Stolica - mini event
Re: Stolica - mini event
Rozdanie nagród i inne podsumowania - zapraszam uczestników, także Soha, dla którego jest tam specjalne uhide.
Możecie już pisać fabularnie.
Możecie już pisać fabularnie.
0 x
- Kyoushi
- Posty: 2683
- Rejestracja: 13 maja 2015, o 12:48
- Wiek postaci: 28
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
- Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
- Link do KP: viewtopic.php?p=3574#p3574
- GG/Discord: Kjoszi#3136
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Stolica - mini event
Cała akcja się zakończyła. Zakończyła się tym, że ostatni cios jaki Kyoushi zadał był w skałę, a dokładnie gruz, który spoczywał na jego nogach. Tuż po tym rozpadł się na setki mniejszych kawałków, dzięki czemu uwolnił swoje nogi. Jednak tuż po tym w ramach wszystkich obrażeń jakie doznał.. Zemdlał. To był koniec bohatera, który dalej nie wiedział co się z nim dzieje. Nie miał pojęcia też, dlaczego tak nagle pobladł i stracił nad sobą kontrolę. Miał nadzieję, że ktoś jeszcze wyrwie go z tego piekła. Kątem oka widział tylko, że była postać. Ta jedna z dziwniejszych.. Kontrolująca nitki we własnym ciele. Tak! Właśnie on postarał się by Kyoushi przeżył. Nie wiadomo dlaczego, jednak tak było...
z/t
z/t
0 x
Posta dajże Kjuszowi, klawiaturą potrząśnij...


Re: Stolica - mini event
Chole…ra… I padł niczym ranny żołnierz na twarz, widząc kątem oka strażników zbliżających się do miejsca karczmy, która trawiona płomieniami niczym wielka pochodnia rozświetlała całą okolicę. Senju nie miał jednak okazji na podziwianie tych „fajerwerków”, bowiem upadł na młodą kobietę, z którą przed chwilą rozmawiał, i zwyczajnie na niej zasnął…
Obudził się dopiero w namiocie pełnym medyków, by wysłuchać jakże szczerej wypowiedzi mężczyzny wyróżniającego się na tle krzątających się w fartuchach, medyków. Tak naprawdę to Senju kompletnie nie obchodziły i jego słowa, i śmierć księżniczki, i całe to, Antai, które było już stracone i teraz będzie zdychać powolną śmiercią… Nie, dlatego, że nie miał szacunku dla przemawiającego… Nie, dlatego, że był znieczulicą… Miał zakodowane po prostu, by troszczyć się tylko i wyłącznie o swój klan, rodzinę i swój region. Zła całego świata i tak nie uleczy więc po co ingerować i próbować walczyć z wiatrakami? Szkoda nerwów. Najlepiej zająć się realizacją priorytetów możliwych do realizacji, a to, co nie dotyczy ani Ciebie lub twoich bliskich – zwyczajnie olać. Nie ingerować, i nie mieszać się – każdy ma swoje podwórko do sprzątania i taki jest świat. Antai z pięknego, potężnego regionu, z jakże charyzmatyczną ludnością w ciągu jednego dnia popadło w marazm, z którego się nie wygrzebie, ponieważ „sąsiedzi” nie pozwolą na jego odrodzenie – region był stracony. Białowłosy doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji tych zdarzeń, bo były one banalne do przewidzenia – zarówno historia, jak i to jak świat jest skonstruowany, są niemalże wyrocznią przyszłości… Słuchał starszego rozmówcy, wyłapując istotne elementy, o jakich nie wiedział do tej pory, gdyż zwyczajnie był w innym miejscu akcji… ”To prawda, że dzięki wam, a w zasadzie temu na glinianym smoku, zdołaliśmy odkryć, kto stał za zabójstwem księżniczki (…) Ścigaliście Mizuno, nawet próbowaliście go pokonać…” – z czasem to wszystko poukłada się w całość a historia tego zdarzenia zostanie zapisana.
W momencie, gdy staruszek oznajmił, że mają… delikatnie mówiąc… wynieść się z Antai w ciągu 24h, i zwyczajnie sobie wyszedł – Senju usiadł na łóżku, spoglądając na resztę w namiocie, która wyglądała delikatnie mówiąc nieciekawi. Jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji – była wręcz posągowa. W głębi jednak czuł swego rodzaju satysfakcję, że nie skończył jak reszta… Pomyślał jedynie w drwiącym, wywyższającym tonie… I na co wam to było idioci? Mieszacie się w nieswoje sprawy... Ryzykujecie własnym życiem i zdrowiem dla spraw kompletnie dla was nieistotnych… Tylko priorytety się liczą... Następnie wstał, i zwyczajnie udał się do wyjścia bez jakiegokolwiek słowa, jakiegokolwiek serdecznego spojrzenia, Nie interesowało go bowiem, w najmniejszym nawet stopniu to, kim są ranni i co się z nimi stanie w przyszłości.
Pewnie by tak wyszedł gdyby w ostatniej chwili nie ujrzał, Mei, która leżała na boku i Ryu po prostu jej nie dostrzegł… Mei była jedyną osobą, z którą Senju był związany w jakikolwiek sposób emocjonalny, mimo że byli tylko słabymi znajomymi, bez żadnych głębszych relacji. Białowłosy widząc towarzyszkę, zatrzymał się i zbliżył do niej. Następnie kucną i z delikatnie zarysowanym uśmiechem, wyszeptał spontanicznie co mu przyszło do głowy… Ehh,,, No i widzisz co narobiłaś… A mogłaś iść ze mną do tych gorących źródeł… – rzucił lekkim żartem, dodając z wyczuwalną nutką troski – A tak poważnie… Jak się czujesz? Specjalistą nie był, ale widać było, że Mei poważnie oberwała, więc troska była odruchem mimowolnym, a żart swoistym ociepleniem atmosfery, która przez ostatnie wydarzenia przybrała cholernie ponurych barw...
Obudził się dopiero w namiocie pełnym medyków, by wysłuchać jakże szczerej wypowiedzi mężczyzny wyróżniającego się na tle krzątających się w fartuchach, medyków. Tak naprawdę to Senju kompletnie nie obchodziły i jego słowa, i śmierć księżniczki, i całe to, Antai, które było już stracone i teraz będzie zdychać powolną śmiercią… Nie, dlatego, że nie miał szacunku dla przemawiającego… Nie, dlatego, że był znieczulicą… Miał zakodowane po prostu, by troszczyć się tylko i wyłącznie o swój klan, rodzinę i swój region. Zła całego świata i tak nie uleczy więc po co ingerować i próbować walczyć z wiatrakami? Szkoda nerwów. Najlepiej zająć się realizacją priorytetów możliwych do realizacji, a to, co nie dotyczy ani Ciebie lub twoich bliskich – zwyczajnie olać. Nie ingerować, i nie mieszać się – każdy ma swoje podwórko do sprzątania i taki jest świat. Antai z pięknego, potężnego regionu, z jakże charyzmatyczną ludnością w ciągu jednego dnia popadło w marazm, z którego się nie wygrzebie, ponieważ „sąsiedzi” nie pozwolą na jego odrodzenie – region był stracony. Białowłosy doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji tych zdarzeń, bo były one banalne do przewidzenia – zarówno historia, jak i to jak świat jest skonstruowany, są niemalże wyrocznią przyszłości… Słuchał starszego rozmówcy, wyłapując istotne elementy, o jakich nie wiedział do tej pory, gdyż zwyczajnie był w innym miejscu akcji… ”To prawda, że dzięki wam, a w zasadzie temu na glinianym smoku, zdołaliśmy odkryć, kto stał za zabójstwem księżniczki (…) Ścigaliście Mizuno, nawet próbowaliście go pokonać…” – z czasem to wszystko poukłada się w całość a historia tego zdarzenia zostanie zapisana.
W momencie, gdy staruszek oznajmił, że mają… delikatnie mówiąc… wynieść się z Antai w ciągu 24h, i zwyczajnie sobie wyszedł – Senju usiadł na łóżku, spoglądając na resztę w namiocie, która wyglądała delikatnie mówiąc nieciekawi. Jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji – była wręcz posągowa. W głębi jednak czuł swego rodzaju satysfakcję, że nie skończył jak reszta… Pomyślał jedynie w drwiącym, wywyższającym tonie… I na co wam to było idioci? Mieszacie się w nieswoje sprawy... Ryzykujecie własnym życiem i zdrowiem dla spraw kompletnie dla was nieistotnych… Tylko priorytety się liczą... Następnie wstał, i zwyczajnie udał się do wyjścia bez jakiegokolwiek słowa, jakiegokolwiek serdecznego spojrzenia, Nie interesowało go bowiem, w najmniejszym nawet stopniu to, kim są ranni i co się z nimi stanie w przyszłości.
Pewnie by tak wyszedł gdyby w ostatniej chwili nie ujrzał, Mei, która leżała na boku i Ryu po prostu jej nie dostrzegł… Mei była jedyną osobą, z którą Senju był związany w jakikolwiek sposób emocjonalny, mimo że byli tylko słabymi znajomymi, bez żadnych głębszych relacji. Białowłosy widząc towarzyszkę, zatrzymał się i zbliżył do niej. Następnie kucną i z delikatnie zarysowanym uśmiechem, wyszeptał spontanicznie co mu przyszło do głowy… Ehh,,, No i widzisz co narobiłaś… A mogłaś iść ze mną do tych gorących źródeł… – rzucił lekkim żartem, dodając z wyczuwalną nutką troski – A tak poważnie… Jak się czujesz? Specjalistą nie był, ale widać było, że Mei poważnie oberwała, więc troska była odruchem mimowolnym, a żart swoistym ociepleniem atmosfery, która przez ostatnie wydarzenia przybrała cholernie ponurych barw...
0 x
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
Re: Stolica - mini event

I po co mi to było? Mimo usilnych starań brązowowłosego, sytuacja nie przestawała się pierdzielić. Kłopoty, niczym tocząca się ze wzgórza kula śnieżna, nabierały na sile, by niedługo później z pełnym impetem zderzyć się z przeszkodą. W wyniku splotu różnych przypadków, niekoniecznie z powodu własnych chęci, Ichirou znalazł się właśnie na torze takiej wielkiej, pierdolonej kuli śniegowej. Może i miała w tym udział ciekawość młodzieńca, pchająca go do robienia kolejnych kroków naprzód, ale z pewnością dany obrót spraw nie był planowany. Czym różniły się jednostki wybitne, bohaterskie od tych szarych, przeciętnych? Często jedynie tym, że znalazły się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Podobnie zresztą wyróżniały się te jednostki, które stały po zupełnie przeciwnej stronie barykady, czy nawet te już martwe - znalazły się w złym miejscu, w złym czasie. Reprezentantowi szczepu Sabaku było blisko zarówno do pierwszego, jak i do drugiego grona. Ostatecznie jednak znalazł się gdzieś pośrodku. Obyło się bez wiwatu tłumów i pochwalnych pieśni, ale też śmierć obeszła się smakiem, a zaistniałe reperkusje nie były aż tak wielkie.
Ale od początku. Asahi starał się jak mógł, lecz jego oponent również nie był bezczynny. Wcześniejsze starcie odbiło na młodzieńcu negatywny wpływ, ponadto nie był on zbyt szczególnie przygotowany do tego starcia, warunki też nie były znakomite, a może jemu samemu po prostu brakowało umiejętności i wprawy. Winy w jego dalszym niepowodzeniu można było szukać w wielu rzeczach, choć równie dobrze jego porażka mogła być już dawno przesądzona przez los. Tak czy inaczej, nie uchronił się całkowicie przed nadchodzącą eksplozją, a jedynie zmniejszył odniesione szkody. I znów poleciał do tyłu, ale tym razem znacznie, znacznie nieprzyjemniej. Ból klatki piersiowej prędko rozniósł się po całym ciele. Leżał na łopatkach, pozbawiony jakiejkolwiek werwy do dalszych działań, wpatrywał się obojętnym wzrokiem w sklepienie. To, co działo się wokół niego stało się w ciągu ułamka sekundy zupełnie obojętne. Jedyne wyżyny, na jakie mógł się wznieść, to kontemplacja nad przenikliwym bólem i mgliste rozważania nad swą egzystencją. Heh, czy tak miał właśnie wyglądać jego koniec? Miał zginąć w pieprzonej piwnicy, za sprawę, którą w sumie to miał głęboko w dupie? Gdyby miał nieco więcej siły na przezwyciężenie bólu, złożyłby teraz usta w cynicznym uśmiechu, podsumowującym jego żywot. Co za marność... Gdyby nie jego wścibski nos, mógłby dalej bawić się w najlepsze i cieszyć się urokami życia. Fakt, zwykle mówił, że lepiej jest umrzeć młodo, ale chyba ktoś na górze wziął sobie jego słowa za bardzo do serca. Naprzemiennie kpił z samego siebie i psioczył na cholerny los.
Był mało obecnym obserwatorem kolejnych wydarzeń. Kiedy dogorywał w paskudnym nastroju, na miejscu pojawili się jacyś bliżej nieznani osobnicy. Nie znał ich intencji, ale miał je po prostu gdzieś. I tak nie mógł nic zrobić. Po prostu się poddał, zasnął.
Jeżeli tak miał wyglądać raj, to Ichi zamierzał złożyć reklamację. Bo było do dupy. Wszystko go bolało, do tego ta niewygoda, ociężałość i podły nastrój. A gdzie śpiew skowronków, radość, piękne widoki i jeszcze piękniejsze panie, lekkość duszy, czy co to tam istniało? Nie, to jednak nie to. Wciąż był na tym nędznym świecie i jakimś cudem dychał, jedynie zmienił lokalizację. Obskurny namiot, krzątający się ludzie, brak słodziutkich pielęgniarek. Kiepsko. Jeszcze jakiś stary koleś prowadził monolog, którego słuchanie było ostatnią rzeczą, jaką chciał robić Sabaku. Co jednak ciekawe, gość nie zwracał się tylko do niego, a do ogółu. Najwyraźniej nie był sam i znalazł się pośród gromady innych nieszczęśliwców, którzy pewnie coś przeskrobali lub uczynili cholera-wie-co. Brązowowłosemu trudno było się rozeznać w tym wszystkim, ale wychodziło na to, że zamieszanie powstało nie tylko w gospodzie. Chyba sporo ciekawego go ominęło, ale z drugiej strony nie narzekał na brak atrakcji. Mężczyzna zakończył słodziutką puentą, która oczywiście młodzieńcowi się nie spodobała. Ugryzł się jednak w język, kiedy miał już to komentować. Lepiej było oszczędzać siły i nie wdawać się w niepotrzebne spory. Akoraito z grymasem na twarzy podniósł podkoszulkę, by spojrzeć na ranę, która zdobiła teraz jego tors. Słabo. Nie był zwolennikiem skaryfikacji i o wiele bardziej przepadał za swym naturalnym, wrodzonym pięknem, które niestety zostało nieco naruszone. Westchnął cicho niezadowolony i z leżącej pozycji rozejrzał się dookoła, rozmyślając nad tym wszystkim i zbierając w sobie siły na dalsze działania. Minęło trochę czasu, kiedy wreszcie zdecydował się podnieść. Z bólem bo z bólem, ale udało mu się to. Chociaż tyle, że przywrócili go do stanu w miarę możliwego funkcjonowania. W pochmurnym nastroju pobieżnie otrzepał swoje odzienie z pyłu, poprawił kołnierz i przywrócił do akceptowalnego stanu fryzurę. Niektórzy nazwaliby narcyzmem przejmowanie się swoim wizerunkiem w tak beznadziejnej chwili, ale Ichirou po prostu był zdania, że woli dobrze wyglądać w chwili swojej śmierci.
