Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Chyba wszystko już zostało powiedziane. Każdy szczegół, każde miejsce, każde imię, każde wydarzenie. Przynajmniej tak się wydawało czarnowłosemu, kiedy Asaka wypowiedziała swoje ostatnie słowa. Bardziej go interesowało, co wydarzy się na koniec tego spotkania, niż sam jego przebieg. Naturalnie - rób dobre wrażenie, mów treściwie, pokazuj się z takiej strony, z jakiej chcą cię zobaczyć. Czyli z najlepszej. Prezentuj się tak, żeby cię chcieli. Nie, więcej! Tak, żeby uznali, że jesteś niezbędny. Przecież stoisz teraz na tyle wysoko, by śmiało uznać, że jesteś tu niezbędny. Tutaj - na ziemiach, gdzie linia krwi nie ułatwiała pozyskania sensorów. Tu, gdzie oczy, które tyle widziały, musiały być cenne. Nie noś brody zbyt wysoko, bo znajdą się ci, którzy zechcą ci utrzeć nosa, ale też nie sprzedawaj się za bezcen. Zawsze potrafiłeś się wycenić, nie było tutaj miejsca i szans na rżnięcie głupa. Och, prawda była taka, że marne akoraito było poniżeniem. Ekhem. Przynajmniej dla kogoś, kto dbał o honor czy... czy inne takie. Ważne niby dla ninja sprawy, jeszcze ważniejsze dla samurajów. Tym nie mniej - taka ranga potrafiła wiele ułatwić i otworzyć wiele drzwi. Czasem ciekawość prowadziła do tego, żeby za nie zerkać. Toshiro ostatnio pomstował na to, że spotkał się ze ścianą, od której się odbił. Z innością, którą sobą prezentował, nie miał szans się przez nią przebić. Prawda to? Fałsz? Pomimo konserwatywnego wychowania tutejszej ludności, nie dostrzegł u nich żadnego uprzedzenia wobec obcych. Nie byli zamknięci, niechętni, wręcz przeciwnie. Łatwo było odebrać wrażenie, że jeśli zapukałby byle podróżnik do jakichkolwiek drzwi, to otrzymałby wikt i opierunek, gdyby o niego poprosił. Z drugiej strony - przebywał tutaj krócej od przyjaciela Asaki. Byłego przyjaciela.
Szybko okazało się, że to wcale nie miał być koniec.
-Opowiadał, że użył podstępu, odcinając zmysły Pustego. Mówił o Sachu no Senjo, jakby tam był. Mówił, że Asahi Ichirou przegrał jedynie dlatego, że zabawiał publikę. Do tego wspominał, że przemierzył kontynent wzdłuż i wszerz, od Głębokich Odnóg po Hyogoshimę, lodową wyspę i Czarny Archipelag. Wspominał o pingwinach. - Akurat pingwiny wydawały się Shikiemu najbardziej charakterystyczne ze wszystkich tych opowiastek. - Grał na flecie. Mówił, że sam się wygnał z Cesarstwa zapytany o to. - To wszystko, co dokładnie zapamiętał. Mówił też coś o jakiejś dziewczynie z Jugo, ale Shikarui nie zapamiętał jej imienia. Chyba walczyła z Pustym, nie wydawało mu się to istotne. Wtedy też nie - dlatego nie zapamiętał. Pytanie o rzeczy charakterystyczne dla Natsume, Cesarza, były dziwne. Ani on, ani Asaka, nie znali tego mężczyzny - ani sławnego członka Krwawego Pokolenia, ani tego spotkanego na drodze, Kenseia. Zebrane jednak w kupę informacje... Shikarui samego siebie bardziej przekonał, że to mogła być prawda.
- Nie. Nie potrafimy rysować. Możemy go opisać, jeśli shirei-kan posiada na służbie rysownika. - Zasugerował. - Nie. - Odpowiedział na kolejne pytanie dotyczące Antykreatora i to, czy są jakiekolwiek dowody na to, że ma on z tym cośkolwiek wspólnego.
Na ich ziemiach trafiali się sensorzy, ale… tacy zwykli. W porównaniu jednak do zdolności ich sąsiadów byli niczym, bo Byakugan potrafił znacznie więcej. Ale mieć w swoich szeregach kogoś, kto dorównywał Byakuganowi, a pod pewnymi aspektami wręcz go kontrował? To był skarb, prezent, którego nie otrzymywało się często, gdy więc już się trafił i był tak chętny wspomagać ród, pracować dla niego… Och, zgoda, sam nie chciał. Był tutaj ze względu na Asakę, na nikogo innego i cała trójka znajdująca się w gabinecie Shirei-kana o tym wiedziała. Shikarui może i przebywał tutaj krócej od Toshiro, ale był z rodem chyba nieco bardziej wiązany – przez więź małżeńską, jaką zawarli między sobą Asaka i Shikarui. No i fiołkowooki miał dużo wspólnego z sąsiadami z Nawabari. To tez można było wykorzystać na swoją korzyść – oczywiście mówiąc o korzyści Kosekich.
