Post
autor: Inoyū » 10 mar 2020, o 00:14
Fala elektryczności spłynęła wzdłuż jej ciała, skutecznie zniechęcając wędrujące po jej skórze żyjątka do dalszej konsumpcji błękitnej energii. Pochłaniane przez robaczki ilości chakry nie były, na szczęście, znaczące dla jej całościowych zasobów, ale po dłuższym czasie, gdy te pojedyncze robaczki powolutku, ale konsekwentnie kontynuowałyby spożywanie swojego posiłku, mogłaby w końcu zorientować się, że coś jest nie tak. I chociaż nadal uznawała zarówno członków tego rodu, jak i ich umiejętności za odpychające, to nie mogła zaprzeczyć, że te same zdolności miały dość spory potencjał do bycia silnymi. Chmara tych przeklętych owadów mogłaby wyssać jej siły życiowe do cna w zaledwie ułamki sekund. Mogłaby, o ile sama Yamanaka stałaby jak nieruchomy kołek i czekała na śmierć, a tego, póki co, robić nie planowała. Miała w zanadrzu całkiem solidną broń, która powinna się sprawdzać przeciwko pupilkom Aburame w sposób co najmniej zadowalający. I pomimo tego, że Inoyū nigdy, przenigdy nie przyznałaby się do tego, że kiedykolwiek mogłaby potrzebować odrobiny pokrzepienia, to w momencie, gdy od dłuższego już czasu temat zarówno wojny, jak i robaczych sąsiadów zaczynał ją najzwyczajniej w świecie nużyć, myśl o w miarę sprawnym pozbyciu się przeciwników była, owszem, niesłychanie pokrzepiająca.
Jeżeli Shikatsu myślała, że ta niedbała elegancja, która wkradała się w niemal każdy gest Yamanaki, przychodzi jej z łatwością, to... w istocie tak właśnie było. Dorastanie w Karmazynowych Szczytach, chociaż sama kapłanka bardzo by tego nie chciała i zaklinałaby się, że nie ma z tym zupełnie nic wspólnego, jednak odcisnęło na niej jakieś piętno. Kult piękna w jej rodzinnej prowincji był na tyle powszechny, że, będąc kobietą wychowaną na tych terenach, trzeba było naprawdę się postarać, by nie przejąć nawet odrobiny przesadnie dystyngowanej prezencji tamtejszych pań. Z jednej strony sama nie była zbyt dumna z tego, że tak łatwo udało się wcisnąć jej, wówczas jeszcze dziecięcy, umysł w społeczne normy, ale z drugiej - te wszystkie miękkie ruchy, kwiecisty sposób wyrażania się i, nazwijmy to po imieniu, przesadne przymilanie się do tego, do kogo trzeba, przydaje się do skutecznego nakłaniania wiernych do rzucenia kilku monet na odbudowę świątyni , więc można przypuścić, że mogłoby się przydać również do osiągnięcia czegoś nieco większej wagi. Nie bez kozery nazywano członków rodu Yamanaka manipulantami politykami. A Inoyū, jeśli tylko tego chciała, potrafiła wykrzesać z siebie każdy ten element składający się na idealnego mieszkańca Saimin.
Ale teraz nie miała na to ochoty. Shikatsu była zbyt irytująca.
Że niby Inoyū była mocna tylko w gębie? Też coś! Znaczy tak, może to była po części prawda, że dużo bardziej odnajdywała się w słownym napastowaniu kogoś ze swojego kręgu mniej lub bardziej znajomych osób, ale nikt nie miał prawa jej tego wytykać! Shi zagalopowała się o dużo za daleko, co Yamanaka już za chwilę miała jej dość dobitnie wytknąć; najpierw jednak westchnęła ciężko w akcie ostentacyjnego zmęczenia.
— Ten plan uwzględniał też ciebie, bo, jeśli nadal nie zauważyłaś, jestem tutaj tylko najemniczką. Po jaką cholerę miałabym sama ich wymijać? Co by mi to dało? Jaki to miałoby w ogóle sens? I, najważniejsze, jesteś aż tak głupia? — wyrzuciła z siebie potok przepełnionych pretensją pytań, nie będąc w stanie przyjąć, że Shi właśnie miała czelność oskarżyć ją o coś tak idiotycznego. — Czy ty w ogóle rozumiesz, że sama już dawno zostałabyś zjedzona przez te cholerne robale? Powinnaś mi podziękować! — burknęła wielce obrażonym tonem. W sumie, to nie spodziewała się, że ten, według Inoyū - dość delikatny, przytyk dotknął ją do tego stopnia. Tak bardzo, że aż straciła cierpliwość. Ale to nie był już problem Yamanaki; teraz problemem było to, że ta głupia Nara już całkowicie zepsuła jej nastrój. Być może i lubiła czasem się z kimś pokłócić i poprzekomarzać, ale to ewidentnie nie był ten moment. Shikatsu, w idealnej sytuacji wygenerowanej w głowie Yamanaki, powinna zgodzić się ze spostrzeżeniami odnoszącymi się do jej wad i nie kontynuować już tego tematu. Czyli, na dobrą sprawę, powinna po prostu przytaknąć. Z tą Shikatsu naprawdę nie da się współpracować.
— O, naprawdę? — bąknęła tylko, gdy Nara zaczęła ją poganiać. — Przestań się rządzić, przecież idę. — Shikatsu była mistrzynią w prawieniu truizmów. Im szybciej to skończymy, tym szybciej będziemy mogły wrócić do domu. Cóż, Yamanaka była tego aż nadto świadoma i nie potrzebowała żadnego przypomnienia o tym fakcie ze strony Shikatsu; już od dłuższego czasu odliczała dni do tego momentu, gdy będzie mogła wreszcie wrócić do Soso. Robiła wszystko, by przybyć tam możliwie jak najszybciej - włącznie z zaciąganiem się na misje dotyczące nieswojej wojny, by skończyć ją w miarę sprawnie. Szczerze mówiąc, to wynik był jej coraz bardziej obojętny. Chciała po prostu wrócić do swojego prawdziwego domu. Do Saimin.
Dotarłszy do pozostałych dwóch członków drużyny omiotła ich umiarkowanie zaciekawionym spojrzeniem, chcąc ocenić ich stopień sponiewierania przez robactwo.
— Poszło gładko — odparła na pytanie tymczasowej dowódczyni niemal w tym samym czasie, co Shi. Wymierzyła w nią krótkie, acz zdecydowanie niesympatyczne spojrzenie bladoczerwonych ślepi, po czym parsknęła głośno, odwracając wzrok w zupełnie inną stronę. No i masz. Shikatsu właśnie zepsuła jej narrację bezproblemowego załatwienia sprawy.
Niezbyt interesowały ją jakieś tajemnicze sposoby Shizuri dotyczące identyfikacji zakokonowanych Aburame, więc drogę prowadzącą do celu spędziła w całkowitym milczeniu i absolutnie niedopisującym nastroju. Oczywiście, że zgodziła się na prośbę Nary - niekorzystanie z jej umiejętności sensorycznych na tak ryzykownych terenach byłoby niebezpieczeństwem dla niej samej.
Ukryty tekst
0 x