Już sam nie jestem pewien, czy to było o Reirze, czy jednak już o Asace.
- Sanada Shikarui. - Przedstawił się krótko nazwiskiem, które błyszczało kiedyś jasnym płomieniem w Nawabari, kiedy już wrzucili trupa do domu - na bok, żeby czasem Reira się o niego nie zabiła, kiedy zajęta będzie chowaniem się w kącie i biadoleniem. Nie to, żeby aż tak bardzo ganił te zachowanie - robiła przecież to, co mogła, a że nie mogła zrobić czegokolwiek, to... no właśnie. Ludzką rzeczą był strach, ludzką rzeczą był płacz i całkowicie ludzkim odruchem było szukanie schronienia, kiedy nadciągało stado drapieżników, wobec którego była zupełnie bezsilna. Więc to nie tak, że miał jej to za złe. Tak czy siak zamierzał ją chronić tak długo, jak długo jej osoba nie stanowiła zagrożenia dla niego i dla Asaki, nasz klient nasz pan - gdyby zapłaciła odpowiednio wiele mógłby nawet całować jej stopy i nieść ją na własnych plecach. Tutaj nie było rzeczy nie do kupienia - były tylko te, które mogłeś stracić i te, których sprzedawać czasem się zwyczajnie nie opłacało. W samym domu nie było niczego ciekawego, prostota tego miejsca ułatwiała jego bronienie. Niczego ciekawego, jeśli nie liczyć rudowłosego, którego chakra i aura, jaką wokół siebie miał, była zbyt specyficzna, żeby udawać, że się nie wie, z kim ma się do czynienia. Czarnowłosy jednak nic nie powiedział na ten temat - bo i po co? Dohito, Koseki, Uchiha, Akimichi - wszystkie te nazwiska zamykały się w jednym słowie: ninja. Narzędzia stworzone do tego, jak słusznie zostało ujęte, by bronić i atakować. I gdyby szukać jakiegoś powodu, dla którego Shikarui gromadził te pieniądze to nie byłoby żadnego nadzwyczajnego - pieniądze były po to, by godnie żyć. A nie było takiej pracy, która hańbiła.
Trucizny, umierające dzieci, tragiczni mężowie i biadolące baby - doprawdy, yinzińska komed... a nie, przepraszam, to chyba był dramat. Który spływał po nim jak woda po kaczych piórach. Albo gęsich, tych prowadzonych na rzeź. Nie łączył wątków tej historii, nie szukał głębszej całości w czymś, co zostawi za swoimi plecami - tak jak tych ludzi tutaj. Jak Reire, jak Teirena. I może tylko Ren będzie jeszcze przez kilka chwil obok. Sprawiedliwe oceny, w ogóle jakakolwiek forma sprawiedliwości, nigdy nie były mocną stroną Sanady.
- Wypuszczę strzałę, kiedy będą nad wami. Albo kiedy coś pójdzie nie tak. - Mieli jakieś szanse na synchronizacje? Pewnie mieli. Mniejsze czy większe... Trzeba było założyć, że byli shinobi oraz że mogli mieć sensora w swojej grupie. Pewnie zbyt wielu ich tutaj nie przyjdzie, może rzeczywiście stanowili jedynie grupę pięciu. Komu niby potrzebny był cały szwadron na rabowanie pustego domu. Już miał kierować słowa do Teirena, ale Ren go uprzedził. Tak, wspieraj. Innymi słowy - weź człowieku nie przeszkadzaj i się gdzieś skitraj. Najchętniej Shikarui by go w ogóle wyłączył z drużyny. Czymkolwiek ten wybuch nie miałby być. - Zamień się w coś i czekaj w pobliżu na otwarcie walki. - Innymi słowy - weź człowieku nie przeszkadzaj. Równie gadatliwy co ruda jędza, siebie warci, doprawdy.
Czarnowłosy skierował się do lasu - tam, gdzie wskazał Ren - i wybrał sobie odpowiednie drzewo spośród tych dumnych, wysokich, pozwalając skryć się w koronach przed niechcianym spojrzeniem. W nocy było to znacząco ułatwione. Musieli czekać - proste. Może przyjdą za minutę, może za dwie godziny. Shikarui miał nieprzebrane pokłady cierpliwości, nawykł do zastygania w kompletnym bezruchu. Upewnił się, że miał odpowiednią pozycję względem wroga, którego ciągle szukał w ciemnych konarach drzew. Tak samo chciał mieć pewność, że będzie w pozycji, która pozwoli oddać mu bezbłędny strzał w stronę wroga. Biorąc poprawkę na wiatr, na odległość, na to, jaka różniła go wysokość od ziemi i wszystkie przeszkody, które mogłyby ewentualnie przeszkodzić. Nie zamierzał spudłować. Choć nawet jeśli - Ren i Asaka mieli zadziałać. Resztę pewnie dokończy kochany dzikusek. Pozostało teraz przekonać się, czy rzeczywiście wróg przyjdzie uzbrojony w kosy i sierpy. Może grabki dołączą do tego?
Shikarui spodziewał się dużego oporu.