Asaka potakiwała, gdy Shikarui odpowiadał na pytanie Kazuo. Coś charakterystycznego dla byłego Cesarza…? Z tego wszystkiego złotookiej przychodziło do głowy tylko jedno. - Odnośnie tej lodowej wyspy, wspominał, że to najbliższa na wschód od Morskich Klifów wyspa Czarnego Archipelagu. Mówił, że jest tam zimniej niż na Hyuo, że temperatury nigdy nie przekraczają zera, że wszystko tam pokryte jest śniegiem i lodem, nawet jakieś pozostałości drzew. Powiedział też, spędził tam kilka tygodni albo miesięcy, wydawał się nie być pewien. Mówił, że przetrwanie tam to koszmar. Zapytałam go jak to możliwe, że w takim razie wytrwał tam tak długo, to stwierdził, że ma swoje sposoby. Nie wiem… Były Cesarz był z tego rodu władającego lodem, tak? Wydaje mi się, że tylko ktoś przyzwyczajony do zimna byłby w stanie tam wytrzymać. Ale to już moja własna analiza – tak jej opowiadał Shikarui, gdy zainteresowała się tematem po tym, jak ją samą pomylił z członkiem rodu Yuki właśnie. Przez jej urodę. Natsume jej nie pomylił.- Wspomniał też o tym, że nie jest dumny z tego, że oszukał jego zmysły – znaczy Muraia, skoro i o tym była mowa, bo Shikarui o tym napomknął- bo nie dał mu możliwości na honorowy pojedynek.
Ta, dobre pytanie. Dlaczego Uchiha zawsze muszą sprawiać problemy? Asaka trochę się już o tym nasłuchała i też jej się tak wydawało właśnie. Że to Uchiha są przeklęci, a nie Jugo. Że wręcz sami to wszystko na siebie ściągają. Dlatego nie przepadała za Kotei właśnie, bo ich tam za dużo było. - Hyuga-dono zasugerował, bym lepiej już więcej nie rysowała, więc posłucham jego rady – białowłosa uśmiechnęła się lekko, dość tym rozbawiona. No nie umiała rysować, co będzie ściemniać, skoro lider zaprzyjaźnionego rodu sam tak stwierdził?- Tak, rysownik by się przydał. W każdym razie Yoshimitsu był… Miał szkarłatne włosy, dość krótkie, ale i tak sterczały mu na wszystkie strony. Gdy nie miał odpalonego sharingana, to oczy miał całkiem czerwone. No i nosił na przedramionach łańcuchy. Ja wiem… Wiekowo to tak koło trzydziestki. Nie był niski. Co na pewno się rzucało w oczy to to, że był niespełna rozumu. Wszystko go bawiło. Chyba… Chyba powiedział wręcz, że może ufać tylko sobie i że z nikim nie współpracuje. Ale to równie dobrze mogło być kłamstwo. W każdym razie na pewno nie potwierdził takiej współpracy.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Na pewno nie opuścimy tego turnieju. - Odparł gładko. Oznaczało to płynnie kolejną podróż, bez możliwości nacieszenia się Asaki rodziną i domem, ale turnieje były bezcenne - można się było na nich naprawdę wiele nauczyć, naprawdę wiele osobistości poznać. Tak jak szybciutko Shikarui się uczył na turnieju w Cesarstwie. Zresztą oto i życie shinobi i ciągłe kształcenie się. Jakoś wątpił, żeby białowłosej to jakkolwiek przeszkadzało, ale też i teraz to, czy jej przeszkadzało, czy też nie, nie miało dla niego znaczenia. To był jeden z tych wyjątkowych momentów, w których mówił za nich w roli męża. Bardzo, bardzo nielicznych. Zresztą akurat był pewien, że Asaka chciałaby sama takie widowisko zobaczyć. Dlatego nie było w jego zdaniu żadnego zawahania. Spojrzał na swoją żonę, żeby zobaczyć, co o tym myśli i co sama powie. Takie wydarzenie było zbyt istotne, by je przegapić. W dodatku nie rodziło żadnych niebezpieczeństwo. No, może poza tymi, które czekały na każdego ninja po drodze. Czy też związanych z ewentualnymi przepychankami. To nie była po prostu wyprawa na demona, a zwykłe oglądanie przepychanek innych ninja prezentujących swoje umiejętności. Czarnowłosy zresztą sam by chętnie w takim wystartował, gdyby wygrana była tego warta. Turniej Piaskowy pokazywał, że była.
Tyle razy już powtarzała: jesteś wyjątkowy. Twoje oczy są wyjątkowe. Są piękne. Lubiła też mówić, że nie podzielała jego fascynacji Uchiha. Powiedziała nawet kiedyś, że nie chciałaby spoglądać w te czerwone, głęboko winne oczy, które zdobywano bólem i cierpieniem. Nie, tak tego nie ujęła. O to jej chodziło. Kiedy powtarzasz coś wystarczającą liczbę razy - staje się to prawdą. Kiedy jeden temat ciągniesz wystarczająco długo, może stać się modlitwą. Zamieniasz słowa w osełkę, która ostrzy umysł i zbroi go do walki. Przeciw sobie, przeciw światu - jakakolwiek nie jest to walka, kiedy już masz wystarczająco ostre słowa, by skutecznie uderzać, każda bitwa staje się wygraną. Shikarui wygrał ich wiele - tych bitew przeciwko starym przyzwyczajeniom. Zadbał o porządek i pościerał kurze. Wymienił stare, podziurawione zasłony na nowe. Wytarł okna, aby w końcu dojrzeć świat. I co za nim widział? Och, to była wolność. Powtarzała to więc tyle razy, aż teraz powtarzał to on. Uderzała w niego miarowo i stonowanie jak palce w maszynę pisarską, która zaczyna produkować te same słowa i te same zdania. Nie poddawał się nieświadomie - ta kuracja była chciana. Chciał wziąć te zapisane kartki monotonnymi zwrotami i zalepić nimi ściany, skoro tyle zmian przychodziło do jego domu. Teraz była i nowa tapeta. Pięknie. Gdyby zapomniał, mógł zawsze odczytać je na nowo. Albo otworzyć okno i krzyknąć "hej, Asaka, co o mnie sądzisz?!". Odpowiedziałaby. Zawsze odpowiadała. Skoro więc sam zapamiętał już i przyswoił te słowa, nie było mowy o tym, żeby cenił się równie nisko jak kiedyś. Przecież widziało to wiele par oczu - jak razem z Asaką byli w stanie dokonać rzeczy, nad którymi inni się trudzili.
- Rozmawialiśmy na ten temat 2 lata temu. Znam swoją cenę. Prawdą jest, że nie jestem zainteresowany posadą poniżej sentokiego, ale polityka wewnętrzna nie wyglądałaby przy tym najciekawiej. Przyjdę po ten tytuł w swoim czasie. Jeśli mam służyć pod godłem Kosekich, to wyłącznie zaczynając z pozycji akoraito. - Te dwa lata nie były latami balang, czego dowodziły wieści, które ze sobą przynieśli. I taka też była umowa. Wszystko było do rozważenia i wszystko dało się zrobić... pytanie tylko, której ze stron na czym zależało. Co było ważniejsze. Już sam fakt przyjęcia kogoś z rodu Jugo pod rangę akoraito, kto nie kręcił się nigdy wokół tutejszych ninja, mógł być negatywnie odebrany przez publikę. Czarnowłosy zdawał sobie z tego sprawę. Sęk w tym, że on mógł sobie znaleźć szereg bardzo wielu zajęć nie służąc pod banderą Kosekich. W końcu to, aby do nich dołączyć, powodowane było tylko Asaką. Gdyby pochodziła ona z jakiegokolwiek innego klanu, to właśnie do nich by przystał. No, nie licząc rodów pustynnych. Na pustyni jego noga nie postanie.
Nie ciągnął tematu i nie komentował przemilczenia jego podszeptów. Były na tyle śmiałe, by z pokorą przyjąć przemilczenie shirei-kana. To znaczy, khym... pokorą. Takie słowo w jego słowniku istniało, ale emocja - już nie. Nie wypadało brnąć w to głębiej, gdy druga strona nie wykazuje zainteresowania. Wywęszył słabość tak, jak każdy drapieżnik ją węszy. Tak jak czuł strach u innych.
- Jeśli to wszystko, pójdziemy się przyszykować do wyjazdu.
Rzecz w tym, że i oni nie byli do końca pewni, czy faktycznie był to Yuki Natsume, o czym zresztą na samym początku Shirei-kana poinformowali. Nie byli pewni, ale jednak podzielili się tą informacją, bo Kazuo mógł ją wykorzystać na swój sposób. Chociażby jako blef, jakaś karta przetargowa w jego polityce – ach, mógł z tym zrobić cokolwiek. Mógł też zrobić z tym nic, ale i tak warto było powiedzieć. Szanse na to nie były wcale małe, bo i zbiegów okoliczności było całkiem sporo… Kto nie bierze takich niuansów pod uwagę był zwyczajnym ignorantem, a za kogoś takiego Asaka nie miała lidera swojego klanu. Co to to nie. Więc przyszli. Dać mu jedyną bron jaką w tym momencie mogli – informacje. O sprawach pozornie błahych i tych zdecydowanie bardzo istotnych. Informacje jednak mogły pozwolić zaplanować kolejny ruch. Istotny ruch. Bądź powstrzymać czyiś niechciany.
Asaka załapała aluzję. Gdy Shirei-kan niby to od niechcenia wspomniał o turnieju organizowanym na Lazurowych Wybrzeżach, że się wybiera, że im też radzi. Gdyby nie to, że z natury była blada, to pewnie pobladłaby teraz, na myśl o bardzo szybko zbliżającej się podróży statkiem, której chciała jak najdłużej uniknąć po tym, gdy okazało się, że najwyraźniej cierpi na chorobę mosrką i całą podróż na i z Morskich Klifów była… niedysponowana. Mąż się nią musiał zająć. Ale rada Shirei-kana to rada, czyż nie? Nie zamierzała się więc z nikim wykłócać, nawet nie z Shikaruiem, który zresztą podjął już za nich tę decyzję, bo miał do tego święte prawo. Mogła nie być tą wizją zachwycona, ale w obliczu tych dwuosobowych, męskich argumentów, niewiele miała do gadania. Nawet gdyby chciała. Co jej pozostało? Przyćpać się czymś na statku i modlić się do bogów o to, że uda jej się przespać większą część podróży. No i tyle. Zwłaszcza, że sam turniej rzeczywiście mógł być ciekawy. Można było na takim podejrzeć umiejętności ninja z innych klanów czy szczepów, a Asaka była pewna, że nie widziała jeszcze wszystkiego. Może uda się też natknąć na starych znajomych…? Tak, to zdecydowanie było tego warte.
Rzeczywiście – rozmawiali już o tym. Shikarui zaproponował Kazuo dołączenie do rodu Koseki, ale powiedział wtedy wprost, że nie chce zaczynać jako Doko. Był za dobry na Doko i… ach. Rzeczywiście, zaczynanie od Sentokiego to byłoby za dużo, nawet dla kogoś, kto był małżonkiem członka rodu, ale Akoraito…? Powinno wystarczyć. Już nie taki nieważny, ale też nie nadmiernie wywyższony rangą, by mogło to zacząć komuś przeszkadzać. Byliby wtedy sobie równi – ona i on. Nie wtrącała się do tej rozmowy. Nie miała prawa. Wierzyła w Shikiego całym swoim sercem, bo to ona spędzała z nim każdy dzień i wiedziała dokładnie, do czego był zdolny i czym mógł się pochwalić. A te jego piękne oczy, ach... Były jedyne w swoim rodzaju. Nic, czego powinien się wstydzić. - Tak, spotkamy się z rysownikiem. A ja spiszę raport i dostarczę go do ciebie, Koseki-sama – że się przygotują do podróży już Shikarui powiedział. Ale chyba mieli jeszcze trochę czasu? Zapytają w recepcji, tak.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Ach tak, tak. Przecież Asaka nie cierpiała podróży morskich... i to nawet nie kwestia tego, że spoglądała na fale, a jej ogień czuł się jak motyl, któremu miast soczystej łąki oferowano jedynie piasek. Nie wzdychała wtedy, opierając się o kadłub statku i nie spoglądała tęsknie w błękit, szukając nierówności lądu. Nie. Jej alabastrowa cera zieleniała, bladła jeszcze bardziej i zamiast utęsknionej pani, co pragnęła zobaczyć znów mury własnego zamku, który dawał jej ciepło i bezpieczeństwo, widziało się bardzo chorą osobę, która nie mogła nawet o własnych siłach ustać na nogach. Shikarui jeszcze nie widział, żeby ktokolwek był tak bardzo schorowany, jak ona była po tej krótkiej podróży łodzią. Nie chciał tego widzieć znowu, tu i teraz była milsza, ładniejsza, była dumna, tak sądził, że ta cała podróż była również przydatna dla jej klanu. Chciała przecież, by Koseki prosperowali dobrze. Ciekawe - jak daleko sięgały jej ambicje? Czy teraz była tą panią, co czekała na zbliżenie się zamku..? Tylko nie tego, co był jej. Tego, który miał się jej dopiero stać. Pewnie nie. Na pewno nie w tej chwili, kiedy już jej głową kołysały silne fale morza, które będą musieli pokonać, by dostać się na wyspę samurajów. Nie, nie, nie powinien jej narażać na taki stres... - pewnie tak pomyślałby kochający mąż? Czarnowłosy lubił jak Asace było dobrze. Nie lubił bardzo, ale to bardzo, gdy było jej źle. Były też jednak takie sytuacje, gdzie istniały pewne przymusy, bo przecież wypadałoby. Kiedy shirei-kan cię zaprasza, gdy coś ci proponuje... odmawiasz? Kazuo był taki, że pewnie mógłby na to przystać. Miał wielu ninja na swoich rozkazy, nie musiał męczyć akurat tej jednej, która nie tolerowała podróży wodą, gdy tyle lądów było do zwiedzenia.
-Następnym razem, kiedy do pana przyjdę, to tylko po Sentokiego. - Uśmiechnął się w kierunku Kazuo i był to uśmiech, który nie był butny, nie był bezczelny ani arogancki. Był za to pewny siebie. I jednocześnie - łagodny. Jego głos zrobił się miękki. Przecież wiedział, co mówił i czego wymagał. Wiedział też jednak, co oferuje. To nie była kwestia niecierpliwości - był bardzo cierpliwy. Powiedział to w taki sposób, że można było śmiało odebrać te słowa dwuznacznie - zarówno jako żart jak i postawienie oczekiwań. A postawił je jasno już poprzednim razem. Nie, tu nie było miejsca na niedomówienia. Kazuo zrobił ostatnim razem na nim bardzo dobre wrażenie. Swoim charakterem, mocną osobowością - przecież to właśnie takie osobistości lubił. Jasne, wyrysowane nie delikatną kreską ołówka, a mocnym pociągnięciem pędzla z czarnym atramentem na włosiu. To była niebezpieczna gra, bo mógł zostać zepchnięty. Shikarui jednak nie bał się o nią grać. Nie miał tutaj niczego do stracenia - prócz ciepłej posadki, która wciągnęłaby go prosto w myśl o hobbystycznym uprawianiu polityki. Sęk w tym, że miał spore perspektywy i nie zamykały się one na Kosekich. Kazuo miał dwa lata na rozważenie tej propozycji. Jego słowa teraz były w pewien sposób obraźliwe po wszystkich zebranych dla niego informacjach i pomocy poczynionej względem Kosekich. A już przy pierwszym spotkaniu bardzo duża garść informacji została przyniesiona. Czarnowłosy nie zamierzał grać pokornego, kiedy wyraźnie widział, że sam Kazuo wolał jednostki zdecydowane, konkretne, które wiedzą, czego chcą, bo wtedy on sam wiedział, czego po nich oczekiwać. Oczywiście - mógł to być strzał w ciemno. Tak po prostu podpowiadała mu intuicja, a on zwykł jej ufać. Często myliła go ona w stosunku do ludzi, zwłaszcza w połączeniu z paranoją.
- Dziękujemy za audiencję. - Pokłonił się głęboko, zachowując całkowity spokój. Nawet brewka mu nie drgnęła, kiedy Asaka otrzymała awans, na który zasługiwała, na który ciężko pracowała, ten skarb, ta duma rodu. Ta nieczystej krwi, na co nikt nie zwracał uwagi dopóki nie pojawiało się słowo "ślub". Wysokie urodzenie nie tworzyło przepustek. Bycie dobrym shinobi - już tak. Tak jak i pochodzenie z innych ziem, posiadanie innego kekkei genkai - o zgrozo, inne kekkei genkai było bezcenne dla rodziny, która go nie miała! Tak Toshiro, jako Uchiha, był bezcenny dla Koseki, których ostatnią specjalizacją było genjutsu. Takie jednostki były na wagę złota, bo potrafiły coś innego. Rozszerzały arsenał broni, którym ród mógł się posłużyć. To jednak, że czujesz się wyrzutkiem wśród wszystkich innych Shikarui rozumiał doskonale. Czarnowłosy sprawiał wrażenie, jakby to, że Asaka została doceniona, w ogóle go nie obeszło. Czy był w ogóle zdolny do odczuwania dumy? Musiałby przecież sam ją posiadać... ta wykiełkowała bardzo nieśmiało. Czuł ją, sprawiała, że niektóre rzeczy były irytujące. Więc wyrywał tego chwasta. Był niepotrzebny. Zawadzał w jego dążeniu do celów.
