Biały Dystrykt
Re: Biały Dystrykt
Robota od strażników
13/15 D Kaito z pewną niepewnością podążał za źródłem dźwięku. Cóż odgłosy śmiechu i muzyki dość skutecznie utrudniały namierzenie płaczącego dziecka. Mimo to zmysły młodzika okazały się nie takie złe, gdyż po pewnej chwili odnalazł je. Dziewczynka chlipała rozglądając się wokoło i co jakoś czas wspominała o mamie. Gdy chłopak podszedł do niej i przemówił, ta początkowo wydawała się nieco speszona, a nawet spanikowana, lecz po chwili z łzami w oczach skinęła tylko potwierdzająco głową. Usłyszawszy pytanie Kaito przez chwilę wydawało się, iż znowu wybuchnie ona płaczem, lecz ostatecznie zebrała się w sobie by odpowiedzieć.
- Z ma... mamą. - Odparła przygnębionym tonem.
Przy kolejnej kwestii zamyśliła się chwilę, cóż wymagać od małego dziecka by opisało dokładnie swoją matkę... Cóż to trudna sprawa.
- Umu, jest bardzo bardzo ładna. Ma długie włosy. Dłuższe nawet niż moje. - Odrzekła pokazując swoje loczki. - Jest też bardzo duża. Tak jak ty onii-chan. - Dodała po chwili starając się jakoś to zademonstrować podnosząc ręce i stając na palcach.
Cóż z takimi opisami chyba ten plan nie wypalił, no chyba ze w okolicy były sama kobiety z krótkimi włosami. No ale jak się rozejrzeć, to chyba nie ma co na to liczyć. Czy znajdzie się jakiś inny sposób na ten problem? Wtem po okolicy rozszedł się inny głos ledwie słyszalny przez festynowe dźwięki.
- Sakura! Sakura, gdzie jesteś?! - Pewna kobieta dość podobna do dziewczynki wołała kogoś.
- Tutaj! - Krzyknęła mała, cóż to chyba była jej mama, gdyż szybko zareagowała.
Kobieta natychmiast podbiegła i przytuliła córkę.
- Bardzo dziękuję za opiekę nad moim dzieckiem. - Odparła emocjonalnym tonem kłaniając się. - Dziękuję Onii-chan. - Dodała Sakura.
Następnie żegnając się obie odeszły. Może same by się w końcu znalazły, z drugiej strony, co gdyby mała w panice zawędrowała w jakąś uliczkę? Tak, czy siak dobrze się ta sprawa zakończyła, a chłopak mógł stwierdzić że pora już wracać. Lepiej się nie spóźnić, bo kapitan znów się na niego wydrze. Dlatego też Kaito z wolna skierował się do koszar.
[zt]
13/15 D Kaito z pewną niepewnością podążał za źródłem dźwięku. Cóż odgłosy śmiechu i muzyki dość skutecznie utrudniały namierzenie płaczącego dziecka. Mimo to zmysły młodzika okazały się nie takie złe, gdyż po pewnej chwili odnalazł je. Dziewczynka chlipała rozglądając się wokoło i co jakoś czas wspominała o mamie. Gdy chłopak podszedł do niej i przemówił, ta początkowo wydawała się nieco speszona, a nawet spanikowana, lecz po chwili z łzami w oczach skinęła tylko potwierdzająco głową. Usłyszawszy pytanie Kaito przez chwilę wydawało się, iż znowu wybuchnie ona płaczem, lecz ostatecznie zebrała się w sobie by odpowiedzieć.
- Z ma... mamą. - Odparła przygnębionym tonem.
Przy kolejnej kwestii zamyśliła się chwilę, cóż wymagać od małego dziecka by opisało dokładnie swoją matkę... Cóż to trudna sprawa.
- Umu, jest bardzo bardzo ładna. Ma długie włosy. Dłuższe nawet niż moje. - Odrzekła pokazując swoje loczki. - Jest też bardzo duża. Tak jak ty onii-chan. - Dodała po chwili starając się jakoś to zademonstrować podnosząc ręce i stając na palcach.
Cóż z takimi opisami chyba ten plan nie wypalił, no chyba ze w okolicy były sama kobiety z krótkimi włosami. No ale jak się rozejrzeć, to chyba nie ma co na to liczyć. Czy znajdzie się jakiś inny sposób na ten problem? Wtem po okolicy rozszedł się inny głos ledwie słyszalny przez festynowe dźwięki.
- Sakura! Sakura, gdzie jesteś?! - Pewna kobieta dość podobna do dziewczynki wołała kogoś.
- Tutaj! - Krzyknęła mała, cóż to chyba była jej mama, gdyż szybko zareagowała.
Kobieta natychmiast podbiegła i przytuliła córkę.
- Bardzo dziękuję za opiekę nad moim dzieckiem. - Odparła emocjonalnym tonem kłaniając się. - Dziękuję Onii-chan. - Dodała Sakura.
Następnie żegnając się obie odeszły. Może same by się w końcu znalazły, z drugiej strony, co gdyby mała w panice zawędrowała w jakąś uliczkę? Tak, czy siak dobrze się ta sprawa zakończyła, a chłopak mógł stwierdzić że pora już wracać. Lepiej się nie spóźnić, bo kapitan znów się na niego wydrze. Dlatego też Kaito z wolna skierował się do koszar.
[zt]
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Gdyby miał jakiekolwiek poczucie humoru doceniłby ten zbieg okoliczności, w którym napotykasz na swojej drodze Księżniczkę Kwiatów w Wiosce Kwiatów. Nie wiedział, kim jest. Nie wiedział również, jak ma na imię. Wiedział o niej tyle, ile potrzebował wiedzieć - że mimo nauk wyciągniętych na przykrych doświadczeniach i staniu się człowiekiem, nadal potrafiła wrócić do formy wilczej. Wilk w króliczej skórze? Chyba nie. Nie kiedy pokusa nie była jednostronna. Szedł u boku tego Kwiatu w milczeniu, w południowej mżawce, która sumiennie nawilżała ubranie coraz bardziej i bardziej, osiadała wierzchem na kosmyków włosów, ale nie moczyła wszystkich. Pozostawiała irytujące wrażenie, że stan świata wokół ciebie, ten daleki i ten najbliższy, namacalny, zmienia się, ale na pół gwizdka. Shikarui przejechał dłonią po czuprynie kruczych kosmyków, by zmierzwić krócej przycięte włosy, których kosmyki opadały na jego kark i szyję zasłonięte wysokim, przylegającym do ciała i dopasowanym kołnierzem. Gest całkiem zbędny, bo jedyne, co uczynił, to rozprowadzenie się maleńkich drobin wody i sprawienie, że teraz naprawdę wyglądały na mokre. Lepiej tak, niż dziwna otoczka z miniaturowych kropel, które wydawały się lewitować nad głową niczym aureola.
W końcu żaden z niego Watatsumi.
Odprowadził Chise do sklepu, który chciała odwiedzić i odprowadził ją do samej areny - dopiero tam się rozstali. Pokłonił się grzecznie przed piękną damą, życzył jej powodzenia, zwycięstwa - i poszedł w swoją stronę.
Może żaden z niego Watatsumi, ale odziana w wyblakłą czerń sylwetka dobrze rozmywała się na tle szarugi miasta.
Miasto Kwiatów miało wiele do zaoferowania, ale nie miało wiele do zaoferowania dla niego. Pnące się w górę budynki z kamienia i drewna przypominały golemy, surowych strażników, którzy pozostają uśpieni tak długo, jak długo uśpieni pozostawali ludzie w swoich czynach. Zezwolono tutaj na zabawę, zezwolono na głośne śmianie się i rozmowy. Gościły wszystkich pod swoim dachem, gdy padał deszcz, zarówno tych przyjezdnych, jak i tych przejezdnych, pieściły obitnicą ciepła i dobrego grzańca, ale przecież każdy z tych murów miał swoją historię do opowiedzenia. O Ordum Novo, o wielkim głodzie, o smutnych bitwach i przelanej krwi. O tym, jakie matka kołysanki śpiewała swojemu dziecku kołysanemu w ramionach i o tym, jak mocno bolały uderzenia wściekłego ojca, kiedy jego córka oddała się za parę marnych ryo. Czy to było oddanie się za miłość..? Nie wiem, nie zrozumiałam dobrze szmeru ścian. Musisz mi to wybaczyć, Drogi Czytelniku. Bezosobowe oczy przypominające lawendowe jezioro wodziły po osobowych budowlach. Każda z nich do kogoś należała, każda niosła jakąś historię. Czarne włosy mokre już od deszczu, wysłużone ubranie, postrzępione u krańców, wychodzone buty, wszystko przesiąknięte wilgocią i czerwony, lekko napuchnięty policzek z rozciętą dolną wargą też jakąś historię niosły - jak każdy człowiek. Zatrzymał się przed jedną z budek, pod której dachem pochowali się ludzie, ciesząc dobrym jedzeniem. Ulica była prawie całkowicie pusta - wszystko przez ten chłód, który wpełzał pod skórę i zamieszkiwał pod nią bokiem, kłębiąc się na dnie brzucha i czując się z nami wybornie - szkoda, że My nie czuliśmy się wybornie z Nim. Wszystko przez tą cholerną mżawkę. Wnętrza karczm oferowały ciepło i jeszcze cieplejszą strawę - a on był głodny. Burczenie brzucha, ciche i wstydliwe, mocno go z tym zdradziło. Ha! No właśnie - wstydliwe. Kto to widział, żeby shinobi odczuwał głód!
W końcu żaden z niego Watatsumi.
Odprowadził Chise do sklepu, który chciała odwiedzić i odprowadził ją do samej areny - dopiero tam się rozstali. Pokłonił się grzecznie przed piękną damą, życzył jej powodzenia, zwycięstwa - i poszedł w swoją stronę.
Może żaden z niego Watatsumi, ale odziana w wyblakłą czerń sylwetka dobrze rozmywała się na tle szarugi miasta.
Miasto Kwiatów miało wiele do zaoferowania, ale nie miało wiele do zaoferowania dla niego. Pnące się w górę budynki z kamienia i drewna przypominały golemy, surowych strażników, którzy pozostają uśpieni tak długo, jak długo uśpieni pozostawali ludzie w swoich czynach. Zezwolono tutaj na zabawę, zezwolono na głośne śmianie się i rozmowy. Gościły wszystkich pod swoim dachem, gdy padał deszcz, zarówno tych przyjezdnych, jak i tych przejezdnych, pieściły obitnicą ciepła i dobrego grzańca, ale przecież każdy z tych murów miał swoją historię do opowiedzenia. O Ordum Novo, o wielkim głodzie, o smutnych bitwach i przelanej krwi. O tym, jakie matka kołysanki śpiewała swojemu dziecku kołysanemu w ramionach i o tym, jak mocno bolały uderzenia wściekłego ojca, kiedy jego córka oddała się za parę marnych ryo. Czy to było oddanie się za miłość..? Nie wiem, nie zrozumiałam dobrze szmeru ścian. Musisz mi to wybaczyć, Drogi Czytelniku. Bezosobowe oczy przypominające lawendowe jezioro wodziły po osobowych budowlach. Każda z nich do kogoś należała, każda niosła jakąś historię. Czarne włosy mokre już od deszczu, wysłużone ubranie, postrzępione u krańców, wychodzone buty, wszystko przesiąknięte wilgocią i czerwony, lekko napuchnięty policzek z rozciętą dolną wargą też jakąś historię niosły - jak każdy człowiek. Zatrzymał się przed jedną z budek, pod której dachem pochowali się ludzie, ciesząc dobrym jedzeniem. Ulica była prawie całkowicie pusta - wszystko przez ten chłód, który wpełzał pod skórę i zamieszkiwał pod nią bokiem, kłębiąc się na dnie brzucha i czując się z nami wybornie - szkoda, że My nie czuliśmy się wybornie z Nim. Wszystko przez tą cholerną mżawkę. Wnętrza karczm oferowały ciepło i jeszcze cieplejszą strawę - a on był głodny. Burczenie brzucha, ciche i wstydliwe, mocno go z tym zdradziło. Ha! No właśnie - wstydliwe. Kto to widział, żeby shinobi odczuwał głód!
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Chociaż poszukiwanie rodziców zagubionej Natsumi nie było może najprzyjemniejszym zajęciem, bo Kaito przez cały ten czas dręczyły obawy, że być może już nigdy ich nie odnajdą, że być może porzucili swoje dziecko… tak satysfakcja z późniejszego widoku tulącej się do siebie i szczęśliwej rodzinki była nieoceniona. Chłopak miał wrażenie, że czegokolwiek teraz nie uczyni, to i tak nie będzie mógł się do końca pozbierać. Chciałby móc dokonać jeszcze kilku takich małych dobrych uczynków tego dnia, ale cóż, nie zawsze było to realne. Tak czy siak, kiedy tak szedł kolejnymi uliczkami Hanamury, towarzyszyło mu poczucie ogromnej pustki i nijak tej dziury w serduszku nie potrafił załatać. Szkoda mu było chyba tego, że musieli się już z Natsu rozstać. Ta ośmioletnia dziewczynka była o wiele bardziej rezolutna od wielu starszych kolegów i koleżanek, i naprawdę nie omieszkałby spędzić z nią trochę więcej czasu. Zdawał się jakoś przybity i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Przez chwilę myślał, by może potrenować, ale po tym wszystkim jakoś nie był w stanie skoncentrować się na robocie. Jego nogi same pokierowały go więc w stronę Białego Dystryktu, bo jeżeli nie wiadomo było co robić, to jedzenie zdawało się zawsze najlepszym pomysłem.
Okazało się, że plan był dobry, bo Kaito od razu rozpromienił się, widząc te wszystkie kawałki mięska na patykach, dango, okonomiyaki, rybne fileciki… no po prostu wszystko, czego jego wiecznie głodna dusza mogłaby zapragnąć. Kantańczyk przechadzał się od straganu do straganu, wdychając smakowite zapachy i aż ślinka mu ciekła na samą myśl o tym, że zaraz będzie mógł oddać się kulinarnej rozpuście. Mimo wszystko chciał wszystko dokładnie najpierw obejrzeć, żeby ostatecznie podjąć jak najlepszy wybór. W końcu złapał za jakieś pudełko do wynosów przy najbardziej barwnym kramie i nałożył się kilka dango i parę mięsnych szaszłyków – może nie był to zbyt skomplikowany zestaw, jednak Kaito postanowił postawić także na użyteczność. Chciał się w końcu przejść główną, pokazową ulicą Białego Dystryktu, bo może i miał wcześniej ku temu okazję, ale wówczas był jeszcze na służbie.
Zapłacił sprzedawcy, zostawiając nawet niewielki napiwek, po czym powędrował dalej, kompletnie nie przejmując się delikatną mżawką. Woda nigdy nie stanowiła dla niego większego problemu. Mógł się nawet zmoczyć i trochę zmarznąć, czasem warto było zahartować organizm. Kiedy jednak skonsumował jedno dango, musiał przyznać, że spadające z nieba krople trochę przeszkadzały w jedzeniu. Ten argument przekonał go do tego, by jednak schować się pod dachem jednej z budek. Tam młody Hozuki zwrócił uwagę na chłopaka niosącego krótki łuk i kołczan ze strzałami. Czyżby shinobi?
- Nie oglądasz pojedynków? – Zapytał wyraźnie zaciekawiony, bo większość ninja najpewniej już dawno udało się na arenę, by obejrzeć półfinałowe, a może już finałową walkę? Kaito nawet się nie orientował, bo dawno odpuścił sobie ten turniej, głównie przez wzgląd na to, że sam w nim nie występował i było mu z tego tytułu trochę przykro.
- Ah, w ogóle przepraszam. Kaito. – Shikarui musiał wybaczyć czarnowłosemu złe maniery, ale cóż… Hozuki bywał nieraz dość nierozgarnięty, a przez to zapominał o podstawowych zasadach kultury. Chciał jednak w jakiś sposób zrekompensować nieznajomemu te braki, dlatego podsunął w jego stronę pudełko z dango i mięsnymi szaszłykami.
- Częstuj się. Bardzo smaczne. – Zaproponował chłopakowi strawę, zapewniając go, że jego żołądek na pewno na tym nie ucierpi. Wręcz przeciwnie, Kantańczyk nie na darmo chodził od straganu do straganu zanim wybrał ten odpowiedni! Nie chciał przecież napchać brzucha czymś niejadalnym albo mdłym jak kaszki dla niemowląt.
Okazało się, że plan był dobry, bo Kaito od razu rozpromienił się, widząc te wszystkie kawałki mięska na patykach, dango, okonomiyaki, rybne fileciki… no po prostu wszystko, czego jego wiecznie głodna dusza mogłaby zapragnąć. Kantańczyk przechadzał się od straganu do straganu, wdychając smakowite zapachy i aż ślinka mu ciekła na samą myśl o tym, że zaraz będzie mógł oddać się kulinarnej rozpuście. Mimo wszystko chciał wszystko dokładnie najpierw obejrzeć, żeby ostatecznie podjąć jak najlepszy wybór. W końcu złapał za jakieś pudełko do wynosów przy najbardziej barwnym kramie i nałożył się kilka dango i parę mięsnych szaszłyków – może nie był to zbyt skomplikowany zestaw, jednak Kaito postanowił postawić także na użyteczność. Chciał się w końcu przejść główną, pokazową ulicą Białego Dystryktu, bo może i miał wcześniej ku temu okazję, ale wówczas był jeszcze na służbie.
Zapłacił sprzedawcy, zostawiając nawet niewielki napiwek, po czym powędrował dalej, kompletnie nie przejmując się delikatną mżawką. Woda nigdy nie stanowiła dla niego większego problemu. Mógł się nawet zmoczyć i trochę zmarznąć, czasem warto było zahartować organizm. Kiedy jednak skonsumował jedno dango, musiał przyznać, że spadające z nieba krople trochę przeszkadzały w jedzeniu. Ten argument przekonał go do tego, by jednak schować się pod dachem jednej z budek. Tam młody Hozuki zwrócił uwagę na chłopaka niosącego krótki łuk i kołczan ze strzałami. Czyżby shinobi?
- Nie oglądasz pojedynków? – Zapytał wyraźnie zaciekawiony, bo większość ninja najpewniej już dawno udało się na arenę, by obejrzeć półfinałowe, a może już finałową walkę? Kaito nawet się nie orientował, bo dawno odpuścił sobie ten turniej, głównie przez wzgląd na to, że sam w nim nie występował i było mu z tego tytułu trochę przykro.
- Ah, w ogóle przepraszam. Kaito. – Shikarui musiał wybaczyć czarnowłosemu złe maniery, ale cóż… Hozuki bywał nieraz dość nierozgarnięty, a przez to zapominał o podstawowych zasadach kultury. Chciał jednak w jakiś sposób zrekompensować nieznajomemu te braki, dlatego podsunął w jego stronę pudełko z dango i mięsnymi szaszłykami.
