Największa prowincja Wietrznych Równin zamieszkana przez Ród Inuzuka. Pomimo swoich rozmiarów, prowincja jest zręcznie zarządzana przez Ród, a to dzięki niezwykle efektywnemu przemieszczaniu się członków rodu na swoich psach. Yusetsu od północy sąsiaduje z morzem, od północnego zachodu z prowincjami Karmazynowych Szczytów, od południowego zachodu z prowincjami Samotnych Wydm a z kolei od zachodu z Shigashi no Kibu. Takie umiejscowienie pozwala na rozwój w prowincji zarówno handlu morskiego jak i lądowego. Niektóre osady zamieszkują członkowie podzielonego wewnętrznie Szczepu Terumi.
Pogawędka z Asaką była swego rodzaju odskocznią od rzeczywistości. Dzięki niej mógł się skupić na drugiej osobie i na tym, aby jak najlepiej ją poznać. Co prawda wiadomym było, że od razu nie dowie się wszystkiego, jakichś szczegółów z dzieciństwa, jej ulubionych rzeczy, czy czegoś w tym rodzaju. Jednak to mu wystarczyło, za każdym razem trzeba było przebrnąć przez te ogólne pytania. Chociaż to też zależało bardzo od osoby, z którą się rozmawiało. Czasem, aby zawiązać jakąś więź nie trzeba było wypowiadać żadnych słów. Wychodziło to zupełnie naturalnie i takie pytania zazwyczaj był odkładane na później, ponieważ nie były one ważne. Bardziej liczyło się jaka jest dana osoba i co tak na prawdę ma do przekazania. Jednak poznanie się w takich okolicznościach nie mogło się skończyć inaczej, więc Namikaze po prostu dostosował się do zaistniałej sytuacji bardziej badając teren, aniżeli skupiać się na osobie białowłosej czy też czarnowłosego. Zajął się obserwacją, aby uzyskać odpowiedzi na te pytania i poniekąd miał już jakiś obraz ich osobowości.
Niestety jednak wszystko co dobre musi się kiedyś kończyć. Udało się pochować zwłoki, a wtedy na horyzoncie pojawił się Teiren i Shikarui powracający od strażników. Oznaczało to zakończenie poprzedniej misji, a rozpoczęcie nowej. W pierwszej kolejności rudowłosy skierował się własnie do niego, aby przekazać mu zapłatę.
- Dzięki. - odparł chowając pieniądze. Nie musiał go raczej sprawdzać, ponieważ wydawał się na prawdę uczciwy w tym co robił. Okazało się, że raczej nie należał do tej szajki, a na prawdziwie chciał dobra Reiry. Tak na prawdę prawdziwym wynagrodzeniem był spokój, którym obdarzył kobietę, a przynajmniej chwilowy, gdyż niedługo mieli ruszać na teren, na którym toczyła się wojna. Wcześniej jednak... Śniadanie! W końcu było to najważniejszym posiłkiem dnia, który często musiał nawet wystarczyć na cały dzień, gdy po prostu nie było czasu na to, aby coś zjeść. Reira jak dobra gospodyni domu zabrała się za przygotowanie dla nich posiłku. Było to dość miłym gestem, ponieważ tak na prawdę mogła ich mieć zupełnie gdzieś, ponieważ w końcu płaciła za tylko za ochronę. Ona jednak zdobyła się na coś takiego i to jeszcze z jakim rozmachem! Chłopak z dużym apetytem przystąpił do strawy, jednak nie robił tego łapczywie. Podczas strawy został poruszony temat kobiety, a także tego jak zamierza się przeprawić przez tereny wojenne. Założenie było dobre, miała udawać kunoichi Kosekich dodatkowo posiadając ich broń. Pierwszy w tej sprawie zabrał jednak głos Shikarui, który wyglądała na równie zdziwionego co w tej samej chwili Ren. Nie spodziewał się, że Reira zwróci się bezpośrednio do nich z pytaniem o jakieś rady.
- Ja również uważam to za dobry pomysł. Wystarczy, że będzie się pani trzymać z daleka od zagrożeń. Wiem, że łatwo mówić, ale tak na prawdę nie wiem co innego mógłbym poradzić. - przyznał spoglądając na bruneta, który spytał czy którekolwiek z nich było na wojnie. To prawda, Ren nigdy nie był na wojnie. Zazwyczaj trzymał się z daleka od takich otwartych konfliktów. Dlatego też nie wiedział tak na prawdę co powiedzieć kobiecie, która liczyła na ich radę.
- Nie. - odpowiedział krótko i zwięźle. Nie było co się rozwodzić na ten temat, bo niby o czym miałby mówić? Ot prosta informacja, która przekazywała tak na prawdę wszystko.
