Żal. Ciekawe słowo. Jeszcze ciekawsze dla kogoś, kto uczuć nie potrafił nazywać i ciężko było mu je zrozumieć, kiedy się pojawiały. Minęło bardzo wiele lat, a on je badał i badał nieustannie. Większości nawet potrafił nadać nazwę. Ale temu?
Popsuta zabawka. Jak lalka z połamanymi nogami - przecież nie można się nią dłużej bawić, wymagała naprawy. Niestety ludzi nie dało się naprawić. Nie dało się im dorobić serca.
Wymienić części. To przecież nie tak, że Shikarui pokochał tego dzieciaka. Nie, nie mogło tak być. To była ledwo fascynacja czymś nowym - a łatwo było go zafascynować. I ciepłem wkraść się w jego łaski. Wystarczyła jedna chwila, jeden gest, kilka słów. Tak samo łatwo było te łaski stracić i obrócić kota ogonem. Może naprawdę nie wiedział, co to
żal. Mógł o nim mówić - ale czy odczuwał go naprawdę? Nie w stosunku do rodziny. Nie w stosunku do... miał żal do siebie, że nie uratował Saki. Tak. I był wstrząśnięty tym, że pozwolił zabić Sashę ot tak. Gdyby miał oczy dookoła głowy - nie byłoby żadnego problemu. Nie miał. Czyli za słaby, zbyt zły, niedobry, niedoskonały. Strzała, która chybia celu, jest nikomu niepotrzebna. Należało ją poprawić. Zbudować nową lotkę, lepiej wyważyć, doszlifować grot. Stać się lepszym.
Więcej i więcej mocy. Potrzebował jej więcej w tych rękach. Ale bardziej potrzebował teraz zbudować to, o co się postarał - ten DOBRY wizerunek gościa, który się troszczy. Zabicie Yoshimitsu w tym miejscu, kiedy dowódca opowiedział się za Yoshimitsu, dobre nie było. Zwłaszcza, że Shikarui się z nim zgadzał. Gdyby to był ktokolwiek inny sam by pchnął go w dół - żeby zamknął mordę i nie narażał ich newralgicznej akcji na szwank. Za bardzo mu zależało na tej misji.
Nie troczył go żal - prowadził go ból. Nieprzyjemny, ściskający serce ból, że coś tak ciepłego, kruchego, filigranowego, coś, co dało mu prostą
nadzieję, dokładając swój klocuszek do jego budowli, zgasło niespodziewanie szybko.
Uniósł rękę w kierunku Hikariego, dając mu znać, że wszystko w porządku i jednocześnie życząc tym gestem powodzenia. Można też było to odebrać jako zapowiedź rychłego zobaczenia się. Shikarui nie miał wielkiego pojęcia o jego umiejętnościach, nigdy nie widział go w akcji, ale czarnowłosy nie tworzył wokół siebie takiej aury jak Shins, Yoshimitsu czy Sasha -
spokojnej. Więc i niezbyt groźnej. Zwłaszcza w przypadku Sashy i Shinsa.
Spoglądał, jak Yami pieczętuje ciało chłopaka. Nie było tutaj przecież ani czasu ani miejsca, żeby tak naprawdę cokolwiek z Sashą zrobić. Można było wyłącznie
odłożyć to na później. Albo po prostu zadbać o to, żeby okoliczne drapieżniki się nie zleciały do ciała. Ale spoglądał tylko przez moment, bo kiedy obłok pochłonął ciało do zwoju, ruszył w dół, jak wcześniej zostało ujęte, ślizgając się po stromym zboczu. Spojrzał na krótki moment na swoją dłoń w bladych dłoniach białowłosej, która złożyła na niej pocałunek. Nie było nad czym płakać. Nie było nad kim płakać. Ale, och, naprawdę te
ślepe oczy przypominały mu o domu. O jego słodkiej, zwichrowanej wersji - bo przecież tam zawsze było gorzko. Nie zamierzał się wtrącać do dyskusji, czy czyjakolwiek śmierć była potrzebna czy niepotrzebna - nie obchodziło go to. Kwestia winy czy nie winy - nie miało to znaczenia. Dla niego znaczenie miało tylko to, że Yoshimitsu złamał jego nową, śliczną, słodką zabawkę. Że myślał sobie: a gdyby to był mój syn? Od tamtego białowłosego skowronka nie trzeba było szukać bardzo daleko. Racje i nie racje się dla niego nie liczyły.
-
Jest trupem. - Powiedział, gdy już odeszli od pozostałych grup. Kiedy każdy poszedł w swoim kierunku, a on w wizji sferycznej upewnił się, że nikogo za ich plecami nie ma, nie będzie i nie pojawi się niespodziewany atak. Nie znosił mieć kogokolwiek za plecami. Zwłaszcza kogoś, kogo nie lubił. I wcale nie miał na myśli Sashy. Powiedział to całkiem spokojnie - ale on właściwie zawsze mówił spokojnie. -
Przed Klepsydrą trzeba się samemu bronić. - Odpowiedział krótko Akiemu, który zaczął narzekać na to, że tamta grupa miała ich bronić. I całe szczęście, że nie broniła, bo Shikarui wtedy preferowałby eleganckie zniknięcie. Byli niebezpieczni i nieprzewidywalni - Ichirou z Seinaru. Zwłaszcza teraz. Do trzech razy sztuka - podobno. Czarnowłosy potrafił liczyć - więc liczył na siebie. Bo na pewno nie na trzecie szczęście od bogów.
-
Będzie w porządku, kiedy pozbędę się soli z oka. Dobrze, że nastrój ci dopisuje. Kondycja też. - Odezwał się po chwili marszu, kiedy już złapał kilka oddechów tym śmierdzącym, nieprzyjemnym, mętnym powietrzem. W kierunku Yoichiego, oczywiście. Z którym mieli... nieprzyjemne spotkanie pierwszego stopnia. I to przypadkowe. -
Droga jest zastawiona przez Jugo. Do domu można się dostać przez bagna - wskazał ruchem dłoni kierunek -
są pełne węży i owadów, pewnie jadowitych oraz łatwopalnego gazu. Najlepszą drogą jest przejście po dachach. Musimy iść jednak po kolei. Budynku są stare. Mogą nie wytrzymać. - Zrelacjonował treściwie to, co mieli przed sobą. Panujący tutaj półmrok, mgła, ciemność budynków, nie ułatwiała mu prowadzenia zwiadu, ale przynajmniej widział wyraźnie wszystkie istoty żywe dzięki Tsujiteiganowi. -
Przelećmy na smoku nad domami. - Shikarui... ekhem, kiedyś mogłabym napisać, że nie lubił niepotrzebnych starć. Dziś mogę tylko powiedzieć, że wolał nie walczyć z szalonymi Jugo, których siła fizyczna mogła być naprawdę przytłaczająca. I być jednocześnie mętną stratą czasu. Jemu mgła nie przeszkadzała - tak jak innym Jugo. Tak samo zresztą i psy oraz ich właściciel mieli wyczulone nosy. Ale Akiemu i Asace - przeszkadzała. Ograniczała mocno ich pole działania. Więc po co wdawać się w taką potyczkę, skoro można ją ominąć.
Techniki:
Ukryty tekst
Ekwipunek:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): odznaka Sentoki od Kosekich, Łuk retrorefleksyjny, kołczan - 20 strzał, torba na tyłku, jedno wakizashi przy lewym boku z dzwoneczkiem, drugie wakizashi na plecach, na poziomie pasa, kabura na broń na prawym udzie, czarny płaszcz, średni zwój, manierka, karwasz z metalu na lewej ręce
Zbroja: 3 kunai na prawym udzie, 3 kunai na lewym udzie
Ukryty tekst