Przypuszczalnie najbardziej nieprzyjazna ze wszystkich sektorów Samotnych Wydm, prowincja Atsui zamieszkana jest przez Ród Sabaku i Ród Maji. Sąsiaduje ona od północy z Wietrznymi Równinami i Shigashi no Kibu, zaś od wschodu - z niezbadanymi terytoriami. Tak jak w innych prowincjach tego regionu, większość krajobrazu to oceany piasku - z tą różnicą, że na Atsui temperatury są znacznie wyższe, zaś oazy są niezwykle rzadkie. Jedyne zwierzęta zapuszczające się tu to gady oraz sępy, polujące na umierających podróżników.
Kolejny raz musiał się użerać z robactwem. Tym razem pancerzyki robali nie były kościane, tylko chitynowe. Niby coś nowego, ale jednak stara śpiewka, bo wciąż wszystko sprowadzało się do tego samego - zmiażdżenia wszystkich szkodników. Były glosy, że Iczir już stary, że jedną nogą w grobie, że zdziadział i w ogóle. Mimo tych zarzutów pamięć u niego wciąż funkcjonowała nie najgorzej, a skryta pod brązową czupryną mózgownica potrafiła ją sprawnie przetworzyć i wyciągnąć pewne wnioski. Z samego początku myślał, że napotkane robaki to najzwyklejsze w świecie insekty, które kryły się tutaj przed słońcem. Po sprawnej analizie otoczenia, wyczuciu pozostałych tu owadów oraz obecności innego człowieka dość szybko zmienił zdanie. Już raz z czymś podobnym miał do czynienia, kiedy badał sprawę zaginionych shinobi rodu Sabaku. To właśnie wtedy, w trakcie śledztwa, napotkał osobę władającą tymi cholernymi robakami, które w ekspresowym tempie wyżarły mu niemałą cześć zasobów charky. Czy te sprawy były w jakikolwiek sposób powiązane? Owszem, pojawiały się pewne przypuszczenia, ale na te nie było teraz czasu. Należało działać. Przynajmniej tyle, że dzięki dawnym doświadczeniom wiedział przynajmniej, jak działać, a raczej - czego unikać. Odpowiedź była w sumie prosta: tego małego, latającego skurwysyństwa. Tutaj Asahi nie musiał zbyt wiele myśleć, ponieważ wskazówka nasunęła mu się przed momentem sama. Postanowił pójść w ślady klona, którego budulec niespecjalnie zainteresował uporczywe insekty. Wpierw jednak machnął błyskawicznie dłonią, powołując część piachu z gurdy do wykonania identycznego ruchu, co jego ręka. Ot, wymiatająca na bok fala piasku, która miała zatrzymać na sobie i odrzucić na bok falę nadciągających owadów. Zaraz po tym, zamierzał wcielić w życie swój plan, który miał upodobnić go do stojącego obok klona. Chciał szybko otoczyć całe swoje ciało pustynnymi ziarenkami, a następnie skompresować je do mistrzowskiego poziomu, by stworzyć zwartą, niezwykle wytrzymałą zbroję, która miała powstrzymać ataki robactwa i ewentualnie zgnieść okazy, które jakimś cudem znalazły się na jego skórze. Zbroja Rycerza Świtu nie lśniła. Było tak nie tylko z powodu charakterystyki kwarcowego materiału, ale przede wszystkim z racji braku światła. To właśnie ta ciemność stanowiła największy problem dla Ichiego, który w aktualnych warunkach mógł mieć problemy z orientacja na polu bitwy. Nie tracąc czasu, wskazał swojej kopii kierunek, w którym wychwycił obecność nieznanej osoby. Piaskowy Bliźniak od razu wykonał atak. Był to wymach obu dłoni, które w początkowej fazie ruchu sięgnęły po cztery shurikeny z kabur przy udach, by ułamek sekundy później płynnie przejść do wyrzutu. To miało zająć wroga na moment i przeszkodzić mu w dalszych działaniach. Przypomniał sobie o pochodni zostawionej na górze. Nie paliła się wielkim ogniem, ale zawsze rozjaśniała przynajmniej trochę mroku. Poza tym, komnatę na wyższym poziomie już znał, a to też przekładało się na pewien komfort toczenia boju. Może brązowowłosy na starość stał się bardziej powściągliwy, a może po prostu zaczął myśleć bardziej taktycznie. Tak