Kiedy śniadanie dobiegło końca, mogli ruszyć w kierunku granicy, aby zmierzyć się z najtrudniejszą chyba częścią zadania, które na nich czekało.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Skoro wszystko zostało już ustalone i skoro wszyscy byli już gotowi… To nie było na co czekać. Nie było też o tym gadać. Przynajmniej nie z nimi, bo gdy Shikarui zatrzymał ją, gdy wychodziła z domu Reiry, wcale nie wyglądała na taką, która nie ma ochoty otwierać gęby. Białowłosa nie miała cierpliwości do ludzi, nie była w stanie wytrzymać z ludzką głupotą i bezsensownym strzępieniem języka. Za to Sanada był absolutnym wyjątkiem od wszelkich reguł, bo czegokolwiek nie robił, ją zdawało się to nie irytować, nie drażnić ani w ogóle nic negatywnego. Zaczepiona, odwróciła się do niego i w pierwszej chwili jej mina wskazywała na to, że już zapomniała o jakiejkolwiek zapłacie. W końcu się jednak ogarnęła. - Dzięki – przyjęła od niego mieszek ze zlotem i zaraz schowała go sobie do torby. - Ramię? Aa, dobrze. Reira opatrzyła mi ranę, nawyczyniała jakieś cuda i teraz w ogóle nie boli – dodała jeszcze. Reira wykonała robotę na tyle dobrze, że o tym Asaka też już zapomniała. Bo jak nie zapomnieć, skoro nic nie było czuć nawet, gdy mocniej machnęła ręką? - A wy? Mieliście jakieś przygody po drodze? – cóż, byli tutaj oboje, wyglądało na to, że cali i zdrowi, ale różni bywało… W końcu. Asaka miała już wrażenie, że jeszcze trochę i utkną tutaj na dobre; że będą jak muchy, które wpadły do bardzo słodkiego, klejącego się soku, który oblepił ich delikatne skrzydełka i teraz nie mogą wydostać się ze wstrętnej mazi. Z mazi w słoiku, który stanie się ich trumną, gdzie zdechną, nie mogąc się wydostać, nie mogąc w końcu oddychać, bo ich małe płucka zostały zalane tą samą substancją. Ślimaczyli się, jakby trafili na bagna, w których zatapiali się, a znikąd było ratunku. Jak Artax zapadający się w Bagna Smutku – z pewnością znacie tą Opowieść. Teraz, gdy w końcu znaleźli się na trakcie, Asace zdecydowanie poprawił się humor. Jednak nadal łatwo było zauważyć jej zmartwienie, które odznaczało się tym, że była niesamowicie drażliwa. Dość podświadomie wysforowała się na przód grupy, narzucając im swoje tempo, które jasno mówiło coś w stylu „ruszcie się wy kluski leniwe, ślimaki nas przeganiają!”. Gdy zobaczyła w oddali mur i dwa budynki przy nim, już wiedziała, że są blisko i że teraz czeka ich pierwsza przeszkoda na drodze. Może pójdzie gładko i na to szczerze liczyła, nie nastawiała się, że jak już teraz im się uda, to później pójdzie gładko. Bo pewnie na terenie Soso będzie gorzej. A z pewnością bardziej niebezpiecznie. Czekało ich więc jeszcze wiele złego i Asaka miała świadomość, że chronienie bezbronnej Reiry do łatwych należeć nie będzie. – Przechodzimy. Chodźcie, bo nas wieczór zastanie – Asaka była w gorącej wodzie kąpana. I prawdę mówiąc to nic dziwnego, bo stracili już cały jeden dzień, podczas którego mogła znaleźć się już daleko poza tą nieszczęsną granicą. A skoro Teiren pytał kto pierwszy, to miał już swoją odpowiedź, bo żółtooka wręcz przebierała nogami, gotując się, żeby mieć to już za sobą. Nie czekając więc na to, aż grupka się zdecyduje, podeszła do okienka po tej stronie granicy. - Jesteśmy grupą shinobich – zaczęła, bo to na nią spadł obowiązek, by jakoś, przynajmniej z grubsza, przedstawić tę grupę. - Docelowo podróżujemy do Daishi, chcieliśmy więc przejść przez granicę. Wiemy z czym to się wiąże – to było nawet bardziej niż oczywiste. Wchodzisz za zamkniętą granicę na tereny jednego z rodów, oczywistym więc było, że pracujesz dla niego. – Koseki Asaka z rodu Koseki – przedstawiła się krótko, chyba pierwszy raz podczas tej całej podróży podając swoje oficjalne nazwisko, którego nie używała zbyt często. A dalej robiła to, co jej polecono.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Reira? - O proszę, więc ta kobieta jednak nie była taka bezużyteczna? Rzeczywiście, był wobec niej chłodny, nie musiała się czuć tym wyróżniona. Mógł podziękować uprzejmiej za posiłek, mógł docenić - i doceniał, naprawdę. To, że przyjęła go do swojego stołu i nakarmiła. Zaczynał się jednak coraz mocniej przyzwyczajać do jednej rzeczy, która mocno go zaskakiwała - do tego, że pewne rzeczy mu się po prostu należały, bo ludzie się go najzwyczajniej w świecie bali. Nie bardzo wiedział, gdzie i kiedy pojawiła się granica, którą przeskoczył, a w której z tego, który bał się ludzi, przerodził się w tego, którego się obawiają. Widział to w prostych gestach i prostych spojrzeniach. W oczach, które szukały przebaczenia i tych, które zastanawiały się, do czego jest zdolny. Nie wszyscy, nadal większość potrafiła traktować go jak powietrze, jemu to pasowało, nigdy nie chciał być namacalny i zauważalny, wędrowanie uboczem, w cieniu domów, wychodziło mu na zdrowie. Przynajmniej do czasu, w którym ktoś odważnie nie zagrodził mu drogi. Nikt tutaj się go nie bał, w tej grupie, co najwyżej w kąciku umysłu Teirena i Reiry drzemała myśl, że należy uważać. Bo coś tu nie gra, bo coś tu nie wygląda. Bo niektórzy są nieprzewidywani i nie wiadomo, co im strzeli do łba.
- Teiren jest członkiem szczepu Jugo. Poza tym żadnych rewelacji. - Jednak przygody? Żadnych. Nie było nawet niczego ciekawego w strażnicy, ale skoro Ren i Teiren brali tak oficjalne zlecenie to skąd to robienie pod siebie z powodów kilku trupów więcej? I tak ich znajdą i tak. Na pewno ktoś ich widział, ktoś być może będzie ich szukał. Ich jednak już tu dawno nie będzie, a ci, którzy tutaj zginęli, dostaną jedną łatkę - bandytów, którzy zaatakowali ten dom. A może zanim ich znajda to robale zdążą zeżreć ich do tego stopnia, że już nikt ich nie rozpozna, najbliższa nawet rodzina. - Mam nadzieję, że nie polubiłaś za mocno Rena. - Spojrzał na nią z góry z chłodnym, niebezpiecznym błyskiem. Skupiony na tu i teraz, dotykający ziemi, kiedy już przestał sunąć po obłokach i pozorach nieistnienia. Istniał, oj istniał. Jego wrogowie wiedzieli o tym najlepiej. W końcu istniał w przeciwieństwie do nich. - Zacznę kąsać, jeśli jakiś mężczyzna zbliży się do ciebie za mocno. - Nie było logiki w tygrysim bycie. Terytorializm łączył się bardzo płynnie z samotniczym sposobem życia, a hipokryzja wręcz potrafiła z tego kipieć. On był tutaj śmiertelnie poważny i nie żartował sobie w najmniejszym stopniu.
Nie przeszkadzało mu to, że Asaka wyforsowała się naprzód, kiedy już ruszyli. On należał do tych flegmatyków, co potrafili się wlec, bo przecież - nie było dokąd się śpieszyć. Jednocześnie nie chadzał na tyle wolno, by rzeczywiście w wyznawanie tej reguły uwierzyć.
- Po co udajesz się do Daishi? Pierwszy raz widziałem zdolność, która pozwala na wysadzenie czegoś, nie kojarzę takiego rodu z terenów Karmazynowych Szczytów. - Zwrócił się bezpośrednio do Rena, kiedy obaj wlekli się za Asaką, co wiodąc prym robiła za ich pary lidera. Pogawędka mogła nawet chwilę potrwać, tylko wyglądało na to, że w tym wypadku - zebrało się mruków dwóch. Czarnowłosy oglądnął się na krzaki, z których dobiegał tajemniczy głos, który jakoś nie pasował mu do otoczenia. Ciągle miał mniej więcej oko na Reirę, żeby czasem się przypadkowo nie zgubiła. Czy coś.
- Spokojnie, Pani. - Jego głos był niemal szeptem, kiedy zwrócił się do Reiry. - Koseki Reira. Sanada Shikarui ze szczepu Jugo. - Przedstawił się krótko, a przedtem wskazał na Reirę, kładąc rękę na jej ramieniu.
Wojna, wojna, wojna. Właśnie tam zmierzała piątka naszych bohaterów. Bohaterów? Ale pod jakim względem? Na pewno nie tym "bohaterskim", tylko zwykłym. Jako postacie przedstawione. Bo jakby inaczej przedstawić grupę, która od tak zabija sobie 11 ludzi, którzy co prawda stanowili zagrożenie, ale nie wszyscy. Przynajmniej tak im się później wydawało, ponieważ teraz nie było tego jak zweryfikować. A to dlatego, że wszyscy leżeli już zakopani pod ziemią w lepszym albo gorszym stanie. Renowi nie podobała się alternatywa dołączenia do jakiejś ze stron konfliktu. A co jeśli w pewnym sensie przez to, że będą chcieli przeprawić się przez terytorium Yamanaka, będą musieli do nich dołączyć? Było to prawie bardziej niż pewne. Namikaze uciekał od konfliktu domowego. Jednak po co? Po to aby wplątać się w kolejny, jeszcze bardziej otwarty konflikt? Taki, w którym wszystko było już ustalone i wiadome? Kiedy wojna trwała już sobie w najlepsze zbierając swoje żniwa często z młodych ludzi stających do walki? Nie, jeśli do tego dojdzie, on nie mógł się stać tego częścią. Nie chciał być tym, który rozbija rodziny takie jak Misaki. Co prawda może nie bezpośrednio, ale na pewno poprzez czynny udział w czymś takim. Zdał sobie sprawę z tego, że on także ma co bronić. Był to jego dom. Nieważne jaki by nie był. Wyglądało, że oni również zmierzali do swoich domów, więc nie powinni krytykować decyzji, którą postanowił podjąć. Zarówna Asaka, Shikarui, Teiren i co najważniejsze Reira. Postanowił, że mimo wszystko odprowadzi ich chociaż do granicy, aby życzyć powodzenia.
W końcu po śniadaniu mogli ruszyć w drogę. Przywitała ich jesień, barwna i słoneczna. Skierowali się na północ w stronę Soso, przez które mieli nadzieję się przedrzeć. Podróż nie trwała zbyt długo i w końcu w oddali pojawił się posterunek. Na szczęście dla nich wszystko przebiegło bez większych problemów.
- Słuchajcie ja... Podróżując z Wami coś sobie uświadomiłem. Jest to też odpowiedzią na Twoje pytanie Shikarui. Po prostu chciałem uciec od odpowiedzialności za własny dom. Teraz na moim rodzimym terytorium również walczą, a przynajmniej to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz i chyba... Muszę wrócić zobaczyć czy wszystko w porządku z moimi bliskimi. Nie chciałbym wplątać się w konflikt nie rozwiązując swojego, czułbym się z tym bardzo źle. Dziękuję Wam za wszystko, jednak w tym miejscu nasze drogi się rozejdą, przynajmniej na razie. Teraz jednak wiem gdzie Was szukać i odnajdę Was w swoim czasie. Najpierw jednak muszę wrócić do domu, do Tsurai. W razie pytań o mój ród możesz zwrócić się do Asaki, ona powinna trochę o nas wiedzieć, ale to prawda, że nie powinieneś kojarzyć tych umiejętności, bo pochodzę z daleka. - powiedział zatrzymując się w miejscu i patrząc na każdego z osobna. Nie wiedział tak na prawdę czy robi dobrze, jednak czuł potrzebę powrotu na rodzime ziemie, aby upewnić się, że wszystko z jego "bliskimi" jest w porządku. Chodziło głównie o osoby, które doglądały jego rozwoju i sprawowały nad nim pieczę dopóki nie mógł stać się samodzielny. Równie dobrze mogło już być za późno i wszystko zostali po prostu zabici, jednak chciał się upewnić.
- Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ponieważ Wy też kierujecie się do swoich domów. I ja chciałbym się do niego udać, tym bardziej, że można by powiedzieć, iż jest w podobnym stanie co prowincje Soso i Kyuzo. Prawie w stanie wojny, ale bardziej domowej. - dodał na zakończenie, po czym odwrócił się na pięcie i uniósł swoją prawą rękę w geście pożegnania.
