Trzecia pod względem wielkości prowincja Wietrznych Równin zamieszkała przez Ród Uchiha. Prowincja Sogen zarówno od północy jak i południowo-wschodniej strony sąsiaduje z morzem, z kolei od południa graniczy z regionem Prastarego Lasu. To co jednak w szczególności warte jest odnotowania, to fort graniczny postawiony od północnego wschodu na granicy z niezbadanym obszarem dawno upadłego kraju, zniszczonego jeszcze w trakcie potyczki z Juubim. Kultura prowincji w głównej mierze skupia się na militariach, przemyśle żeglarskim oraz hodowli co wynika z uwarunkowań geograficznych.
Stał przy tej ścianie. Mając przy sobie blisko Karoshiego, który teraz swoim nosem sięgał aż do jego brody i zbliżał nos do jego wilgotnych od deszczu warg. Mógł być też nieszczęśliwym z powodu deszczu malcem, ale jego dzieciństwo, które pamiętał, toczyło się na bagnistych, podmokłych terenach. Tam, gdzie wilgoć była wszędzie i ciągle. Gdzie leżał pośród zwłok i nie miał żadnej nadziei na jutro, a przynajmniej nie powinien jej mieć - bo jego dzielne serduszko walczyło przez cały czas. No i... spójrzcie. Urósł, przybrał na wadze, a teraz trzymała go w rękach osoba, która uwolniła go z tego koszmaru. Osoba, od której zawsze czuł spokój, której obecność była taka lekka i przyjemna. I ta sama obecność była w tym momencie ciężka i nagle namacalna. Jak to nie smutkowanie - to gniew? Karoshi znał gniew. Rozumiał gniew. I rozumiał też, że gniewowi należało dać upływ - wtedy czułeś się lepiej. Jeśli próbowałeś go w sobie trzymać, a przecież to zawsze robił Yugen, to zaczynał cię dusić, aż w końcu, jak słusznie Airan mówiła - wybuchałeś. I wtedy konsekwencje były o wiele gorsze. Gdy to wszystko się kondensowało, a konsekwencje, bardziej ostre, mocniej też przecinały rzeczywistość.
- Nie gniewaj się! Czarna Siostra nam pomoże! Zakopiemy twój gniew jak żaby ze stawu! - Dla Karoshiego ten świat był bardzo prosty i zaczynał się zamykać do tego samego, czego chciał Ikigai - i to niekoniecznie było zdrowe. Ale chyba Hao coś w sobie takiego miał, że ludzie chcieli się za niego gniewać, za niego smucić i ściągać z niego chociaż część tych złych emocji, których nie chciał przekazywać temu światu. Wszystko po to, by był lepszym miejscem. By towarzysze nie rzygali krwią, by zrozpaczeni bracia i siostry nie próbowały potem szukać swojej sprawiedliwości przerzucając winy na niewinnych. Czy Yugen postąpiłby inaczej, gdyby to jego bliskich spotkało coś takiego? Fakt, łatwo jest mówić. Tak samo łatwo było odczuwać - a kiedy już odczuwasz ten gniew niesprawiedliwości nie myślisz trzeźwo. Yugen lekko się uśmiechnął, drgnęły mu wręcz tylko kąciki ust, na słowa Karoshiego, który ciągle przesuwał nosem po jego twarzy. Pod dłonią czuł jego mokre, nasączone wręcz wodą futro, kiedy wolną dłonią przesunął po jego głowie i grzbiecie.
- Łał... niezły burdel się tam porobił... - Dla normalnego człowieka dźwięki tej rozmowy były zagłuszane w dużej części przez deszcz, który ciągle padał i padał, pluskał i bębnił... ale oni słyszeli ją doskonale. Przynajmniej ich dwójka - bo Karoshi nie wykazywał żadnego zainteresowania nią. Burdel. To było niedopowiedzenie nazywanie tego burdelem. Burdelem były teraz pęczniejące myśli sprawiające, że człowiek domagał się sprawiedliwości. Uczucia nie usprawiedliwiają czynów. Pytanie Yugena, czy czasem sam by tak nie postąpił mijało się z celem - nie dlatego, że miał na to odpowiedź, a dlatego, że motywacje do makabry nie miały dla niego znaczenia. Jeśli możesz zabijać winnych i niewinnych, czym różnisz się od swoich oprawców? Czym różnisz się od osób, które chciałeś ukarać? Jesteś wręcz gorszy niż oni - bo ci chociaż wiedzieli, co robili. A ty tylko błąkałeś się jak bezdomny pies, bez celu i bez sensu, siejąc agresję i zniszczenie.
- Też bym tak zrobił. - Brunet odezwał się, gdy Airan otworzyła drzwi i wyszła z nich - do nich. Równie chyba zmarnowana tym, co usłyszała, co on. Przypadkowo - myśląc zupełnie tak samo. Kierując się tymi samymi motywacjami. - Trzeba ustabilizować sytuację w Uso, rozdzielenie się nie wchodzi w grę. Możemy tylko liczyć na to, że znajdziemy tam medyka albo leki. Jeśli bogowie jej sprzyjają to wytrzyma. - Co mógł innego powiedzieć? Jak to rozwiązać? Mógł ją dobić - oczywiście. Myślał o tym. Nawet i bez tego, co powiedział Ikigai, pomyślał o tym. Nie oznaczało to, że chciał takie rozwiązanie wprowadzać w życie, kiedy mieli jednak szansę jej pomóc... Spojrzał na Airan. - Teraz w Uso kolejne życia mogą być na szali. - Zrobił krok do przodu. - Przyśpieszmy tempa. - To było naprawdę... ciężkie. Każde życie było cenne. Każde najmniejsze. Tymczasem ktoś w Uso postanowił inaczej. Więc oto i jest - pierwsza ofiara, a kiedy dotrą do miasteczka - i kolejne ofiary. Prawdziwe oblicze wojny.
0 x
Normality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow. - Vincent van Gogh
Świat po prostu był szary. I to bardzo dosłownie, jeśli mówić nawet o tym, że teraz wyglądało się przez okno. Szare niebo, szary deszcz, szary las, trawa i droga, którą wcześniej szli. Uso też było pewnie szare… choć w głowie Airan naznaczone było teraz wyraźnym karmazynem. Detal, który na zasadzie kontrastu, uwidaczniał to, co pewnie niektórzy woleliby w ogóle wymazać. Jak biedna Sumire… Airan szczerze jej współczuła. Ta dziewczyna zupełnie nie była przygotowana na zło, jakim była wojna. Ale ci, którzy mieli chronić tych ludzi – zawiedli. Tak Inuzuka, którzy zaatakowali w szale po stracie swoich bliskich, jak i… Uchiha, którzy mieli tych cywilów najnormalniej w świecie gdzieś. Byli tchórzami czającymi się w przebraniu, by zaatakować podstępem, a gdy mieszkańcom Uso działa się krzywda – zwyczajnie na to pozwalali.
Airan pokiwała głową. Więc… medyk nie żył. Ale szczerze wątpiła, by Inuzuka byli tam bez swojego. W przeciwnym wypadku zabicie jedynego medyka w okolicy, nawet jeśli bano się, że mógłby ich potruć, było skrajną głupotą, zważywszy na to, jakimi zdolnościami dysponowali iryoninja. Rany odniesione w walce… On naprawdę mógł im się przydać, dlatego Airan zakładała, ze ten dowódca nie jest AŻ tak głupi. Bo jeśli był – to nie wróżyło tej wojnie za dobrze. - Zostawię ci coś. Może i nie jesteś głodna, ale musisz jeść, bo inaczej będziesz zbyt słaba, żeby dojść do siebie – deszcz padał, to prawda… Ale wodę trzeba było sobie nazbierać i przynieść, a w stanie Sumire… Ale póki co Hibiki nic nie powiedziała, tylko wstała, by porozmawiać z Yugenem za drzwiami.
Jedynie co zdążyła zrobić, to wziąć oddech potrzebny, do powiedzenia pierwszych liter słowa, ale te już nie poleciały z jej gardła, bo Yugen ją uprzedził. Zdziwiła się, i to uprzejme wręcz zdziwienie wymalowało się na twarzy kobiety i to dlatego, że Hao mówił do niej tak, jakby sam słyszał jej dziki przepływ myśli w momencie, kiedy siedziała tam i słuchała opowieści szwaczki. Alee… To chyba nie było możliwe. Prawda? Upłynęły więc dwie, może trzy długie sekundy, w których Airan przeżywała widoczną w całej jej mowie ciała konsternację, więc milczała.
W końcu jednak się uśmiechnęła. Może ten uśmiech nie przeganiał chmur ani burzy jaka kotłowała się nad Uso, ale czasami wystarcza jeden przypadkowy uśmiech, by poprawić komuś dzień. A ten dzień… No nie zaczął się wcale jakoś dobrze. - Nie zdążyłam nawet zapytać co myślisz – odpowiedziała mu w końcu, ale nie wyglądała na złą, a wręcz przeciwnie. - No dobrze… To… Moment. Dwie minuty – nie było nawet sensu robić burzy mózgów, bo wszystko mieli jasne. Ona zgadzała się z nim, on z nią… O czym tu gadać? Airan bardzo szybko wróciła do Sumire, odpieczętowując dla niej trochę suszonego mięsa, by zjadła cokolwiek. Rozejrzała się też za jakimś wiadrem, by ustawić je na zewnątrz, by zbierało padającą wodę, żeby kobieta miała cokolwiek. Podniosła też nożyk, i podała go kobiecie. Tak na wszelki wypadek, gdyby go potrzebowała. - Odpoczywaj. Spróbuj zasnąć. My udamy się do Uso i spróbujemy jakoś… Ogarnąć ten… galimatias. Postaram się załatwić dla ciebie medyka, albo lekarstwa… Więc nie forsuj się, dobrze? – chwilę później nawet podała kobiecie koc, o ile tutaj jakiś był, a te stare ubrania, które z siebie zrzuciła, wywiesiła na oparciu krzesła. Nie mówiła „żegnaj”, bo miała nadzieję, ze uda się ją jeszcze uratować. Nie mówiła też „do zobaczenia”, bo to była wojna i nie widział tego nikt. Uśmiechnęła się za to do niej, gdy wychodziła.