- Częstuj się. Bardzo smaczne. – Zaproponował chłopakowi strawę, zapewniając go, że jego żołądek na pewno na tym nie ucierpi. Wręcz przeciwnie, Kantańczyk nie na darmo chodził od straganu do straganu zanim wybrał ten odpowiedni! Nie chciał przecież napchać brzucha czymś niejadalnym albo mdłym jak kaszki dla niemowląt.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Dzieci. Wspaniałe błogosławieństwot ego świata, które rozświetlało życie. Zupełnie tak jak koty. Wiedziałe, drogi Przyjacielu że ludzie, którzy posiadali koty,rzadziej chorowali? Byli bardizej zadowoleni z życia, bardziej weseli, bo mózg produkuje przy nich większe ilości serotoniny - rzecz jasna zakładając, że traktujesz tego kota dobrze - i że ten kot również cie dobrze traktuje, nie zdzielając na wejściu pazurami po twarzy. Takie przypadki też znam. Dzieci wiele się od tych kotów nie różnił - każde miało swój charakterek i mogłeś być przy nich naprawdę o wiele bardziej zadowolonym - tak ogólnie mówiąc, bo przecież i kot i dziecko było obowiązkiem, jedne mniejszym, drugie większym - wciąż był to obowiązek. Słodkie oczy dziecka potrafiły wyrazić więcej niż tysiąc łów. Tylko one potrafiły tak chwytać za serce i jednocześnie tak boleśnie je miażdżyć. Pojęcie dobra, zła - wszystko to dopiero się w nich kształtowało i koniec końców były najbardziej okrutnymi stworzeniami na świecie, bo miały tą jedną wadę,którą ja, pozwól, uznam za zaletę - były zawsze szczere. Tak długo jak długo nie wezmą przykładu z tych wielkich, sławetnych dorosłych, nie były skażone plam udawania czegokolwiek i kłamstwa. Ich emocje równały się stanowi ich duszy, ich dusza odbijała się wiernie w swych zwierciadłach, a zwierciadła płynnie przekazywały na usta to, co chciały światu zakomunikować. Nie było więc nic dziwnego w tym, że utrata takiego dziecięcego przyjaciela wypełniała wnętrze pustką. Sprawiała, że jakiś robal zalęgał się na dnie brzucha, chyba gdzieś tam obok chłodu, penie dzielili jedną ulicę, takie nieprzyjemne sąsiedztwo, przy którym musisz się kisić, b przeprowadzka to jednak zbyt poważna decyzja na tą chwilę i zamiast przyczyniać się do czegokolwiek pożytecznego, to tylko wyżerał wszystko, co pozytywne. Przynajmniej, w przeciwieństwie do niektórych, nie pozostawiał zbyt wiele gówna, które trucizną rozeszłaby się po krwiobiegu. Jakie to śmieszne, mimo wszystko, że pomimo uczynienia czegoś dobrego, poznania kogoś wspaniałego, kto rozjaśnił brunatną rzeczywistość paroma barwami, potrafiliśmy być tak smutni, tak przygnębieni...
Czarnowłosy nie bardzo zorientował się, że pośród wszystkich odgłosów miasta, ten jeden głos przeznaczony był właśnie do niego. Stał na środku pustej ulicy, przez którą przechodzili tylko pojedynczy ludzie pod parasolami, niektórzy przemykali, by jak najszybciej się stąd wydostać i zamknąć w przytulnych domach, albo zdążyć na ostatnie walki ćwierć finałowe. Może któryś z nich właśnie śpieszył się do pracy, do której zaspał? Na zwiedzanie zdecydowanie były lepsze dni. Bywały też lepsze na stanie i moknięcie, ale odzież Shikiego i tak była już cała przesiąknięta - wiecie, to według tego prawa, gdy mówisz, że gorzej już być nie może i wtedy obok przejeżdża wóz, który opryskuje cię błotem i całym szlamem miasta, który zdążył się w drobnych kałużach pozbierać. Wciąż drobnych, bo mimo wszystko nie lało - ale jednak. Gdyby nie to zimno to byłoby mu to i tak wszystko obojętne przy głodzie, który odczuwał. I tak dopiero drugie zdanie Kaito sprawiło, że jego jasne oczy spoczęły na jego sylwetce. Dziwnie przyjaznej, dziwnie pozytywnej - jak kartonowy żołnierzyk wycięty z bajki, wrzucony tutaj, do miejsca, do którego kompletnie nie pasowało, dlatego jego karykaturalność od razu przyciągała wzrok i kazała się na nim zatrzymać. I nie chodziło o to, że sama postać chłopaka była karykaturą. To tylko te nierówno wycięte tło, bo nikt nie postarał się, by przyciąć figurkę dokładnie, do końca, odstawało od reszty - i te barwy, które do niego użyto. Śmieszne, bo przecież jego włos miały kolor głębokiej czerni podobnej bezgwiezdnej nocy. Brakowało tylko kilku pereł wplecionych w te jedwabne kosmyki, żeby zalśniły marzeniami niespełnionych artystów, że oto wreszcie komuś udało się dosięgnąć samego nieba.
Złe maniery? Jakoś kompletnie przeminęły bokiem, kompletnie niezauważone - może to przez to, że sam Shikarui ciągle milczał.
Opuścił spojrzenie na pudełeczko, które zostało wyciągnięte w jego stronę - ciągle pod daszkiem, ciągle bezpieczne - i jak oczarowany, dotknięty zaklęciem, zrobił jeden dziwnie niepłynny krok w jego stronę, ciągnięty za smycz, przyciągany coraz bardziej. Tak postawił drugi krok. Trzeci, czwarty i piaty były już tylko zupełną formalnością.
Takim właśnie sposobem i on znalazł się pod bezpiecznym daszkiem. Drobinki deszczu osiadły na krańcach jego długich, czarnych rzęs, jak diamenty odbijając się w blasku płonących lampionów zawieszonych pod zadaszeniem, żeby chociaż trochę rozjaśnić dzień dzisiejszy. Sięgnął po dango i pokłonił się głęboko.
- Dziękuję, Panie. Sanada Shikarui, na twoje usługi. Jestem gotów spłacić zaciągnięty dług w każdej chwili. - Wyprostował się i spojrzał na trzymane dango. Jedna chwila. Druga. Dziwnie one mijały - równie dziwnie, co dziwne były tamte kroki. Wszystko to było zawstydzające. Shikarui skrzywił się nieznacznie, tak minimalnie i na tak krótko, że ten grymas na jego wąskich wargach mógł wydawać się grą światłocieni, zanim zaczął jeść. Starał się jeść naprawdę powoli, ale dłonie go zdradzały. Dłonie go lekko zdradzały.
Czarnowłosy nie bardzo zorientował się, że pośród wszystkich odgłosów miasta, ten jeden głos przeznaczony był właśnie do niego. Stał na środku pustej ulicy, przez którą przechodzili tylko pojedynczy ludzie pod parasolami, niektórzy przemykali, by jak najszybciej się stąd wydostać i zamknąć w przytulnych domach, albo zdążyć na ostatnie walki ćwierć finałowe. Może któryś z nich właśnie śpieszył się do pracy, do której zaspał? Na zwiedzanie zdecydowanie były lepsze dni. Bywały też lepsze na stanie i moknięcie, ale odzież Shikiego i tak była już cała przesiąknięta - wiecie, to według tego prawa, gdy mówisz, że gorzej już być nie może i wtedy obok przejeżdża wóz, który opryskuje cię błotem i całym szlamem miasta, który zdążył się w drobnych kałużach pozbierać. Wciąż drobnych, bo mimo wszystko nie lało - ale jednak. Gdyby nie to zimno to byłoby mu to i tak wszystko obojętne przy głodzie, który odczuwał. I tak dopiero drugie zdanie Kaito sprawiło, że jego jasne oczy spoczęły na jego sylwetce. Dziwnie przyjaznej, dziwnie pozytywnej - jak kartonowy żołnierzyk wycięty z bajki, wrzucony tutaj, do miejsca, do którego kompletnie nie pasowało, dlatego jego karykaturalność od razu przyciągała wzrok i kazała się na nim zatrzymać. I nie chodziło o to, że sama postać chłopaka była karykaturą. To tylko te nierówno wycięte tło, bo nikt nie postarał się, by przyciąć figurkę dokładnie, do końca, odstawało od reszty - i te barwy, które do niego użyto. Śmieszne, bo przecież jego włos miały kolor głębokiej czerni podobnej bezgwiezdnej nocy. Brakowało tylko kilku pereł wplecionych w te jedwabne kosmyki, żeby zalśniły marzeniami niespełnionych artystów, że oto wreszcie komuś udało się dosięgnąć samego nieba.
Złe maniery? Jakoś kompletnie przeminęły bokiem, kompletnie niezauważone - może to przez to, że sam Shikarui ciągle milczał.
Opuścił spojrzenie na pudełeczko, które zostało wyciągnięte w jego stronę - ciągle pod daszkiem, ciągle bezpieczne - i jak oczarowany, dotknięty zaklęciem, zrobił jeden dziwnie niepłynny krok w jego stronę, ciągnięty za smycz, przyciągany coraz bardziej. Tak postawił drugi krok. Trzeci, czwarty i piaty były już tylko zupełną formalnością.
Takim właśnie sposobem i on znalazł się pod bezpiecznym daszkiem. Drobinki deszczu osiadły na krańcach jego długich, czarnych rzęs, jak diamenty odbijając się w blasku płonących lampionów zawieszonych pod zadaszeniem, żeby chociaż trochę rozjaśnić dzień dzisiejszy. Sięgnął po dango i pokłonił się głęboko.
- Dziękuję, Panie. Sanada Shikarui, na twoje usługi. Jestem gotów spłacić zaciągnięty dług w każdej chwili. - Wyprostował się i spojrzał na trzymane dango. Jedna chwila. Druga. Dziwnie one mijały - równie dziwnie, co dziwne były tamte kroki. Wszystko to było zawstydzające. Shikarui skrzywił się nieznacznie, tak minimalnie i na tak krótko, że ten grymas na jego wąskich wargach mógł wydawać się grą światłocieni, zanim zaczął jeść. Starał się jeść naprawdę powoli, ale dłonie go zdradzały. Dłonie go lekko zdradzały.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Kaito mimo wszystko wolał od dzieci koty – te puchate stworzonka nie nastręczały bowiem tak wielu problemów i choć nie potrafiły wypowiedzieć żadnego słowa, chłopakowi i tak zdawało się, że rozumie je o wiele lepiej. Sam twierdził, że podejścia do „młodszych człowieków” nie ma, chociaż być może nie doceniał swoich umiejętności. W końcu Natsu zapałała do niego jakąś dozą sympatii i była mu naprawdę wdzięczna za okazaną pomoc. Młody Hozuki miał dobre serce i z pewnością nie zostawiłby takiego maleństwa samego sobie. Nie można jednak było zapomnieć o tym, że dokładnie, tak jak i koty, tak dzieci miały różne charaktery, a Kaito miał akurat szczęście raczej do tego uroczego i grzecznego potomstwa. Dziecięca szczerość nie była dla niego zwykle problemem, co innego z kompletnym brakiem kontroli nad emocjami. Nie był pewien, czy gdyby miał do czynienia z jakimś totalnie niewychowanym smarkaczem, to byłby również tak skory do okazania mu swojego wsparcia. W tym przypadku wolał już chyba kota, który powitałby go swymi pazurami, niżeli rozwydrzonego malca pokazującemu całemu światu, że jemu się coś należy. Oj, jak on takiego gówniarstwa nienawidził. Niby zdawał sobie sprawę z tego, że on też kiedyś był młodszy i najpewniej wtedy, a może nawet i teraz, bywał nieznośny, ale jakoś nie potrafił sobie poradzić z wrzaskami i wyciem maleńkich ludzkich istnień. Coś rozrywało go od razu w środku i doprowadzało do zwierzęcej wręcz furii, z powodu której musiał się ostro hamować, żeby czasem takiemu smykowi nie zrobić krzywdy. Najgorsze było to, że do takich dzieciaków nie docierały żadne racjonalne argumenty, więc można było równie dobrze gadać jak do ściany. Naprawdę, przesrana robota. Być może dlatego Kaito postanowił sobie, że nigdy nie zostanie rodzicem, choć fakt faktem, że poglądy na życie w kolejnych latach mogły mu się jeszcze parę razy zmienić.
Wszystkie te przemyślenia nie miały jednak znaczenia, bo jednostkowe sytuacje wiadomo, że się od siebie różniły, a Natsu akurat czarnowłosy chłopak zdążył lubić. I może rzeczywiście początkowo wypełniała go ta bolesna pustka, ale młody Hozuki miał to do siebie, że nie lubił się zbyt długo zamartwiać. To dlatego, kiedy tylko zobaczył smaczne jedzenie, a także zdołał zagaić do nieznajomego chłopaka, kompletnie zapomniał o wydarzeniach sprzed kaplicy. Teraz po prostu skoncentrował się na teraźniejszości, i to w dodatku na jej pozytywnych aspektach. Bo co za różnica czy padał deszcz? Jemu naprawdę zupełnie to nie przeszkadzało. Możliwe, że faktycznie tutaj nie pasował, jak wycięty z jakiejś innej bajki, z karykaturalnym wręcz uśmiechem na twarzy i z niezrozumiałym dla większość społeczeństwa optymizmem. Ale i to nie stanowiło dla niego większego problemu – nie zamierzał się zmieniać, a nawet chciał spróbować zarazić tymi pozytywnymi emocjami innych, bo czy miał cokolwiek do stracenia? W jego mniemaniu człowiek miał bardzo duży wpływ na własny nastrój, wiele mógł wykreować, i jeżeli tylko starał się dostrzegać piękno (nawet tam, gdzie go z pozoru nie ma), to było mu po prostu w życiu łatwiej i przyjemniej.
Chłopak z łukiem dość długo milczał, co sprawiło, że Kaito zaczął mu się jeszcze uważniej przyglądać. Taki był nieśmiały? Cóż, mógł poczekać aż się do niego przekona, i tak nigdzie się nie śpieszył. Poza tym dostrzegł pewien ruch, a wreszcie nieznajomy podszedł bliżej i nawet sięgnął po jedno dango. Kantańczyk zaskoczony był jednak tą jego przeklęcie oficjalną reakcją. Przecież byli w podobnym wieku, więc czy te wszystkie formalne uprzejmości były w ogóle konieczne?
- Nie przesadzaj z tym „panem”. Po prostu Kaito. – Mruknął wesoło, nie odrywając spojrzenia od chłopaka, który przedstawił się jako Shikarui Sanada. Osiemnastolatek starał się jeść dango powoli, ale Kaito wydawało się, że to wszystko było tylko jakąś dziwną grą, że ten gość po prostu nie chce pokazać, że jest głodny… może nadużywać jego koleżeńskiego? Wydawało mu się to kompletnie bez sensu, nie potrafił go na razie rozgryźć.
- Jak jesteś głodny, to jedz. Poważnie, i tak nie zjem tego wszystkiego sam. I nie mówmy tutaj o żadnych długach. Niczego nie będziesz musiał spłacać. Mi też przyjemniej coś skubnąć w towarzystwie. – Zapewnił jeszcze na wszelki wypadek swojego nowego kolegę, żeby się nie krępował. Mógł zjeść nawet i całe pudełko tych dango i szyszłaków. Przecież gdyby Kaito nie chciał się dzielić, to nie musiał niczego nieznajomej osobie proponować. Naprawdę ludzie byli nieraz dziwni. Sam nie wiedział z czego takie podejście do życia wynikało – napotkali na swej drodze jakichś chamów, że obawiali się praktycznie każdego kroku i nie wierzyli, że ktoś cechuje się najzwyczajniej w świecie dobrą wolą?
- Jesteś stąd? – Rekin zagaił po tej niekomfortowej chwili milczenia. To było akurat dziwne, co? Prawie każdy miał coś takiego, że przy zbyt długo trwającej ciszy robił się nerwowy i myślał, że musi coś powiedzieć; nawet jeżeli nie było ku temu żadnej konieczności. Chociaż w przypadku Kaito taka przypadłość może i nie wynikała wcale z poczucia zakłopotania, a raczej tego, że młody po prostu lubił rozmawiać z innymi. Był ciekawski i chciał dowiedzieć się jak najwięcej o poznanym chłopaku, mimo że już teraz zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie to prawdopodobnie zbyt łatwe zadanie. Shikarui zdawał się zamknięty w sobie, a Hozuki nie był pewien czy zdoła go jakoś otworzyć i zachęcić do luźnej pogawędki.
Wszystkie te przemyślenia nie miały jednak znaczenia, bo jednostkowe sytuacje wiadomo, że się od siebie różniły, a Natsu akurat czarnowłosy chłopak zdążył lubić. I może rzeczywiście początkowo wypełniała go ta bolesna pustka, ale młody Hozuki miał to do siebie, że nie lubił się zbyt długo zamartwiać. To dlatego, kiedy tylko zobaczył smaczne jedzenie, a także zdołał zagaić do nieznajomego chłopaka, kompletnie zapomniał o wydarzeniach sprzed kaplicy. Teraz po prostu skoncentrował się na teraźniejszości, i to w dodatku na jej pozytywnych aspektach. Bo co za różnica czy padał deszcz? Jemu naprawdę zupełnie to nie przeszkadzało. Możliwe, że faktycznie tutaj nie pasował, jak wycięty z jakiejś innej bajki, z karykaturalnym wręcz uśmiechem na twarzy i z niezrozumiałym dla większość społeczeństwa optymizmem. Ale i to nie stanowiło dla niego większego problemu – nie zamierzał się zmieniać, a nawet chciał spróbować zarazić tymi pozytywnymi emocjami innych, bo czy miał cokolwiek do stracenia? W jego mniemaniu człowiek miał bardzo duży wpływ na własny nastrój, wiele mógł wykreować, i jeżeli tylko starał się dostrzegać piękno (nawet tam, gdzie go z pozoru nie ma), to było mu po prostu w życiu łatwiej i przyjemniej.
Chłopak z łukiem dość długo milczał, co sprawiło, że Kaito zaczął mu się jeszcze uważniej przyglądać. Taki był nieśmiały? Cóż, mógł poczekać aż się do niego przekona, i tak nigdzie się nie śpieszył. Poza tym dostrzegł pewien ruch, a wreszcie nieznajomy podszedł bliżej i nawet sięgnął po jedno dango. Kantańczyk zaskoczony był jednak tą jego przeklęcie oficjalną reakcją. Przecież byli w podobnym wieku, więc czy te wszystkie formalne uprzejmości były w ogóle konieczne?
- Nie przesadzaj z tym „panem”. Po prostu Kaito. – Mruknął wesoło, nie odrywając spojrzenia od chłopaka, który przedstawił się jako Shikarui Sanada. Osiemnastolatek starał się jeść dango powoli, ale Kaito wydawało się, że to wszystko było tylko jakąś dziwną grą, że ten gość po prostu nie chce pokazać, że jest głodny… może nadużywać jego koleżeńskiego? Wydawało mu się to kompletnie bez sensu, nie potrafił go na razie rozgryźć.
- Jak jesteś głodny, to jedz. Poważnie, i tak nie zjem tego wszystkiego sam. I nie mówmy tutaj o żadnych długach. Niczego nie będziesz musiał spłacać. Mi też przyjemniej coś skubnąć w towarzystwie. – Zapewnił jeszcze na wszelki wypadek swojego nowego kolegę, żeby się nie krępował. Mógł zjeść nawet i całe pudełko tych dango i szyszłaków. Przecież gdyby Kaito nie chciał się dzielić, to nie musiał niczego nieznajomej osobie proponować. Naprawdę ludzie byli nieraz dziwni. Sam nie wiedział z czego takie podejście do życia wynikało – napotkali na swej drodze jakichś chamów, że obawiali się praktycznie każdego kroku i nie wierzyli, że ktoś cechuje się najzwyczajniej w świecie dobrą wolą?