- Nie wiem dokładnie, co za splot nieszczęśliwych przypadków sprowadził nas wszystkich tutaj, niemniej jednak miło mi was poznać. Cała nieprzyjemność po mojej stronie. Podnosząca na duchu jest świadomość, że nie jest się jedynym, który wkopał się w całe to bagno - oznajmił spokojnym tonem, poprawiając w tym czasie rękawiczki na dłoniach. Zwrócił się oczywiście do pozostałych nieszczęśników w namiocie, a przynajmniej do przytomnej ich części. Poobijany, ale zawsze z klasą i przyzwoitą kulturą. Dopiero teraz doszedł do siebie, by móc nieco bardziej przytomnie rozejrzeć się po obecnych. Prócz niego było tutaj jeszcze kilku pechowców. Dostrzegł tutaj osobnika o wątpliwym pięknie, którego miał okazję już poznać kiedyś w Ryuzaku. Skinął więc do niego głową, bo po pierwsze - wypadało, a po drugie - w takiej ciężkiej chwili warto było mieć sprzymierzeńców. Zwrócił również uwagę na niebieskowłosą, bo nie byłby sobą, gdyby nie puścił w jej stronę oczka i nie posłał drobnego, zalotnego uśmieszku. To jednak okazało się nie tak bardzo istotne, ponieważ w następnej sekundzie spostrzegł jeszcze kogoś, kto zaabsorbował całą jego uwagę.
- N-niemożliwe! - skomentował, unosząc wysoko brwi w zdziwieniu. To przecież była Rini, bez dwóch zdań. Nie widzieli się szmat czasu, ale i tak natychmiast rozpoznał w niej bliską, spokrewnioną osóbkę.
- Poobijało mną trochę, ale to nie mogą być zwidy. Rini! - natychmiast ruszył w jej stronę, choć to natychmiast w obecnym stanie mogło być nieco wolniejsze niż zwykle. Ból oraz licznie siniaki wciąż dawały o sobie znać, ale i tak znajdowały się na dalszym planie. U brązowowłosego dominowała teraz mieszanka szoku oraz radości. Zbliżył się do niej i usiadł tuż obok.
- To jeden z niewielu widoków, który stawia na nogi po tak paskudnym dniu. Ale... co ty tutaj robisz, siostrzyczko? - zapytał, uważnie się jej przyglądając. Na jego twarzy niezwykle rzadko malowało się zmartwienie, ale to był właśnie ten moment. Może i wielu uznawało go za pustego egoistę, ale wciąż istniały dla niego osoby, których los faktycznie nie był im obojętny. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cię teraz wyściskać. To chyba jednak niezbyt odpowiednia pora, prawda? Mamy tyle do nadrobienia, ale najpierw musimy wyjść z tego pierdolnika. Jak z tobą? Trochę za bardzo wyrosłaś, żebym cię nosił na barana, ale jakoś damy radę. - Nawet wrócił mu nastrój do żartów. Nie było bowiem wcale źle. Może zaistniały splot wydarzeń był jedynie zły z pozoru? No dobra, to już lekkie zapędzenie się. Było do dupy, ale przynajmniej beznadzieja była rozświetlana obecnością bliskiej duszyczki.
0 x
Re: Stolica - mini event
Raz otrzymał światło i nigdy więcej go nie straci. To już nawet nie chodzi o światło jako o zjawisko fizyczne, nie do końca. Oczywiście, ono też było ważne. Też miało znaczenie. On wychował się w ciemności, w lesie przez kilka lat swojego życia. Potem miał matke, pojawił się blask, ale ten został zaduszony gęstym czarnym dymem który mu ją odebrał i odebrał mu dom, nadzieje, wszystko co miał. Mrok ogarnął wtedy nie tylko go, ale także jego serce. Teraz, gdy walczył o blask....
O ten inny blask, ale o ten sam zarazem. Były dwa, pierwszym było światło dostające się do spowitego dymem gruzowiska, złego miejsca nieprzychylnego żywym w którym kostucha czaiła się w kącie, zacierając ręce. Drugi blask to szczęście, bliscy... przedmioty ważne i podmioty ważniejsze. Dla niego takim blaskiem była Mei i Rinsari, dwie osoby na których mu zależało i które był gotów zasłonić własnym ciałem... I w sumie to robił. Jedną zasłonił i pomógł uciec, drugą wygrzebał z gruzów własnym życiem. W sumie to bardzo śmieszne, bardzo, bardzo zabawne. Czy tym właśnie jest bycie Kaguya? Zabójcą? Czy to co jego klan kochał to to samo, czego pożądał tak bardzo Kaien? Jego klan kochał bogactwo i dreszczyk emocji. Bycie bohaterami, wojownikami, bycie najlepszymi i najwytrzymalszymi gdzie się nie znajdą. Czy właśnie nie tak zachował się Kaien? Walczył z własnym ciałem, z całym światem teraz o to, by nie stracić czegoś, na czym mu zależało. I przetrwał, udało mu się. Kiedy upuścił Minę zaraz przy samym wyjściu, wiedział, że ona jest bezpieczna. Że udało mu się uratować istotę żywą, tak wazną, tak cenną i piękną. Życie jest czyms pięknym co powinno się ratować o ile należy do osoby dobrej. Tym złym powinno się ten dar odebrać bez możliwości dyskusji czy odwołania, jednym szybkim ruchem, wysuwająca sie kość z ciała przebija ciało oponenta, dochodzi do jego serca zabiera mu życie... I płomień gaśnie.
Nie mógł się poddać, nie teraz. To byloby pyrrusowe zwycięstwo, uratowałby ją... kosztem własnego życia? Gdzie tu sens?! Jeśli by ją uratował, a sam umarł i tak zostałaby mu odebrana. Albo on jej, przez zimne objęcia kostuchy...
Zimne? Jaka ta dziewczyna była chłodna sama w sobie, taka dziwna, jej ciało było kojąco chłodne. Jakby nie żyła... Nie, nie mógł przegrać. Ona była wyniesiona, on też musiał walczyć.
Czołgał się, palce wbijał w twardą ziemie, raniąc skóre i ciągnął samego siebie jak martwy balast. Nie czuł nóg, rece stały się jednym kłebowiskiem bólu. Głowa opadała co chwile, by zasnąć na zawsze.
Nigdy więcej nie utracę swiatła, ani blasku ani szczęścia.
Wydostał się i zasłabł. Czuł dotyk ludzi, był bolesny na jego ciele. Dotykali go dłońmi, które brudziły się od jego krwi. Czuł ciepło swojej własnej krwi na ich dłoniach. To takie cudowne, takie piękne...
Zamknął oczy. Zasnął. Obudził się w namiocie. Bolały go ręce. Nogi były pocięte, każde udo w dwóch miejscach, od gruzu. Ale były obandażowane. Bolały, ale mógł kuśtykać.
To znaczy, czuł, że mógł. Bo teraz grzecznie siedział i słuchał. Spojrzał mężczyznie w twarz spodełba i odpowiedział na jego tyradę krótko.
-Najlepiej będzie, jeśli los sprawi iż nigdy więcej się tu nie zjawie. Dziękuje za pomoc którą nam udzielono. - Po tych słowach wstał, a jakiś koleś ich, to znaczy wszystkich, powitał.
-Ten splot wypadków, jak to ująłeś chłopaku, to medycy którzy nas tu ściągneli i połatali do kupy. Ale zapomnieli o moich barkach. - Powiedział dość szorstko, ale zdobywając się nawet na lekki uśmiech w strone Ichirou.
Dwumetrowy ponad kolos postanowił naprawić błąd medyków i skupiając czakrę Kaguya w palcach dotknął swojej skóry na barkach, najpierw lewym, potem drugim. Kości powoli wysunęły się, krople świeżej krwi spłyneły po jego ciele. Były popękane i pokruszone. Cały ten niepotrzebny stosik wapna z kilku połamanych kości został zastąpiony nowymi koścmi. Poruszył rękami, coś zachrobotało, a on sam się przeciągnął lekko.
-O wiele lepiej, przepraszam za bałagan. - Po tych słowach chciał podejśc do Rinsari którą uratował z gruzów, ale do tej już podlazł ten odpicowane na ciotke chłopaczek. Chcial do niej pomachać, ale widząc, że on do niej mówi, zacisnął tylko ręke i skierował się ku drugiej uratowanej, Minie.
Znalazł ją nareszcie, ale przy niej też ktoś był. No kurwa wszyscy sobie znaleźli kogoś do rozmowy chuj wasza mać?
Ale stwierdził, że ma to głęboko w dupie. Dwumetrowe bydle podeszło ze swoim nagim torsem i zupełnie nowymi koścmi rąk, powolutku, do Miny.
Kucnął przy niej obok chłopaka, ignorując go jak ptasią kupe na chodniku. Po prostu go tu nie było dla Kaiena.
-Hej, mała. Jak się czuje osóbka której uratowałem życie? Mam nadzieje, że się z tego cieszysz. Czuje się dzięki temu jak gówno, a moje kości, jak sama mogłas przed chwilą widzieć, przypłaciły twoje życie poważnym załamaniem. Mówi się 'Będzie dobrze, nie pękaj!' Ale one się nie posłuchały. - Zaśmiał sie cicho i spojrzał jej w oczy.
Teraz, gdy wiedział, że jej życie, to że przeżyła, jest jego zasługą... Wydawała się piękniejsza.
O ten inny blask, ale o ten sam zarazem. Były dwa, pierwszym było światło dostające się do spowitego dymem gruzowiska, złego miejsca nieprzychylnego żywym w którym kostucha czaiła się w kącie, zacierając ręce. Drugi blask to szczęście, bliscy... przedmioty ważne i podmioty ważniejsze. Dla niego takim blaskiem była Mei i Rinsari, dwie osoby na których mu zależało i które był gotów zasłonić własnym ciałem... I w sumie to robił. Jedną zasłonił i pomógł uciec, drugą wygrzebał z gruzów własnym życiem. W sumie to bardzo śmieszne, bardzo, bardzo zabawne. Czy tym właśnie jest bycie Kaguya? Zabójcą? Czy to co jego klan kochał to to samo, czego pożądał tak bardzo Kaien? Jego klan kochał bogactwo i dreszczyk emocji. Bycie bohaterami, wojownikami, bycie najlepszymi i najwytrzymalszymi gdzie się nie znajdą. Czy właśnie nie tak zachował się Kaien? Walczył z własnym ciałem, z całym światem teraz o to, by nie stracić czegoś, na czym mu zależało. I przetrwał, udało mu się. Kiedy upuścił Minę zaraz przy samym wyjściu, wiedział, że ona jest bezpieczna. Że udało mu się uratować istotę żywą, tak wazną, tak cenną i piękną. Życie jest czyms pięknym co powinno się ratować o ile należy do osoby dobrej. Tym złym powinno się ten dar odebrać bez możliwości dyskusji czy odwołania, jednym szybkim ruchem, wysuwająca sie kość z ciała przebija ciało oponenta, dochodzi do jego serca zabiera mu życie... I płomień gaśnie.
Nie mógł się poddać, nie teraz. To byloby pyrrusowe zwycięstwo, uratowałby ją... kosztem własnego życia? Gdzie tu sens?! Jeśli by ją uratował, a sam umarł i tak zostałaby mu odebrana. Albo on jej, przez zimne objęcia kostuchy...
Zimne? Jaka ta dziewczyna była chłodna sama w sobie, taka dziwna, jej ciało było kojąco chłodne. Jakby nie żyła... Nie, nie mógł przegrać. Ona była wyniesiona, on też musiał walczyć.
Czołgał się, palce wbijał w twardą ziemie, raniąc skóre i ciągnął samego siebie jak martwy balast. Nie czuł nóg, rece stały się jednym kłebowiskiem bólu. Głowa opadała co chwile, by zasnąć na zawsze.
Nigdy więcej nie utracę swiatła, ani blasku ani szczęścia.
Wydostał się i zasłabł. Czuł dotyk ludzi, był bolesny na jego ciele. Dotykali go dłońmi, które brudziły się od jego krwi. Czuł ciepło swojej własnej krwi na ich dłoniach. To takie cudowne, takie piękne...
Zamknął oczy. Zasnął. Obudził się w namiocie. Bolały go ręce. Nogi były pocięte, każde udo w dwóch miejscach, od gruzu. Ale były obandażowane. Bolały, ale mógł kuśtykać.
To znaczy, czuł, że mógł. Bo teraz grzecznie siedział i słuchał. Spojrzał mężczyznie w twarz spodełba i odpowiedział na jego tyradę krótko.
-Najlepiej będzie, jeśli los sprawi iż nigdy więcej się tu nie zjawie. Dziękuje za pomoc którą nam udzielono. - Po tych słowach wstał, a jakiś koleś ich, to znaczy wszystkich, powitał.
-Ten splot wypadków, jak to ująłeś chłopaku, to medycy którzy nas tu ściągneli i połatali do kupy. Ale zapomnieli o moich barkach. - Powiedział dość szorstko, ale zdobywając się nawet na lekki uśmiech w strone Ichirou.
Dwumetrowy ponad kolos postanowił naprawić błąd medyków i skupiając czakrę Kaguya w palcach dotknął swojej skóry na barkach, najpierw lewym, potem drugim. Kości powoli wysunęły się, krople świeżej krwi spłyneły po jego ciele. Były popękane i pokruszone. Cały ten niepotrzebny stosik wapna z kilku połamanych kości został zastąpiony nowymi koścmi. Poruszył rękami, coś zachrobotało, a on sam się przeciągnął lekko.
-O wiele lepiej, przepraszam za bałagan. - Po tych słowach chciał podejśc do Rinsari którą uratował z gruzów, ale do tej już podlazł ten odpicowane na ciotke chłopaczek. Chcial do niej pomachać, ale widząc, że on do niej mówi, zacisnął tylko ręke i skierował się ku drugiej uratowanej, Minie.
Znalazł ją nareszcie, ale przy niej też ktoś był. No kurwa wszyscy sobie znaleźli kogoś do rozmowy chuj wasza mać?
Ale stwierdził, że ma to głęboko w dupie. Dwumetrowe bydle podeszło ze swoim nagim torsem i zupełnie nowymi koścmi rąk, powolutku, do Miny.
Kucnął przy niej obok chłopaka, ignorując go jak ptasią kupe na chodniku. Po prostu go tu nie było dla Kaiena.