- Dzięki za wszystko. Żegnajcie i mam nadzieję do zobaczenia. - oznajmił, a następnie udał się w swoją stronę.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Teiren był z Jugo…? Ależ się złożyło. Czy to dlatego patrzył na Shikaruia tak a nie inaczej? Na pewno rozumiał czym były czarne, wyrastające na jego ciele znaki, jak korzenie bluszczu, czy nawet sam cierń pokrywający jego twarz w tamtym konkretnym momencie, gdy rzucił się jak dziki na przeciwników. Gdy bawił się z bandytą tak, jak swoją zdobyczą bawi się wyjątkowo z siebie zadowolony kocur. Czarny kocur. Niektórzy wierzyli, że taki przynosi pecha – inni, że szczęście. A Asaka…? Zdecydowanie należała do tej drugiej kategorii osób. Ooo? Asaka zmrużyła lekko te swoje duże, złote oczy, które teraz wydawały się całkowicie rozbawione. Czyżby ten błysk, który zobaczyła w jego oczach był jakąś iskrą zazdrości? Tak jak słowa, które wypowiadał, jakby usiłował wyrysować na piasku jakąś umowną granicę, o której nigdy wcześniej nie było mowy. Czy to właśnie widziała wczoraj w jego oczach? Złość, że ktoś był za blisko – choć to był tylko przyjazdy gest kogoś, kto troszczy się nawet o tymczasowego towarzysza podróży. - Ren? Całkiem miły z niego chłopak. A co? – jak to „co” – doskonale wiedziała „co”, ale zamierzała troszeczkę, minimalnie podrażnić się z Shikaruiem. Przecież to, że od dłuższego czasu razem podróżowali, nic wcale nie musiało oznaczać. Ba, nawet to, że wyrazili sobą otwarte zainteresowanie – też nie musiało. To znaczy… dla niej znaczyło, ale nie była naiwna i doskonale zdawała sobie sprawę, że dla Sanady nie musiało. - Boisz się, że ktoś zajmie twoje miejsce? – chłodne, niebezpieczne spojrzenie, które mówiło, krzyczało wręcz, że on tak na serio, że żadnych żartów… ale Asaka niewiele sobie z tego robiła. Czarnowłosy wystarczająco zawrócił jej w głowie, by nie oglądała się za innymi facetami, tyle, że… pewnie nawet tego nie wiedział. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ren pierwszy krzyczał, że mogą na niego liczyć, że chce iść z nimi, że wybiera się do Daishi… Jednak najwyraźniej ta godzinna wędrówka i determinacja Reiry w tym, by dostać się do swojej rodziny, z którą była rozłączona – to, jak wiele była w stanie poświęcić, by się z nimi złączyć, jakoś na niego wpłynęła. Nie wiedział tego, bo skąd, ale Asakę popychała do działania ta sama siła, która pchała Reirę. I choć w pierwszym momencie dziewczyna zdziwiła się słowami, jakie usłyszała… To ją przekonał. Rozumiała to doskonale. Kto jak kto… Gdyby na terenie Daishi wybuchła wojna, to nie byłoby zawahania w jej decyzji, tak jak nie było go już teraz, gdy wszystko sobie wczoraj przewartościowała. Skinęła mu więc głową, dając tym samym znać, że rozumie. - Szerokiej drogi, Ren. Powodzenia i do zobaczenia – cóż więcej było więc do powiedzenia…? Nic. – Tak, Koseki. I tak, zobowiązujemy się wykonać misję przeciwko Hyuga – odpowiedziała na pytanie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Tym bardziej nic nie było do powiedzenia Renowi na odchodne, bo nie poznali się jakoś bardzo. Asaka wiedziała tylko jak się nazywa i skąd pochodzi… I to właściwie tyle. Shikarui nie miał się czego obawiać. Zaś strażnicy mieli swój pogląd na sprawę dwóch Kosekich i dwójki Jugo chcących przedostać się przez tą cholerną granicę. Asaka aż mocno ze złości zacisnęła zęby, ale czy mogła mieć pretensje? Co najwyżej do tego, że nie uwierzyli od razu w ich czyste intencje, ale na ich miejscu pewnie też byłaby podejrzliwa. Jednak… Dziewczyna nie wiedziała o czym mówią, nie wiedziała nic o żadnej grupie pomagającej Hyuga ani o niczym. Czy to jednak znaczyło… Że Koseki wmieszali się w wojnę? Kurwa. Jej najgorsze obawy właśnie się ziszczały. – Nie było mnie od roku w Daishi, nie mam pojęcia o czym mówicie, ani o żadnych wynajętych grupach, ani o niczym. Nie mamy nic do Yamanaka. Chcemy się dostać do domu, jak trzeba przeszkodzić Hyugom, żebyście nas przepuścili, to nie widzę problemu. Chyba, że nie potrzebujecie pomocy – skoro tak dobrze szła im ta wojna to dlaczego nie było widać jej końca? Asaka na pewno nie zamierzała się z nimi przekrzykiwać, ani wdawać w bójkę. Uwierzą albo nie. Ale co innego mogła im powiedzieć, jeśli nie prawdę? Nie miała przy sobie żadnego namacalnego dowodu, nic.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Czuł, że nie musi szeptać do Asaki, żeby niczego nie mówiła, by milczała - na temat tego, czym była siła, która go pożerała, że nie miała niczego wspólnego z jego dziedzictwem Jugo, była czymś innym, bardziej pokręconym i bardziej ponurym, doskonałą emancypacją tego, czego pragnął. Prezent, który mógł mu przyprawiać kolejne siniaki i pożerać żywcem, a on był nadal tak samo wdzięczny, że ta ciężka energia krąży w jego żyłach. Traktował ją jak skarb, którego zagubić nie można, więc chuchasz na niego co noc, późnymi wieczorami i potem ocierasz o czystą stronę szaty, pucując i polerując. Dla niego oczywistym było, jak bardzo niebezpieczny jest ten skarb i jak łatwo może obrócić się przeciwko niemu, jeśli dobrze nad nim nie zapanuje. A nie panował tak, jakby chciał. Klątwa nie musiała być samodzielnie myślącym tworem, jeśli tylko zdradzał go jego własny umysł - ten ponoć chłodno kalkulujący i pozbawiony tych zbędnych myśli, które przyczyniałyby się do bałaganu. Teraz jednak, kiedy mówili o Teirenie, przestało mu się to takim oczywistym wydawać. Milczał jednak - postawił wszystko na kartę zaufania. Błąd. Wymsknięcie się czegoś spomiędzy warg nie byłoby nawet zdradą, byłoby niedomówieniem - a nie było ponad to gorszego wroga. Dlatego dzielenie się jakimikolwiek informacjami było takie niebezpieczne. Dawałeś w ręce innych broń, którą mogą wykorzystać nieświadomie. Albo świadomie - tylko po to, żeby się podrażnić. Nie zaczepił go zwrot "a co". A to, że Sanada chyba byłby w stanie wbić Renowi nóż między łopatki, jeśli podszedłby zbyt blisko. Dlatego, że kochał tak mocno? Czy to na pewno była głęboka miłość, skoro jego serce nie waliło jak młotem, mógł myśleć nadal całkowicie trzeźwo, a ciało nie wariowało, kiedy była blisko? A jednak - kiedy znikała czuł, że czegoś brakuje. Więc? Czy to jeszcze przyjaźń, czy to już kochanie? Nie potrafił odróżnić jednego od drugiego.
- On? Nie. - Niee, nie Ren. - Nie ma jednak ludzi niezastąpionych. - Nie znał wszystkich możliwości chłopaka, ale co do tego był pewien - jego strzała była szybsza od białowłosego. To w pełni wystarczyło, żeby być pewnym, że akurat on jego miejsca nie zajmie. W jego oczach było to prosto ułożone - relacje damsko-męskie były tak samo chore, jak chore było ich traktowanie w rodzinnym domu. Kobiety były jak klacze rozpłodowe, które służyły jedynie do przedłużania gatunku, a ten mężczyzna mógł przedłużyć gatunek, który był najsilniejszy. Nie tak to działało? Seks był przyjemnością dla ciała, zwykłym odprężeniem. Nie tak? Nie, oczywiście, że nie. Cała ta legendarna miłość, potrzeba bliskości drugiej osoby, czułość, oddanie. Kochanie. Nie był na to całkowicie ślepy. Więc w tafli lawendy tak to było prosto ułożone, ale na dnie kryły się brylanty, które z wielkim zaciekawieniem wypatrywały blasków na górze, w tym okienku, które otworzone było na świat. I całkowicie nie zdawał sobie sprawy z tego, że Asaka czuła coś więcej ponad przyjaźń. Jak mógłby, skoro nie wiedział nawet, czy cokolwiek poza psim przywiązaniem, które uczepiało się każdego, kto okazał mu dobroć, rzeczywiście w nim istniało? Co było między nimi - to niepewna droga. Najbardziej niepewna dla niego, którą musiał jeszcze namalować.
Oglądał się za Renem, kiedy ten odchodził po podzieleniu się z nimi swoimi myślami. I tak jak każdy pies wykrywał, że Śmierć była już blisko - tak mógłby przysiąc, z ręką na swoim wolno bijącym sercu, że więcej go nie zobaczą. Nie było niczego wesołego w tej odchodzącej sylwetce. Tak chyba właśnie, wśród tłumów, ginęli bohaterowie - rozpływając się wśród wielu innych, odsuwając z pola widzenia. Oby bogowie byli dla niego przychylni i dobrą gwiazdą zaświecili nad jego drogą.
Sanada nie powiedział żadnego słowa na to pożegnanie.
Skierował znów swój wzrok na strażników. Podejrzewali mniej więcej taki obrót sprawy, mimo wszystko Koseki, choć niewplątani oficjalnie w wojnę, byli politycznie związani z Hyuuga.
- Panie. - Pokłonił się przed strażnikiem, który się wymądrzał, że przecież wynajęli im oddziały - więc to powód, by podejrzewać ich grupkę! I mieli rację. To był wystarczający powód. Ale gdzieżby Shikarui miał to mówić na głos. - Tak jak powiedziała nasza zleceniodawczyni, jesteśmy tu jedynie, by dostać się do Daishi. Zależy nam na czasie, dlatego proszę o pozytywne rozpatrzenie naszej prośby. Wielkim kłopotem byłoby nadkładanie drogi na stronę Hyuuga. Liczę, że wtedy będziesz w stanie, Panie, wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje słowa. - Uniósł wzrok na strażnika. - Zdaje się, że ktoś mógłby zażądać pańskiej głowy, gdyby ktoś przypadkiem szepnął, że Yamanaka uznaje Koseki za wrogów i dlatego blokują dla nich granicę. - Jego sugestia była tak mało skomplikowana i jednocześnie tak jawna, że nie potrzeba było kończyć i dodawać, że nawet jeśli Koseki teraz wynajęli rzeczywiście parę oddziałów Hyuuga, to mogą do wojny dołączyć, skoro i tak Yamanaka traktują ich jak wrogów. Walka na dwa frony? Uh, oh... Rzecz jasna o żadnej wojnie raczej nie mogło być mowy, ale strażnicy nie mogli wiedzieć, z kim dokładnie mają do czynienia. Że żaden z nich nie należał do bardziej szlacheckich rodów, dlatego czarnowłosy bardzo gładko wszedł w rolę strażnika dwóch panienek. Zsunął dłoń z ramienia Reiry i wyprostował się. Bo i jak mieli niby cokolwiek im udowadniać? Jeśli Yamanaka mieli z tym aż taki problem, huh...
- Jeśli wymaga Pan jakiegokolwiek dowodu, gotów jestem go dostarczyć. - Douzupełnił, żeby nie było wątpliwości, że gotów jest z nimi współpracować. W imię swojej Pani, rzecz jasna.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
I Shikarui dobrze czuł. Nie musiał jej mówić, że jego znamię, pieczęć, jest tajemnicą. Cała ta sprawa była tak cholernie pokręcona, że dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę sama. Antykreator był wrogiem publicznym numer jeden i co robiłoby to z Shikiego, gdyby powiedzieć komuś, że w jego żyłach krąży chakra Hana? Asaka może i nie miała zbyt wielu okazji by pokazać, że troszczy się o Sanadę, ale tak właśnie było – troszczyła się. O czym więc było mówić? I komu? To była jego tajemnica, nie jej. To, że jej powiedział i pokazał nie znaczyło, że daje jej to prawo, by rozpowiadać o tym dalej. Zresztą plotkara była z niej żadna. Sama przekonała się na własnej skórze jak działa plotka i nie chciała nigdy iść tą drogą. Nie ma ludzi niezastąpionych? Było to bardzo popularne stwierdzenie, z którym zresztą Asaka… Nie zgadzała się w ogóle. Dla niej istnieli ludzie niezastąpieni. Każdy nosił w sobie jakąś wartość – to znaczy każdy bliski dla niej – i nie zamieniłaby tych ludzi na nikogo, absolutnie nikogo innego. Nawet gdyby mogła. Nie było dwóch takich samych osób, dwóch takich samych charakterów, ludzi, którzy przeżyli kropka w kropkę to samo. A te historie – one kształtowały to, kim się było. Śmiała się więc nie zgodzić. Zaś gdyby usłyszała o sobie, jako o jakiejś klaczy rozpłodowej, to nikt ani nic nie byłby w stanie zatrzymać jej ręki, która wymierzyłaby sprawiedliwość pięścią, bądź może nawet wyprostowaną dłonią. Spuściłaby tej osobie takiego gonga... Nawet Shikaruiowi by się oberwało, choć może nie w tak widowiskowy sposób, więc dobrze, że nie wypowiadał pewnych myśli na głos. Nie była przedmiotem i nikomu nie pozwoliłaby się w ten sposób traktować, nieistotne było to, co wyniosło się z rodzinnego domu. W niej zaszczepiono naprawdę spore poczucie godności i honoru, i z tego nie dało się zrezygnować. Ba, było to wręcz niemożliwe. A jej serce też wcale nie waliło młotem, a przynajmniej nie za często. I barzo dobrze, bo jeszcze padłaby na zawał. Zbyt dużo czasu ze sobą spędzali, by było to w jakikolwiek widoczny sposób do uchwycenia. Nawet brew jej nie drgnęła, gdy Shikarui nazwał ją zleceniodawczynią. To było właśnie to. Gdyby ułożyli wcześniej jakiś plan i teraz natknęliby się na opór, to byłoby ciężko, bo, co naturalne, starano by się, by dociągnąć plan do końca. A tak? Trzeba było improwizować i w tym Asaka czuła się najlepiej. Nieformalnie przyjęła rolę liderki i nawet nie musiała specjalnie starać się udawać poirytowanej, gdy facet w okienku okazał się tym gburem za którego brał całą resztę. Ród Kosekich wręcz słynął z tego, że niewiele trzeba, by ich obrazić i by taki wyzwał cię na pojedynek, i Asaka nie była wyjątkiem. Może nie wyzywała na pojedynki, ale to, że jest urażona, było widać jak na dłoni, nie trzeba było się nawet za bardzo przyglądać. Za to błazenada Shikaruia też musiała być bardzo przekonująca, bo shinobi, który nie chciał ich przepuścić, wydawał się cholernie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Do czasu aż mina mu zrzedła. - W ciągu trzech tygodni? Niech będzie. Załatwimy to od razu w takim razie, po drodze – powiedział, że mają trzy tygodnie na wykonanie dla nich roboty. Reira na pewno nie zamierzała wracać w ciągu tych trzech tygodni z powrotem, nie naraziłaby ją na to. Równie dobrze mogli więc załatwić przy okazji, po drodze, odbębnić dla nich robotę i później nie przejmować się tym, że Reira znowu musi udawać kogoś, kim nie jest. I Asaka nie chciała odrywać jej od rodziny, gdy już się z nimi zobaczy. Zresztą Teirena też chciała się pozbyć jak najprędzej, więc to było jej na rękę. Wszystkim chyba było na rękę to, żeby nie pakować się za chwilę znowu w kraj objęty wojną. Przyciągnęła do siebie papiery, które szybko przeleciała wzrokiem, chcąc się upewnić, czy wszystko się zgadza. Zgadzało się, więc za chwilę złożyła w odpowiednim miejscu swój podpis. Czekała też, aż reszta zrobi swoje, mierząc kolesia w okienku spojrzeniem swoich złotych, niemalże żółtych jak u drapieżnika, oczu. Swoją drogą Reira miała je dość podobne, więc nic nie stało na przeszkodzie, by uchodziły za krewniaczki. Tym lepiej się składało, że wybrali przykrywkę Kosekich. Gdy już wszystko było podpisane, Asaka starannie złożyła swoją wersję dokumentów i schowała je do torby. W końcu ich przepuścili, a gdy znaleźli się po drugiej stronie Asaka zastanowiła się chwilę, po czym zwróciła się do shinobiego, który znajdował się tutaj. Makashi, czy nie tak? – Którędy najszybciej dostać się do Saimin? – nawet nie konsultowała się z resztą, skoro mieli utrzymać przykrywkę, jakoby ona była liderką grupy. Zresztą… Chyba wszyscy by się z nią zgodzili, że to najlepsze wyjście z sytuacji, żeby nie musieć tutaj wracać w terminie, który im wyznaczono. A gdy już dostaną odpowiedź… albo i nie… ruszą w kierunku, który im wskażą… Albo pójdą na oślep, chyba, ze Reira lub Teiren mieli mapę Soso. Drużyna Asaki. Pierwszy krok do założenia swojego imperium.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Ren, Reira, Teiren i Asaka mogliby uchodzić za jedną, cholerną, szczęśliwą rodzinę. Reira i Asaka mieli te same oczy, Teiren i Reira ten sam kolor włosów, tak jak Ren i Asaka - wszystko się zgadzało! Nieco pokrętne rodzeństwo, z jeszcze bardziej pokrętnymi charakterami, bo każdy kompletnie inny, ale akurat to już szczegóły. Tyle że Rena już tutaj nie było, a jakoś nikt nie chciał się podawać za krewnego Teirena - ciekawe, dlaczego? Nie miało to żadnego znaczenia, plan był, jaki był - a brzmiał on: przedostać się za granicę. Jedyne pokrewieństwo zadeklarowały tutaj dwie panie, których oczy nie były nawet do siebie podobne. Nie ważne, ile czasu Shikarui spoglądałby w to złoto, nie widział tam nawet podobnego odcienia. Każda z plamek, kresek i błysków wyglądała inaczej. Żadne oczy, nawet jeśli byłyby niemal wierną kalką, nie byłyby takie, jak oczy białowłosej kunoichi. Żadne włosy nie byłyby tak białe, bo żadna czerwona wstążka nie pasowałaby do nich tak idealnie. Był osłem prowadzonym przez marchewkę, którą zatknęli na krańcu sznura. Szedł i szedł, a do marchewki nie mógł się zbliżyć. Nie dostrzegał tego wcale, jak ślepy był i że nie było żadnego powodu, żeby ciągle tylko wędrował. Wystarczyło, by wyciągnął po marchewkę dłoń, bo ta wcale nie zamierzała od niego uciekać i się bronić. Jego nagroda nie była odległa, jego zapłata nie była metą, do której trzeba dobiec i przeciąć szarfę na końcu, bo jeśli upadniesz przed nią - zostaniesz skończony. Drugiego podejścia nie będzie. Idealnym dowodem na to, że Asaka wcale uciekać nie zamierzała, było to, co wydarzyło się nad jeziorem. Tam wyciągnął swoje ręce, pobudzony impulsem - tylko jakim? Biedny, biedny ślepiec. Winny tylko samemu sobie - nie było kogo wokół obwiniać za swoje własne ułomności, które nie pozwalały mu odnaleźć tego szczęścia, które całkowicie przegoniłyby mrok chmur i wyłagodziły mroźne tundry świata. Wydawało mu się, że teraz jest szczęśliwy, bo w sumie ma wszystko, czego mu było potrzeba. Mógł ciągle iść za czerwoną wstążką, która się o niego martwiła, wiedział to, która o niego dbała na swój sposób, miał swój własny dom w Sogen, w którym był potrzebny jako wojownik, a nie jako pies, którego przywołuje się do porządku kijem, wolność, w której mógł iść dokładnie tam, gdzie pożądał, pieniądze, za które mógł ten dom utrzymać, jeść tyle, ile chciał i tam, gdzie zapragnie, nie martwiąc się o to, że jutro nie będzie miał czego do garnka włożyć. Więc czemu ciągle widział w swoim wnętrzu pustkę? Tundra nadal pozostawała tundrą, a pusty ogród - pustym ogrodem. Nie rosły w nim róże, tylko chwasty i kurz. Nawet teraz, kiedy białe włosy odbijały dla niego światło słońca.
Błazenady nigdy mu nie przeszkadzały. Instynktownie czasem potrafił dojrzeć, czego ludzie oczekują, chociaż bardziej była to nauka przez lata - wszyscy lubią, kiedy ładnie się ich tytułuje, kłania w pas i pokazuje swoje uniżenie. Czarnowłosy praktykował to od lat. Czasem zawodziło, czasem nawet kiedy błagasz, skomlasz i całujesz po nogach, gorzkie uniżanie się niczego nie zmieniało i jedyne, co dostawałeś, go uderzenie nogi w podbrzusze. Ba! Kiedyś właściwie do każdego zwracał się z uniżeniem. Jeszcze dwa lata temu kłaniał się byle pijaczkom z nadzieją, że zostawią go w spokoju. Bojąc się ich Korzystał jednak w pełni z jednego z najpiękniejszych darów Matki Natury - przystosowywania się.
Spojrzał na to, jak Asaka się podpisuje, za nią Reira, Teiren... huh, on też musiał? Podszedł do stolika i nakreślił "x" na kartce, nawet nie spoglądając przy tym na strażnika. Ts, dżentelmen. Oczywiście, oczywiście!
- Brzydzę się kłamstwem, Panie.
Kłamał.
Skłonił głowę w wyrazie szacunku przed strażnikiem i ruszył za Asaką, kiedy ta już dowiedziała się, którą drogą będzie najszybciej. W końcu była tutaj niekwestionowaną liderką. Najmniej pokrzepiające było tylko to, że miała teraz ponosić odpowiedzialność za ich wszystkich, ha! Za dwóch szajbniętych Jugo. Chyba nikt nie chciałby zaczynać budowy swojego imperium od dwóch Jugo. Przynajmniej medyczka na coś się zda. Jakieś pocieszenie.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Brakowało jej tej umiejętności, którą posiadał Shikarui: odczytywania tego, czego chcą inni ludzie. Może dlatego, że nie tak ją wychowano? Nie uczyli ją, by nisko zginała kark, a by trzymała go dumnie wyprostowanym, wysoko, by znała swoją wartość i nie dawała sobą pomiatać. Właściwie to tego nie musieli jej nawet uczyć, bo nigdy na to nie zezwalała. Te wszystkie wybite mleczaki dzieciaków z wioski dobitnie o tym świadczyły. Asaka miała ten problem, że mało czego się bała – i mało kogo. Błąd. Była też kiepską aktorką, dlatego rzadko kiedy nawet próbowała udawać kogoś kim nie jest. To nigdy nie wychodziło dobrze. Zaś Shikarui potrafił bardzo gładko mówić, bawiąc się słowami, kiedy tylko chciał. Jaka szkoda, że chciał tego tak rzadko. Dziewczyna uważała, że był z niego naprawdę dobry mówca, zresztą… Przecież podróżowała z nim, rozmawiała z nim i lubiła to robić. Nie uciekała, nie była senną marą, która zniknęłaby, gdy człowiek tylko rozbudzi się na tyle, by zapomnieć o czym był tej nocy sen. Asaka jednak powstrzymała się od parsknięcia, gdy powiedział, że brzydzi się kłamstwem. I to takim tonem. Patrzyła, jak wszyscy się podpisują i jak Shiki zrobił w swojej rubryczce wielki, kosmaty i tłusty „X” – nie powiedziała jednak ani słowa. Tak, była nieco zdziwiona, ale nie widziała w tym nic złego. Ba, wzięła to nawet za coś normalnego. - Dziękuję – odpowiedziała strażnikowi i przyspieszyła trochę, chcąc oddalić się od posterunku, gdyby nagle któryś z gwardzistów zmienił zdanie. Dopiero, gdy byli już dobry kawałek dalej, zwolniła. Zrównują się krokiem z resztą. – No to wtedy nic – odpowiedziała Reirze. Wiedziała, do czego zmierza kobieta i białowłosa chyba słusznie teraz założyła, że do rudowłosej nie docierała powaga sytuacji, ani to, że nadstawiają za nią karku, pozwalając jej udawać, że jest jedną z kunoichi. – Pani Reiro, słyszała pani dokładnie strażnika. Dał nam trzy tygodnie na stawienie się w Saimin. Jak nie teraz to do trzech tygodni. Gotowa jest pani wrócić do domu ze świadomością, że będzie czekać na panią powrót do Soso, żeby wywiązać się z umowy, którą pani podpisała? Nadstawiamy za panią karku, przeprawiając panią przez granicę. I my też dokądś zmierzamy – Asaka przerwała na chwilę i zatrzymała się, patrząc teraz kolejno na Reirę, Shikiego i Teirena. - Nie zamierzam wrócić do domu z myślą, że zaraz będę musiała zawracać tutaj. Nienawidzę być od kogoś zależna, a oni mogą narobić problemu, jak nie teraz, to później. Takie sprawy lubią się mścić. Możemy jednak zostawić panią na granicy z Daishi. Tyle, że na dokumentach nadal widnieje podpis i nazwisko. Co mamy im wtedy powiedzieć? Że zginęłaś? Że zachorowałaś? I co z Teirenem? – czekała teraz na decyzję reszty. Wtedy ją podjęła za nich, ale to tak na dobrą sprawę po to, żeby jak najprędzej ruszyć gdziekolwiek. A skoro po drodze były drogowskazy, to chyba nie powinno być większego problemu zboczyć nagle z drogi i ruszyć prosto na granicę z Daishi. - Zdecydujcie co robimy. Dość mam już czekania i zwlekania. Nie chcę tylko kolejnych problemów. Było też jasne, że będą czegoś od nas chcieli i mówiłam to pani wcześniej. Czekała na decyzję reszty. Dobrze, z dala od ludzi na posterunku, z dala od ciekawskich uszu. Niech ustalą coś teraz i ruszą tam, gdzie zdecyduje reszta, Asace było wszystko jedno. Z tym, że na serio chciała się pozbyć Teirena jak najprędzej, a nie zawracać z nim i nadkładać drogi, którą pokonywaliby dwa razy, raz z Reirą, a później z powrotem bez niej. Na pewno bardziej było po drodze zajść do Saimin, zobaczyć czego chcą, zrobić co się da i wtedy ruszyć prosto do Daishi. Bez długów. Ale Asaka była gotowa się dostosować, o ile wymyślą coś sensownego.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Co jeśli, co jeśli... Gdyby świat cały obrósł w niebieskie migdały. Szli na wojnę - nie mogli się spodziewać niczego innego jak wojennego zgiełku. Tu, za milę, za dwie. Wszystko, co znajdowało się za tym murem, objęte było wrzaskiem nocy i ciszą świtu. Jeśli nie wgrasz się w ten krzyk śpiewem swojego ostrza - najpewniej zginiesz. Wizja wysłania na pierwszy front nie robiła na nim żadnego wrażenia. Tam, gdzie ludzie umierali, a człowiek modlił się o to, żeby naprawdę mieć dostatecznie silne i szybkie nogi, które pozwolą mu przeskoczyć najwyższą z przeszkód i pognać w przód, nie oglądając się za siebie. I nie będzie nikogo, kto będzie od niego szybszy. Te obawy, snute już tutaj, były dziecinne. Jak dziecko, które pyta: co się stanie, tato, kiedy umrzesz? Nic. Po prostu taty nie będzie. Od początku przecież wiedzieli, że nie przepuszczą ich przez granicę ot tak, że czegoś będą chcieli. Dali aż nadmiar czasu, pytanie, dlaczego? Żaden centymetr tych ziem nie był bezpieczny i zakładanie, że gdziekolwiek będą mogli znaleźć kryjówkę czy bezpieczny gościniec było tak samo śmieszne jak pytanie o to, co zrobią, kiedy poślą ich w paszczę lwa. Jeśli to zrobią będą musieli złapać za naprawdę długą włócznię, która pozwoli im jednym ruchem przebić pierś drapieżnika. Na razie bardziej martwiące było to, czy w ogóle się do wioski dostaną, więc po co martwić się tym, co będzie już u celu? Nawet jeśli Yamanaka posiadali niesamowite zmysły, mierzyli się z Hyuga, którzy jak urodzeni predatorzy potrafili tropić swoje ofiary, unieszkodliwiać je, a potem pożerać żywcem. Pająk, który najpierw rozpuszcza jadem wnętrzności ofiary, zanim wypije zeń wszystkie soki, owijając bardzo dokładnie swoją siecią. Tereny nie miały szans być dokładnie patrolowane, a trasa, ta główna, była szczególnie pod ostrzałem. Oczywiście to, że spotkają przypadkowo jakiś oddział było mało prawdopodobne, ale lepiej przeceniać przeciwnika, niż go niedoceniać. Wszystko do zdrowego punktu rozsądku.
- Cokolwiek nam zlecą, wykonamy to. - Silny wiatr targał kłosami traw, kołysałby też zbożami gdyby nie to, że te już dawno zostało ścięte, zebrane. Teraz już tylko wielkie stogi leżały, pospinane i pozgniatane, czekając na transport. Drzewa szumiały, że tu mogło nie być żadnego jutra, a Reira chyba dała się im zastraszyć. Asaka miała całkowitą rację. Stawiać sobie dużego minusa w papierach - były pewne rzeczy, których Shikarui bardzo mocno unikał, a robienie sobie złej sławy było jedną z tych rzeczy. Człowiek musi mieć albo pewność, że wszystko poszło zgodnie z planem i nikt nie piśnie słówka, albo zachowywać się na tyle grzecznie i gładko, żeby nikt nie zwrócił na ciebie większej uwagi. Cokolwiek więc czekało na nich w Saimin - pozostanie w Saimin. Spojrzał na drużynę, odrywając wzrok od horyzontu. Przytrzymał włosy dłonią, zaczesując je za uszy i przymykając oczy, kiedy kilka kosmyków z powrotem wiatr zatargał na jego twarz. - Odstawimy Reirę na granicę. Nie ma sensu ciągnąć bezużytecznej dziewczyny ze sobą. Wrócimy do Saimin i zrobimy, co mamy do zrobienia. - Raczej nikt nie będzie się uganiał za jedną dezerterką, która uciekła do swojego rodu, zresztą Yamanaka mieli większe problemy na głowie niż to. A drużyna, która została zapisana, tak czy siak robotę zleci. - Reira byłaby dla nas tylko obciążeniem. - Taka była prawda. Poza tym - gdyby umarła, nie byłoby też zapłaty, prawda? A Shikarui, kiedy już faktycznie się za pracę zabierał, traktował ją aż nader poważnie.
- Tak, zdaje się, że tak właśnie powiedziałem. - Potwierdził swoje słowa, kiedy Teiren o nie dopytał. - Nie zamierzam o tym rozmawiać.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.