Zatrzymali się przy łóżku. Dwie sylwetki - jedna odziana w błękit podobną do tej niebiańskiej i druga w czerni. Różnice między nimi? Miały się całkowicie zatrzeć. On - dopełniający swoją zemstę i brudzący swoje dłonie krwią. I ten, który swojej bladej skóry nią nie brudził, choć czerwień wyglądała tak pięknie na tle czerni... Gęsta. Soczysta.
Głęboka. Więc był tym tłem dla wspaniałego szkarłatu, który przez błędy i naukę na przyszłość miał się rozlać. Mały, nic nie znaczący pionek, który posunął się na szachownicy za sprawą czyjejś chęci i woli. Na planszy do gry tak samo bez znaczenia, jak bez znaczenia była rozgrywka, która się tutaj toczyła. To tylko nic nie znaczący człowiek z nic nie znaczącej rodziny. Pozostanie po nim wspomnienie tragicznego męża i ojca, spadek w postaci karczmy, konieczność pochówku. Pozostanie sprzątanie ciała i pierwsza ofiara na koncie chłopaka - skoro była pierwsza to i będą następne. Nie był tu przecież
kimś ważnym żeby o to pytać. Po prostu był. Niósł Śmierć na swoim ramieniu i zapowiadał tylko nieszczęście. Kropla po kropli... Zaczynając od Kaito, któremu czarny kot przekroczył drogę, a któremu strażnicy zaaresztowali brata, przechodząc przez karczmarza, nad którym właśnie stał jego kat, wpatrując się w niego oczami, które nie należały do oczu oprawcy. To był wzrok dzieciaka, który bał się konsekwencji. A zegar tykał. Podróż trwała dalej, bo nie miała się tak szybko zatrzymać. Biegła przez Shige, którego komedia witała w ryokanie i docierała tutaj. Dopiero tutaj? Aż tutaj? Krótkich osiemnaście lat życia sprowadzonych do tego momentu, które przeciągną się dalej. Przeznaczenie przecież nie mogło zakończyć się w tej sypialni, uciąć brutalnie i najbardziej niespodziewanie. Po prostu nie mogło. Nie kiedy wszystko tonęło we śnie tak spokojnym i sprawiedliwym. Nie kiedy wszystko tonęło w takiej ciszy. Gdy poruszali się jak dwie zębatki w idealnie nakręconym zegarku, bo wszystko było odgórni ustalone. On miał tylko wbić miecz w serce karczmarza, jego
Duch Stróż miał zająć się całą resztą. I zajmował.
Aniele Boży, Stróżu Mój... Wskazany gest, zaproszenie do działania. Zachęta? Przyzwolenie? Śmiało, zrób to! - nie było takich słów zamarłych w płonącej lawendzie. Te lawendowe pola, nieskończone pola walki, na których został tylko kurz i pył dawnych dni bitew, nie mieściły w sobie pociesznego poklepania po ramieniu i próżno w nich było szukać wsparcia.
... Ty zawsze przy Mnie stój. Młodzian wysunął broń z jej miejsca spoczynku, uniósł ją. Wymierzył.
Reszta była wątłym podmuchem czasu.
Czarny Tygrys wysunął swój szpon i wbił go w gardziel kobiety, żeby nie krzyczała. I tak samo nie czekał, aż karczmarz zdąży rozkrzyczeć się w swoich sennych majakach. Od razu uniósł nogę, którą oparł na łóżku, żeby się na nie wsunąć i wbić kunai również w jego gardło. Za bardzo zajęty był szokiem po przebudzeniu, czy nie tak? Młodym chłopakiem, który miał zabić - a który zawiódł.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy. Więc był. Był i dlatego wymierzył broń w karczmarza. I dlatego wyrwał kunai, nie przejmując się tryskającą krwią, która wypłynęła pod ciśnieniem z głębokiej, otwartej rany. Jej ciepło, jej obrzydliwie ciężki zapach, jej posmak na wargach - aach, czy to nie w tej posoce kąpała się królowa, by zyskać wieczną młodość? Czarnowłosy przeskoczył nad łóżkiem na drugą stronę - wszystko płynnie, w jednym ruchu, by uderzyć go kantem dłoni - jeśli nadal był przytomny, rzecz jasna. Chciał go unieszkodliwić na chwilę obecną. Złapał rękojeść kunaia w zęby i potem ręką już za miecz chłopaka, żeby poprawić nacięcia, które zrobił, by idealnie pasowały do broni. I rzucił broń na bok. Zupełnie jak morderca, który przeraził się tego, co zrobił i zerwał do panicznej ucieczki, woląc odrzucić narzędzie zbrodni. Wiedział, że ma chwilę, zanim ktokolwiek otworzy te drzwi i dobrze zorientuje się, co się właściwie stało, zwłaszcza, że krzyki nie trwały długo. A przynajmniej Shikarui starał się, by długo nie trwały. Złapał chłopaczka w pas i zawiązał linę w tym samym oknie, opuszczając ja w dół, chociaż sam z niej nie skorzystał. Wszystko miało
wyglądać.
Sam Shikarui zamierzał udać się do znajomej burdelmamy z prezentem w ramionach. A raczej - na ramieniu. Omijając patrole i zostawiając tamto miejsce same sobie. Z dbałością o wszystkie szczegóły - w końcu daleko mu było do panikarza.
Ukryty tekst