Yugena zagadnęła dopiero w momencie, kiedy oddalili się od domku na znaczną odległość i byli już na trakcie do Uso. Zdecydowanie musieli przyspieszyć. - Nie pasuje mi to. Ninkeny nie wyczułyby, że ktoś oddala się z miasteczka, by powiadomić Uchiha, by ci zareagowali? Moim zdaniem nikt nie musiał nikogo zawiadamiać, mogli się sami połapać, że brakuje dostaw z Ryuzaku – podzieliła się swoimi wątpliwościami tak z Yugenem jak i z Ikigaiem. Karoshi chyba tego wszystkiego do końca nie rozumiał… Był jeszcze zbyt malutki.
0 x
· nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła
Wstrząsające. Druzgoczące myśli. Rozrywające serce na kawałki. Taka chyba była robota tego, który musiał chować ciała. Nie ciała, które doświadczyły wojny - to nie byli wojownicy. Nie ci, którzy naprawdę zawinili - to nie byli winni, których stracono na stryczku. To były ciała prostych ludzi, którzy chcieli mieć rozwiązania swych prostych, małych problemów. Więc dostali - najprostsze rozwiązanie tego świata. W końcu było wiele ścieżek, z których można się wycofać - ale od Śmierci nie wycofasz się nigdy. Chcesz tego czy nie, gdy wejdziesz do jej królestwa pozostaje ci tylko czekać, aż twoje wspomnienia zostaną wymazane, trafią do wielkich ksiąg bogów, a ty podryfujesz dalej, by wypełnić swoje przeznaczenie. Wiara czyniła cuda - ponoć tak się czasem dzieje, że kiedy wystarczająco mocno wierzysz to bogowie litują się nad twoim losem i zmieniają go - specjalnie dla ciebie. Odsyłają tę szaloną wariatkę o kręconych włosach, która niosła ze sobą kwiatowe zapachy, każdego dnia inne, żeby postawić cię przed drogą, którą łatwiej było iść. Na której się nie poślizgniesz. Los w końcu była szalona, a z szaleństwem było tak, że wszystko, czego potrzebowało to tylko lekkie pchnięcie. I już leciałeś - sam nie wiedziałeś dokąd i nie byłeś przekonany, jak. Patrząc wstecz to droga do Uso nie wydawała się wcala taka zła, taka... tragiczna. Nie była gorzka. A teraz każda kropla deszczu była zimna, przeszywała skórę. Teraz lepiące się do ciała ubrania były ciężkie. Ziemia jakaś śliska, chociaż wystarczyła odrobina chakry - niby - żeby złapać równowagę. Ubytek? Nieodczuwalny. A jednak się ślizgasz. Z całego "nie jestem zmęczony" zmęczenie nagle dopadało najmocniej. To już chyba to pchnięcie Losu. Bo widzisz, to, że wierzysz i że z wiarą cuda czynisz to jedno. To, że wierzyć przestajesz i zaczynasz się gubić - oojć... Błądzisz, Synu. Wtedy zaczynały się dziać najgorsze rzeczy i rozpisywano najpaskudniejsze scenariusze. Ciężko było wierzyć, kiedy robale wypadały z ciał, śliskich i śmierdzących, a nie było nikogo oprócz Airan, kto podałby do tego pomocną dłoń. Maleńkie światełko. Maleńka ulga w tym wszystkim, że nie wszystko jest zepsute i nie każdy myśli tylko o swoim bliskim otoczeniu, zysku i tym, co może stracić. Kto wie? Może gdyby Hao poznał tego Sentokiego w innych okolicznościach to by się zaprzyjaźnili? W innych okolicznościach - tam, gdzie szumiał wiatr wśród wysokich kłosów i tam, gdzie oset plątał się w wilczą sierść, gdzie często świeciło słońce i teren wydawał się nie mieć granic nawet na ciemnej linii drzew rysujących wspólnie obrzeże lasu. Ale poznali się tutaj. I to, że tych ludzi zabili Inuzuka nie zmieniało tego, co Yugen czuł względem tego wszystkiego. Tej sytuacji. Dodawało tylko cegiełki ciężaru, ale nie było domimnantą. Ktokolwiek by to zrobił byłoby po prostu tak samo źle. A jeszcze on nie miał ułożonej tej całej sytuacji. W jego głowie to był chaos, to był... zlepek tych emocji, których przecież nie mógłby przełknąć. A już na pewno nie mógł ich zostawić bez pamięci. Ponieważ na tym świecie były te granice, których przekraczać się nie powinno, jak już zostało to powiedziane.
- Dziękuję. - Airan była takim typem kobiety, co już zostało ustalone, która nie lubiła, kiedy się decydowało za nią. Tak i głupie było tak naprawdę przyzwolenie, że może iść spać. No oczywiście, że może - ktoś jej zabroni? Albo - ktoś jej będzie kazał tutaj zostać? Nie. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy bruneta na tę odpowiedź. Zresztą teraz, kiedy deszcz zmywał emocje, kiedy przyszło im sięgać po te trupy, kiedy raz za razem odcinali linę, a Airan pomagała swoim piaskiem łatwiej było spojrzeć z tej szerszej perspektywy. I jak zostało właśnie powiedziane - pomyśleć o tym na spokojnie. Wypalał się ogień, wracał do niewielkiego płomienia i przesyłał raz po raz dreszcze po całym ciele. Od smrodu, jaki tu panował, robiło się niedobrze. Z emocjami schodził i zapach - prosto do ziemi. Ale kiedy było się zbyt blisko to nawet woda nie była w stanie od tego uchronić. Yugen nie był wrażliwy ani delikatny, ale nawet on musiał raz czy dwa przystanąć, żeby uspokoić żołądek od przewracania się przy natłoku tych woni. Woni. Niedopowiedzenie. Chłodna w swoich kalkulacjach i działaniu Airan osiągnęła to, czego nie mógł osiągnąć Hao - właśnie przez emocje. Uratowała czyjeś życie. A on wychodząc stamtąd sądził, że to już stracone - i jedyna jej nadzieja, tej kobiety, była taka, że ktoś inny będzie tamtędy przejeżdżał i jej pomoże. Jakże złudna... Tak naiwna, że znów - ciężko było w nią uwierzyć. Sądzisz, że cuda się nie zdarzają? Airan go dokonała. Choć może po powrocie zobaczą ciało Sumire, zawieszone na tym samym drzewie, na którym wisiało najwięcej trupów. Zaproponował, żeby na noc zostali mimo wszystko w karczmie. Co prawda domek był przytulniejszy, ale biorąc pod uwagę nastroje wokół mogłoby być to wodzenie na pokuszenie jakiego licha. A miał pod opieką Karoshiego, który mógł mieć bardzo głupie pomysły w swojej głowie... Ale jeśli Airan wolała domek, to też tam się udali.
Yugen wyszorował się cały przed snem razem z włosami. Nie było problemu - przecież lało. Prysznic za darmo. Osuszał włosy już w środku, tak jak suszyły się przy kominku jego ubrania.
- Wybacz, że tak emocjonalnie reagowałem. W tym wszystkim nawet się zapomniałem, czy w ogóle masz siłę, by rano wyruszyć..? - Bardzo nie chciał, żeby wyrobiła sobie o nim złą opinię przez tę wspólną misję. A była dość felerna. I chyba łatwo było się zrazić do człowieka w takich chwilach i sytuacjach, kiedy plan nawala - i to przez ciebie. Tę rozmowę można było lepiej rozwiązać, więcej dowiedzieć się informacji. Ale mimo tego, że to wiedział, po prostu nie mógł nad sobą zapanować. I jak też już Airan mówił - bardzo tego nie lubił. Kiedy te emocje próbowały zdominować jego i tak bardzo głęboki świat, w którym fruwało mnóstwo myśli. To była właśnie ta druga strona tego spokojnego, stoickiego człowieka. W końcu - każdy ją miał. A tutaj... ona wciąż była pod kontrolą. Wymuszonym, mocnym trzymaniem własnych lejców. - Pytałem cię, czy podejmujesz się zadań, o których niewiele wiesz. Pytałem, ponieważ zastanawiałem się, co Inuzuka robią na tej wojnie... i dlaczego Shirei-kan postanowiła do niej dołączyć. - Pomijając nawet emocjonalne koligacje, powody, jakie mogły się z tym wiązać - Inuzuka nie mieli żadnych wrogich stosunków z Uchiha - on przynajmniej o niczym nie wiedział. Nie skorzystają też materialnie czy na ziemiach. Oni tu... są. I co? Ciężko było mu uwierzyć, żeby jego matkę skusiły pieniądze czy dobra od Kaminarich. Więc... CO.
Położył się spać razem ze swoimi ninkenami. Przy kominku nawet futro Ikigaia mogło wyschnąć. Przynajmniej do jakiegoś stopnia. Wilgoć nie nakłaniała do tego, żeby się przytulać, tak samo jak smród psiego włosia po całej tej podróży w deszczu. Ale to były zapachy, do których akurat można się było przyzwyczaić. A przynajmniej Hao był przyzwyczajony. To i zasnęli w trójkę - razem. Po to, aby zebrać siły i rano rzeczywiście wybrać się na rzeczone miejsce.
