Największa prowincja Wietrznych Równin zamieszkana przez Ród Inuzuka. Pomimo swoich rozmiarów, prowincja jest zręcznie zarządzana przez Ród, a to dzięki niezwykle efektywnemu przemieszczaniu się członków rodu na swoich psach. Yusetsu od północy sąsiaduje z morzem, od północnego zachodu z prowincjami Karmazynowych Szczytów, od południowego zachodu z prowincjami Samotnych Wydm a z kolei od zachodu z Shigashi no Kibu. Takie umiejscowienie pozwala na rozwój w prowincji zarówno handlu morskiego jak i lądowego. Niektóre osady zamieszkują członkowie podzielonego wewnętrznie Szczepu Terumi.
Będąc pod ziemią nie miała prawa podziwiać wybuchu – ba, nawet nie wiedziała, że do niego w ogóle doszło. Być może dosłyszała jedynie odgłos, echo tego, co zrobił Ren, tyle, że nie wiedziała, że to on, ani co właściwie się stało. Prawdę mówiąc niewiele zwróciła na to uwagi, ostrze, które zatopiło się w jej ramię skutecznie skupiło na sobie całą uwagę białowłosej kunoichi. A to, że krew rozlewała się po jej rękawie, że wsiąkała w ubranie, że bolało i szczypało – denerwowało samym swoim istnieniem i tym, że nie wpadła na to wcześniej, to już zupełnie inna kwestia. I to taka, która skutecznie zajmowała myśli, robiąc miejsce tylko dla tych mówiących o rewanżu. Złożona pieczęć Ptaka na szczęście nie wymagała wielkiego wysiłku. Zraniona ręka bolała, ale nie na tyle, by nie mogła nią ruszać, czy podnieść, by wykonać odpowiedni ruch i złączyć ze sobą palce. Wynik zresztą był tego wart, bo kolce wyrosły spod ziemi dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Czy dopadła tego, który ją zranił? Nie wiedziała nawet, który to był. Ale skłamałabym mówiąc, że nie było satysfakcji odmalowanej na twarzy Asaki. Zamiast jednak podziwiać piękno ciał nadziewających się na kolce – jej własne i te, które wyrosły dodatkowo (czyżby Ren?) – jej złote oczy wychwyciły ruch od strony drzewa. Tego samego, na którym umościł się Shikarui, czarny jak ta noc. I tylko dwa punkty, dwa czerwone punkty zawieszone w przestrzeni, były jasno i czysto widoczne. Znała tę czerwień, znała też ślady, które rozlały się po jego twarzy, tworząc fantazyjny obraz, odbijający się upiornie w świetle księżyca i pochodni, które pewnie leżały gdzieś na drodze, upuszczone przez pijaczków. Wiedziała do czego jest zdolny i nie przeszkadzało jej to. Dziewczyna pamiętała w jakim szale rzucił się na przeciwnika ostatnim razem, robiąc z jego ciała sito, domyślała się też, co stanie się teraz. Wtedy myślała, że to właśnie w ten sposób objawia się jego dziedzictwo Jugo; teraz wiedziała lepiej. Tylko czy ktoś zdoła go zatrzymać, gdy nie będzie już kogo atakować. Asaka dość bezwiednie ułożyła lewą dłoń na swojej krwawiącej ranie, zaciskając na niej palce, chcąc chociaż minimalnie zatamować krwawienie. Asaka kątem oka widziała, że i Teiren ruszył do ataku, zamierzając wykonać cios – tyle, że… przeciwników jakby nagle zabrakło. Była tylko krew i szał Sanady. A jeśli było tak jak ostatnim razem, że czarnowłosy tłukł od dawna martwe ciało to… – Shikarui… - białowłosa, wciąż trzymając dłoń na zranionym ramieniu, zbliżyła się o trzy kroki do pobojowiska. Nie była wystraszona, jedynie zmartwiona, jak za każdym razem, kiedy schodziło na tą przeklętą… heh, dosłownie przeklętą pieczęć i wszystko co z nią związane. Że martwe ciała? Że właśnie wybili dziesięciu pijaczków, w tym takich też nieuzbrojonych…? Nie ruszało ją to. Zwłaszcza, że mężczyźni stawiali czynny opór. Jej ramię było wystarczającym dowodem. Sumienie nie odzywało się w Asace i można było mieć wrażenie, że śmierć nijak ją nie rusza. I było to bardzo dobre wrażenie. Anonimowe jednostki nie miały miejsca w jej sercu, zwłaszcza, że zostali poproszeni o ochronę domu Reiry. Enigmatyczna wypowiedź Teirena została przez nią całkowicie zignorowana.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Cienisty zawsze miał nieść go w przód. Pomiędzy dolinami, gdzie wiły się rzeki jak węże w kłosach traw, górami, gdzie ośnieżone szczyty i mróz szczypał policzki, między piaskowymi wydmami, w których słońce nie pozwalało zaznać wytchnienia. Grzywa pleciona palcami Atropos, czy może Lachesis..? Aaach, to chyba było na odwrót. Cienisty miał go nieść w przód, kiedy on oglądał się za siebie. I znów - nazwiesz to strachem? Jeśli nie bał się o Asakę, to czemu skakał? Jeśli to nie strach, to dlaczego w ogóle próbował. Ciało było szybsze niż myśli, czerwień mocniejsza od realiów - wypalająca od środka i paląca na zewnątrz, kiedy szczelnie zamknięta w fiolce trucizna unosiła się w oparach nocy, a przecież tylko on ją czuł. Tak samo wyraźnie i dokładnie jak pijawkę, która przyssała się do serca i zmuszała je do wyrabiania normy za dwóch. Chcesz siły? Proszę, weź ją. Pakt z diabłem już podpisany, dobrowolnie i ochoczo. W zamian wziąłbym od ciebie kawałek duszy, ale przecież już ją całą zaprzedałeś. Wziął więc to, co pozostało - siłę ciała. Kiedy w zasadzie był już przy nich, w którym momencie śpiewna stal zadrżała pod jego palcami? Wołał go strach i smród krwi mieszający się z odorem oparów alkoholowych. Naprawdę nie cierpiał pijaków. Ta pieśń otumaniała zmysły, jedyną opcją, żeby się pozbyć tej pokusy, było jej ulec. Poddać się, wyciągając do niej ramiona i obejmując jak dobrze znaną kochankę, której nad ranem zostawia się dwa ryo z podpisem: "żeby nie było, że za darmo". Nigdy nie był tym impulsywnym typem, który daje się zwieść perfumom, więc co się zmieniło? Zmieniła go ta trucizna, ta aura, która wyczulonych na takie delikatne sygnały przygniatałaby swoim mrozem i żądzą krwi? Jak potwór, co otwiera swoją paszczę i chce pożreć wszystko, co znajdowało się na jego drodze. Nie potrzeby, by rozluźniać łańcuchy bestii, nie było potrzeby nawet się tam zbliżać. Asaka i Ren świetnie by sobie poradzili sami wraz ze wsparciem Teirena.
Kamienne kolce wyskoczyły z ziemi, znał już tę technikę aż za dobrze. Gęsta krew wzniosła się w symbolu triumfu do księżyca, składając Tsukuyomi hołd tej nocy, śląc do Luny pozdrowienia. Do tego, który został wzniesiony wraz z tą krwią, w pierwszym momencie chyba nawet nie docierało, że jego wnętrzności zostały wywleczone na zewnątrz, a on sam nie miał z siebie co zbierać. Piękne, puste oczy, przerażenie wraz z niezrozumieniem i gaśnięcie - szybkie, bo organizm nie mógł funkcjonować bez... organizmu. Ponoć mózg żył jeszcze pięć minut po śmierci. Więc lepiej niech wszyscy tutaj bacznie obserwują.
Sanada wpadł na mężczyznę, który został unieruchomiony. Nie było w tym powierzchownie żadnej finezji, ale kroki czarnowłosego demona wcale nie były ociężałe, niezgrabne. Wręcz przeciwnie - sunął po trawie, jakby sam Cień niósł go do wrogów. Tam, gdzie serce biło najmocniej. Wbił dwa kunaie w podbrzusze mężczyzny i przeciągnął nimi w górę, jak zainspirowany malarz pejzażem, którego dusza została porwana przez widok czegoś wspaniałego. Był tak blisko, że niemal czuł oddech mężczyzny na swojej twarzy, że czuł zapach jego strachu, kiedy uważnie wpatrywał się płonącymi ślepiami w jego oczy, oczekując czegoś więcej, niż od mężczyzny, który został nabity na kolec. Dlatego wbita broń nie została pociągnięta od razu. Ta długa sekunda przeciągała piekło. To nie ból był najgorszy w broni, która wbijała się w twoje ciało, a mróz stali, który paraliżował każdą komórkę ciała. Nie wiem, nie sprawdzałam. Lecz chyba ON się o tym przekonał.
Kunaie powędrowały w górę. Jeden zatrzymał się dość szybko, Sanada wyrwał go, by przyszpilić nim rękę mężczyzny, która miałaby sięgnąć po broń, do kamiennego kolca. Drugi zatrzymał się, jeśli druga ręka mężczyzny została do niego wyciągnięta w próbach samoobrony, by zatrzymać ją. I porządnie kopnąć mężczyznę w punkt, w który został jeden z kunai. Z całych sił.