czy inaczej, zdecydował się wrócić do jaskini wyżej. Niezbyt odważny manewr, ale w obecnych warunkach wolał ograniczać ryzyko do minimum. Oczywiście nie stał jak kołek. Był obyty w walce i w sytuacji konfliktu działał dość zdecydowanie. Tutaj nie było inaczej. Jeżeli zmierzał na niego kolejny atak, to kolejny raz smagnął piaskiem, by powstrzymać niebezpieczeństwo, a zaraz po tym wskoczył wraz z klonem na piaskową chmurkę. To właśnie Piaskowy Bliźniak miał przejąć kontrolę nad pustynnym podestem i pokierować go do jaskini z posągiem Kagutsuchiego. Drogę w jedną stronę już znał, więc ta z powrotem nie powinna być trudna do pokonania. Ten prawdziwy Diabeł Świtu skupiał się natomiast na otoczeniu i reagowaniu na potencjalne zagrożenia. Nie wiedział jeszcze, na co może pozwolić sobie przeciwnik, więc mimo chroniącej go, potężnej zbroi, wolał wciąż zachowywać ostrożność niż przyjmować wszystko na klatę lub plecy. Jeżeli już dostaną się na górę, klon przejmie pochodnię. Oryginał natomiast przygotuje się do starcia.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
To jasne, że aktualna sytuacja rodziła wiele pytań, chociażby dotyczących tego, co robi tu ta chmara robaków, czy teżskąd i po co tajemnicza osoba wraz z nimi tu przypełzła. I choć snuć domysły można było długo, to obecnie nie było na to czasu. Dywagacje należało zostawić na później, a teraz konieczne było się skupienie na tym, by do tego później dożyć. Wszystko się przecież rozgrywało na przestrzeni sekund. To prawda, że wykwalifikowani shinobi potrafili z każdej sekundy wykrzesać naprawdę sporo, ale nie oznaczało to, że można było pozwolić sobie na ich marnowanie. Gdyby nie miał przynajmniej minimalnego pojęcia o tym, z czym aktualnie się mierzył, to byłby teraz w dupie równie czarnej jak jaskinia, w której się znajdował. Wiedział, że pędzące na niego robactwo nie jest tym zwyczajnym i własnie dzięki temu zachował może nie tyle życie, co znakomitą cześć pokładów chakry. Insekty były szybkie, bardzo szybkie. Piasek Diabła Świtu osiągał jednak jeszcze większe prędkości, a w szczególności od całkiem niedawna - od odzyskania swojej zguby, której źródło mocy dla Ichiego wciąż było nie do końca znane. Tak czy inaczej, udało mu się odpędzić nadciągającą na niego chmarę. No cóż, przynajmniej tę, którą zdążył wypatrzyć, bo ataku zza pleców i z góry nie spostrzegł na czas. Jedynie piaskowa zbroja uchroniła go przed masowymi ukąszeniami, które mogłyby całkiem sprawnie wyczerpać jego niemałe pokłady chakry. Solidna, skompresowana na mistrzowskim poziomie warstwa piachu okryła całe jego ciało, uniemożliwiając kolejnym owadom wgryzienie się w ciało brązowowłosego. Nie był to jednak koniec problemów. Niezliczona ilość insektów wciąż nacierała na złotookiego bohatera i co rusz utrudniała mu realizację nakreślonych w głowie założeń. Klon wykonał swój atak z nieznanym rezultatem, a pustynny rycerz odpędził się od kolejnej grupy insektów i wzniósł się na piaskowej platformie. A owady znów natarły. Tym razem w jeszcze bardziej zwartym szyku, zaczęły wirować wokół Sabaku, tworząc swego rodzaju klatkę. Organiczną klatkę, która w każdej chwili czyhała na to, by weżreć się swoimi filigranowymi szczękami w ciało ofiary i wyssać z niego duchową energię. I weź walcz z tym zaplutym skurwysyństwem. Asahi nie wrzał gniewem jak podczas bitwy o Atsui, ale był mimo wszystko trochę poddenerwowany, a raczej poirytowany tym, z czym przyszło mu się mierzyć i w jakich warunkach. Wciąż chciał dostać się na górę, zgarnąć choćby odrobinę światła, ale najpierw musiał uporać się z owadzim tornadem. Odpędzić się w zwyczajny sposób od nich nie dało, a strzelanie pociskami byłoby absolutnie głupie. Więc co? Na takie zwyczajne, latające pierdoły najczęściej używało się po prostu packi i coś o podobnym działaniu postanowił stworzyć Ichirou. Wystrzelił w górę część piachu z gurdy, który na ułamek sekundy zawisnął ponad nim, tworząc coś w rodzaju chmury lub parasola, który miał rozpościerać się nad całym wirem insektów. Pozostawił jedynie mały otwór na środku, a więc dla niego, by nie zrobić sobie krzywdy. Kiedy tylko piasek rozłożył się w miarę równo nad zadaną powierzchnią, pustynny rycerz cisnął nim o glebę. Chociaż nie, złe słowo. On nim pierdolnął. Z całej siły i przy maksymalnym przyspieszeniu, tak żeby ten płaszcz zgarnął po drodze robale i wgniótł je w podłoże. Jeżeli mu się to uda, pospiesznie złoży kilka pieczęci, by wystrzelić z ust cztery ogniste pociski. Jeden w tym kierunku, w którym ostatnim raz wyczuł oponenta, pozostałe dwa szerzej - na boki względem tego pierwszego, a ostatni w stronę przejścia na górny poziom jaskini. Na trafienie była niska szansa, fakt, ale od samego początku chodziło w tym wszystkim po prostu o rozeznanie się w otoczeniu. Pociski ognia miały dać przynajmniej na krótki moment światło, dzięki czemu Asahi rozeznałby się w sytuacji, poznał lokalizację władcy robaków, a i też upewnił się co do powrotnej drogi na górę. Ten moment miał wykorzystać również klon. O ile tylko w chwili jasności wyłapie położenie wroga, to ciśnie w niego shurikenami w ilości sztuk dwie w jednej jak i w drugiej ręce. W przypadku sukcesu, będzie kontynuował pierwotny plan i czmychnie szybciutko na górę wraz ze swoją wierną kopią.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Srogo śmiać to się można co najwyżej z Belzebuba, że na swej emeryturze w pseudomrocznym cieniu odszedł już w zapomnienie, a ludzie za diabła uważali kroczącego wśród nich władcę piasku. Nie żeby coś, ale Ichirou był gotów podnieść rękawicę i powalczyć o to miano. Na ten moment był jednak zajęty tworzeniem małego piekiełka dla innej osoby. Realizował kolejne kroki planu w zdecydowany sposób. Robale nie poddawały się bez walki, próbowały rozszarpać piaskowy pancerz, ale nim utworzyły sobie drogę do smakowitego ciała młodego mężczyzny, zostały zmiażdżone w znakomitej większości. Rozpaczliwy wrzask nieznajomej kobiety był wisienką na torcie. Cieszył. Nasuwało się na pytanie, czy krzyk ten był jedynie lamentem nad drastycznie uśmierconymi dziećmi, czy wynikał z jakiegoś współdzielenia uczuć z całą gromadą, jakkolwiek to dziwnie nie brzmiało. Nie było jednak czasu na odpowiedzi, ponieważ Asahi zajęty był odpowiadaniem w zupełnie innej sferze. I robił to ogniem, piaskiem oraz stalą. Nie miał pewności, czy wyprowadzone ataki dosięgły celu, ale to i tak nie miało aż tak dużego znaczenia. Sabaku nie liczył, że zakończy nimi walkę, bo ich celem tak naprawdę było odwrócenie uwagi przeciwnika, zyskanie na czasie i lepsze rozeznanie w sytuacji. Ważne, że swoimi ostatnimi wyczynami wyraźnie zwrócił uwagę robaczej suki i ją nieźle rozeźlił. Chciał mieć pewność, że w żądzy odwetu podąży za nim. On na jej miejscu z pewnością podążył. W drodze sięgnął do kabury po kunaia z notką wybuchową i podrzucił go pod stopy Kagutsuchiego. Ot, jeden z pomysłów, które mógł potem wykorzystać w walce. W końcu udało mu się ruszyć na górę, gdzie niczym pierwotny człowiek szukał źródła ognia. Dogasająca pochodnia była malutkim promyczkiem nadziei, ale na szczęście w komnacie potencjalnych źródeł światła było więcej, tyle że należało je rozpalić. Czasu nie było wiele, więc złotooki bohater z części dostępnych w gurdzie zasobów piasku utworzył jeszcze dwie swoje wierne kopie. Coraz bardziej doceniał ich użyteczność. Wszystkie trzy klony miały popędzić do najbliższej pochodni, rozpalić ją od tej już dogasającej, potem rozdzielić się i pobiegnąć w dwóch różnych kierunkach, z czego duet piaskowych bunshinów miał zaraz znowu się rozdzielić. Wszystko po to, by jak najsprawniej zapewnić możliwie dużo światła. Założenia były takie, że każda z replikacji miała na koniec zebrać ze ściany po jednej pochodni, by mieć źródło światła przy sobie. Finalnie, cała trójka miała się rozstawić i zabezpieczyć wszystkie możliwe strony, z których można było spodziewać się nadejścia matrony robaków. W tym czasie prawdziwy Diabeł Świtu nie próżnował. W pierwszej kolejności zregenerował swoją zbroję, przywracając ją do pierwotnego stanu. Zaraz później połowę pozostałych zasobów w gurdzie rozsiał po całej komnacie, by ułatwić sobie późniejsze manewry. Czekał więc na rozwój sytuacji, będąc gotowych do działania i reakcji, gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie. Gdyby coś ku niemu zmierzało, to rzecz jasna będzie kontrował to piaskiem. Czuć było lekkie poddenerwowanie, ale nie było ono negatywne. Z jednej strony chciał jak najszybciej uporać się z paskudnym problemem, ale z drugiej, takie chwile jak te napędzały życie shinobi. Żadna inna powszednia rozrywka nie gwarantowała takiego zastrzyku adrenaliny, a a ta była przecież bardzo silnym narkotykiem.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Może właśnie to były ludzkie odruchy? Może Ichirou prezentował najbardziej ludzkie oblicze? Oblicze drapieżnika, który przez wzgląd na swą siłę nie musiał się kryć i chować w norach przed groźniejszymi. Mógł wysunąć swe piaskowe szpony i wydrzeć innym to, co tylko chciał. Shinobi wcale nie różnili się od innych ludzi. Mieli tylko większe kły i pazury. Udało mu się zrealizować kilka kolejnych kroków zgodnie z planem. Doświadczenie nabyte przez ostatnie lata sprawiło, że stał się ostrożniejszy i podchodził do starć z chłodniejszą głową. To, że jego ciało nie szpeciła już żadna z dawnych blizn nie oznaczało puszczenia w niepamięć przebytych starć. Zalewaniem się gniewem i atakowanie na hurra kilka razy kończyło się dość nieciekawym skutkiem. Asahi nie zamierzał kolejny raz ocierać się o śmierć, stąd też takie, a nie inne jego działania. Wolał ściągnąć matronę robali w miejsce, w którym już sam podyktuje warunki. I to własnie zrobił, rozstawiając swoje kopie i rozrzucając piach po okolicy. Wyczekiwał w napięciu nadejścia ataku wroga i nie zawiódł się. Chmara robaków, niczym jedna, wielka, zbita masa wyłoniła się ze strony przepaści i ruszyła. No właśnie - na kogo? Na któregoś z klonów? Na prawdziwego władcę piasku? Asahi nie miał pewności, czy insekty są w stanie odróżnić go od piaskowych replikacji, ale nawet jeśli, to taki fakt niewiele zmieniał w jego działaniach. Zamiar był prosty - powołać do ruchu tę część piachu, która leżała swobodnie na ziemi w okolicach robali, by natychmiast je powstrzymać prędko stworzoną tarczą. Jeżeli tylko uda mu się zatrzymać pędzącą chmarę robactwa, to zaraz po tym spróbuje otoczyć ją z pozostałych stron. Tak, by ją zatrzymać w piaskowej klatce i nie pozwolić się wydostać. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, użyje większych zasobów z gurdy, by zablokować robaki, które znajdą się bliżej niego. Nie będzie też stał w miejscu jak kołek - uskoczy na bok lub do tyłu w zależności do sytuacji. Nie chciał doprowadzić do tego, by po raz kolejny odbudowywać częściowo skruszoną zbroję. Czuł, że w pojedynku z tym przeciwnikiem jego siły dość szybko kurcza się, więc wolał nimi nie szafować. Jego piach był skuteczniejszy w starciu z robalami, więc liczył, że odparcie kolejnego ataku zmusi przeciwniczkę do bardziej bezpośredniej walki, a co za tym idzie - wyłonienia się. Czekał więc, aż pojawi się na górnym poziomie jaskiń, a w tym czasie oba klony stojące po bokach dobyły po jednym fuuma shurikenie.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Dość rozrzutne gospodarował swoimi zasobami jak na walkę z przeciwnikiem, którymi swoimi specyficznymi umiejętnościami potrafiły te zasoby uszczuplać. Z drugiej jednak strony, wolał przegiąć w tę stronę niż w przeciwną. Wolał być ostrożnym niż ostrożnie używać swych mocy. Lepiej było zmusić się do większego wysiłku i zadbać z nadmiarem o swoje bezpieczeństwo niż gryźć glebę z powodu zbyt skromnych działań i oszczędzania chakry. Ubytek zasobów energii był całkiem duży, ale jeszcze nie tragiczny. Fakt, u złotookiego bohatera pojawił się przyspieszony oddech, ale jego motoryka raczej się nie pogorszyła. Przynajmniej na ten moment, bo toczenie walki przy obecnej intensywności w połączeniu z cholernymi robakami w dłuższej perspektywie oznaczało po prostu padnięcie z wyczerpania. Udało mu się zrealizować zamierzony plan. Większość nacierających na niego insektów została nie tylko zatrzymana, ale też i zamknięta w piaskowym w więzieniu. Aż prosiło się, by zacisnąć te pustynne okowy, by zmienić schwytane robale na miazgę, by zrobić dokładnie to, co zrobił z inną chmarą na niższym piętrze jaskini. Kiedy już przymierzał się do zamknięcia pięści, by rozkazać piaskowym sidłom skompresowanie się, po całej komnacie rozniósł się rozpaczliwy krzyk. Należał on do kryjącej się gdzieś w ciemnościach kobiety, która wydawała się naprawdę odczuwać to, co działo się z robalami. A może po protu tak mocno się z nimi identyfikowała? W końcu wtedy - w Sabishi - widział, jak wprost z ciała kobiety wylatują robale. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało, te małe paskudztwa musiały żyć w ludzkim ciele. Albo może i były częścią ludzkiego ciała? Choć określenie ludzkie w tym przypadku to dość śmiałe stwierdzenie. Zawahał się na sekundę, a potem zrezygnował ze swojego zamiaru. Nigdy by nie przypuścił, że złapana chmara robakó może być jakąkolwiek kartą przetargową, ale najwyraźniej tak było. Asahi postanowił więc skorzystać z sytuacji i spróbować wywabić matronę robaków. - Oddam ci je, ale jak się pokażesz. I odpowiesz mi na kilka pytań - warknął dosadnie i na tyle głośno, by jego odpowiedź rozniosła się dalej i została usłyszana przez szaloną kobietę. Czego się spodziewał? W sumie to niczego, nie miał żadnych oczekiwań. Jeżeli otrzyma pozytywny odzew - w porządku. Zachowa pasywną postawę i poczeka na rozwój sytuacji, a może i przy okazji wyciągnie kilka informacji. Jeżeli nic z tego - tym bardziej w porządku, bo będzie mógł odpuszczać sobie pierdoły i wróci do pierwotnego planu - zniszczenia wroga.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Zaprosił ją na górę, a ona, skuszona zachęcającą propozycją, uczyniła to, o co ją poprosił. Robaczki zamknięte w piaskowym więzieniu okazały się wystarczającą kartą przetargową. Tylko co dalej? Może jakaś pogawędka, może herbatka w rezydencji Ichiego. To, że tak źle zaczęli tę znajomość nie oznaczało, że wszystko musiało się równie źle skończyć. No dobra, koniec żartów. Tak na serio, to brązowowłosy przez cały czas myślał, w jaki sposób najprędzej ujebać tę paskudną sukę. Pojawiła się ku temu idealna okazja - kobieta przystanęła tuż przy wielkim posągu Kagutsuchiego, u stóp którego Asahi zostawił przecież kunaia z notką. Ot, drobna niespodzianka, która za moment mogła zostać wykorzystana. - Po pierwsze - co ty tu, do cholery, robisz? I po drugie - co się stało z ludźmi, którzy mieli obóz na górze? - zapytał dosadnym tonem żądającym odpowiedzi. W końcu przecież oznajmił, że wypuści owady za wyjaśnienie paru kwestii. Nie liczył tak naprawdę na owocną pogawędkę. Ba, mógł nawet się obyć bez wytłumaczeń kobiety. Najwyżej prawdy dowie się sam. W tym wszystkich chodziło o chwilowe zajęcie kobiety, czekając na idealny moment, by aktywować jego kartę kunaia-pułapkę. Oczywiście, nie był głupi. Brał pod uwagę, że w tym samym czasie kobieta mogła coś kombinować. Utrzymywał wiec wciąż piaskową zbroję, która miała chronić go przed natarciem insektów, a do tego miał tez na podorędziu piasek w gurdzie, który również mógł zostać wykorzystany do obrony. Były przecież jeszcze trzy klony - o nich nie należało zapominać. Czekały one tak naprawdę na inicjatywę oryginału, która miała wyjść lada moment. Ten klon znajdujący się po lewej od posągu zaczął już przygotowywać atak. Zebrał piach zebrany znajdujący się wokół niego i puścił go bokiem, po ścianie, a potem tuż przy sklepieniu - tam, gdzie praktycznie nie docierało już światło. Wszystko po to, by przygotować zawczasu piaskową chmurkę, z której w każdej chwili miał lunąć zasypujący wroga deszcz. W przypadku rozpoczęcia ataku ten klon po prawej miał cisnąć we wroga salwę shurikenów i czekać na rozwój sytuacji, utrzymując dotychczasowy dystans. Stojący po środku, nie mający już praktycznie chakry, bunshin miał ruszyć do przodu, by zająć kobietę walką w zwarciu. Jeżeli sam chodzi o tego prawdziwego Ichirou, to zaraz po zadaniu pytań, postarał się przesunąć niepostrzeżenie kunaia z notką bliżej kobiety, co było możliwe dzięki zawartemu w nim piasku. A potem ją rzecz jasna zdetonował, licząc, że sprawa zostanie załatwiona. Jeżeli nie - tutaj miały wkroczyć wpierw klony, realizujące poszczególne zadania.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Chyba odkrył w sobie geny Dōhito, bo wyczekiwał z małym podnieceniem wybuchu. Jego wierne kopie powolutku przygotowywały się lub realizowały swoje plany, a on sam po prostu grał na czas i szukał właściwego momentu, by w najdogodniejszej chwili przemieścić broń celem zdetonowania notki tuż przy samiuśkim celu. Potem już nastąpiło tylko to, na co tak bardzo liczył. Huk rozniósł się praktycznie po całej komnacie, zagłuszając szum wody, trzepot owadzich skrzydeł i wszystkie inne dźwięki. Eksplozja narobiła sporo zamieszania, przez co nie można było dokładnie dojrzeć, co tak naprawdę działo się z władczynią robaków. Zginęła? W sumie powinno. Wybuch był zbyt blisko, a kobieta raczej nie miała szans na unik. Mimo wszystko lepiej nie było zakładać tak optymistycznej sytuacji. Ichirou zamierzał uznać ją za martwą dopiero po zobaczeniu jej truchła na własne oczy. Nie było jednak czas na poszukiwania ciała, ponieważ matrona insektów nie była jedyną poszkodowaną podczas wybuchu. Uszkodzeniu uległy również nogi wielkiej figury, która dokładnie w tej chwili traciła swój majestat, zwalając się na dół. I gdzie jest twój bóg? Och, chyba runął na glebę. Ichirou kontra Kagutsuchi - jeden do zera. I to wszystko tylko przez przypadek. Jeżeli dotychczasowy pomnik miał przedstawiać wspaniałość Kagutsuchiego, to powstająca po nim ruina mogła zostać symbolem Diabła Świtu, którego największa domeną było najprawdopodobniej zniszczenie. No ale chyba nie sprowadzi to na Asahiego żadnej klątwy? No przecież nie uczynił tego intencjonalnie. Zresztą, swoim działaniem zrobił bogowi ognia wielką przysługę. W końcu gdzie on, a gdzie podziemna rzeka. Pasował tu jak Sabaku do Morskich Klifów, czyli nijak. Szkoda, że nie można było pozwolić sobie na więcej cynizmu, no ale bezpieczeństwo było ważniejsze. Stąd też Ichirou bez zwłoki postanowił działać. Zaufał swojej nieprzeciętnej percepcji i ocenił, gdzie spadnie chylący się ku ziemi posąg. Uskoczył do tyłu lub w bok, jeżeli to było konieczne. W przypadku, gdyby czasu miał mało, wspomógł się jeszcze piachem i powołał go do ruchu taką jego ilość, jaką tylko mógł, by potem stworzyć nad sobą solidną zasłonę, która zatrzyma na sobie masywne elementy statuty. Klon znajdujący się pośrodku raczej nie miał wiele czasu na reakcję i prawdopodobnie skazany był na zgubę. Te po bokach były bardziej oddalone, więc może nawet nie były zagrożone. Jeżeli było inaczej, to rzecz jasna w trosce o swojej bezpieczeństwo możliwie szybko przemieściły się w bezpieczniejsze miejsce. - I co teraz, pizdo? - warknął niedługo później. Trochę mimowolnie, dając upust swoim emocjom, ale też trochę po to, by sprowokować i wywabić sukę, jeżeli ta się gdzieś schowała.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Kamienne odłamki opadły, ale za to w ich miejsce podniósł się pył, który był podobnie drażniący co robaki. W związku z tym, kiedy wszystkie hałasy już ucichły, po sali rozległo się kichnięcie. A potem kolejne, a za nim jeszcze kolejne. No co? Swędziało go w nosie od tego wszędobylskiego kurzu. Kiedy warunki otoczenia nieco się poprawiły, odchrząknął i splunął na ziemię, by pozbyć się nieprzyjemnych drobinek z ust, a potem rozejrzał się i ocenił sytuację. Pozostały dwa klony, bo ten, którego troszkę przygniotło, mógł w ciągu chwili się zregenerować. Źródła światła dogasały - pozostała tylko jedna pochodnia, którą oczywiście zabrał jeden z bunshinów. Jeżeli zaś chodzi o zawalony posąg, to jego szczątki zakryły wejście do komnaty. Nienajlepsza nowina, ale z drugiej strony nie byłą to rzecz, z powodu której należałoby rozpaczać. Jeśli będzie potrzeba, Ichirou odgrzebie wyjście. Za pomocą piasku rzecz jasna. Nie miał pewności co do zgonu oponentki, więc póki co utrzymywał dalej swoją zbroję. Fakt, obciążało go to jego kurczące się zasoby, jednak wolał z tych podziemi wyjść zmęczony, ale żywy. Wraz z dwójką przybocznych Iczirów przyczłapał do miejsca, w którym ostatnim razem widział robaczywą sukę. Dokładnie się rozejrzał po tym miejscu, szukając wszelkich śladów po niej. Czy odnalazł jej zmiażdżone truchło? Oby. Jeżeli nie, to słabo. Może robił się trochę stary, bo złapał się własnie na tym, że miał nadzieję na zakończenie walk. Nie miał ochoty dalej się ścierać z tą paskudną suką. Nie w tym miejscu i nie przy obecnym stanie sił. Co dalej? O ile nic istotnego się nie wydarzyło, to postanowił wrócić do poziomu niżej. Zebrał najpierw do gurdy piach rozsiany po okolicy, a potem ruszył znowu tą samą trasą. Jeżeli było to konieczne, to skorzystał z latającej platformy, by pokonać trudny teren, w którym nie było bezpiecznej ścieżki. Dokładniej rzecz biorąc - platformę wykonał klon. Ten, który miał jeszcze pełne zasoby chakry, które podarował mu stwórca. Druga z kopii trzymała natomiast pochodnię, dzięki czemu ten właściwy Ichirou mógł się w pełni skupić na obserwacji otoczenia i wyłapywania ewentualnych zagrożeń. Jeżeli na drodze nie stal się celem jakichkolwiek ataków, to rzecz jasna postanowił się tu rozejrzeć. Chyba musiało być tu coś więcej niż sama pusta jaskinia. Robotnicy wraz z Akemi musieli zostawić po sobie więcej śladów niż kilka plam krwi. No i sama władczyni robaków, która też po coś musiała tutaj być. Szkoda, że jednak nie wypili herbatki i nie porozmawiali chociaż chwilę. Asahi znowu był zdany wyłącznie na siebie i musiał na własną rękę szukać odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie do końca sformułował.