-Hej, mała. Jak się czuje osóbka której uratowałem życie? Mam nadzieje, że się z tego cieszysz. Czuje się dzięki temu jak gówno, a moje kości, jak sama mogłas przed chwilą widzieć, przypłaciły twoje życie poważnym załamaniem. Mówi się 'Będzie dobrze, nie pękaj!' Ale one się nie posłuchały. - Zaśmiał sie cicho i spojrzał jej w oczy.
Teraz, gdy wiedział, że jej życie, to że przeżyła, jest jego zasługą... Wydawała się piękniejsza.
0 x
Re: Stolica - mini event
Słyszał krzyki wokoło, ale były strasznie niewyraźnie. Mieszkańcy przybyli - coś próbowali zrobić z tym pożarem, jednak najwidoczniej okazał się zbyt potężny. Szalony, nieokiełznany żywioł, stworzony przez pozornie nieszkodliwe, białe kule z pyska ogromnego smoka. Gdyby ktoś inny to powiedział w jego obecności, zastanawiałby się nad poczytalnością tego człowieka. Ale nie, to naprawdę się stało. Kroczył wśród płonących ruin budynku, niczym trup. Prawie bez życia, z bólem w piersi porównywalnym do... nie, nie miał nawet porównania. Ale był przytłumiony, jakby ktoś podał mu solidną dawkę adrenaliny. Nie czuł, mógł tylko dalej się poruszać. Nadal nie wiedział, po co to robi. A tak, dla wdzięczności. Jego, by kiedyś mógł mu się odwdzięczyć w jakiś sposób. Ale czy to wystarczy, by narażać się na dłuższe przebywanie w tym piekle? Nie miał pojęcia, teraz nie potrafił myśleć. Może i zachował zimną krew, ale poruszał się niczym zombie - te żywe trupy z książek. Poruszane instynktem i potrzebą zjedzenia mózgów ludzi, których goni. Z nim było tak samo - szedł, kruszył kamienie dzielące go od tej kupy bezużytecznego mięsa, które nie potrafiło się samo wydostać. Widział jeszcze, że próbował coś zrobić jakimś Raitonem. Szło mu dobrze, skały się kruszyły, ale w końcu nie wytrzymał i padł. Serio? Aż tak szybko? Przez chwilę miał zamiar iść bez niego, ale w końcu jego stan jest bardzo dobry. Może dalej iść, nawet z obciążeniem. Podniósł nieprzytomnego i za pomocą nici niósł do wyjścia z pożogi. Część jego nici zaczęła się palić żywym ogniem. Zignorował ten fakt, nie pozostało mu za wiele chakry, niech się wypali nadwyżka. To i tak niska cena za swoje życie i korzyści płynących z uratowanie jego. Po kilku krokach poczuł, jak bardzo jest ciężki. Możliwości były dwie - miał grube kości, bo na grubasa to on nie wyglądał - albo to on tak odczuwał jego ciężar. To było złe. Bardzo, znak że powinien natychmiast go zrzucić. I uciekać jak najdalej. Stanął na chwilę, chciał go zrzucić jak tylko się da. Nie zdołał. Coś przebiło mu klatkę piersiową. Ból był przeogromny, nie myślał. Racjonalne myślenie uszło w niebyt, upadł na ziemię. Dotknął się ręką w miejscu przebicia, ale tam był sprawny. Ból nie mógł powstać sam z siebie. Z jego ostatnim oddechem przyszedł mu do głowy rozbłysk geniuszu - płuca. Jeden z nielicznych organów. To wyjaśniało wszystko - ból, uczucie rozlewania się czegoś wewnątrz organizmu. Że też akurat tam musiało trafić... Ale nie może tutaj zginąć! Nie ma mowy! Poświęcając życie, by jakiś bezmózg mógł zmarnować jeszcze trochę życia! Jak to ludzie mówią... zjebał. Całkowicie, jak tylko się da. A teraz spłonie tutaj, chcąc ratować nic nie znaczącą dla niego osobę. Walczył, chciał się czołgać ku wyjściu. Nie był w stanie złapać oddechu, tarzał się niczym robak. Wtedy coś go uderzyło. Zaprowadziło spokój, uciszyło. Zakmknęło oczy. Na zawsze?
~~~~~~~~ Dla mnie nie ma już nadziei, nie udałam się. Niedługo będzie po mnie. Ale tobie się udało, możesz wyjść. ~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Śmiało! Nie obracaj się, zatkaj uszy. I ani mi się waż umrzeć! ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Słyszał to! Ponownie! Ten żeński głos ponownie się pojawił. Zaraz, ale skoro się pojawił, a on go słyszał, to musiał żyć. Zbyt ryzykowne. Zaraz po tym tajemniczym głosie naszły do niego kolejne odgłosy. Kroki. Ciche rozmowy. Odkładanie czegoś na metal. Zaryzykował, otworzył oczy. Było dziwnie biało. Na pewno nie odszedł z tego świata? Obraz ponownie był rozmazany. Zaryzykował drugi raz, wpuścił do płuc nieco powietrza. I nic, zero bólu. Zaczął oddychać mocniej i wtedy ból wrócił. Nie był tak silny, ale jednak jakiś był. Czuł też się dziwnie... pusty, jak gdyby ktoś wyciął mu połowę wnętrzności, których w sumie nie miał. Obraz się wyostrzył, słyszał dziwne dźwięki chwilę po tym. Jakby przerażenia. Zerknął w bok, skąd dochodziły. Dwójka mężczyzn w białych fartuchach patrzyła na niego wystraszona. Nie myślał jeszcze racjonalnie, więc nie potrafił wyjaśnić takiego zachowania. Pośpiesznie się oddalili. Rozglądnął się dokładniej. Biała płachta robiła za ścianę, tuż obok niego. Jego łoże nie było wygodne, ale mu było to wszystko jedno. Żył, nie wiadomo jakim cudem. Ale jednak. Ostrożnie łapał powietrze, próbował poruszyć ciałem. I udało się, jakby inaczej. Usiadł na swoim łóżku i rozejrzał się wokoło. Na innych łóżkach w tym dziwnym medycznym namiocie byli pozostali. A więc jednak przeżyli. I nawet ten baran, który prawie pozbawił go życia. Ale ten gdy tylko otworzył oczy, natychmiastowo opuścił namiot. Ani me, ani be, ani pocałuj mnie w d... No, to tyle z wdzięczności. Nie żeby jej chciał, kiedyś mu się o tym przypomni. Zerknął na resztę łóżek. Chyba wszyscy żyli. Ale najwazniejsze, że mu się udało. Nadal czuł lekki ból w piersi i tą dziwną pustkę. Otworzył jeden z szwów i zobaczył, że jest tam zaskakująco mało nici. No tak, to stąd to uczucie. Był teraz niczym pluszowy miś, z którego zabrano część pluszu. Ech, nadrobi to niedługo. Reszta była przytomna, jak on. I było jeszcze dwóch, przypomniał ich sobie ze strażnicy. Chyba, nie miał z nimi styczności na tyle długo, by mogli go w jakikolwiek sposób zainteresować. Wtedy to pojawił się jakiś mężczyzna i zaczął im głosić litanię o wszystkim i o niczym zarazem z jednym, prostym przesłaniem - opuśćcie to miejsce. I jeszcze jednym - gliniany smok zjadł Mizuno i wybuchł. Zaraz, co? Mizuno? TEGO Mizuno? Pana Badassa Uchihę, władce sąsiedniej prowincji, który na dodatek zamordował księżniczkę? Więc faktycznie on.
- Dziękuję. - rzekł do mężczyzny w chwili, gdy ten skończył swój długi wywód. Gdy tylko opuścił pomieszczenie, głos zabrał kolejny. Pozszywany milczał natomiast niczym kamienny posąg. Mimo, że mógł już na spokojnie mówić, nie chciał marnować słów na takiego kretyna. I, o dziwo, każdy się do kogos rzucił - dwójka do tej dziewczyny co nic nie robiła, zdaje się miała na imię Mei, i do tej piaskowej. Ech, co oni tacy troskliwi? Niech lepiej zajmą się sobą. Mimo wszystko nadal nie potrafił rozszyfrować niektórych zachowań. W tym swoich. Zachował się jak debil, przełożył niepewną korzyść nad swoje życie. I prawie nim zapłacił. Ech, czuł się jak ostatni debil. Na chwilę zaryzykował i oto, co miał. Upewnił się w tym, że tak naprawdę zbaczając ze ścieżki, bądź co bądź przymuszonej, popełnia głupi błąd. Zaczął powoli wypełniać swoje wnętrze nowymi, generowanymi nićmi. Powoli i ostrożnie, by nie naruszyć czegoś w swoich nielicznych narządach. Z tego, co zdążył wywnioskować, nadal nie ma w pełni sprawnych płuc. Nic nie mówił, nie zwracał na siebie uwagi. Ale się wsłuchiwał. I chociaż miał ochotę wspomnieć o kolejnym nieszczęśliwym splocie wypadków w postaci jego bariery z nici, bez której nawet nie byliby w stanie ich pozbierać i tutaj donieść, milczał nadal, zerkając od czasu do czasu na grupki zebrane wokoło dwóch dziewczyn i nadal zastanawiając się, czyj to właściwie mógł być głos. Nic nie wpadało mu do głowy.
~~~~~~~~ Dla mnie nie ma już nadziei, nie udałam się. Niedługo będzie po mnie. Ale tobie się udało, możesz wyjść. ~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Śmiało! Nie obracaj się, zatkaj uszy. I ani mi się waż umrzeć! ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Słyszał to! Ponownie! Ten żeński głos ponownie się pojawił. Zaraz, ale skoro się pojawił, a on go słyszał, to musiał żyć. Zbyt ryzykowne. Zaraz po tym tajemniczym głosie naszły do niego kolejne odgłosy. Kroki. Ciche rozmowy. Odkładanie czegoś na metal. Zaryzykował, otworzył oczy. Było dziwnie biało. Na pewno nie odszedł z tego świata? Obraz ponownie był rozmazany. Zaryzykował drugi raz, wpuścił do płuc nieco powietrza. I nic, zero bólu. Zaczął oddychać mocniej i wtedy ból wrócił. Nie był tak silny, ale jednak jakiś był. Czuł też się dziwnie... pusty, jak gdyby ktoś wyciął mu połowę wnętrzności, których w sumie nie miał. Obraz się wyostrzył, słyszał dziwne dźwięki chwilę po tym. Jakby przerażenia. Zerknął w bok, skąd dochodziły. Dwójka mężczyzn w białych fartuchach patrzyła na niego wystraszona. Nie myślał jeszcze racjonalnie, więc nie potrafił wyjaśnić takiego zachowania. Pośpiesznie się oddalili. Rozglądnął się dokładniej. Biała płachta robiła za ścianę, tuż obok niego. Jego łoże nie było wygodne, ale mu było to wszystko jedno. Żył, nie wiadomo jakim cudem. Ale jednak. Ostrożnie łapał powietrze, próbował poruszyć ciałem. I udało się, jakby inaczej. Usiadł na swoim łóżku i rozejrzał się wokoło. Na innych łóżkach w tym dziwnym medycznym namiocie byli pozostali. A więc jednak przeżyli. I nawet ten baran, który prawie pozbawił go życia. Ale ten gdy tylko otworzył oczy, natychmiastowo opuścił namiot. Ani me, ani be, ani pocałuj mnie w d... No, to tyle z wdzięczności. Nie żeby jej chciał, kiedyś mu się o tym przypomni. Zerknął na resztę łóżek. Chyba wszyscy żyli. Ale najwazniejsze, że mu się udało. Nadal czuł lekki ból w piersi i tą dziwną pustkę. Otworzył jeden z szwów i zobaczył, że jest tam zaskakująco mało nici. No tak, to stąd to uczucie. Był teraz niczym pluszowy miś, z którego zabrano część pluszu. Ech, nadrobi to niedługo. Reszta była przytomna, jak on. I było jeszcze dwóch, przypomniał ich sobie ze strażnicy. Chyba, nie miał z nimi styczności na tyle długo, by mogli go w jakikolwiek sposób zainteresować. Wtedy to pojawił się jakiś mężczyzna i zaczął im głosić litanię o wszystkim i o niczym zarazem z jednym, prostym przesłaniem - opuśćcie to miejsce. I jeszcze jednym - gliniany smok zjadł Mizuno i wybuchł. Zaraz, co? Mizuno? TEGO Mizuno? Pana Badassa Uchihę, władce sąsiedniej prowincji, który na dodatek zamordował księżniczkę? Więc faktycznie on.
- Dziękuję. - rzekł do mężczyzny w chwili, gdy ten skończył swój długi wywód. Gdy tylko opuścił pomieszczenie, głos zabrał kolejny. Pozszywany milczał natomiast niczym kamienny posąg. Mimo, że mógł już na spokojnie mówić, nie chciał marnować słów na takiego kretyna. I, o dziwo, każdy się do kogos rzucił - dwójka do tej dziewczyny co nic nie robiła, zdaje się miała na imię Mei, i do tej piaskowej. Ech, co oni tacy troskliwi? Niech lepiej zajmą się sobą. Mimo wszystko nadal nie potrafił rozszyfrować niektórych zachowań. W tym swoich. Zachował się jak debil, przełożył niepewną korzyść nad swoje życie. I prawie nim zapłacił. Ech, czuł się jak ostatni debil. Na chwilę zaryzykował i oto, co miał. Upewnił się w tym, że tak naprawdę zbaczając ze ścieżki, bądź co bądź przymuszonej, popełnia głupi błąd. Zaczął powoli wypełniać swoje wnętrze nowymi, generowanymi nićmi. Powoli i ostrożnie, by nie naruszyć czegoś w swoich nielicznych narządach. Z tego, co zdążył wywnioskować, nadal nie ma w pełni sprawnych płuc. Nic nie mówił, nie zwracał na siebie uwagi. Ale się wsłuchiwał. I chociaż miał ochotę wspomnieć o kolejnym nieszczęśliwym splocie wypadków w postaci jego bariery z nici, bez której nawet nie byliby w stanie ich pozbierać i tutaj donieść, milczał nadal, zerkając od czasu do czasu na grupki zebrane wokoło dwóch dziewczyn i nadal zastanawiając się, czyj to właściwie mógł być głos. Nic nie wpadało mu do głowy.