Przed domem zagościła cisza, ale w jego uszach grzmiało. Był głodny, spragniony, ale chociaż krew rozlewała się wokół niego nie było gdzie ugasić tego pragnienia. Ciepło czerwonymi kroplami zdobiło jego ciało i ręce, a trup, śmiesznie teraz wykrzywiony, wybebeszony... już się nie ruszał. Czemu, czemu..? Jeszcze żył? Jeszcze oddychał? Powinien. Jego własne imię wypowiedziane znanym głosem, łagodnym, zmusiło go do oderwania wzroku od leżącego trupa, do którego już się pochylał, by unieść wzrok na białowłosą istotę, której włosy oblekły się w promienie księżyca, tą zimną, srebrzysto-błękitną tarczę, która była jak wezwanie nocy prosto do siebie. Zdawał sobie sprawę z istnienia swojego brata, gdzieś tam obok, obecnego, szepczącego o kłopotach i o tym, który zawładnął nad płomieniami, zmuszając je do tańczenia wedle jego woli. Dwójka bardzo niebezpiecznych osobników. Gdzieś tam w zamkniętym domu, w towarzystwie trupa, czekała jeszcze gospodyni - ta, do której naprawdę należały te ziemie. A może nie? Może to była ziemia tych bandytów, a ona po prostu szukała kogoś, kto się ich pozbędzie? Shikarui się nad tym nie zastanawiał - miał to naprawdę głęboko w poważaniu. Tak jak to, że pośród tymi bandziorami byli zwykli mieszkańcy. Dostrzegał to na początku, ale nie widział tego teraz - kiedy wszyscy byli już równi. Tak samo równie-martwi. Oderwał wzrok od sylwetki dziewczyny i błysnął oczyma w kierunku ostatniej żywej dwójki, napinając już mięśnie tak, jakby chciał skoczyć, rzucić się do przodu. Nie skoczył. Na polu bitwy nie było już żadnego wroga i czarne pnącza mogły się cofnąć tam, skąd zaczęły wyrastać - gdzieś pod czarne odzienie młodego shinobiego, pozostawiając po sobie tylko ból i zmęczenie.
Co prawda styl walki Rena nie nadawał się do cichych likwidacji, jednak jeśli chodzi o drugi człon, to sprawdzał się idealnie. Chociaż jeśli chodzi o pozbawianie kogoś życia, to chłopak raczej nie był do tego skory, a przynajmniej stronił od tego jak mógł. Dopiero gdy wiedział, że nie ma innego wyjścia, to uwalniał z siebie wszystkie pokłady energii magazynowane przez wszystkie dni spoczynku, które czają się pod maską zimna i obojętności, którą zwykł przybierać na co dzień. Oczywiście tylko z zewnątrz, ponieważ tak na prawdę nie był on bezduszny. Ba, nawet cały czas bolało go jak ten świat wygląda. W tej chwili spoglądając na miejsce, w którym się znajdowali widział tylko cele i sojuszników. Był w wirze walki, nie dało się go już zatrzymać. Na żal i przemyślenia będzie czas po walce. Teraz jednak nie mógł się zawahać, nigdy tego nie robił podczas prawdziwej konfrontacji. Wtedy kierowały nim już tylko chłodne kalkulacje, aby w jak najefektywniejszy sposób dopiąć swego. Z racji na swoją "wybuchowość" białowłosy rzadko zostawał pokryty czerwoną posoką. Tak też było tym razem. Wyszedł praktycznie bez zadraśnięcia. Bandyci zostali zupełnie rozbici. Czy to przez swój stan upojenia, czy to też przez skuteczność jego planu? A może jedno i drugie? Wszystko poszło zbyt łatwo. A może od początku Teiren wiedział, że tak na prawdę są słabi?
Czarnooki przeszył spojrzeniem pozostałą czwórkę, która dźgała ziemia. Zupełnie nieświadomi tego co miało się zaraz wydarzyć. I tym razem Namikaze nie zamierzał brudzić się krwią. Postawił na walkę z dystansu. Jedna pieczęć i już wyrastające z ziemi kolce pędziły, aby dosięgnąć swoich ofiar. Wtedy spod ziemi wyszła Asaka, na której ubraniu i ręce była widoczna spora ilość krwi Pytanie czy była to jej krew, czy może któregoś z oprychów? Szybkie oględziny pozwalały stwierdzić, że została ranna. Mimo tego dalej trzymała się dzielnie na nogach i wyglądało na to, że tak na prawdę nic sobie z tej rany nie robiła. Na pewno będzie trzeba się nią zając już po walce, która miała się niebawem skończyć. Obrażenia jakich odniosła był bardzo podobne do tych, których nabawił się walcząc z samurajem o Kubikiribocho.
Na szczęście dla białowłosej było to już tak na prawdę koniec. Chłopak miał ich jak na widelcu. Jeden padł od razu. Nawet nie zdążył dobrze ruszyć z miejsca. Drugiemu zaś przebił kolcem nogę. Oznaczało to dla niego nieunikniony koniec, jednak nie z jego ręki. Tylko Teirena lub... Shikaruia? Ren nieco się zdziwił, że ten postanowił zeskoczyć ze swojej pozycji i ruszyć wprost na pozostałą czwórkę. Przecież specjalizował się we walce na dystans, nieprawdaż? Kiedy zaczął pędzić w ich kierunku dostrzegł coś niezwykłego. Aparycja czarnowłosego uległa sporej zmianie. Oprócz błyszczących w ciemnościach, czerwonych jak rubiny oczu, na jego ciele widoczny był czarny wzór przypominający jakieś plącze oplatające swoją ofiarę. Jednak on nie wyglądał jak ofiara. Wręcz przeciwnie, wyglądał jakby ruszył na żer. Czym były ów wzory? Shikarui wydawał się zyskać znacząco na sile. Poruszał się znacznie żwawiej, zupełnie jakby unosił się nad ziemią i czarne wzorki niosły go w powietrzu. A może to tylko złudzenie wynikające z zaskoczenia zobaczenia go w takim stanie? Nie. Jego zachowanie również uległo twarzy, ten wyraz twarzy... Z beznamiętnego przerodził się w chęć mordu, chęć zalania całego otoczenia krwią. Teraz to był zupełnie inny człowiek. A może ten sam, tylko wreszcie uwolniony? Wreszcie pokazujący swoje wewnętrzne ja?
Szybko dopadł do unieruchomionego przez Rena mężczyzny, a następnie brutalnie go wykończył. Białowłosemu się to nie podobało, choć musiał przyznać, że finezji w tym co robił mu nie brakowało. Czy była to sprawa tej zmiany, której uległ Shikarui? W międzyczasie padli też ostatni "wojacy" za sprawą Teirena i Asaki, która użyła tej samej techniki co on. Co do tej drugiej, to ta wyglądała na zmartwioną widokiem czarnowłosego w takim stanie. Najwidoczniej musiało się to już im kiedyś przydarzyć. Widać było, że znają się już całkiem dobrze i zapewne o siebie dbają. Czyżby to, że kunoichi została ranna sprawiło, że do akcji wkroczył jej towarzysz? Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy trzeciej osoby, zwykłego obserwatora jakim był Namikaze. Gdy ten usłyszał głos dziewczyny czarne znaki zaczęły z powrotem wędrować do jednego miejsca, zupełnie jakby jakaś rozrośnięta roślina wracała do formy ziarenka, do ziemi, z której wyrosła. Wtedy rudowłosy oznajmił, że będą kłopoty. Nikt jednak nie zareagował. Dopiero wtedy białowłosy oprzytomniał i doszło do niego to co się wydarzyło. Wśród bandziorów znajdowali się też nieuzbrojeni ludzie, czy na prawdę zabijali zwykłych cywili? Sam pozbawił życia z... 4 osoby? 5? Jeden wciągnięty pod ziemię... Dwóch przy wejściu... Jeden przebity kolcem... A kolejny? Pozostawiony na barbarzyńskie zapędy Shikaruia, więc tak jakby go zabił. Spięte mięśnie na twarzy chłopaka rozluźniły się przybierając tę samą obojętną i zimną maskę. Mimo tego jego wnętrze znów go atakowało. Czy musiało do tego dojść? Przecież wśród nich byli Ci bandyci, których widzieli w karczmie i Teiren zapewniał, że to oni. O jakich kłopotach on teraz mówił? Teraz po tym wszystkim jak praktycznie wybił połowę z nich?
- O czym Ty mówisz? Jakie kłopoty? Przecież to Ci, których widzieliśmy w karczmie. - odezwał się, a następnie ruszył od razu w stronę Asaki, która jako jedyna była ranna.Zatrzymał się przy niej delikatnie kładąc rękę na jej ramieniu. Mimo tego, że zadał od razu pytanie nie zamierzał stać bezczynnie kiedy mówiło się o kolejnych kłopotach. Tym bardziej, że ktoś z nich był ranny i nie wiadomo tak na prawdę w jakim był stanie
- Hej, wszystko w porządku? Musimy to jak najszybciej opatrzyć. Zapewne Reira będzie coś miała w domu, chodźmy na razie do środka, musimy ustalić co dalej. - zerknął na Shikaruia i Teirena. Ten pierwszy zdawał się już dochodzić do siebie, tym bardziej, że czarne znaki już zniknęły. Rena bardzo to ciekawiło, jednak wiedział, że nie jest to czas ani miejsce na dowiadywanie się co to tak na prawdę było. I jeśli nikt nie zgłaszał sprzeciwu, to czym prędzej zaprowadził dziewczynę do środka oczekując, że podczas opatrywania jej rany będą mogli przedyskutować co dalej.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Ból sprawiany innym tracił na znaczeniu w tym samym punkcie, w którym uświadamiało się sobie, że ci inni też mogą sprawić komuś ból. Tam, gdzie człowiek uzmysławiał sobie, że albo my, albo oni wszelkie niewidzialne granice, które ktoś wyrysował jednym wprawnym ruchem prostą linią stopą na piasku, nagle się zacierały. Tak samo było tutaj. Nie było ważne kto zaatakował pierwszy, tym bardziej, że zazwyczaj ten, kto atakuje pierwszy – wygrywa. Nie była to reguła, zresztą… Wyjątek nie tyle potwierdza regułę, co ją kompromituje. Tak było z samurajem, który pierwszy zaatakował Shikaruia. Długo nie pożył. Ale bandyci i pijaczki stracili swoje szanse w momencie, kiedy wzięli alkohol do ust i jednak wyruszyli do gospodarstwa Onizuka, by – jak się szczycili (a przynajmniej według Rena i Teirena) – je złupić. Poza tym słowa, jakie wpowiadali… Może i były wyrwane z kontekstu, ale chyba żaden z czwórki ninja nie był idiotą, by nie zrozumieć przekazu. Dlatego nieważne było, że zostali zaatakowani. Wcale nie powinno ich tutaj być – i to właśnie było ich winą. Asaka miała w poważaniu kto zlecił robotę Renowi i rudowłosemu; ją i Shikaruia wynajęła Reira i to przed nią zamierzała odpowiadać. Zresztą… Gdyby nie dwójka przybyłych, to już dawno ich by tutaj nie było. Sprzątnęliby ciało samuraja i wyruszyliby na granicę, starając się załatwić sprawę z przejściem przez nią. Więc… czyja to była wina? Widok śmierci nie sprawiał Asace żadnej przyjemności. Nie była też całkowicie pozbawiona sumienia; to nie było tak, że jeżeli nie zabiła kogoś w ciągu miesiąca, to zaczynała się źle czuć, nie. Taka była praca. I tak też wyglądał zawód shinobiego. Trzeba się było z tym pogodzić, nie było za czym płakać. To przez to cholerne sumienie byli tu, gdzie byli: to przez nią w ogóle rozmawiali z rudowłosą, bo to przez nią mieli pakować się na wojnę. Przez nią zostali tutaj, by bronić gospodarstwa. A to, że widok śmierci nie sprawiał Asace przyjemności nie oznaczało, że wpadała w histerię za każdym razem, gdy ktoś umierał na jej oczach. Nie było tak. Nie ruszało ją to. Stała się na to zwyczajnie obojętna. W swoim życiu widziała zbyt wiele śmierci, by móc się jeszcze przejmować, choć gdyby chodziło o kogoś dla niej bliskiego, to z pewnością nie byłaby taka niewzruszona. Mało tego, gdyby tylko mogła, to kogoś bliskiego sama by osłoniła, emocje z pewnością wzięłyby górę. Czyż nie tak było z Shikaruiem? Czyż emocje i uczucia nie doszły do głosu, na tym pustkowiu w jego sercu i duszy – na pustkowiu, które sam sobie wyobrażał, lgnąc do ludzi, z których wręcz kipiało to, czego sam nie miał? Albo raczej wydawało mu się, że nie ma. Nie był taki pusty, jak sam to sobie wyobrażał, a przynajmniej nie w złotych oczach białowłosej. W końcu było wiele rzeczy, o których o sobie myślał czarnowłosy, a które Koseki widziała w nim zupełnie inaczej. Nie bała się, choć może rzeczywiście powinna. Kto wie, w którym to momencie bestia straci nad sobą zupełną kontrolę i rzuci się na tych, którzy byli jego sojusznikami…? A jednak nie bała się – niezależnie od tego, jak bardzo idiotyczne by to nie było, tak wyglądała rzeczywistość. To co robił też nie sprawiało przyjemności, było to sadystycznym zapędem kogoś, kto nie potrafi nad sobą zapanować i Asaka podświadomie czuła, że powinna się bać, że makabryczność widoku powinna napawać ją wstrętem… ale jakoś tak nie było. Zresztą czy ona była lepsza? Czy j a k i k o l w i e k shinobi był lepszy? Mieli w swoim arsenale cały wachlarz technik do mordowania, a umówmy się, żadna śmierć nie była piękna. Żadna. Absolutnie żadna. Dlatego więc czy ktokolwiek z nich miał prawo oceniać Shikaruia? Albo to, że obca chakra mieszała się w jego ciele, zaś znak, od którego te fantazyjne, cierniowe wzory rozlewały się po jego twarzy czy szyi, powodował tylko ból, który musiał znosić? Czy ktokolwiek miał prawo to oceniać? Odpowiedź byłą krótka i prosta. Trzyliterowa. Pierwsza z nich to było „N”. Widziała, jak wzory zaczęły się cofać, chowają tam, skąd się wyrodziły. Jak czerwone ślepia tracą na mocy, a wzrok nie jest już taki pełny złości, mordu i jakiegoś… uniesienia. Złote oczy patrzyły na ten spektakl jak zahipnotyzowane, przekazując sobą całe zmartwienie i współczucie dla swojego towarzysza. I nieme pytanie, czy wszystko jest w porządku. Ren dobrze się domyślał, że to musiało mieć już miejsce. Bo miało, choć wtedy okoliczności były zupełnie inne. A jednak obaj mężczyźni – i Ren i Teiren – zdawali się być tym niewzruszeni. A może tylko jej się tak wydawało? W końcu jej oczy zafiksowane były tylko na jednej osobie, a wszystko inne było tylko tłem. Tło ruszyło do niej, dotknęło ją – bo to Ren położył dłoń na jej ramieniu, jakby chcąc wyrwać ją z transu, w który wpadła. Trochę tak było, jednak nie straciła całkiem swojej uwagi. Gdy więc ciemnooki tknął jej ramię, ona wcale nie podskoczyła, choć przez chwilę znowu wyglądała na skołowaną. Co Katsuro… Ach tak, to nie on… – Zaraz to sobie opatrzę, to nic takiego – odpowiedziała mu, niejako zgadzając się z Teirenem, żeby się nią nie przejmował. Chociaż to było miłe, że ktoś nieznajomy przejął się twoją powierzchowną raną. – To tylko tak wygląda nieciekawie – dodała jeszcze. Powiedziała swoje, ale jednak jak na razie nie zrobiła nic, rzucając tylko okiem na… no cóż, pobojowisko, w tym na dwóch wysadzonych kolesi pod drzwiami do domu. A cóż to…? – Reira niech zostanie w domu. Nie chcę dokładać jej koszmarów po nocy – to, że ją ten widok nie ruszał nie znaczyło, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zwykli ludzie reagują na poprzebijanych kolcami, czy wybebeszonych ludzi. Nawet zwykła strzała w głowie potrafiła ich doprowadzić do wzbierających wymiotów, a co dopiero do widoku, którego nie są w stanie zapomnieć do końca życia. – Ten kto pije, bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Nikt nie kazał im tutaj być. Nikt nawet nie próbował uciekać – nie dziwiła się, że Teiren mówił jak mówił. Liczyła jednak na większe wzięcie sprawy w swoje ręce, skoro też brał w tym udział. – A jednak wyskoczyłeś z krzaków, Teirenie, choć widziałeś, że jest ich więcej. Nie usłyszałam żadnej wiadomości pod tytułem „nie atakować”. Nic. Jeśli ktoś to widział, to trudno. Mnie i Shikaruia wynajęła Reira. Was – nie mam pojęcia. Róbcie co uważacie za stosowne.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Zaklinacze koni mieli taki dar, który pozwalał im okiełznać zdziczałe zwierzęta w parę chwil. Najdzikszy koń pozwoli sobie założyć siodło, a potem będzie prosił o więcej. Da sobie wcisnąć wędziło do pyska i choć nie będzie mu to pasować, wkrótce się przyzwyczai. Odda kolejne dwa grosze za chociaż parę dotknięć delikatnej dłoni. Byli tacy, którym zależało tylko na tym, by jak najszybciej oswoić zwierzę - ukoić jego gniew, ściągnąć z płachty oczu dawne rany, które choć dawno zagojone, zostawiały wyraźne ślady. Blizny umysłu. Zamykali wtedy drzwi boksu i naklejali nań nalepkę po skończonej pracy: koń gotowy do pracy, zostawiając go w półmroku stajni, obcym rękom, obcym oczom, które syciły się okiełznaniem i zniewoleniem. A koń? Ciągle czekał. Myślą o tej dłoni, którą uważał za dobrą, licząc na to, że jeszcze zdoła ją zobaczyć, więc pozostawał takim, jakim go pozostawiono - grzeczny, ułożony i gotowy do pracy. W końcu to była dla zaklinaczy tylko praca. Byli jednak też tacy, dla których nawet nie był to sposób na zarobek - to była pasja, a może dobroć serca? Co jeden to inne powody, łączyło ich tylko jedno - kochali te silne, dzikie zwierzęta, których domem były szerokie stepy, więc otwierali zagrodę tylko po to, by spojrzeć, jak cudownie wyglądają, kiedy niesie je wiatr. Jaka była między nimi różnica koniec końców, skoro prowadziło to do tego samego - przywiązania? Temu drugiemu koń mógł umknąć, opuścić go, prowadzony dłonią Zefira, który był mu jak ojciec. Zyskiwał jednocześnie coś, czego ten pierwszy nigdy nie osiągnie - wierność.
