Najdalej wysunięta na północ prowincja Prastarego Lasu. Obszar ten jest zamieszkiwany oraz kontrolowany przez Ród Senju. Prowincja w ogromnej części pokryta jest lasem, który jest schronieniem zarówno dla zwierząt jak i ludzi w nim żyjących. Shinrin od zachodu graniczy także z „niezbadanymi terenami” co może w przyszłości zaowocować potyczkami zbrojnymi. W prowincji rozwinięte jest głównie zbieractwo oraz łowiectwo.
Maru mówił spokojnie, a ja patrzyłem na mijane drzewa. Ich gałęzie, jeszcze uginające się od porannej rosy, zdawały się kłaniać wozowi - powolnemu, zmęczonemu, ale uparcie sunącemu przed siebie. Westchnąłem cicho, kiedy wspomniał o poręczeniach i odroczeniach spłat. - Musiałeś mieć naprawdę lojalnego przyjaciela, skoro gotów był ręczyć za twoją podróż - rzuciłem, nie patrząc na niego. - W dzisiejszych czasach to rzadsze niż złoto. Ale cieszę się, że udało ci się to załatwić. Wolałbym nie zaczynać poranka od przepychanek z karczmarzem. - Oparłem plecy o beczkę, skrzyżowałem ręce na piersi. Twardo, niewygodnie - ale nawet to lepsze niż to, co nas czekało, gdybyśmy zostali bez koni i wozu. Zsunąłem się lekko, pozwalając sobie na odrobinę bezczelnego luksusu: wsparłem głowę o złożoną opończę, nie kładąc się, ale zamykając oczy choć na chwilę. Kiedy Maru ruszył wozem, a rytmiczne kołysanie zaczęło mieszać się z kopytami i stukiem drewna, poczułem, że zmęczenie w końcu wygrywa z czujnością. - Gdybym przysnął... pilnuj mnie, Koneko. Chyba że sama padniesz pierwsza. - Nie czekałem na odpowiedź. Czasami nawet cień potrafi być oparciem.
Unoszący się w powietrzu zapach wilgotnej ziemi i omszałych pni uspokajał. Las miał w sobie coś majestatycznego. Coś, co nie wynikało jedynie z wielkości drzew, ale z ich milczącej obecności - jakby były świadkami historii starszej niż którakolwiek spisana księga. Siedząc na wozie, niemal czułem, jak moje ciało - napięte przez ostatnie dni - powoli przyjmuje rytm tej zielonej ciszy. Jak tylko linia drzew nabrała znajomych kształtów, Koneko w jednej chwili wyprostowała się, jakby coś ją zawołało. Zeskoczyła z wozu bez słowa, lekko i płynnie, jakby ziemia sama ją przyjęła, a nie zwyczajnie przyjęła ciężar jej stóp. Obserwowałem, jak zaczęła iść obok, nie spoglądając wstecz - jakby droga, którą podążamy, była dla niej tak naturalna, jak oddychanie. W milczeniu oparłem przedramiona o kolana, śledząc jej ruchy. Nagle wydała się… nie tyle szczęśliwa, co spokojna. Prawdziwie spokojna. Jak drapieżnik, który wrócił na swoje terytorium i nie musi już napinać mięśni. Złamała młodą gałązkę, obwąchała ją, po chwili przegryzła jej koniec. Gdzieś dalej zniknęła w zaroślach, by chwilę potem wrócić z kilkoma zielonymi liśćmi i garścią jagód, które starannie ułożyła przy pasie. Była w swoim żywiole. - Las ją lubi - mruknąłem półgłosem, bardziej do siebie niż do Maru. - [/b]-I chyba z wzajemnością. [/b]-Spojrzałem w górę. Gałęzie kołysały się łagodnie, jakby wszystko w tej krainie miało swój rytm - tylko my, reszta, wciąż szliśmy pod prąd. Zjechałem wzrokiem z powrotem na Koneko. -- Nie powinniśmy jej przeszkadzać. - Tym razem powiedziałem to głośniej. - -Niech bierze, co las daje. Rzadko kiedy widzi się człowieka, który potrafi oddychać z drzewami, nie burząc ich spokoju.[/b]- Uśmiechnąłem się pod nosem. Ten świat był dla niej domem. My tylko przejeżdżaliśmy. -"Prastary" to nie tylko nazwa - powiedziałem cicho, głównie do siebie, patrząc, jak gałęzie nad drogą splatają się jak dłonie starych ludzi modlących się w milczeniu. - Niektóre z tych drzew są starsze niż granice, przez które właśnie przejechaliśmy. Spojrzałem na Koneko, która utkwiła wzrok gdzieś w gęstwinie. Podążyłem za jej spojrzeniem, dostrzegając w oddali sylwetkę jelenia. Zniknął po chwili, ale ten moment wystarczył, by przypomnieć sobie, jak ciche i spokojne potrafi być życie - zanim człowiek je zakłóci. Gdy minęliśmy konwój z czternastoma wozami, odruchowo wyprostowałem plecy, jakbym samym wzrokiem mógł dostrzec, co kryją ich plandeki. - Ktoś zainwestował fortunę w ten transport. Takie ładunki nie jeżdżą bez powodu - mruknąłem, po czym rzuciłem spojrzenie Maru. - Łatwo nas przeoczyć przy takim blasku bogactwa… to dobrze… - Wróciłem wzrokiem do drogi. Chmury na niebie poruszały się leniwie, a światło przefiltrowane przez liście malowało drgające wzory na ziemi. - Jeśli ta polana ma w sobie choć połowę tego spokoju co las… może nawet uda mi się chwilę zdrzemnąć, nie mając jednego oka otwartego. Kontemplowałem w ciszy, nie ze zmęczenia - po prostu las nie wymagał, by go zagadywać. Wystarczyło być i słuchać.
Dodatkowe W przypadku leczenia samego siebie, technika działa rangę niżej i wymaga całkowitego skupienia | Po zasklepianiu większych ran tą techniką pozostają blizny na ciele rannego
Opis Podstawowa i najważniejsza technika w asortymencie każdego medycznego ninja. Użytkownik przykłada obydwie dłonie w okolice rany pacjenta i przesyła do niej swoją chakrę. Ta przyśpiesza naturalne właściwości regeneracyjne ciała, wymuszając zasklepianie się ran i naprawę naczyń krwionośnych. Trudność zabiegu zależy bezpośrednio od rodzaju rany - szarpane są trudniejsze do zaleczenia niż zwykłe cięcia, a wielkość ubytku ciała czy stopień narażenia na infekcję zwiększają trudność poprawnego wyleczenia. Skuteczność techniki zależy bezpośrednio od umiejętności, wiedzy medycznej użytkownika i ilości chakry w nią włożoną, przez co zaawansowani medycy są w stanie osiągnąć znacznie lepsze rezultaty niż nowicjusz:
Iryōjutsu D Technika jest w stanie wyleczyć pomniejsze rany i tamować krwawienie z mniejszych naczyń krwionośnych. W przypadku poważnych ran jest w stanie zmniejszyć krwawienie. Nadal zalecane jest korzystanie ze środków dezynfekujących i opatrunków. Proces jest też stosunkowo wolny. Leczenie ran lekkich trwa dwie tury.
Iryōjutsu C Medyk nie musi trzymać rąk na ranie, szczędząc bólu pacjentowi. Oprócz tego możliwości regeneracyjne nasilają się, możliwe jest tamowanie ran tętniczych i leczenie głębszych ran sięgających nawet do kości, a sam proces staje się szybszy. Odkażanie ran nie jest konieczne, ale jest zalecane. Leczenie ran lekkich trwa turę, a średnich dwie tury.
Iryōjutsu B Medyk może uleczyć głębokie rany, zasklepić rany tętnicze, złączyć ze sobą złamane kości, a nawet pozbyć się krwawień i drobnych uszkodzeń organów wewnętrznych. Wyleczona kość będzie osłabiona i ponowne jej uszkodzenie w krótkim czasie może skończyć się nie złamaniem, a pokruszeniem. Dodatkowo technika dezynfekuje ranę w trakcie regeneracji. Od tej rangi możliwe jest wykonywanie techniki jedną ręką. Leczenie ran lekkich trwa mniej niż turę, średnich turę, a ciężkich dwie tury.
Iryōjutsu APasywnie: Od tej rangi możliwe jest przesłanie medycznej chakry w formie cienkiego strumienia o długości maksymalnie 2m. Dzięki temu medyk nie musi stać bezpośrednio przy ofierze celem jej uleczenia. Nadal wymagane jest skupienie, a jednocześnie można stworzyć jeden taki strumień. Przesłanie medycznej chakry na odległość nie powoduje zwiększenia kosztów chakry i redukcji możliwości medycznych techniki.
Obudziłem się powoli, z niechęcią odklejając powieki. Świat przyjął mnie z rozlaną zielenią, delikatnym szumem liści i subtelnym światłem przeciekającym przez korony drzew. Na ustach czułem jeszcze sen, ale ciało odpoczęło. Przetarłem twarz, ziewając cicho, i spojrzałem w bok. Koneko szła tuż przy drodze, jakby była częścią tego miejsca. Z czułością łamała gałązki, zbierała liście - natura ją znała i nie miała nic przeciwko jej dotykowi. Usłyszałem słowa Maru. Przysiadłem się bliżej, opierając plecy o worki z towarem, zerkając na niego. - Nie zawracasz nam głowy - odparłem spokojnie. - Każdy z nas patrzy wstecz w końcu… Jedni ze smutkiem, inni z żalem, niektórzy z uśmiechem. Ty przynajmniej masz co wspominać. Wielu nie będzie to dane. - Zamilkłem na chwilę, myśląc o tym, co powiedział o zaufaniu i znajomościach. Rzeczach, które dla mnie - samotnika bez nazwiska i dziedzictwa - były zawsze odległe. Ale nie nieosiągalne. Patrząc na Koneko, zastanawiałem się, czy ona kiedyś w ogóle będzie miała powód, by odwracać się w tył. - Chciałbym, żeby zawsze mogła taka być - dodałem po chwili. - Wolna, bez ciężaru. Ale wiem, że świat jej nie oszczędzi. Żadnemu z nas nie oszczędził. W sumie jej też.- Pomyślałem o jej utraconej ręce. Kiedy konwój kupiecki minął nas, usiadłem wyżej, by lepiej widzieć. Tylko cień, plandeki, szczelnie zamknięte skrzynie - żadnych znaków, żadnych herbów. Dziwne. - Masz rację - przytaknąłem Maru, patrząc za odjeżdżającą kolumną. - Wyglądali jakby byli zbyt dobrze zorganizowani, by to była tylko kupiecka inicjatywa. Zbrojny transport tej wielkości… To już sprawa polityki, nie rynku. A jeśli to naprawdę leki, to ktoś szykuje się na coś większego.
Zmrużyłem oczy. Może przypadek. Może nie. Skręt z głównego traktu przywrócił spokój. Gdy wyjechaliśmy na polanę, aż przyjemnie się zrobiło na sercu. Miejsce miało coś w sobie. Jakby nie tylko dla podróżnych było - jakby samo chciało dawać odpoczynek. Zeskoczyłem z wozu, zanim Maru zdążył powiedzieć coś więcej. Czułem, jak moje ciało dopiero teraz zaczyna się rozbudzać naprawdę. Przeszedłem obok ogromnego pnia i stuknąłem w niego dłonią. - To miejsce zna historie. Nie jestem przesądny, ale... - rozejrzałem się - tutaj nawet milczenie ma swój głos. - Ruszyłem ku wozowi. Po krótkich poszukiwaniach znalazłem płócienny worek, o którym wspominał kupiec. Obwiązany lnianą linką, pachniał świeżym chlebem i czymś jeszcze - może rybą? Postawiłem pakunek na pniu. Rzeka szumiała w tle, konie piły wodę. I mimo słońca, które nie chciało ustąpić, po raz pierwszy od paru dni czułem, że naprawdę odpoczywam. Więc było to wręcz cudowne uczucie, każdemu go życzę jak najczęściej. Postanowiłem się posilić, ale zanim to zrobiłem rozejrzałem się wokół siebie, jakbym chciał się upewnić, że nic nam nie grozi, nikt nie czycha na nas ani na nasz towar, a tym bardziej na nasze konie, gdyż ich strata byłaby równoznaczna z utratą zmysłów przez Koneko, a tego nie życzę nawet Dzikim. Chociaż może im ta forma "konwersacji" przypadłaby do gustu.
Dodatkowe W przypadku leczenia samego siebie, technika działa rangę niżej i wymaga całkowitego skupienia | Po zasklepianiu większych ran tą techniką pozostają blizny na ciele rannego
Opis Podstawowa i najważniejsza technika w asortymencie każdego medycznego ninja. Użytkownik przykłada obydwie dłonie w okolice rany pacjenta i przesyła do niej swoją chakrę. Ta przyśpiesza naturalne właściwości regeneracyjne ciała, wymuszając zasklepianie się ran i naprawę naczyń krwionośnych. Trudność zabiegu zależy bezpośrednio od rodzaju rany - szarpane są trudniejsze do zaleczenia niż zwykłe cięcia, a wielkość ubytku ciała czy stopień narażenia na infekcję zwiększają trudność poprawnego wyleczenia. Skuteczność techniki zależy bezpośrednio od umiejętności, wiedzy medycznej użytkownika i ilości chakry w nią włożoną, przez co zaawansowani medycy są w stanie osiągnąć znacznie lepsze rezultaty niż nowicjusz:
Iryōjutsu D Technika jest w stanie wyleczyć pomniejsze rany i tamować krwawienie z mniejszych naczyń krwionośnych. W przypadku poważnych ran jest w stanie zmniejszyć krwawienie. Nadal zalecane jest korzystanie ze środków dezynfekujących i opatrunków. Proces jest też stosunkowo wolny. Leczenie ran lekkich trwa dwie tury.
Iryōjutsu C Medyk nie musi trzymać rąk na ranie, szczędząc bólu pacjentowi. Oprócz tego możliwości regeneracyjne nasilają się, możliwe jest tamowanie ran tętniczych i leczenie głębszych ran sięgających nawet do kości, a sam proces staje się szybszy. Odkażanie ran nie jest konieczne, ale jest zalecane. Leczenie ran lekkich trwa turę, a średnich dwie tury.
Iryōjutsu B Medyk może uleczyć głębokie rany, zasklepić rany tętnicze, złączyć ze sobą złamane kości, a nawet pozbyć się krwawień i drobnych uszkodzeń organów wewnętrznych. Wyleczona kość będzie osłabiona i ponowne jej uszkodzenie w krótkim czasie może skończyć się nie złamaniem, a pokruszeniem. Dodatkowo technika dezynfekuje ranę w trakcie regeneracji. Od tej rangi możliwe jest wykonywanie techniki jedną ręką. Leczenie ran lekkich trwa mniej niż turę, średnich turę, a ciężkich dwie tury.
Iryōjutsu APasywnie: Od tej rangi możliwe jest przesłanie medycznej chakry w formie cienkiego strumienia o długości maksymalnie 2m. Dzięki temu medyk nie musi stać bezpośrednio przy ofierze celem jej uleczenia. Nadal wymagane jest skupienie, a jednocześnie można stworzyć jeden taki strumień. Przesłanie medycznej chakry na odległość nie powoduje zwiększenia kosztów chakry i redukcji możliwości medycznych techniki.
Wyszłam na środek polany i przez chwilę po prostu stałam, chłonąc wszystko, co mnie otaczało. To był mój świat. Mój dom, choć kilka dni temu był jeszcze tylko wspomnieniem z czasów, kiedy żyłam inaczej. Las był blisko. Czułam go całą sobą – jego oddech, pulsowanie życia ukrytego pod korą drzew i w wysokiej trawie, w dźwiękach owadów, w szumie liści, które szeptały jak stare przyjaciółki.
Odetchnęłam głęboko. Tu wiatr pachniał inaczej. Był miękki, chłodny od wilgoci rzeki, niosący ze sobą zapach ziemi i żywicy. Słońce próbowało się przebić przez chmury, ale ich lekka zasłona dawała tylko przyjemne ciepło, nie wypalając skóry. Było niemal idealnie. Jeszcze kilka kroków i zniknęłabym wśród drzew, mogłabym się położyć w mchu, przytulić do pnia sosny, posłuchać, co opowiadają mi te lasy.
Kiedy Maru wspomniał o jedzeniu, nie odpowiedziałam od razu. Zerknęłam tylko przez ramię, po czym westchnęłam cicho. Idę po worek. - Zrobię to szybciej i ciszej. Gdyby któryś z nich się za to zabrał, obudziliby połowę lasu.
Znalazłam płócienny worek bez trudu – był wepchnięty pod plandekę, dokładnie tak, jak mówił kupiec. Wróciłam z nim do tego olbrzymiego pnia, który ktoś z jakiegoś powodu przetoczył aż tutaj. Nie miałam pojęcia, po co. Mebel z niego by nie wyszedł, ale jako stół nadawał się idealnie. Usiadłam na pniu i zaczęłam rozkładać jedzenie, ale nie tknęłam niczego więcej poza jedną kulką ryżu. Podniosłam ją, przycisnęłam do ust i uśmiechnęłam się lekko.
Nie odpowiedziałem od razu. Najpierw spojrzałem. Nie na kunai, który obracał się niedbale na jego palcu. Nie na rękę ukrytą w kieszeni, chociaż rejestrowałem ją bezbłędnie kątem oka. Patrzyłem na twarz. Na ten jego szeroki, bezczelny uśmiech – taki, który nie pasował do pory dnia, do samotnego wejścia na obcą polanę, ani tym bardziej do pytania, które niby padło z ust żebraka, ale tonem przypominało rozkaz. Cisza rozlała się na chwilę jak rozlane wino. Leniwa, zawieszona, zdradliwa. Świerszcze przestały grać. Ptaki umilkły. Wiatr nie przestał poruszać koronami drzew, ale nagle wydawało się, że liście szeleszczą z napięcia, a nie pod jego naporem. Jakby i las sam przysłuchiwał się tej wymianie, czekając, co z niej wyniknie. Polana, jeszcze przed chwilą ciepła od słońca, przyjazna i leniwa, jak miejsce stworzone na krótki odpoczynek – zmieniła się w teatr. W drewno i ziemię, które zapamiętają krew, jeśli będzie trzeba. Nawet słońce, choć nadal obecne, nie ogrzewało już tak samo. Promienie nie rozlewały się złociście, tylko przechodziły przez gałęzie jak brzytwa, malując cienie o ostrych krawędziach. Kątem oka widziałem, jak Maru pobladł, jak próbował zrobić krok w tył, ale coś – może zdrowy rozsądek, może lęk, może ich mieszanka – przygwoździło go do ziemi. Koneko, choć niewiele powiedziała, zapewne już szukała dogodnego kąta widzenia. Byłem prawie pewien, że jej ręka spoczywa na broni, choć nie spuszczała wzroku z przybysza.
W takich chwilach świat się zwęża. Zostaje tylko jedno. Jedna oś. Jeden ruch. -Twój znajomy…? - spojrzałem na Maru wymownie - - jak wstanę powoli idź do koni żebyśmy nie musieli ich szukać, bo może się nie udać tego zrobić po cichu. - Dokończyłem gryz chleba. Powoli. Żułem długo, jakby chodziło o smak, a nie o czas. Jakby cisza, która między nami zapadła, była równie ważna co pierwsze słowo. Otarłem palce o materiał spodni. Wstałem bez pośpiechu. Cicho. Tak, żeby usłyszał skrzypnięcie drewna pod moimi stopami. Żeby wiedział, że wstałem nie dlatego, że go szanuję, tylko dlatego, że mam zamiar go zatrzymać, jeśli zrobi krok za daleko. Patrzyłem na niego - nie jak na zagrożenie, nie jeszcze. Ale jak na kogoś, kto postawił już jedną nogę nad przepaścią i nie ma pojęcia, co pod nim. Jak na kogoś, kto sam wybrał to, co za chwilę się stanie, a jeszcze tego nie wie.
– Hm. Ciekawe, – powiedziałem cicho, spokojnie, tonem jakbyśmy nadal rozmawiali o pogodzie, nie o czyimś życiu. – Bo ja mam wrażenie, że to nie głód cię tu przygnał, tylko głupota. Jednak jeśli głód, to proszę, częstuj się, trawy starczy i dla Ciebie i dla koni. - teatralnie rozpostarłem rękę nad polaną a w moich oczach błyszczał już Sharingan.
Te słowa zawisły w powietrzu jak ostrze. Nie jak wyzwanie. Jak stwierdzenie faktu. Ostateczne, nie do obalenia. Takie, po którym nie ma już żartów. Widziałem, jak jego uśmiech lekko zadrżał. Zmrużył oczy. Oczywiście, że nie spodziewał się oporu. Przychodził tu jak na polowanie – pewien, że wystarczy parę słów i wszyscy się rozsuną, zostawiając mu miejsce przy ogniu i może jeszcze trochę zapasów na drogę. A teraz coś nie grało. Coś zgrzytało. Z lasu nadal nie dobiegały żadne dźwięki. Nawet ptaki, zwykle zbyt głupie, by rozumieć napięcie, milczały jak zaklęte. Konie zadrżały przy brzegu rzeki. Jedna z nich odwróciła głowę i wydała krótkie parsknięcie. Niespokojne. Podmuch wiatru poruszył płócienny worek, który leżał obok stołu. Powiew materiału był jak uderzenie chorągwi – sygnał do początku, jeśli ktoś tylko da znak. Nie ruszałem się. Byłem gotów, ale nie pierwszy. Nie tu. Nie z tym uśmiechem. Miałem dwie osoby za mną, musiałem skontrować go.
toję nieruchomo. Prostuję się, ale nie napinam. Moje ciało nie potrzebuje zbędnych gestów, żeby mówić za mnie. Każdy mięsień wiem, kiedy ma się napiąć, a kiedy pozostać martwy. Nie walczę odruchami. Mój umysł już dziesięć razy rozpisał ten pojedynek, zanim ktokolwiek sięgnął po broń.
Ramiona opuszczam swobodnie. Mój płaszcz opada nierówno, asymetrycznie, ale nie ogranicza mnie ani na ułamek sekundy. Ręce trzymam blisko ciała. Gotowe. Zawsze gotowe – by sięgnąć po broń, zablokować cios, zadać go. Błyskawicznie. Bez ostrzeżenia. Spuszczam głowę lekko, nie z pokory, lecz z koncentracji. Zimnej, odciętej od wszystkiego wokół. Moja grzywka zasłania oczy – niech przeciwnik nie wie, co widzę. Jednak zapewne się domyśla, że go obserwuję, niech zgaduje, w którą stronę patrzę. Niech zacznie się bać tego, czego nie rozumie. Choć stoję w miejscu, nie daj się zwieść – nie ma tu spokoju. Każdy mój mięsień jest gotowy do ruchu. Jak drapieżnik, który jeszcze się nie rzucił – ale decyzja już zapadła. Jeszcze krok, jeszcze słowo, a świat się złoży w cios. Moja postawa mówi jasno: Nie zaczynaj, jeśli nie jesteś gotów umrzeć. Na moje oblicze zaczął wypełzać sarkastyczny uśmieszek, demoniczny wręcz... Poczułem krew jak za strarych, dobrych czasów jeszcze sprzed wojny, jeszcze sprzed kliniki. Czysta nienawiść i pogarda do tego co żyje, która płynęła w mojej krwi, genetyki nie oszukasz. Krew Uchiha przymusza czasami do pewnych... obowiązków.
Nazwa
Sharingan: Ni Tomoe
Na poziomie dwóch łezek możliwości Sharingana rosną dość znacząco w stosunku do poprzednika. Od tej pory użytkownik jest w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka działające genjutsu. Poprawiają się także percepcja użytkownika. Nie jest to jeszcze pełnia możliwości tego Kekkei Genkai, ale rozwój jest widoczny od razu.
Możliwości
Widzenie chakry przeciwnika - brak takiej możliwości przez obiekty
Dostrzeganie obiektów niewidocznych gołym okiem - np. cienkie żyłki
Rozpoznawanie genjutsu
Odróżnianie klonów od oryginału - ranga C w dół
Bonus atrybutów - wzrost percepcji o 30 punktów
Kopiowanie technik - Tylko techniki taijutsu i bukijutsu (w przypadku braku dziedziny męczą o wiele bardziej). Wykonywane dopiero po przeciwniku.
Wymagania Przebudzenie zgodnie z mechaniką klanu (w przypadku misji minimum B), dziedzina klanowa D
Koszt E: 8% | D: 6% | C: 4% | B: 3% | A: 2% | S: 1% | S+: niezauważalne (1/2 podtrzymanie) (koszt x3 jeśli dziedzina klanowa nie jest rozwinięta na rangę C)
Zamarłam, czując jak coś ciężkiego osiada w powietrzu. Niepokój, jak cień, pełzł od strony wejścia na polanę. Cisza stała się zbyt gęsta, las za spokojny. Złapałam spojrzeniem nieznajomego - ten uśmiech, zbyt pewny siebie, sposób, w jaki obracał kunai, nonszalancja w ruchach... to nie był głód. To było wyzwanie. Serce biło równo, lecz ciało było gotowe. Stanęłam obok Maru, wiedziałam podskórnie, że moim zadaniem będzie chronić Maru oraz konie… zwłaszcza konie. Wzrok śledził każdy gest przybysza. Ziemia pod moimi stopami pulsowała delikatnym napięciem, jakby sama natura wyczuwała zagrożenie. Korzenie napięły się w gotowości, drzewa zdawały się pochylać ku polanie, obserwując rozwój wydarzeń. Chleb został zapomniany. Ciepło słońca wydało się nagle obce, rozlane mdłym światłem nad czymś, co przestawało być spokojnym miejscem odpoczynku. Ptaków już nie było słychać. Tylko szept liści gdzieś wysoko przypominał, że wszystko wstrzymało oddech. Shigemi ruszył z miejsca. Czułam od niego chłód, którego wcześniej nie znałam. Energia w nim zgęstniała, jakby każdy mięsień czekał na sygnał. Już nie wyglądał na zmęczonego podróżnika. Stał się kimś innym. Obcym. Drapieżnym.
]Nie przesunęłam się ani o krok. Oczy śledziły każdy cień na twarzy napastnika, każdą zmianę w ułożeniu jego dłoni. Las znał mnie i wiedział, co może się wydarzyć. Wystarczyła jedna myśl, jeden gest - a gałęzie zacisnęłyby się jak sidła, trawa przylgnęłaby do stóp, ziemia zdradziłaby każdy krok. Ruchy koni na skraju polany zdradzały ich napięcie. Cicho prychały, ich uszy poruszały się nerwowo, wyczuwając, że coś jest nie tak. Maru się nie odzywał. Jego dłoń ścisnęła materiał płaszcza przy kolanie. Wiedział. I się bał. Polana przestała być miejscem odpoczynku. Stała się polem. A cisza była tylko cienką granicą przed walką. Poruszam się z Maru w kierunku koni, a dosłyszalnym dla niego szeptem mówię mu: -Gdy nas zaatakuje nie bój się tylko zrób prawą ręką tak. - w tym momencie pokazuję mu gest połowy pieczęci węża - - Natura jest po naszej stronie. - uśmiechnęłam się od niego przyjaźnie i puściłam mu oczko. Można było w tym ostatnim zdaniu wyczuć notkę podniosłości lub wewnętrznego uniesienia, ale także tego, że nie kłamała. Byłam gotowa walczyć ramię w ramię z moją największą towarzyszką - naturą i jeśli będzie taka konieczność to osobiście wyeliminować tę abominację co stoi na polanie. Kradzież jedzenia występowała wśród zwierząt, ale u zwierząt mogłabym to tolerować, tutaj kradzież pożywienia jednocześnie będzie skutkować pogorszeniem statusu materialnego MAru, który i tak już nic nie miał, a więc ucierpią jego wierne towarzyszki. Byłam gotowa je bronić, więc nie spuszczałam wzroku z przybysza.
Czułem to – jakby cały świat wstrzymał oddech. Głosy ptaków odeszły. Szum rzeki w oddali nie przynosił już ulgi. Promienie słońca wpadające przez korony drzew tańczyły wokół nas jak zwiastun czegoś, co miało się rozegrać w jednej chwili, w błysku stali i krwi. Nie mówiłem tego głośno, ale moja postawa mówiła wszystko. Każdy mięsień czekał. Każda kostka stopy przyciśnięta do ziemi z precyzją drapieżnika gotowego do skoku. Palce blisko broni, ale nie na niej – nie musiały być. Wystarczy jeden ruch. Jeden błysk czerwonych oczu. Jeden cień drgnienia. Nie potrzebowałem odpowiedzi, nie potrzebowałem wyjaśnień, nie potrzebowałem tłumaczyć się, dlaczego tu jestem i co zrobię. Ten, kto naprawdę patrzył, już wiedział. - Ech, a mogłeś po prostu się odwrócić i odejść, a teraz sprawiłeś, że jest to osobiste. Senju nie mają powodu mnie stąd wyganiać. - westchnąłem i ruszyłem w stronę koni i wozów, aby go odgrodzić. -Nie jesteśmy zainteresowani ofertą. - powiedziałek krótko, a następnie złożyłem dwie pieczęci. Tygrys → Baran Trawy się rozkołysały, a pod nogami naszego przeciwnika zaczęłą się zapadać. Chciałem go w ten sposób unieruchomić, a następnie sięgam do sakwy z po kunai z nawiniętą notką wybuchową i rzucam w niego. Następnie detonuję ją na metr przed nim, tak aby nie dopuścić do tego, żeby mógł ją sparować. Czekałem. Nie dlatego, że się wahałem, ale dlatego, że już go widziałem. W moim umyśle ta walka się zaczęła i skończyła dziesiątki razy, w różnych wariantach. W jednym jego dłoń sięga po ukryty kunai. W drugim rzuca się na Koneko, testując moją cierpliwość. W trzecim próbuje manewru, którym być może kiedyś pokonał kogoś słabszego. Ale żaden z tych scenariuszy nie kończył się jego zwycięstwem. Nie tym razem. Stałem dokładnie tam, gdzie powinienem. Ziemia pod moimi stopami była sucha, nieco zbyt miękka, zapamiętałem to. Jeden krok w bok i mogłem stanąć na śliskim mchu, jeden zły obrót i mogłem odsłonić bok. Nie zrobiłem żadnego z tych błędów. Ciało czekało, ale nie było bierne. Było jak napięta struna - każdy oddech regulowany, każde mrugnięcie celowe. Płaszcz, lekko zsunięty z ramienia, poruszył się na wietrze, odsłaniając bok - celowo. Dawałem mu złudzenie szansy. Niech myśli, że widzi lukę. Niech pomyśli, że może zdąży. To błąd, który zrobiłby każdy, kto widzi tylko pozory. Słyszałem jak Maru oddycha za szybko, nerwowo. Czułem napięcie Koneko. Ale ich nie było już w centrum mojego świata. Byli tłem. Tylko on i ja istnieliśmy teraz naprawdę. Przestrzeń między nami zwężała się z każdym jego krokiem. Jeszcze tylko kilkanaście metrów. Jeszcze kilka sekund ciszy.
TLDR
Podchodzę przed powóz.
Używam Genjutsu
Rzucam notkę
Czekam na kontratak
Opis Jutsu mające za cel ograniczenie ruchów przeciwnika. Po wykonaniu techniki i złapania w nią ofiarę, ta w trakcie trwania iluzji odnosi wrażenie utknięcia po kostki w grząskim lub płynnym podłożu. Technika wizualnie przystosowuje się do otaczającego krajobrazu i w zależności od terenu może przybrać postać na przykład ruchomych piasków, grząskiego błota, zbiornika wodnego. Dzięki temu mobilność złapanej postaci spada do minimum - możliwe jest co najwyżej bardzo powolne brodzenie, postawienie kilku pojedynczych kroków. Siła fizyczna ofiary nie jest w stanie w żaden sposób wspomóc wyrwania się z iluzji. Spętane są jedynie nogi. Ofiara pochwycona w genjutsu w biegu niemal natychmiast wytraca swój pęd i zostaje zatrzymana w miejscu.
Jeżeli Psychika większa o 40 od Konsekwencji: efekt ugrzęźnięcia jest silniejszy - ofiara w iluzji zapada się po kolana i nie jest w stanie jakkolwiek poruszyć nogami, a zatrzymanie w biegu jest natychmiastowe.
Nazwa
Sharingan: Ni Tomoe
Na poziomie dwóch łezek możliwości Sharingana rosną dość znacząco w stosunku do poprzednika. Od tej pory użytkownik jest w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka działające genjutsu. Poprawiają się także percepcja użytkownika. Nie jest to jeszcze pełnia możliwości tego Kekkei Genkai, ale rozwój jest widoczny od razu.
Możliwości
Widzenie chakry przeciwnika - brak takiej możliwości przez obiekty
Dostrzeganie obiektów niewidocznych gołym okiem - np. cienkie żyłki
Rozpoznawanie genjutsu
Odróżnianie klonów od oryginału - ranga C w dół
Bonus atrybutów - wzrost percepcji o 30 punktów
Kopiowanie technik - Tylko techniki taijutsu i bukijutsu (w przypadku braku dziedziny męczą o wiele bardziej). Wykonywane dopiero po przeciwniku.
Wymagania Przebudzenie zgodnie z mechaniką klanu (w przypadku misji minimum B), dziedzina klanowa D
Koszt E: 8% | D: 6% | C: 4% | B: 3% | A: 2% | S: 1% | S+: niezauważalne (1/2 podtrzymanie) (koszt x3 jeśli dziedzina klanowa nie jest rozwinięta na rangę C)
Gdy Shigemi zajął swoją pozycję i zobaczyłam, że składa pieczęci zaczęłam mieszać moją chakrę, a moja dłoń natychmiast spoczęła na tej, którą Maru uniósł, jakby instynkt prowadził mnie szybciej niż myśl. Pieczęć złożona wspólnie była jak cichy pakt, nie między sojusznikami, a tymi, którzy dzielą jedną linię między życiem a śmiercią. W momencie gdy czakra zawirowała między naszymi ciałami, poczułam jak ziemia poniżej reaguje. Skryta siła natury, zawsze obecna, lecz uśpiona, teraz budziła się ze snu. Wokół stóp nieznajomego grunt zadrżał, jakby coś w nim oddychało. Z pęknięć w glebie zaczęły wyrastać cienkie, giętkie pędy — wiśniowe, delikatnie różowe, kwitnące mimo nie swojej pory. Gałęzie, niby stworzone do ozdoby, oplatały się wokół kostek, nadgarstków, wdzierając się między palce i ramiona z siłą, jakiej nie zdradzał ich wygląd. Kwiaty, niczym świadkowie, drżały, opadając płatkami na ziemię. Przeciwnik wciąż szedł. Jeszcze kilka kroków, nim uświadomił sobie, że coś nie gra. Zbyt późno. Korzenie zaskoczyły go znienacka i zatrzymały ruch, związały ciało, przykuły do ziemi. Ich piękno było złudne, niemal okrutne. Tak właśnie działała natura, nie tylko żywi, lecz również więzi. I chroni. Nie spuszczałam z niego oczu, nie cofałam się. Nie potrzebowałam słów. Wokół mnie unosił się subtelny zapach kwiatów, delikatny, wręcz senny, jakby wbrew napięciu chwili świat chciał przypomnieć, że piękno i niebezpieczeństwo potrafią iść razem.
]Pełna skupienia spojrzałam na Maru: -Póki trzymasz ten znak i jestem obok Ciebie natura jest z nami. - zachichotałam nerwowo, od ostatniej walki stałam się sporo silniejsza. Ale jeszcze nigdy nie używałam ręki innej niż Shigemiego, aby wykonywać techniki, miałam cichą nadzieję, że to zadziała i zaraz zaczną dziać się piękne rzeczy. Oczywiście brałam pod uwagę to, że mógł on być przygotowany na atak frontalny i zapewne uzyje Kawrimi, więc, jeśli tak się stanie to nie puszczam Maru, szukam przeciwnika wzrokiem, a następnie po raz kolejny próbuję go spętać moją techniką Mokutonu.
TLDR:
1 nmieszam chakrę
2. używam Mokutonu
3. JEśli trzeba uzywam drugi raz.Chakra 111% - 20% = 91%
Nazwa
Mokuton no Jutsu: Reberu Bi
Ranga
B
Trzeci poziom kontroli Mokutonu. Trzeba tu przyznać, że możliwości względem Reberu Shi rosną znacząco. Wytwarzanie drewna zyskuje na płynności, wytwory są znacznie szybsze i można je wysyłać na większe dystanse. Dzięki poprawionemu wytwarzaniu drewna, koszty tworzenia Mokutonu również nieznacznie maleją.
Statystyki
Zasięg
Wielkość Max.
Skupienie
Przy braku skupienia wymiary wynoszą połowę pierwotnej wartości
Dodatkowe Możliwe jest podwojenie jednego wymiaru kosztem zmniejszenia o połowę pozostałych.
Wszystko we mnie wrzało. Nie z powodu bólu - bo jeszcze nie zdążyłem go zaznać, ale z powodu czystej, lodowatej furii, która przetaczała się przeze mnie jak fala. Czekałem na kontratak, a kiedy nadszedł... to nie był ten, którego się spodziewałem. To nie on mnie zaskoczył -tylko drugi. Ten, który przybył znikąd, z wody, jak wąż wynurzający się z trawy. Nie złożone znaki, nie zdradzone zamiary -po prostu surowa, bezceremonialna siła. Usłyszałem to ułamki sekund przed innymi. Dźwięk chluśnięcia, jakby rzeka nagle stała się czymś więcej niż tłem -jakby sama rzuciła się na nas. Serce mi nie przyspieszyło. Wzrok natychmiast skręcił z pierwszego celu ku nowemu. Chciałem się poruszyć, wydać rozkaz, coś rzucić, uruchomić kolejną technikę -cokolwiek. Ale nie zrobiłem nic. Jeszcze nie. Bo musiałem widzieć. Musiałem zrozumieć. Ułamek sekundy później Koneko i Maru zostali uderzeni. Zobaczyłem ją -jak leci do tyłu, jak przez krótką chwilę jej ciało traci kontakt z ziemią. Zobaczyłem Maru -i jego grymas bólu, nie tak dramatyczny jak wrzask, ale dla mnie o wiele gorszy. Mój żołądek się ścisnął, a zęby zacisnęły. Nie było już we mnie kalkulacji. Nie było miejsca na ironię, na leniwe komentarze czy chłodną analizę. Zmrożony gniew, który do tej pory trzymałem za gardło, teraz poruszył się. To nie był tylko atak. To była obraza. Gałęzie oplatające pierwszego z nich drżały jeszcze od wybuchu, a jego wrzask odbił się echem po polanie, jakby cała przyroda musiała go wysłuchać. Ale ja już nie patrzyłem na niego. Wzrok był na nowym przybyszu. Każda emocja we mnie była jak stalowy gwóźdź wbijany do środka. Nie zareagowałem. Nie jeszcze. Ale moje ciało już wiedziało. Każdy mięsień -choć nadal nieruchomy -był gotowy. Nie do walki. Do wyroku. Bo ktoś przekroczył granicę. I nie zamierzałem pozwolić mu wrócić.
Szał rozsierdził mój umysł. Nie ten dziki, ognisty szał, który pcha ludzi do nierozważnych czynów. Mój był inny. Cichy. Głęboki. Lodowaty. Tak intensywny, że wydawał się niemal obcy -jakby moje ciało zareagowało instynktem, zanim świadomość zdążyła dołączyć. Czułem, jak ciśnienie we mnie rośnie, nie rozlewając się na zewnątrz, tylko koncentrując jak soczewka skupiająca promień światła w jednym, palącym punkcie. I ten punkt był teraz we mnie. W samym środku.Zostałem zaskoczony. I to w sposób tak trywialny, tak naiwny, że aż zabolało. Pozwoliłem sobie na komfort -przekonanie, że wszystko mam pod kontrolą. Że przeliczyłem każdą zmienną. Że jeśli ktoś tu coś zacznie, to tylko na moje warunki. Krzyk pierwszego przeciwnika, zdławiony i przesiąknięty bólem, zdawał się potwierdzać ten fałszywy komfort. Oto efekt planu: wróg spętany, niezdolny do działania. Punkt dla mnie. Zwycięstwo, nawet jeśli częściowe, ale jednak okazało się, że to nie był koniec. Pojawił się ten drugi. Nie chodziło nawet o to, że uderzył. Chodziło o to, jak to zrobił. Wyszedł z rzeki jak cień, nie poprzedzając tego żadnym ostrzeżeniem, żadnym gestem, żadną aurą, którą dałoby się wyczuć wcześniej. Tak, jakby całe moje zmysły -to, co uważałem za swoją największą siłę -zostały celowo ominięte. Jakby mnie wyśmiał, bez słów.I to bolało. Więcej niż strach, więcej niż ból -to bolało. Z tyłu głowy wciąż dudniło echo uderzenia wody, wrzask pocięty na fragmenty przez korony drzew. Gdzieś obok trzaskała gałąź, może pod wpływem ruchu, może pod ciężarem powietrza przesyconego napięciem. Ptaki ucichły. Nawet wiatr, jeszcze przed chwilą rozganiający liście, jakby zamarł, czekając. Cały las... patrzył. Czułem jego spojrzenie. Tego nowego. Blondyna. Ale go nie odwzajemniałem. Nie potrzebowałem. W mojej klatce piersiowej nie było chaosu. Była pustka. Napięta, jak powierzchnia wody przed uderzeniem kamienia. Nie miałem teraz miejsca na rozbiegane myśli, żarty czy strategię. Tylko jedno uczucie rozlewało się we mnie spokojnie jak trucizna -determinacja...
Kara boska musiała nadejść, chciałem zdeptać tę irytującą mrówkę w najobrzydliwszy sposób, tak aby się wrecz zesrał ze strachu. Szybka sekwencja pieczęci: Wąż → Tygrys → Małpa → Świnia → Koń → Baran. Kula ognia spadała na niego, oblrzymia, gorąca chciałem go poprostu zmusić do omdlenia, jednak nie mogłem pozostawić tego pustemu losowi. Korzystając z chwili wyciągam "Anielskie włosie" (Item z eventu sprzed kilku lat co działa jak żyłka) przymocowuję to do kunaia i następnie biegnę w stronę tego blondyna i rzucam kunaiem w jego stronę z przywiązaną żyłką, celuję tak, aby żyłka owinęła się wokół jego szyi. I chcę go powalić, jeśli to konieczne to podbiegam i uderzam go z całej siły w potylicę, chcę aby stracił przytomność, ale nie chcę go zabijać. Podobnie z tamtym przybyszem, jeśli się to uda to związuję go tak, aby nie mógł być zagrożeniem, a następnie idę związać drugiego, a właściwie pierwszego zbira oraz leczę go, tak aby mógł przeżyć. Śmierć to była prosta kara, zbyt prostacka, nie dająca nic poza wymazaniem istnienia. Upokorzenia zaś ciągną się za nami całe życie zostawiają ślady, traumy, blizny fizyczne oraz psychiczne. Ten rodzaj kary dużo bardziej mi się podobał.
TLDR
Używam Genjutsu
Rzucam kunai z zyłką, biegnę w jego stronę i staram się zrobić wszystko, aby stracił przytomność, ale nie chcąc go zabijać
związuję blondyna następnie idę do pierwzego zbira, związuję go, a następnie leczę, tak żeby nie umarł.
Chakra 115% - 21%= 94%
Czas trwania 2 tury (+1 tura za każde 40 Psychiki przewagi) Kula ognia dociera do celu w ciągu jednej tury
Dodatkowe
Podczas wykonywania techniki: +10 Psychiki.
Opis Dość silna jak na ten poziom technika, bo wpływająca na zmysły wzroku, słuchu oraz dotyku. Po aktywacji techniki, pojawia się duża iluzja kuli ognia, która spada z nieba lub zostaje wystrzelona przez autora genjutsu (do wyboru na etapie wykonywania techniki), a następnie mknie w dużą szybkością w kierunku oponenta. Po zbliżeniu się do celu pocisk wybucha, a ofiara widzi otaczający ją płaszcz płomieni, słyszy szum ognia, czuje wysoką temperaturę, co może wywołać dezorientację lub nawet panikę. W rzeczywistości zaś technika nie wywołuje żadnych obrażeń fizycznych. Jako że pieczęcie przypominają te od żywiołu ognia, może to wprawić w konfuzję nawet użytkowników Katonu.
Jeżeli Psychika większa o 40 od Konsekwencji: gorąc nacierającej kuli jest tak duży, że wydaje się aż przytłaczający, a po wybuchu ofiara ma wrażenie, że odniosła poparzenia.
Opis Jutsu mające za cel ograniczenie ruchów przeciwnika. Po wykonaniu techniki i złapania w nią ofiarę, ta w trakcie trwania iluzji odnosi wrażenie utknięcia po kostki w grząskim lub płynnym podłożu. Technika wizualnie przystosowuje się do otaczającego krajobrazu i w zależności od terenu może przybrać postać na przykład ruchomych piasków, grząskiego błota, zbiornika wodnego. Dzięki temu mobilność złapanej postaci spada do minimum - możliwe jest co najwyżej bardzo powolne brodzenie, postawienie kilku pojedynczych kroków. Siła fizyczna ofiary nie jest w stanie w żaden sposób wspomóc wyrwania się z iluzji. Spętane są jedynie nogi. Ofiara pochwycona w genjutsu w biegu niemal natychmiast wytraca swój pęd i zostaje zatrzymana w miejscu.
Jeżeli Psychika większa o 40 od Konsekwencji: efekt ugrzęźnięcia jest silniejszy - ofiara w iluzji zapada się po kolana i nie jest w stanie jakkolwiek poruszyć nogami, a zatrzymanie w biegu jest natychmiastowe.
Nazwa
Sharingan: Ni Tomoe
Na poziomie dwóch łezek możliwości Sharingana rosną dość znacząco w stosunku do poprzednika. Od tej pory użytkownik jest w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka działające genjutsu. Poprawiają się także percepcja użytkownika. Nie jest to jeszcze pełnia możliwości tego Kekkei Genkai, ale rozwój jest widoczny od razu.
Możliwości
Widzenie chakry przeciwnika - brak takiej możliwości przez obiekty
Dostrzeganie obiektów niewidocznych gołym okiem - np. cienkie żyłki
Rozpoznawanie genjutsu
Odróżnianie klonów od oryginału - ranga C w dół
Bonus atrybutów - wzrost percepcji o 30 punktów
Kopiowanie technik - Tylko techniki taijutsu i bukijutsu (w przypadku braku dziedziny męczą o wiele bardziej). Wykonywane dopiero po przeciwniku.
Wymagania Przebudzenie zgodnie z mechaniką klanu (w przypadku misji minimum B), dziedzina klanowa D
Koszt E: 8% | D: 6% | C: 4% | B: 3% | A: 2% | S: 1% | S+: niezauważalne (1/2 podtrzymanie) (koszt x3 jeśli dziedzina klanowa nie jest rozwinięta na rangę C)
Ziemia drgnęła, jakby sama natura odpowiedziała na gniew i zagrożenie. Spomiędzy delikatnych źdźbeł trawy wyrosły wiśniowe pędy -pełne życia, pulsujące chakrą. W ich spokojnym pięknie nie było ani jednej fałszywej nuty - tylko nieskrywana prawda lasu, który nigdy nie zapomina. Ziemia, jeszcze przed chwilą pachnąca rozgrzanym runem i rzeką, nagle wypełniła się zapachem ozonu, wilgocią i czymś dzikim. Gałęzie wiśni chwytały jak dłonie pełne czułości i gniewu jednocześnie - przyroda nie zna litości, zna równowagę. W jednej chwili powietrze przesiąkło chłodem. Cichy szum liści przeszedł w szmer napięcia. Rzeka, dotąd spokojna, rozprysła się z impetem, wyrzucając z siebie kolejne zagrożenie. Niebo, ledwie przysłonięte cienkimi chmurami, zadrżało od echa bólu.
W mojej piersi nie było strachu. Było za to napięcie -jak sprężony łuk, gotowy do strzału. Trawa zdawała się drżeć wokół moich stóp, jakby ostrzegała. Nie myślałam o Maru, nie myślałam o Shigemim. Myślałam o drzewach. O tym, jak jedno z nich pewnie w tym samym czasie straciło gałąź -a ona znalazła się tutaj, jako przedłużenie mojej woli. To nie ja złapałam tego człowieka. To las go zatrzymał. Kiedy wodny strumień uderzył, wszystko wokół mnie nagle ucichło. Dźwięki oddaliły się, jakby rzeczywistość zadrżała w nieswoim rytmie. Powietrze przestało pachnieć słodyczą wiśni. Czułam na języku metaliczny posmak zagrożenia. Woda rozbryzgnęła się jak pęknięta bańka snu, oblewając moje ciało zimnem, ale nie zmyła z mojej skóry uważności. Gdy huk wyrzuconej wody przeciął powietrze jak ostrze, mój umysł jeszcze był skupiony na wrogu, którego oplatały gałęzie wiśni. Serce biło mi w rytm ich pulsującej chakry, a ziemia pod stopami drżała w odpowiedzi na moją wolę. To był moment triumfu, harmonia działania -i wtedy przyszła fala. Nie zdążyłam nawet spojrzeć. Nie poczułam chakry, nie usłyszałam kroków.. Woda uderzyła mnie jak ciężka dłoń, z impetem, który wyrwał ze mnie powietrze. Upadek nie był długi, ale zabrał ze sobą oddech, spokój i całą równowagę, jaką czułam chwilę wcześniej. Kiedy moje plecy uderzyły o ziemię, przez sekundę poczułam coś, co najbardziej przypominało… szok. To nie bolało od razu. Przez chwilę czułam tylko chłód, rozlewający się po skórze, a potem lekkie pieczenie -znak, że ciało zaczynało reagować. Zaschło mi w gardle. Kurczowo zacisnęłam palce na wilgotnej trawie. Las, mój sojusznik, próbował mnie przyjąć z powrotem. Podniosłam się z trudem, czując, jak woda wsiąka w ubranie i ciężko ciągnie materiał w dół. Moje ramię bolało -nie mocno, ale wystarczająco, by przypomnieć mi, że nie jestem duchem puszczy, tylko istotą z krwi i kości. Wstaję z kolan i szybko mieszam chakrę w ustach. Muszę działać bardzo szybko i zdecydowanie, abym nie została zmieciona zaraz jakąś następną techniką. Wypluwam z ust strumień wody wycelowany w blondyna. Nie mam zamiaru go tym zabijać, po prostu chcę się upewnić, że nie skrzywdzi mnie lub koni i ostatecznie też nie skrzywdzi Maru. Strumień jest wycelowany w jego klatkę piersiową, a jeśli się porusza to staram się przewidzieć jego trajektorię ruchu, żeby go trafić i powalić. Nie potrzebowałam nic więcej.
TLDR:
1 wstaję
2. używam Sution: Teppōuo Chakra 91%-10%=81%
opis Jedna z najprostszych technik Suitonu. Po zebraniu chakry w ustach wypluwamy prosty strumień wody. Nie wyrządzi on krzywdy silniejszemu przeciwnikowi, ale z pewnością ugasi nieduży ogień lub porządnie zmoczy oponenta.
Wszystko zadrżało -powietrze, ziemia pod stopami, nerwy. Pułapka. Czułam to w kościach, w korze, w rozbitym rytmie własnego oddechu. Dwoje ludzi. Jeden miał odciągać uwagę. Drugi-uderzyć. I uderzył. W moją czujność. W mój spokój. W moją skórę. Shigemi. Zawsze opanowany, zawsze o krok do przodu -teraz był jak rwąca rzeka rozszalałego gniewu. Aura jego chakry wirowała jak spłoszone ptaki, jego spojrzenie paliło. Kiedy odwrócił się od przeciwnika, którego już miał na widelcu, zrozumiałam: on nie walczył już tylko z nimi. Walczył o mnie. Za mnie. Za wszystko, czego nie zdążył jeszcze powiedzieć. A ja? Ja też przestałam patrzeć na pierwszego napastnika. Już go złapałam. Wiśniowe pnącza wciąż go trzymały. Cierpiał. Nie ruszał się. Ja atakowałam teraz tego drugiego. Moja technika sięgnęła go z siłą żywiołu. Zaskoczenie. Uderzenie. Cisza. Potem -chlupot. Rzeka. Zniknął. Ale to nie był koniec. Nie w naturze. Czułam napięcie w powietrzu, jakby las sam wstrzymał oddech. Dźwięki były inne. Gałęzie nie śpiewały już pod naporem wiatru -słuchały. Obserwowały. Pamiętały. Maru... Maru próbował się podnieść. W jego ruchach była rozpacz, ale i duma. Jakby chciał udowodnić, że jeszcze nie jest bezużyteczny. Jego oddech był płytki. Zraniony. Ale nie złamany. Konie... O, moje cudowne konie. Nie uciekły. Stanęły przy wozie, przy swojej misji. Rżały, ale nie z paniki. Z gniewu. Z lojalności. Natura pozostała wierna. Nawet jeśli ludzie nie byli. Staliśmy wszyscy na granicy lasu i walki. Wiatr nosił zapach ozonu i soku z wiśni. Jeszcze nie koniec. Jeszcze nie bezpiecznie. Ale ja byłam gotowa. Las był ze mną. Dźwięk wybuchu rozdarł ciszę lasu, moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Z trudem złapałam oddech, ale nie z bólu — coś innego mnie poruszyło. Spojrzałam w stronę wozu. Klacze. Ich parskanie przebiło się przez huk i zamieszanie, a ich szeroko otwarte oczy mówiły wszystko. Były przerażone, gotowe do ucieczki, ale nie ruszyły się dalej niż kilka kroków. Stały przy wozie, jakby to one chciały go obronić. Jakby wierzyły, że jeszcze wszystko może być dobrze. Poczułam ukłucie w piersi — nie z powodu ataku, ale tej lojalności. Ich zaufania. Ich odwagi. Rzuciłam się biegiem, ignorując pulsujący ból i napięcie w ciele. Ziemia pod stopami była ciepła i miękka, a powietrze pachniało mokrym mchem i pyłem wiśni. Pędziłam, jakbym znów była częścią lasu, nie człowiekiem, a cieniem wśród liści. Moje stopy sunęły cicho, wiatr tańczył w moich włosach. Dobiegłam do klaczy i położyłam dłoń na pysku jednej z nich. Czułam, jak jej mięśnie drżą pod moim dotykiem. Drżały tak samo jak moje ręce — nie ze strachu, ale z tej cichej furii, jaką niesie niesprawiedliwość. Sięgnęłam po suszone liście waleriany i wysunęłam je ku pyskowi. Zapach ukojenia, ziemi, spokoju. Klacz powoli opuściła łeb. Jej nozdrza zadrżały. Zatrzymałam się między nimi a lasem, między nimi a wszelkim zagrożeniem. Nie spuszczałam oczu z rzeki. Jeśli ktoś znów spróbuje nas zaskoczyć — mnie najpierw spotka. Nie Maru. Nie konie. Ja po prostu nie pozwolę ich skrzywdzić, stałam w postawie bojowej jeśli będzie trzeba gotowa byłam, nawet przyjąć na siebie cios, rozglądałam się uważnie.
TLDR:
1 wbiegnę do koni
2. czekam na atak rozglądając się Chakra 91%-10%=81%