0 x
Re: Stolica - mini event
Dziewczyna biegła przez to piekło, czując jak siły ją opuszczają z każdym krokiem. Bolało ją.. Wszystko, ręce wydawały się jakby były zanurzone z kwasie, ale nie mogła się zatrzymać. Czuła się jakby kostucha deptała jej po piętach, a zatrzymanie się miało oznaczać śmierć. Wprawdzie nie najgorszą, bo bezbolesną i spokojną, we śnie udusiłaby się dymem i pewnie już nie obudziła. Nie najgorszy sposób by odejść z tego świata.. Ale czy 18 lat to dość, by się poddać i zatrzymać? Rinsari czuła w tej chwili, że życie jest dopiero przed nią, dopiero się zaczyna.. Jeszcze tylko kilkanaście metrów! To nic, że nogi odmawiają posłuszeństwa, to nic, że nie można złapać oddechu. Ważna jest już tylko ta odległość do przebycia. Jeszcze tylko połowa, tylko kilkanaście kroków.. Serce waliło jak oszalałe, głowa pulsowała tak, że zostały tylko najprostsze myśli. Jeszcze trochę, jeszcze szybciej, te kilka metrów, teraz nie może się poddać, nie kiedy cel jest coraz bliżej! Jeśli się zatrzyma, już nie znajdzie siły do ruszenia. Płuca płonęły, łapała powietrze w krótkich wdechach, jakby powietrze było za poduszką, która ją dusiła, a ona łapała resztki powietrza które były w otoczeniu. Kilka kroków.. Zdobyła się na ostatni wysiłek, poderwała się do szybszego biegu.
Widok czystej przestrzeni był jak łyk chłodniej wody na pustyni. Dziewczyna się nim zachłysnęła, potykając o ostatni kawałek gruzu. Upadła na kolana, podpierając się rękami, prawie bez tchu, resztki sił zachowując na wołanie o pomoc. Nie czuła nawet urażonej dumy ani wstydu, czuła czyste szczęście z faktu, że się jej udało. Przeżyła - kostucha może za nią wołać, ale została w tych ruinach. Zaśmiałaby się, ale ni miała czym. Łapała powietrze, przekręcając się na plecy i czując powolne odpływanie. Nawet z tym nie walczyła.
Dopóki nie usłyszała czyjegoś głosu nad sobą. Do jakiego namiotu, gdzie ją zabierają? W nagłym przypływie sił nawet odkręciła spanikowana głowę w kierunku głosu, chciała zaprotestować przed dotykaniem jej, przenoszeniem, ale nie zdążyła.
Obudziła się spanikowana, zamachnęła ręką jeszcze przez pół sen, w pierwszym momencie wciąż przekonana, że leży pod gruzami, przygnieciona i bezbronna, czekając na śmierć. Poderwała się do pozycji siedzącej, okupując to olbrzymim bólem mięśni, które zaprotestowały wyraźnie przed kolejnym wysiłkiem. Chciała przyłożyć dłoń do klatki piersiowej w której serce łopotało jak ptak zamknięty w klatce, ale jej rękę przeszył ból, jak piorun przeszywający całe przedramię. Bezgłośnie zasyczała, natychmiast przestając nią poruszać i rozejrzała się. Rzędy łóżek, ludzie w fartuchach... Namiot medyczny. To jego mieli na myśli kiedy ją znaleźli. Poczuła, jak serce znów przyśpiesza na myśl o tym, że była bezbronna podczas gdy inni ludzie mogli zrobić z nią.. Co chcieli. Zatrzęsła się, ale przyjrzała osobom leżących na łóżkach razem z nią.
Kaiena trudno było pomylić z kimkolwiek innym. Blonwłosy olbrzym był takich rozmiarów, że jego nogi wystały za łóżko, a jedna ręka zwisała poza nie. Rinsari poczuła się dziwnie patrząc na niego. Była jedną z osób odpowiedzialnych za to, co się mu stało. Został w środku dłużej, by ratować ją i innych. Ale ratował ją pierwszą. Przez ten cały dzień starał się stawać między nią a niebezpieczeństwem, a ona.. Duma nie dawała się jej przyznać nawet przed samą sobą, że czuła się bezpieczna za jego plecami. Mimo to, była wdzięczna wielkoludowi za wszystko. W końcu uratował jej życie, drugi raz. A ona nie traktowała go wcześniej dobrze, choć sam na to też zasłużył...
Kolejną rozpoznaną osobą była Mina, której niebieskie włosy rzuciły się jej w oczy. Ucieszyła się, że żyje. Wydawała się być miłą i sympatyczną osobą, ale mającą kręgosłup, co udowodniła w rozmowie z Mizuno. Rinsari może jeszcze jej nie polubiła, ale miała do niej odrobię sympatii.
Łatw rozpoznała też pozszywanego pana. W prawdzie nie wyglądał najlepiej, ale kto z nich był w dobrym stanie? Ratował życie całej drużyny tworząc schron, a i szkoda byłoby gdyby osoba z takimi umiejętnościami odeszła w tak głupi sposób jak przygniecenie przez gruz.
Z tego co widziała, był tu też ostatni członek ich drużyny marzeń, a oprócz niego jeszcze kilka osób, nie miała jednak siły dalej się przyglądać. Ostrożnie się położyła z powrotem, oddychając głęboko. Wkrótce po tym rozpoczęła się przemowa. Rinsari słuchała jednym uchem, zastanawiając się bardziej nad tym jak wróci do domu i swojego mieszkania, do momentu mocno podkreślonego słowa. Wysłuchała już resztę z większą uwagą, wyłapując potrzebne informacje. Mają dobę by zniknąć. Nie przejęła się zakazem przebywania tu. I tak po ostatnich wydarzeniach było to ostatnie miejsce do którego chciałaby wrócić w najbliżej przyszłości. Dziewczyna starała się właśnie ostrożnie usiąść, nie używając rąk jako podpór, kiedy odezwał się najpierw Kaien. Mogla z czystym sercem podpisać się pod tym co powiedział, a po nim przywitał się jeden z obecnych chłopaków. Jego głos wydał się jej znajomy, ale poznała dzisiaj tylu nowych ludzi, że nie dziwiła się temu. Mogła to być osoba poznana w gabinecie nieświętej pamięci kapitana straży albo usłyszana na ulicy.. Nie przejęła się tym. Odetchnęła głębiej, przyglądając się rękom. Delikatnie starała się je podotykać, żeby sprawdzić, co z nimi, a nawet z jej wiedzą dotyczącą ludzkiego ciała poznała, że muszą być złamane. Nie mogła nimi nic za bardzo zrobić - a tak bardzo chciała ogarnąć siebie, włosy, ubranie, z całego pyłu. Czuła się strasznie zabrudzona. Po chwili ta sama osoba, co wcześniej się przedstawiała głośno czemuś niedowierzała. Kierowana nieco ciekawością odwróciła głowę w jego stronę.
Na pierwszy rzut oka poznała swojego kuzyna, jakżeby inaczej! Zmienił się nieco z wyglądu, był jeszcze wyższy niż go zapamiętała, no i zmężniał od czasu kiedy opuścił rodzinne strony.
-Ichirou? - zdziwiła się głośno, lekko marszcząc brwi. Wydawało się być aż niemożliwe, żeby spotkali się tu po tylu latach przypadkiem, ściągnięci tym samym powodem.. Ale to był na pewno on, kuśtykający przez całą salę.
- Powinnam się domyśleć, że gdzie jest zabawa będziesz i ty, braciszku - dokuczyła mu lekko dziewczyna na powitanie - Dobrze cię tu widzieć - dodała zaraz z lekkim uśmiechem. Ichirou był jedną z niewielu osób potrafiących wydobyć z niej uśmiech, nawet po wypadku jak się okazuje. Jednak różnica nadal była zauważalna. Roześmiana Rini gdzieś znikła, przygaszona.
- Ściągnął mnie tu festyn. I masz racje, trzeba stąd iść. Dam sobie radę sama, na szczęście, bo obawiam się że przybyło mi parę kilo tu i ówdzie od czasu kiedy się widzieliśmy. A co z tobą? W porządku? - odpowiedziała już bardziej poważnie, choć nadal było czuć radość z tego spotkania. Powoli dziewczyna ześlizgnęła się z łóżka i stanęła na niepewnych w pierwszym momencie, ale stabilniejszych po chwili nogach.
Zwróciła się do kuzyna jeszcze raz.
- Zanim wyjdziemy, muszę zamienić z kimś kilka słów.. - i nie czekając na odpowiedź, pokuśtykała do Kaiena, który właśnie kończył przemawiać do Miny. Nachyliła się do jego ucha, zachowując jednak odpowiedni dystans.
- Jeśli będziesz chciał mnie spotkać, wiesz gdzie mieszkam - mruknęła mu do ucha. Kiwnęła też wszystkim obecnym i wróciła do brata, nie czekając nawet na odpowiedź Kaguya.
Widok czystej przestrzeni był jak łyk chłodniej wody na pustyni. Dziewczyna się nim zachłysnęła, potykając o ostatni kawałek gruzu. Upadła na kolana, podpierając się rękami, prawie bez tchu, resztki sił zachowując na wołanie o pomoc. Nie czuła nawet urażonej dumy ani wstydu, czuła czyste szczęście z faktu, że się jej udało. Przeżyła - kostucha może za nią wołać, ale została w tych ruinach. Zaśmiałaby się, ale ni miała czym. Łapała powietrze, przekręcając się na plecy i czując powolne odpływanie. Nawet z tym nie walczyła.
Dopóki nie usłyszała czyjegoś głosu nad sobą. Do jakiego namiotu, gdzie ją zabierają? W nagłym przypływie sił nawet odkręciła spanikowana głowę w kierunku głosu, chciała zaprotestować przed dotykaniem jej, przenoszeniem, ale nie zdążyła.
Obudziła się spanikowana, zamachnęła ręką jeszcze przez pół sen, w pierwszym momencie wciąż przekonana, że leży pod gruzami, przygnieciona i bezbronna, czekając na śmierć. Poderwała się do pozycji siedzącej, okupując to olbrzymim bólem mięśni, które zaprotestowały wyraźnie przed kolejnym wysiłkiem. Chciała przyłożyć dłoń do klatki piersiowej w której serce łopotało jak ptak zamknięty w klatce, ale jej rękę przeszył ból, jak piorun przeszywający całe przedramię. Bezgłośnie zasyczała, natychmiast przestając nią poruszać i rozejrzała się. Rzędy łóżek, ludzie w fartuchach... Namiot medyczny. To jego mieli na myśli kiedy ją znaleźli. Poczuła, jak serce znów przyśpiesza na myśl o tym, że była bezbronna podczas gdy inni ludzie mogli zrobić z nią.. Co chcieli. Zatrzęsła się, ale przyjrzała osobom leżących na łóżkach razem z nią.
Kaiena trudno było pomylić z kimkolwiek innym. Blonwłosy olbrzym był takich rozmiarów, że jego nogi wystały za łóżko, a jedna ręka zwisała poza nie. Rinsari poczuła się dziwnie patrząc na niego. Była jedną z osób odpowiedzialnych za to, co się mu stało. Został w środku dłużej, by ratować ją i innych. Ale ratował ją pierwszą. Przez ten cały dzień starał się stawać między nią a niebezpieczeństwem, a ona.. Duma nie dawała się jej przyznać nawet przed samą sobą, że czuła się bezpieczna za jego plecami. Mimo to, była wdzięczna wielkoludowi za wszystko. W końcu uratował jej życie, drugi raz. A ona nie traktowała go wcześniej dobrze, choć sam na to też zasłużył...
Kolejną rozpoznaną osobą była Mina, której niebieskie włosy rzuciły się jej w oczy. Ucieszyła się, że żyje. Wydawała się być miłą i sympatyczną osobą, ale mającą kręgosłup, co udowodniła w rozmowie z Mizuno. Rinsari może jeszcze jej nie polubiła, ale miała do niej odrobię sympatii.
Łatw rozpoznała też pozszywanego pana. W prawdzie nie wyglądał najlepiej, ale kto z nich był w dobrym stanie? Ratował życie całej drużyny tworząc schron, a i szkoda byłoby gdyby osoba z takimi umiejętnościami odeszła w tak głupi sposób jak przygniecenie przez gruz.
Z tego co widziała, był tu też ostatni członek ich drużyny marzeń, a oprócz niego jeszcze kilka osób, nie miała jednak siły dalej się przyglądać. Ostrożnie się położyła z powrotem, oddychając głęboko. Wkrótce po tym rozpoczęła się przemowa. Rinsari słuchała jednym uchem, zastanawiając się bardziej nad tym jak wróci do domu i swojego mieszkania, do momentu mocno podkreślonego słowa. Wysłuchała już resztę z większą uwagą, wyłapując potrzebne informacje. Mają dobę by zniknąć. Nie przejęła się zakazem przebywania tu. I tak po ostatnich wydarzeniach było to ostatnie miejsce do którego chciałaby wrócić w najbliżej przyszłości. Dziewczyna starała się właśnie ostrożnie usiąść, nie używając rąk jako podpór, kiedy odezwał się najpierw Kaien. Mogla z czystym sercem podpisać się pod tym co powiedział, a po nim przywitał się jeden z obecnych chłopaków. Jego głos wydał się jej znajomy, ale poznała dzisiaj tylu nowych ludzi, że nie dziwiła się temu. Mogła to być osoba poznana w gabinecie nieświętej pamięci kapitana straży albo usłyszana na ulicy.. Nie przejęła się tym. Odetchnęła głębiej, przyglądając się rękom. Delikatnie starała się je podotykać, żeby sprawdzić, co z nimi, a nawet z jej wiedzą dotyczącą ludzkiego ciała poznała, że muszą być złamane. Nie mogła nimi nic za bardzo zrobić - a tak bardzo chciała ogarnąć siebie, włosy, ubranie, z całego pyłu. Czuła się strasznie zabrudzona. Po chwili ta sama osoba, co wcześniej się przedstawiała głośno czemuś niedowierzała. Kierowana nieco ciekawością odwróciła głowę w jego stronę.
Na pierwszy rzut oka poznała swojego kuzyna, jakżeby inaczej! Zmienił się nieco z wyglądu, był jeszcze wyższy niż go zapamiętała, no i zmężniał od czasu kiedy opuścił rodzinne strony.
-Ichirou? - zdziwiła się głośno, lekko marszcząc brwi. Wydawało się być aż niemożliwe, żeby spotkali się tu po tylu latach przypadkiem, ściągnięci tym samym powodem.. Ale to był na pewno on, kuśtykający przez całą salę.
- Powinnam się domyśleć, że gdzie jest zabawa będziesz i ty, braciszku - dokuczyła mu lekko dziewczyna na powitanie - Dobrze cię tu widzieć - dodała zaraz z lekkim uśmiechem. Ichirou był jedną z niewielu osób potrafiących wydobyć z niej uśmiech, nawet po wypadku jak się okazuje. Jednak różnica nadal była zauważalna. Roześmiana Rini gdzieś znikła, przygaszona.
- Ściągnął mnie tu festyn. I masz racje, trzeba stąd iść. Dam sobie radę sama, na szczęście, bo obawiam się że przybyło mi parę kilo tu i ówdzie od czasu kiedy się widzieliśmy. A co z tobą? W porządku? - odpowiedziała już bardziej poważnie, choć nadal było czuć radość z tego spotkania. Powoli dziewczyna ześlizgnęła się z łóżka i stanęła na niepewnych w pierwszym momencie, ale stabilniejszych po chwili nogach.
Zwróciła się do kuzyna jeszcze raz.