- Jesteś stąd? – Rekin zagaił po tej niekomfortowej chwili milczenia. To było akurat dziwne, co? Prawie każdy miał coś takiego, że przy zbyt długo trwającej ciszy robił się nerwowy i myślał, że musi coś powiedzieć; nawet jeżeli nie było ku temu żadnej konieczności. Chociaż w przypadku Kaito taka przypadłość może i nie wynikała wcale z poczucia zakłopotania, a raczej tego, że młody po prostu lubił rozmawiać z innymi. Był ciekawski i chciał dowiedzieć się jak najwięcej o poznanym chłopaku, mimo że już teraz zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie to prawdopodobnie zbyt łatwe zadanie. Shikarui zdawał się zamknięty w sobie, a Hozuki nie był pewien czy zdoła go jakoś otworzyć i zachęcić do luźnej pogawędki.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Czerwony policzek nadal bolał. Chłodny deszcz spływał po skórze, był niezaprzeczalną ulgą, porównywalną do dotyku kobiecej, czułej dłoni, która ścierała ból, zdejmowała ciężar z barków mężczyzny po długiej bitwie. Tylko co to była za bitwa? Jednostronna potyczka, bo w mieście, w którym wszyscy świętowali koronacje i cieszyli się z dobrobytu, który tutaj zagościł, żadna z bitew nie miała prawa się wkraść. Była tak samo nieprzepuszczalna, jak słońce dzisiejszego dnia, które nie próbowało nawet przekraść się przez ciężki szal chmur. Kryło się w nich i pewnie było mu całkiem wygodne, całkiem ciepło, więc dobrze - niech tego dnia wypoczywa. Następnego będzie kolejna sposobność, by zerknąć na starających się wieść swój żywot ludzi - tych dobrych i tych złych. I następna sposobność, by pomóc jakiejś dzieweczce odnaleźć drogę do jej domu i ciepłych ramion rodziców. Jestem pewna, że były o wiele cieplejsze od szala z chmur. I tak samo ciepły, jak ciepły był teraz policzek czarnowłosego, jego dolna, rozcięta warga i dango, które trzymał w dłoniach i starał się zachować resztki ludzkiej godności, by nie rzucić się jak zwierze na darowany dar. Pytanie o oglądanie pojedynków zupełnie umknęło mu w tym wszystkim. Jak odległy sen odsunęło się od jego myśli, jego codzienności, zbyt niewyraźne w żywych, mocnych doznaniach chwili obecnej. Bliskość znajomo-nieznajomego była jak ciepły ogień, chociaż nie płonął, a woń płonącego drwa nie docierała do nozdrzy. Tym, co docierało, był zapach jedzenia, bardzo intensywny, który już zupełnie ogłupiał i namawiał do tego, by na niczym innym się nie skupiać. Ale skupiał. Nie ważne, jak głodny nie był - nie rezygnował ze swojej uwagi, z badania otoczenia wokół siebie. Z tamtej grupki znajomych, rosłych facetów śmiejących się przy pogawędce i z tamtej matki z dzieckiem i mężem, którzy siedzieli jeszcze dalej. Nie zmieniało to tego, że byli anonimowi na tej anonimowej ulicy. Zerknął znad dango na towarzysza niedoli, albo też... doli? Był naprawdę miękki. Bardzo ulotny i to nie dlatego, że był smukłej budowy, że nie miał budowy dębu i nie wzrastał do samego nieba długimi nogami. Był po prostu miękki. Manifestacja czegoś odrobinę lżejszego, łagodniejszego, ale przez to wcale nie wyblakle-pastelowego. Żołnierzyk z kartonu, któremu nie straszna była woda i któremu niestraszny był ogień. No i, co najważniejsze - który lubił koty. Skinął głową, akceptując... akceptując co w zasadzie? Zejście z tej formalnej kurtuazji? Imię czarnowłosego? Kaito.
- Kai... to? - Powtórzył, rozdzielając imię na znaki. Nie miał zbyt przyjemnego głosu - Shikarui, znaczy się. Przypominał odgłos spadającej kropli wody do podziemnego jeziora. - Pisane znakami "morze", "latać"? - Czy cokolwiek zmieniało to, jakimi znakami pisane było to imię? Podobno miano nie mogło nas określać. Nie miało nas opisywać. Podobno bogowie nie stąpali też wśród śmiertelników i nie mieszali się w nasze sprawy - a jednak nadal ludzie się modlili. Dlaczego? Kaito wydawał się pasować do osoby, która nie stała pośrodku pytania "dlaczego". Nie był znakiem zapytania, nie był znakiem wykrzyknienia - był kropką na końcu zdania. Tą białą, która nie wprowadzała zamieszania, nie nakazywała wytężać umysłu - pozostawiała zadowolenie z tego, że coś zostało zakończone. Fenomen kropki polegał jednak na tym, że znajdowała się też przecież w wymienionych znakach, nie ważne jak fikuśnie by ich nie zapisywać - była tam. Spokojna, statyczna. Czasem po prostu uśmiechnięta. Zatrzymał na nim spojrzenie na dłuższą chwilę. Oceniał. Pomimo tego, jak przejrzyste miał oczy w swojej barwie - nie miały one żadnej jasności duszy, ani kiedy zbliżał się tutaj, ani tym bardziej teraz, kiedy spojrzenie, które obejmowało całą duszę, ciążąc, próbowało podjąć się odpowiedzi na szczere i proste słowa. Może nie szczere? Nie miał żadnych podstaw, żeby nie twierdzić, że nie był to zbyt z pańskiego stołu, rzucony jak ochłapy psu.
- Tak po prostu? - Właśnie - ta nieufność. Nie była widoczna w jego oczach, nie była widoczna w jego rozluźnionych mięśniach i nie dało się jej usłyszeć w jego pozbawionym emocji głosie. Tak... po prostu. - Jestem zobowiązany. Nie posiadam pieniędzy, które mógłbym oddać, zapłacę więc mieczem. - Znów się pochylił, tym razem jednak nie aż tak głęboko i nie na tak długo - teraz pochylił się połowicznie i od razu wyprostował. Dokończył jedzenie przekąski.
- Nie... - Przystanek brzmiał tak, jakby chciał coś dodać, tak jak lekko rozchylone wargi, które zaraz się zamknęły. Spojrzał na swój pusty patyczek, z którego zniknął cały przysmak i skierował lawendowe oczy na pudełeczko. Uniósł wzrok na Kaito. I znowu na pudełeczko.
Jak kot, który liczy na to, że jeszcze coś z tego pańskiego stołu skapnie.
- Szukałem zajęcia. Przybyłem za tłumem ludzi. - Odparł spokojnie, bardzo ogólnikowo określając swoje powody zjawienia się tutaj.
- Kai... to? - Powtórzył, rozdzielając imię na znaki. Nie miał zbyt przyjemnego głosu - Shikarui, znaczy się. Przypominał odgłos spadającej kropli wody do podziemnego jeziora. - Pisane znakami "morze", "latać"? - Czy cokolwiek zmieniało to, jakimi znakami pisane było to imię? Podobno miano nie mogło nas określać. Nie miało nas opisywać. Podobno bogowie nie stąpali też wśród śmiertelników i nie mieszali się w nasze sprawy - a jednak nadal ludzie się modlili. Dlaczego? Kaito wydawał się pasować do osoby, która nie stała pośrodku pytania "dlaczego". Nie był znakiem zapytania, nie był znakiem wykrzyknienia - był kropką na końcu zdania. Tą białą, która nie wprowadzała zamieszania, nie nakazywała wytężać umysłu - pozostawiała zadowolenie z tego, że coś zostało zakończone. Fenomen kropki polegał jednak na tym, że znajdowała się też przecież w wymienionych znakach, nie ważne jak fikuśnie by ich nie zapisywać - była tam. Spokojna, statyczna. Czasem po prostu uśmiechnięta. Zatrzymał na nim spojrzenie na dłuższą chwilę. Oceniał. Pomimo tego, jak przejrzyste miał oczy w swojej barwie - nie miały one żadnej jasności duszy, ani kiedy zbliżał się tutaj, ani tym bardziej teraz, kiedy spojrzenie, które obejmowało całą duszę, ciążąc, próbowało podjąć się odpowiedzi na szczere i proste słowa. Może nie szczere? Nie miał żadnych podstaw, żeby nie twierdzić, że nie był to zbyt z pańskiego stołu, rzucony jak ochłapy psu.
- Tak po prostu? - Właśnie - ta nieufność. Nie była widoczna w jego oczach, nie była widoczna w jego rozluźnionych mięśniach i nie dało się jej usłyszeć w jego pozbawionym emocji głosie. Tak... po prostu. - Jestem zobowiązany. Nie posiadam pieniędzy, które mógłbym oddać, zapłacę więc mieczem. - Znów się pochylił, tym razem jednak nie aż tak głęboko i nie na tak długo - teraz pochylił się połowicznie i od razu wyprostował. Dokończył jedzenie przekąski.
- Nie... - Przystanek brzmiał tak, jakby chciał coś dodać, tak jak lekko rozchylone wargi, które zaraz się zamknęły. Spojrzał na swój pusty patyczek, z którego zniknął cały przysmak i skierował lawendowe oczy na pudełeczko. Uniósł wzrok na Kaito. I znowu na pudełeczko.
Jak kot, który liczy na to, że jeszcze coś z tego pańskiego stołu skapnie.
- Szukałem zajęcia. Przybyłem za tłumem ludzi. - Odparł spokojnie, bardzo ogólnikowo określając swoje powody zjawienia się tutaj.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Dzisiejszego dnia Kaito ze swym lekkim podejściem do otaczającej go rzeczywistości musiał być prawdziwym szczęściarzem. Nie przejmował się zupełnie niczym, bo i czemu miałby to robić? Wręcz przeciwnie, czuł się wspaniale, bo uczynił wiele dobrego dla mieszkańców Hanamury, i taka pozytywna myśl zdawała się nie opuścić go już do samego wieczora. Jeżeli można by było doszukać się jakiegoś małego minusa, to należałoby zwrócić uwagę na to, że młody Hozuki jednak w jakimś sensie czuł się niezrozumiany i pojmował także tego pesymistycznego nastawienia innych. Nie tylko Shikarui, ale i wszyscy inni ludzie ściśnięci w Białym Dystrykcie niczym sardynki w puszcze, zdawali się poddać nagle jakiejś chandrze, a jeśli nie chandrze, to przynajmniej melancholii. Jak gdyby ten delikatny, chłodny deszcze starł z ich twarzy uśmiechy i kazał zapomnieć o tych wszystkich pięknych rzeczach, które wydarzyły się w ostatnim czasie. Wystarczyło, by słońce poszło na krótki urlop, a nagle lwia część społeczeństwa traciła zapał do czegokolwiek i nie dostrzegała radości płynącej z życia. Kaito też zaczął obserwować ludzi przechodzących właściwie główną ulicą Hanamury i stwierdził, że to wszystko było trochę przykre. Nadzieję dawały niewielkie grupki osób żywo komentujące wyniki turniejowych pojedynków czy zaśmiewające się do rozpuku przy innego rodzaju tematach, ale trzeba było sobie powiedzieć szczerze, że były to wyłącznie wyjątki potwierdzające regułę. Regułę, którą Rekin najchętniej wykreśliłby z niepisanego kodeksu, przekazując przy okazji tym wszystkim snującym się bez celu zombie choć małą dawkę jego życiowej energii.
- Hę…? – Mruknął nie dlatego, że słowa Shikaruia wyrwały go z jakiegoś intensywnego zamyślania. Po prostu Kaito nie do końca początkowo zrozumiał o co jego rozmówcy chodzi. Nikt wcześniej nie wypytywał go o takie szczegóły i nie sądził, by kogokolwiek interesowało to w jaki sposób pisze się jego imię. Z tym swoim pomrukiem i wyraźnie zaskoczoną miną najpewniej sprawiał wrażenie głupka, dlatego podrapał się tylko po głowie, a następnie ponownie uśmiechnął, by jakoś zetrzeć z siebie widmo tej porażki.
- Dokładnie tak. – Odparł, nadal zastanawiając się nad użytecznością tego rodzaju informacji. Jak to się mówiło, nie szata zdobi człowieka. Podobnie było i z imieniem. Dla Kaito… ono po prostu było, pełniło jakąś tam identyfikacyjną funkcję, ale w gruncie rzeczy było mu zupełnie obojętne. Dlatego też sam nie rozwodził się nad tym, co może oznaczać nadane jego towarzyszowi imię „Shikarui”. Ono po prostu było i dzięki niemu wiadomo było jak się do chłopaka zwrócić.
- Tak po prostu. Przecież to nie audiencja u Cesarza Morskich Klifów. – Mruknął po chwili, starając się dowiedzieć dlaczego Sanada aż tak sceptycznie i nieufnie podchodzi do relacji międzyludzkich. Coś w jego pojmowaniu światło było bowiem ewidentnie poza zasięgiem umysłu młodego Hozukiego. Niby stali obok siebie, niby ze sobą rozmawiali, a jednocześnie czuł, jakby znajdowali się teraz na zupełnie innych planetach. Kaito nie był nawet pewien czy wpleciony przez niego żart z niejaką audiencją u cesarza zostanie w ogóle przez Shikaruiego rzeczywiście rozszyfrowany.
- Skończ z tymi zobowiązaniami. Nie możemy podejść do tego luźno? Życie bez zobowiązań jest o wiele przyjemniejsze. Nie chcę takich tworzyć, jeżeli nie ma potrzeby. – Ponownie przekonywał Shikaruia do tego, by przestał mówić i jakichś długach, ale zdawało się, że jego słowa kompletnie nie docierają do jego mózgownicy. Różnili się, i to było widoczne na pierwszy rzut oka, ale nie szkodzi. Kantańczyk nie chciał się tak łatwo poddać.
Dostrzegł także w jaki sposób Sanada patrzy to na niego, to na pudełko z jedzeniem, a mimo wszystko nie odbiera na poważnie jego słów o tym, by jadł ile dusza zapragnie. Może naprawdę mu nie ufał i myślał, że chce go otruć? Kaito sam sięgnął po jednego mięsnego szaszłyka, ale nie zabierał pudełka, nadal trzymając je na wyciągnięcie ręki, by Shikarui mógł się poczęstować.
- Nie tłumacz się. Widzę, że Ci ślinka cieknie. Poważnie – sam tego nie zjem, bierz. – Postanowił podjąć ostatnią próbę przekonania rozmówcy do swojej osoby. Miał nadzieję, że tym razem jego chęci przyniosą naoczne rezultaty. No a jeśli nie trudno… zostanie więcej jedzenia dla niego i też nie będzie z tego powodu płakał.
- Zajęcia? – Odwrócił wzrok z nad pudełka z jedzeniem z powrotem na twarz chłopaka z łukiem. – Jeśli można zapytać, czym się zajmujesz? Bo jak widzę turniejowe pojedynki w ogóle Cię nie interesują. – Dodał, dopytując o szczegóły, bo taka ogólnikowa odpowiedź kompletnie go nie satysfakcjonowała. Nie chciał jednak też przesadnie naciskać, dlatego w swym tonie starał się być mimo wszystko kulturalny i powściągliwy. Pozwolił sobie natomiast wspomnieć o pojedynkach, ponieważ do tej pory nie uzyskał na swoje pytanie odpowiedzi. Nie to, że by od niej miało zależeć jego życie, ale przecież o czymś rozmawiać było trzeba, a pogoda zdawała się być temat aż nazbyt trywialnym i stereotypowym.
- Hę…? – Mruknął nie dlatego, że słowa Shikaruia wyrwały go z jakiegoś intensywnego zamyślania. Po prostu Kaito nie do końca początkowo zrozumiał o co jego rozmówcy chodzi. Nikt wcześniej nie wypytywał go o takie szczegóły i nie sądził, by kogokolwiek interesowało to w jaki sposób pisze się jego imię. Z tym swoim pomrukiem i wyraźnie zaskoczoną miną najpewniej sprawiał wrażenie głupka, dlatego podrapał się tylko po głowie, a następnie ponownie uśmiechnął, by jakoś zetrzeć z siebie widmo tej porażki.
- Dokładnie tak. – Odparł, nadal zastanawiając się nad użytecznością tego rodzaju informacji. Jak to się mówiło, nie szata zdobi człowieka. Podobnie było i z imieniem. Dla Kaito… ono po prostu było, pełniło jakąś tam identyfikacyjną funkcję, ale w gruncie rzeczy było mu zupełnie obojętne. Dlatego też sam nie rozwodził się nad tym, co może oznaczać nadane jego towarzyszowi imię „Shikarui”. Ono po prostu było i dzięki niemu wiadomo było jak się do chłopaka zwrócić.
- Tak po prostu. Przecież to nie audiencja u Cesarza Morskich Klifów. – Mruknął po chwili, starając się dowiedzieć dlaczego Sanada aż tak sceptycznie i nieufnie podchodzi do relacji międzyludzkich. Coś w jego pojmowaniu światło było bowiem ewidentnie poza zasięgiem umysłu młodego Hozukiego. Niby stali obok siebie, niby ze sobą rozmawiali, a jednocześnie czuł, jakby znajdowali się teraz na zupełnie innych planetach. Kaito nie był nawet pewien czy wpleciony przez niego żart z niejaką audiencją u cesarza zostanie w ogóle przez Shikaruiego rzeczywiście rozszyfrowany.
- Skończ z tymi zobowiązaniami. Nie możemy podejść do tego luźno? Życie bez zobowiązań jest o wiele przyjemniejsze. Nie chcę takich tworzyć, jeżeli nie ma potrzeby. – Ponownie przekonywał Shikaruia do tego, by przestał mówić i jakichś długach, ale zdawało się, że jego słowa kompletnie nie docierają do jego mózgownicy. Różnili się, i to było widoczne na pierwszy rzut oka, ale nie szkodzi. Kantańczyk nie chciał się tak łatwo poddać.
Dostrzegł także w jaki sposób Sanada patrzy to na niego, to na pudełko z jedzeniem, a mimo wszystko nie odbiera na poważnie jego słów o tym, by jadł ile dusza zapragnie. Może naprawdę mu nie ufał i myślał, że chce go otruć? Kaito sam sięgnął po jednego mięsnego szaszłyka, ale nie zabierał pudełka, nadal trzymając je na wyciągnięcie ręki, by Shikarui mógł się poczęstować.
- Nie tłumacz się. Widzę, że Ci ślinka cieknie. Poważnie – sam tego nie zjem, bierz. – Postanowił podjąć ostatnią próbę przekonania rozmówcy do swojej osoby. Miał nadzieję, że tym razem jego chęci przyniosą naoczne rezultaty. No a jeśli nie trudno… zostanie więcej jedzenia dla niego i też nie będzie z tego powodu płakał.
- Zajęcia? – Odwrócił wzrok z nad pudełka z jedzeniem z powrotem na twarz chłopaka z łukiem. – Jeśli można zapytać, czym się zajmujesz? Bo jak widzę turniejowe pojedynki w ogóle Cię nie interesują. – Dodał, dopytując o szczegóły, bo taka ogólnikowa odpowiedź kompletnie go nie satysfakcjonowała. Nie chciał jednak też przesadnie naciskać, dlatego w swym tonie starał się być mimo wszystko kulturalny i powściągliwy. Pozwolił sobie natomiast wspomnieć o pojedynkach, ponieważ do tej pory nie uzyskał na swoje pytanie odpowiedzi. Nie to, że by od niej miało zależeć jego życie, ale przecież o czymś rozmawiać było trzeba, a pogoda zdawała się być temat aż nazbyt trywialnym i stereotypowym.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Przez to jego szczęście Shikarui również w szczęściarza się zamienił. Dotknął go człowiek szczęśliwy, więc sam musiał się w szczęśliwca zamienić. To nie tak działało? Chyba nie tak. Przecież żadnego dotyku nie było między nimi, było tylko wymienienie uprzejmości i to tylko i wyłącznie od strony Shikiego. Więc jak? Spojrzenie Meduzy. Na głowie Kaito nie wiły się węże, były tylko krucze pióra, w które łapał wiatr i dlatego mimo powiązania z morzem - nadal mógł latać. Nie ciągnął się za nim też ogon węża i nie syczał, kiedy mówił - jego głos wydawał się być dokładnie taki sam, jak jego osoba - po prostu miękki. Nie prezentował więc sobą żadnych cech, które mogłyby świadczyć o tym, że nie wart mu ufać - i to tez nie tak, że Shikarui mu nie ufał. Bo skoro nie podejrzewał go o niecne zamiary to znaczy, że ten brak zaufania nie istniał mimo wszystko, tak? Czy to też ma jakieś sekretne działanie, tak jak dzielenie się tym szczęściem? Pewnie ma. Na tym świecie chyba wszystko rządziło się swoimi prawidłami, a największą z nich było to, że nie dostawało się niczego za darmo. Shikarui po prostu bardzo, bardzo nie lubił pozostawiać za swoimi plecami żadnych długów, a niestety zabrakło mu Ręki Midasa, która wynagrodziłaby wszystkie potrzeby jego ułomnego ciała. Jego szczęściem samym w sobie było spotkanie Kaito na swojej drodze. Oby nie było to limitem wyczerpania dobrej passy u mało hojnych Mojr. Nie dało się odebrać wrażenia, że Kaito starał się nie poddawać temu snuciu się, ewidentnemu wybrakowaniu na witaminę D, której dopraszała się skóra wszystkich ludzi - tych siedzących tutaj i tych, którzy mijali bez refleksji ten kramik jak i każdy kolejny. Sanada się nawet nad tym nie zastanawiał. Nie próbował znaleźć żadnego "wyższego popędu" w działaniach ludzi wokół - poruszali się jak mrówki i jak mrówki żyli, pracując na rzecz większego dobra. Podobno. Mieli swojego Cesarza, każdy z nich był sługą, a mimo to każdego z nich mógłby nazwać "Panem". Hierarchia nie musiała być spisana. Była w jego oczach oczywista - i w tych samych oczach ci, którzy potrafili latać, całkowicie się ponad nią wymykali. Czy nie tak to działało?
- Audiencja u Cesarza? - Nie, nie zrozumiał. Stał tutaj, jak Duch - niby całkowicie obecny, niby można było dotknąć, a jednak... no właśnie. A jednak. Nie miał też poczucia humoru. Słuchał jednak swojego rozmówcy uwagą i z uwagą odpowiadał, nie zdając sobie nawet sprawy, że może jakkolwiek ciążyć - ta cisza, to milczenie... bo jemu nie ciążyła. Była całkowicie naturalna, wypełniała przestrzeń. Cud dział się w końcu wtedy, kiedy mogłeś przy kimś odpoczywać - i mogliście milczeć w spokoju, czerpiąc z tego nie dziwną nerwowość z przeświadczeniem, że teraz TRZEBA, NALEŻY coś powiedzieć. Tak... po prostu.
- Nikt nie powinien marzyć o skrzydłach, jeśli nie może latać. - Skoro Kaito tak stawiał sprawę, to nie było problemu. Mogli tutaj rzeczywiście posiedzieć, postać, porozmawiać i pomilczeć ot tak, bez zobowiązań. Tylko dlatego, że chłopak miał dobre serce i postanowił podzielić się posiłkiem z kimś, kto nie był w stanie kupić sobie samemu jedzenia. Nie oczekiwał w zamian zapłaty i chyba nawet nie oczekiwał wdzięczności. Zdaje się, że jedyne, co go interesowało to samo posiedzenie. Towarzystwo, które niby można zdobyć na każdym rogu. Nie każdy róg jest wystarczająco ciekawy. Niektóre sporo milczą. - Nie będę naciskał. Bez wiszących nad głową sępów rzeczywiście łatwiej się idzie przez świat. - Mówił to ciągle takim samym tonem, ciągle tak samo spokojnym, ciągle tak samo zblazowanym. Mógłby nim recytować wiersze, te niespokojne, które snuły się ponurymi opowieściami po krańcach umysłu.
- Dziękuję. - Nie dziękował już? Oh, to już chyba trzecie podziękowania. Wziął kolejną porcję jedzenia, tym razem bez skrępowania - przynajmniej tak to wyglądało, bo nie wahał się, ale ruch nadal był dość szybki, chociaż nikt mu od miski nie odejmował. Nie wyglądał na zdenerwowanego - bo i zdenerwowany nie był. Ten odruch drzemał znacznie głębiej.
- Interesują znikomo. Człowiek winien uczyć się na błędach innych i wyciągać z nich wnioski. Bardziej jednak od nauki poszukuję zarobku. - Nie trzeba było nawet pytać dlaczego, spoglądając na stan jego ubrania nie mogło mu się jakoś wybitnie powodzić - i nie powodziło. Nie wiedział, w którą stronę skierować głowę i która była tą odpowiednią. Decyzje, decyzje, decyzje... całe to "dorosłe życie" kręciło się wokół tego. Przerwał na moment jedzenie, by spojrzeć prosto w oczy Kaito. Te spokojne, lekko ciekawe - klarowne. Chłopak był przyjemny w całym swoim obejściu i aparycji. Shikarui miał wrażenie, że przy nim... łagodniał. - Gdybym powiedział, że tym, czym zajmują się Tygrysy, uznałbyś mnie za szaleńca czy człowieka niebezpiecznego? - Spuścił nieznacznie z tonu, ale to nie czyniło jego głosu przyjemniejszym. Sekrety, sekreciki - były jak lep na muchy. Kolekcjonował je wszystkie. - Podejmę się każdej pracy dla pieniędzy. Łatwo zgubić dumę i honor, kiedy nie ma się czego do garnka włożyć.
- Audiencja u Cesarza? - Nie, nie zrozumiał. Stał tutaj, jak Duch - niby całkowicie obecny, niby można było dotknąć, a jednak... no właśnie. A jednak. Nie miał też poczucia humoru. Słuchał jednak swojego rozmówcy uwagą i z uwagą odpowiadał, nie zdając sobie nawet sprawy, że może jakkolwiek ciążyć - ta cisza, to milczenie... bo jemu nie ciążyła. Była całkowicie naturalna, wypełniała przestrzeń. Cud dział się w końcu wtedy, kiedy mogłeś przy kimś odpoczywać - i mogliście milczeć w spokoju, czerpiąc z tego nie dziwną nerwowość z przeświadczeniem, że teraz TRZEBA, NALEŻY coś powiedzieć. Tak... po prostu.
- Nikt nie powinien marzyć o skrzydłach, jeśli nie może latać. - Skoro Kaito tak stawiał sprawę, to nie było problemu. Mogli tutaj rzeczywiście posiedzieć, postać, porozmawiać i pomilczeć ot tak, bez zobowiązań. Tylko dlatego, że chłopak miał dobre serce i postanowił podzielić się posiłkiem z kimś, kto nie był w stanie kupić sobie samemu jedzenia. Nie oczekiwał w zamian zapłaty i chyba nawet nie oczekiwał wdzięczności. Zdaje się, że jedyne, co go interesowało to samo posiedzenie. Towarzystwo, które niby można zdobyć na każdym rogu. Nie każdy róg jest wystarczająco ciekawy. Niektóre sporo milczą. - Nie będę naciskał. Bez wiszących nad głową sępów rzeczywiście łatwiej się idzie przez świat. - Mówił to ciągle takim samym tonem, ciągle tak samo spokojnym, ciągle tak samo zblazowanym. Mógłby nim recytować wiersze, te niespokojne, które snuły się ponurymi opowieściami po krańcach umysłu.
- Dziękuję. - Nie dziękował już? Oh, to już chyba trzecie podziękowania. Wziął kolejną porcję jedzenia, tym razem bez skrępowania - przynajmniej tak to wyglądało, bo nie wahał się, ale ruch nadal był dość szybki, chociaż nikt mu od miski nie odejmował. Nie wyglądał na zdenerwowanego - bo i zdenerwowany nie był. Ten odruch drzemał znacznie głębiej.
- Interesują znikomo. Człowiek winien uczyć się na błędach innych i wyciągać z nich wnioski. Bardziej jednak od nauki poszukuję zarobku. - Nie trzeba było nawet pytać dlaczego, spoglądając na stan jego ubrania nie mogło mu się jakoś wybitnie powodzić - i nie powodziło. Nie wiedział, w którą stronę skierować głowę i która była tą odpowiednią. Decyzje, decyzje, decyzje... całe to "dorosłe życie" kręciło się wokół tego. Przerwał na moment jedzenie, by spojrzeć prosto w oczy Kaito. Te spokojne, lekko ciekawe - klarowne. Chłopak był przyjemny w całym swoim obejściu i aparycji. Shikarui miał wrażenie, że przy nim... łagodniał. - Gdybym powiedział, że tym, czym zajmują się Tygrysy, uznałbyś mnie za szaleńca czy człowieka niebezpiecznego? - Spuścił nieznacznie z tonu, ale to nie czyniło jego głosu przyjemniejszym. Sekrety, sekreciki - były jak lep na muchy. Kolekcjonował je wszystkie. - Podejmę się każdej pracy dla pieniędzy. Łatwo zgubić dumę i honor, kiedy nie ma się czego do garnka włożyć.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Rzeczywiście to wszystko nie działało niestety tak prosto. Tak jak sam dotyk szczęśliwca nie czynił drugiego szczęśliwym, tak jednak i zetknięcie się z przykrymi okolicznościami nie musiało doprowadzać człowieka do psychicznych załamań. Można by powiedzieć, że to wszystko było po prostu w nas, choć gdyby w ówczesnych Shikaraiowi i Kaito czasach żył wielki Nietzsche najpewniej przyrównałby samą jednostkę do społeczeństwa i doszukiwałby się w tych kwestiach znacznie głębszych zależności. Patrząc na snujących się dzisiejszego dnia po ulicach ludzi, prawdopodobnie znów stwierdziłby, iż żyje w reaktywnej epoce. Tych wszystkich wokoło określiłby z kolei mianem lichych i ułomnych, skoro patrzyli spode łba na roześmianego od ucha do ucha Hozukiego, który zdawał się nie przejmować ani spadającymi z nieba kroplami, ani jutrzejszym dniem. Jak gdyby radość podczas deszczowej pogody była czymś, co należało kategorycznie odrzucić. Znacznie lepiej było siąść i płakać, dać się owionąć autodestrukcyjnej sile prowadzającej ostatecznie ku nicości. Cnotliwi, pracowici ludzie, którzy każdego poranka wstawali do pracy, nie mieli w sobie za krzty szaleństwa, cechowali się przesadną wręcz powściągliwością, a na co dzień modlili się do swych bogów i z tego powodu czuli się lepsi od innych. Najprawdopodobniej jeszcze uważali cały gatunek ninja za kompletnych grzeszników i nierobów, bo jak to tak można było szukać przygód? Jak można było być kreatywnym? Jak można było nie zarabiać regularnie pieniędzy i nie wstawać wraz z pianiem koguta do roboty jak każdy inny, normalny człowiek? No, może w tym przypadku nie było aż tak tragicznie, bo nie doczekali się jeszcze mechanizmu resentymentu, a wszechobecne zombie, nawet jeśli spoglądały na czarnowłosego nieprzychylnym wzrokiem, tak nie starały się usilnie zniszczyć wyznawanych przez niego wartości. Sam Kaito miał zaś ochotę pokazać im, że powszechnie rozumiana w społeczeństwie „normalność” kompletnie nie wpisuje się w jego osobowość i gdyby tylko miał na to ochotę, odtańczyłby sambę na tej zapłakanej deszczem ulicy.
Teoria Nietzschego w jednym punkcie jednak zdawała się nie sprawdzać. Okazywało się bowiem, że to właśnie ten społeczny nowotwór, jaki tworzyła rzesza podobnych do siebie postaci, zamkniętych w ryzach ogólnie pojętej moralności, pewnych konwenansów, jednak nie potrafiła cieszyć się z małych rzeczy. Nie dążyła do wielkości, ale jednocześnie nie cieszyła się z małych rzeczy. Właściwie czegokolwiek by nie dokonała, najpewniej nadal pogrążona byłaby w tej samej jednostajnej melancholii i nie potrafiłaby wyrwać się z kajdan wszechobecnej rutyny. Kaito z kolei, wbrew temu, potrafił czerpać radość ze wszystkiego, zarówno z drobnostek, jak i czynów bohaterskich. I choć w tej kwestii zdawał się odmienny od wolnego ducha czy nadczłowieka, bo może nie zawsze odczuwał usilną potrzebę dążenia do wielkości, to jednak zdawało się, że spełniał wszystkie inne warunki, by go w ten sposób nazywać. Nie przejmował się bowiem tym, co mówią inni, nawet jeśli był w mniejszości. Zawsze był sobą i nie dawał się ograniczać, czy to z powodu swym ułomności, czy przez wzgląd na zwyczaje. Wszelkimi niepisanymi kodeksami moralnymi, ustanowioną odgórnie społeczną hierarchią mógł sobie co najwyżej podetrzeć tyłek. Po prostu miał zamiar zrealizować to, co dla niego stanowiło jakąś wartość, i to czynił, podchodząc do wszystkiego z odwagą, pomysłowością przy jednoczesnej afirmacji życia, które przecież mogło być radosne, jeżeli my sami tylko tego chcieliśmy.
Kaito zdał sobie sprawę z tego, że Shikarui nie zrozumiał jego żartu i z tego też względu zdecydował się tego tematu nie kontynuować. W końcu jakikolwiek dowcip, jeżeli trzeba było go tłumaczyć, tracił już swą początkową wartość. Jeżeli zaś mowa o komfortowym milczeniu, to rzeczywiście docenić je umiał nawet zwykle gadatliwy Hozuki, choć potrafił tak milczeć wyłącznie w towarzystwie najbliższych mu osób, do których z pewnością nie należał ledwie co poznany Sanada. Nie oznaczało to jednak, że był kimś gorszym. Kantańczyk nie musiał z nim przecież wcale rozmawiać, nie musiał z nim także i milczeć, ale nie zagaiłby przecież, gdyby nie chciał zająć czymś swojego czasu.
- Otóż to. – Skinął za to, kiedy chłopak z łukiem stwierdził, iż łatwiej iść przez życie bez wiszących nad głową sępów. Cóż, Kaito nie lubił czuć się wobec kogokolwiek zobowiązany i nie lubił także tego rodzaju zobowiązań tworzyć. Uważał bowiem, że każdy jest wolny i to była wyłącznie jego decyzja, czy zechce się na przykład za pomoc odwdzięczyć. Nie można było też wpaść w pułapkę jakiejś przesadnej kurtuazji, bo tak jak i nie każde słowo wymagało odpowiedzi, tak i nie każdy wyraz dobrej woli rodził między stronami jakieś dziwne zobowiązania.
Szesnastolatek nie miał nawet pojęcia czy Shikarui już mu dziękował, czy też nie. Nie przykładał do tego większej wagi, bo tak jak zauważył jego towarzysz, nie oczekiwał też od niego jakiegoś specjalnego traktowania czy dozgonnej wdzięczności. Namawiał go do jedzenia wyłącznie z tego powodu, iż nadal odnosił wrażenie, że chłopak nieco się krępuje. I być może miał rację, bo dopiero teraz Sanada wziął kolejną porcję jedzenia.
- Pieniądze szczęścia nie dają, choć fakt faktem, że kiedy nie ma co do garnka włożyć, nagle okazują się nad wyraz potrzebne. – Westchnął ciężko, kiedy Shikarui wspomniał o tym, że poszukuje zarobku i podejmuje się każdej pracy, nawet jeśli ta miałaby splamić jego honor. Przykre założenie, ale wystarczyło jedno spojrzenie na stan ubrań towarzysza, by Hozuki wiedział, że mu się po prostu w życiu nie wiodło. Nie gonił za wypchaną sakwą z pazerności, chciał jedynie jakoś poradzić sobie w tym brutalnym społeczeństwie. Prawdę mówiąc, gdyby nie przezorność Ame, nazbyt lekkie podejście do życia Kaito mogłoby postawić go w podobnych okolicznościach.
- Nie uważam Cię za człowieka szalonego, ani niebezpiecznego, ale jeżeli blisko Ci do Tygrysa, to nie przejmowałbym się za bardzo finansowymi brakami. – Mruknął z zadziornym uśmiechem, choć nie dopraszał się o żadne szczegółowe informacje co do celu, z jakim Sanada przybył do Hanamury. Miał świadomość tego, że takich nie uzyska, jednak nie dało się ukryć, że porównanie samego siebie do Tygrysa było intrygujące i dla osoby, która nie była godna poznać dokładnie kontekstu tego porównania, nie do końca pojęte. Tygrys mógł być bowiem symbolem wielu cech. To, którą z nich miał na myśli sam Shikarui, nie miało jednak wcale tak wielkiego znaczenia. W końcu, nawet jeśli się nie znali, Kaito już teraz mógł bez cienia wątpliwości stwierdzić, że chłopak wyróżnia się spośród tłumu szarych przechodniów. Tak jak i kot podążał własnymi ścieżkami, zaś Rekin wierzył, że ten kto samodzielnie wytyczał sobie drogę, nie bacząc na poglądy innych, w końcu musiał osiągnąć swój cel.
Teoria Nietzschego w jednym punkcie jednak zdawała się nie sprawdzać. Okazywało się bowiem, że to właśnie ten społeczny nowotwór, jaki tworzyła rzesza podobnych do siebie postaci, zamkniętych w ryzach ogólnie pojętej moralności, pewnych konwenansów, jednak nie potrafiła cieszyć się z małych rzeczy. Nie dążyła do wielkości, ale jednocześnie nie cieszyła się z małych rzeczy. Właściwie czegokolwiek by nie dokonała, najpewniej nadal pogrążona byłaby w tej samej jednostajnej melancholii i nie potrafiłaby wyrwać się z kajdan wszechobecnej rutyny. Kaito z kolei, wbrew temu, potrafił czerpać radość ze wszystkiego, zarówno z drobnostek, jak i czynów bohaterskich. I choć w tej kwestii zdawał się odmienny od wolnego ducha czy nadczłowieka, bo może nie zawsze odczuwał usilną potrzebę dążenia do wielkości, to jednak zdawało się, że spełniał wszystkie inne warunki, by go w ten sposób nazywać. Nie przejmował się bowiem tym, co mówią inni, nawet jeśli był w mniejszości. Zawsze był sobą i nie dawał się ograniczać, czy to z powodu swym ułomności, czy przez wzgląd na zwyczaje. Wszelkimi niepisanymi kodeksami moralnymi, ustanowioną odgórnie społeczną hierarchią mógł sobie co najwyżej podetrzeć tyłek. Po prostu miał zamiar zrealizować to, co dla niego stanowiło jakąś wartość, i to czynił, podchodząc do wszystkiego z odwagą, pomysłowością przy jednoczesnej afirmacji życia, które przecież mogło być radosne, jeżeli my sami tylko tego chcieliśmy.
Kaito zdał sobie sprawę z tego, że Shikarui nie zrozumiał jego żartu i z tego też względu zdecydował się tego tematu nie kontynuować. W końcu jakikolwiek dowcip, jeżeli trzeba było go tłumaczyć, tracił już swą początkową wartość. Jeżeli zaś mowa o komfortowym milczeniu, to rzeczywiście docenić je umiał nawet zwykle gadatliwy Hozuki, choć potrafił tak milczeć wyłącznie w towarzystwie najbliższych mu osób, do których z pewnością nie należał ledwie co poznany Sanada. Nie oznaczało to jednak, że był kimś gorszym. Kantańczyk nie musiał z nim przecież wcale rozmawiać, nie musiał z nim także i milczeć, ale nie zagaiłby przecież, gdyby nie chciał zająć czymś swojego czasu.
- Otóż to. – Skinął za to, kiedy chłopak z łukiem stwierdził, iż łatwiej iść przez życie bez wiszących nad głową sępów. Cóż, Kaito nie lubił czuć się wobec kogokolwiek zobowiązany i nie lubił także tego rodzaju zobowiązań tworzyć. Uważał bowiem, że każdy jest wolny i to była wyłącznie jego decyzja, czy zechce się na przykład za pomoc odwdzięczyć. Nie można było też wpaść w pułapkę jakiejś przesadnej kurtuazji, bo tak jak i nie każde słowo wymagało odpowiedzi, tak i nie każdy wyraz dobrej woli rodził między stronami jakieś dziwne zobowiązania.
Szesnastolatek nie miał nawet pojęcia czy Shikarui już mu dziękował, czy też nie. Nie przykładał do tego większej wagi, bo tak jak zauważył jego towarzysz, nie oczekiwał też od niego jakiegoś specjalnego traktowania czy dozgonnej wdzięczności. Namawiał go do jedzenia wyłącznie z tego powodu, iż nadal odnosił wrażenie, że chłopak nieco się krępuje. I być może miał rację, bo dopiero teraz Sanada wziął kolejną porcję jedzenia.
- Pieniądze szczęścia nie dają, choć fakt faktem, że kiedy nie ma co do garnka włożyć, nagle okazują się nad wyraz potrzebne. – Westchnął ciężko, kiedy Shikarui wspomniał o tym, że poszukuje zarobku i podejmuje się każdej pracy, nawet jeśli ta miałaby splamić jego honor. Przykre założenie, ale wystarczyło jedno spojrzenie na stan ubrań towarzysza, by Hozuki wiedział, że mu się po prostu w życiu nie wiodło. Nie gonił za wypchaną sakwą z pazerności, chciał jedynie jakoś poradzić sobie w tym brutalnym społeczeństwie. Prawdę mówiąc, gdyby nie przezorność Ame, nazbyt lekkie podejście do życia Kaito mogłoby postawić go w podobnych okolicznościach.
- Nie uważam Cię za człowieka szalonego, ani niebezpiecznego, ale jeżeli blisko Ci do Tygrysa, to nie przejmowałbym się za bardzo finansowymi brakami. – Mruknął z zadziornym uśmiechem, choć nie dopraszał się o żadne szczegółowe informacje co do celu, z jakim Sanada przybył do Hanamury. Miał świadomość tego, że takich nie uzyska, jednak nie dało się ukryć, że porównanie samego siebie do Tygrysa było intrygujące i dla osoby, która nie była godna poznać dokładnie kontekstu tego porównania, nie do końca pojęte. Tygrys mógł być bowiem symbolem wielu cech. To, którą z nich miał na myśli sam Shikarui, nie miało jednak wcale tak wielkiego znaczenia. W końcu, nawet jeśli się nie znali, Kaito już teraz mógł bez cienia wątpliwości stwierdzić, że chłopak wyróżnia się spośród tłumu szarych przechodniów. Tak jak i kot podążał własnymi ścieżkami, zaś Rekin wierzył, że ten kto samodzielnie wytyczał sobie drogę, nie bacząc na poglądy innych, w końcu musiał osiągnąć swój cel.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Pomiędzy chłopakami, w których włosach zaplątały się krucze pióra (lecz nie sępy, przecież ich nie lubili), było bardzo wiele różnic. Wiek przestawał mieć jakoś znaczenie, czy może to tylko obecność Shikiego sprawiała, że cyferki zamierały? Nie było w nim naiwności, nie było dziecięcych złudzeń i tej przestrzeni, ogromu potęgi, którą każdy nastolatek powinien odczuć chociaż raz. Nazwałam ją nieskończonością, choć każdy miał inne określenie dla tej wolności, w której święcie wierzyliśmy,że możemy zdobyć cały świat. W błękicie tęczówek, tych przejrzystych wodach, które kołysały na swojej powierzchni. Nie były tak zimne jak wody wokół Hyuo. Kolor nie robił tutaj wielkiej różnicy, przyrównałabym tą barwę do ciepła wiosennego nieba, kiedy świat zaczyna kwitnąć, a my mimo to i tak nie potrafimy oderwać wzroku od błękitu. Nigdy nie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie czemu. Shikarui nie oceniał, nie przedzierał się przez wszystkie mury i warstwy Kaito, nie rozkładał go na czynniki pierwsze. Po prostu spoglądał, po prostu odbierał. Świat nigdy nie był tak oczywisty, na jaki się kreował i jak chcielibyśmy, by prostym był, mimo to nie szukanie w nim nadmiaru znaczenia i ukrytych sensów naprawdę ułatwiało życie. Mimo to się skradał. Jak tygrys, który przesuwa się po gąszczu dżungli - widzimy go wyraźnie, przecież jego carne pasy przesuwają się pomiędzy krzewami i krzewy cieniami przesuwają się po jego ciele. Zgubiłem rachubę, czy to byl czarny tygrys w pasma umalowane krwią, czy szkarłatny tygrys o czarnych pasach. Za mocno rozmywał się kolor jego futra w ciemności lasu. Nikt nie uciekał, bo nie było czego się bać. To nie był czas polowania, to nie był czas niepokoju, a co bardziej odważni i silny wiedzieli, że mają wystarczają umiejętności, żeby powstrzymać każdy skok dzikiego kota, więc koniec końców nie było czego się obawiać. Nie uciekały również antylopy, nie czmychali na bok roślinożercy. Przecież tygrysy od zawsze były bardzo leniwymi kotami. Te najbardziej okrutne z drapieżników, bo potrafiły zabijać bez większej refleksji - ot, dla czystej zabawy. Uderzyć łapą mysz, by ta uciekała, tylko po to, żeby móc za nią pogonić. Kaito ze swoimi rekinimi kłami daleko było do roślinożercy.
- Co według ciebie daje szczęście? Wolność? Miłość? - Materializm - podobno rzecz wskazana. Ponoć zakazana. Ludzie lubili wypowiadać się szumnie o tym, że najważniejsze są emocje, a pieniądze nie mają żadnego znaczenia. Nie żeby Shikarui miał na ten temat jakieś mocno wyrobione zdanie. Jego największą bolączką nie był brak pieniędzy - na upartego zawsze mógł pójść do lasu i zrobić użytek ze swojego łuku. Jego bolączką był brak celu. Wszystko przed nim było całkowicie zamazane, nie wiedział dokąd idzie i nie wiedział, w jakim celu. Nie potrafił odnaleźć żadnej z dróg, nie mówiąc o tej "prawidłowej". Ciężko było więc mówić o tym, by miał jakiekolwiek priorytety w postaci "miłości" czy "pieniędzy". Jeszcze gdyby jakiekolwiek uczucia wypływały na wierzch lawendowej tafli pewnie byłoby łatwiej. Nie cieszył się z małych rzeczy, jako część wielkiego nowotworu, dotknięty tą zarazą jak każdy inny - nie cieszył się również i z tych dużych. Jeśli wyrzekasz się którejś z emocji, to nie mówią ci "okej, więc idź w pokoju!" - nie, oni wtedy mówili "okej, ale zapłać". Więc skoro chcesz kupić brak smutku - zapłacisz za niego szczęściem. Myślę, że to społeczeństwo mogło być po prostu złamane, wiesz, Kaito? Umęczone i złamane nieskończonymi walkami, które pożerały im bliskich, rodziny, przyjaciół, domy i ziemie. Zmęczeni tym, że większość wojen niosła niedostatek i biedę - przecież ta bieda dręczyła przez długi czas Klify, wszystko się uspokoiło... ile? Dwa lata temu? Rok? Shikarui nie miał o tym miejscu żadnego pojęcia prócz tego, że było zimne. I tego, że to Miasto Kwiatów posiadało w sobie wiele ciekawych okazów. Co jeden to inny. I skoro punkt widzenia zależał od punktu siedzenia, to chyba, koniec końców, nie mógłby się zgodzić z Nietschem, bo przecież... gdzie znaleźć bardziej uśmiechniętych, głośno śmiejących się ludzi niż tutaj?
- To dobrze. - Śmiał się. W jego oczach widoczny był śmiech, ale nie głośny, wyśmiewający, nie kpiący, który raniłby nadmierną pompatyczność - bo czym innym były tamte słowa? Shikarui wydawał się cieleśnie zbyt młody, żeby rzucać wszystkimi tymi pseudo-wzniosłymi, lirycznymi tekstami. Tylko jego oczy wydawały się oczami, które widziały całe milenia, dlatego mogły zastygnąć w wiecznym spokoju Kosmosu. W sumie więc tamte słowa były niczym wielkim. Kaito po prostu posiadał naturalną tarczę, w którą szpileczki nie do końca chciały się wbijać, a Shikarui nie chciał i nie potrafił zdobyć się na to, by sięgać po ostrzejsze. Nie łapał się na zastawiane pułapki - z gracją godną tylko kogoś, kto potrafił latać wszystkie je omijał. Ciekawe. Nie podejmował żadnej gry, ale to wcale nie sprawiało, że spotkanie stawało się mniej ciekawe - wręcz przeciwnie. Obecność chłopaka była naprawdę miła. - W końcu o nie ja z naszej dwójki posiadam rekinie kły. - Zapatrzył się na chwilę na kawałek mięsa, zanim wziął kolejny kawałek, nie czekając już na pozwolenie. To już ustalili - pozwolono mu, by jadł - więc jadł. Chłopakowi nie mogło się źle powodzić, skoro mógł częstować ot tak przypadkowych przechodniów kupionym jedzeniem. I faktycznie - tłumaczony żart często tracił na swoim pięknie, przestawał być śmieszny. Zazwyczaj.
- Niosący na dłoniach swoje serce szybko je tracą. Nie boisz się tego? Tego, że pewnego dnia jakiś lis rozgryzie twoje serce.
- Co według ciebie daje szczęście? Wolność? Miłość? - Materializm - podobno rzecz wskazana. Ponoć zakazana. Ludzie lubili wypowiadać się szumnie o tym, że najważniejsze są emocje, a pieniądze nie mają żadnego znaczenia. Nie żeby Shikarui miał na ten temat jakieś mocno wyrobione zdanie. Jego największą bolączką nie był brak pieniędzy - na upartego zawsze mógł pójść do lasu i zrobić użytek ze swojego łuku. Jego bolączką był brak celu. Wszystko przed nim było całkowicie zamazane, nie wiedział dokąd idzie i nie wiedział, w jakim celu. Nie potrafił odnaleźć żadnej z dróg, nie mówiąc o tej "prawidłowej". Ciężko było więc mówić o tym, by miał jakiekolwiek priorytety w postaci "miłości" czy "pieniędzy". Jeszcze gdyby jakiekolwiek uczucia wypływały na wierzch lawendowej tafli pewnie byłoby łatwiej. Nie cieszył się z małych rzeczy, jako część wielkiego nowotworu, dotknięty tą zarazą jak każdy inny - nie cieszył się również i z tych dużych. Jeśli wyrzekasz się którejś z emocji, to nie mówią ci "okej, więc idź w pokoju!" - nie, oni wtedy mówili "okej, ale zapłać". Więc skoro chcesz kupić brak smutku - zapłacisz za niego szczęściem. Myślę, że to społeczeństwo mogło być po prostu złamane, wiesz, Kaito? Umęczone i złamane nieskończonymi walkami, które pożerały im bliskich, rodziny, przyjaciół, domy i ziemie. Zmęczeni tym, że większość wojen niosła niedostatek i biedę - przecież ta bieda dręczyła przez długi czas Klify, wszystko się uspokoiło... ile? Dwa lata temu? Rok? Shikarui nie miał o tym miejscu żadnego pojęcia prócz tego, że było zimne. I tego, że to Miasto Kwiatów posiadało w sobie wiele ciekawych okazów. Co jeden to inny. I skoro punkt widzenia zależał od punktu siedzenia, to chyba, koniec końców, nie mógłby się zgodzić z Nietschem, bo przecież... gdzie znaleźć bardziej uśmiechniętych, głośno śmiejących się ludzi niż tutaj?
- To dobrze. - Śmiał się. W jego oczach widoczny był śmiech, ale nie głośny, wyśmiewający, nie kpiący, który raniłby nadmierną pompatyczność - bo czym innym były tamte słowa? Shikarui wydawał się cieleśnie zbyt młody, żeby rzucać wszystkimi tymi pseudo-wzniosłymi, lirycznymi tekstami. Tylko jego oczy wydawały się oczami, które widziały całe milenia, dlatego mogły zastygnąć w wiecznym spokoju Kosmosu. W sumie więc tamte słowa były niczym wielkim. Kaito po prostu posiadał naturalną tarczę, w którą szpileczki nie do końca chciały się wbijać, a Shikarui nie chciał i nie potrafił zdobyć się na to, by sięgać po ostrzejsze. Nie łapał się na zastawiane pułapki - z gracją godną tylko kogoś, kto potrafił latać wszystkie je omijał. Ciekawe. Nie podejmował żadnej gry, ale to wcale nie sprawiało, że spotkanie stawało się mniej ciekawe - wręcz przeciwnie. Obecność chłopaka była naprawdę miła. - W końcu o nie ja z naszej dwójki posiadam rekinie kły. - Zapatrzył się na chwilę na kawałek mięsa, zanim wziął kolejny kawałek, nie czekając już na pozwolenie. To już ustalili - pozwolono mu, by jadł - więc jadł. Chłopakowi nie mogło się źle powodzić, skoro mógł częstować ot tak przypadkowych przechodniów kupionym jedzeniem. I faktycznie - tłumaczony żart często tracił na swoim pięknie, przestawał być śmieszny. Zazwyczaj.
- Niosący na dłoniach swoje serce szybko je tracą. Nie boisz się tego? Tego, że pewnego dnia jakiś lis rozgryzie twoje serce.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Kurcze pióra z pewnością były lepsze niż krążące nad głowami sępy, choć po prawdzie Kaito ogólnie nie przepadał za ptakami. Ich piski i wrzaski jakoś działały mu na nerwy i przeszywały na wskroś ciało. Nadto kruki kojarzyły mu się z ostatnim niezbyt przyjemnym genjutsu, z którego może i wyszedł cało, ale wolałby po raz kolejny nie przechodzić podobnych rewelacji. O ile właściwie w ogóle były to kruki… może wrony? Cóż, młody Hozuki nie mógł się popisać szeroką wiedzą z zakresu ornitologii. A i samej iluzji nie chciał sobie ze szczegółami przypominać.
Różnica wieku w relacjach międzyludzkich zdawała się zaś nie mieć dla czarnowłosego Kantańczyka żadnego znaczenia. Przecież była to tylko jakaś głupia cyferka, która często nie odzwierciedlała nawet realiów. Niektóre dorosły osobniki nadal cechowała w końcu mentalność paroletniego bachora. Z Shikaruiem można by rzecz, że było wręcz odwrotnie. Kaito miał wrażenie, jak gdyby całkiem już uleciała z niego ta młodzieńcza beztroska i luz, mimo że chłopak nie wyglądał wcale na wiele starszego od niego. Nie oceniał go jednak. Generalnie starał się nie szufladkować ludzi. Nie miał w końcu pojęcia, co zdążyli w swym życiu przeżyć, a doświadczenia potrafiły jednak wyraźnie wpłynąć na kształtowanie się czyjegoś charakteru. Rekin nie miał pojęcia czy ze swym obecnym rozmówcą byłby w stanie zawiązać dłuższą, czy bardziej zażyłą relację, ale w tym momencie nawet się nad tym nie zastanawiał. Po co? Jeżeli ich drogi miały się jeszcze kiedyś skrzyżować, to i tak się skrzyżują. A jeśli nie… to i tak warto było porozmawiać z kimś zupełnie odmiennym, poznać inne spojrzenie na pewne istotne w życiu sprawy. W końcu człowiek budował swoje własne ja nie tylko na podstawie tego, co sam przeżył, ale także i analizując zasłyszane u innych poglądy.
Świat nie był oczywisty, to prawda. Przepełniony takimi z pozoru prostymi pojęciami jak „piękno”, „brzydota”, „dobro” czy „zło”, które każdy człowiek interpretował na swoją modłę. Można było starać się nie rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze, ale nieraz była to pewna konieczność, a wydawało się, że i tak nigdy nie uzyska się jednego, idealnego wyniku. Ale może właśnie w tej złożoności tkwił cały urok. Gdyby wszystko było takie proste i jednoznaczne, to dopiero wtedy ludzie snuliby się pewnie bez celu jak zombie. Straciliby tę najprawdopodobniej najważniejszą cechę, która odróżniała ich od zwierząt – nieodpartego dążenia do prawdy, poszukiwania własnego miejsca we wszechświecie.
- Yhm… nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – Mruknął wyraźnie przytłoczony zadanym przez Shikuraia pytaniem. Skłamał jednak, bo chyba każdego nachodziły nieraz podobne myśli. Problem polegał jednak na tym, że nie było na nie chyba dobrej (no właśnie – co znaczyło „dobra”?) odpowiedzi.
- Chyba połączenie obu. W końcu jak nie jesteśmy wolni, to nie możemy być sobą. A co to za życie, kiedy musisz udawać kogoś innego? – Zaczął swój nad wyraz mądry wywód, ale nie był pewien czy w ogóle mu to wychodzi. Kaito stworzony był raczej do lżejszych pogawędek, ale nie przeszkadzało mu też to, że weszli na tak ciężkie, nieuchwytne wręcz tematy. Można by rzecz, że dla młodego Hozukiego wręcz na wyżyny jego intelektualnych możliwości.
- Ale kto bym tam chciał iść przez życie sam, co? – Dodał jeszcze odnosząc się do miłości. Shinobi nie potrafił jednak postawić na szali tych dwóch wartości. Nie wyobrażał sobie życia bez swojego brata i mamy, ale i nie chciałby zatracić samego siebie. Jego zdaniem po prostu na to pytanie nie dało się w żaden sposób odpowiedzieć. Zresztą czy zawsze trzeba było dokonywać jakiegoś wyboru?
Jeżeli zaś mowa o samym społeczeństwie, prawdopodobnie Shikarui miał trochę racji. Kantańczył zdawał sobie sprawę z tego ile krwi zostało przelanej na tej ziemi i jak wiele ludzkich istnień musieli opłakiwać bliscy. Jako osoba o stosunkowo wysoko rozwiniętej empatii potrafił wyobrazić sobie ból, cierpienie, strach, wściekłość, rozgoryczenie, czy inne emocje, które z pewnością towarzyszyły wydarzeniom w ostatnich latach. Mimo wszystko nawet daleko posunięta wyobraźnia nie pozwalała dokładnie wczuć się w rolę, jeżeli samemu nie przeżyło się czegoś podobnego, nie straciło się kogoś, którego brak rozrywał serce i odbierał chęci do dalszej walki. O co? Skoro i tak historia toczyła się kołem. Kaito jednak, nawet jeśli zdawał sobie z tego sprawę, faktycznie nie chciał do siebie takich myśli dopuszczać. To nie naiwność, a przeklęty idealizm sprawiał, że ukrył się za wytworzoną przez lata tarczą; być może tak było łatwiej. A czy jego słowa były pompatyczne? Nawet jeżeli sprawiły takie wrażenie, to nie taki był zamiar szesnastolatka. W gruncie rzeczy bowiem chłopak starał się wręcz tak skomplikowanych kwestii nie poruszać, bo sam nie uważał się za jakiegoś mędrca. Ba, było mu do takiej roli bardzo daleko.
- Kompletnie o nich zapomniałem. Przez tyle lat idzie się do nich przyzwyczaić. – Odparł, śmiejąc się pod nosem. No tak, dla niego kły były czymś zupełnie normalnym i często zapominał o tym, że dla innych zdawały się czymś niebywałym. Tak czy inaczej Shikarui jakoś się nimi nie przejmował, dlatego Kaito z uśmiechem sięgnął po kolejne dango, które zajadał ze smakiem, nie starając się nawet ukryć swego nietypowego uzębienia.
- Jeżeli rozgryzie, to trudno. Wtedy postaram się je jakoś poskładać. – Rzucił wesoło między jednym, a drugim kęsem dango. Nie był jednak pewien czy w pełni zrozumiał pytanie swojego towarzysza. Przypuszczał jednak, że chodziło mu regułę, którą już kiedyś słyszał, a brzmiała ona mniej więcej tak: „jeżeli masz dobre serce, musisz mieć twardą dupę”. Hozuki z lwiego serducha rezygnować jednak nie zamierzał, nawet jeśli miał świadomość, że mogło ono w wielu sytuacjach zostać wykorzystane.
- Zostajesz w Hanamurze na dłużej czy ruszasz dalej... w pogoni za marzeniami? – Zapytał dopiero po dłuższej chwili, kiedy pochłonął już całe dango. Cieszył, że nakupił jedzenia jak dla wojska, bo zaraz po tym sięgnął po kolejnego smakołyka, tym razem mięsnego. Może i wydał na to żarcie fortunę, ale przynajmniej miał z tego jakąś przyjemność, a jak to zwykł mawiać „jeżeli coś sprawiło, że chociaż na twojej twarzy chociaż na chwilę pojawił się uśmiech, to znaczy, że ani czas ani pieniądze nie poszły na marne”. Poza tym ostatnimi czasy udało mu się złapać kilka intratnych zleceń, więc nawet pomimo tych wydatków udało mu się także odłożyć trochę pieniędzy na tak zwaną „czarną godzinę”.
Różnica wieku w relacjach międzyludzkich zdawała się zaś nie mieć dla czarnowłosego Kantańczyka żadnego znaczenia. Przecież była to tylko jakaś głupia cyferka, która często nie odzwierciedlała nawet realiów. Niektóre dorosły osobniki nadal cechowała w końcu mentalność paroletniego bachora. Z Shikaruiem można by rzecz, że było wręcz odwrotnie. Kaito miał wrażenie, jak gdyby całkiem już uleciała z niego ta młodzieńcza beztroska i luz, mimo że chłopak nie wyglądał wcale na wiele starszego od niego. Nie oceniał go jednak. Generalnie starał się nie szufladkować ludzi. Nie miał w końcu pojęcia, co zdążyli w swym życiu przeżyć, a doświadczenia potrafiły jednak wyraźnie wpłynąć na kształtowanie się czyjegoś charakteru. Rekin nie miał pojęcia czy ze swym obecnym rozmówcą byłby w stanie zawiązać dłuższą, czy bardziej zażyłą relację, ale w tym momencie nawet się nad tym nie zastanawiał. Po co? Jeżeli ich drogi miały się jeszcze kiedyś skrzyżować, to i tak się skrzyżują. A jeśli nie… to i tak warto było porozmawiać z kimś zupełnie odmiennym, poznać inne spojrzenie na pewne istotne w życiu sprawy. W końcu człowiek budował swoje własne ja nie tylko na podstawie tego, co sam przeżył, ale także i analizując zasłyszane u innych poglądy.
Świat nie był oczywisty, to prawda. Przepełniony takimi z pozoru prostymi pojęciami jak „piękno”, „brzydota”, „dobro” czy „zło”, które każdy człowiek interpretował na swoją modłę. Można było starać się nie rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze, ale nieraz była to pewna konieczność, a wydawało się, że i tak nigdy nie uzyska się jednego, idealnego wyniku. Ale może właśnie w tej złożoności tkwił cały urok. Gdyby wszystko było takie proste i jednoznaczne, to dopiero wtedy ludzie snuliby się pewnie bez celu jak zombie. Straciliby tę najprawdopodobniej najważniejszą cechę, która odróżniała ich od zwierząt – nieodpartego dążenia do prawdy, poszukiwania własnego miejsca we wszechświecie.
- Yhm… nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – Mruknął wyraźnie przytłoczony zadanym przez Shikuraia pytaniem. Skłamał jednak, bo chyba każdego nachodziły nieraz podobne myśli. Problem polegał jednak na tym, że nie było na nie chyba dobrej (no właśnie – co znaczyło „dobra”?) odpowiedzi.
- Chyba połączenie obu. W końcu jak nie jesteśmy wolni, to nie możemy być sobą. A co to za życie, kiedy musisz udawać kogoś innego? – Zaczął swój nad wyraz mądry wywód, ale nie był pewien czy w ogóle mu to wychodzi. Kaito stworzony był raczej do lżejszych pogawędek, ale nie przeszkadzało mu też to, że weszli na tak ciężkie, nieuchwytne wręcz tematy. Można by rzecz, że dla młodego Hozukiego wręcz na wyżyny jego intelektualnych możliwości.
- Ale kto bym tam chciał iść przez życie sam, co? – Dodał jeszcze odnosząc się do miłości. Shinobi nie potrafił jednak postawić na szali tych dwóch wartości. Nie wyobrażał sobie życia bez swojego brata i mamy, ale i nie chciałby zatracić samego siebie. Jego zdaniem po prostu na to pytanie nie dało się w żaden sposób odpowiedzieć. Zresztą czy zawsze trzeba było dokonywać jakiegoś wyboru?
Jeżeli zaś mowa o samym społeczeństwie, prawdopodobnie Shikarui miał trochę racji. Kantańczył zdawał sobie sprawę z tego ile krwi zostało przelanej na tej ziemi i jak wiele ludzkich istnień musieli opłakiwać bliscy. Jako osoba o stosunkowo wysoko rozwiniętej empatii potrafił wyobrazić sobie ból, cierpienie, strach, wściekłość, rozgoryczenie, czy inne emocje, które z pewnością towarzyszyły wydarzeniom w ostatnich latach. Mimo wszystko nawet daleko posunięta wyobraźnia nie pozwalała dokładnie wczuć się w rolę, jeżeli samemu nie przeżyło się czegoś podobnego, nie straciło się kogoś, którego brak rozrywał serce i odbierał chęci do dalszej walki. O co? Skoro i tak historia toczyła się kołem. Kaito jednak, nawet jeśli zdawał sobie z tego sprawę, faktycznie nie chciał do siebie takich myśli dopuszczać. To nie naiwność, a przeklęty idealizm sprawiał, że ukrył się za wytworzoną przez lata tarczą; być może tak było łatwiej. A czy jego słowa były pompatyczne? Nawet jeżeli sprawiły takie wrażenie, to nie taki był zamiar szesnastolatka. W gruncie rzeczy bowiem chłopak starał się wręcz tak skomplikowanych kwestii nie poruszać, bo sam nie uważał się za jakiegoś mędrca. Ba, było mu do takiej roli bardzo daleko.
- Kompletnie o nich zapomniałem. Przez tyle lat idzie się do nich przyzwyczaić. – Odparł, śmiejąc się pod nosem. No tak, dla niego kły były czymś zupełnie normalnym i często zapominał o tym, że dla innych zdawały się czymś niebywałym. Tak czy inaczej Shikarui jakoś się nimi nie przejmował, dlatego Kaito z uśmiechem sięgnął po kolejne dango, które zajadał ze smakiem, nie starając się nawet ukryć swego nietypowego uzębienia.
- Jeżeli rozgryzie, to trudno. Wtedy postaram się je jakoś poskładać. – Rzucił wesoło między jednym, a drugim kęsem dango. Nie był jednak pewien czy w pełni zrozumiał pytanie swojego towarzysza. Przypuszczał jednak, że chodziło mu regułę, którą już kiedyś słyszał, a brzmiała ona mniej więcej tak: „jeżeli masz dobre serce, musisz mieć twardą dupę”. Hozuki z lwiego serducha rezygnować jednak nie zamierzał, nawet jeśli miał świadomość, że mogło ono w wielu sytuacjach zostać wykorzystane.
- Zostajesz w Hanamurze na dłużej czy ruszasz dalej... w pogoni za marzeniami? – Zapytał dopiero po dłuższej chwili, kiedy pochłonął już całe dango. Cieszył, że nakupił jedzenia jak dla wojska, bo zaraz po tym sięgnął po kolejnego smakołyka, tym razem mięsnego. Może i wydał na to żarcie fortunę, ale przynajmniej miał z tego jakąś przyjemność, a jak to zwykł mawiać „jeżeli coś sprawiło, że chociaż na twojej twarzy chociaż na chwilę pojawił się uśmiech, to znaczy, że ani czas ani pieniądze nie poszły na marne”. Poza tym ostatnimi czasy udało mu się złapać kilka intratnych zleceń, więc nawet pomimo tych wydatków udało mu się także odłożyć trochę pieniędzy na tak zwaną „czarną godzinę”.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
Lubił krucze pióra i lubił ptaki. Obserwowanie ich lotu z poziomu człowieka było jak ulotny sen, który rozmywa się od razu po obudzeniu, ale zostawia jeszcze na powiekach jego słodycz. Na chwilę, dwie... W trzecim oddechu już go nie było. Wolno podnosiliśmy się z łóżka i sami odpływaliśmy – tylko zamiast lecieć w świat marzeń i ku błękitnemu niebu, odpływaliśmy do życia nam danego, tego tutaj, nisko przy ziemi, po której trzeba było stąpać mocno i wyraźnie, żeby jak najwięcej dla siebie wyciągnąć. Zdziwiłby się więc, że ktoś, kogo imię pisało się w ten sposób, nie przepadał za tymi istotami, ale tylko minimalnie. Zblazowanie. Nie ważne, jak pięknie ujmować taki, w jakich poematach o nich pisano, wcale nie były tak wolne, jakimi chcieliśmy je widzieć. Obowiązywały je te same prawa, a nawet bardziej surowe – wszystko było ceną pięknych skrzydeł, które otrzymali, a których ewolucja odmówiła ludziom. Były bardziej podane na wiatry, musiały siłować się z burzami, od których nie miały schronienia w jaskiniach czy murach domu i w końcu – musiały przebywać dalekie kilometry, żeby znaleźć ciepłą przystań na długie, mroźne zimy, albo uciekać od upałów, które by je zabiły. Musiały pleść gniazda, które zrzucić mógł byle podmuch i uważać, by żadna z jaskółek nie podrzuciła im swojego zawiniątka do rodzinnego domu. To była jaskółka? Może jakiś inny gatunek. To ten brak oczywistości i brak spłaszczania wszystkiego do podium, na którym łatwo było oglądać wszystko ze wszystkich stron, jak na wystawie sklepowej. Człowiek brał drugiego człowieka i tworzył z niego figurkę, którą ustawiał w swojej bibliotece. Mógł ją potem oglądać ze wszystkich stron, badać dotykiem, z czego była wykonana, czy była pusta w środku, czy może wypełniona barwami, które czekały na poznanie. Do każdej można było dołączyć etykietkę – to już zależało od dokładności, z jaką kolekcjoner tworzył swoją kolekcję. Brzmi bardzo niezdrowo, co?
Nie byliśmy tacy chorzy, więc może otworzę furtkę do zielonych ogrodów i przejdziemy się po nich jak znajomy z nieznajomym, zgoda? Nie będzie żadnych wron ani kruków, nie będzie sępów, mew, które ciągle żebrały o kolejne kawałki chleba i gołębi, które dzielnie dostarczały drobne przesyłki. Z furtką, nieco obrośniętą bluszczem, o naoliwionych zawiasach, znajdowała się kamienna ścieżka, która wiła się pomiędzy wiosennie zieloną trawą i prowadziła... właśnie, dokąd? Nie istotne. Cel tej podróży nigdy nie miał być celem samym w sobie, bo celem było poznanie – siebie wzajem, by sprawdzić, który nas i ile może wnieść do tego zielonego zakątka. Kto posadzi róże, a kto zadba o płaczącą wierzbę? Gdzie powstanie jezioro, do którego nigdy nie przylecą kaczki? Jestem za to pewien, że drogę do tego jeziora odnajdą dwa łabędzie. Chociaż j tutaj zaakceptujemy, co? Żeby zabawnie człapały na swoich łapach, by śmiać się i uciekać przed ich dziobami, kiedy zaczną się stroszyć i nas pogonią, a potem zachwycać się ich majestatem i wdziękiem, kiedy już wystarczająco daleko oddalimy się od ich terytorium i schowamy za murkiem, by je obserwować.
Czy taki ogród mógł powstać w jakimkolwiek życiu?
- Zapewne najlepsze. – To nie tak, że fałsz brzmiał w twoich słowach, Kaito. To nie był fałsz. To było przedłużenie pytania, by znaleźć odpowiedź, która może nie będzie "dobra", ale będzie chociaż "zadowalająca". Chyba sporo ludzi ich szukało, tak mi się wydaje – tych "zadowalających odpowiedzi", które nie koniecznie mają zadowolić rozmówcę, a nas samych i nie koniecznie mają stanowić o ukrywaniu się tego "prawdziwego ja". Umysł bywał tak samo zdradliwy, jak węże, które oplatały się na gałęziach drzew i szeptały na uszko czułe słówka. Każdy z nas miał takiego węża – zamiast na gałęzi, owijał się na naszym ramieniu. - Jeśli dzisiejszego dnia możesz zamienić się z psa w tygrysa, z rolnika w Cesarza – czy nie jest to życie najlepsze? – Gdzie w tym wszystkim byłeś "ty"? Gdzieś się gubiłeś, albo dobrze ukrywałeś, albo... każda z tych twarzy to właśnie "ty". Ten "jedyny, niepowtarzalny TY". Ale rzeczywiście, błękit oczu, tak czysty, nie mógł byś skażony takimi myślami, przynajmniej Shikarui nie potrafił dopatrzeć się w nich takiej skazy. Miał wrażenie, jakby spoglądał w oczy młodszego brata, przed którym parę obrazów tego świata zostało zatajonych. Spoglądał na chłopaka, którego czyjś ramiona skryły pod płaszczem i przeprowadziły przez pożogę, pozwalając mu odczuwać tylko przyjemne ciepło z pożaru, który pożerał cały świat – nawet teraz, w tym momencie, gdy gdzieś na drugim końcu znanej mapy ginęli zapewne ludzie w utarczkach mniejszych czy większych. Ach, pewnie to dlatego, że nie lubił ptaków.
Nie przynosiły mu one smutnych wieści.
Bez emocjonalna twarz Shikaruiego drgnęła. Jeden kącik warg uniósł się nieznacznie do góry, kiedy z ust Kaito padły takie piękne, jakże wzruszające zapewne dla większości słowa. "Kto chciałby iść przez życie sam, co?" Właśnie, kto? Nie był to uśmiech przyjazny, rozbawiony, smutny, nawet nie szyderczy. Było w nim coś wygórowanego. Coś, co sprawiało, że stawał się idealnym podsumowaniem, które nie wymagało żadnych dopowiedzeń, a jednocześnie... przecież kompletnie niczego nie wyjaśniał. Shikarui dostrzegł w tych słowach po prostu ironię i jakoś... rozbawiły go one – na swój sposób, bo przecież odczuwane emocje czarnowłosego były spłycone do granic możliwości. Były bardziej powierzchownym muśnięciem, który nie pozostawiał większego wrażenia, niż rzeczywistym "odczuwaniem".
- Drapieżnik, który zapomina o swoich kłach. Czy to nie ironiczne? – Tak... Kaito był zdecydowanie niesamowity. Wszystkie jego słowa, szystkie puzzle, które zgrabnie składał swoimi rękoma, tak poradnie, jakby był stworzony do tego, by trzymać wszystko w kupie. Sprawiał wrażenie, że nie było siły, która mogłaby jego uścisk rozluźnić, jeśli coś raz już złapie. Dobrze. Naprawdę bardzo dobrze. – Jelonek o rekinich kłach. Tak powinienem to ująć? – Obserwował go już teraz bardzo uważnie. Najadł się, naprawdę było o niebo lepiej – i już nie potrafił od Kaito oderwać spojrzenia. Czarował go równie mocno, jak czarowała pewna Księżniczka tańcząca na lawendowym polu. Na kurhanie poległych. Jedno z drugim jakoś się równało. Spojrzenie chłodnych oczu nie było jednak ciążące w żadnym wypadku. Wydawało się równie lekkie, co lekka była sylwetka dość chudego łucznika.
- Marzeniami..? – Przechylił nieco głowę na bok. Marzenia. Słowo, które wydawało się wrogiem, ale przecież i on kiedyś takie miał. Takie jedno, wypalające się intensywnie pod kopułą jego czaszki. Teraz nie mógł żadnego złapać za ogon, bo i nie bardzo próbował. - Za nimi właśnie podróżujesz? Trzymasz kraniec ich ogona jak pawia, który znosi złote jajo? -
Nie byliśmy tacy chorzy, więc może otworzę furtkę do zielonych ogrodów i przejdziemy się po nich jak znajomy z nieznajomym, zgoda? Nie będzie żadnych wron ani kruków, nie będzie sępów, mew, które ciągle żebrały o kolejne kawałki chleba i gołębi, które dzielnie dostarczały drobne przesyłki. Z furtką, nieco obrośniętą bluszczem, o naoliwionych zawiasach, znajdowała się kamienna ścieżka, która wiła się pomiędzy wiosennie zieloną trawą i prowadziła... właśnie, dokąd? Nie istotne. Cel tej podróży nigdy nie miał być celem samym w sobie, bo celem było poznanie – siebie wzajem, by sprawdzić, który nas i ile może wnieść do tego zielonego zakątka. Kto posadzi róże, a kto zadba o płaczącą wierzbę? Gdzie powstanie jezioro, do którego nigdy nie przylecą kaczki? Jestem za to pewien, że drogę do tego jeziora odnajdą dwa łabędzie. Chociaż j tutaj zaakceptujemy, co? Żeby zabawnie człapały na swoich łapach, by śmiać się i uciekać przed ich dziobami, kiedy zaczną się stroszyć i nas pogonią, a potem zachwycać się ich majestatem i wdziękiem, kiedy już wystarczająco daleko oddalimy się od ich terytorium i schowamy za murkiem, by je obserwować.
Czy taki ogród mógł powstać w jakimkolwiek życiu?
- Zapewne najlepsze. – To nie tak, że fałsz brzmiał w twoich słowach, Kaito. To nie był fałsz. To było przedłużenie pytania, by znaleźć odpowiedź, która może nie będzie "dobra", ale będzie chociaż "zadowalająca". Chyba sporo ludzi ich szukało, tak mi się wydaje – tych "zadowalających odpowiedzi", które nie koniecznie mają zadowolić rozmówcę, a nas samych i nie koniecznie mają stanowić o ukrywaniu się tego "prawdziwego ja". Umysł bywał tak samo zdradliwy, jak węże, które oplatały się na gałęziach drzew i szeptały na uszko czułe słówka. Każdy z nas miał takiego węża – zamiast na gałęzi, owijał się na naszym ramieniu. - Jeśli dzisiejszego dnia możesz zamienić się z psa w tygrysa, z rolnika w Cesarza – czy nie jest to życie najlepsze? – Gdzie w tym wszystkim byłeś "ty"? Gdzieś się gubiłeś, albo dobrze ukrywałeś, albo... każda z tych twarzy to właśnie "ty". Ten "jedyny, niepowtarzalny TY". Ale rzeczywiście, błękit oczu, tak czysty, nie mógł byś skażony takimi myślami, przynajmniej Shikarui nie potrafił dopatrzeć się w nich takiej skazy. Miał wrażenie, jakby spoglądał w oczy młodszego brata, przed którym parę obrazów tego świata zostało zatajonych. Spoglądał na chłopaka, którego czyjś ramiona skryły pod płaszczem i przeprowadziły przez pożogę, pozwalając mu odczuwać tylko przyjemne ciepło z pożaru, który pożerał cały świat – nawet teraz, w tym momencie, gdy gdzieś na drugim końcu znanej mapy ginęli zapewne ludzie w utarczkach mniejszych czy większych. Ach, pewnie to dlatego, że nie lubił ptaków.
Nie przynosiły mu one smutnych wieści.
Bez emocjonalna twarz Shikaruiego drgnęła. Jeden kącik warg uniósł się nieznacznie do góry, kiedy z ust Kaito padły takie piękne, jakże wzruszające zapewne dla większości słowa. "Kto chciałby iść przez życie sam, co?" Właśnie, kto? Nie był to uśmiech przyjazny, rozbawiony, smutny, nawet nie szyderczy. Było w nim coś wygórowanego. Coś, co sprawiało, że stawał się idealnym podsumowaniem, które nie wymagało żadnych dopowiedzeń, a jednocześnie... przecież kompletnie niczego nie wyjaśniał. Shikarui dostrzegł w tych słowach po prostu ironię i jakoś... rozbawiły go one – na swój sposób, bo przecież odczuwane emocje czarnowłosego były spłycone do granic możliwości. Były bardziej powierzchownym muśnięciem, który nie pozostawiał większego wrażenia, niż rzeczywistym "odczuwaniem".
- Drapieżnik, który zapomina o swoich kłach. Czy to nie ironiczne? – Tak... Kaito był zdecydowanie niesamowity. Wszystkie jego słowa, szystkie puzzle, które zgrabnie składał swoimi rękoma, tak poradnie, jakby był stworzony do tego, by trzymać wszystko w kupie. Sprawiał wrażenie, że nie było siły, która mogłaby jego uścisk rozluźnić, jeśli coś raz już złapie. Dobrze. Naprawdę bardzo dobrze. – Jelonek o rekinich kłach. Tak powinienem to ująć? – Obserwował go już teraz bardzo uważnie. Najadł się, naprawdę było o niebo lepiej – i już nie potrafił od Kaito oderwać spojrzenia. Czarował go równie mocno, jak czarowała pewna Księżniczka tańcząca na lawendowym polu. Na kurhanie poległych. Jedno z drugim jakoś się równało. Spojrzenie chłodnych oczu nie było jednak ciążące w żadnym wypadku. Wydawało się równie lekkie, co lekka była sylwetka dość chudego łucznika.
- Marzeniami..? – Przechylił nieco głowę na bok. Marzenia. Słowo, które wydawało się wrogiem, ale przecież i on kiedyś takie miał. Takie jedno, wypalające się intensywnie pod kopułą jego czaszki. Teraz nie mógł żadnego złapać za ogon, bo i nie bardzo próbował. - Za nimi właśnie podróżujesz? Trzymasz kraniec ich ogona jak pawia, który znosi złote jajo? -
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Zważywszy na imię, jakie nosił Kaito, rzeczywiście mogło dziwić to, że chłopak nie przepada za ptakami. Lubił delikatny ruch powietrza, uczucie ciepłego wiaterku we włosach wiosną, ale do skrzeczących ptaszysk jakoś nie mógł się przekonać. O wiele bardziej uspokajała go woda, widok bezgłośnie podskakujących rybek, czy sunących po niewielkich falach łodzi. Najwyraźniej bliżej mu było do pierwszego znaku imienia - „morza” - niżeli do „szybowania”. No chyba że za lot uznalibyśmy tę wolność, którą chłopak niezważający na społeczne konwenanse niewątpliwie się cechował. Wtedy można by jakoś odnieść do niego także i drugi znak. Inną kwestią było to, nad czym w sumie w myślach w jakimś sensie już dywagowali: czy rzeczywiście imię miało jakiekolwiek znaczenie, jeżeli rozchodziło się o osobowość człowieka, który je nosi? Czy może było wyłącznie zlepkiem liter wybranym przez rodziców przez wzgląd na jakieś własne sentymenty, a nawet i z bardziej błahych powodów jak chociażby ładne brzmienie? Ta wersja zdawała się bardziej prawdopodobna.
- Najlepsze? – Powtórzył po Shikaruim, jednak po uniesionych wysoko brwiach widać było, że nie potrafi zrozumieć opinii swego rozmówcy i że w ogóle się z nią nie zgadza. Rzeczywiście nie dało się odnaleźć na to pytanie odpowiedzi „dobrej”, ale ta podana przez Sanadę w jego mniemaniu jawiła się raczej jako „niezadowalająca”. Nie starał się jednak przekonywać go do swoich racji, bo każdy i tak miał swoją. Poza tym z niecierpliwością czekał na słowa wyjaśnienia, których na szczęście Shikarui mu nie poskąpił.
- Ale nadal mówimy o wolności. Jasne, jeśli sam chcesz poudawać kogoś innego, to może dobrze. Może nawet jest to ciekawe doświadczenie. Mi chodziło raczej o brak wyboru – kiedy nie możesz być sobą, bo inni ci na to nie pozwalają. – Odpowiedział towarzyszowi, rozszerzając myśl, którą wyraził wcześniej. Teraz już lepiej rozumiał, co chłopak z łukiem miał na myśli, i po takim wyjaśnieniu, jego słowa nie wydawały się już tak odległe i nie do przyjęcia. W tym przypadku być może miał nawet trochę racji, że takie życie byłoby najlepsze – spróbować wszystkiego… Ale tylko pod warunkiem, iż każdy wybór mógł zostać dokonany zgodnie z własną wolą. W innym wypadku można by było bowiem mówić wyłącznie o zniewoleniu, staniu się swego rodzaju bezwładną kukiełką. Inna sprawa, że można by było dywagować nad tym, czy aby wszyscy nie byli w tym świecie marionetkami? Być może wolna wola była tylko ułudą, a w gruncie rzeczy każdy człowiek wypełniał tylko z góry zrealizowany plan, a jego decyzje i wybory zostały zapisane już wcześniej na jakichś tajemniczych kartach. Przyjęcie takiego poglądu byłoby chyba jednak przykre, a Kaito z natury swej takich przykrości wolał unikać. Być może dlatego starał się aż tak w tajniki rządzące światem nie zagłębiać, bo wówczas niemożność dosięgnięcia prawdy zdawała się nazbyt przytłaczająca. Każdy tej prawdy niby poszukiwał, ale czy nie sprawdzało się tutaj powiedzenie, iż lepiej było gonić króliczka niż go złapać? Bo chyba nikt z tych, którzy tak usilnie jej szukali, w rzeczywistości nie chciałby jej w pełni poznać. Lepiej było skoncentrować się na tym, co działo się teraz, z dystansem podchodzić do spraw, których i tak nie dało się wyjaśnić, a zamiast tego po prostu czerpać z życia garściami, skoro istniała ku temu sposobność.
Czy ptaki nie przynosiły mu smutnych wieści? To pewnie też nie do końca było tak. Hozuki przecież nie był niespełna rozumu, by nie zdawać sobie sprawy z tego, jakie tragiczne wydarzenia dotykają właściwie każdy zakątek świata. Wiedział o tym, ale nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu, że tak będzie zawsze, to jednak jakimś cudem wierzył w te swoje idealistyczne dyrdymały o pokoju i o lepszym świecie. A przynajmniej chciał wierzyć i usilnie wmawiał sobie, że można do tego dołożyć jakąś swoją cegiełkę.
- Może i drapieżnik, ale nie zawsze chyba trzeba hołdować bezsensownemu rozlewowi krwi, prawda? – Mruknął retorycznie, bo nie było sensu oczekiwać odpowiedzi. Pytanie było tak samo nieuchwytne jak to „co jest najważniejsze w życiu?”. Kaito też miał świadomość tego, że niekiedy nie dało się uniknąć ofiar. Nie pogrążył się jeszcze na tyle w swych snach o utopii, by nie móc jednocześnie twardo stąpać po ziemi. I rzeczywiście, jeżeli na czymś mu zależało, to nie miał zamiaru zwalniać swojego uścisku. Choć jego poglądy i emocje mogły wydawać się płytkie i może nawet zbyt bajeczne, to jednak był uparty w dążeniu do celu i być może miał więcej siły i determinacji niźli mogłoby się wydawać. Był po prostu… dobry, a jeżeli tak trudno było zinterpretować to słowo, to można by powiedzieć, że chociaż „zadowalający”.
- Mówisz tak, jak gdybyś przestał już w nie wierzyć. – Westchnął ciężko, chociaż z jego twarzy wcale nie zniknął uśmiech. Akceptował Shikaruia takim, jakim był, nawet jeżeli jego podejście do życia wydawało mu się zbyt pesymistyczne. Chociaż podczas tej rozmowy wyglądał tak, jakby trochę się otworzył. Już nawet spojrzenie jego chłodnych oczu nie było tak miażdżące jak wcześniej i dało się znaleźć w nim odrobinę lekkości. Jak gdyby nabierał przekonania do słów Kaito, choć to akurat czarnowłosy małolat mógł sobie najzwyczajniej w świecie wmówić.
- Powiedziałbym raczej, że płynę z prądem. Często jest tak, że kiedy odpuścimy, marzenia odnajdują nas same. – Mimo że sam nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie, a przynajmniej nie takiej, która by go satysfakcjonowała, tak nie zamierzał odwdzięczać się tym samym. Nie zdradzał żadnych wielkich tajemnic, właściwie jak na niego nawet zbyt wiele w tej rozmowie o sobie nie powiedział. Zresztą nie miał nic do ukrycia, sam się śmiał, że jest prostym, radosnym chłopakiem,, który jednak zna swoją wartość i jeżeli tylko trzeba, potrafi zakasać rękawy.
- Najlepsze? – Powtórzył po Shikaruim, jednak po uniesionych wysoko brwiach widać było, że nie potrafi zrozumieć opinii swego rozmówcy i że w ogóle się z nią nie zgadza. Rzeczywiście nie dało się odnaleźć na to pytanie odpowiedzi „dobrej”, ale ta podana przez Sanadę w jego mniemaniu jawiła się raczej jako „niezadowalająca”. Nie starał się jednak przekonywać go do swoich racji, bo każdy i tak miał swoją. Poza tym z niecierpliwością czekał na słowa wyjaśnienia, których na szczęście Shikarui mu nie poskąpił.
- Ale nadal mówimy o wolności. Jasne, jeśli sam chcesz poudawać kogoś innego, to może dobrze. Może nawet jest to ciekawe doświadczenie. Mi chodziło raczej o brak wyboru – kiedy nie możesz być sobą, bo inni ci na to nie pozwalają. – Odpowiedział towarzyszowi, rozszerzając myśl, którą wyraził wcześniej. Teraz już lepiej rozumiał, co chłopak z łukiem miał na myśli, i po takim wyjaśnieniu, jego słowa nie wydawały się już tak odległe i nie do przyjęcia. W tym przypadku być może miał nawet trochę racji, że takie życie byłoby najlepsze – spróbować wszystkiego… Ale tylko pod warunkiem, iż każdy wybór mógł zostać dokonany zgodnie z własną wolą. W innym wypadku można by było bowiem mówić wyłącznie o zniewoleniu, staniu się swego rodzaju bezwładną kukiełką. Inna sprawa, że można by było dywagować nad tym, czy aby wszyscy nie byli w tym świecie marionetkami? Być może wolna wola była tylko ułudą, a w gruncie rzeczy każdy człowiek wypełniał tylko z góry zrealizowany plan, a jego decyzje i wybory zostały zapisane już wcześniej na jakichś tajemniczych kartach. Przyjęcie takiego poglądu byłoby chyba jednak przykre, a Kaito z natury swej takich przykrości wolał unikać. Być może dlatego starał się aż tak w tajniki rządzące światem nie zagłębiać, bo wówczas niemożność dosięgnięcia prawdy zdawała się nazbyt przytłaczająca. Każdy tej prawdy niby poszukiwał, ale czy nie sprawdzało się tutaj powiedzenie, iż lepiej było gonić króliczka niż go złapać? Bo chyba nikt z tych, którzy tak usilnie jej szukali, w rzeczywistości nie chciałby jej w pełni poznać. Lepiej było skoncentrować się na tym, co działo się teraz, z dystansem podchodzić do spraw, których i tak nie dało się wyjaśnić, a zamiast tego po prostu czerpać z życia garściami, skoro istniała ku temu sposobność.
Czy ptaki nie przynosiły mu smutnych wieści? To pewnie też nie do końca było tak. Hozuki przecież nie był niespełna rozumu, by nie zdawać sobie sprawy z tego, jakie tragiczne wydarzenia dotykają właściwie każdy zakątek świata. Wiedział o tym, ale nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu, że tak będzie zawsze, to jednak jakimś cudem wierzył w te swoje idealistyczne dyrdymały o pokoju i o lepszym świecie. A przynajmniej chciał wierzyć i usilnie wmawiał sobie, że można do tego dołożyć jakąś swoją cegiełkę.
- Może i drapieżnik, ale nie zawsze chyba trzeba hołdować bezsensownemu rozlewowi krwi, prawda? – Mruknął retorycznie, bo nie było sensu oczekiwać odpowiedzi. Pytanie było tak samo nieuchwytne jak to „co jest najważniejsze w życiu?”. Kaito też miał świadomość tego, że niekiedy nie dało się uniknąć ofiar. Nie pogrążył się jeszcze na tyle w swych snach o utopii, by nie móc jednocześnie twardo stąpać po ziemi. I rzeczywiście, jeżeli na czymś mu zależało, to nie miał zamiaru zwalniać swojego uścisku. Choć jego poglądy i emocje mogły wydawać się płytkie i może nawet zbyt bajeczne, to jednak był uparty w dążeniu do celu i być może miał więcej siły i determinacji niźli mogłoby się wydawać. Był po prostu… dobry, a jeżeli tak trudno było zinterpretować to słowo, to można by powiedzieć, że chociaż „zadowalający”.
- Mówisz tak, jak gdybyś przestał już w nie wierzyć. – Westchnął ciężko, chociaż z jego twarzy wcale nie zniknął uśmiech. Akceptował Shikaruia takim, jakim był, nawet jeżeli jego podejście do życia wydawało mu się zbyt pesymistyczne. Chociaż podczas tej rozmowy wyglądał tak, jakby trochę się otworzył. Już nawet spojrzenie jego chłodnych oczu nie było tak miażdżące jak wcześniej i dało się znaleźć w nim odrobinę lekkości. Jak gdyby nabierał przekonania do słów Kaito, choć to akurat czarnowłosy małolat mógł sobie najzwyczajniej w świecie wmówić.
- Powiedziałbym raczej, że płynę z prądem. Często jest tak, że kiedy odpuścimy, marzenia odnajdują nas same. – Mimo że sam nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie, a przynajmniej nie takiej, która by go satysfakcjonowała, tak nie zamierzał odwdzięczać się tym samym. Nie zdradzał żadnych wielkich tajemnic, właściwie jak na niego nawet zbyt wiele w tej rozmowie o sobie nie powiedział. Zresztą nie miał nic do ukrycia, sam się śmiał, że jest prostym, radosnym chłopakiem,, który jednak zna swoją wartość i jeżeli tylko trzeba, potrafi zakasać rękawy.
0 x
- Shikarui
- Postać porzucona
- Posty: 2074
- Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
- Wiek postaci: 24
- Ranga: Sentoki | Lotka
- Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu - Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?p=73144#p73144
- GG/Discord: Angel Sanada#9776
- Multikonta: Koala
Re: Biały Dystrykt
To było krzywdzące - powiedzieć, że człowiek jest zlepkiem liter. Paroma kreskami, które ktoś postawił w zgrabny znak, które miały nadawać mu sens istnienia i opisywać jego przeznaczenie. Jego osobowość. Nikt nie chciał być spłycany do znaku postawionego na kartce i Shikarui w swoim toku myślenia nie do końca to robił, tu nie chodziło o to, by ten znak napisać na kartce i ograniczyć go do atramentu, jakim zostanie stworzony, czy krwią, jeśli atramentu akurat zabraknie, a pędzel trzeba będzie w czymś umoczyć, by naznaczyć nowe narodziny w rodzinie. Te znaki przybierały najróżniejsze kształty i nigdy nie były tka dokładne, jak uczyła nas tego kaligrafia. Dopasowywały się do ciała, wyginały zgodnie z nami, a nie "my" wyginaliśmy się zgodnie z nimi. Zasada ta jednak, jak wszystkie zasady, miały swój wyjątek - i za wyjątek uważał się on sam. To, czego chcemy i to, co naprawdę się dzieje na końcu zdarzeń, nie zawsze wędrowało ze sobą w parze, nawet jeśli dotykało się Szczęścia o niebieskich oczach, które wyciągało do nas dłoń z lekkim uśmiechem i bez myśli, że jego drogę przekracza właśnie Czarny Kot, które jedyne, co może przynieść, to nieszczęście. Jak mógłby tak myśleć? Przecież był chłopakiem, który naprawdę lubił koty. Niewdzięczne stworzenia, od których nawet mógł przyjąć łapę ozdobioną ostrymi pazurami, o ile była ona wysunięta z konkretnego powodu, a nie... ot tak. I to też było krzywdzące - to szufladkowanie i ludzkie przesądy - ta kolejna rzecz, która omijała niebieskookie Szczęście. Jak silna była zbroja, którą nosił? Odbijało się na niej wszystko, więc gdzie drzemał haczyk w tej cudnej idylli? Musiał istnieć.
- Wolność? Bardzo mocne słowo. - Nierealne. Chociaż dla każdego wolność była czymś innym - to tak jak z tym pięknem i brzydotą. Chociaż Shikarui pamiętał jeszcze, kim był, zanim świat powiedział mu, kim ma być. Nawet jeśli nie potrafił jeszcze w pełni tego odbudować - to w końcu się uda. Zimny lodowiec potrafił latami dryfować po oceanie, niewzruszony, rozbijając wszystko na swojej drodze na małe kawałki, rozsuwając. Nie pędził do przodu, nie szukał na siłę swojego kursu i nie wyznaczał własnego - płynął tam, gdzie pokierowało go Przeznaczenie. W końcu dotrze do miejsca, w którym słońce uformuje go tak, jak sam zechce być uformowany - albo przedtem całkowicie się roztopi i zniknie próbując. Nawet jeśli wszystkie kawałki lodu odpadną to Shikarui na pewno zapamięta chłopaka, który podzielił się z nim posiłkiem i potraktował go całkowicie normalnie, jak równemu sobie - dla Kaito wydawało się to być kompletnie naturalne, jak oddychanie. Dla czarnowłosego naprawdę wiele to znaczyło. Nie zapominał takich przysług. Dlatego Kaito mógł być pewny, że ich drogi kiedyś się ze sobą przeplotą - i wtedy, chociaż Shikarui nie potrafił czerpać z życia pełnymi garściami tak, jak on, zabierze ze sobą pełne garści i wręczy je czarnowłosemu, kiedy będzie tego potrzebował. Nie mówił tego na głos - tak jak i nie mówił wielu więcej rzeczy. Podobno to, że ktoś milczy, nie oznaczało, że nie ma nic do powiedzenia.
- Nie tracę czasu na rzeczy trywialne. - Czy to była ta prawda? Że marzenia były trywialne, a Shikarui miał za mało czasu? Nie. To nie było do końca tak. Po prostu marzenia... nie wydawało mu się, żeby miał luksus posiadania ich. I rzeczywiście to wszystko wydawać się mogło bardzo pesymistyczne z punktu widzenia Kaito - z jego było realizmem. Było światem, w którym się wychował i który sprawił, że całe to ponure myślenie przeradzało się w realia - teraz już nieaktualne, ale ciężko wymazać dawne przywary i przyzwyczajenia. Na poprzednie pytanie nie odpowiedział. Nie wymagało ono odpowiedz - zawisło lekkim przebłyskiem pomiędzy nimi, czymś elektryzującym, co na moment pobudziło wojownika, co sprawiło, że rozleniwiony tygrys uniósł nagle łeb, wyostrzył swoje spojrzenie... ale zaraz znowu je położył.
To fałszywy alarm, przyjacielu.
To nie dziś.
- Wędruję tak, jak Ty. Przeznaczenie samo pcha mnie do przodu. - To nie było do końca prawda. Coraz bardziej zamierał, coraz bardziej zwalniał, coraz mniej... chciał dokądkolwiek iść. Błąkał się jak zbity kundel i... i tyle. Zupełnie, jakby świat o nim zapomniał. Oh cóż, przecież brzmiało to znajomo. - Zostawię jednak wiatr i marzenia takim, jak ty. Są zbyt abstrakcyjne. - Nie zawsze trzeba hołdować Wojnie i nie zawsze idzie się za Pan Brat z Marzeniami i Losem. Shikarui chyba zbyt wiele razy splunął im w twarz, tym dwóm panienkom, żeby te go lubiły. - Świat okazał się zbyt duży, żeby wierzyć w marzenia.
- Wolność? Bardzo mocne słowo. - Nierealne. Chociaż dla każdego wolność była czymś innym - to tak jak z tym pięknem i brzydotą. Chociaż Shikarui pamiętał jeszcze, kim był, zanim świat powiedział mu, kim ma być. Nawet jeśli nie potrafił jeszcze w pełni tego odbudować - to w końcu się uda. Zimny lodowiec potrafił latami dryfować po oceanie, niewzruszony, rozbijając wszystko na swojej drodze na małe kawałki, rozsuwając. Nie pędził do przodu, nie szukał na siłę swojego kursu i nie wyznaczał własnego - płynął tam, gdzie pokierowało go Przeznaczenie. W końcu dotrze do miejsca, w którym słońce uformuje go tak, jak sam zechce być uformowany - albo przedtem całkowicie się roztopi i zniknie próbując. Nawet jeśli wszystkie kawałki lodu odpadną to Shikarui na pewno zapamięta chłopaka, który podzielił się z nim posiłkiem i potraktował go całkowicie normalnie, jak równemu sobie - dla Kaito wydawało się to być kompletnie naturalne, jak oddychanie. Dla czarnowłosego naprawdę wiele to znaczyło. Nie zapominał takich przysług. Dlatego Kaito mógł być pewny, że ich drogi kiedyś się ze sobą przeplotą - i wtedy, chociaż Shikarui nie potrafił czerpać z życia pełnymi garściami tak, jak on, zabierze ze sobą pełne garści i wręczy je czarnowłosemu, kiedy będzie tego potrzebował. Nie mówił tego na głos - tak jak i nie mówił wielu więcej rzeczy. Podobno to, że ktoś milczy, nie oznaczało, że nie ma nic do powiedzenia.
- Nie tracę czasu na rzeczy trywialne. - Czy to była ta prawda? Że marzenia były trywialne, a Shikarui miał za mało czasu? Nie. To nie było do końca tak. Po prostu marzenia... nie wydawało mu się, żeby miał luksus posiadania ich. I rzeczywiście to wszystko wydawać się mogło bardzo pesymistyczne z punktu widzenia Kaito - z jego było realizmem. Było światem, w którym się wychował i który sprawił, że całe to ponure myślenie przeradzało się w realia - teraz już nieaktualne, ale ciężko wymazać dawne przywary i przyzwyczajenia. Na poprzednie pytanie nie odpowiedział. Nie wymagało ono odpowiedz - zawisło lekkim przebłyskiem pomiędzy nimi, czymś elektryzującym, co na moment pobudziło wojownika, co sprawiło, że rozleniwiony tygrys uniósł nagle łeb, wyostrzył swoje spojrzenie... ale zaraz znowu je położył.
To fałszywy alarm, przyjacielu.
To nie dziś.
- Wędruję tak, jak Ty. Przeznaczenie samo pcha mnie do przodu. - To nie było do końca prawda. Coraz bardziej zamierał, coraz bardziej zwalniał, coraz mniej... chciał dokądkolwiek iść. Błąkał się jak zbity kundel i... i tyle. Zupełnie, jakby świat o nim zapomniał. Oh cóż, przecież brzmiało to znajomo. - Zostawię jednak wiatr i marzenia takim, jak ty. Są zbyt abstrakcyjne. - Nie zawsze trzeba hołdować Wojnie i nie zawsze idzie się za Pan Brat z Marzeniami i Losem. Shikarui chyba zbyt wiele razy splunął im w twarz, tym dwóm panienkom, żeby te go lubiły. - Świat okazał się zbyt duży, żeby wierzyć w marzenia.
0 x

• • •
Fine.
Let me be Your villain.
- Kaito
- Gracz nieobecny
- Posty: 462
- Rejestracja: 11 sty 2018, o 21:08
- Wiek postaci: 17
- Ranga: Dōkō
- Krótki wygląd: ♠ kruczoczarne włosy
♠ błękitne oczy
♠ rekinie kły
♠ 178 cm wzrostu, szczupły
♠ ubiór: szara koszulka, niebieska zbroja z białym futerkiem wokół kołnierza, bojówki z wieloma kieszeniami, czarne trapery - Widoczny ekwipunek: ♠ czarne rękawiczki z blaszką, bez palców
♠ torba umieszczona tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę
♠ kabura umieszczona na prawym udzie
♠ sztylet u boku - Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=32&t=4734
Re: Biały Dystrykt
Krzywdzące jak diabli, dlatego też najwyraźniej nie było sensu przypisywać takiego znaczenia do imienia, a już tym bardziej do znaków, z których się ono składało. To nie zlepek liter wpływał na osobowość człowieka, a ewentualnie on sam mógł zmienić znaczenie swojego imienia, dopisując do niego własną historię. Kto wie, być może nawet pisaną potem, łzami czy krwią. Życie pisało przecież przeróżne scenariusze i nikt nie był w stanie przewidzieć, jaki przypadnie jemu samemu. Sławę można było zaś zyskać licznymi sposobami. Jeżeli zaś mowa o Shikaruim, to akurat o podejście Kaito martwić się nie musiał. Z pewnością nie został spłycony do jakiegoś znaku na kartce papieru, bo gdyby tak było, to czy w ogóle by jeszcze ze sobą rozmawiali? Z łagodną śmiercią raczej nie należałoby negocjować, a już tym bardziej prowadzić pogawędki o istocie wolności, miłostek i marzeń. Choć z drugiej strony… temat ich rozmowy rzeczywiście brzmiał nieco jak pertraktacje z postacią z kosą u boku.
Co zaś tyczyło się zamiłowania Hozukiego do kotów, można by odnieść wrażenie, że nie powinno ono zaistnieć, skoro Kaito nie chełpił się bezsensownym rozlewem krwi. Wszak te puchate stworzonka, jakkolwiek urocze, mordowały nie tylko w celu zdobycia pożywienia, ale i dla samej przyjemności płynącej z utopienia pazurów w krwi swych ofiar. Chciałoby się powiedzieć, że to najbrutalniejszy drapieżnik ze wszystkich. Cóż, a jednak nadal przyjemnie było przytulić się do ich mięciutkiego futerka. Niektórych rzeczy nie dało się racjonalnie wyjaśnić, a niektóre zawiłości tego świata być może należało przyjąć takimi, jakie były. I tak oto największy zwolennik z Kantai potrafił zbratać się nawet i z tym, którego z pozoru powinien traktować jako odwiecznego wroga. A może po prostu przeciwieństwa się przyciągały? Chociaż nigdy nie było też tak, by nawet po przeciwnych stronach barykady nie udało się znaleźć pewnych podobieństw.
- Ale jakie potrzebne. – Mruknął ni to do siebie, ni to do Shikaruia. Mimo że chłopak zdawał się powoli zarażać go swym pesymizmem i brakiem wiary w istnienie wartości, które wyznawał, to jednak nadal darzył go jakąś dozą sympatii. Być może dlatego, że łykał wszystkiego jak większość społeczeństwa i widać było, że mimo wielu wątpliwości, chce sam siebie odnaleźć. Nie wiedział z czego to wynikało, czy ktoś rzeczywiście mówił mu, jaki ma być i dlatego z takim dystansem podchodził do wszystkiego, negując niemalże każde słowo płynące z ust Kaito. Rekin nie miał mu jednak tego za złe. Tak jak Sanada mógł zyskać pewną motywację, nawet jeśli na razie nie do końca w to wszystko wierzył, tak i Hozuki mógł podać niektóre sprawy w wątpliwość. A to zawsze był jakiś plus. Czasami trzeba było zwątpić, by potem ponownie uwierzyć. Czasami trzeba było zwątpić i coś przemyśleć, by nie paść ofiarą poglądów większości, które nie zawsze musiały być prawidłowe.
Shikarui mógł niektóre kwestie przemilczeć, co oczywiście nie oznaczało, że nie ma nic do powiedzenia. Nie musiał być zresztą, o dziwo, wcale taki gadatliwy, by zainteresować Kaito, co mógł uznać za swoisty sukces. Szesnastolatek zwykle lubił bowiem mówić dużo, i to na błahe tematy, a tutaj taka niespodzianka. Hozuki nie myślał póki co o tym, czy kiedykolwiek jeszcze się spotkają i nie oczekiwał ze strony swego przypadkowego towarzysza żadnej wdzięczności, ale nie miał też nic przeciwko temu, by ich drogi zeszły się ponownie. Każda nowa sytuacja przynosiła w końcu też nowe doświadczenia i przygody.
- Nikt nie jest stworzony tylko do rzeczy wielkich. Oczekujesz zbyt wiele. – Powiedział spokojnym tonem, bo nie chciał też, by Shikarui poczuł się tak jak gdyby go pouczał. Nie miał zamiaru tego robić, nie sądził, by ktokolwiek powinien. Wydawało mu się jednak, że problem nie polegał na tym, że Sanada marzeń nie miał. Szkopuł tkwił w tym, iż oczekiwał od życia zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Nie potrafił wyznaczyć sobie mniejszych celów, cieszyć się z trywialnych przyjemności. Cieszyć można się było ze wszystkiego, ot, choćby z takiego darmowego posiłku w towarzystwie jakiegoś chłopaka z rekinimi kłami – czy było w tym coś złego? Shikarui najpewniej wymagał od siebie cudów, osiągnięcia czegoś wielkiego, podczas gdy jakiś mały dobry uczynek mógłby zapalić iskrę w jego owioniętym mrokiem serduszku. No cóż, być może sam do tego dojdzie, płynąc dalej z prądem. Kaito nawet go nie znał, ale z nieznanych nawet jemu samemu pobudek, trzymał kciuki, żeby mu się to udało.
- Przepraszam, muszę znaleźć brata. – Westchnął ciężko, a jego twarz nagle posmutniała. Nie chciał jeszcze opuszczać swego towarzysza, ale rzeczywiście się zasiedział. Ame na pewno zdążył już wyśnić wszystkie swoje mary, i o ile nie spadł z urwiska, powinien już kręcić się gdzieś po Hanamurze.
- Nie porzucaj marzeń, któregoś dnia sam zobaczysz, że świat nie musi być tak okrutnym miejscem! – Rzucił jeszcze wesoło na pożegnanie. Wesoło, bo po co miał się nad Shikaruiem litować? Nie było lepszego sposobu na jeszcze większe dobicie człowieka. Litowanie się nad kimś zdawało się gorsze od kopania leżącego. Dlatego wolał żegnać się z typowym dla siebie optymizmem, licząc na to, że jeśli nie dzisiaj, to może za dzień, za dwa, czy za rok, udu mu się zarazić nim również Sanadę. Zanim odszedł wcisnął mu jeszcze w dłonie pudełko z pozostałym jedzeniem, mówiąc, że „to na dobry początek”, po czym czmychnął w boczną alejkę, by ostatecznie przebiec całą Hanamurę wzdłuż i wszerz, rozglądając się przy tym za niebieską czupryną starszego Hozukiego.
zt.
Co zaś tyczyło się zamiłowania Hozukiego do kotów, można by odnieść wrażenie, że nie powinno ono zaistnieć, skoro Kaito nie chełpił się bezsensownym rozlewem krwi. Wszak te puchate stworzonka, jakkolwiek urocze, mordowały nie tylko w celu zdobycia pożywienia, ale i dla samej przyjemności płynącej z utopienia pazurów w krwi swych ofiar. Chciałoby się powiedzieć, że to najbrutalniejszy drapieżnik ze wszystkich. Cóż, a jednak nadal przyjemnie było przytulić się do ich mięciutkiego futerka. Niektórych rzeczy nie dało się racjonalnie wyjaśnić, a niektóre zawiłości tego świata być może należało przyjąć takimi, jakie były. I tak oto największy zwolennik z Kantai potrafił zbratać się nawet i z tym, którego z pozoru powinien traktować jako odwiecznego wroga. A może po prostu przeciwieństwa się przyciągały? Chociaż nigdy nie było też tak, by nawet po przeciwnych stronach barykady nie udało się znaleźć pewnych podobieństw.
- Ale jakie potrzebne. – Mruknął ni to do siebie, ni to do Shikaruia. Mimo że chłopak zdawał się powoli zarażać go swym pesymizmem i brakiem wiary w istnienie wartości, które wyznawał, to jednak nadal darzył go jakąś dozą sympatii. Być może dlatego, że łykał wszystkiego jak większość społeczeństwa i widać było, że mimo wielu wątpliwości, chce sam siebie odnaleźć. Nie wiedział z czego to wynikało, czy ktoś rzeczywiście mówił mu, jaki ma być i dlatego z takim dystansem podchodził do wszystkiego, negując niemalże każde słowo płynące z ust Kaito. Rekin nie miał mu jednak tego za złe. Tak jak Sanada mógł zyskać pewną motywację, nawet jeśli na razie nie do końca w to wszystko wierzył, tak i Hozuki mógł podać niektóre sprawy w wątpliwość. A to zawsze był jakiś plus. Czasami trzeba było zwątpić, by potem ponownie uwierzyć. Czasami trzeba było zwątpić i coś przemyśleć, by nie paść ofiarą poglądów większości, które nie zawsze musiały być prawidłowe.
Shikarui mógł niektóre kwestie przemilczeć, co oczywiście nie oznaczało, że nie ma nic do powiedzenia. Nie musiał być zresztą, o dziwo, wcale taki gadatliwy, by zainteresować Kaito, co mógł uznać za swoisty sukces. Szesnastolatek zwykle lubił bowiem mówić dużo, i to na błahe tematy, a tutaj taka niespodzianka. Hozuki nie myślał póki co o tym, czy kiedykolwiek jeszcze się spotkają i nie oczekiwał ze strony swego przypadkowego towarzysza żadnej wdzięczności, ale nie miał też nic przeciwko temu, by ich drogi zeszły się ponownie. Każda nowa sytuacja przynosiła w końcu też nowe doświadczenia i przygody.
- Nikt nie jest stworzony tylko do rzeczy wielkich. Oczekujesz zbyt wiele. – Powiedział spokojnym tonem, bo nie chciał też, by Shikarui poczuł się tak jak gdyby go pouczał. Nie miał zamiaru tego robić, nie sądził, by ktokolwiek powinien. Wydawało mu się jednak, że problem nie polegał na tym, że Sanada marzeń nie miał. Szkopuł tkwił w tym, iż oczekiwał od życia zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Nie potrafił wyznaczyć sobie mniejszych celów, cieszyć się z trywialnych przyjemności. Cieszyć można się było ze wszystkiego, ot, choćby z takiego darmowego posiłku w towarzystwie jakiegoś chłopaka z rekinimi kłami – czy było w tym coś złego? Shikarui najpewniej wymagał od siebie cudów, osiągnięcia czegoś wielkiego, podczas gdy jakiś mały dobry uczynek mógłby zapalić iskrę w jego owioniętym mrokiem serduszku. No cóż, być może sam do tego dojdzie, płynąc dalej z prądem. Kaito nawet go nie znał, ale z nieznanych nawet jemu samemu pobudek, trzymał kciuki, żeby mu się to udało.
- Przepraszam, muszę znaleźć brata. – Westchnął ciężko, a jego twarz nagle posmutniała. Nie chciał jeszcze opuszczać swego towarzysza, ale rzeczywiście się zasiedział. Ame na pewno zdążył już wyśnić wszystkie swoje mary, i o ile nie spadł z urwiska, powinien już kręcić się gdzieś po Hanamurze.
- Nie porzucaj marzeń, któregoś dnia sam zobaczysz, że świat nie musi być tak okrutnym miejscem! – Rzucił jeszcze wesoło na pożegnanie. Wesoło, bo po co miał się nad Shikaruiem litować? Nie było lepszego sposobu na jeszcze większe dobicie człowieka. Litowanie się nad kimś zdawało się gorsze od kopania leżącego. Dlatego wolał żegnać się z typowym dla siebie optymizmem, licząc na to, że jeśli nie dzisiaj, to może za dzień, za dwa, czy za rok, udu mu się zarazić nim również Sanadę. Zanim odszedł wcisnął mu jeszcze w dłonie pudełko z pozostałym jedzeniem, mówiąc, że „to na dobry początek”, po czym czmychnął w boczną alejkę, by ostatecznie przebiec całą Hanamurę wzdłuż i wszerz, rozglądając się przy tym za niebieską czupryną starszego Hozukiego.
zt.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości