musiała oferować swojego życia, ponieważ i tak bym go nie wykorzystał. Nawet gdyby przysięgła mi swoje życie, to i tak bym zrobił w tym samym przypadku, którego oczekuje.
Poczułem jak Narubi na chwilę odpłynęła gdzieś myślami. Wyłączyła się na chwilę, co można było odnotować po nieobecnym wyrazie twarzy. Myślałem wówczas, że to wszystko co jej powiedziałem, mogło ją za bardzo zaskoczyć, przez co teraz taka jest. Lecz po chwili wróciła do żywych i w końcu odezwała się. Nasłuchiwałem co rzeczywiście ma mi do powiedzenia, a jej stwierdzenie było niedorzeczne. Nawet nie wiedziała co rzeczywiście ma mi przysiąc, a już stawiała jakieś ale i próbowała mi się wywinąć. Nie miałem zamiaru odpuszczać tak łatwo, lecz nie pozostało mi nic innego do zrobienia, jak posłuchanie tego, co rzeczywiście chce mi przekazać kunoichi.
- Aby dać mi trochę szczęścia, wystarczyłoby abyś mi towarzyszyła. - odparłem, z nadzieją, iż uda mi się w jakiś sposób przekonać do tego młodą dziewczynę - Nie mam nic przeciwko temu, abyś czuła radość. Byłbym szczęśliwy gdybyś czuła szczęście z dostarczania mi tego. Każdy człowiek może czuć radość, nikt ci przecież nie zabroni, tak? Nie pozostawaj aż tak bierna, bowiem nie wyjdzie ci to na dobre. - dopowiedziałem, szczerze wątpiąc w to, czy ona właściwie chciała, abyśmy byli razem szczęśliwi. Jeśli wciąż zachowywałaby się w ten sposób, to nie mogłaby być przez nikogo szanowana. Każdy człowiek obróciłby to przeciwko niej i zacząłby traktować ją jak szmatę. Natomiast taka wybranka serca, to skarb. Nie sądzę, żeby była przeznaczona dla mnie.
- Bóg szczerze powiedziawszy ma to gdzieś. Nie zwraca uwagi na coś nieistotnego. Możemy sobie robić co chcemy, ale to podczas sądu ostatecznego on dopiero zwróci na nas uwagę. - odpowiedziałem zaraz po wysłuchaniu tego co miała mi do powiedzenia - Taka przysięga mi w sumie pasuje. - odparłem, w głębi ducha się ciesząc. Przysięgła mi o wiele więcej niż chciałem, otrzymując o wiele więcej, niż mogłem się spodziewać - Co do tych osób, których poszukujesz... Pomogę ci w poszukiwaniach tyle, na ile potrafię. Tyle, że nie pozwolę ci na to, abyś umarła zaraz po spotkaniu z nimi, jasne? - dodałem.
Nie miałem na tamten moment żadnych planów, więc też nie było problemu z prośbą Narubi. Nie miałem też zamiaru robić jej niczego złego, a chciałem jedynie aby nieco się uspokoiła, a złe myśli ją opuściły. O dziwo, po chwili rozmowy ona znowu sięgnęła do torby. Myślałem, że znowu coś jej strzeliło do głowy i będzie chciała nas wysadzić, lecz postanowiła nieco o siebie zadbać. Po wyglądzie przedmiotu, który włożyła sobie do ust, mogłem wywnioskować iż była to pigułka żywnościowa zawierająca wartości odżywcze. Zdziwiło mnie trochę to, że tak o siebie w tym momencie zadbała, ale jeszcze bardziej to, iż było ją na coś takiego stać. Moje wszystkie oszczędności miały zostać niedługo wydane, a ona miała przy sobie przedmiot dla shinobi warty kilkaset ryō. Mogła też być bogata, ale na razie i tak pieniądze nie były mi pilnie potrzebne. Bardziej jakiś podstawowy ekwipunek. Zbroja którą miałem zamiar zakupić musiała trochę poczekać, ponieważ jeszcze nie czułem, iż zdołałbym swobodnie się w niej poruszać.