- Ach... tak wczoraj wypadłem, że nawet nie zapytałem o rysopisy, o potencjalne umiejętności... - Koszmar. Yugen schował na moment twarz w dłoniach, by potrzeć nimi o nią. Tak żeby łatwiej było zebrać myśli. Jakoś dzisiaj już było lżej. Nawet jeśli nie mogli im sprawić prawidłowego pochówku - to było zdecydowanie lżej z myślą, że chociaż ich ciała nie są bezczeszczone. I duch też szybciej wróci do drogi reinkarnacji. Kiedy coś naprawisz to jakoś tak jest, że czujesz się lepiej. Z taką myślą, że już żadne dziecko czy żona nie spojrzą na swojego ojca czy męża. Żadna babka nie będzie płakać, że nie dość, że przedwcześnie chowa dziecko, to i nawet nie może go prawidłowo oddać ziemi i bogom. To zawsze był jakiś mały kroczek... w celu poprawy.
- Niedoszły Sentoki się znalazł. - Prychnął z ironią Ikigai.
0 x
Normality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow. - Vincent van Gogh
Prawdę mówiąc to tak, Airan dbała o to, kim byli ci cywile. Czy nimi w ogóle byli. Miała głęboko zakorzenioną myśl o tym, że shinobi istnieli po to, by chronić słabszych. Tymi słabszymi byli zwykli ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z chakrą. Nie miało dla niej większego znaczenia, czy są to cywile ze strony Inuzuka, Kaminari czy Uchiha – to nie oni byli celem tej całej kampanii wojennej, a przynajmniej tak słyszała i zamierzała tego pilnować, chyba, że taki cywil sam ją zaatakuje. - Dajemy radę przeżyć na pustyni, a tam nie ma za dużo wody i jedzenia, to wy też dacie radę – był to fakt niezaprzeczalny. Jak ktoś był niezaradny to ginął, to się nazywało selekcja naturalna. Mogli polować w lasach. Mogli spróbować pohandlować inaczej, niekoniecznie pieniędzmi. Potrzeba matką wynalazków, tak się mówiło – i Inuzuka tutaj będą musieli coś wymyślić. Wierzyła, że im się uda, nie byli przecież głupi. Ale po pierwsze musieli w siebie uwierzyć.
Podziękowała za informacje o tym, kogo mają szukać – to już było coś. Cokolwiek tak naprawdę, co było lepsze od niczego, które mieli jeszcze przed momentem. Szrama na dłoni… Airan uniosła dłoń i palcem przejechała po wierzchu swojej, upewniając się, że to dokładnie ma na myśli ten ktoś, kto się odezwał. A kiedy miała pewność – skinęła głową.
Nie sądziła, że jej przemowa zadziała. Miała nadzieję, oczywiście, ale jednak nie sądziła, że uderzy w odpowiednie struny. Wiedziała jednak, że jeśli nawet nie spróbuje, to wtedy na pewno nic dobrego się nie stanie, a tak…? To był tylko kolejny dowód na to, że próbować należy. Nie zamierzała ich zostawić bez konkretnych informacji zresztą. Jasne, mogli się domyślać gdzie jest Sumire, ale Airan i tak wolała powiedzieć. - To około dzień drogi stąd. Musieliśmy tam zboczyć ze szlaku, Sumire zatrzymała się w małym domku, coś jakby jakaś leśniczówka… Pomogłam jej się przebrać w świeże ubranie, swoje, więc pewnie będzie pachnieć trochę tak jak ja – na ile podróżowała z Yugenem i Ikigaiem, to już się nauczyła, że węch ninkenów, jak również samych Inuzuka, był naprawdę bardzo dobry… Więc ta informacja mogła się okazać dla nich pomocna. - Dziękuję… - wcześniej poprosiła, więc teraz należało podziękować.
Maji była naprawdę całkiem niezłą obserwatorką, ale wcale nie trzeba było być geniuszem by widzieć, że Yugen walczy ze sobą. Że ma mętlik w głowie. Że czuje ból serca widząc to wszystko, co się tutaj działo. Nie trzeba było mieć sokolego wzroku, by się zorientować, że trwa to od momentu, w którym opuścili domek, gdzie spotkali Sumire. A tutaj wszystko się nasiliło. Na to wszystko był tylko jeden sposób: poukładać to sobie w głowie. A fiołkowooka miała wrażenie, że milczenie w tym wszystkim nie pomaga. Że być może trzeba o tym porozmawiać na głos… Ale póki co, to nie był dobry moment. - Nie ma za co – chciała położyć dłoń na ramieniu Yugena, ścisnąć palce, by dodać mu otuchy. W takim krótkim zrywie nawet chciała go przytulić, by tak bardzo się nie przejmował – ha, dobre, łatwo mówić. Wiadomo, że przejmowałby się tak samo mocno. Tylko, może poczułby odrobinę ulgi, ściągając choć gram tego ciężaru z ramion, by przekazać go innej osobie… Ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Nie wyciągnęła dłoni, nie wyciągnęła ramion. Tylko odpowiedziała uśmiechem na uśmiech, bo pstryczek pstryczkiem, ale chyba podziałało. Znaczy – Hao choć na sekundę przestał dryfować po tych negatywnych myślach.
Robota, jaką mieli tutaj do wykonania nie była miła, nie. Była okropna, ale ktoś musiał. Skoro mieszkańcy nie mogli wychodzić z domu, a stacjonujący tutaj Inuzuka nie mieli takiego zamiaru… Airan widziała w swoim życiu trupy w różnyk stadium rozkładu. Pustynia była… niebezpiecznym miejscem, a podróżując po niej spotykało się wiele różnych skarbów: od wyszlifowanych wiatrem i piaskiem białych kości, do zwłoki w różnym stanie rozkładu. A bo to mało było nieuważnych wędrowców, którzy padli od przegrzania? Albo wychłodzenia? Albo od jakiegoś jadowitego stworzenia, albo bandyty…? Ale jednak to nigdy nie był przyjemny widok. Larwy much łażące po ciałach, albo już nie larwy… Smród, który chciał wywrócić żołądek do góry nogami. Airan starała się wstrzymywać oddech, ale ileż można było? Kilka razy musiała odejść i oddychać głęboko, pochylona tak, że opierała się dłońmi na kolanach, pewna, że zaraz zwymiotuje. Nie zwymiotowała, ale było blisko.
Było jej obojętnie, czy zatrzymają się w karczmie czy w tym opuszczonym domku. A jeśli Yugen wolał karczmę, to tam właśnie się udali. Było jej wszystko jedno, bo po tym czasie w podróży już się przyzwyczaiła do obecności tej trójki. I tego, że, zwłaszcza przez ostatni czas, tak naprawdę była z nimi też w nocy najczęściej w jednym pomieszczeniu, albo gdzieś obok. Zwyczajnie nie przeszkadzało jej już to, że ktoś z nich zawsze w trakcie snu kręci się gdzieś w pobliżu - na wartach. Ale dzisiaj żadna warta nie była potrzebna i wszyscy mogli odpocząć. Oporządzić się. Jakoś. Choć mycie się w zimnym deszczu, który i tak ciągle na nich padał, to nie było coś, co przyszło do głowy Airan. Kiedy Yugena nie było, to po prostu się przebrała w coś suchego, wywiesiła te mokre, rozczesała długie włosy, wtarła w nie kilka kropel olejku z Atsui, by nie śmierdzieć tą całą… śmiercią. I by nie przytłoczyć zapachem Ikigaia i Karoshiego. Yugena zresztą też.
Airan zapatrzyła się na niego, nie do końca w pierwszej chwili wiedząc w ogóle, dlaczego Yugen ją przeprasza. Za co? Emocje były przecież rzeczą absolutnie ludzką i nie był tutaj sam. Mógł polegać na niej, chociaż może jeszcze tego nie wiedział? Ale odkąd wyruszyli z Ookami-den, to chyba już się zorientował, że praca w grupie miewa swoje plusy. O, na pewno zorientowała się Airan – ta, co wiecznie wszystko robi sama. - Ale nie ma czego wybaczać, nic się przecież nie stało. Zależy ci, to reagujesz tak no… To naprawdę nic złego – nic złego wtedy, kiedy był ktoś, kto mógł ewentualny błąd naprawić. Jak Airan, która nie straciła głowy i po wyjściu Yugena, pociągnęła rozmowę z mężczyznami w karczmie dalej. Nic nie było stracone – Yugen mógł odetchnąć, ona zajęła się resztą. Przecież nie chciała nic w zamian bo byli tutaj jako jedna drużyna, która powinna się uzupełniać. - Mam –chyba miała. Teraz była zmęczona pracą przy grzebaniu zmarłych, ale wystarczy się przespać i zjeść coś i… I jakoś będzie. - Nie przejmuj się tak. A ty masz siłę? Albo… chcesz o tym wszystkim porozmawiać? – sądziła, że rozmowa mu pomoże. Poukładać sobie w głowie wiele rzeczy. Może poznanie jej punktu widzenia tez mu nieco sprawę rozjaśni… Cokolwiek. Nie chciała jednak naciskać, stąd – jedynie propozycja, z której Yugen mógł skorzystać lub odmówić. Tak po prostu. - Z mojego doświadczenia, wojny wybuchają z trzech powodów. Terytorialnych, gospodarczych albo rządzy władzy. Albo żeby wyrównać rachunki, a wiec z zemsty… No to są cztery powody. Nie wiem dlaczego Inuzuka się w to wmieszali… Ale strzelam, że powód jest jednym z tych, myślę że ty lepiej będziesz w stanie to dopasować. A jeśli nie to… Cóż. Dowiemy się, kiedy wojna się skończy – jeśli nawet Yugen nie wiedział, nie domyślał się… To tym bardziej Airan nie wiedziała, bo co prawda wyznawała się w światowej polityce, ale nie na tyle, by znać te małe koneksje pomiędzy wszystkimi rodami. Na pewno wiedziała bardzo dobrze, co dzieje się w Unii. Wiedziała też jakie są nastroje z prowincjami sąsiadującymi. Ale Antai ani Sogen nie byli sąsiadami Samotnych Wydm. Sogen nie było nawet sąsiadem Yusetsu, więc… Niezrozumienie Yugena było jak najbardziej wytłumaczalne. No ale… świat był jednocześnie skomplikowany i prosty. A wojny nie były niczym skomplikowanym – tak przynajmniej wychodziło z jej doświadczenia, a w końcu na Pustyni bili się dużo i o „byle co”. O te cztery powody, które wymieniła – w różnej kombinacji, bo czasami występowały razem, czasami odpowiednio połączone… Ale nie było to nic ponad to. Naprawdę.
Airan zasnęła sobie pod ścianą, na futonie, który był w pokoju. Chłód w nocy był czymś znajomym. Opatulenie się kocem jej wystarczało. A na zapach mokrego psa w otoczeniu już nie zwracała uwagi. Po tym czasie… naprawdę można się było przyzwyczaić. A rano jak to rano. Nowy dzień – nowe możliwości. Więc zjedli śniadanie, mieli jeszcze na tyle zapasów, wypili herbatę… na noc Airan nie była w stanie nic zjeść, nie po tym jak żołądek jej się wywracał po ściąganiu tych trupów i ich zapachu i widoku. W końcu wyruszyli we wskazanym wcześniej przez Eichiego kierunku. - To nic, ja zapytałam – stwierdziła tak po prostu, jakby rozmawiali o pogodzie. Bo dla niej to naprawdę nie było nic wielkiego. Powtórzę się, ale Airan przestawiła się na to, że pracują tutaj we dwójkę. Trójkę, nie licząc Karoshiego. I zwyczajnie… Uważała, że mogą na siebie liczyć. On na nią, ona na niego. Nie było tak? - Szukamy trójki mężczyzn, stereotypowych Uchiha, jak usłyszałam, a więc brunetów o czarnych oczach – tutaj Airan wymownie spojrzała na Yugena i uśmiechnęła się bądź co bądź… psotliwie. A nawet puściła do niego oko nim kontynuowała temat. - Jeden z nich miał na wierzchu prawej dłoni przerywaną szramę. Ale prócz tego wyglądali jak „połowa facetów w Sogen” – lepsze to niż nic, takie były fakty. - Nie bądź dla siebie taki surowy… Nic się nie stało, naprawdę –teraz nie. Można było uznać, że była to pewnego rodzaju taryfa ulgowa. Komentarza Ikigaia nie skomentowała. Ot – po prostu spojrzała na niego nieco karcącym wzrokiem. Im dalej byli od Uso, tym starała się być uważniejsza. W końcu mieli, jak to było powiedziane, około dzień drogi do miejsca, gdzie obozowali Uchiha. Trzeba było wybadać tamten teren i okolice, zakraść się tam, sprawdzić liczebność… Nie dać się wpakować w żadne bagno.
0 x
· nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła
Bliskość drugiej osoby - czy już o tym nie rozmawialiśmy? Czy nie mówiliśmy? Czy nie lepiej poczuć dotyk na ramieniu, a jeśli nie dotyk to chociaż zobaczyć przyjazny uśmiech? Zaznać jakiekolwiek bliskości, żeby podnieść swoje samopoczucie? Lepiej. Oczywiście, że lepiej. To właśnie tak budowało się relacje i to właśnie tak profitowały na swój sposób - słodki i niewinny. Bezinteresowny, bo jedyne czego oczekujesz to to, żeby druga osoba poczuła się lepiej. Żeby miała się lepiej. W tych najcięższych chwilach najbardziej potrzebny był ktoś, kto rozgoni deszczowe chmury. Tych nad Uso nie dało się przegonić całkowicie, ale można było sprawić, że zrobi się nieco cieplej. Tak i przecież Hao nie mógł powiedzieć, że to tak strasznie boli, że emocje były nie do wytrzymania. Znał ból serca, który zginał w pół. Znał taki smutek, który rozrywał cię na kawałki w taki sposób, że traciłeś czucie w nogach. Znał wiele rodzajów rozpaczy tego świata i przeszedł przez wiele jego zakamarków. Heh... Do czego to dochodzi, by stopniować swoje smutki i boleści... By ktokolwiek się zastanawiał, że to w ogóle ma znaczenie, kto umiera! Nie ma znaczenia! Życie to życie, tak samo cenne! Yugen potrafił się tak samo pochylić nad Sogeńczykiem, jak pochylał się nad Antaiczykiem czy rodakiem. Ten zły, ten dobry, ten mądry, ten głupi - jaka różnica? W każdym z nas płynęła ta sama krew. Każdy z nas żył swoim życiem i miał swoją historię, którą żal mu było przetracić. To wszystko warte było zapamiętania. Warte było tego, żeby zastanowić się, czy spotkanie ze Śmiercią to konieczność, czy nie da się inaczej, czy czegoś lepiej zrobić nie można.
- Nic mi nie jest. Parę godzin snu wystarczą, żeby wypocząć. - Wielki bohater, który musi ratować biednych i zapędzonych w kozi róg ludzi potrzebował w końcu do tego wiele sił. Ale Hao miał skłonności do nie przyznawania się, kiedy coś mu dolegało. Do zasłaniania się tym, że wszystko jest w porządku, do wymijania odpowiedzi, do tego, żeby tylko się zasłonić kurtyną przed prawdą i reakcjami świata zewnętrznego na tę prawdę. W końcu ludzie tego szukali - bohaterów. Mało było w nim miejsca na chorych, na słabych, na tych, którzy potrzebowali się zatrzymać, by złapać oddech. A tych potrzeba było wiele. W tym jednak wypadku była to prawda - odrobina snu pozwoli się zregenerować i nie będzie stanowiło żadnego problemu, żeby wyruszyć i pozbyć się tutejszego problemu. I o dziwo nie chodzi mi wcale o mordowanie tutejszego dowódcy. O dziwo. - Dziękuję, ale nie dziś. - Wskazał palcem na drzwi, albo na podłogę, jeśli pokoje były na górze, dając tym samym znać, że wolałby nie myśleć, że ktoś słucha tej wymiany zdań. Myśleć to jedno, robić to drugie, mówić - jeszcze trzecie. Niektórzy powiedzieliby, że to fałszywe. Ale czasem warto pewne rzeczy zachować dla siebie, żeby nie czynić innym przykrości. Rzucać "prawdami" każdy może - ale szczerość też była niekiedy chamska, granica wcale nie była wyraźnie wytyczona. Yugen już swoje powiedział w tamtej sali i nie chciał, żeby teraz jakkolwiek źle usłyszany, przypadkowo chociażby, fragment rozmowy mógł eskalować dalej. Niekomfortowo się z tym czuł. Z tym, że w ogóle ktoś mógł słuchać tego, co ma do powiedzenia, coś tak osobistego. Ktoś obcy i w dodatku ktoś, kto... wydawał się tak biedny i tak marny.
A jeśli te ciuchy rzeczywiście tak śmierdziały, to właśnie tam skończyły. W ogniu kominka.
- No tak. Stereotypowy Uchiha. - Uśmiechnął się, kiedy szli przez jedną z dróg w kierunku swojego celu. Udawał, że nie słyszał tego komentarza - tego właśnie od Ikigaia. Bo i nie miał nawet nastroju w sumie na takie żarty. A i na pewne rzedczy można było się minimalnie uodpornić. Cynizm Ikigaia w końcu nigdy nie odpuszczał. I wilczur nie miał nigdy niczego złego tak naprawdę na myśli - przynajmniej w stosunku do Yugena. Choć bywał często rozdrażniony tym, że Hao przejmuje się zbyt wieloma pierdołami. Ale nawet ten odporny wilczur czuł ciężar wczorajszego pochówku. I nawet jego to dotknęło. - Powinienem robić za przyrównanie? - Tak, tak, teraz jak tylko spotkają jakichkolwiek ludzi powiedzą do nich: "zaczekaj!", a oni na to okej? Yugen stanie obok, przymierzy się i wtedy Airan swoim bystrym okiem oceni, czy rzeczywiście podobni do Hao czy też nie. Ścinać czy nie ścinać - oto jest pytanie. I to właśnie Maji wydawałaby tutaj wyrok! Pewnie nawet nie wadziłaby jej taka rola. Tego typu myśli przeszły przez głowę Ikigai, co zaowocowało charakterystycznym parsknięciem z jego strony.
- Podaj się za Sogeńczyka i powiedz: ale te psy to na targu kupione. - Ikigai doskonale zdawał sobie sprawę, jak beznadziejny był wczorajszy dzień. Z Sumire, z tymi ciałami... Zresztą - jak zostało zauważone on ciągle miał wrażenie, że ten słodki zapach z nimi jest. Obrzydliwy. Wywracający żołądek. Można było udawać, że go nie ma, robić dobrą minę, do złej gry, ale to nie sprawiało, że magicznie zniknie. Wręcz przeciwnie.