Drgnął. Ren ruszył w kierunku Asaki, a on drgnął, kiedy ten wyciągnął do niej rękę, jak pies gończy, któremu szepnięto do uszka komendę: bierz go. Ta ręka miała dotknąć jej ciała, jej ramienia, nie tego rannego, ale może miała nieść ranę? Nie. Zdecydowanie za późno. Jego ruchy zwolniły za mocno, jego umysł stał się zbyt przytłumiony, by mógł się znaleźć tuż przy nich i zatrzymać rękę, która pod swoją skórą kryła czysty ogień. Ten sam, który zmiótł na raz całą grupkę nieszczęśliwych "bandytów". Spójrzcie tylko na nich - na opalone ciała, rozrzucone w śmieszne kształty, jak lalki, którymi już nikt nie chciał się bawić. Dlatego dla zwykłej próby wzięto kilka zapałek i sprawdzono, jak szybko będzie się stapiać ich sztuczna skóra, kiedy zbliżą się za mocno do pomarańczy płomieni. Liźnięcia będą przyjemne, czy skażą na piekło?
Wybuch nie nastąpił. To była tylko dłoń oparta na ramieniu, tylko zmartwienie o drugą osobę, której stała się krzywda. Ale przecież to nic takiego. Rycerz na białym koniu - i oto ujrzałem Zwycięstwo, co na śnieżnym rumaku jechał. Dziwnym trafem nikt tutaj tego zwycięstwa nie świętował. Tylko czemu? Zbyt mało satysfakcji, zbyt mało wyzwania? Ha! Czarnowłosy wyprostował się, spoglądając ciągle na Rena i Asakę.
- Nikt tego nie widział. - Kto miał niby widzieć? Tylko sowy i wrony im świadkami, a te nie zrywały się do lotu, by rozgłosić nowiny zasypiającym dębom. Pochylił się, by wyrwać swoje kunaie z ciała mężczyzny i otarł je o jego ciuszki, które nie były ujebane... ach nie. Jego ciuchy akurat były całe urąbane. Podszedł do innego trupa, żeby otrzeć o niego dłonie i ostrza i schować kunaie z powrotem do kabury. Nie widział w tym żadnego problemu - ani w tym, że byli tu zwykli ludzie, ani w tym, że ktoś mógł komuś o czymś naskarżyć. Zajmowali się tylko swoją pracą, jedni umierali po to, by inni mogli się narodzić, świat był naprawdę dokładnie tak samo prosty, jak na to wyglądał.
- Rano zdamy raport straży. - To nie było pytanie, to było stwierdzenie. - Potem ruszymy do Daishi. - Tak jak Asaka to ujęła - obojętnie, dla kogo tamci pracowali, oni pracowali dla Reisy i bronili jej, kiedy grupa pijanych cwaniaczków chciała ją ograbić i zaatakować. Wyciągnęli bronie? Wyciągnęli. Straż niech sama sobie dorabia resztę historii. Nie wiedział, jak tamta dwójka, ale on miał swoją ochronę Sogen, a Asaka Daishi - i co do swojej był akurat pewien, zwłaszcza, że wyjątkowo nie uczynił tu niczego, co wykraczałoby ponad to, co konieczne. Och, no zgoda. Może troszkę dał się ponieść.
Hałas. Krzyki. Głośne i szybkie kroki. Cięcie. Wybuch. Kolce przeszywające ciała ludzi. Rozlewająca się wszędzie krew. Wyciekające na zewnątrz wnętrzności. To wszystko ucichło. Nagle zapadła cisza. Błoga cisza zwiastująca koniec walki. Oczywiście czwórka shinobi wyszła z tego starcia zwycięsko. Nie mogło być przecież inaczej. Jednak nikt nie cieszył się z tego co się stało. Dlaczego? W końcu wykonali zadanie powierzone im przez karczmarza. Dodatkowo przyszło im to bardzo łatwo, prawie bez żadnego oporu. Po prostu ich z m i a ż d ż y l i. Z resztą jak przyszło na shinobi, po prostu zrobili to co najlepiej umieli, czyli likwidacja określonych celów z zaskoczenia. Okazało się jednak, że wśród bandytów znaleźli się też zwykli mieszczanie.Tacy, na których ktoś najprawdopodobniej czekał w domu. Takich, któryś ktoś będzie szukać z utęsknieniem. Ich zadaniem było właśnie nie dopuścić do takiej sytuacji, a to właśnie oni zamienili się w oprawców. Co prawda częściowych, bo jednak swoje zadanie wykonali, mimo tego musieli poświęcić tych kilku ludzi. A może oni też już mieli zamiar przyłączyć się do tej bandy i właśnie uczynili jeszcze większe dobro? Tego już chyba nigdy się nie dowiedzą. Kiwnął tylko głową Teirenowi na znak, że doszło do niego to co mówi, jednak tak na prawdę nie wiedział co ma mu na to odpowiedzieć.Pomimo tego niepokój we wnętrzu pozostanie i ten widok na pewno odciśnie swoje piętno na białowłosym, który... No właśnie cóż teraz porabiał? Podszedł bezpośrednio do Asaki, która po raz kolejny wydawała się być skołowana, a dodatkowo wpatrywała się w Shikaruia. Zastanawiało go gdzie tak ciągle ucieka myślami. Czyżby błądziła nimi wśród wydarzeń z przeszłości, a może wokół ciemnowłosego towarzysza? No właśnie co do tego drugiego nie dało się zignorować jego mrocznej aury, która zapewne odbiła się na wszystkich dookoła. Pierwszy raz czegoś takiego doświadczył. Nazwałby to "strachem zewnętrznym", ponieważ został on w nim jakby wymuszony. Nie bał się Shikaruia, a jednak coś podpowiadało mu, że to nie jest do końca dobra rzecz. Pomimo tego, że najwidoczniej go wzmacniało, to za tymi ciemnymi wzorkami musiała stać jakaś mroczna tajemnica. Jednak co by to nie było - już zniknęło, więc mogli zająć się problemami, które dotyczyły ich tu i teraz. A konkretniej rana białowłosej. Instynkty opiekuńcze Rena włączały się automatycznie. Honor? Rycerz na białym koniu? A może po prostu zwykły, ludzi człowiek, który nie miał wszystkiego gdzieś? Pomimo tego został nieco przystopowany zarówno przez rudowłosego jak i kunoichi. To prawda. Rana nie była jakaś ciężka, więc po co to w ogóle było? Chyba jeszcze nie przestawił się od ostatniego razu, gdy wręcz troszczył się o Misakę. Jednak dziewczyna miała się już dobrze, nawet bardzo dobrze i miał nadzieję, że tak pozostanie. Tutaj jednak sprawa wyglądała inaczej. Miał do czynienia z ninja, a nie cywilem. Dodatkowo kiedy szedł w jej kierunku dostrzegł drgnięcie Shikaruia, który wyglądał jakby miał od razu do niego ruszyć. Czyżby tę dwójkę łączyło coś więcej? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego dlaczego tamten tak zareagował. Pojawienie się mrocznej energii nie było przypadkiem. Brunet jakoś musiał dowiedzieć się o ranie dziewczyny i w szale tak zareagował. Może jednak nie był taki bezduszny na jakiego się kreował?
- Jasne, wybacz nadgorliwość. - powiedział i uśmiechnął się lekko i ściągnął rękę z jej ramienia, a następnie przesunął się nieco w bok. Cały czas był bacznie obserwowany przez Shikaruia co trochę było upierdliwe, jednak rozumiał, że jak na czymś mu zależało, to strzegł tego jak oka w głowie. Zapewne Namikaze zrobiłby dokładnie to samo w tej sytuacji. Ren nie zamierzał komentować kolejnych przepychanek słownych, a także ogólnego postanowienia co dalej. Nie pozostało im nic innego jak tylko ogłosić wykonanie zadania.
- Myślę, że powinniśmy chociaż nieco uprzątnąć te ciała, żeby nie walały się po całym gospodarstwie... No i tak jak wcześniej wspomniałem, możecie na mnie liczyć jeśli chodzi o Waszą wyprawę. - oznajmił wracając już do swojej oziębłej maski. Jeśli nie było żadnych sprzeciwów to zajął się uprzątnięciem ciał(nieważne czy sam czy z kimś), a przynajmniej złożeniem ich w miarę do kupy w jedno miejsce, żeby w razie czego rodziny mogły pochować swoich poległych krewniaków, mężów, ojców, kuzynów, braci...
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
- Nie szkodzi – podobno nadgorliwość jest gorsza of faszyzmu, ale Asaka nadgorliwości w tym nie widziała. Nie widziała też niczego złego. Byle rana potrafiła się zapaskudzić tak, że z powierzchownego skaleczenia robił się problem wymagający na przykład amputacji kończyny. Różnie bywało, a Asaka wiedziała o tym bardzo dobrze. Miło więc było zobaczyć, że ktoś równie poważnie co ona podchodzi do ran kompanów, nawet jeśli tymczasowych. Nawet jeśli tylko na dzisiaj, na tę krwawą noc, a jak miało się okazać za chwilę – może jednak na trochę dłużej. Gdy Ren ściągnął dłoń z jej ramienia i odsunął się trochę, Asaka odwzajemniła lekki uśmiech, tak dziwny przy całej scenie, która się przy nich rozgrywała, przy ciałach – przeszytych strzałami czy ziemnymi kolcami… I gdy białowłosa ponownie spojrzała na to wszystko, co rysowało się czerwienią w ciemności nocy – westchnęła cicho i ruszyła przed siebie, chcąc zatrzymać się przy Shikaruiu. Widziała, jak spinał się, gdy podchodził do niej Ren, widziała jak drgnął – jakby to jego ktoś dotykał z zaskoczenia, a nie ją. Martwił się o nią? Czy tak, jak ona martwiła się o niego…? Czy bał się, że Ren coś jej zrobi? Jej samej białowłosy wydawał się dość szczery i prostolinijny, pomimo oszczędności w okazywaniu emocji. Nie czuła od niego zagrożenia, a przynajmniej nie teraz, choć praktycznie w ogóle się nie znali. Czy patrzyła na niego przez pryzmat swojego brata? Możliwe. Zapewne. Oby tylko ją to nie zgubiło. Szła powoli, by w tym półmroku nie potknąć się o jakąś dziurę, kamień czy ciało i nie dać popisu swojej niezdarności… Przystanęła obok czarnowłosego, gdy ten wycierał swoje kunaie o ciuchy jednego z poległych. Nie zamierzała wytykać i udowadniać Teirenowi tego, że gdyby mu na tych mieszkańcach zależało, to przerwałby ich akcję niezależnie od tego, czy byli wśród nich bandyci, czy nie. Mógł powiedzieć, cokolwiek, a wtedy może jakoś by uważali, może – na pewno – to wszystko wyglądałoby inaczej. A tak – nie zrobił nic, a teraz wydawało się, jakby miał do wszystkich pretensje. Asaka nauczyła się już, by nie dyskutować z takimi ludźmi, bo najpierw zniżą cię do swojego poziomu, a później pobiją doświadczeniem; Teiren może i miał dobre intencje. Ale dobrymi intencjami było też wybrukowane piekło. Wycelowany w Shikaruia palec sprawił tylko, że dziewczyna bardziej się zirytowała, zjeżyła nawet, ale nadal nie powiedziała nic. Wydawała się w tej chwili cholernym gburem, a przecież potrafiła być takim rozgadanym, paplającym promyczkiem słońca. Ale nie tu i nie teraz, gdy ktoś rzucał oskarżeniami, a sam nie zrobił nic, by czemuś zapobiec. Prychnęła cicho, niezadowolona, a gdy Teiren i Ren zajęli się układaniem zwłok, w końcu zwróciła się do Shikiego. - Jak się czujesz? – to nigdy nie było powiedziane wprost, ale miała wrażenie, że fakt, że w jego ciele kotłowała się obca chakra, wyzwalająca w nim pokłady siły i szybkości, jakich normalnie nie osiągał, sprawia, że musi to być bolesne. Albo w jakiś sposób wykańczające. Powtórzę się, ale Asaka się martwiła – i to bardziej o niego, niż o swoją ranę. Swoją drogą… Dziewczyna w końcu ściągnęła lewą dłoń z rany, którą uciskała. Nie pomyślała, by wykorzystać ciuchy zmarłych, do wytarcia rąk, więc przejechała dłonią po swojej koszuli, która i tak będzie się nadawała do wyrzucenia. Gdy już tę dłoń z grubsza wyczyściła, sięgnęła ręką do torby, by wyciągnąć z niej jedną z rolek bandaża. - Pomożesz mi? – spytała Sanadę cicho po krótkiej chwili, w której miała problem, by odpowiednio przyłożyć bandaż do rany i go utrzymać. Nie wspominając już o tym, że wypadałoby odciąć rękaw koszuli, żeby odpowiednio to zabandażować… Mogłaby usiąść i pomagać sobie zębami, no ale… Nie była tutaj jednak sama. Dość nieumyślnie swoją obecnością sprawiła, że Teiren nie miał idealnej okazji, by zgarnąć Shikiego na osobności. Nieumyślnie…? Dobra, kłamię, to częściowo było umyślne. A częściowo po prostu chciała znaleźć się obok lawendowookiego, bo jakoś przy nim… czuła się bezpieczniej. O ironio. Nie pozostało nic, jak doczekać do rano i zgłosić to wszystko do straży. To wydawało jej się jedynym logicznym posunięciem, by w końcu ruszyć stąd tam, gdzie zamierzali. Za długo tutaj już zamarudzili, stracili cały jeden dzień…
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Czy Ren naprawdę był zagrożeniem, czy Ren był zagrożeniem, czy Ren... Czy on był po prostu zazdrosny? Przecież Ty nigdy nie lubiłeś się dzielić, chyba dlatego, że nigdy zbyt wiele nie posiadałeś. Tak cenny diament, rubinowy kryształ pewnie układający się w dłoniach i idealnie dopasowany do palców, nie był przypadkiem, już o tym rozrawialiśmy - i od przypadku też nie zamierzałeś go tracić. Pozwalać, by ktoś inny go zarysowywał, gdy chciałeś zostawić na nim ślady własnych pazurów i kłów, godzić się na obcy dotyk, kiedy to twoje palce miały się odcisnąć na jego nawierzchni, ledwo plamy po opuszkach, ale to wystarczy, by po prostu być. Nie lubiłeś się dzielić. To nie Ren powinien się tam znaleźć, nie on powinien tam stać, nie on powinien opierać dłoń na jej ramieniu. Tę samą, która mogła rozerwać to ramię na tysiące kawałków. Jego intencje stały się zupełnie nieważkie, zdobyta sympatia łatwo rozpływała się w powietrzu, kiedy smród zwęglonych ciał ulatywał do eteru - ulatywała razem z nim. Nie poruszyłeś się jednak nawet na krok, nie było też pustych słów, które nakazywałyby trzymać łapy przy sobie, nawet mu to do głowy nie wpadło. Była tylko ta uwaga, by śledzić jego ruchy i upewnić się, że na tym bardzo ludzkim współczuciu i chęci niesienia pomocy się skończy. Skończyło. Ciało Asaki nie zostało rozerwane na kawałki, a chłodne spojrzenie białowłosego nie pokryło się czułością, która wynikałaby z mocniejszego uderzenia serca. Nie żeby Shikarui był mistrzem w odróżnianiu pewnych dyskretnych sygnałów, w odczytywaniu zawiłości emocjonalnych, tym bardziej między dwiema osobami, ale nie był też całkowitym paranoikiem i nie podejrzewał o zdrady, ukryte romanse i tym podobne rzeczy. Nie, tak szybko, jak się pojawiła nieprawidłowość w tym, że ktoś dotyka ją, tak samo szybko pozwolił temu rozmyć się w powiewie chłodnego wiatru, który kontrastował z ciepłej parującej krwi. Z nim samym, gdy miał wrażenie, że został wypalony od środka i teraz tylko pozostało mu stygnąć - położyć się tutaj, wśród tych zmarłych, których temperatura ciała opadała tak samo szybko jak ta jego.
- Dopóki nie płacicie, sprzątanie tego to nie mój problem. - Czekał, aż Asaka zabierze głos w tej kwestii, ale nie zabrała. Nie potwierdziła, nie zaprzeczyła, nie wykazała żadnego zaangażowania w sprawę sprzątania tego wszystkiego. Skoro więc ona nie chciała tego sprzątać, czemu on miałby się wysilać? Dla kogo? Za co? W imię tego, że to byli "też" "ludzie"? Byli, ale teraz zdechli, wąchali kwiatki od spodu i może ktoś im kiedyś wystawi godny pochówek, a może wrzucą ich do wspólnej mogiły i spalą. Wystawił rękę w kierunku Teirena, grzbietem do dołu, w geście, który się czegoś domagał. Nie nachalnie, bo ciężko było w ogóle określić Shikaruiego jako kogoś "nachalnego" z całym jego stoicyzmem, ale zdecydowanie czegoś oczekując. Nie dał na siebie czekać i zaraz pośpieszył z wyjaśnieniami. - Wybacz, panie, poniosły mnie nerwy i strach. - Brzmiało to całkowicie poważnie i szczerze, ale to głównie dlatego, że mimika czarnowłosego i jego ton właściwie zawsze były takie same, rzadko się zmieniały, oscylując na granicach flegmatyczności, kiedy nie przywiązywał aktualnie większej wagi do czegoś konkretnego. A skoro Ren był w porządku wobec Asaki, to mógł wreszcie odetchnąć w spokoju, kiedy jasne, klarowane, lawendowe oczy odbiły od niego w stronę Teirena. - Pomogliśmy w twoim zleceniu, należy się zapłata. - Sanada był materialistą. Zbyt długo nie posiadał majątku, by teraz tak po prostu zrezygnować z pieniędzy, jakie należały się i jemu i Asace. Fakt, że Teiren najwyraźniej miał mu coś za złe obchodził go tyle co zeszłoroczny śnieg. Słyszał gorsze obelgi niż kretyn. Nie oznaczało to niestety, że spłynęło to po nim całkowicie obojętnie. Tak jak nie zamierzał pokazywać przed obcymi, że cokolwiek go bolało, tak nie zamierzał aktualnie pokazywać, że mimo wszystko chłopak całkiem trafnie trafił swoją igiełką i nieco go ubodła, nieco przeszkadzała, ukuła na moment. Nie zostawiła na szczęście po sobie trucizny, która mogłaby zatruć.
- Nie powie nic. - Zapiął kaburę na broń. Bo nie będzie chciała skończyć jak oni - te słowa unosiły się w powietrzu w drobnej chwili ciszy.
Ruszył w kierunku Asaki, kiedy ta nieporadnie pełzła przez pole walki. Znając ją, pewnie zaraz potknie się na prostej drodze - za dużo tu było wybrzuszeń, to musiała być prosta droga - nadzieje się na kolec i nabawi jeszcze poważniejszej rany, niż ta, którą miała po włóczni. Wyciągnął do niej dłoń, żeby jej pomóc stanąć na równym gruncie i znaleźć się od tego nieco dalej, chociażby o krok. Od tego głównego pola bitwy. Teraz czuł się lepiej, bezpieczniej - kiedy wrogowie leżeli trupem i jedynym słuchaczem ich rozmów były rosnące wokół sosny. Gdy zagrożenie zjechało do tego, które co najwyżej mogło się pojawić ze strony ich nowych towarzyszy, z czego jeden zaoferował, że... no właśnie - że będzie z nimi podróżował? Że wykona z nimi misję?
- Dobrze będzie mieć kogoś tak uzdolnionego w drużynie. - Potwierdził. - Zapłatę musisz sam wynegocjować. My z Asaką mamy płatne z góry. - Tylko o pieniądzach, co? Nic dziwnego, że Ren nabrał takie a nie inne wrażenie. Asaka widziała w nim coś więcej, coś poza byciem shinobim - miała do tego oko. Potrafiła spojrzeć na człowieka i obejrzeć go z broni, zbroi i technik, w które się przyodziewał, spoglądając prosto na człowieka. I tak widziała w Renie coś lepszego, tę dobroć, której starał się nie odsłaniać, jakby obawiał się, że może zostać zwrócona przez kogoś przeciwko niemu, albo że jego własny umysł zechce kiedyś go zdradzić i zrobić tak bardzo na opak. Mocniej obciążyć go winą, sprowadzić koszmary z powykrzywianych okropnie twarzy, z powyginanych ciał i rozpryśniętych flaków, których smród doprowadziłby do mdłości niejednego, nie wspominając już o widoku. Shikarui widział w nim wojownika - nic poza tym. Z drugiej strony mógł też powiedzieć to samo o Asace, a przecież to wcale nie było takie proste, za jakie to uważał. Rena przecież polubił na swój sposób - ten sposób "nie-nielubienia", choć nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia. Właściwie to wcale.
Skinął głową do Asaki i wziął od niej bandaż, chcąc owinąć go porządnie wokół rany, by krew przestała sunąć po jej skórze. Powinno wystarczyć.
- Nie za dobrze. - Nie wstydził się tego przyznać, bo taka była prawda. Gdyby nie to, że widział, że Ren nie doznał obrażeń, zapewne i jego zapytałby o to, o co zapytała go Asaka. Do zaognionego (oj dosłownie zaognionego) konfliktu byłoby bliżej, gdyby Ren podszedł do Asaki, zanim Sanada się nie opanował, ale przecież... nic złego się nie stało. Czarnowłosy nie miał żadnej urazy. Gdyby był bardziej sympatyczny pomyślałby wręcz, że Ren zdobył się na całkiem miły gest. - Przed udaniem się do strażnicy pójdziemy do szpitala. - Zapewnił ją łagodniejszym głosem, starając się nie zacisnąć za mocno materiału, żeby skóra mimo wszystko mogła oddychać i zbyt wielkiego ucisku nie było. Rana nie była na tyle głęboka, żeby krwotok był poważny, ale wystarczyło, żeby zadbać o to, by czasem nie wdało się zakażenie.
- Jutro. Teraz jestem zmęczony. - Jakby było czym się męczyć, kropelka potu nawet nie pojawiła się na jego ciele. Nie zamierzał jednak teraz wychodzić na nocne pogawędki pod blaskiem księżyca. Rozłożył namiot i ich rzeczy, zapieczętowane w zwoju, który nosił na plecach i mogli odespać męczącą, pełną pracy noc.
Czekając na poranek.
Zapewne każdy zastanawiał się, czy coś co kiedyś zrobił było słuszne. Uczucie niepewności wyżerało od środka, aby w końcu zebrać żniwa. Pytanie tylko czy osoba, która tak się czuła na to pozwalała? Popaść w paranoję, czy może jednak nie przejmować się tym co się stało? Mniej więcej na tym etapie był teraz Ren. Mimo tego, że przeszedł już wiele, po raz kolejny przyszło mu do takich dylematów. Tym razem to jednak on był oprawcą, a nie ofiarą i wcale nie czuł się z tym lepiej. Nie pomagały słowa wyjaśnienia Teirena, który wiedział, że są to zwykli mieszkańcy, a jednak w ogóle nie zareagował. Zrzucanie winy na Shikaruia nie było w tym momencie odpowiednią taktyką, ponieważ skąd mógł wiedzieć, że to nie oni są zbirami? Namikaze był pod ziemią wraz z Asaką, więc on także nie miał jak tego potwierdzić. Jedynym winnym nie podjęcia żadnej akcji był rudowłosy. Tym bardziej, że to on ponoć tak dobrze znał tę bandę, która wojowała w okolicy. Nawet pomimo tego, że to właśnie kunoichi zapoczątkowała atak nie winił jej, w końcu po prostu mieli obronić Reirę tak jak wspominali, a oni stanowili zagrożenie. Inaczej było w przypadku białowłosego, którego misją było pozbycie się bandytów, a nie mieszkańców. Choć kto wie? Mogli właśnie przechodzić "szkolenie" albo jakiegoś rodzaju "chrzest". Czy dalej logicznie myślał? Wydawało się, że tak. Czyli jednak jak na razie jest tym drugim typem człowieka, który się nie poddaje. A może po prostu zaczyna się uodparniać na wszelkiego rodzjau krzywdy? Może kiedyś i on stanie się tak bezduszny jak czarnowłosy towarzysz Koseki? Nie, wróć. On nie jest całkowicie bezduszny. Pomimo maski, której nakładał tak na prawdę troszczył się o Asakę, pytanie tylko na zasadzie jakiej relacji? Nie było to jednak w jego interesie, więc nie zamierzał nad tym za bardzo rozmyślać. Nie chciał mieszać się w nieswoje sprawy. A co do dziewczyny... Odwzajemnienie jego uśmiechu podniosło go lekko na duchu. Tym bardziej w takiej scenerii, musiało to wyglądać... Dość dziwnie. Ciała z bebechami na wierzchu, a tam dwójka, która się do siebie cieplutko uśmiecha. Dodatkowo nieopodal nich stoi jakiś gość, który wygląda jakby miał zaraz się rzucić na jedno z nich powstrzymując chyba w ostatniej chwili swój zwierzęcy odruch. A może jednak bardziej ludzki? Kto wie.
W każdym razie po ściągnięciu ręki z ramienia dziewczyny ta ruszyła wprost do Sanady. Namikaze wolał zająć się w tym momencie swoimi sprawami, aby poukładać sobie wszystko w głowie, a dodatkowo zapewne musieli o czymś pogadać. Teiren również zadeklarował chęć porozmawiania z Shikaruiem, nie trudno było się domyślić, że chodzi o czarne znaki na jego ciele. Czyżby jedynym niewtajemniczonym był Ren? Nie podobało mu się to. I to bardzo. Mimo tego nie dawał po sobie tego poznać. Czarnowłosy zapewniał ich, że nikt tego nie widział. W końcu to on dostrzegł tę grupę z naprawdę daleka, więc coś się musiało za nim kryć. Sensor? Czy może to jednak te oczy? Mimo wszystko chłopak myślał, że można mu wierzyć na słowo. Ochoczo przystał na propozycję, aby Namikaze do nich dołączył. W końcu oni pomogli im, to dlaczego nie miałby się odwdzięczyć? Jednak nie obyło się bez gadki o pieniądzach. Dotycząca zarówno pozbycia się bandy jak i ochrony Reiry. Białowłosy nie zamierzał się za bardzo sprzeczać, ponieważ nie oczekiwał wynagrodzenia od niego, tylko od Teirena, a co ten zrobi ze swoją połową, to już jego sprawa. W końcu pozbycie tej bandy wchodziło też w jego obowiązki ochrony kobiety, więc równie dobrze mógł się z nią dogadać.
- Aż tak mi nie zależy na pieniądzach... Myślę, że kwestię wynagrodzenia omówię później, na pewno nie teraz.- oznajmił spoglądając w kierunku domu, w którym zapewne czekała zaniepokojona Reira. Po ich rozmowie Shikarui i Asaka zajęli się sobą, zaś białowłosy z Teirenem uporządkowali zwłoki, a w niektórych przypadkach to co z nich zostało. Choć nie był zapewne to najlepszy pomysł, aby patrzeć na wykrzywione zwłoki i twarze wołające wręcz o pomoc. Jednak uważał, że jest to słuszne i dlatego też się tego podjął, oczywiście w milczeniu, bo nie było za bardzo o czym gadać. W końcu jednak zdobył się na jakieś słowa, ale to głównie po to, aby się rozeznać w sytuacji.
- A Ty co zamierzasz? Idziesz z nami? - zapytał Teirena w międzyczasie, pod koniec zbierania. Asaka z Shikaruiem zaczęli rozkładać namiot, zapewne każdy chciałby się już położyć i zasnąć nie myśląc za bardzo o tym co się stało. Najgorsze było chyba to, że Ren wcale nie był zmęczony, w ogóle. Dokładnie, nie zmachał się ani trochę. To o czymś świadczyło. On nie zamierzał tej nocy spać jak zabity, ponieważ po prostu nie mógł tego zrobić. Kiedy wszyscy już się kładli on wdrapał się na dach kładąc się na nim. Obserwował gwiazdy rozmyślając o dzisiejszym dniu, a oprócz tego co jakiś czas rozglądał się dookoła. Pełnił swego rodzaju wartę, tak w razie czego. W międzyczasie starał się choć trochę zdrzemnąć jednak udawało mu się to z wielkim trudem.
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Nie miała nic przeciwko temu, by Ren wyruszył razem z nimi, dlatego nikt nie usłyszał jej głośnego „nie”, gdyby jednak nie chciała go z nimi widzieć. Dziewczyna nie była zbyt wylewna, nie odzywała się, jeśli nie miała nic do powiedzenia, a zwłaszcza w towarzystwie, które nie do końca jej pasowało. A Teiren jej nie pasował i to mocno. Drażnił ją swoim zachowaniem, swoimi oskarżeniami, swoim poczuciem sprawiedliwości, które obejmowało wszystkich, tylko nie jego samego. I Shikarui, jeśli zwracał uwagę na jej mimikę, mógł zauważyć, że Asaka zjeżała się za każdym razem, gdy Teiren zabierał głos. Sprawa zapłaty to była osobna kwestia, która zapewne rozwiąże się gdzieś po drodze. Ale Shikarui był na tym punkcie najwyraźniej przewrażliwiony – zauważyła to już jakiś czas wcześniej, już na samym początku tej znajomości. I nie było w tym nic dziwnego. Shinobi narażali swoje życie, zaś żeby lepiej wykonywać swoją robotę, potrzebowali pieniędzy. A sprzęt nie był tani. Nie chodziło nawet o byle miecz czy byle kunai, ale całą masę innych rzeczy, które miały przechylić szalę zwycięstwa na twoją stronę. No i trzeba było za coś żyć. Nic więc dziwnego, że Shikarui zachowywał się tak defensywnie, terytorialnie wręcz jeśli chodziło o wielką wyprawę poza granicę Yusetsu, do Soso i dalej – żeby przypadkiem ktoś, tak Ren jak i być może Teiren, nie myślał, że sprzątnie mu zapłatę sprzed nosa. Asaka podchodziła do tego bardziej łagodnie, nie przykładała aż tak wielkiej uwagi do pieniędzy, nie liczyła każdego, najmniejszego grosika, co nie znaczyło, że robiła coś za darmo. Zdarzało się, choć to wszystko zależało od sytuacji. W większości nie podjęłaby się roboty bez wizji wynagrodzenia i też go pilnowała. Choć nie tak zażarcie jak robił to Shikarui. Nie zamierzała kiwnąć palcem w uprzątaniu trupów. Nie po tym, co wygadywał Teiren. Koleś tak ją irytował, był zarozumiałym bufonem, który miał pretensje do wszystkich, zwłaszcza do Shikiego, tylko nie do samego siebie. To była jego robota, jego i Rena, oni im tylko pomogli, z ramienia Reiry, że dlaczego miała teraz sprzątać ciała? W imię czego? Skruchy za to, że zabili też „cywilów”? A kto kazał im tutaj przychodzić w towarzystwie oprychów? Nikt. Dlatego też nic nie powiedziała. Ani nie zaszczyciła spojrzeniem ciał, które dwójka mężczyzn zaczęła układać w równym rządku. Była nawet gotowa odpuścić jakąkolwiek zapłatę z tytułu pomocy w pozbyciu się problemu napaści bandytów, byle tylko jak najprędzej znaleźć się daleko od Teirena i jego zajmującego sporo powierzchni ego. To, że nazwał Sanade „palantem” też bardzo jej się nie podobało. Bardzo. Z wdzięcznością przyjęła wyciągniętą do niej dłoń, która uchroniła ją od ewentualnej katastrofy. Shiki już się na niej poznał. Tutaj zwinna kunoichi, tutaj poruszała się z gracją, ale wystarczyło pół sekundy nieuwagi, a właziła w pierwszą lepszą, widoczną z DALEKA kałużę. A tutaj nie widziała dobrze, więc zdarzyć mogło się wszystko. - Coś się wymyśli – dodała jeszcze, zwracając się tak do Shikiego jak i do Rena. Później już poszło z górki. Shiki wziął od niej bandaż i ogarnął jej ramię. Rana nie wyglądała tak źle, białowłosa wątpiła nawet czy będzie potrzebna wizyta w szpitalu. Przecież to zagoi się pewnie szybciej niż na to wyglądało, ale o ile czarnowłosy był przewrażliwiony na punkcie pieniędzy, tak ona była przewrażliwiona na punkcie ran i chorób. Nie miałaby więc nic przeciwko wizyty u jakiegoś medyka czy w szpitalu, o ile coś takiego było w pobliżu. Bo nadkładać drogi tylko z powodu tej jednej niezbyt poważnej rany też nie chciała. Kiwnęła więc tylko głową, gdy lawendowooki wspomniał o szpitalu… A później starała się nie przeszkadzać mu w rozbijaniu namiotu, robiąc tyle ile mogła, przy okazji odpieczętowując swój zwój, żeby przebrać tę uwaloną w krwi koszulę na coś czystszego – a później pieczętując resztę swojego dobytku z powrotem. - Prześpij się, popilnuję cię – instynkt ją nie zawiódł. Tak jak zgadywała, że nie jest dobrze, tak Shikarui potwierdził to, nie wdając się w żadne szczegóły. Nie musiał. Widziała przecież. No i pilnowała, siedząc obok niego z kocem na kolanach. Przynajmniej do chwili, aż w którymś momencie nie zamknęły jej się oczy na... momencik. Dłuższy momencik.***Asaka wybudziła się w momencie, gdy do jej uszu dotarł głośniejszy dźwięk, którym było zamykanie drzwi przez Reirę. Dziewczyna w pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje, ale potrzebowała tylko kilku sekund, by dojść do siebie i cicho wypełznąć z namiotu, starając się nie budzić Shikiego, jeżeli wciąż spał – i żeby nie wzbudzić ewentualnych podejrzeń na zewnątrz. Nie było jednak takiego powodu, wszak to była tylko Reira. Porzuciła swoje poprzednie ciuchy i teraz wyglądała… No, naprawdę okazale. Asace aż szczęka opadła na moment, nim się opamiętała i przybrała nieco bardziej godną pozę i minę. – Rozprawiliśmy się z bandą, pani Reiro. Nie chcieliśmy cię niepokoić w nocy, bo nie wyglądało to za ciekawie –zmitygowała się i odpowiedziała na pierwsze pytanie rudowłosej, choć zapewne było ono retoryczne. Ale Asaka była jeszcze zbyt śpiąca, by wyłapywać takie niuanse. - To mogłoby się udać… Ma pani jakąś torbę albo kaburę na broń? Mogę zrobić kilka shurikenów dla pani. Mnóstwo ninja chodzi bez widocznej broni - Asaka zastanowiła się przez chwilę, oglądając się na Reirę. Taak, to zdecydowanie mogło się udać, zwłaszcza, jeśli pójdzie razem z nimi, czyli z trójką innych ninja. Liczyła siebie, Shiego i Rena. – Niech pani tylko wymyśli dla jakiego rodu pracuje… Mam tylko nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę, że najpewniej będziemy musieli zrobić jakąś… robótkę dla Yamanaka – „robótkę”. Bo wątpliwe, że przepuszczą ich o tak o, nie chcąc czegoś w zamian. Na przykład głów kilku ninja z klanu Hyuuga. Sama Asaka wyglądała mniej więcej tak jak wczoraj. Z tą różnicą, że jej koszula nie była już upaprana, a bandaża widać nie było spod rękawa. Zaś proste białe włosy, sięgające do bioder, miast spięte w kok, były chwilowo rozpuszczone, bo dziewczyna dość prędko wylazła z namiotu, nie zdążywszy ich nawet związać.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Aż nazbyt często zwracał uwagę na mimikę Asaki, za bardzo jej ciekaw, zbyt mocno ciągnięty do jej ciepła, żeby się oprzeć, do bogactwa, którym były emocje, jakimi się unosiła i jakie nią rządziły wraz ze wszystkimi impulsami, które przebiegały przez jej ciało, mając swoje odzwierciedlenie w mimice. Dlatego Ren tak bardzo gładko wpasowywał się w to stado, nie roszcząc sobie prawa do żadnego miejsca na czele. Jego twarz nie była pełna emocji, zazwyczaj napełniona była dystansem, który miał być mu murem przed złem. Czy też - miał być murem zła, by chronić świat wewnętrzny przed tym, na co mógłby się skusić gdyby nie tych kilka cegieł zlepionych ze sobą wzajem? Widział, że Asaka nie lubiła Teirena i najchętniej zdzieliłaby go tym wachlarzem po łbie.
Shikarui ściągnął z siebie te wszystkie ufajdane ciuchy i przed snem umysł się przy studni, zaczerpując z niej wodę, by nie śmierdzieć krwią. I by ta krew nie lepiła się do jego ciała. Zabrał swój łuk spod drzewa, gdzie spoczywał wśród traw, przesuwając palcem po wypolerowanej nawierzchni. Trzymanie tej broni w dłoniach napawało go spokojem. Świat był wtedy na swoim miejscu i jego krańcem był kraniec lotu strzały, którą mógł z tego łuku wystrzelić. Bezimienna broń, której ufał bardziej niż większości ludzi na ziemi. Zabrał ją do namiotu i ułożył wraz z kołczanem i zwojami na boku, gdzie nie przeszkadzały. Przebrał się w czyste rzeczy - i mógł pójść spać. Upewnił się tylko, czy na pewno z jej ramieniem wszystko dobrze - nie był medykiem, nie znał się na tym. Czy za bardzo nie bolało i nie krwawiło na tyle, że powinni się jednak martwić i już teraz, w tym momencie, szukać pomocy u specjalisty, jakiegoś medyka, który by ją pozlepiał. Wiedział za to na pewno, że ta rana była za płytka, żeby przeszkodzić jej w sprawnym poruszaniu ręką. To wystarczyło, żeby był skłonny rzeczywiście "poczekać do jutra". Ledwo przyłożył głowę do poduszki - już zasnął.
Nigdy nie miał twardego snu. Chyba nawet słyszał, jak zmienia się oddech Asaki i jak ona zasypiała - a może mu się tak tylko wydawało? Ten sen był niezwykle krótki. Ledwo się rozpoczął, ledwo czerń ze swoimi plamami zaczęła rządzić przed jego oczyma, to już promienie słońca i śpiew ptaków wdarły się do jego zmysłów, kiedy kunoichi wyszła na zewnątrz. Jak najciszej tylko potrafiła, ale ten ruch wystarczył, żeby jego umysł powrócił do stanu czujności i zaczął odbierać bodźce z zewnątrz. Rozmowa. Początkowo niewyraźna, pojedyncze słowa zlewające się w całość, ale w końcu zaczął wyłapywać jej sens. Robótkę dla Yamanaka... Uniósł się na posłaniu i spojrzał znużonymi oczyma na wyjście z namiotu. Jeszcze tylko chwila bezruchu, odpoczynku, który był swoistego rodzaju relaksem. Złapał za dwa jabłka i wgryzł się w jedno zębami, wychodząc na zewnątrz. Drugie rzucił w kierunku Asaki. Reirę obdarzył jedynie krótkim spojrzeniem. Całkiem pomysłowe. Przede wszystkim ocenił spojrzeniem stan Asaki, wydawało się jednak, że wszystko rzeczywiście z jej ramieniem rzeczywiście było dobrze. Nie było powodów do paniki, hura. Pożarł to jabłko w paru gryzach.
- Głodny jestem. - Jego mina przypominała teraz twarz kurczęcia, który patrzy na swoją mamę kurę o białych piórkach, czekając, aż ta zaprowadzi go do korytka. Bo jakże to tak, żeby kurczę samo chodziło po obcym podwórku? Jeszcze jakieś licho go porwie. Wyrzucił ogryzek w kierunku lasu, oblizując wargi ze słodkiego posmaku. Uwielbiał słodycze. Miał słodyczo-manie i kiedy tylko podstawiało mu się pod nos jakieś łakocie, wtedy zamieniał się w pełni w małe dziecko, które właśnie otrzymywało wielkiego, kolorowego lizaka. Już nie wspominając o tym, jak reagował na dango. Te to traktował jak rzecz świętą.
Po oporządzeniu się mogli w zasadzie ruszać.
Uprzątnięcie trupów nie było zbyt przyjemnym zajęcie, aczkolwiek koniecznym. Przynajmniej tak się wydawało się białowłosemu, ponieważ koniec końców to też byli ludzi. Na dodatek część z nich była nie uzbrojona. Co im strzeliło do głowy, aby wplątać się w coś takiego? Niestety było już za późno na zmianę wydarzeń i po dzielnych wojakach zostało już tylko 11 trupów, które zostały uprzątnięte. Teiren oświadczył, że idzie razem z nimi. W sumie nie spodziewał się innej odpowiedzi tym bardziej, że widział, iż coś łączyło go z Reirą, która... No właśnie, jeszcze zupełnie nic nie widziała. Zapewne rudowłosy pójdzie ją poinformować, że to już koniec. W końcu nie może spędzić całej nocy w niepewności, prawda? Tym bardziej, że odgłosy walki już ucichły. Choć tak na prawdę mogła się domyślić, że to już koniec. Oprócz deklaracji dalszej wspólnej podróży ostrzegł go przed czarnowłosym. W sumie nawet nie musiał tego robić, bo Ren widział, że coś tutaj nie gra, jednak mimo tego wszystko wydawało się być pod kontrolą. Tym bardziej, że dopóki obok Shikaruia była Asaka, to wydawał się nieco bardziej spokojniejszy. Tym bardziej, że po tym wszystkim gołym okiem widać, że jednak się o nią troszczy.
Noc była dość spokojna. Nic ciekawego tak na prawdę się nie działo. Namikaze spędził ją na dachu budynku głównie trzymając wartę i co jakiś czas drzemiąc próbując choć trochę odpocząć. Powoli godził się już z tym, co się wydarzyło. W końcu był shinobi i była to część jego zawodu. Zrobił to by chronić innych, zrobił coś dla dobra ogółu. Wpatrując się w gwiazdy mijały godziny. W końcu zaczęło się robić jasno, co oznaczało, że niedługo będą ruszać dalej.
Przed nimi jednak znajdowała się o wiele bardziej niebezpieczne przedsięwzięcie. A konkretniej trzeba było eskortować Reirę przez prowincję należącą do klanu Yamanaka. Nie miał pojęcia jak się ma ich wojna, jednak to bardzo komplikowało sprawę, a może nawet ułatwiało? Kto wie co ich spotka po drodze? Pytanie czy w ogóle zostaną przepuszczeni.
Reira w końcu opuściła dom pytając co się stało. Białowłosy usiadł obserwując zaistniałą sytuacją z góry podpierając brodę na ręce. Na szczęście pojawiła się Asaka, która szybko wyjaśniła sytuację. Oprócz tego wpadła na dobry pomysł, aby bardziej upodobnić się ubiorem do ninja. Na pewno ułatwi im to przemycenie jej przez granicę pod pretekstem pomocy jednej ze stron konfliktu. Mimo tego, że dopiero co wstali, to i tak wyglądali jak po wielkiej bitwie, ponieważ nikt tak na prawdę nie miał ubrań na zmianę, więc musieli pozostać w tych samych zakrwawionych ubraniach oprócz Rena, który jako jedyny uniknął krwi. Zeskoczył w miarę sprawnie z dachu znajdując się bardzo szybko wokół zgromadzonych.
- Jasne, bardzo dobry pomysł. Jednak najpierw załatwmy tę sprawę z... Nimi. Myślę, że najlepiej będzie ich gdzieś po prostu zakopać, a potem dopiero zdać raport, że bandyci łupiący okolicę zostali rozbici. - oznajmił i skinął głową w stronę stosu jedenastu trupów, które pachniały już coraz gorzej. Miał nadzieję, że i tym razem ktoś pomoże mu się tym zająć. Najpierw musieli złożyć raport jakiejś straży, aby dokończyć najpierw zlecenie Rena i Teirena. Miał nadzieję, że nie przysporzy to im więcej problemów niż było to potrzebne. Przed tym jednak wypadałoby ich wszystkich zakopać. Co prawda nie zrobi im należnego nagrobka, jednak nie będą leżeć na ziemi, aby wyjadły ich ptaki. Dodatkowo będzie można ukryć tych, którzy znaleźli się tutaj przez przypadek i obwieścić tylko zakończenie zadania.