W zabijaniu zawsze tkwiła satysfakcja. W zgniataniu słabych pod swoimi butami, w miażdżeniu, w przyglądaniu się, jak ucieka życie z oczu. Tylko że Shikarui niczemu się tutaj nie przyglądał. Nie cieszył triumfem, nie czerpał z niego przyjemności, bo jego myśli wędrowały zupełnie innymi torami.
Wędrowały za tym Smokiem, który ział ogniem. Za niebieskim błękitem, który uznał za całkiem niezłe odzwierciedlenie nieba. Nie wędrował za ginącymi tłumami i teraz nie wędrował też za słabnącą chakrą małej dziewczynki, która skryła się we mgle. Wędrował tylko za Akim, bo to za nim wędrowało niebezpieczeństwo. Każda komórka jego ciała nastawiona była na ochronę chłopaka, ale nie zrozumcie mnie źle - to nie była ślepa ochrona. Wciąż miał w głowie odpowiednio poukładane priorytety, w których nie było miejsca dla myśli, jak Aka czuje się z tym wszystkim. Gdzie nie było zastanowienia, czy Inoshi da sobie radę i że powinien najpierw zająć się Smokami na Murze, by otworzyć bramę do statków. Bramę do portu. Musiał wyeliminować tych, którzy atakowali Akiego - proste. Nie uważał jednocześnie chłopaka za bezbronnego czy słabego, by kazać mu całkowicie wycofać się tak jak nakazał to Inoshi, której drobne ciało i rozkołatane nerwy nie nadawały się do pracy w terenie. Przynajmniej taką konkluzję wysnuł jego chłodno kalkulujący umysł. Nie przewidział jednak, że to tam odbędzie się największe piekło.
Czarnowłosy wyrwał kunai z głowy przeciwnika. Chrupnęło, mlasnęło. Chciał zabrać jego miecz, odebrać katanę - odrąbać głowy potworom, które potrafiły odrodzić się nawet po śmierci. Jak na razie jednak obaj leżeli. Czemu? Uszkodzenie mózgu coś zmieniało? Nie było czasu, by na ten temat dumać. Z ofensywy Aka przeszedł do defensywy.
Czemu? Przecież nie było czasu nad tym dumać. Otoczony kopułą włosów... coś się w nim zmieniło.
Zgasł ogień Księżyca. Ognisko zamierało z minuty na minutę, choć pożywienia wokół było wiele. Mógł pożerać wszystko - zamiast tego wybrał milczenie.
Czemu?
Zastrzel go.
Płonące oczy, chyba znudzone, obojętne na koszmar otulający od stóp do głów, otworzyły się szerzej. Wszystko nabrało tempa. Wszystko nabrało kolorów. Biały świat wypełniony konturami zaczął zalewać się barwami. Gorący, duszny powiew na twarzy stał się realny. Ciepło rozpłynęło się po ciele wraz z pierwszym uderzeniem serca. Gorąc, który bladą skórę napełnił rumieńcami niewidocznymi pod chustą, którą zakrył swoją twarz. Ten dreszcz był realny. Wiesz, chyba każdy w swoim życiu czeka na niektóre słowa. "Kocham cię", "przepraszam". "Bardzo dziękuję". Siedzimy więc i czekamy. Czasem na cud, a czasem na rzecz zupełnie nieuniknioną. Niektórzy po prostu czekali, aż Nierządnica położy dłoń na ramieniu Bestii i powie: Nikogo już nie musisz zabijać. Być może wtedy nie doszłoby do Apokalipsy..? Tej szemranej, która wszyscy tak mocno przeżywali, a tylko Ty jeden stałeś obok. W tym świecie, który nie zwykł rozwijać się szybko, tak przynajmniej sądziłeś. Kiedy trwał, wtedy trwał stały – bardzo wyraźny, bardzo namacalny, a kiedy przypadek Losu wchodził nam w drogę, wtedy to nie on, lecz my zaczynaliśmy tracić swoje kontury. Szybciej, niżbyśmy chcieli. Szybciej, niżbyśmy mogli sobie to wyobrazić.
Dlatego większość z nas Nierządnicy poszukiwali. W końcu - co mogłaby powiedzieć Nam?
Zaczynaliśmy sądzić, że jesteśmy Bestiami – wybrańcami swego rodzaju, wokół których wszystko się kręci – wszak kręciło – tylko nasze myśli były klarowne, tylko do nich dostosowywały się ujęcia rzeczywistości, tylko my dla siebie samych byliśmy "normalni". Cała reszta była niezidentyfikowanymi psychicznie chorobami, wytworem diabła mącącego w umyśle. Wybrańcy. My, Grzesznicy. My, za których Zbawiciel umarł na krzyżu.
Ktokolwiek w to wierzy?
Nawet ateiści czekają na swoją kolej poczucia ciepła dłoni na ramieniu.
Wszyscy czekamy, aż ktoś nam powie "Dość. Wystarczy zabijania..." i poczujemy, że faktycznie nadszedł nasz czas – złożenia skrzydeł, opadnięcia wojennego popiołu – czas ciszy i blasku nastającego dnia po bardzo długiej nocy wybitej na dnie naszych czaszek ognistym znamieniem popełnionych błędów, zranionych ludzi i wreszcie – naszych własnych ran.
Wojna takie miała reguły, że żądała krwi za krew.
Myślę, że On czekał na kogoś, kto powie mu "Czas zabijać", a słodki dźwięk tych słów spłynie na kraniec języka soczystym posmakiem żelazistej krwi.
I wreszcie znajdę moją Nierządnicę i wzniosę popiół ku niebu, by słońce nigdy więcej nie wyjrzało zza horyzontu. Taki miałem sen. I śnić go będę snem wolnych ludzi, którym nie zabroniono jeszcze marzyć; i będę tak myślał, dzień po dniu, i będę głaskał Los pod włos, by nauczyć się z nim przedrzeźniać i chadzać drogami na wspak, i będę pielęgnował drogę przez ciernie, na której końcu nie było gwiazd, by w końcu zaśmiać się w twarz diabłu szeptającemu nieprawdy o świecie i powiedzieć mu, że to bzdura.
Bo kogo tak naprawdę obchodzi to, że jest nierealny?
Heh, myślę, że obchodziło tylko
Jego.
Jego i tych, którzy czekają na swój czas.
Na "
Czas zabijać".
Shikarui rzucił trzymany kunai pod nogi mężczyzny, który cofał się w jego stronę, biorąc poprawkę na jego szybkość poruszania się, na to, że może być świadom jego obecności - nawet na to, że prawdopodobnie się cofnie do przodu, specjalnie przed kunaiem. Zamierzał trafić tak, by kunai był pod jego nogami - nie by poleciał w przód, na Akiego, nic z tych rzeczy. Kompletnie bezużyteczny rzut.
Notka przypięta do kunaia miała wybuchnąć pod nogami Smoka i rozsadzić go na kawałki.
Zastrzel go dudniło w jego głowie i sprawiło, że adrenalina zaczęła szumieć jak szalona w jego krwiobiegu. Wszystko stało się przedziwnie wyraźne i jednocześnie wydawało się zwalniać i przyśpieszać tempa. Jeśli Smok nie dał się złapać na wybuchową notkę - Shikarui rzeczywiście zamierzał go ustrzelić. Tak, by strzała nie trafiła w Akiego, rzecz jasna. Nie wiedział, jak wytrzymała jest ta technika i czy strzała zdolna przebić solidny pancerz nie przebije i jego osłony.
Gorąca adrenalina zmieniła się na zamrażający całe ciało podmuch, który zwalał z nóg. Shikarui rzucił się do przodu, w kierunku Akiego, by wyciągnąć do niego dłoń. By złapać go za rękę i pociągnąć za sobą. Gdziekolwiek. Dokądkolwiek. Byle jak najdalej od zachodu. Po drodze schylił się po katanę, którą przytroczoną miał do pasa jeden ze Smoków, wciskając ją właściwie w ramiona Akiego. Przytłaczająca moc tego CZEGOŚ wibrowała w jego kościach i nakazywała spierdalać jak najdalej. Każdy wróg był lepszy od TEGO. Nie na północ. Nie na Mury. Więc... w stronę Kenshiego? Na to wychodziło. Musiał stąd zabrać Akiego. Musiał zabrać go jak najdalej od tej
Bestii, która już usłyszała swoje
czas zabijać, żeby to oni nie skończyli jak zgniecione śmieci pod jej butami. Nic nie znaczące, zmiażdżone mrówki.
-
Zostaw tych cywili, musimy stąd uciekać. - Wyjątkowo słychać było w jego głosie...
coś. Irytację? Napięcie? Nie był zirytowany, ale jego głos właśnie tak brzmiał. Był przerażony. Przerażony potęgą, która nadciągała jak burza lodowa, której nie da się niczym powstrzymać - przynajmniej on nie mógł. Kilka takich burz zaczynało ich otaczać z różnych stron. Coś, przed czym nie mógł Akiego uchronić - mógł tylko wlec go za sobą z miejsca na miejsce, próbując umknąć przed zagrożeniem. Shikarui obejrzał się za siebie, ale nie na Uchihe, którego oczy znów stały się na błękitne.
Tak smutne... Obejrzał się na czarnowłosą jeźdźczynie, która się tutaj zbliżała. Jego szeroko otworzone oczy mówiły same za siebie. Niemal jakby blask chwały Tej, która dosiada konia o trupiobladym kolorze, odbijał się w płonącej czerwieni jego oczu. Jakby jej odległa sylwetka, spokojna twarz, aksamit kruczych włosów, był obrazem głównym, a on jedynie jej ramką. To tu właśnie kończyła się granica między brakiem strachu, a tym, czego po prostu nie dało się
nie bać. A mimo tego, mimo, że wiedział od początku, że stąd trzeba uciekać, bo wyraźnie widział ich chakry na placu Rady, choć tam jeszcze nie została uwolniona, mimo tego, co zaczynało się dziać wokół - nie uciekał.
Człowiek musi być odpowiedzialny za to, co oswoi.
Tylko kto tu kogo oswajał?
STATY:
Ukryty tekst
EKWIPUNEK:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): Średni łuk, kołczan - 17 strzał, torba na tyłku, mały zwój przytroczony do pasa, czarny płaszcz
Ukryty tekst
TECHNIKI:
Ukryty tekst
UŻYTE TECHNIKI:
Ukryty tekst