- W człowieku pojawia się pytanie w takich sytuacjach, na ile powinien trzymać się w ryzach, a na ile uniesienie się wraz z huraganem zmieni jego życie. Czy zrobiłoby się lepiej, gdybym nie zatrzymał Ikigaia? Czy komukolwiek by to pomogło, skoro to jedyny medyk w tej okolicy? Nie można wybaczyć człowiekowi, który nie żałuje nawet swojego błędu. - Było wiele odpowiedzi, które w zasadzie nie wymagały tych pytań. Wiele pytań, które nie wymagały odpowiadania. Prowadzona dywagacja sama z sobą toczyła się właściwie bez przerwy - i brunet doceniał bardzo chwile, w których świat był jak podmuch wiatru - lekki. Wolny. Bywał taki zadziwiająco rzadko - witamy w świecie shinobi. Nic nowego. Same starocie wyciągane z szaf jak drewniane miecze, które służyły zabawie za dzieciaka. - Honor nakazuje mi pomścić tych ludzi i ich dusze. Jeśli tego nie zrobię - czy w ogóle mógłbym się nazwać mężczyzną? - Uśmiechnął się, spoglądając w kierunku Airan. - Dowódca powinien być przykładem dla swoich ludzi. Nie ciągnąć ich w dół na stryczek. A reszta również za ten grzech zapłaci. Już płaci.
Kiedy się zbliżali Ikigai wysunął się naprzód, żeby jak zazwyczaj - zrobić zgrabne przeszpiegi po terenie. Zwłaszcza kiedy mieli przed sobą jaskinię.
- Jakie są szanse na to, że są tam kupcy Ryuuzaku? - Niby małe? Niby duże? Hao nie był pewien... I wiązało się to między innymi z tym, jak ciężko było w ogóle rozmawiać z tamtym Inuzuką. Jeszcze ciężej niż słuchało się Sumire. A pytanie zawierało się w tym, czy właściwie zaatakować bezpośrednio, czy rzeczywiście naradzać się z wrogiem. Przykre - a jednak. Głowy do odstrzału - bo wojownicy przeciwnika. A może próbowano ich wplątać w jakieś bagno..?
0 x
Normality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow. - Vincent van Gogh
Przemoczone ubrania i tak trudno było spalić – te musiały najpierw wyschnąć, by można było wsadzić je do ognia. Jeśli rano okaże się, że jednak śmierdzą, to Airan bez większych oporów po prostu wsadzi je do ognia. Miała sporo ubrań – trochę przy sobie, w końcu wybierając się do Yugena to nie była podróż na dwa dni. To był co najmniej miesiąc podróży, licząc tam i z powrotem. Zresztą w swoim domu też trochę fatałaszków miała… Że większość była czarna to inna sprawa. W każdym razie dlatego nie miała problemu oddać koszuli i spódnicy Sumire. I nie czuła oporów przed wyrzuceniem jakiejś sztuki, jeśli do niczego się nie nadawała. Mycie włosów na deszczu wcale nie było takie proste; cała byłą mokra i tak, więc… Czy osiągnęłaby tym lepszy efekt? Wątpliwe. Póki co olejek musiał wystarczyć. A nie chciała swoich towarzyszy przytłoczyć zapachem w nocy.
Nie była przyzwyczajona do tych wszystkich gestów, do kontaktu fizycznego. W Samotnych Wydmach w miejscach publicznych od tego stroniono i to weszło jej w krew. Obserwowała, że wszędzie wokół poza Pustynią, ludzie są znacznie bardziej wylewni – ale to było zbyt mało czasu dla niej, by się na to myślenie przestawić. Dlatego dużo kalkulowała i dużo w niej było oporów. Znacznie lepsza była w słowach niż w tych małych gestach, tak naturalnych dla środowiska Yugena. - Yugen? – wcześniej kiwnęła głową, że rozumie, na potwierdzenie – że ok. Nie zamierzała na niego naciskać, bo to kończyło się jego wycofaniem do ślimaczego domku noszonego na plecach, a potrafił się tak wycofać nawet przez Ikigaia. Ale te ciągłe ucieczki nie mogły na dłuższą metę przynieść niczego dobrego. One nie rozwiązywały problemu, jaki Yugen ze sobą miał. Przedłużały go i odraczały na chwilę wyrok, sprawiając złudne wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą. - Ale nie krępuj się, dobrze? I nie czekaj kilka lat – trudno to będzie zapomnieć, to jego uporczywe milczenie, powodujące złudę tego, że wszystko jest dobrze. Tak czy siak co chciała, to powiedziała. Nie było sensu strzępić języka na darmo. A usłyszani rzeczywiście mogli być, aluzję zrozumiała bardzo dobrze.
Trudno było nie słyszeć słów Ikigaia. Dzisiaj, wczoraj, tydzień temu, jak w swój cyniczny sposób komentował otaczający świat. Jak narzekał na wszystko i wszystkich. Był ten moment, kiedy dotknęło to nawet zdystansowaną na jego marudzenie Airan i do teraz tak naprawdę nie przeszło, więc w jej słowach czy ruchach był taki minimalny dystans do Ikigaia. Dało się to wyczuć tym bardziej, że brakowało go w stosunku do Yugena czy Karoshiego – nadal nazywanego przez nią Uroczym Słodziakiem i innymi tego typu. - No myślę, że mógłbyś. Tylko jeszcze musiałbyś dodać do wszystkiego trochę niskich pokłonów –i fałszywych uśmiechów, ale tego już nie powiedziała. Nie musiał stawać obok sogeńczyków – gdy Eichi opisał tamtych mężczyzn, to pierwsze co jej się skojarzyło, to właśnie Yugen. Uroda iście sogeńska, ale zupełnie jej się z tym smutnym miejscem nie kojarzył, nie tak normalnie. I po wszystkim wątpliwe, by miał zacząć. W każdym razie Airan nie potrzebowała stawiać obok siebie Yugena i potencjalnych sogenczyków, by móc stwierdzić, że to jest sogeńska uroda, a to nie. Zapamiętała już twarz Yugena. Zastąpiła tą dziecięcą z pamięci tą obecną – dorosłą, obecną, przystojną. - Zaatakowaliby was. Nas – ich. Bo Airan nie stałaby biernie z boku i nie patrzyłaby spokojnie, jak reszta Inuzuka rzuca się na Yugena, Ikigaia i Karoshiego w odwecie za dowódcę, który dopuścił się w ich odczuciu zbrodni. To nigdy nie powinno się stać. Nie, nie powinno – ale stało się. - Gdybyś go nie zatrzymał, to byłaby rzeź – Yugen tego nie wiedział, bo skąd, ale choć Airan była naprawdę łagodną kobietą i bardzo opanowaną, na polu walki już taka łagodna nie była. A sam fakt tego, że walczyła bronią w sposób, który dla zwykłych śmiertelników był nie do opanowania, to można się było spodziewać, że wokół niej zwykle krwi jest później sporo… - Mi też się to nie podoba, ale to by akurat nie pomogło. A na pewno nie na tym etapie… - to nie tak, że Airan coś sugerowała. Nie. Ale to był dopiero początek wojny i gdyby sprzątnęli dowódcę, a z nim resztę oddziału, to byłby tylko problem. Niepotrzebny problem. - Odpowiedź na to pytanie jest więc prosta… Zmieniłoby to wiele nie tylko dla ciebie, ale dla wszystkich, którzy byli wtedy w tej karczmie, a później konsekwencje byłyby przeniesione jeszcze na resztę Uso, a dalej na naszych krewnych – i krewnych tych Inuzuka. Było ich wszystkich zbyt wielu. - Honor? To nie była twoja rodzina, ani nawet twoi znajomi. To błąd tego gościa, nie twój… To nie twój honor. I to on nie powinien być nazywany mężczyzną, jeśli już idziemy w tę stronę – Yugen teraz przesadzał. Jasne, to był Inuzuka, ale to nawet nie był jego podwładny, by mówić o własnym honorze. To był dowódca! Dowódca, którego poznali po fakcie. - Nie służył nawet pod twoimi rozkazami żebyś brał jego błędy na swoje barki... – odpowiedziała spojrzeniem na spojrzenie i pokręciła lekko głową. - Wiadomo, że powinien być przykładem. Natomiast czy branie na siebie odpowiedzialności za jego życie i za tych wszystkich ludzi jest właściwe... Nie sądzę. Chyba wiem, co tobą kieruje, ale ta wojna się dopiero zaczęła... Wierz mi, nie pomścisz wszystkich – a chyba nie sądził, że Eichi to jedyna osoba, która popełni błąd. Zdaniem Airan powinien zrobić to, co powiedział jemu. Zgłosić to. Żeby osądzili go po wojnie… O ile w ogóle do tego czasu dożyje. - Takie same jak na to, że trafimy tam na jakiegoś Maji – odpowiedziała, patrząc w kierunku, który wskazał Ikigai. Osiem kilometrów przed nimi, gdzieś tam, coś tam. Generalnie chodziło jej o to, że dość małe – zważywszy na zbieg okoliczności. - Ale chyba wypadałoby sprawdzić, czy wyglądają jak polowa Sogen i czy któryś ma coś na łapie. Wolałabym się nie pomylić… Zaatakować zawsze jeszcze zdążymy – mruknęła. Nie miała problemu by porozmawiać z wrogiem. Często to właściwie robiła. Przychodziła, zawracała głowę, na moment odwracała uwagę, a poteeem… Potem przeciwnicy nie mieli już zbyt wiele czasu. Musiała się tego nauczyć, bo na pustyni zwykle nie było wiele miejsc, by się ukryć przed przeciwnikiem nim sprawdzisz jego tożsamość. - Hm… Mogę do nich wyjść jeśli nie chcesz – jeśli wolał się gdzieś przyczaić. Albo mogli wyjść oboje, bez różnicy.
Tak czy tak, gdy byli wystarczająco blisko (jeszcze nie krok przed przeciwnikiem, ale już na tyle, by tym bardziej zwiększyć czujność), Airan odpieczętowała z jednej opaski plik senbonów, które złapała w dłoni jak wykałaczki, ściskając je mocno. Zaraz też przelała do nich swoją chakrę, każdy z nich ładując tak, by móc później wykorzystać. W razie wyjścia do przeciwników planowała schować dłoń do kieszeni, by nie wzbudzać nadmiernych podejrzeń.
Ukryty tekst
0 x
· nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła
Mapa pomocnicza: http://sketchtoy.com/70136159
Pomarańczowy - Yugen i Airan
Zielony - gość wchodzący do jaskinii
Czerwony - gość na zachodzie
Zółty - gość na wschodzie
Ucieczka nie mogła przynieść niczego dobrego, bo nie była żadnym rozwiązaniem. Uciekać można przed fizycznym zagrożeniem, którego nie jesteś w stanie pokonać. Wtedy - biegnij ile sił. Dopóki starczy ci tchu. Może uciekniesz? I jeśli ci się uda, jeśli będziesz wystarczająco sprytny, to będziesz miał szansę na to, żeby się uzbroić, wzmocnić i podjąć potem walkę jak równy z równym. Ale przeciwnicy w twojej własnej głowie tak nie działali. Przed nimi nigdy nie dało się uciec i nigdy nie byli słabsi ani równi tobie. Byli zawsze silniejsi. Jeśli tylko masz za miękkie serce to zawsze cię zgnoją, a ty w końcu życiem całym pobłądzisz i demony będą się tylko śmiały. Ikigai miał bardzo wiele problemów ze swoją drugą, życiową połówką. Problem ze swoim temperamentem i tym, że po prostu często nie miał do tego cierpliwości. Drażniło go to - bezradność tego, że właściwie trzeba czekać i czekać i czeeekać... a to czekanie niczego dobrego nie przynosiło. Gdyby przynosiło - ooo, wtedy byłaby zupełnie inna rozmowa. Wtedy można mówić, że no dobrze - wszystko to działo się w tempie prawdziwie ślimaczym, bo przecież zanim ten ślimak wystawi rogi po spłoszeniu minie sporo czasu, a co dopiero mówić o tym, żeby podjął znów swoją wędrówkę. I drażniło go to, ale tak jak wiedziała Airan, tak i wiedział on - nie miało najmniejszego sensu próbowanie dostanie się do skorupki. Ślimak, o zgrozo, jak chciał to potrafił być zadziwiająco szybki. I zadziwiająco nieprzyjemny, kiedy przyciskało się go do ściany i nie dawało tego minimum poczucia bezpieczeństwa i własnej przestrzeni do życia. Do... myślenia. Najcięższy przeciwnik - ty sam. Wróg, któremu nie da się dać w twarz. Którego nie warto nawet wyzywać. Nie możesz mu zagrozić i nie możesz mu rozkazywać. Musisz po prostu dać się ugłaskać. I ułożyć ten świat tak, żeby na te następne parę lat nie stał się ciężarem przytłaczającym i sprawiającym, że ciężko było oddychać. A wiele rzeczy Hao pozostawiał właśnie temu - milczeniu. Powolnemu, bardzo powolnemu procesowi rozkładu, który śmierdział, który pozostawiał ten smród na ciele, ale który po wielu miesiącach w końcu znikał. I stawał się tylko wspomnieniem. Niektóre wspomnisz ze skrzywieniem, a inne zostaną jako... po prostu kolejna opowiastka dołożona do wielu.
- Mam problem z niskimi pokłonami. - Pokusa lekkiego rozproszenia gęstej atmosfery była silna, dlatego nie wahał się po nią sięgnąć. Zsunięcie ponurej nocy na równie ponury dzień - taki powinien być. W końcu szli zabijać. Nie grzebać trupy, a zabijać. Tych potencjalnych wrogów, którzy nawet nie wiesz, czym ci zawinili. Przynajmniej w obliczu wojny. W obliczu Uso wymagali takiej samej pomsty, jak wymagali jej prości ludzie w tamtej wiosce. Tym była właśnie ta sławna zemsta. Natłok negatywnych uczuć, który sprawiał, że życzyłeś komuś źle. A jeśli miałeś możliwości to również sprawiałeś, że ten ktoś miał źle. Czy nazwanie tego "wymierzeniem sprawiedliwości" było zatem odpowiedniejsze? I czy w ogóle cokolwiek zmieniało w wątpliwej moralności tego świata? Wojna nie była sprawiedliwa, tak jak sprawiedliwa nie była walka. Wszystkie sztuczki były dozwolone tak długo, jak długo prowadziły cię do zwycięstwa.
- Zemsta. - To jedno, ważne słowo. Zemsta. Jak brzmi? Jak coś nacechowanego bardzo negatywnie. Czy to było zgodne z tymi zmęczonymi odczuciami? Umęczonymi wręcz, wyrżniętymi jak szmata z nadmiaru wody, którą potem chcesz spalić, bo cuchnie trupem. Nie pasowało. Właściwie to w ogóle nie pasowało do wszystkiego, czego Yugen życzył Eichiemu, tamtym Inuzuka, których nie poznali i całemu Uso. Krew ciągnie za sobą krew. Mord ciągnie za sobą mord - dokładnie tak, jak mówiła to Airan. Myśleli tymi samymi drogami. Z jednym wyjątkiem - brał pełną odpowiedzialność za swoich rodaków. Nawet jeśli ta odpowiedzialność rzeczywiście nie należała do niego, bo to nie on popełnił te błędy. Ale skoro współdzielił z nimi krew, to powinien chociaż ich błędy naprawić, skoro sami nie potrafili. - Droga wojny dla miłujących pokój i droga pokoju dla wojowników. - Lekko pokręcił głową do własnych myśli. - Morderstwo zazwyczaj nie rozwiązuje żadnego problemu i tworzy tylko następne. - Dlatego zabicie tamtego mężczyzny nie było żadnym rozwiązaniem. Nie tu i teraz. Nawet jeśli musiał ponieść konsekwencje swoich czynów, to przecież nie musiał być to samosąd. Nawet jeśli ta moc drzemała w dłoniach shinobi, to jednak drzemała ona w odpowiedniej hierarchii. Kto to widział, żeby Akoraito rozkazywał Sentokiemu? Nikt. A jednak było w tym coś bardzo niepoprawnego. Właśnie to, że przecież były pewne rzeczy, których honor wymagał.
Jak zostało powiedziane, Ikigai wyprzedził towarzystwo, kiedy już zapachy docierały wyraźnie do ich nozdrzy i zrobił ten sławny zwiad. Zasięgnął informacji, a informacja była przecież skarbem czasów dzisiejszych. Wilk przebiegał między drzewami, węsząc uważnie i badając okolice, zostawiając chwilowo idącą trójkę z tyłu - tak Airan, Yugena jak i Karoshiego, który w ciszy i mężnie maszerował pomiędzy Airan i Yugenem. Esukimo zamierzał z bezpiecznej odległości zbadać tutejszych ludzi, ich poruszanie się, ich sprzęt. Ich. I przede wszystkim badał zapachy - każdego jednego, który się tutaj kręcił. I po swoim krótkim wywiadzie powrócił do dwójki, żeby zdać im swój raport.
- Trzy osoby. Jedna nieuzbrojona. Rozmawiają o czymś przed jaskinią. Wyglądają jak... - tutaj wzrok Ikigaia zjechał na Yugena - ... Sogeńczycy. - Zakończył dyplomatycznie. Były niektóre klany, których charakterystyczna uroda po prostu rzucała się w oczy. Tak i były pewne regiony tego świata, skąd mieszkańców niemal nie dało się pomylić. Sogen było jednym z nich.
- Oddaję ci pole działania. - Zwrócił się do Airan. - Dostosuję się do twojego działania, ale wolałbym żebyś nie wychodziła sama do przodu. Nie znamy możliwości przeciwników. - Skoro nawet banda 8 Inuzuka się nie chciała podejmować walki z nimi... Hao wolał być ostrożny. Zresztą Airan z całą pewnością też. Wczorajszy gniew z niego zszedł - proces chowania zmarłych bardzo w tym pomógł. Dzisiaj był w stanie już trzeźwiej myśleć - i przede wszystkim nie przez emocje. Tak i nie zawsze koniecznością było wyskakiwanie na przeciwnika z mieczem na dzień dobry. Spojrzał na te igły, które kobieta teraz trzymała, gotowe do działania. Niby zwykłe senbony - ale jakich szkód potrafiły naczynić...
Widok na teren jaskini był całkiem... wyraźny. Po pozorach oceniać łatwo, łatwo też wcisnąć wszelaki kit. Ciężko było tutaj chyba jednak o TAKI zbieg okoliczności, żeby tak dobrze pokrywały się osobistości, ich wygląd jak i miejsce, w którym byli z tym, co mówił Eichi. To i Yugen jedynie spojrzał na Airan kontrolnie.
- Będziemy cię osłaniać. Jeśli pozwolisz. - Zapewnił z łagodnym uśmiechem. Ikigai ruszył na bok - na prawą stronę, by zajść jednego z mężczyzn (pana numer żółty) od popularnie nazywanej flanki.* - Karoshi, zostań. - Yugen nie zamierzał zostawiać Airan samej. Przyszła tutaj z nim i czuł się odpowiedzialny za jej ochronę. Ale nie zamierzał się wtrącać w jej grę, to i nie zamierzał wysuwać się naprzód czy cokolwiek mówić, jeśli nie będzie to potrzebne. Za to był gotowy ją ochronić w razie potrzeby. I też się nie zamierzał z nim kłócić, jeśli Airan miała jakiś kapitalny pomysł do odegrania solo... chociaż wolałby nie. Zważywszy na to, jak niepewna była to sytuacja. A w końcu, jak zostało powiedziane, czuł się za nią odpowiedzialny.