Co do aktualnej sytuacji, to dziewczynie udało się skonsumować pigułkę, no i najprawdopodobniej głód ją opuścił, a jej siły zostały znowu przywrócone. Uwierzyłem jej na słowo i już nie wnikałem w jej stan zdrowia. Jeśli chciałaby ode mnie pomocy, to poprosiłaby o nią - a przynajmniej tak myślałem. Wstałem wraz z dziewczyną i już zdjętą szatę pozostawiłem na ciele Namidy, której zapewne było zimno. Mi nie była potrzebna, bowiem byłem przystosowany do życia w gorszych warunkach. Zaraz po tym gdy wstaliśmy, dziewczyna przeprosiła mnie raz jeszcze, a ja jedynie machnąłem ręką na znak, iż nic się nie stało. Wspomniała o jakimś Iwaru, tudzież o osobie którą chce zajebać - czyli sobie? Tak mi się wtedy wydawało, o ile to imię i nazwisko to nie był zbieg okoliczności. Niestety jej stan psychiczny nasuwał mi na myśl jedynie jej osobę.
- Zaraz, zaraz... Narubi Namida? Ty przypadkiem nie masz tak na imię? O kogo rzeczywiście chodzi? - dopytałem wyraźnie zmartwiony.
Widząc, jak Namida porusza sie w kierunku wozu cyrkowego ja jedynie ruszyłem za nią. O Kamioce, która stała gdzieś z boku już kompletnie zapomniałem. Szedłem u boku swojej towarzyszki, więc bez problemu mogłem dostrzec to co ona. Odczytałem z tabliczki wywieszonej przy wejściu:
- Dziwne... - przeszło mi przez myśl.
To tutaj musiał się znajdować jego dom, ale czy go zastaniemy? Pewnie nie, skoro ona go szuka, a nadal tutaj nie weszła. Na dodatek cała ta posesja wyglądała na okropnie zniszczoną. Nie miałem tutaj nic do gadania, więc pozostawałem bierny przyglądając się jedynie poczynaniom kunoichi.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Jeśli chodzi o moją rodzinę to także ją straciłam. Pamiętam do dzisiaj jak rzewnie wtedy płakałam i wylewałam łzy. No i wylałam wszystkie jakie miałam i od tego czasu po prostu nie potrafiłam płakać. Zamknęłam swoje serce w zbroi i swoim wrednym zachowaniem odstraszałam od siebie inne osoby, tak by nie musieć cierpieć po ich stracie. Nie chciałam się przywiązywać do nikogo. Można powiedzieć, że byłam wtedy bardzo podobna do Gyo. Ale oczywiście moje życie znowu musiało się spierdolić i bardziej skomplikować. W wyniku pewnego nieszczęśliwego wydarzenia znowu doznałam kolejnej przemiany. Dlatego teraz właśnie byłam tym kim byłam. Osobą, która straciła całą pewność siebie i która nie mogła uwierzyć we własne szczęście i która obwiniała siebie za błędy całej ludzkości. Nie mogłam jednak popełnić samobójstwa ze względu na przysięgę, którą złożyłam jednej bardzo bliskiej memu sercu osobie. W ogóle zawsze pewnie będę się dziwić jak to łatwo było mnie podejść. Poznawałam nową osobę. Najpierw próbowałam jakoś uciekać, by tylko się do niej nie przywiązywać, ale ten "stan ucieczki" trwał u mnie jakieś 30 sekund. Po tym czasie byłam zaciekawiona i to z kolei trwało jakąś minutę. Potem już przywiązałam się i rozwiązać nie mogłam. Jeśli ktoś był dla mnie niemiły, zły i wredny to traktowałam go jak swojego pana. Mógł mnie bić, obrażać, poniżać, a ja i tak nie mogłabym pewnie od niego odejść, bo by mi brakowało tego zeszmacenia mojej osoby. Brakowałoby mi kogoś kto będzie kierował moimi poczynaniami. Brakowałoby