- Zanim wyjdziemy, muszę zamienić z kimś kilka słów.. - i nie czekając na odpowiedź, pokuśtykała do Kaiena, który właśnie kończył przemawiać do Miny. Nachyliła się do jego ucha, zachowując jednak odpowiedni dystans.
- Jeśli będziesz chciał mnie spotkać, wiesz gdzie mieszkam - mruknęła mu do ucha. Kiwnęła też wszystkim obecnym i wróciła do brata, nie czekając nawet na odpowiedź Kaguya.
0 x
Re: Stolica - mini event
Znowu się znalazłam pomiędzy ludźmi. Zaczęłam się rozglądać, ale zaraz.. gdzie jest Yammy i Murai? Zaczęłam gorączkowo się rozglądać, ale widziałam same obce twarze. Zaraz .. co ja tu robię? Podeszłam do jakiegoś człowieka, ale nie mogłam rozmawiać. Moje usta były związane jakimiś nićmi, które wszystko komplikowały. W końcu, ktoś do mnie podszedł. Była to starsza babka, która pogłaskała mnie czule po głowie. Była piękna, ale co się zaczęło z nią dziać. Jej ciało zaczęło się kruszyć, w dodatku skóra odchodziła, powoli widać było kości, które na końcu zamieniły się w proszek. Wpatrywałam się w nią długi czas, aż ktoś mnie złapał za ramię. Był to brązowowłosy chłopiec, którego dotyk mnie zadziwił. Temperatura była tak zbliżona do mojej, że zaczęłam mu się przyglądać. Brązowowłosy malec uśmiechał się do mnie, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Mimowolnie opadłam na kolana i się do niego przytuliłam. Z moich oczu zaczęły lecieć małe strumienie łez, które powoli opadały na posadzkę. Tym razem znalazłam się pośród śnieżnych zasp. Zaczęłam się przez nie przedzierać, aż zobaczyłam swoją drugą kopię. Leżała na śniegu zasypana większymi kawałkami lodu. Trochę mi to przypominało wcześniejszą sytuację, oczywiście za nim zrobiło się ciemno.
Zaczęłam do siebie podchodzić, ale ktoś mnie zatrzymał. Był to ten sam chłopak, który złapał mnie za rękę i nie puszczał. Wyrywałam się, ale ostatecznie skończyłam na miękkim puchu, który niczym łańcuchy oplótł moje ciało. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. W tym samym momencie ujrzałam naukowców. Znowu mnie zabierali, ale zaraz.. Popatrzyłam na dalszy rozwój wydarzeń. Para mężczyzn starała się mnie wydostać, ale za nimi pojawił się tajemniczy nieznajomy. Chłopak o zielonych oczach, po prostu ich zabił za pomocą kości, jednak za nim zobaczyłam jego buzie, wszystko zaczęło się rozmazywać. Dziecko powtarzało, że jeszcze się spotkamy, ale w to nie wątpiłam. Pojawił się już drugi raz, więc pewnie i trzeci go zobacze...
Światło dnia powoli przedzierało się przez zasłony namiotu. Otworzyłam swoje dwukolorowe oczy i spojrzałam na kręcącą się obok mnie pielęgniarkę. Owa dziewoja nie odstawiała mnie choćby na moment. Było to upierdliwe, jednakże z niezadowoleniem odwróciłam głowę w drugą stronę. Wtedy zobaczyłam Kyoushiego, który był naprawdę w poważnym stanie. Chciałam się podnieść, ale pilnująca mnie medyczka przytrzymała moją klatkę piersiową, w której wręcz natychmiastowo poczułam ból. Skuliłam się i odruchowo zamknęłam oczy. W tej samej chwili usłyszałam szum wiatru, który oznaczał, iż ktoś opuścił to miejsce. Shit. Chciałam się pożegnać, a nie mogłam. W dodatku znowu usłyszałam kroki. Ktoś wychodził, a ja nie byłam w stanie spojrzeć na tą osobę. Postarałam się odwrócić, ale przychodziło mi to z wielkim trudem. Rękoma starałam się załagodzić ból, ale nie potrafiłam. Całe moje ciało wydawało się martwe, czemu? Powodem był klan, z którego pochodzę. Odznaczałam się nie bywałym chłodem, który odróżniał mnie od innych. W dodatku blada skóra, mogła odstraszać osoby, które mnie nie znały. Westchnęłam i spojrzałam na Ryu, który mimo wszystko dostrzegł mnie w tej mieszance osób. Cóż, można by rzec. Dawno go nie widziałam, w dodatku wszystko z własnej woli, gdyż sama go zostawiłam. Trudno, najważniejsze, że żyłam i poznałam nowych ludzi, którzy w pewnym stopniu stali się dla mnie istotni.
Białowłosy był dla mnie ważny, ale nawet teraz, widząc go nie robiło mi się lepiej. Wciąż mnie wszystko bolało, w dodatku ludzie się na mnie patrzyli. Nawet przez chwilę podłapałam wzrok brązowowłosego chłopaka, który puścił do mnie oczko. Jedyne, co zrobiłam to przewróciłam oczami i wróciłam spojrzeniem do Ryu, który postanowił sobie zażartować. Ja jedynie na niego spojrzałam i uniosłam jedną ze swoich brwi.
- Nie lubię ciepłych miejsc. Gorące źródła to jedna z rzeczy, które naprawdę nie znoszę, ale cóż.. wiem, że żartujesz. Co do mojego stanu, no to powiem, że bywało lepiej. Powiedziałam spokojnym głosem, starając się zabrzmieć jak najnormalniej. Prawdą było, że każde unoszenie klatki piersiowej dawało mi znać, że część żeber musiała zostać naruszona. W dodatku coś nie tak było z moimi kośćmi, co z kolei pokazywało, iż potrzebuje profesjonalnego medyka. Tutaj ludzie zrobili to co im kazano. Innymi słowy uleczyli nas tak, by móc się stąd wynieść i przenieść do innego szpitala. Ugh, jakie to słodkie.
- Cóż.. chyba trzeba się zbierać. Poza tym, kto zabił tamtą dziewczynę? Niezbyt słuchałam tego dziadka. Zadałam pytanie, które ciekawiło mnie od momentu dowiedzenia się o całej sprawie. Nam jako drużynie nie udało się znaleźć odpowiedzi, przynajmniej nie mnie. Jednak, teraz myśląc to Yammy powinien wiedzieć. W końcu wyrwał notesik tamtego chłopaka i go przeczytał. Tylko, gdzie był teraz? Zaczęłam się rozglądać, aż go znalazłam. Jak się okazało pierwszą mnie postanowił odwiedzić. Było to miłe i jednocześnie sprawiało, iż prawie się uśmiechnęłam. No niestety nie mogłam tego zrobić, no ale przynajmniej bez większych problemów wysłuchałam jego słów, które szczerze mówiąc mnie nieco zaskoczyły. Co prawda, nie były tak zaskakujące jak jego pogruchotane barki, ale również dały o sobie znać.
-Uratowałeś mnie? Czyli.. to ty mnie wtedy wyciągłeś na zewnątrz? Nie mogłam wręcz uwierzyć, że swoje istnienie jemu zawdzięczam. Byłam zszokowana i jednocześnie szczęśliwa z takiego obrotu spraw. W moich oczach pojawiły się krople łez, jednakże nie chciałam by one spłynęły. Sięgnęłam rękami do oczu, ale szybko je opuściłam. Bolały, co z kolei widziały dwie osoby. Rany, kto by pomyślał, że kiedykolwiek ktoś zobacze jak płacze i cierpię przez liczne siniaki czy połamane kości.
- Yammy, dziękuję.. nawet nie wiem jak mogłabym się odwdzięczyć. Poza tym, potrzebuje lepszego szpitala. Wiesz, normalnie bym poprosiła Ryu, ale zabrałbyś mnie? Oczywiście przepraszam.. za brak taktu, w końcu jest was dwójka, ale po prostu oboje skorzystamy ze szpitala. Ryu, wyglądasz tak jak ja bym chciała. Innymi słowy brak siniaków czy innych okopieństw byłby dla mnie błogosławieniem. Tak więc jak wrócę do formy to Cię odwiedzę, ale teraz naprawdę potrzebuje opieki.Popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem, po czym popatrzyłam na Kaguye, jakby prosząc go o jeszcze jedną przysługę.
Zaczęłam do siebie podchodzić, ale ktoś mnie zatrzymał. Był to ten sam chłopak, który złapał mnie za rękę i nie puszczał. Wyrywałam się, ale ostatecznie skończyłam na miękkim puchu, który niczym łańcuchy oplótł moje ciało. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. W tym samym momencie ujrzałam naukowców. Znowu mnie zabierali, ale zaraz.. Popatrzyłam na dalszy rozwój wydarzeń. Para mężczyzn starała się mnie wydostać, ale za nimi pojawił się tajemniczy nieznajomy. Chłopak o zielonych oczach, po prostu ich zabił za pomocą kości, jednak za nim zobaczyłam jego buzie, wszystko zaczęło się rozmazywać. Dziecko powtarzało, że jeszcze się spotkamy, ale w to nie wątpiłam. Pojawił się już drugi raz, więc pewnie i trzeci go zobacze...
Światło dnia powoli przedzierało się przez zasłony namiotu. Otworzyłam swoje dwukolorowe oczy i spojrzałam na kręcącą się obok mnie pielęgniarkę. Owa dziewoja nie odstawiała mnie choćby na moment. Było to upierdliwe, jednakże z niezadowoleniem odwróciłam głowę w drugą stronę. Wtedy zobaczyłam Kyoushiego, który był naprawdę w poważnym stanie. Chciałam się podnieść, ale pilnująca mnie medyczka przytrzymała moją klatkę piersiową, w której wręcz natychmiastowo poczułam ból. Skuliłam się i odruchowo zamknęłam oczy. W tej samej chwili usłyszałam szum wiatru, który oznaczał, iż ktoś opuścił to miejsce. Shit. Chciałam się pożegnać, a nie mogłam. W dodatku znowu usłyszałam kroki. Ktoś wychodził, a ja nie byłam w stanie spojrzeć na tą osobę. Postarałam się odwrócić, ale przychodziło mi to z wielkim trudem. Rękoma starałam się załagodzić ból, ale nie potrafiłam. Całe moje ciało wydawało się martwe, czemu? Powodem był klan, z którego pochodzę. Odznaczałam się nie bywałym chłodem, który odróżniał mnie od innych. W dodatku blada skóra, mogła odstraszać osoby, które mnie nie znały. Westchnęłam i spojrzałam na Ryu, który mimo wszystko dostrzegł mnie w tej mieszance osób. Cóż, można by rzec. Dawno go nie widziałam, w dodatku wszystko z własnej woli, gdyż sama go zostawiłam. Trudno, najważniejsze, że żyłam i poznałam nowych ludzi, którzy w pewnym stopniu stali się dla mnie istotni.
Białowłosy był dla mnie ważny, ale nawet teraz, widząc go nie robiło mi się lepiej. Wciąż mnie wszystko bolało, w dodatku ludzie się na mnie patrzyli. Nawet przez chwilę podłapałam wzrok brązowowłosego chłopaka, który puścił do mnie oczko. Jedyne, co zrobiłam to przewróciłam oczami i wróciłam spojrzeniem do Ryu, który postanowił sobie zażartować. Ja jedynie na niego spojrzałam i uniosłam jedną ze swoich brwi.
- Nie lubię ciepłych miejsc. Gorące źródła to jedna z rzeczy, które naprawdę nie znoszę, ale cóż.. wiem, że żartujesz. Co do mojego stanu, no to powiem, że bywało lepiej. Powiedziałam spokojnym głosem, starając się zabrzmieć jak najnormalniej. Prawdą było, że każde unoszenie klatki piersiowej dawało mi znać, że część żeber musiała zostać naruszona. W dodatku coś nie tak było z moimi kośćmi, co z kolei pokazywało, iż potrzebuje profesjonalnego medyka. Tutaj ludzie zrobili to co im kazano. Innymi słowy uleczyli nas tak, by móc się stąd wynieść i przenieść do innego szpitala. Ugh, jakie to słodkie.
- Cóż.. chyba trzeba się zbierać. Poza tym, kto zabił tamtą dziewczynę? Niezbyt słuchałam tego dziadka. Zadałam pytanie, które ciekawiło mnie od momentu dowiedzenia się o całej sprawie. Nam jako drużynie nie udało się znaleźć odpowiedzi, przynajmniej nie mnie. Jednak, teraz myśląc to Yammy powinien wiedzieć. W końcu wyrwał notesik tamtego chłopaka i go przeczytał. Tylko, gdzie był teraz? Zaczęłam się rozglądać, aż go znalazłam. Jak się okazało pierwszą mnie postanowił odwiedzić. Było to miłe i jednocześnie sprawiało, iż prawie się uśmiechnęłam. No niestety nie mogłam tego zrobić, no ale przynajmniej bez większych problemów wysłuchałam jego słów, które szczerze mówiąc mnie nieco zaskoczyły. Co prawda, nie były tak zaskakujące jak jego pogruchotane barki, ale również dały o sobie znać.
-Uratowałeś mnie? Czyli.. to ty mnie wtedy wyciągłeś na zewnątrz? Nie mogłam wręcz uwierzyć, że swoje istnienie jemu zawdzięczam. Byłam zszokowana i jednocześnie szczęśliwa z takiego obrotu spraw. W moich oczach pojawiły się krople łez, jednakże nie chciałam by one spłynęły. Sięgnęłam rękami do oczu, ale szybko je opuściłam. Bolały, co z kolei widziały dwie osoby. Rany, kto by pomyślał, że kiedykolwiek ktoś zobacze jak płacze i cierpię przez liczne siniaki czy połamane kości.
- Yammy, dziękuję.. nawet nie wiem jak mogłabym się odwdzięczyć. Poza tym, potrzebuje lepszego szpitala. Wiesz, normalnie bym poprosiła Ryu, ale zabrałbyś mnie? Oczywiście przepraszam.. za brak taktu, w końcu jest was dwójka, ale po prostu oboje skorzystamy ze szpitala. Ryu, wyglądasz tak jak ja bym chciała. Innymi słowy brak siniaków czy innych okopieństw byłby dla mnie błogosławieniem. Tak więc jak wrócę do formy to Cię odwiedzę, ale teraz naprawdę potrzebuje opieki.Popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem, po czym popatrzyłam na Kaguye, jakby prosząc go o jeszcze jedną przysługę.
0 x
Re: Stolica - mini event
Mina nie wyglądała najlepiej. To znaczy no, wyglądała źle, jeśli można tak powiedzieć o kobiecie zachowując tą szczątkową, nalezną kulture osobistą i szacunek do niej. Więc Mina wyglądała... Znośnie biorąc pod uwage wszystkie za i przeciw, wszystkie plusy i minusy sytuacji w której się znaleźli. Wyglądała znośnie, biorąc pod uwage, że przeżyli eksplozje notek, potem drugą dużo większą dywanową eksplozje, a potem jeszcze jakby tego było mało zabawom z eksplozjami - musieli przeżyć pod gruzami w otoczeniu ognia i duszącego dymu. Więc jak na osobe która to przetrwała Mina wyglądała naprawdę nieźle. Wielu ludzi na jej miejscu przypominałoby mięso mielone albo spalone na grillu mięso mielone. Taki zbyt długo przygotowywany burger. A ona miała forme, kształt i nawet była śliczniutka. A jak jej łezki poleciały to w ogóle kupiła Kaiena od góry do dołu.