*nie, nie chodzi o wychodzenie zza drzew czy rzucanie się na tego pana, tylko powędrowanie wzdłuż linii tego lasu
KP:
Ukryty tekst
1 x
Normality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow. - Vincent van Gogh
Był powód, dla którego wojsko i straż były rozdzielne. Pierwsze walczyło z wrogami prowincji, czy władzy, drugie służyło i chroniło ludzi. Kiedy wojsko stawało się jednym i drugim, to wrogami władzy stawali się zwykli ludzie. Dokładnie to zaczynało dziać się na wojnie. Zwykli ludzie nie byli jednak zdyscyplinowani, stąd też ich bunt. Bunt, który chciało zdusić zdyscyplinowane wojsko, jakim byli Inuzuka. Nieszczęście było murowane tam, gdzie dwa różne podejścia ścierały się i nie potrafiły znaleźć wspólnego języka. Byli jednak w stanie wojny… Ludzie powinni się do tego przystosować i robić to, co każe wojsko. Jednak nie chcieli. Może wciąż myśleli, ze to tylko mrzonka? Że to tylko zły sen. Że nie ma żadnej wojny. Frustracja, tam, gdzie ludzie nie chcieli słuchać, musiała być wielka. A gdy przychodziła frustracja i zmęczenie, przychodziły też błędy. Też takie, których później nie dało się już naprawić. - Więc słaby z ciebie sogeńczyk, całe szczęście – całe szczęście, bo mogliby mieć wtedy zdecydowanie utrudniony kontakt. Chociażby przez stosunki jakie panowały na linii Maji – Uchiha. Yusetsu było, mimo wszystko, dla nich neutralne. Dla nich, jako szczepu, który został wyniesiony wyżej, i dla nich jako Unii Samotnych Wydm, która bezpośrednio sąsiadowała ze stepami, na których wychowywały się bojowe ninkeny. Ale fakt, jakoś trudno było wyobrazić sobie kłaniającego się Yugena, komukolwiek. Mógł sobie być wycofany, mógł sobie być uprzejmy, grzeczny, miły i ułożony. Ale głowę nosił wysoko, chodził wyprostowany trochę jak ktoś, komu to inni powinni się kłaniać. Nie chodziło o arogancję, nie. Chodziło o tę aurę, którą wokół siebie roztaczał. Książę Inuzuka. Nie wiem czy ktoś tak o nim mówił, ale jeśli znało się szczegóły, to jakoś… samo przychodziło na myśl. Zabawne było to, jak bardzo wycofany potrafił być, jak bardzo niepewny własnych myśli, poddając w wątpliwość swoje czyny i nawet myśli – czy były i są właściwe. I jednocześnie, co szło niejako w sprzeczności, jaki bywał pewny siebie. To ją intrygowało. Ta sprzeczność – sprzeczność, która pasowała do niego i wcale nie powodowała dysonansu i nie była żadną hipokryzją. A intrygowało ją to na tyle, że chciała to zrozumieć, poznać głębiej… Ale nie z łomem w rękach wyważać lekko uchylone drzwi. Zemsta było słowem, które padło z jej ust wczorajszego wieczoru… Albo dzisiejszej nocy, kiedy już siedzieli w pokoju w karczmie i rozmawiali po cichu. Zemsta bywała powodem do wojny, widziała to więcej niż raz – a to już coś. Była z tym zaznajomiona aż nazbyt dobrze. Czy Yugen miał tego świadomość… Tego nie wiedziała. Bo nie wiedziała ile wiedział o relacjach w Samotnych Wydmach, zwłaszcza tych starych, kiedy był jeszcze malutkim dzieckiem. Rzecz jasna wcale nie myślała o jego wieku, zupełnie wyrzuciła to ze swoich myśli. - To zależy. Są tacy, którzy nie zasłużyli na życie, bo przynieśli temu światu mnóstwo smutku. Jak Antykreator na przykład… Jego zniknięcie akurat wszystkim wyszłoby na dobre – zabicie jego… Nie uśmierzyłoby bólu straty, która z jego powodu już została dokonana. Ale sprawiłoby, ze świat byłby odrobinę bezpieczniejszym miejscem. Chociaż odrobinę – a to już było coś! W tej opinii Airan była bardzo bezpośrednia. - Właściwe wybory prowadzą często przez bardzo wyboiste drogi, na których trzeba ubrudzić sobie ręce. A nawet wtedy, kiedy wiesz, że wybór był dobry… Czasami przychodzi zwątpienie, to normalne. Tylko… Tego zwątpienia nie można pokazać publicznie, bo wtedy zaczynają wątpić też ludzie, którzy mają na tobie polegać. Myślę, że nawet jeśli Eichi żałuje tego co zrobił, to tego nie pokaże, bo to jeszcze bardziej podkopie morale. I jego decyzyjność. Może będzie resztę życia trzymał w kieszeni kartkę z napisem „Uso”, z nazwiskami ludzi, których niesłusznie zabił z zemsty… - byli już daleko od Uso, a że temat jakoś sam wypłynął… To i powiedziała co jej chodzi po głowie. - Nie żebym uważała, że podjął dobrą decyzję. Ale jestem pewna, że on będzie mówił wszystkim dookoła, że była dobra. Może nawet będzie w to święcie wierzyć, nie wiem. Wiem za to, że kiedy przywódca pokazuje, że wątpi, to ludzie, którzy mają brać z niego przykład też wątpią, a to jest… -złe. Tamci nie wyglądali jakby w niego wątpili. Wyglądali na przybitych. Przybitych stratą swoich kompanów – tak sądziła Airan. - Nie wiem czy moje zwykłe metody działania tutaj zadziałają… - stwierdziła, zastanawiając się nad tym wszystkim, biorąc pod uwagę, że Yugen nie chciał, by sama wychodziła do przodu. Zwykle udawała pannę w potrzebie, oo taka samotna, zagubiona, jak tu się dostać do miasta… Wtedy liczyła ilu jest przeciwników, zwykle wyprowadzała ich tym z równowagi, miała momencik na drugie zaskoczenie i… Trach. Żmija wtedy uderzała. - Ale możemy spróbować. Zobaczą nas tak czy siak jak wyjdziemy kawałek. Trzeba tylko się upewnić, żeby od razu nie zaczęli uciekać… – Airan przygryzła wargi, oceniając, licząc odległości. - Mogłabym ich sprzątnąć stąd, ale wolę mieć pewność, że to oni - widać było, że Airan myśli intensywnie, wpatrując się poza liniię drzew. I chyba w końcu coś wymyśliła. - Jak zaatakują pierwsi to i tak nie będę się z nimi bawić – chciała, żeby tutaj mieli pewną jasność.
Kiwnęła jeszcze do Yugena, uśmiechnęła się delikatnie i… Uniosła ręce, żeby zmierzwić sobie włosy, nawet zerwała jakąś gałązkę z drzewa i artystycznie wcisnęła ją sobie we włosy. Spojrzała po sobie, po Yugenie, po tym jak wyglądają. Czyli jak ktoś, kto już długo jest w podróży mimo wszystko. Jedna noc bez warty to trochę za mało, żeby poprawić swoje… zmęczone oblicze, napędzane jeszcze emocjami – nawet jeśli fizycznie czuli się dobrze. - Schyl się. Ciebie też trzeba doprowadzić do odpowiedniego stanu – czyli do stanu pozorów. Poplątane włosy, jakby uciekali już długo. - Zrobimy tak. Udamy, że szukamy pomocy, żee zaatakowali nas jacyś bandyci i dlatego prawie nic nie mamy ze sobą – Airan miała właściwie tylko torbę, więc miało szansę to przejść. - Udawaj, że jesteś zmęczony i tyle – jego uroda i tak grała tutaj na ich korzyść… Więc tak przedstawiała plan, „poprawiając” wygląd Yugena, o ile w ogóle na to pozwolił. - Chodzi tylko o pierwsze wrażenie. Trzeba się zorientować, czy jeden z nich ma coś na tej prawej dłoni – szramę, albo bandaż, albo cokolwiek w tym stylu. - A może sami coś powiedzą. No. Gotowy? – Airan jeszcze przykucnęła, brudząc sobie dłonie w ziemi, a potem bezceremonialnie przejechała po swoich włosach i po szyi, i jednym policzku, patrząc wymownie na Yugena. - Daj ramię. Zobaczymy, czy umiem jeszcze udawać, że mam skręconą kostkę – skoro miała tam wyjść z Yugenem, to przyda się do robienia za „podpórkę” wręcz idealnie.
I tak też wyszli za linię drzew, nie spiesząc się zanadto przez tempo Airan, która udawała, że bardzo boli ją prawa noga. Namagnesowane senbony bezpiecznie spoczywały w kieszeni po tej samej (prawej) stronie, czekając na komendę.
Ukryty tekst
1 x
· nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła
Tam, gdzie ścierały się dwa różne światy, tragedia była pisana krwią i łzami żałobników. Tam właśnie noszono biel, tam palono kadzidła i tam można było się zanurzyć w ludzkich nieszczęściach. Rosnących, piętrzących się i trudnych do opanowania. I nikt niczego nie mógł na to poradzić. Nie było dziesiątek sprawnych przywódców, którzy tak potrafili zachować dyscyplinę w swoim oddziale jak i przemówić do prostych ludzi. W dodatku ludzi, którzy choć władali tym samym językiem, nawet mówili z tym samym akcentem, to jednak wcale nie byli z twoich stron. Co prowincja to obyczaj i można było się naprawdę zdziwić... o, jak z tym kłanianiem się. Sogeńska uroda jedno, ale sogeńskie zachowania? Yugen nie żartował, że ma problemy z kłanianiem się. Oczywiście kiedy ktoś zasłużył na szacunek to bez wahania oddawał mu honory - ponieważ ludzi należało doceniać za to, kim są, co osiągają i co potrafią. Podziwiał ludzi zdolnych, ludzi zdyscyplinowanych i ludzi mądrych jak i inteligentnych. Szamanki z małych wiosek, które tworzyły cuda z zbieranych w lasach i na polach ziół, matematyków z wielkich miast i wynalazców z pustyni - o tych, o których mówiła Airan. Podziwiał malarzy, którzy potrafili stworzyć dzieło tak wyraziste, że chciało się wyciągnąć rękę do namalowanej rzeki i przekonać się, czy po dotknięciu będziesz miał mokre palce. Podziwiał ninja, którzy rozwijali swoje sztuki - jak Airan. To prawda, że większość z nich służyła do zabijania. Uczymy się zabijać, ponieważ większość wokół utrzymywała, że kiedy zakończysz czyjeś życie to pozbędziesz się problemu. Błąd. Zakończenie czyjegoś życia stworzy nowy problem. I przede wszystkim będzie brutalnym pocięciem czyjejś rzeczywistości i czyjejś historii. Jakoś Hao nie wyobrażał sobie, przy okazji tego, żeby Airan też potrafiła się nisko kłaniać. To czy nosisz głowę wysoko czy nisko jakoś nie wpływało na standard życia. Niby. Przecież duma, którą każdy powinien w jakiejkolwiek części mieć, nie była właściwie aż tak popularnym przymiotem wśród ninja. Duma, honor? Przeżytki - przeszkadzają w pracy. Yugen nie zamierzał się na nikim wyżywać. To było zupełnie niezgodne z jego charakterem, by swoje frustracje, bóle i złości celowo na kogoś przenosić, żeby tylko sobie ulżyć.
Eichi. Jego twarz Yugen zapamięta na długo pomimo tego, że wcale długo ze sobą nie rozmawiali. Nie istniało coś takiego jak "dobre zabijanie". Zabijanie było złe - każde jedno. Zawód ninja uczył po prostu, że czasami trzeba i nie było sensu się nad tym rozwodzić. I to był ten sam demon, który wczoraj podkuszał, żeby wyrwać serce z klatki piersiowej tego mężczyzny. Przecież trzeba. Takim sposobem łatwo było dopisać, że na prowadzonej wojnie nie tylko zrozumienie przeciwnika było krokiem do porażki, ale również usprawiedliwianie swoich własnych czynów. Gdyby go zabił, zrobiłby prawdopodobnie to samo, co robił teraz Eichi. Usprawiedliwiałby swoje działania koniecznością i właśnie zemstą. Tak trzeba, bo w końcu ktoś zrobił zły krok, a jakie są inne kary za zrobienie złego kroku? Takie, że jak spotkasz silniejszego i większego od ciebie, któremu się ten krok nie spodoba, to ukręci ci łeb. Wśród ninja było prawie jak wśród zwierząt - wygrywał ten silniejszy. Albo ten, który miał większe stado. Jeśli tylko potrafiłeś je wykorzystać. Tamta sytuacja naprawdę była skomplikowana. I wyglądało na to, że spędzała Eichiemu sen z powiek. Zresztą wszystkim innym tam też. Przede wszystkim ten oddział powinien zostać przeniesiony do innej wioski, ale skoro nie było tutaj NIKOGO, kto to koordynował, to... jak to osiągnąć? Gońca posłać do siedziby? Ha! Że kogo? Samemu się tam wybrać? A może posłać jednego z tutejszej grupy? Albo samemu przejąć to miejsce i nakazać im wrócić do siedziby po nowe rozkazy? Złożoność problemu oddziału Uso sięgała teraz naprawdę głęboko. Choć Yugen osobiście nigdy nie doprowadziłby ludzi pod swoją pieczą do takiego stanu. Błędy są rzeczą ludzką - z nich również mogłaby dla nich wynikać jakaś nauka. Ale... przyznanie się do TAKIEGO błędu mogłoby ich równie dobrze zniszczyć. Łatwo gdybać, gdy ich nie znał. Każdy miał swój poziom wrażliwości i wytrzymałości.
- Spokojnie, jeśli zaczną uciekać, to wierzę, że ich dogonię. - Mógł być niepewny przeciwników, ale akurat tego jednego, że ucieczka przed nim byłaby bardzo problematyczna, nie podważał. Choć brał pod uwagę, że ktoś walczący z Inuzuka jest gotowy na to, żeby potraktować go największa zmorą tego klanu - bombką chilli. Obserwował, jak Airan czyni swoje przygotowania i sam się schylił. Biedne włoski. Biedne włoski... Ocenił jeszcze Airan i jej plakietki z fuiinjutsu, dwie kabury na broń, torbę na tyłku... - Może to schowaj. - Zaproponował z łagodnym uśmiechem. Można byłoby o takiej kobiecie powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest cywilem. Kobiecie z takim sprzętem przy swoim tyłku. Sam zresztą schował swoje kabury na broń, przepinając je na pas za plecami - a na plecach miał długi płaszcz. - Dla damy w potrzebie zawsze gotów. - Podła jej rękę. I sam się nieco pochylił, trochę jak zmęczony człowiek, starając się rozluźnić ramiona, żeby je nieco zgarbić i tak wolno wyszedł do przodu, podpierając biedną kobietę z ranną kostką. Szeroko otworzył oczy, kiedy mężczyźni do nich krzyknęli i uniósł na nich głowę. Ale ten spektakl pozostawiał Airan do odegrania.
KP:
Ukryty tekst
1 x
Normality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow. - Vincent van Gogh
- Jestem spokojna. Po prostu chcę się upewnić… - tylko i wyłącznie o to chodziło. Airan też by ich raczej dogoniła. Nie na nogach rzecz jasna, ale miała swoje metody – piasek, który miała, nie służył tylko i wyłącznie do zabawiania Karoshiego zwierzęcymi kształtami i urządzania dla niego polowania w kontrolowanych warunkach. Po prostu Airan, jeśli mogła, to wolała zmniejszyć ryzyko pomyłki do jak najmniejszej liczby. - Hmmm… - to było ledwie mruknięcie z jej strony, ale ta łagodna sugestia ze strony Yugena nie poszła na marne. Airan powyciągała rzeczy ze swoich kabur, wciepnęła je bez pardonu do torby, a kabury odpięła i po prostu rzuciła na ziemię. - Karoshi… Przypilnujesz ich? – tak i psiak będzie mieć swoje bojowe zadanie… Pilnowania pustych kabur na bronie. Z torbą niewiele mogła zrobić, bo była duża i na ramieniu, a wolała się z nią nie rozstawać. Mogła co najwyżej dać ją Yugenowi do poniesienia, żeby nie wyglądało to tak, że biedna słaba kobieta niesie sama dobytek ich życia czy coś… Opaski, jakie miała ściągnęła, ale tylko po to, by ściągnąć też płaszcz i nałożyć je na ręce pod rękawy płaszcza. Tak były niewidoczne, natomiast jeśli chciałaby coś odpieczętować… To zniszczy sobie płaszcz. Coś za coś. Ten był je jednak potrzebny, bo pozwalał skryć z tyłu miecz, który też miała przy sobie. Tu nie chodziło o to, by całkowicie wyglądać jak cywil. Chodziło o sprawienie pozoru na chwilę. Na chwilę, która pozwoli rozeznać się w sytuacji.
I nie, raczej ani Yugen ani Airan nie spodziewali się, że jak tylko wyjdą zza linii drzew, to zobaczą, czy któryś z trójki mężczyzn ma coś na ręce. Plan był taki, by podejść na tyle blisko, by nawiązać moment rozmowy, na tyle, by zobaczyć z kim mają rzeczywiście do czynienia. Czy zaatakować, czy nie. Czy może zaatakują sami, a wtedy agresja zostanie uzasadniona, bo trzeba było się bronić. Oparła się więc na Yugenie, przysuwając do niego, udając, że tak trudno jej iść przez biedną nogę.
Delikatnie dała znać Yugenowi, by się zatrzymać. Delikatnie – znaczy sama się zatrzymała, dokładnie tak, jaką komendę dostali. Patrzyła przed siebie przez moment w ciszy, udając przerażenie, zamarła. - P-POMOCY! – odkrzyknęła. Dziesięć metrów, tyle zdążyli przejść… Było to lepsze niż nic. Tamci nie zaatakowali też od razu, a to znaczyło, że być może zechcą porozmawiać. Albo… Chociaż podejść bliżej. Airan przysunęła się jeszcze bliżej Yugena, by mieć pewność, że jej miecz nie będzie widoczny. Nie była przyzwyczajona do takiej bliskości, ale w tym momencie inne rzeczy były ważniejsze. Ich bezpieczeństwo. Utrzymanie chwilowej przykrywki. Adrenalina.- Zaatakowali nas! Pomóżcie! – co jest, kim byli i skąd się tutaj wzięli… Airan zbyt wiele razy widziała ludzi, którzy potrzebowali pomocy i byli zbyt przerażeni, którzy dopiero później byli w stanie odpowiedzieć na te pytania. Po tym, kiedy już czuli się odrobine bezpiecznie, a nie naprzeciw uzbrojonym ludziom, którzy też mogli być bandytami. - N-nie. Nie bijcie! –błazenada – to właśnie pomyślała Airan, ale jeśli chcesz kogoś nabrać… To czasem trzeba przybrać rolę, której odgrywać wcale nie lubisz. A to była jej reakcja na to, jak ziemia pokryła ciało tego jednego mężczyzny. Airan widziała już kiedyś cos podobnego. Nie tak dawno temu prawdę mówiąc… Na swojej ostatniej misji. Facet był opatulony ziemią. Senbon w oczy załatwił wtedy sprawę… Teraz natomiast żadnego senbona nie było. Jeszcze. Zastanawiała się, czy podejdą. Czy ten trzeci wylezie z jaskini. Czy będą mieli coś na dłoni. Czy zaatakują. Bo gdyby zaatakowali, to Airan też by to zrobiła.
Ukryty tekst
1 x
· nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła
jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła