Krew kolejnego przeciwnika wsiąkała w rozgrzany od słońca piach, ale nie było czasu na napawanie się zwycięstwem. Należało przeć dalej.
- Nie ma czasu, lecimy! - krzyknął Ichirou, zniżając pułap mobilnej chmurki niemal do poziomu gruntu. Seigo nie polemizował z tym, tylko migiem wskoczył na latający twór z piachu i poleciał na nim wraz z powiernikiem paktu w stronę fortu. Twierdza była co prawda blisko, ale i tak potrzebowali chwili, by dostać się do środka.
- Nie wiem dokładnie, jak wygląda tam sytuacja, ale walka z pewnością rozkręciła się na dobre - oznajmił, marszcząc brwi i zadzierając głowę ku glinianym ptakom, które również pędziły w kierunku fortyfikacji wroga.
- Moim celem jest ich lider, to o niego toczy się cała tutejsza gra - zaczął, rozważając swoje kolejne działania. Ale nim zdecydował się na cokolwiek, zapytał jeszcze o jedną rzecz. - Dużo ci czasu zostało?
- Niewiele. Wystarczy na jedno natarcie - odparł treściwie Seigo.
- Mhm... No dobra, w takim razie nie ma zwlekać. Kiedy dotrzemy do murów, zeskoczysz z chmurki i zaatakujesz wszelkich napotkanych wrogówz całą mocą. Wprowadzisz sporo zamieszania, a ja będę mógł w tym czasie rozeznać się na placu walki i odnaleźć mojego przeciwnika. Oby tylko ten skurwiel się nie chował - skończył z lekkim poddenerwowaniem na myśl o zbliżającym się konflikcie. Jeżeli miał wykonać to, co sobie założył, to czekało go niesamowicie wielkie wyzwanie. Być może największe w całej jego dotychczasowej karierze shinobi.
- Przyjąłem - odpowiedział rosły kot, skupiając się już na swoim zadaniu.
Zgodnie z ustaleniami, jeżeli tylko zbliżą się do umocnień wroga, Seigo długim susem wskoczy na mury i popędzi dalej. I to w towarzystwie kolejnej czwórki klonów, którą sobie właśnie wytworzy. Taka grupka z pewnością zwróci uwagę obrońców, ale i także przetrzebi ich szyki.
Diabeł Świtu nie wyleci znad murów z dokładnie tego samego miejsca, co Seigo. Zaraz po rozdzieleniu się z kompanem, odbije w bok i poleci trochę po łuku, by miejsce, z którego się wyłoni nie było takie oczywiste. Wszystko po to, by mieć przynajmniej chwilę na przyjrzenie się przebiegowi walk, by później móc uderzyć tam, gdzie było to najbardziej potrzebne.