- Mój najzdolniejszy diament. - Złapał Asakę w pasie, kiedy tylko wyszli z siedziby władzy i uniósł ją, całując jej usta. Okręcił się z nią lekko, jakby nic nie ważyła. Malutka, zgrabna. Ta zbroja ważyła zdecydowanie więcej niż ona sama. Tak, był z niej dumny. Lśniła ta mocno, tak jasno. Tak wysoko. Kiedyś snuł myśli o tym, że chciałby zobaczyć, jak mocno i boleśnie upada ze swoich wyżyn. Jak jej duma i godność są łamane. Jego chore myśli przekształciły się. Teraz bardziej chciał widzieć, jak zachwyca wszystkich. W końcu był posiadaczem tego diament. Inni mogli go tylko podziwiać i pożądać... i to też nie za bardzo. Nie za długo. Diament musiał trafić pod jego skrzydła. Zawsze. A przecież to wszystko było dozą tych dobrych emocji, tymi małymi ziarenkami, których kiełków akurat nie wyrywał. Podobały mu się. Lubił ich ciepło. - To wymaga świętowania. - Uśmiechnął się. Macocha będzie z niej dumna. Ojciec wypnie pierś przed siebie. Siostra piśnie, zaklaszcze w dłonie, rzuci się jej na szyję. Sprowadzą butelki sake i wystawiona zostanie uczta - tak powinno być. Radość z osiągnięć dziecka, kiedy ty sam już w większej części przemijasz. Masz mniej życia niż połowa i więcej wspomnień, by teraz porównywać samego siebie z czasów, kiedy sam byłeś tak młody. Oj tak. Na pewno zapanuje sporo radości tego wieczoru w domu rodzinnym Asaki. I jaką słodyczą będzie potem znalezienie się we własnym wiedzieli tylko oni sami.
To było dziwne. Dwa lata myślenia tylko po to, by teraz Shirei-kan musiał zastanawiać się znowu. Nad czym? Czy chce przyjąć Shikiego do rodu? Miał więcej niż jedną podstawę by to zrobić, zresztą, ach, tym razem sam to zaproponował. Cała trójka wiedziała zgodnie, że z Shikiego był taki Doko jak z koziej… no. Nie podobało jej się, że jej mąż musi znowu czekać na decyzję Kazuo, ale nie miała tutaj pozycji, by kogokolwiek ponaglać. Zresztą… Popłyną na ten turniej i po powrocie po prostu Shiki stawi się u Shirei-kana. Wóz albo przewóz. Nie było sensu tego odkładać jeszcze bardziej. Kompletnie zgadzała się za to ze słowami męża, gdy dał mu swoją odpowiedź. Żarty czy nie – och zasługiwał na to bardziej niż ona. Jedynym problemem było to, że ona robiła niemalże wszystko z oddaniem dla klanu, a Shikarui… Niekoniecznie. Tak czy siak Akoraito był dobrym początkiem. To na pewno. Mogli poczekać na koniec turnieju, prawda? Mogli.
Wychyliła się na swoim krześle, by sięgnąć po kartkę, którą wręczył jej Koseki. Zerknęła na nią krótko, po czym skinęła głową. Polecenia dla rysownika, no tak. Już miała wstać z krzesła, gdy Kazuo powiedział jeszcze jedno. Zadał pytanie, skierowane bezpośrednio do niej. Czy chciałaby zostać Sentokim? Złote oczy uniosły się na mężczyznę z lekkim niedowierzaniem. Zawahała się, tak, oczywiście, ale nie dlatego, ze nie była pewna tego czego chce, czy tego czy się nadaje, a dlatego, że to pytanie zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Przez chwilę milczała. - Tak, oczywiście. To byłby dla mnie zaszczyt, Shirei-kan – pokłoniła głowę. Czuła, ze w ustach jej zaschło. - Z chęcią przyjmę ten tytuł, by jeszcze godniej reprezentować nasz ród – tak, nie miała z tym problemu. Zawsze stawiała dobro klanu na pierwszym miejscu. To też był jej warunek, gdy dołączali do Karasu.
W końcu wstała z krzesła, nadal trzymając w dłoni kartkę, którą otrzymała. - Do zobaczenia, Koseki-sama. Zjawimy się po powrocie z turnieju. Dziękuję za awans – pokłoniła się raz jeszcze i wyszła za mężem, oczywiście ustępując mu miejsca.
Odetchnęła dopiero za drzwiami gabinetu Shirei-kana. Już dawno przestała myśleć o swoim urodzeniu. Nie było już ważne. Otrzymała awans na Akoraito, niedługo później zaręczyła się z Shikaruiem. Nosiła teraz arystokratyczne nazwisko ziem Daishi, to że od Jugo? Nie miało to dla niej znaczenia. Wiedziała ile jest warta i ile może z siebie dać. Nadal trenowała, nadal stawała się lepsza, przydatniejsza. Odkąd poznała Shikiego jej życie zmieniło się na lepsze. Naprawdę. Na sto razy lepsze niż było. Przynosił jej szczęście. Motywował ją do ciągłego rozwoju. Kochała go za to. Naprawdę. - Hej! – wyrwało jej się, gdy Shikarui złapał ją w pasie, tak nagle, gwałtownie, że się tego nie spodziewała, i uniósł by nie musieć się do niej schylać. Złączył ich usta w pocałunku, który i ona po pierwszym zdziwieniu odwzajemniła, zarzucając mu ręce na szyję. Przytuliła go tak nawet mocniej, wciskając nos w jego włosy, otulając się jego przyjemnym zapachem. Nawet na krótką chwilę zbliżyła usta do jego ucha, by je krótko cmoknąć, nim znalazła się na powrót na ziemi. Faktycznie nie ważyła dużo, zawsze była lekka. A Shikarui nie był słabym mężczyzną. Złapała go za dłonie. - Jestem pewna, że gdy następnym razem zobaczymy się z Shirei-kanem, to da ci sensowną propozycję. Nie słyszałam, by w klanie był przypadek, w którym ktoś, kto do niego dołącza, zaczynał od wyższej rangi. Wszyscy wiemy, że jesteś jej warty. Pewnie musi to dokładnie przedyskutować ze swoimi doradcami –naprawdę tak uważała. Był warty więcej. - Och nie, tylko nie świętowanie – jęknęła, ale tak naprawdę, to się cieszyła. Nim jednak pójdą do jej rodzinnego domu i przytargają ze sobą sake i smakołyki, mieli jeszcze coś do zrobienia. - Chodźmy do tego rysownika. A ja później muszę spisać ten raport… Będzie dużo pisania.
A potem? A potem można było pić i umierać przez następny dzień. Ale to już w swoim własnym domu. Tak bardzo wyczekanym. Pustym, jeszcze, ale będącym tylko na ich własność.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Od zakończenia turnieju minął jakiś miesiąc. Zdecydowanie dłużej, niż normalnie wracało się z Watarimono w te strony. Dopóki wojna nie grzmiała u bram Kousekich - nie było to problemem. Zdaje się, że przywódcy wszystkich rodów byli przyzwyczajeni do tego, że ich ninja to pojawiali się, to znikali, wybywali na tydzień, żeby wrócić za dwa miesiące. Los targał ninja i dzięki temu byli oni niekiedy w stanie zebrać niezwykle cenne informacje. A przez bardzo długi czas przed ruszeniem do stolicy samurajskiej rodzina Sanada, dumnie prezentująca Jugo, była na każde zawołanie Kousekich - bo pod nim służąca. Shikarui obiecywał sobie nie raz i nie dwa, że odwiedzi rodzinne miasto inaczej niż w kapturze i oglądając się przez ramię na każdym kroku. Przyjdzie tam nie jako Wyrzutek, a dawno zagubiony element, który powinien mieć zawsze tam swoje miejsce. Przecież był ostatnim z jednego z większych rodów Juugo. Przecież nosił w sobie krew tych przeklętych ninja i... oo, przecież pewne sekrety powinny zostać pogrzebane razem z trupami, które je zapamiętały.
Zgodnie z obietnicą i tym, co przykazał Kazuo, Shikarui nie zapowiadał się odpowiednio wcześniej. Odpowiednio... czyli że nie czekał tygodnia. Mimo to pierwsze co zrobił, kiedy już wrócili z żoną do Seiyamy, było to zapewnienie u sekretarki, że pojawi się jeszcze tego wieczoru, kiedy tylko oporządzą się z żoną w domu. Przecież tak nakazywało minimum kultury, zwłaszcza, że sprawa nie była nagląca, a lider jednak miał swoje zajęcia. Te bardziej i mniej interesujące, ale jednak - miał. I niektóre były o wiele poważniejsze od zajmowania się jakimś tam ninja, który nawet nie należał do rodziny Kouseki, a ledwo do małego szczepu, który zajmował kawalątek ich wielkich ziem.
Tak jak się zapowiedział, tak był - słońce jeszcze dobrze nie schowało się za horyzontem, ale to nie przez późną porę - mieli jesień, dnie były naturalnie coraz krótsze. Przybrany w eleganckie, doskonale dopasowane kimono - czarne, rzecz jasna, z wyszywanym, pięknym tygrysem ciągnącym się przez materiał, który został oznaczony srebrzystymi nićmi z odrobiną kolorów. Długie, czarne jak noc włosy zebrane miał elegancko czerwoną wstążką, a na jego piersi spoczywał śliczny medalik - kryształ o lawendowej barwie, prezent ślubny. O, przepraszam - prezent na rocznicę ślubu! Nigdy do końca nie pojął, co właściwie ma to święto oznaczać, ale podobno działało tak, jak z urodzinami. Urodzin w sumie też nie do końca pojmował, ale Asaka je lubiła - oba te święta. Więc je obchodzili. Nawet jeśli to ona pamiętała daty, bo on z nimi był na bakier, dopóki nie chodziło o jakieś pieniądze. Te większe i te mniejsze też.
Strażnicy już go rozpoznawali, dlatego nawet się nie przedstawił, poczekał, aż odbędzie się typowy rytuał - oni zapukają, zapowiedzą go, usłyszy rubaszny głos po drugiej stronie i będzie mógł wkroczyć - i tak też się stało.
- Dobry wieczór, Kazuo-dono. Dopiero wróciliśmy z żoną z nieco przedłużonej wyprawy. Mam nadzieję, że podobało się panu widowisko samurajskiego turnieju. - Odezwał się, śląc nikły uśmiech w kierunku lidera, zanim jeszcze dobrze drzwi się za nim zamknęły. Ukłonił się głęboko przez mężczyzną, którego widok zawsze robił takie samo wrażenie - bardzo pozytywne. Miało się świadomość, że ta bestia musiała naprawdę sporo przejść i bardzo wiele włożyć w trening. Siła. Kochał siłę. Mógł się do niej modlić, jej czystej kwintesencji i padać przed nią na kolana. Kazuo był bardzo fizycznym aspektem tego jednego, magicznego słowa, od którego lepiej na Sanadę działały tylko cukierki. Na szczęście nie był nawet blisko wyrażania miłości do Kousekiego. A może niestety. W końcu kochać można na wiele sposobów. Tak jak Asaka kochała swój ród i wszystkich, którzy byli temu rodowi oddani.
- Po turnieju w Watarimono napotkaliśmy na drobny problem tamtejszych mnichów. Pomoc w jego rozwiązaniu przyniosła spore owoce - sprezentowali nam oni sekretną technikę tworzenia wody z powietrza. Chętnie podzielę się nią z klanem. - Mistrz skracania wszystkich opowieści, oto on. Jakoś droga do tego, jak weszli z Asaką w posiadanie tej wiedzy, wcale nie wydawała mu się interesująca. Za to jej efekt - jak najbardziej. Więc o całym środku nie było co wspominać. - Słyszał pan już od nas o Klepsydrze utworzonej przez Sabaku Ichirou, Kochanka. Podczas turnieju doszło między naszą dwójką do nieporozumienia, z którego zdołaliśmy się dowiedzieć, że są oni bardzo zainteresowani Juugo oraz samym Hanem. Być może mają koneksje u samurai. Wydawali się... pilnować ichniejszego porządku. - Jego wzrok przez moment przesuwał się po wszystkich przedmiotach, jakie Kazuo zdołał tu zebrać, ale przy rozważnym dobraniu ostatniego słowa wrócił z powrotem do twarzy lidera. -Przyszedłem, zgodnie z tym, o czym rozmawialiśmy ostatnio, by prosić o możliwość służenia pod Kousekimi. Jako symbol dobrej woli i przyszłej owocnej współpracy, mam nadzieję, między Kousekimi a Juugo. - Stał wyprostowany, spokojny - patrzył na Kazuo w sposób, który można było nazwać niemal aroganckim. - Ostatnim razem powiedziałem, że przyjdę po Sentokiego. Dziś mogę obiecać, że moje ambicje prowadzą mnie prosto na drogę Ansatsu no ki. - Kazuo lubił ludzi konkretnych - Shikarui zdążył to zauważyć. I lubił, kiedy mówiło się mu, czego się chce. Czarnowłosy nie zamierzał tej wiedzy zaprzepaścić. A potrafił mieć spore ambicje - co zresztą przedstawił. - Oczywiście - kiedy przyjdzie na to pora. - Wyciągnął jeden kącik ust w górę. Potrafił mieć całkiem niebezpieczny uśmiech. Doprawdy - tygrysi.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
Nie był osobą, która wierzyła w przypadki. Był sens, były przyczyny, skutki podjętych działań. Były plany i był ruch wszystkich jednostek wokół ciebie, które składały się na tę jedną, konkretną chwilę. Na wydarzenie, które miało sprawić, że poczujesz się o wiele gorszy, przeciętny, albo właśnie - specjalny. Jak specjalnie można by się było czuć, gdy za każdym razem było się przyjmowanym u lidera po królewsku. Shikarui niósł teraz swoją głowę wysoko i chociaż było w nim odrobinę pychy, to nie nosił tej pychy bez przyczyny. Nie było jej też na tyle, żeby uważał, że to ogromna sympatia lidera, że za takiego uważał jego i jego żonę, że akurat dla nich miał zawsze czas. Dla Asaki z pewnością znalazłby go o wiele więcej ze względu na rangę, jaką piastowała. Znał swoje miejsce, nie trzeba mu było go przypominać. Był Wyrzutkiem, który już od przeszło dwóch lat pracował dla Kousekich i własnie na ich ziemiach się osiedlił. Bardzo cennym Wyrzutkiem, bo posiadającym wiedzę, jaką wielu ninja nie posiadało, nawet tych starych, bo posiadających umiejętności, jakich wielu nie posiadło. Dlatego właśnie mógł nosić swoją pychę - znał swoją wartość. Potrafił ją ująć w pieniądzach, przysługach albo formie wymiennej - jak tutaj, już wcześniej żądając takiej a nie innej rangi. Nie wątpił, że właśnie dlatego Kazuo potrzebował tyle cennego czasu. Szukał informacji. Shikarui był pewien jak nigdy, że mężczyzna grzebał za informacjami, żeby upewnić się, czy to, co dostaje jest prawdą, czy ktoś nie próbuje go tutaj wychujać, czy nie bierze kota w worku, albo konia, któremu w zęby nie zajrzał. Mógł się okazać chory. Tymczasem - brak słodkiego rozczarowania. Oto kłamczuszek w tygrysim kimonie mówił prawdę i tylko prawdę. Tak jak i jego żona. To nie był chory koń - to był bardzo zdrowy, bojowy rumak, który miał wystarczająco siły, żeby ten ród zabrać ze sobą na bardzo daleką podróż i oddać za ten ród równie wiele.
- Toshiro. - Shikarui również się uśmiechnął, widząc, jak bardzo Kazuo jest rozbawiony tym wspomnieniem. Jego śmiech był zaraźliwy - na szczęście albo nieszczęście Shiki rzadko się śmiał. Rzadko też całkowicie szczerze uśmiechał. - Mówię o tworzeniu fal wielkości budynków, które burzą mury. Smoków, które topią tuziny. - Oczywiście, nikogo nie dziwiło zjawisko mgły. W końcu potrafiła powstawać, zwłaszcza w Daishi, każdego poranka, kiedy mroźne powietrze z gór stykało się z tym cieplejszym, bo nizinnym. Jednak mgła, a wielkie tsunami, to zupełnie inne kategorie.
Czy się spodziewał, że padną takie a nie inne słowa? Że rzeczywiście mężczyzna przystanie na to, co powiedział ostatnim razem? Na jego ambicje i na jego pragnienia, które wtykał głęboko w tę ziemię, zamierzając ją uczynić lepszą? To tutaj przecież miała mieszkać jego rodzina, całe jej następne pokolenia - bo wierzył w to, że jego linia krwi nie umrze. Nie do końca się jednak spodziewał, że lider się zgodzi. Od kilka wizyt, od tych wypracowanych tutaj miesięcy - długich miesięcy, które już składać się będą na lata - wszystko było przesuwane. Kazuo był o wiele bardziej ostrożny niż liderka Uchiha, która przyjęła go od razu. Z tego, co się orientował, najemnicy byli zresztą zawsze szybko przyjmowani do służby. To go nie zniechęcało - to robiło mu smak, żeby dostał to, czego chciał. I proszę bardzo - w końcu stało się. Zasiane ziarno przyniosło swoje plony. Obrodziły w wyjątkowo piękne owoce, których widok sprawił, że na twarzy Shikaruiego pojawiła się odrobinka zdziwienia, co przeniknęła przez jego uprzejmą maskę. Przez uśmiech. W przeciwieństwie do lidera, który teraz nagle stał się maską nie do odczytania. Szybko się jednak doprowadził do porządku. Pokłonił nisko, dość szybko.
-Nie zawiodę cię, Kazuo-dono. - Zaraz się wyprostował - no, zgoda, nie tak od razu. Pozostał chwilę w pokłonie, jak to wymagało, nim podszedł do biurka, złożyć swój podpis. P o d p i s! Oh, jaką dumą go to napawało! Jaka pewność siebie wypełniała pierś! Lawendowe oczy aż straciły swój drapieżny, bezduszny szlif, zamienione na rozgwieżdżone niebo. I tak oto znaki 死類 przyozdobiły papier, a sam czarnowłosy sięgnął po monetę, raz jeszcze się kłaniając.
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki - Lewe oko w kolorze lawendy - Na prawym oku nosi opaskę - Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
-Poślę go do pana, kiedy tylko będę miał okazję go spotkać.- Planował go spotkać. Mimo złych myśli i złych życzeń, jakie słał w jego kierunku w tamtym jednym momencie, mimo tego, że był do wielu rzeczy zdolny, chciał się spotkać z Toshiro i zapytać, czym było to nieporozumienie. Uścisnąć mu rękę, żeby pokazać, że wszystko jest w porządku - bo nikomu nie stała się krzywda. Tak, w końcu szukał przyjaciela. Nawet jeśli w Uchiha go do końca nie widział, to nie oznaczało, że nie próbował zobaczyć, chociaż trochę. Był przecież jedną z tych niewielu osób, która znała jego prawdziwe oblicze, nie te pokazywane przed całym światem, którym się niemal chwalił. Maski na twarzy, które nie mają fizycznego wyrazu - to prawdziwa tarcza. Tarczę łatwo zamienić na broń. Zamierzał więc zajrzeć do niego i dowiedzieć się, co u niego słychać, czy planuje pogodzić się z Asaką i jak teraz wygląda sytuacja między nimi - czy ma uznać, że wojenny topór jest wyciągnięty (przecież wrogów się usuwa) czy jednak zakopany. O ile w ogóle był wyciągany - bo czarnowłosy, choć planował, to nie zamierzał wyciągać go jako pierwszy. Czas zweryfikuje, czy Toshiro ma jakąkolwiek wdzięczność do Kosekich, czy może jednak postanowi zawinąć ogon i być taki, jak wiatr - niezdecydowany. Miotający się bez celu i chodzący bez emocji. Jak pusta kartka papieru, która ciągle czeka, żeby ktoś mu pomógł i zapełnił go znakami.
- Zajmę się tym jak najszybciej i przekażę pana sekretarce. - Zwój nie zaginie... a jeśli zaginie, to ktoś tutaj będzie miał poważny problem - i nie będzie to wtedy on. Tym nie mniej próbowanie ukrycia czegoś przed okiem Ranmaru było całkiem karkołomnym wysiłkiem. Zwłaszcza, kiedy zakładało to, że ty również masz z tą rzeczą zniknąć.
Sięgnął po kartkę, która została położona na biurku i przysunął do siebie, szybko przebiegając oczami po jej zawartości. No dobra - dość wolno. Potrafił czytać, ale ogarem prędkości czytania to jeszcze nie był. Niektóre znaki nadal zajmowały mu więcej czasu, kanji, katakana - wszystko to jeden pies, tak samo skomplikowane. Pokręcił lekko głową w geście zaprzeczenia. Już kiedy zaczął czytać wiedział, że wcześniej tego z żoną nie widzieli. Jego brwi nieco się zmarszczyły, gdy pochłaniał kolejne słowa i zaczęły w końcu wędrować w górę. Serce najpierw stanęło - potem uderzyło ze zdwojoną siłą. Tajemnice... Hana? Nie był przekonany, czy chciał, żeby były one odkopywane. Nie powinni mieć na tyle czelności, żeby grzebać w historii jego własnego rodu. Mocniej zacisnął palce na pergaminie. Dobry nastrój prysnął jak ręką odjął, ale nie zdominował wszystkiego. Pozostawił po sobie gorycz w ustach. Śmieci. Pchają się zawsze tam, gdzie nie trzeba. Próbują rozgarnąć wszystko, co powinno zostać zagrzebane. Jakim prawem rozdzierają stare rany? Pytanie tylko - co niby czarnowłosego miało to obchodzić? Tego nieczułego skurwiela? Ano bywały rzeczy, które czasem go interesowały. Tak i wrażliwy był na to, kiedy ktoś nagle próbował grzebać w grobach. Tak to dla niego wyglądało. Jednocześnie... była to świetna okazja, żeby samemu się czegoś dowiedzieć.
- Dopilnuję, żeby Koseki posiadło wszystkie niezbędne informacje z tej wyprawy.- Zamknął kartkę i podniósł wzrok na Kazuo. - Jeśli cokolwiek tam będzie, nie przeoczę tego. Wyruszymy tam z żoną. Powiadomię również kuzynkę Asaki, Keirę. Jeśli mogę sobie pozwolić na zaangażowanie jej w sprawę. - Dodał zaraz. W zasadzie to planował powiedzieć Asace, żeby Keirze powiedziała. Były ze sobą zdecydowanie bliżej.
Po krótkiej wymianie zdań i głębokim pokłonie opuścił siedzibę władzy i wrócił prosto do domu z fantastycznymi nowinami.