Słysząc zapytanie Miny nachylił się do niej lekko, by być blisko jej twarzy. Nie wiedział, czy mówienie głośno informacji którą chciał jej przekazac nie skonczy się jeszcze większą draką niż by to było w ogóle potrzebne i by w ogóle pasowało.
-Księzniczkę, córke Kaminari zabił jej patologiczny mąż Mizuno. To całkiem w stylu Uchiha. Ale zrobił boom i rozleciał się na zbyt wiele kawałków by był sens robić pogrzeb. - Zaśmiał się cicho na koniec i na chwile zawiesił wzrok w Minie. Czuł bijący od niej chłód, który był na tyle kojący dla jego rozgrzanego ciała, że miał ochote się w nią wtulić. Odsunął się na kilka centymetrów znowu w tył.
Kiedy zapytała, czy to on ją uratował, zakłopotał się lekko. Nie do końca wiedział co jej powiedzieć. Pochwalić się? Zrobić z siebie bohatera w jej oczach? Może... A może nie powinien? Może powinien pójść drogą pokory i nieśmiałości.
Spojrzał na nią jeszcze raz i odsunął sie minimalnie by mogła zobaczyć przesiaknięte krwią bandaże na nogach.
-Muraia nici nas uratowały, razem z piachem Rinsari. Bariera wytrzymała wybuch, ale nie wytrzymała gruzu i żaru który nas uderzył. Kamienie były ciężkie na tyle, by połamać moje kości, ale ty trafiłaś między nie w dużej części. Jak tylko wstałem, to zacząłem pomagać. - Wzruszył ramionami i skrzywił się lekko, bo mięśnie i ciało jeszcze były osłabione. Mówić więcej? A zresztą, co ma do stracenia. Powie jej szczerze co zrobił.
-Razem z Muraiem rozkruszyliśmy gruz który był na twoim ciele. Wtedy wziąłem cię na rece i parłem przed Siebie do wyjścia, żegnając się z życiem. Ale nie umarłem, wydostałem cię, a w rezultacie mam te śliczne nowe ozdoby na udach. - Wypowiedź zakończona zauważalną ilością ironii i sarkazmu, ale zachowując miły i życzliwy ton do Miny.
Kiedy poprosiła go o jeszcze jedną przysługę, mrugnął do niej uśmiechając się.
-Mów Kaien. Yammarashi to tylko ksywka. Oznacza Jeżozwierz, wiesz, do klanu Kaguya pasuje aż nadto. I jasne, że zabiore cię do szpitala, mała. Chcesz być niesiona na rękach czy wsiądziesz na bardzo wysokiego barana? - Odrobina pobłażliwości nigdy nie zaszkodzi i nie zaboli, zwłaszcza, że w wielkiej proporcji mieszała się z troską. Po prostu nie chciał nadwyrężać jej ciała i zmuszać jej do wędrówki.
Słysząc zapytanie Miny nachylił się do niej lekko, by być blisko jej twarzy. Nie wiedział, czy mówienie głośno informacji którą chciał jej przekazac nie skonczy się jeszcze większą draką niż by to było w ogóle potrzebne i by w ogóle pasowało.
-Księzniczkę, córke Kaminari zabił jej patologiczny mąż Mizuno. To całkiem w stylu Uchiha. Ale zrobił boom i rozleciał się na zbyt wiele kawałków by był sens robić pogrzeb. - Zaśmiał się cicho na koniec i na chwile zawiesił wzrok w Minie. Czuł bijący od niej chłód, który był na tyle kojący dla jego rozgrzanego ciała, że miał ochote się w nią wtulić. Odsunął się na kilka centymetrów znowu w tył.
Kiedy zapytała, czy to on ją uratował, zakłopotał się lekko. Nie do końca wiedział co jej powiedzieć. Pochwalić się? Zrobić z siebie bohatera w jej oczach? Może... A może nie powinien? Może powinien pójść drogą pokory i nieśmiałości.
Spojrzał na nią jeszcze raz i odsunął sie minimalnie by mogła zobaczyć przesiaknięte krwią bandaże na nogach.
-Muraia nici nas uratowały, razem z piachem Rinsari. Bariera wytrzymała wybuch, ale nie wytrzymała gruzu i żaru który nas uderzył. Kamienie były ciężkie na tyle, by połamać moje kości, ale ty trafiłaś między nie w dużej części. Jak tylko wstałem, to zacząłem pomagać. - Wzruszył ramionami i skrzywił się lekko, bo mięśnie i ciało jeszcze były osłabione. Mówić więcej? A zresztą, co ma do stracenia. Powie jej szczerze co zrobił.
-Razem z Muraiem rozkruszyliśmy gruz który był na twoim ciele. Wtedy wziąłem cię na rece i parłem przed Siebie do wyjścia, żegnając się z życiem. Ale nie umarłem, wydostałem cię, a w rezultacie mam te śliczne nowe ozdoby na udach. - Wypowiedź zakończona zauważalną ilością ironii i sarkazmu, ale zachowując miły i życzliwy ton do Miny.
Kiedy poprosiła go o jeszcze jedną przysługę, mrugnął do niej uśmiechając się.
-Mów Kaien. Yammarashi to tylko ksywka. Oznacza Jeżozwierz, wiesz, do klanu Kaguya pasuje aż nadto. I jasne, że zabiore cię do szpitala, mała. Chcesz być niesiona na rękach czy wsiądziesz na bardzo wysokiego barana? - Odrobina pobłażliwości nigdy nie zaszkodzi i nie zaboli, zwłaszcza, że w wielkiej proporcji mieszała się z troską. Po prostu nie chciał nadwyrężać jej ciała i zmuszać jej do wędrówki.
0 x
Re: Stolica - mini event
Patrzyłam na swojego bohatera, w ciszy i w milczeniu. Wyglądał dobrze, no przynajmniej lepiej, niż ja. W dodatku jego unikatowe zdolności pozwalały mu o wiele lepiej znosić naruszenie kości. Ja tymczasem się borykałam z bólem, który mogą naprawić tylko medycy. Ech, że też musiałam trafić na kekkei-genkai, które nie potrafi leczyć. Wiem, że kiedyś to docenie, ale teraz potrzebowałam czegoś, co choć trochę uśmierzy mój ból. Taką rzeczą mógł być okład, ale one na mnie zbytnio nie działały. Zaczęłam się rozglądać, aż dotarło do mnie, że już nic tutaj nie znajdę. W dodatku, gdy tylko odwróciłam swoją główkę to spostrzegłam Yammiego znacznie bliżej, niż się spodziewałam. Jego buzie od mojej dzieliły zaledwie centymetry, które wprawiły mnie w lekkie zakłopotanie. Nie drżałam, ale czując jego ciepło lekko zesztywniałam. Lubiłam temperaturę ludzi. Była na tyle wysoka, by mnie lekko parzyć. W dodatku tak przyjemnie było czuć czyiś dotyk, oczywiście o ile on nie sprawia bólu, który do niedawna doświadczyłam kilogramami.
Wracając jednak do Yammiego, to przybliżył się do mnie tylko w jednym celu. Chciał mi zdradzić sekret, który mógłby poruszyć resztę ludzi. W sumie, to słowa, które usłyszałam świadczyły tylko i wyłącznie o jednym. Miałam rację. Na samym początku, nie znając jeszcze odpowiedzi założyłam taki scenariusz. Co gorsza, nie miałam pojęcia, że naprawdę może się to stać. Żeby zostać zabitym przez osobę, którą się kocha? Było to absurdalne i wprawiało mnie w o wiele większą ostrożność, co do wybierania w przyszłości ukochanego, o którym teraz nie myślałam.
- Spodziewałam się tego, aczkolwiek co masz na myśli przez mówienie ,,to w stylu Uchiha"? Przybliżyłam nieco swoje wargi bliżej jego ucha. Może i zmniejszałam dystans między nami, ale przyzwyczaiłam się do jego obecności. Poza tym byłam zmuszona, by szeptać, więc chciałam zrobić to jak najlepiej. Na szczęście, gdy tylko temat się skończył ja nieco cofnęłam głowę, a on zrobił z reszta to samo. Wciąż był blisko mnie, bo cofnął się o jedyne parę centymetrów, ale nawet ja nie chciałam, by się odsuwał. Czułam się przy nim bezpiecznie, szczególnie gdy opowiedział mi całą historię o moim uratowaniu. Byłam wdzięczna każdemu kto pomógł - Rin, Muraiowi i przede wszystkim Yammiemu, który mnie stamtąd wydostał.
-Cieszę się, że dzięki wam żyje.. - tu się lekko zawiesiłam, gdyż usłyszałam jak naprawdę ma na imię blondwłosy chłopak. Kaien.. nie najgorsze imię, ale zaraz czy ja się przedstawiłam? Zaczęłam grzebać w pamięci i sobie przypomniałam. Pomyśleć, że zapomniałam własne imię i podałam mu podobne. Cóż, musiałam to naprostować, gdyż wolałam, by się zwracał do mnie, tak jakby chcieli tego moi rodzice.
-Kaien.. dobrze będę tak do Ciebie mówić. Ty zaś możesz się zwracać do mnie po imieniu. Brzmi ono Mei, gdyż tamto zostało wymyślone. Niestety w pośpiechu zapomniałam prawdziwe, może nawet pokręciło mi się w głowie, więc przepraszam za tamto wprowadzenie w błąd.prawdziwe Popatrzyłam na niego, nieco skruszona. W końcu popełniłam oficjalny błąd, który warto było naprawić. Poza tym, przede mną stała jeszcze jedna ważna decyzja. Musiałam wybrać jak chciałabym, by Kaguya mnie niósł. Hmm, patrzenie z góry nie było złe, jednakże niesienie na rączkach też było niczego sobie..
- Ciężka decyzja, aczkolwiek prosiłabym na ręce. Nie czuję się na siłach, by iść na barana. W końcu podjęłam decyzję, która moim zdaniem wydała się najlepsza..
Wracając jednak do Yammiego, to przybliżył się do mnie tylko w jednym celu. Chciał mi zdradzić sekret, który mógłby poruszyć resztę ludzi. W sumie, to słowa, które usłyszałam świadczyły tylko i wyłącznie o jednym. Miałam rację. Na samym początku, nie znając jeszcze odpowiedzi założyłam taki scenariusz. Co gorsza, nie miałam pojęcia, że naprawdę może się to stać. Żeby zostać zabitym przez osobę, którą się kocha? Było to absurdalne i wprawiało mnie w o wiele większą ostrożność, co do wybierania w przyszłości ukochanego, o którym teraz nie myślałam.
- Spodziewałam się tego, aczkolwiek co masz na myśli przez mówienie ,,to w stylu Uchiha"? Przybliżyłam nieco swoje wargi bliżej jego ucha. Może i zmniejszałam dystans między nami, ale przyzwyczaiłam się do jego obecności. Poza tym byłam zmuszona, by szeptać, więc chciałam zrobić to jak najlepiej. Na szczęście, gdy tylko temat się skończył ja nieco cofnęłam głowę, a on zrobił z reszta to samo. Wciąż był blisko mnie, bo cofnął się o jedyne parę centymetrów, ale nawet ja nie chciałam, by się odsuwał. Czułam się przy nim bezpiecznie, szczególnie gdy opowiedział mi całą historię o moim uratowaniu. Byłam wdzięczna każdemu kto pomógł - Rin, Muraiowi i przede wszystkim Yammiemu, który mnie stamtąd wydostał.
-Cieszę się, że dzięki wam żyje.. - tu się lekko zawiesiłam, gdyż usłyszałam jak naprawdę ma na imię blondwłosy chłopak. Kaien.. nie najgorsze imię, ale zaraz czy ja się przedstawiłam? Zaczęłam grzebać w pamięci i sobie przypomniałam. Pomyśleć, że zapomniałam własne imię i podałam mu podobne. Cóż, musiałam to naprostować, gdyż wolałam, by się zwracał do mnie, tak jakby chcieli tego moi rodzice.
-Kaien.. dobrze będę tak do Ciebie mówić. Ty zaś możesz się zwracać do mnie po imieniu. Brzmi ono Mei, gdyż tamto zostało wymyślone. Niestety w pośpiechu zapomniałam prawdziwe, może nawet pokręciło mi się w głowie, więc przepraszam za tamto wprowadzenie w błąd.prawdziwe Popatrzyłam na niego, nieco skruszona. W końcu popełniłam oficjalny błąd, który warto było naprawić. Poza tym, przede mną stała jeszcze jedna ważna decyzja. Musiałam wybrać jak chciałabym, by Kaguya mnie niósł. Hmm, patrzenie z góry nie było złe, jednakże niesienie na rączkach też było niczego sobie..
- Ciężka decyzja, aczkolwiek prosiłabym na ręce. Nie czuję się na siłach, by iść na barana. W końcu podjęłam decyzję, która moim zdaniem wydała się najlepsza..
0 x
Re: Stolica - mini event
A on patrzył się na swa uratowaną z opresji dame. W sumie, musiało to wyglądać komicznie - fakt, dość sympatycznie - także niezaprzeczalny fakt, słabo na końcówce? Fakt, niestety, fakt. To było dość piękne, kiedy wyszedł z chmury ognia i dymu, z obłędem i prawie śmiercią w oczach, kiedy pchał go do przodu... W sumie chyba tylko mózg. Chyba tylko jego burza myśli napędzała umierające w zastraszającym tempie ciało. A potem się cała ta epickość chwili ulotniła, gdy wyrżnął jak długi upuszczając dziewczyne, gdy skończyły mu się baterie i się po prostu wyłączył. Ale no, mikrobrawa za upartość i wytrwalośc w podążaniu do celu się należą. Chciał uratować obie, pomóc drużynie? Zrobił to, nikt nie umarł. Już pieprzyć te rany, wyliżą się. Ale żyją. Ich płomień nie zagasł, ich płomień ma szanse wypalić wszelkie rany i skazy. Najbardziej zastanawiał go Kyoushi, który mimo ran jakie poniósł wytuptusiał stąd pierwszy. Nie zastanawiał się dwa razy, wstał i poszedł, nie odpoczywając, nie czerpiąc z kolejnych minut odpoczynku energii na podróż. W sumie skończył słabo, ale twardziel niezły. Kaien poczuł znikąd, że kiedyś chce go jeszcze spotkać. W sumie Muraia i wszystkich tak samo... Może jak się wykuruje to pójdzie do Ryuzaku i przybije notke na tablice? Że tydzień wprzód będzie organizował popijawe tu i tam by uczcić ucieczke z objęć kostuchy. Ale oni mogą być z Shigashi.. Shibashi? Shigashi? Dziwne miasto, zimne, brzydka pogoda. Ciężko się tam spalo w ich lesie. Ale no, tam też się przejdzie i też taka notke da. Duża szansa, ze wtedy trafią na nią, przeczytają i może się skuszą. Może w ten sposób ta cieniutka więź którą zawiazali nie zgaśnie. To byłoby bardzo sympatyczne, nie da sie ukryć. W sumie nie bił Sake od czasu akcji w Tsubame. Ale to też była opcja, miał załatwić misje, dostać zapłate i wszystko? Zrobił to. A że przy okazji sprzedał swoje kości, a ze nabrużdził wielu ludziom na raz, a że nagle wypieprzyło w powietrze połowe zajadu... Ej, no to się wlicza w ryzyko zawodowe, nie? Boom boom i po bólu.
W sumie jak teraz, he he he. Słaby żart, marna sytuacja czyli wszystko w normie po tej stronie prowincji Antai. Kamisamo spraw, by noga Kaiena nie była zmuszona tu nigdy więcej postać bo to nie jest życzliwe miejsce ani mu, ani żadnym żywym istotom. Ale wracając do Mei bo okazuje się, że tak się właśnie nazywa. Śmieszne jakie to życie jest zmienne. On mówi jej swoją ksywe, ona coś zmyśla... Tak, idealnie. Swoją drogą jeszcze wcześniej mu Rinsari szepnęła, że może ją spotkać u niej w domu i tak dalej... Fajnie, pewnie skorzysta. Ma z nią troche spraw do załatwienia bez dwóch zdań. Trza wyjaśnić wszelkie nieścisłości które przerwała podróż do strażnicy i które nierozwiązane zostaly bo po wizycie w tej strażnicy było już tylko coraz mniej ciekawie, niestety. Albo ich poniżano, albo odmawiano wstępu.... Nie poszło najlepiej, z rinsari trza będzie pogadać jak będzie czas, miejsce i okazja w takim ładnym synchro by było miło to w ogóle. Albo znów się pozabijają prawie.
Ale teraz trza dojśc do siebie. Na jej pytanie postanowił odpowiedzieć krótko.
-Spotkałem kilku. I kaguya i Uchiha w większości to nie są sympatyczni ludzie. Zabijaki takie. Wojny i konflikty. Ja się w to na szczęście i niestety na raz nie wliczam. Nic prócz krwi nie łączy mnie z moim klanem. - No cóż, odpowiedział zupełnie zgodnie z prawdą, jaka ta prawda by przykra nie była, Kaien był sam na świecie dla Siebie przez wiele, wiele lat.
Spojrzał na białowłosego ktory mógł czuć się niepotrzebny i uśmiechnął się tylko.
-Ciesze sie ze żyjemy. Że żyjesz. - Dodał od razu po pierwszym członie wypowiedzi i nadal było to całkowicie prawdomówne. Załamałby się, jakby ją tam stracił w płomieniach, mimo że była tylko nowopoznaną koleżanką dla niego. A po reszcie wypowiedzi i obraniu decyzji jakby chciała być niesiona nachylił się do niej całkowicie w żartach, ot tak, by zagrać na nosie i jej i innym i powiedział dość głośno.
-Dobrze, wezmę cię na rączki i zaniose, ale w nagrodę chcę całuska od mojej księzniczki uratowanej z opresji. - Oczywiście to żarty są, prowokacja mała, ale nie zdziwi się, jak dostanie w twarz/w łeb. Przyjmie to dumnie.
W sumie jak teraz, he he he. Słaby żart, marna sytuacja czyli wszystko w normie po tej stronie prowincji Antai. Kamisamo spraw, by noga Kaiena nie była zmuszona tu nigdy więcej postać bo to nie jest życzliwe miejsce ani mu, ani żadnym żywym istotom. Ale wracając do Mei bo okazuje się, że tak się właśnie nazywa. Śmieszne jakie to życie jest zmienne. On mówi jej swoją ksywe, ona coś zmyśla... Tak, idealnie. Swoją drogą jeszcze wcześniej mu Rinsari szepnęła, że może ją spotkać u niej w domu i tak dalej... Fajnie, pewnie skorzysta. Ma z nią troche spraw do załatwienia bez dwóch zdań. Trza wyjaśnić wszelkie nieścisłości które przerwała podróż do strażnicy i które nierozwiązane zostaly bo po wizycie w tej strażnicy było już tylko coraz mniej ciekawie, niestety. Albo ich poniżano, albo odmawiano wstępu.... Nie poszło najlepiej, z rinsari trza będzie pogadać jak będzie czas, miejsce i okazja w takim ładnym synchro by było miło to w ogóle. Albo znów się pozabijają prawie.
Ale teraz trza dojśc do siebie. Na jej pytanie postanowił odpowiedzieć krótko.
-Spotkałem kilku. I kaguya i Uchiha w większości to nie są sympatyczni ludzie. Zabijaki takie. Wojny i konflikty. Ja się w to na szczęście i niestety na raz nie wliczam. Nic prócz krwi nie łączy mnie z moim klanem. - No cóż, odpowiedział zupełnie zgodnie z prawdą, jaka ta prawda by przykra nie była, Kaien był sam na świecie dla Siebie przez wiele, wiele lat.
Spojrzał na białowłosego ktory mógł czuć się niepotrzebny i uśmiechnął się tylko.
-Ciesze sie ze żyjemy. Że żyjesz. - Dodał od razu po pierwszym członie wypowiedzi i nadal było to całkowicie prawdomówne. Załamałby się, jakby ją tam stracił w płomieniach, mimo że była tylko nowopoznaną koleżanką dla niego. A po reszcie wypowiedzi i obraniu decyzji jakby chciała być niesiona nachylił się do niej całkowicie w żartach, ot tak, by zagrać na nosie i jej i innym i powiedział dość głośno.
-Dobrze, wezmę cię na rączki i zaniose, ale w nagrodę chcę całuska od mojej księzniczki uratowanej z opresji. - Oczywiście to żarty są, prowokacja mała, ale nie zdziwi się, jak dostanie w twarz/w łeb. Przyjmie to dumnie.
0 x
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
Re: Stolica - mini event
Najwyraźniej tylko on zebrał się na ten poziom kultury, by w ogóle przywitać się z towarzyszami niedoli. Z drugiej jednak strony na nic nie liczył, choć pokrzepiające byłoby złapanie z kimkolwiek kontaktu. Jego krótki monolog spotkał się z obojętnością ze strony pozostałych. A może po prostu został nieusłyszany? Tak czy inaczej, otrzymał odpowiedź tylko jednego osobnika, jakiegoś wielkiego kolosa. Młodzieniec został jednak niezrozumiany, jego słowa wzięto zbyt dosłownie. Nie chodziło mu przecież o fakt ściągnięcia w jedno miejsce przez medyków, lecz wydarzenia poprzedzające, które się do tego przyczyniły. Westchnął jednak cicho, darując sobie wyjaśnienia. Nie chciało mu się i nie miał siły.
Rini, Rinsari, siostrzyczka. Był niezmiernie rad, że wreszcie się z nią zobaczył po takim czasie. Ile to już minęło? Chyba nawet parę lat, ale kto by to wszystko liczył. Część brązowowłosego pragnęła, by teraz z całej siły wyściskać kuzynkę, pożartować i nadrobić czas, ale musiał odłożyć to na później. Dziewczyna była chyba w gorszym stanie od niego, więc w pierwszej kolejności należało się nią zająć i dopilnować, by ta wróciła do pełni zdrowia. No przecież w takiej sytuacji jej nie porzuci, tylko zaopiekuje się, tak jak na braciszka przystało! Co prawda nie byli rodzeństwem, ale i tak nazywał ją i traktował jak siostrzyczkę, z którą o wiele lepiej się dogadywał niż z rodzonym, starszym bratem, którego nie cierpiał.
- No proste, przecież wiesz, że żadna dobra imprezka mi nie ucieknie - odparł, uśmiechając się, co w jego przypadku wychodziło znacznie lżej. Nie był typem osoby, która roztaczała wokół siebie aurę powagi lub smutku. Nawet w beznadziejnej sytuacji potrafił złożyć usta w figlarnym uśmiechu lub rzucić tekstem o cynicznym zabarwieniu. Może było w tym więcej gry i aktorstwa, ale Ichi to już cały nici, który nigdy się nie odsłaniał. Wszelkie głębokie czy melancholijne kwestie zawsze przykrywał grubą warstwą powierzchowności.
- Och, przesadzasz, masz nienaganną figurę - odparł, po czym machnął dłonią. Rinsari raczej powinna znać jego skłonności do komplementów, więc jego zachowanie nie było żadną nowością. Na pytanie o zdrowie wzruszył ramionami, bo znajdował się we względnie dobrym w stanie, przynajmniej na tle reszty nieszczęśników. - Wiesz, że zawsze spadam na cztery łapy - opowiedział, przypominając sobie w myślach niejedną sytuację, która mogła się skończyć tragicznie. Był szczęściarzem? Można tak powiedzieć. Przecież spotkał Rini.
Uważnie przyjrzał się czerwonowłosej, kiedy ta wstawała. Kuśtykała, ale chodziła, więc nie było tak źle. Skinął głową na jej następne słowa i zainteresowaniem obserwował, do kogo poszła porozmawiać. Stanęła tuż przy blondwłosym wielkoludzie, przy którym była jeszcze jakaś inna dwójka. Rini znała tego osobnika? Tak, z pewnością, w końcu coś mu powiedziała. Jeszcze się znajdzie okazja, by o to zapytać. Póki co, najważniejszą rzeczą było opuścić to pieprzone miejsce w cholerę. Poczekał więc na reprezentantkę rodu Sabaku, by omówić z nią dalsze plany.
- Zabieram cię do szpitala, bez dyskusji. A przy okazji nadrobimy ten szmat czasu. Huh, będzie trzeba się dostać do najbliższej prowincji. Mamy jeszcze dobę. Wolisz jeszcze chwilę odetchnąć przed wyruszeniem w drogę, czy jak najprędzej opuścić to pieprzone miejsce? - W tej kwestii brązowowłosy mógł się całkowicie dostosować. A niektórzy twierdzili, że nie jest w stanie w żaden sposób wykazać się altruizmem. Nie mógł przecież zmarnować takiej szansy od losu, bo jak inaczej można nazwać takie spotkanie na tle zaistniałej afery?
Rini, Rinsari, siostrzyczka. Był niezmiernie rad, że wreszcie się z nią zobaczył po takim czasie. Ile to już minęło? Chyba nawet parę lat, ale kto by to wszystko liczył. Część brązowowłosego pragnęła, by teraz z całej siły wyściskać kuzynkę, pożartować i nadrobić czas, ale musiał odłożyć to na później. Dziewczyna była chyba w gorszym stanie od niego, więc w pierwszej kolejności należało się nią zająć i dopilnować, by ta wróciła do pełni zdrowia. No przecież w takiej sytuacji jej nie porzuci, tylko zaopiekuje się, tak jak na braciszka przystało! Co prawda nie byli rodzeństwem, ale i tak nazywał ją i traktował jak siostrzyczkę, z którą o wiele lepiej się dogadywał niż z rodzonym, starszym bratem, którego nie cierpiał.
- No proste, przecież wiesz, że żadna dobra imprezka mi nie ucieknie - odparł, uśmiechając się, co w jego przypadku wychodziło znacznie lżej. Nie był typem osoby, która roztaczała wokół siebie aurę powagi lub smutku. Nawet w beznadziejnej sytuacji potrafił złożyć usta w figlarnym uśmiechu lub rzucić tekstem o cynicznym zabarwieniu. Może było w tym więcej gry i aktorstwa, ale Ichi to już cały nici, który nigdy się nie odsłaniał. Wszelkie głębokie czy melancholijne kwestie zawsze przykrywał grubą warstwą powierzchowności.
- Och, przesadzasz, masz nienaganną figurę - odparł, po czym machnął dłonią. Rinsari raczej powinna znać jego skłonności do komplementów, więc jego zachowanie nie było żadną nowością. Na pytanie o zdrowie wzruszył ramionami, bo znajdował się we względnie dobrym w stanie, przynajmniej na tle reszty nieszczęśników. - Wiesz, że zawsze spadam na cztery łapy - opowiedział, przypominając sobie w myślach niejedną sytuację, która mogła się skończyć tragicznie. Był szczęściarzem? Można tak powiedzieć. Przecież spotkał Rini.
Uważnie przyjrzał się czerwonowłosej, kiedy ta wstawała. Kuśtykała, ale chodziła, więc nie było tak źle. Skinął głową na jej następne słowa i zainteresowaniem obserwował, do kogo poszła porozmawiać. Stanęła tuż przy blondwłosym wielkoludzie, przy którym była jeszcze jakaś inna dwójka. Rini znała tego osobnika? Tak, z pewnością, w końcu coś mu powiedziała. Jeszcze się znajdzie okazja, by o to zapytać. Póki co, najważniejszą rzeczą było opuścić to pieprzone miejsce w cholerę. Poczekał więc na reprezentantkę rodu Sabaku, by omówić z nią dalsze plany.
- Zabieram cię do szpitala, bez dyskusji. A przy okazji nadrobimy ten szmat czasu. Huh, będzie trzeba się dostać do najbliższej prowincji. Mamy jeszcze dobę. Wolisz jeszcze chwilę odetchnąć przed wyruszeniem w drogę, czy jak najprędzej opuścić to pieprzone miejsce? - W tej kwestii brązowowłosy mógł się całkowicie dostosować. A niektórzy twierdzili, że nie jest w stanie w żaden sposób wykazać się altruizmem. Nie mógł przecież zmarnować takiej szansy od losu, bo jak inaczej można nazwać takie spotkanie na tle zaistniałej afery?
0 x
Re: Stolica - mini event
Reszta osób była po prostu zbyt zajęta sobą i zastanawianiem się co złamali/obili lub stracili w czasie tego zamieszania. Albo szacowali straty mentalne, których doznali albo uszczerbki na psychice. Nie wiadomo przecież co oprócz widocznych ran mogło się stać, prawda? Można się założyć, że połowa z osób tu obecnych nabawiała się traumy przez ten wybuch i pogrzebanie pod gruzami. Rini na pewno będzie jeszcze o tym sporo myśleć zanim się z tym upora.
Ichirou.. Niby tylko kuzynostwo, ale ucieszyła się z zobaczenia go bardziej niż w własnego rodzeństwa. Oni zaraz zaczęliby rozwodzić się nad tym, jak mogła tak bardzo ryzykować, narażać swoje życie, jakby raz już jej było było.. Zaczęliby "roztaczać opiekę" w której dziewczyna dusiłaby się jak w dymie i doszłoby do kolejnych sprzeczek. A Ichi, owszem, opiekował się nią, ale na pewno nie przyszłoby mu do głowy pouczać ją o bezpieczeństwie i ostrożności. Miło było widzieć, że radzi sobie dobrze tyle czasu po opuszczeniu Samotnych Wysp. Ba, wyglądał nawet lepiej, wyłączając fakt, że opalenizna nieco przybladła bez palącego słońca pustyni.
I przyjemnie było patrzeć na to, jak nie zmienił swojego charakteru. Nadal pozostał sobą, beztroskim, zabawowym i uroczym sobą, ze skłonnością do zgrywania się. I komplementowania szczególnie płci pięknej. Zapewne zdążył już wiele damskich serc złamać..
- Nic się nie zmieniłeś. Myślałam że parę lat z dala od rodziny sprawi że będziesz poważniejszy trochę - stwierdziła, co było w stosunku do niego komplementem. Zawahała się, a potem poklepała do po ramieniu.
- Mam nadzieje, że to się nie zmieni - powiedziała całkiem poważnie. Może się tego od niego z czasem nauczy? Chociaż raczej to już wrodzona cecha, szczęście mu sprzyja, a on je wspiera swoim zachowaniem. No bo kto chciałby go atakować? Chyba tylko jakiś zazdrośnik o dziewczynę do której uśmiechnie się Ichi.
Po krótkiej wycieczce wysłuchała braciszka. Nie musiała się długo namyślać nad odpowiedzią.
- Chodźmy stąd już. Mam dość tego miasta na najbliższe lata - potrząsnęła głową, zbierając się. Przy swoim łóżku znalazła gurdę, która jakimś cudem przetrwała wybuch. Założyła ją na plecy, boleśnie odczuwając pustkę w środku. Straciła prawie cały piach w budynku, zamienił się w szkło.. To przypomniało jej o czymś. Rozejrzała się jeszcze raz, szukając wzrokiem pozszywanego mężczyzny. To, że wszyscy znaleźli się tutaj, a nie na cmentarzu, było w dużej mierze jego zasługą. Podniosła rękę w geście pożegnania i kiwnęła do niego głową, mając nadzieje, że zauważy to. Żałowała, że nie ma jak inaczej wyrazić wdzięczności.. Ale na pewno jeszcze będzie okazja. Jeśli ją znów spotka, będzie mógł liczyć na jej pomoc.
- Idziemy? - zapytała towarzysza. Nie bardzo się jej uśmiechał tak długi marsz, ale dziewczyna nie widziała innego sposobu. Musieli stąd znikać.
Ichirou.. Niby tylko kuzynostwo, ale ucieszyła się z zobaczenia go bardziej niż w własnego rodzeństwa. Oni zaraz zaczęliby rozwodzić się nad tym, jak mogła tak bardzo ryzykować, narażać swoje życie, jakby raz już jej było było.. Zaczęliby "roztaczać opiekę" w której dziewczyna dusiłaby się jak w dymie i doszłoby do kolejnych sprzeczek. A Ichi, owszem, opiekował się nią, ale na pewno nie przyszłoby mu do głowy pouczać ją o bezpieczeństwie i ostrożności. Miło było widzieć, że radzi sobie dobrze tyle czasu po opuszczeniu Samotnych Wysp. Ba, wyglądał nawet lepiej, wyłączając fakt, że opalenizna nieco przybladła bez palącego słońca pustyni.
I przyjemnie było patrzeć na to, jak nie zmienił swojego charakteru. Nadal pozostał sobą, beztroskim, zabawowym i uroczym sobą, ze skłonnością do zgrywania się. I komplementowania szczególnie płci pięknej. Zapewne zdążył już wiele damskich serc złamać..
- Nic się nie zmieniłeś. Myślałam że parę lat z dala od rodziny sprawi że będziesz poważniejszy trochę - stwierdziła, co było w stosunku do niego komplementem. Zawahała się, a potem poklepała do po ramieniu.
- Mam nadzieje, że to się nie zmieni - powiedziała całkiem poważnie. Może się tego od niego z czasem nauczy? Chociaż raczej to już wrodzona cecha, szczęście mu sprzyja, a on je wspiera swoim zachowaniem. No bo kto chciałby go atakować? Chyba tylko jakiś zazdrośnik o dziewczynę do której uśmiechnie się Ichi.
Po krótkiej wycieczce wysłuchała braciszka. Nie musiała się długo namyślać nad odpowiedzią.
- Chodźmy stąd już. Mam dość tego miasta na najbliższe lata - potrząsnęła głową, zbierając się. Przy swoim łóżku znalazła gurdę, która jakimś cudem przetrwała wybuch. Założyła ją na plecy, boleśnie odczuwając pustkę w środku. Straciła prawie cały piach w budynku, zamienił się w szkło.. To przypomniało jej o czymś. Rozejrzała się jeszcze raz, szukając wzrokiem pozszywanego mężczyzny. To, że wszyscy znaleźli się tutaj, a nie na cmentarzu, było w dużej mierze jego zasługą. Podniosła rękę w geście pożegnania i kiwnęła do niego głową, mając nadzieje, że zauważy to. Żałowała, że nie ma jak inaczej wyrazić wdzięczności.. Ale na pewno jeszcze będzie okazja. Jeśli ją znów spotka, będzie mógł liczyć na jej pomoc.
- Idziemy? - zapytała towarzysza. Nie bardzo się jej uśmiechał tak długi marsz, ale dziewczyna nie widziała innego sposobu. Musieli stąd znikać.
0 x
- Ichirou
- Posty: 4026
- Rejestracja: 18 kwie 2015, o 18:25
- Wiek postaci: 35
- Ranga: Seinin
- Krótki wygląd: Chodzące piękno.
- Widoczny ekwipunek: Hiramekarei, gurda, fūma shuriken, torba, dwie kabury
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=320
- Lokalizacja: Atsui
Re: Stolica - mini event
Szczęście w nieszczęściu, tak najkrócej można było opisać nietypowe spotkanie. Nie spodziewał się, że po opuszczeniu rodzinnych stron spotka kogoś krewnego. Ha, jeszcze nie byle kogo, bo przecież mowa o Rinsari, której widok faktycznie sprawiał radość. Raczej była podobna do tego, w jaki sposób ją pamiętał. Wciąż miała ten swój specyficzny urok, tyle że dojrzalszym i bardziej kobiecym wydaniu. Co jak co, ale geny to akurat mieli dobre.
- Chyba prędzej bym spoważniał, gdybym miał zostać wśród tych sztywniaków. A tak, zupełna beztroska... No, prawie. Drobny sentyment do pustyń pozostał, ale reszta świata jest nie mniej ciekawa - oznajmił, lekko rozbawiony. On, poważny? Wolałby już raczej zginąć w tej piwnicy, niż chodzić z kołkiem w czterech literach. Pewne rzeczy się nie zmieniały.
- Ja dokładnie tak samo, siostrzyczko - odparł na sugestię o natychmiastowym opuszczeniu tej całej farsy o nazwie Antai. Podobnie jak czerwonowłosa, ruszył po swoją gurdę, która jakimś cudem się uchowała. Powinna się przydać, bowiem młodzieniec miał pomysł na wykorzystanie pozostałego w niej surowca.
- Jasne, że idziemy. O niczym innym nie myślę -stwierdził, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Nim jednak opuścił namiot, zdecydował się zwrócić raz jeszcze do całego grona nieszczęśników, towarzyszów niedoli.
- Życzę zdrowia. Być może kiedyś przyjdzie nam się jeszcze spotkać, oby w korzystniejszych okolicznościach. - Kultura przecież wymagała się pożegnać, prawda? Będąc jednak absolutnie szczerym, stan pozostałego grona nie miał dla niego większego znaczenia. Wypowiedziana fraza była jedynie sztuczną ogładą, odgrywaniem kreowanego przez siebie wizerunku. Zazwyczaj spoglądał niewiele dalej niż czubek swojego nosa. Teraz była jeszcze Rini, ale poza nią już nic więcej. Nie życzył reszcie źle, ale po prostu byli mu oni obojętni. Opuścił więc namiot razem z kuzynką, a potem ruszyli razem przed siebie. Byle jak najdalej stąd.
[zt razem z Rini]
- Chyba prędzej bym spoważniał, gdybym miał zostać wśród tych sztywniaków. A tak, zupełna beztroska... No, prawie. Drobny sentyment do pustyń pozostał, ale reszta świata jest nie mniej ciekawa - oznajmił, lekko rozbawiony. On, poważny? Wolałby już raczej zginąć w tej piwnicy, niż chodzić z kołkiem w czterech literach. Pewne rzeczy się nie zmieniały.
- Ja dokładnie tak samo, siostrzyczko - odparł na sugestię o natychmiastowym opuszczeniu tej całej farsy o nazwie Antai. Podobnie jak czerwonowłosa, ruszył po swoją gurdę, która jakimś cudem się uchowała. Powinna się przydać, bowiem młodzieniec miał pomysł na wykorzystanie pozostałego w niej surowca.
- Jasne, że idziemy. O niczym innym nie myślę -stwierdził, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Nim jednak opuścił namiot, zdecydował się zwrócić raz jeszcze do całego grona nieszczęśników, towarzyszów niedoli.
- Życzę zdrowia. Być może kiedyś przyjdzie nam się jeszcze spotkać, oby w korzystniejszych okolicznościach. - Kultura przecież wymagała się pożegnać, prawda? Będąc jednak absolutnie szczerym, stan pozostałego grona nie miał dla niego większego znaczenia. Wypowiedziana fraza była jedynie sztuczną ogładą, odgrywaniem kreowanego przez siebie wizerunku. Zazwyczaj spoglądał niewiele dalej niż czubek swojego nosa. Teraz była jeszcze Rini, ale poza nią już nic więcej. Nie życzył reszcie źle, ale po prostu byli mu oni obojętni. Opuścił więc namiot razem z kuzynką, a potem ruszyli razem przed siebie. Byle jak najdalej stąd.
[zt razem z Rini]
0 x
Re: Stolica - mini event
Ryu wbrew pozorom był zadowolony z faktu, że Kaien wtrącił się do rozmowy. Dzięki niemu, a w zasadzie jego wyjaśnieniom – wszystko stało się jasne i klarowne, jeśli chodziło o to, co miało miejsce w Antai. Tyle nowych informacji było niezwykle cenne dla Senju, który lepiej nie mógł zakończyć wyprawy do tego regionu... Uchiha… Kaguya… Muraia nici… piachem Rinsari… Do tego ten gliniany smok, o którym wspominał starszy mężczyzna – cenna dawka informacji – nie ma co. – czy było mu głupio, słysząc co do siebie mówi para? W żadnym wypadku, ponieważ nikt nie kazał mu się oddalić, a po drugie – olbrzym podszedł, traktując Senju jak powietrze, i taki układ chłopakowi pasował, ponieważ nie miał on zamiaru ani zawierać nowych znajomości, ani tracić czasu na konwersacje czy niepotrzebne konwenanse jak przedstawianie się. Nie miał nic do Kaguya – po prostu był to człowiek kompletnie mu obojętny. A to, że Kaiena, – ponieważ tak miał na imię olbrzym –ciągnęło do Mei, i najprawdopodobniej vice versa Białowłosemu kompletnie nie przeszkadzało, gdyż jedyne, co łączyło go z dziewczyną, to znajomość – zresztą słaba, i pewien pozytywny ładunek emocjonalny. Nic więcej – nawet pasował mu układ, że Mei nie zostanie sama, i olbrzym się nią zajmie, ponieważ nie miał zamiaru spędzać ani minuty dłużej, w Antai, a tak to razem się wykurują, podczas gdy Senju wróci spokojnie do Ryuzaku.
Nie chcąc więc przeszkadzać parze, podniósł się i odrzekł z zadowoleniem, co by dziewczyna nie musiała czuć się głupio… Nie żartuj, i za nic nie przepraszaj Mei. Widzę, że będziesz miała towarzystwo, więc z czystym sumieniem mogę wrócić do Ryuzaku No Taki. Jak będziesz chciała wstąpić na herbatę, to wiesz gdzie mieszkam, także zapraszam, i zdrowia życzę. Trzymaj się. – krótko i na temat – nie był człowiekiem wylewnym i ckliwym. Odrzekł jeszcze z życzliwości do chłopaka o brązowych włosach, który z całego tego towarzystwa wyglądał na najbardziej ogarniętego i inteligentnego - w sumie jako jedyny w małym stopniu zaintrygował Ryu, który być może najzwyczajniej w świecie wyczuł, że Brązowowłosy jest "w porządku", aczkolwiek to było jedynie luźne przeczucie, bowiem nie znał go, i nie wiedział jaki jest naprawdę... Powodzenia i powrotu do zdrowia życzę.Następnie, natychmiast odwrócił się i udał w kierunku szlaku transportowego prowadzącego prosto to Ryuzaku no taki. W końcu nie miał nic na głowie, nie musiał myśleć o nikim ani niczym i z powodzeniem udać się do domu, gdzie ma wiele spraw do nadrobienia. Treningi… nauka… może jakieś misje? Na wszystko przyjdzie czas, niemniej póki, co marzył tylko o gorącym prysznicu. Głód zaspokoi po drodze, gdzie pewnie będą stały stragany z jedzeniem. Przechadzał się ulicami regionu, przyglądając się dokładniej temu miejscu - architekturze, specyfice, chcąc wyczuć ducha tego miejsca, nim opuście je pewnie na zawsze, ponieważ nie miał po co tu wracać...Żegnaj Antai i powodzenia…
[z/t]
Nie chcąc więc przeszkadzać parze, podniósł się i odrzekł z zadowoleniem, co by dziewczyna nie musiała czuć się głupio… Nie żartuj, i za nic nie przepraszaj Mei. Widzę, że będziesz miała towarzystwo, więc z czystym sumieniem mogę wrócić do Ryuzaku No Taki. Jak będziesz chciała wstąpić na herbatę, to wiesz gdzie mieszkam, także zapraszam, i zdrowia życzę. Trzymaj się. – krótko i na temat – nie był człowiekiem wylewnym i ckliwym. Odrzekł jeszcze z życzliwości do chłopaka o brązowych włosach, który z całego tego towarzystwa wyglądał na najbardziej ogarniętego i inteligentnego - w sumie jako jedyny w małym stopniu zaintrygował Ryu, który być może najzwyczajniej w świecie wyczuł, że Brązowowłosy jest "w porządku", aczkolwiek to było jedynie luźne przeczucie, bowiem nie znał go, i nie wiedział jaki jest naprawdę... Powodzenia i powrotu do zdrowia życzę.Następnie, natychmiast odwrócił się i udał w kierunku szlaku transportowego prowadzącego prosto to Ryuzaku no taki. W końcu nie miał nic na głowie, nie musiał myśleć o nikim ani niczym i z powodzeniem udać się do domu, gdzie ma wiele spraw do nadrobienia. Treningi… nauka… może jakieś misje? Na wszystko przyjdzie czas, niemniej póki, co marzył tylko o gorącym prysznicu. Głód zaspokoi po drodze, gdzie pewnie będą stały stragany z jedzeniem. Przechadzał się ulicami regionu, przyglądając się dokładniej temu miejscu - architekturze, specyfice, chcąc wyczuć ducha tego miejsca, nim opuście je pewnie na zawsze, ponieważ nie miał po co tu wracać...Żegnaj Antai i powodzenia…
[z/t]
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości