Krótki wygląd: Wysoki, szczupły, zielone włosy, szmaragdowe oczy. Ubrany w białą, jedwabną kuszulę i piaskowe spodnie. Na szyi nosi jasnozieloną chustę.
Widoczny ekwipunek: Kabury na obu nogach na udzie Złoty medalion Ayatsuri na szyi pod chustą
Krótki wygląd: Shinobi o chłopięcej twarzy o biało-szarych włosach, często zwiniętych w kitek. Czarne oczy przysłonięte okularami, zawieszonymi na zgrabnym nosie. Całkiem wysoki jak na swój wiek, nie wyróżniający się zbytnio od rówieśników.
Widoczny ekwipunek: Kabury na obu udach, duża torba zawieszona na lędźwiach, manierka przymocowana do pasa przy prawym biodrze oraz torba na lewym. Ręce zasłonięte rękawicami z blaszką, zaciągniętymi do łokci. Całość zakryta granatowym płaszczem z kapturem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~GNIEW - to było dokładne uczucie, które mną teraz owładnęło. ewnętrzna wściekłość kipiała we mnie, jak wrząca lawa gotująca się w głębinach ziemi. Widok tego dezertera, który zamiast odczuwać skruchę za swoje czyny, jeszcze mądrował się i ukrywał w naszym szpitalu polowym, był jak cios w moje wartości i przekonania. Czułem, jak gniew wypełniał każdy zakamarek mojej duszy. To było nie tylko naruszenie bezpieczeństwa naszych pacjentów i personelu, ale także akt braku szacunku wobec tego, co robimy i za czym stoimy. To, że ten człowiek, który zdradził swoją jednostkę i postanowił ukryć się tu, nie wykazywał żadnego wstydu czy obawy, było dla mnie absolutnie niewyobrażalne. Wewnętrzna wściekłość napędzała mnie do działania, do tego by pozbyć się go z tego miejsca, które powinno być oazą spokoju i ochrony. Czułem, że to nie jest miejsce dla takich ludzi, którzy nie tylko porzucili swoich towarzyszy broni, ale teraz próbowali korzystać z naszej gościnności. Wzburzenie wciąż tliło się we mnie, sprawiając, że myśli szły w kółko wokół tej sytuacji. Była to mieszanka zdenerwowania, rozczarowania i irytacji. Chciałem zrobić coś, żeby pozbyć się tego dezertera i przywrócić spokój oraz bezpieczeństwo naszym pacjentom i personelowi. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to nie jest tak proste i wymaga starannego planowania i działania. Misae uciszyła mnie i to z reprymendą. Mieszanka gniewu i rozczarowania rozbłysła we mnie niczym burza, nie pozostawiając wątpliwości, że coś głęboko się sponiewierało. Misae, postać, której powierzono ogromną odpowiedzialność nad losem naszej grupy medycznej, stała po stronie dezertera. To uczucie było jak cios w brzuch, sprawiający, że cała moja pewność i zaufanie legły w gruzach. Gniew wzbierał we mnie, jak fala gotującego się oceanu, unosząc myśli pełne pytających się, jak mogła się tak zachować. To była osoba, która powinna stać na straży naszej moralności, a teraz zamiast tego wydawała się kierować interesami tego, kto zdradził swoją jednostkę i próbował się ukrywać pośród nas. Rozczarowanie też parzyło jak gorący wiatr na skórze. To, że ktoś, kto miał być autorytetem, poparł taką postawę, sprawiało, że czułem się zdradzony przez te, których uważałem za przewodników. Czy to oznaczało, że zasady i uczciwość już nie mają znaczenia? Czy liczą się tylko interesy jednostki, nie patrząc na to, kto ponosi konsekwencje? Mieszanka gniewu i rozczarowania była toksycznym koktajlem, który przemykał mi przez myśli i uczucia. To był moment, w którym musiałem zmierzyć się z tym, jak mocno wstrząsnęła mną ta sytuacja. Chciałem zrozumieć, dlaczego doszło do takiej decyzji, dlaczego głównodowodząca postanowiła stanąć po stronie dezertera, ale jednocześnie to wywoływało wewnętrzne sprzeciwy. Te emocje były jak wir, który pogrążał mnie w chaosie. Nie było to tylko pytanie o to, co jest moralnie słuszne, ale także o to, co jest uczciwe i sprawiedliwe wobec naszych kolegów, pacjentów i wszystkich, którzy ufali naszej grupie medycznej. To uczucie dawało mi bodziec, by nie tylko zrozumieć tę sytuację, ale także podjąć działania, które będą zgodne z moimi przekonaniami. Byłem o krok od tego, aby posłuchać Misae, może by jej polecenie podziałało, gdyby tamten się nie odezwał, ale się odezwał, jednak chwila szoku wybiła mnie z rytmu i emocje wyhamowały, wstałem i skierowałem się w stronę składzika i spojrzałem pogardliwym spojrzeniem z wyższością i spokojnym tonem, jakbym opowiadał o śniegu sprzed stu lat : -Pff, gdybyś władał ninjutsu tak dobrze jak jęzorem pewnie byś nie musiał się tutaj ukrywać. Nad Iryojutsu i percepcją też popracuj. Gdybyś nie zauważył leczenie zostało zakończone i... - spojrzałem teraz w kierunku Misae i skłoniłem się wyjątkowo nisko, teatralnie i bezczelnie wręcz dodałem podczas pokłonu - ...czekam grzecznie na nowy przydział... - odwróciłem się plecami i poszedłem dalej korytarzem. Pogarda buchała we mnie jak płomień niepohamowanego ognia. Wobec dezertera, który zdradził swoich towarzyszy na froncie, a teraz miał czelność ukrywać się wśród nas, udając, że pomaga, choć w rzeczywistości unikał odpowiedzialności za swoje czyny. To uczucie było ciężką bronią, którą trzymałem w ręku, gotową wystrzelić na każdego, kto tak pochopnie zdradził zaufanie i przysięgę, jaką składa się jako ninja. Głównodowodząca również zasłużyła na to pogardliwe spojrzenie. To nie tylko ona była obrońcą honoru i godności naszej grupy, ale i osoba, której powierzono nasze życie i losy. Jej poparcie dla dezertera było jak uderzenie w twarz, potężne, upokarzające. Poczułem się jak narzędzie w rękach ludzi, którzy zlekceważyli sens naszej misji i moralność, dla własnych korzyści. Ta pogarda towarzyszyła mi jak cień, wciąż przypominając mi o tym, co się stało. To uczucie utrwalało we mnie przekonanie, że tacy ludzie nie zasługują na naszą sympatię czy szacunek. Ich postępowanie kwestionowało nie tylko naszą jedność jako drużyny, ale i całą naszą tożsamość jako shinobi, którzy zawsze kładli nacisk na lojalność i honor. Ta wewnętrzna pogarda towarzyszyła mi w każdym kroku, w każdym spojrzeniu skierowanym w ich stronę. Nie było to tylko wyrazem dezaprobaty, ale także gorzkim przypomnieniem, że nie wszyscy potrafią zachować się zgodnie z zasadami, które stanowią fundament naszego bytu.
Opioidy , opiaty i inne cuda miały swoje zalety. Potrafiły uspokoić skołatane nerwy, wprowadzić w stan euforii oraz uśmierzyć ból. Miałem coś wziąć na uspokojenie? A proszę bardzo, pierdolić konwenanse! Przynajmniej zamiast się wkurwiać, będę się cieszył na widok tej całej hołoty spoza Sogen. Potrzebowaliśmy ich, ale ich wartości ewidentnie były odmienne od naszych. - zacząłem grzebać po szafkach. To nie..., to nie..., jeszcze mnie nie pojebało, aby to wziąć... - przelatywały mi myśli przez głowę odsuwając kolejne opisane fiolki. Ja szukałem jednego, czegoś... o dokładnie tego! Morfinko! Piękna kusicielko! - dokładnie obejrzałem dawkę tabletek, wziąłem jedną, wiedziałem, że nie zaszkodzi mi to. Miało być coś na uspokojenie - proszę bardzo - jako lekarz także wiedziałem, że dawka nie będzie wpływać zbytnio na moje zachowanie. Przynajmniej pierwsza dawka. Jak mnie dalej będą wkurzać dozę potroimy, a wtedy to już nawet może się Sogen spalić - będę mieć to w dupie..., wybrałem tabletki o natychmiastowym działaniu. Gdy tylko wylądowała na języku mój umysł wysokofunkcjonującego początkującego narkomana doznał euforii. Wiedziałem, że to nie mogło działać tak szybko, ale czymże byłby świat bez wyobraźni i placebo? Wychillowany i uśmiechnięty ruszyłem w stronę łóżek naszej grupy. Oczekiwałem na rozkazy, samowolka jej przeszkadzała, nie będzie już samowolki ani trochę. Przysunąłem krzesełko do Pani, którą niedawno skończyłem zszywać. -Sprawdzę jeszcze raz opatrunek i będziesz mogła iść do sal odpoczynkowych. Na razie tylko tyle możemy dla Ciebie zrobić - powiedziałem spokojnym głosem, zbyt spokojnym, ale teraz już byłem pierdolonym kwiatem lotosu. Spokój był niepodważalny, tak samo jak jego miejsce na krzesełku przy jego łóżkach. Usiadłem i czekałem na przydział... Mógł spaść tutaj nawet drugi dziki, byle nie na mnie. Miałem na to wszystko wywalone.
Podsumowanie:
1. Gniew
2. Pogarda
3.Odszczeknięcie się
4. Morfinka piękna kusicielka
5. Pogaduszka z panią od amputowanej rąsi. STAN CHAKRY: 56%
EKWIPUNEKPRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
1x torba na pośladkach
Opis
Użytkownik przy pomocy tej techniki tworzy dużą figurę o mobilności zgodnej z kategoriami figur z techniki C1: Shi Wan. Jest ona przystosowana do przewozu nie więcej niż trzech osób. Twór sam w sobie jest niegroźny. Umożliwia przyspieszenie podróży oraz zapewnienia użytkownikowi bezpieczny dystans między nim, a przeciwnikiem. Twór może być wyposażony w kończyny przystosowane do pochwycenia nieświadomej ofiary, jeśli zwierzę, jakie przedstawia, takowe posiada (na przykład duży ptak posiada szpony). Tak jak inne twory Douhito może zostać zdetonowany przez twórcę, jednak siła eksplozji jest znacznie mniejsza, niż tworów w technice C1: Shi Wan.
UwagaOd rangi A możliwe jest stworzenie figury, której prędkość tworu wynosi 180. Twór można wykorzystać do darmowych podróży między prowincjami w zastępstwie za konia, podróż morska jest jednak niemożliwa.
Krótki wygląd: Białowłosa, o dwukolorowych tęczówkach - lewa srebrzysto-biała, a prawa fiołkowa, ubrana w płaszcz, rękawiczki ze stalowym ochraniaczem. Na szyi kwiatowa kolia, powyżej, po prawej stronie pozioma blizna; różowe kanzashi we włosach
Widoczny ekwipunek: Torba na lewym i prawym biodrze;plecak
Wygląd Mieszczący się w dłoni, niesamowicie intensywnie zielony kameleon, o dużych, brązowych ślepiach. U każdej z łapek ma po trzy, chwytne palce oraz długi skręcony w spiralę ogon. Głowę zdobi mu kostny wyrostek. Porusza się z widocznym gołym oka zawzięciem. Nie jest to jaszczurka, z której można w kaszę dmuchać. Udaje bardziej groźnego niż jest. Na grzbiecie widać przebijający się dopiero grzebień z łusek. Wyraz jego pysia jest często poważny, nie pasujący do jego wyjątkowo młodego wieku.
Charakter Potomek samego mędrca, przez co jest bardzo ambitny. Stara się być poważniejszy niż jest w rzeczywistości by ostatecznie i tak dawać swojej dziecięcej naturze dojść do głosu. Małomówny, choć zna ludzki dialekt. Woli aby przemawiały jego czyny, a nie słowa. Najbliższy przyjaciel „Chochlika”. Zawsze są razem i są sobie wierni. Razem planują w przyszłości być najsilniejszymi przedstawicielami swojego rodu. Pozytywnie nastawiony do ludzi i innych. Wydawać by się mogło, że nie jest zbyt przyjazny, ale to zdecydowanie mylne wrażenie.
Ukryty tekst
Koszt
Wygląd Najstarszy z paczki młodziaków, co widać zarazem po jego już dojrzalszych rysach, jak i spojrzeniu. Jego łuski są koloru buletkowej zieleni,lekko przydymione. Szare oczy, podkreślone są kontrastującą, czerwoną farbą, nadającą młodzieńcowi pewnej dzikości. Jest na tyle duży, że spoczywającą na ręce jego gruby, ogon zwisa. Łuski na grzbiecie układają się na siebie płytowo. By jeszcze bardziej odróżnić się od młodszych towarzyszy na wysokości pasa posiada jasnobrązową przepaskę. Chowa tam różne przedmioty, jak często podkreślając takie, które mogą przydać się w każdym momencie.
Charakter Typowy szef „gangu”. Poważny, ładnie i wyraźnie się wysławiający. Zawsze na przedzie swojej paczki. Nie boi się niczego, a przynajmniej zawsze takie sprawia wrażenie. Wskoczy za pozostałymi maluchami w ogień i na pewno nie da ich skrzywdzić. Bywa porywczy i mówi często więcej niż powinien nie przejmując się tym co pomyślą sobie inni. Bywa uparty i krnąbrny, co często robi za maskę, by złudnie dodać mu wieku i powagi. Gdy pozna kogoś lepiej i nie ma maluchów obok pozwala sobie na żarty i rozluźnienie. Nie zdarza się to niemal wcale, lecz w takich chwilach Bosu, nie musi być bosem.
Ukryty tekst
Karta:
Ukryty tekst
Techniki
Ukryty tekst
Ekwipunek:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): - Torba na lewym i prawym biodrze, plecak, rękawiczki ze stalowymi ochraniaczami na dłoniach, na lewym ramieniu opaska „Zjednoczonych sił Sogen”
-Powinnaś trzymać się z tyłu Asugi-chan. - stwierdziła, widząc, jak jej towarzyszka rwie się do bitwy. Raczej nie zdołaliby jej od tego odwieść, dlatego Misaki nawet nie próbowała. Hyuga wyglądała jednak kiepsko, dlatego członkini szczepu Jugo miała nadzieję, że użytkowniczka dojutsu będzie się oszczędzała. Tanaka miała szczerą nadzieję, że żadne z nich nie będzie musiało wracać ani do grupy medycznej, ani tym bardziej - trafić do trumny. Dziewczyna nie znała jednak sytuacji na froncie, nie wiedziała jak źle było. Opuściła szpitalo-namiot razem ze swoją drużyną, pomniejszoną o jednego członka, który stwierdził, że on to w sumie ma wywalone i musi zebrać pieczątki każdego oddziału jaki mieli na wojnie z Dzikimi. Może jak się obskoczy wszystkie grupy to dostaje się pluszową maskotkę? To wiedział chyba tylko sam zainteresowany.
Po wyjściu, Misaki miała okazję by poznać przedsmak tego, co wkrótce ich czekało. Przeciwnik miał przewagę liczebną i napierał bez wytchnienia. Jeśli dziewczyna miała swoich oponentów za coś pochwalic, to byłaby to jedność, z jaką walczyli. Siły shinobi były pod tym względem bardziej podzielone. Ci nie lubili tych, tamci tamtych, a poza tym mieli pewnie sporo takich Kuroiów. Oczywiście, niechęć do powrotu na front był zrozumiały, nie każdy był w stanie to wytrzymać. Jednak obowiązkiem shinobi było walczyć! Z wdzięczności za pomoc dziewczyna nie dzieliła się jednak swoimi przemyśleniami na głos. Przyjęła małą, glinianą figurke od Shinsu i schowała ją do reszty swojego, podręcznego, dobytku. -Mogę polecieć na tym od Gazo. Jeśli spadniemy to spróbuję wylądować jednym z jutsu Jugo... tylko, że wtedy wypalę się z najwyższej formy Senninki więc nie będę mogła walczyć na sto procent. - odpowiedziała, zgłaszając się do lotu mniej wytrzymałym środkiem transportu. Nie była pewna, czy technika rangi A byłaby wystarczająca by wylądować i przeżyć upadek z takiej wysokości, ale cóż, średnio mieli inną możliwość. Poza tym, jeśli uda jej się przeżyć to mogła się jeszcze wyleczyć, jeśli znajdzie jakieś zwłoki...a tych to było pełno.
Podsumowanie:
1. Drużyna zebrana, wyjście na zewnątrz
2. Wzięcie robaczka-lokalizatora
3. Zgłoszenie się do lotu liniami firmy Gazo
Ukryty tekst
Ukryty tekst
0 x
Suknia na formalne okazje (Made by Akari - młoda, zdolna krawczyni z Ryuzaku)
Bank PH
Widoczny ekwipunek: - odznaka Ninja, zawieszona na szyi - Kabura na lewym i prawym udzie - plecak - blaszane rękawiczki - opaski na dwóch przedramionach - kamizelka Shinobi pod płaszczem
Dojście do siebie, odnowienie, regeneracja - to wszystko działo się tak szybko, że niełatwo było się w tym odnaleźć. Chłopak zjadł coś, przebrał, nieustannie się coś działo, krótka rozmowa z Hyugą, kolejne minuty i - był już na zewnątrz. I tutaj... tak jak poprzednio - panował ogromny chaos i zgiełk, wspomnienia z pola bitwy zaczęły wracać, tam było podobnie - wszechobecny nieład, którego Białowłosy tak bardzo mocno nie lubił. Nastolatek z klanu Kaminari był jednak gotowy do tego, by ponownie kogoś dopaść i wyeliminować. W oddziale medycznym nie przyda się za bardzo, ale mimo wszystko postara się tutaj zbyt prędko nie trafić. Nastolatek usłyszał, że będą przemieszczać się drogą powietrzną, a tam wyżej - mógł dostrzec - dział się niezły bajzel. Prawdziwa bitwa w powietrzu była czymś cholernie ryzykownym, sam nie potrafił przecież latać i był w 100% zależny od innych, poza strącaniem rywali i przeciwników nie mógł za wiele zrobić. Gdy sam zostanie powalony - upadek prawdopodobnie okaże się śmiertelny. Młodzieniec cieszył się, że jego oddział ponownie się zgrupował i liczył, że tym razem całej grupie pójdzie o niebo lepiej.
- Jeżeli to możliwe - polecę z Tobą, Shinsu. Postaram się bronić nas i naszych sojuszników w powietrzu za pomocą Reberu. Zadeklarował spokojnym głosem nastolatek - jeżeli nie będzie żadnego sprzeciwu, zwyczajnie wskoczy wraz z Shinsem na jego twór, jaskółkę, która wyglądała całkiem ciekawie i na solidną. Młodzieniec z klanu Kaminari widział już w akcji twory klanu Gazo - te pod wpływem uderzenia potrafią się rozlecieć, więc jaskółka powinna być teoretycznie opcją bezpieczniejszą. Teoretycznie, ponieważ na tej wojnie nie ma żadnej stabilizacji, nie ma żadnych reguł, a wydarzenia pokazują, że wszystko, ale to cholernie wszystko jest możliwe. Nastolatek - o ile Shinsu jego miał na myśli - ponownie schował robaczka do lewej kieszeni w spodniach. Był gotowy. Nie mógł się doczekać, aż ponownie tam wróci by pokazać na co go stać. Z tyłu głowy miał to, żeby uważać na wszystko - nie tylko to co z góry, dookoła, ale również z ziemi...
1. Gotowość, wzięcie robaczka i ewentualna podróż z Shinsu.
Krótki wygląd: Średniego wzrostu mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Widać że jest trochę starszy, jednak nie aż tak znacznie. Głos niski, lekko chrypiący od palenia. Trochę dłuższe, czarne włosy, przy szyi luźno obwiązany bandaż trochę jak szalik
Ah tak, zrozumienie. Przecież jesteśmy istotami ludzkimi i musimy to wykazywać, bo komuś dzieje się krzywda, nawet jeśli swoimi czynami po prostu działa szkodliwie. Kuroi nie zamierzał pokiwać głową i zacząć tłumaczyć się Shigemiemu. Takie komentarze mógł sobie mówić do swoich przyjaciół, kolegów, chuj wie kogo, ale nie do obcych - tym bardziej obcych, którzy przyczyniali się do obrony jego domu. Równie dobrze Kuroi mógł po prostu posłuchać się Meduki i iść na front. Tak po prostu iść i tam najzwyczajniej w świecie nie robić nic lub otrzymać ranę, wrócić tutaj i tak biegać od miejsca do miejsca. Gdyby tutaj siedział i pierdział w stołek, to może i ten komentarz byłby na miejscu - chociaż definicja dezertera była całkowicie inna - ale gdy widzisz człowieka, który właśnie pomaga komuś, kto walczy o Twój dom, a Ty do niego wyskakujesz z pyskiem... młodość mogła wiele wytłumaczyć, ale coś takiego to mocny policzek. Za mocny, by przejść obok tego tak po prostu, bez komentarza. Rób swoje. Działaj, a nie pierdol trzy po trzy. Nie masz co robić? Czekasz na przydział? Przygotowałeś swoje miejsce pracy? Nie wdawał się w dyskusję, bo przepychanka z dzieckiem była no cóż... Nieco poniżej poziomu Sabaku? Pyskówki, takie proste narzędzie i tak nieskuteczne, gdy nie reagujesz. Chłopaczek gotował się cały w środku, nie wiedząc że przez to tylko będzie popełniać błędy. A martwi pacjenci nie wybaczają.
Shiro miał dokładnie gdzieś wzroki Yamanaki - głównie z tego powodu, że za stary był już na to, ale też z powodu leżącej przed nim pacjentki. Meduki bowiem nie miała pojęcia w czym Kuroi się specjalizował i nigdy - dosłownie - NIGDY nie była to walka. Z całej Klepsydry to on był tym, który szedł z tyłu i ubezpieczał swoich kamratów, ale nie wystawiał się na front. Możnaby stwierdzić, że był wcześniej w grupie szturmowej, bo jednak potrzeba wszechstronności, szybkiego reagowania, miał swoją chmurkę do latania, a także mógł osłaniać innych - co też robił. Lecz nie do walki na front. Skąd w ogóle wiedziała kim jest, skoro jego rozpoznawalność była nikła? Trudno powiedzieć. I co najważniejsze - to nie tak argumentowała to uprzednio, tylko "oh nie, okłamano mnie, wysyłamy JAKIEGOŚ MEDYKA na front"... Bez komentarza. I Shiro też nie zamierzał wchodzić tutaj w dyskusję.
Kuroi za to - jak słusznie zauważono - lekko się zamieszał kto jest synem kogo i nazwał mężczyznę kobietą - ah te czasy, nigdy nie wiesz przez te długie włosy i zadbaną cerę. Młodziki! Miał jednak swoje zadanie do wykonania i na tym się najbardziej skupiał. Napęczniały bąbel krwi nie wyglądał zbyt dobrze, dlatego też wziął kawałek bandaża, który miał pod ręką, a także skalpel. Musiał upuścić nieco krwi, lecz na tyle mało, by pacjent tego nie poczuł. Łatwo jednak powiedzieć, gdy prawie nam się tutaj wykrwawił. Zrobił więc malutką dziurkę i pozwolił krwi sobie spokojnie spływać, do momentu, gdy bąbel zrobi się mniejszy, by potem wykorzystać wspomniany wcześniej bandaż i owinąć ładnie ranę dookoła. Rana jednak wyglądała coraz lepiej, noga powinna być do użytku już niedługo. Względnie niedługo, bo nasz shinobi pewnie dalej będzie obolały i otumaniony od bólu. Bohei jednak działał, zszywał ranę, będzie jednego pacjenta mniej. -Tą Dziką ktoś się zajmie, a jak stracimy człowieka, to nie będzie nikomu za wesoło. Myślę, że noga jest już w miarę usztywniona, kość się trzyma, ale nie kładłbym jeszcze na niej pełnego ciężaru Kuroi, nazywam się Kuroi. Drugi ja to też Kuroi, ale powiedzmy że na potrzeby chwili został nazwany Shiro. - rzucił do Boheia, bowiem pacjent raczej nie był zbyt rozmowny jeszcze i raczej by tej uwagi nie przyjął za bardzo do siebie - Jak się tutaj znalazłem... rozwaliłem sobie rękę na froncie, jak raczej się domyślasz leczenie tego przy spadających wszędzie kamieniach pełnych wybuchowych notek i przy ubytku chakry to niezbyt mądry pomysł. Przyszedłem po pomoc, a skończyło się na niesieniu pomocy - i mówił spokojnie, z szacunkiem do swojego kolegi w niedoli. Można? Można. Na wszystko musiał być jednak czas i miejsce, odpowiednie wyczucie chwili. Kto wie, czy gdyby Misae była wolna, to może pacjent Tetsuro by przeżył? Nie ma jednak co gdybać. -Mam nadzieję, że się w tym miejscu nie zobaczymy, bądź zdrowa - rzucił sobie nasz kochany Shiro, który to cieszył się z dobrze wykonanej roboty i widząc zaleczone oparzenie na twarzy uśmiechnął się nieco do siebie, bowiem kobieta miała minę jakby ktoś się znowu coś na twarz wylał. Ah te nieprzyjemne spojrzenia wszędzie, nareszcie czuł się jak w domu! Oczywiście, będąc tutaj wiedział co się stało i dlaczego tutaj była. Bo Uchiha nie utrzymali Muru. Booya, lecimy dalej. Klon miał jednak chwilę wytchnienia. Oddechu, więc popatrzył sobie gdzie jest Oryginał, ale tamci doskonale sobie radzili. Odrobina spokoju w tym szaleństwie była cudna - zwłaszcza że nie musieli słuchać już pierdolenia podstarzałej Yamanaki. Ciekawe czy Kuroi by dokładnie to samo powiedział czy pomyślał gdyby wiedział, że jest spokrewniona z Misae. No to się dowiedział, bo Misae go w tym uświadomiła. To znaczy uświadomiła Shiro... ah te zawirowania. -Czy ja kiedyś słynąłem z powściągliwego języka? - spojrzał na Misae, gdy już miał wolne ręce i mógł się wyrazić nieco lepiej. Matka, ojciec, babka, brat... czy to naprawdę miało jakieś znaczenie? No może tak jakby zaczął uderzać w konkury do Misae, ale w namiocie medycznym to akurat niezbyt dobre miejsce. Chyba że za jakąś kotarką. Wracając do konkretów, to mniej więcej chyba teraz i Misae i Tetsuro stali sobie przy dzikiej i próbowali coś z niej wyciągnąć. -Gdybyś coś potrzebował, to mów Młody. Postaram się ją obezwładnić, jeżeli w ogóle się ruszy... Ułóż ją proszę tak, by miała plecy odsłonięte - rzucił Shiro do Tetsuro, będąc gotowym na wszystko, bo w sumie nie wiesz co zrobi dziewczyna, gdy nagle się ocknie. Dlatego też wolał się ubezpieczyć. Shiro podbiegł szybciutko do Kuroia i wyciągnął w jego kieszeni kilka senbonów, by wbić je w ciało dziewczyny. Musiał to zrobić precyzyjnie, bowiem to zapewniało im przynajmniej częściowy spokój. Żadnych ruchów, żadnych pieczęci, żadnego mamlenia jęzorem i strzelania katonami. Na wszelki wypadek Shiro nie wykorzystał swoich pocisków, bo gdyby nagle się rozpadł od... nie wiem, kolejnej spadającej Dzikiej, to ta pierwsza byłaby uwolniona. Pozostało jednak dać tej dwójce działać będąc w gotowości.
Chakra i Statystyki
Ukryty tekst
Techniki
Ukryty tekst
Ekwipunek
Ukryty tekst
TLDR:
Shiro
1. Ma gdzieś starszą Yamanakę
2. Żegna się ładnie ze swoją pacjentką
3. Spokój i pitca z Dagrasso
4. Hasło do Misae
5. Zabranie Kuroiowi kilka senbonów
6. Unieruchomienie dziewczyny
Początkowo dość niepewnie podszedłem do dzikiej, ale widząc jej tragiczny stan wnet pojąłem że nie zagraża mi w żaden sposób. Chciałem ją zabić skracając jej cierpienia, by można było wynieść jej ciało i pracować dalej, ale szalona myśl która przyszła mi do głowy okazała się być silniejsza. W momencie gdy chciałem zatopić w jej ciele kunai przyszło mi do głowy że jeszcze do czegoś może się przydać i zapytałem czy jest ktoś mogący z niej wyciągnąć jakieś informacje. Długo nie musiałem czekać na odpowiedź bo prawie od razu odezwała się Meduki-san i rozkazała Misae zająć się sprawą. Rany dzikiej były zbyt poważne bym mógł jej pomóc, ale być może moja pomoc medyczna mogła sprawić że ta pożyje ciut dłużej i uda się wyciągnąć z niej więcej informacji. Wiedziony tą myślą skupiłem w dłoniach medyczną chakre i zacząłem leczyć kobietę, skupiając się na jej torsie. Nie wiedziałem co robić, ani od czego zacząć, ale liczyłem że jak tylko Miase się zjawi to powie jaki ma plan i jak mam jej pomóc.
Chwilę później ktoś się do mnie odezwał, ale nie kojarzyłem te głosu i co dziwniejsze pochodził on jakby z ziemi. Patrząc się pod nogi zauważyłem jaszczurki, które ewidentnie odzywały się do mnie. Zaskoczony spojrzałem na nie, nie do końca wiedząc co mówią, ale jakoś udało mi się zrozumieć ostatnią z ich wypowiedzi. -Płachta? - Pomyślałem jeszcze bardziej zdziwiony i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego że dzika spadając zrobiła dziurę, przez którą teraz wlewała się do środka deszczówka. - Pewnie, ale coście za jedni? - Odpowiedziałem przerywając na chwilę proces lecznicy i zacząłem wyciągać spod kobiety płachtę, albo to co z niej zostało. Całkowitej przeniesienie póki co odpadało z gry przez wzgląd na podporę tkwiącą w jej ciele, ale i bez tego musiałem sobie jakoś poradzić.
Gdy tylko Misae się zjawił wydała mi rozkaz dokładnie tak jak tego się spodziewałem, ale zupełnie inny niż się spodziewałem. Nie mniej jednak nie zamierzałem dyskutować i opanować tylko wykonać rozkaz. - Nie do końca wiem co zaszło, ale postaram się go mieć na oku. - Odparłem przerywając swoje działania i udałem się wprost do łózek, którymi zajmowała się nasza grupa. Podchodząc bliżej zauważyłem że Shigemi jest na miejscu. Spojrzałem na niego ukradkiem, ale ten zdecydowanie nie wyglądał na zdenerwowanego, a nawet wręcz przeciwnie wyglądał na bardzo spokojnego i wyluzowanego. Widząc że sobie radzi i że najwyraźniej nie ma się czym przyjmować podszedłem do pierwszego kolejnego pacjenta, którym nikt się nie zajmował.
Dodatkowe W przypadku leczenia samego siebie, technika działa rangę niżej i wymaga całkowitego skupienia | Po zasklepianiu większych ran tą techniką pozostają blizny na ciele rannego
Opis Podstawowa i najważniejsza technika w asortymencie każdego medycznego ninja. Użytkownik przykłada obydwie dłonie w okolice rany pacjenta i przesyła do niej swoją chakrę. Ta przyśpiesza naturalne właściwości regeneracyjne ciała, wymuszając zasklepianie się ran i naprawę naczyń krwionośnych. Trudność zabiegu zależy bezpośrednio od rodzaju rany - szarpane są trudniejsze do zaleczenia niż zwykłe cięcia, a wielkość ubytku ciała czy stopień narażenia na infekcję zwiększają trudność poprawnego wyleczenia. Skuteczność techniki zależy bezpośrednio od umiejętności, wiedzy medycznej użytkownika i ilości chakry w nią włożoną, przez co zaawansowani medycy są w stanie osiągnąć znacznie lepsze rezultaty niż nowicjusz:
Iryōjutsu D Technika jest w stanie wyleczyć pomniejsze rany i tamować krwawienie z mniejszych naczyń krwionośnych. W przypadku poważnych ran jest w stanie zmniejszyć krwawienie. Nadal zalecane jest korzystanie ze środków dezynfekujących i opatrunków. Proces jest też stosunkowo wolny. Leczenie ran lekkich trwa dwie tury.
Iryōjutsu C Medyk nie musi trzymać rąk na ranie, szczędząc bólu pacjentowi. Oprócz tego możliwości regeneracyjne nasilają się, możliwe jest tamowanie ran tętniczych i leczenie głębszych ran sięgających nawet do kości, a sam proces staje się szybszy. Odkażanie ran nie jest konieczne, ale jest zalecane. Leczenie ran lekkich trwa turę, a średnich dwie tury.
Iryōjutsu B Medyk może uleczyć głębokie rany, zasklepić rany tętnicze, złączyć ze sobą złamane kości, a nawet pozbyć się krwawień i drobnych uszkodzeń organów wewnętrznych. Wyleczona kość będzie osłabiona i ponowne jej uszkodzenie w krótkim czasie może skończyć się nie złamaniem, a pokruszeniem. Dodatkowo technika dezynfekuje ranę w trakcie regeneracji. Od tej rangi możliwe jest wykonywanie techniki jedną ręką. Leczenie ran lekkich trwa mniej niż turę, średnich turę, a ciężkich dwie tury.
Iryōjutsu APasywnie: Od tej rangi możliwe jest przesłanie medycznej chakry w formie cienkiego strumienia o długości maksymalnie 2m. Dzięki temu medyk nie musi stać bezpośrednio przy ofierze celem jej uleczenia. Nadal wymagane jest skupienie, a jednocześnie można stworzyć jeden taki strumień. Przesłanie medycznej chakry na odległość nie powoduje zwiększenia kosztów chakry i redukcji możliwości medycznych techniki.
Karta
Ukryty tekst
Ekwipunek:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=103690#p103690
Opaska na czole, Kabur na prawym udzie, Torba na lewym pośladku, Torba na prawym pośladku (wyprawka eventowa)
Krótki wygląd: Wysoki, szczupły, zielone włosy, szmaragdowe oczy. Ubrany w białą, jedwabną kuszulę i piaskowe spodnie. Na szyi nosi jasnozieloną chustę.
Widoczny ekwipunek: Kabury na obu nogach na udzie Złoty medalion Ayatsuri na szyi pod chustą
Krótki wygląd: Shinobi o chłopięcej twarzy o biało-szarych włosach, często zwiniętych w kitek. Czarne oczy przysłonięte okularami, zawieszonymi na zgrabnym nosie. Całkiem wysoki jak na swój wiek, nie wyróżniający się zbytnio od rówieśników.
Widoczny ekwipunek: Kabury na obu udach, duża torba zawieszona na lędźwiach, manierka przymocowana do pasa przy prawym biodrze oraz torba na lewym. Ręce zasłonięte rękawicami z blaszką, zaciągniętymi do łokci. Całość zakryta granatowym płaszczem z kapturem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Gdy dawka morfiny zaczęła wypełniać moje ciało, poczułem, jak napięcie, które mnie wcześniej ogarniało, zaczyna ulatniać się. To była jak chwila błogiego spokoju, gdy cały stres i napięcie zostawiałem za sobą. Serce biło mi spokojniej, a umysł zaczął tonąć w letargu. Wszechogarniająca chmurka błogości zaczęła owijać mnie niczym miękki koc. Wszystkie obawy, złość, nawet pogarda, które wcześniej towarzyszyły mi wobec dezertera i głównodowodzącej, teraz zdawały się być odległe i nieistotne. Wszystkie trudne emocje zostały stłumione, jakby zakopane głęboko pod warstwą mgły, a ja mogłem się teraz oddać spokojowi. Zamknąłem oczy, a świat zaczynał tracić na znaczeniu. Słyszałem dźwięki, ale były one jakby odległe i nieważne. Świadomość mojego ciała stawała się mglistym marzeniem, a myśli płynęły leniwie, bez pośpiechu i niepokoju. Byłem teraz odcięty od rzeczywistości, zanurzony w tym błogim spokoju duszy.
To uczucie było jak ucieczka od rzeczywistości, od codziennych trudności i decyzji, od obowiązków i zadań, które spoczywały na moich barkach. Mogłem oddać się temu momentowi błogiego odpoczynku, w którym nie musiałem się już martwić, nie musiałem myśleć, nie musiałem odczuwać. To była ulga, na którą czekałem. Obojętność
wewnętrzna ogarniała mnie niczym tsunami. To uczucie stopniowo narastało, jak cień, który kradł moje emocje i zamykał je wewnątrz mnie. Byłem obojętny na to, co działo się wokół mnie, na losy towarzyszy czy pacjentów. Z każdą godziną w szpitalu polowym, z każdą kolejną sytuacją, w której musiałem stawić czoła cierpieniu, z każdym widokiem rannych ninja i cywilów, moja obojętność rosła. Może to była obrona przed ogromem bólu i tragedii, której musiałem doświadczać każdego dnia. Albo może to była reakcja na brak wiary w towarzyszy, którzy mieli bronić tych, których nie mogliśmy uratować. Byłem obojętny na ich słowa, obietnice i plany. Moje serce nie reagowało na ich gesty wsparcia czy próby budowania więzi. Z każdym dniem moje zaangażowanie w to, co się działo, wydawało się coraz mniej istotne. Czułem, że jestem jak obserwator, który patrzy na świat z dystansem, niezależnie od tego, czy byłem pod wpływem morfiny czy nie. To uczucie obojętności stawało się moim schronieniem przed emocjonalnym rozprężeniem. W tym mrocznym świecie wojny i chaosu, byłem jak kamień, który nic nie ruszał. Nie czułem nadziei ani rozpaczy, radości ani smutku. Byłem tylko cieniem samego siebie, dryfującym w morzu obojętności. Spojrzałem niemrawo na dziewczynę, której pomogłem i wzruszyłem ramionami: Najważniejsze, że żyjesz, ale na front już nie idź. - tyle, miałem wyjebane, następnie podszedłem do swojego miejsca, gdzie czekała na mnie już następna osoba, dwie rany. Głowa oraz rozcięty bok. Powolutku obejrzałem pacjenta i zacząłem przemywać rany. Najpierw zająłem się głową, musiałem ocenić czy zagraża to życiu. Wyglądało, że nie. Więc zdezynfekowałem i zrobiłem wszystko, aby zatamować krwawienie. Następnie przeniosłem się na ranę ciętą na plecach. Wszystko stało się nagle takie... beznadziejne. Cierpienie pacjentów, chaos pola walki, presja decyzji medycznych – wszystko to zniknęło w mgle, zostawiając jedynie spokój i obojętność. Zamknięty w swoim własnym świecie, młody ninja medyk odczuwał, jak ciała pacjentów przestają być ludzkimi bytami, a stają się jedynie zadaniami do wykonania. Ich jęki bólu i krzyki przestają docierać do jego wnętrza. Stał się jak maszyna, skupiony jedynie na technicznych aspektach swojej pracy. Kiedy jeden z pacjentów zaczął krwawić, reakcja była niemal mechaniczna. Bez emocji, bez lęku. To była tylko kolejna rana do załatwienia. Medyk ninja działał jak automat, dbając o każdy detal. Przecinał, zszywał, leczył, bez uczuć, bez zaangażowania. Choć cierpienie otaczających go ludzi nadal istniało, było dla niego teraz tylko tłem, jak hałas w oddali. Był to niemal jak sen, jakby patrzył na swoje życie z dystansu. Emocje były zepchnięte na drugi plan, a w ich miejscu pojawiła się obojętność, która była zarówno upragnionym schronieniem, jak i przekleństwem. Pewnie, morfina zapewniała tymczasową ulgę, ale jednocześnie sprawiała, że świat stał się bezbarwny i pozbawiony sensu. W miarę jak czas płynął, młody medyk ninja coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że może przetrwać ten koszmar tylko wtedy, gdy pozostaje poza nim, stając się obserwatorem własnego życia.
Krótki wygląd: Białowłosa, o dwukolorowych tęczówkach - lewa srebrzysto-biała, a prawa fiołkowa, ubrana w płaszcz, rękawiczki ze stalowym ochraniaczem. Na szyi kwiatowa kolia, powyżej, po prawej stronie pozioma blizna; różowe kanzashi we włosach
Widoczny ekwipunek: Torba na lewym i prawym biodrze;plecak
Wygląd Mała jaszczurka mieszcząca się w dłoni. Już na pierwszy rzut oka widać jego młody wiek - zwłaszcza po proporcjach ciała i spojrzeniu. Swoimi ogromnymi, błękitnymi oczami ogląda świat z zainteresowaniem. Zaufaniem. Jego brzuszek jest śnieżnobiały, a łuski na grzbiecie, ogonie i głowie przyjmują barwy od jasnoniebieskiej po granatowy, przesiane przez różowe plamki na czole i karku. Wprawny obserwator może dostrzec drobne prążki na małych łapkach.. Porusza się z niebywałą szybkością, zdawać by się mogło, że jest wszędzie na raz.
Charakter Jego imię mówi samo za siebie. Chochlik. Młody, ciekawski. Wszędzie go pełno. Jest otwart na świat i chce czerpać z niego całymi garściami. Opiekuje się swoją młodszą siostrzyczką Egao. Mówi tak szybko, że często mało kto rozumie co mówi. Dosłownie potrafi wyrzucać z siebie potok słów, nie tworzących nawet składnego zdania, przez brak kropki, która by mogła poskładać je w całość. Radosny, zawsze uśmiechnięty. W powiernikach paktu widzi przyjaciół, których chętnie pozna i zobaczy czego mogą go nauczyć.
Ukryty tekst
Koszt
Wygląd Mieszczący się w dłoni, niesamowicie intensywnie zielony kameleon, o dużych, brązowych ślepiach. U każdej z łapek ma po trzy, chwytne palce oraz długi skręcony w spiralę ogon. Głowę zdobi mu kostny wyrostek. Porusza się z widocznym gołym oka zawzięciem. Nie jest to jaszczurka, z której można w kaszę dmuchać. Udaje bardziej groźnego niż jest. Na grzbiecie widać przebijający się dopiero grzebień z łusek. Wyraz jego pysia jest często poważny, nie pasujący do jego wyjątkowo młodego wieku.
Charakter Potomek samego mędrca, przez co jest bardzo ambitny. Stara się być poważniejszy niż jest w rzeczywistości by ostatecznie i tak dawać swojej dziecięcej naturze dojść do głosu. Małomówny, choć zna ludzki dialekt. Woli aby przemawiały jego czyny, a nie słowa. Najbliższy przyjaciel „Chochlika”. Zawsze są razem i są sobie wierni. Razem planują w przyszłości być najsilniejszymi przedstawicielami swojego rodu. Pozytywnie nastawiony do ludzi i innych. Wydawać by się mogło, że nie jest zbyt przyjazny, ale to zdecydowanie mylne wrażenie.
Ukryty tekst
Koszt
Wygląd Najstarszy z paczki młodziaków, co widać zarazem po jego już dojrzalszych rysach, jak i spojrzeniu. Jego łuski są koloru buletkowej zieleni,lekko przydymione. Szare oczy, podkreślone są kontrastującą, czerwoną farbą, nadającą młodzieńcowi pewnej dzikości. Jest na tyle duży, że spoczywającą na ręce jego gruby, ogon zwisa. Łuski na grzbiecie układają się na siebie płytowo. By jeszcze bardziej odróżnić się od młodszych towarzyszy na wysokości pasa posiada jasnobrązową przepaskę. Chowa tam różne przedmioty, jak często podkreślając takie, które mogą przydać się w każdym momencie.
Charakter Typowy szef „gangu”. Poważny, ładnie i wyraźnie się wysławiający. Zawsze na przedzie swojej paczki. Nie boi się niczego, a przynajmniej zawsze takie sprawia wrażenie. Wskoczy za pozostałymi maluchami w ogień i na pewno nie da ich skrzywdzić. Bywa porywczy i mówi często więcej niż powinien nie przejmując się tym co pomyślą sobie inni. Bywa uparty i krnąbrny, co często robi za maskę, by złudnie dodać mu wieku i powagi. Gdy pozna kogoś lepiej i nie ma maluchów obok pozwala sobie na żarty i rozluźnienie. Nie zdarza się to niemal wcale, lecz w takich chwilach Bosu, nie musi być bosem.
Ukryty tekst
Karta:
Ukryty tekst
Techniki
Ukryty tekst
Ekwipunek:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): - Torba na lewym i prawym biodrze, plecak, rękawiczki ze stalowymi ochraniaczami na dłoniach, na lewym ramieniu opaska „Zjednoczonych sił Sogen”