mi tego stałego planu dnia. Z drugiej strony, jeśli ktoś byłby dla mnie miły to to przywiązanie zamieniało się w miłość. No i na tej zasadzie ja po prostu ... pokochałam Gyo. Był dla mnie kimś bardzo ważnym. On zdaje się czuł dokładnie to samo. Co oczywiście było bardzo dziwne. Zarówno z jego strony jak i z mojej. Oboje pewnie mieliśmy podobne przeżycia, które rzutowały potem na to jak żeśmy się zachowywali w stosunku do nieznajomych. Widać było na pierwszy rzut oka, że oboje jesteśmy samotni; że oboje kogoś potrzebujemy. Gyo potrzebował jednak kogoś dla samego faktu posiadania. Ja potrzebowałam kogoś, by mną pokierował; by mi radził w tym moim marnym życiu; by w końcu sprawił, że moje zdanie o mnie samej byłoby o niebo lepsze; bym dzięki niemu uwierzyła we własne siły i możliwości. Oczywiście Gyo też pewnie miał jakieś ukryte plany odnośnie mojej osoby. Teraz jednak ograniczał się do tego, żebym po prostu była. Nawet powiedział to. Moja obecność miała dać mu szczęście, a jeśli przy okazji i ja szczęścia doświadczę ... Nie chciałam jednak w ten sposób myśleć. To było takie nierealne. Jakże bym mogła uwierzyć w siebie? Jakże bym mogła czuć szczęście? Chociaż ... jak byłam z Itori to szczęście czułam. To był najszczęśliwszy wieczór w moim życiu i pewnie wyczerpał limit szczęśliwości na kolejne 100 lat. Dzień następny zmienił mnie. Dzień w którym miałam umrzeć, a przeżyłam. Ale cena tego była wielka. Moje życie ... Temat boga totalnie już ignorowałam. Jeśli miałam cierpieć po śmierci to trudno. Za życia też cierpiałam, odbywając karę za swoje grzechy. Gdyby jednak śmierć nawet na 30 sekund pozwoliłaby mi uciec od cierpienia ... Dla tych 30 sekund warto było umrzeć. A ja i tak już długo nie pożyję. Nawet bez tej krótkiej chwili wytchnienia musiałabym przejść przez wrota śmierci. Jak każdy człowiek chciałam jednak by ktoś mnie tam odprowadził. Podobnie moja zmarła przyjaciółka, której teraz poszukiwałam, nie wiedząc o jej śmierci - Iwaru też chciała tego samego.
- Itori-sensei ... - powiedziałam w końcu do Gyo. Martwił się o mnie i to było widać. Doceniałam go i podziwiałam za to, chociaż byłam też zdziwiona - Moja Mistrzyni. Osoba, którą kocham nad życie i jednocześnie osoba, która mnie szczerze nienawidzi. Muszę ją zobaczyć. Muszę ją przywitać i obdarzyć uśmiechem. To będzie trwało jakieś 5 sekund, a potem Itori odrąbie mi głowę. Jest potężna i jeśli staniesz jej na drodze to stracisz życie.
Martwiłam się o Gyo. Nie mogłam pozwolić, by Itori go zabiła. Moje życie mogłam i chciałam Jej oddać. Ale tylko swoje. Nienawidziłam siebie, bo osoba, którą tak mocno kochałam również mnie nienawidziła. Ale zabić się nie mogłam. Dlatego właśnie szukałam Itori.
- Bo ja siebie nanawidzę i sobą gardzę, ale zabić się nie mogę - powiedziałam spokojnie, odwróciwszy się do niego - Ja Cię nigdy nie opuszczę. Zawsze będę Cię kochać, nawet stojąc twarzą w twarz z moją ukochaną Itori-sensei. Ale Ty ... za jakiś czas zrozumiesz jak bardzo mnie nienawidzisz. Zamiast tulić i ogrzewać będziesz mnie lał kijem, a każde uderzenie spowoduje krwawe ślady. Mnie się nie da ani lubić ani tym bardziej kochać ...
Oparłam się o płot, bo jakoś tak mi się słabo zrobiło. Stare drewno nie twierdziło, że jestem za lekka. Zatrzeszczało pod moim ciężarem. Oczywiście było to następstwo mojego niedożywienia, bowiem pigułka nie mogła zastąpić kompleksowego leczenia szpitalnego, ale także następstwo tego, że wizja własnych tortur strasznie mnie osłabiała. Krew. Siniaki. Połamane kości i łzy. Biczowałby mnie w nocy i wymagał śniadania do łóżka o 7 rano, podczas gdy ja ledwo mogłabym się ruszać. To było takie realne. Aż płakać mi się chciało. Nie uroniłam jednak nawet jednej łzy, prezentując w ten sposób niezwykłą siłę. Po chwili było mi już lepiej. Przeszłam przez furtkę. Wtargnęłam na posesję Iwaru tak jak wcześniej Kamioka. Ona znała Pannę Waneko? Chyba nie. To nie było ważne.
- Ale teraz ... Iwaru. Jak ja mogłam tego nie zauważyć?
Szłam w kierunku wejścia. Jednak te były zamknięte albo zamarznięte. Jednak szybko zorientowałam się, że w dachu są dziury. Weszłam tamtędy. Śnieg leżał na podłodze. Wpadł pewnie przez te dziury w dachu. Miał ten sam pomysł co ja. Rozglądnęłam się po tym zniszczonym holu. Zniszczony hol w zniszczonym budynku.
- Co do cholery?
- Itori-sensei ... - powiedziałam w końcu do Gyo. Martwił się o mnie i to było widać. Doceniałam go i podziwiałam za to, chociaż byłam też zdziwiona - Moja Mistrzyni. Osoba, którą kocham nad życie i jednocześnie osoba, która mnie szczerze nienawidzi. Muszę ją zobaczyć. Muszę ją przywitać i obdarzyć uśmiechem. To będzie trwało jakieś 5 sekund, a potem Itori odrąbie mi głowę. Jest potężna i jeśli staniesz jej na drodze to stracisz życie.
Martwiłam się o Gyo. Nie mogłam pozwolić, by Itori go zabiła. Moje życie mogłam i chciałam Jej oddać. Ale tylko swoje. Nienawidziłam siebie, bo osoba, którą tak mocno kochałam również mnie nienawidziła. Ale zabić się nie mogłam. Dlatego właśnie szukałam Itori.
- Bo ja siebie nanawidzę i sobą gardzę, ale zabić się nie mogę - powiedziałam spokojnie, odwróciwszy się do niego - Ja Cię nigdy nie opuszczę. Zawsze będę Cię kochać, nawet stojąc twarzą w twarz z moją ukochaną Itori-sensei. Ale Ty ... za jakiś czas zrozumiesz jak bardzo mnie nienawidzisz. Zamiast tulić i ogrzewać będziesz mnie lał kijem, a każde uderzenie spowoduje krwawe ślady. Mnie się nie da ani lubić ani tym bardziej kochać ...
Oparłam się o płot, bo jakoś tak mi się słabo zrobiło. Stare drewno nie twierdziło, że jestem za lekka. Zatrzeszczało pod moim ciężarem. Oczywiście było to następstwo mojego niedożywienia, bowiem pigułka nie mogła zastąpić kompleksowego leczenia szpitalnego, ale także następstwo tego, że wizja własnych tortur strasznie mnie osłabiała. Krew. Siniaki. Połamane kości i łzy. Biczowałby mnie w nocy i wymagał śniadania do łóżka o 7 rano, podczas gdy ja ledwo mogłabym się ruszać. To było takie realne. Aż płakać mi się chciało. Nie uroniłam jednak nawet jednej łzy, prezentując w ten sposób niezwykłą siłę. Po chwili było mi już lepiej. Przeszłam przez furtkę. Wtargnęłam na posesję Iwaru tak jak wcześniej Kamioka. Ona znała Pannę Waneko? Chyba nie. To nie było ważne.
- Ale teraz ... Iwaru. Jak ja mogłam tego nie zauważyć?
Szłam w kierunku wejścia. Jednak te były zamknięte albo zamarznięte. Jednak szybko zorientowałam się, że w dachu są dziury. Weszłam tamtędy. Śnieg leżał na podłodze. Wpadł pewnie przez te dziury w dachu. Miał ten sam pomysł co ja. Rozglądnęłam się po tym zniszczonym holu. Zniszczony hol w zniszczonym budynku.
- Co do cholery?
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości