DANE PERSONALNE
IMIĘ: Yato
NAZWISKO: Koyanagi
KLAN: Senju
WIEK: 71 zim [22 X 310]
PŁEĆ: Shinobi
WZROST | WAGA: 1,69 metra, 65 kilogramów
RANGA: Dōkō
APARYCJA
WYGLĄD:
Czas niewątpliwie wgryzł się w jego ciało. Lico ma zdarte przez bryzę, ogorzałe od wiatru, naznaczone pajęczyną zmarszczek głównie w okolicy oczu. Brwi gęste, o kolorze świeżego popiołu, kontrastujące z skośnymi ślepiami. Tych rzadko można dostrzec prawdziwy odcień; na ogół przypominają parę cienkich kresek i takie pozostają. Otwiera swe oczy bowiem rzadko. Niezmiernie rzadko. Kolor ich jednak podchodzi pod ciemny, przygaszony szmaragd, naznaczony widocznym zębem wieku, w którym jednak nadal żarzą się iskry emocji. Usta ma pozbawione dawnego koloru, jakby starte, wykrzywione najczęściej w lekkim, kpiącym uśmiechu. Nos proporcjonalny do twarzy; nie za duży, nie za mały, podkreślający ostre rysy twarzy. Czoło na ogół przecięte horyzontalną, głęboką zmarszczką. Zęby niczym mętne perły; białe, nigdy nie skażone chorobą, acz bez dawnego blasku. Włosy jego są krótkie, mimo barwy świeżego cementu zdrowe i gęste, najczęściej zaczesane na bok lub pozostawione w dzikim nieładzie.
Budowa jego ciała jest niemal sprzeczna z wiekiem. Mężczyzna trzyma się bowiem prosto, nie garbiąc się i nie słaniając na nogach. Chociaż głową nie sięga powały i nie mierzy nawet sześciu stóp, to wzrost ma znośny, doskonale komponujący się z masą jego ciała. Gdy nie nosi koszuli ciężko dostrzec jego mięśnie; sprawia wrażenie chudego, dobrze trzymającego, acz słabowitego się staruszka. Przynajmniej dopóki ich nie napnie. Dopiero wtedy, pod rozpiętą niczym płótno na sztaludze skórze, można dostrzec widoczny zarys masy mięśniowej, w szczególności w okolicy pleców, barków i ramion. Wtem już nie sprawia wrażenia bezbronnego staruszka. Palce ma proste, długie, zakończone czystymi, acz startymi przez życie paznokciami. Dłonie jego są przyzwyczajone do ciężkiej fizycznej pracy; skóra na nich jest gruba, w niektórych miejscach zrogowaciała, zeschnięta i spękana niczym pergamin. W przeciwieństwie do wielu shinobi, nie może pochwalić się cudną, prostą, odciętą jakby od skalpela blizną, będącą bardziej powodem chluby niż porażki. Jego bowiem nie lśni honorem, a wygląda niczym płytki krater pomarańczowej, zrogowaciałej skóry, szpecąc kompletnie jego udo po obu stronach lewej nogi.
UBIÓR:
Kontemplując wygląd starszego, można dostrzec, iż ten ubiera się powtarzalnie, mając swój schemat. Prosto, schludnie oraz skromnie, nie rzucając się w oczy – to jego domena. Nie oznaczało to, że dzień w dzień zakładał ten sam strój. Nigdy nie preferował zbytniego strojenia - nie był typem zniewieściałego mężczyzny – ale nie oznaczało to, że musiał ograniczać się do jednego kompletu. Przynajmniej póki nie jest w podróży. Uważał to za swój sposób ograniczające. Dodatkowo można rzecz, iż chociaż nie wydaje majątku, to odzienie kupuje porządnej, sprawdzonej jakości. W szczególności buty.
Jak wcześniej było wspomniane, ma swój wykreowany przez lata schemat. Jego ulubioną częścią stroju jest jego nakrycie głowy – kaszkiet. W kolorze przeważnie szarym, czarnym, czasami jasnego brązu. Praktycznie z kapeluszem się nie rozstaje, zdejmując go tylko do snu. Nie ma to żadnego głębszego podłoża, brak w tym filozofii; po prostu lubi tą część odzienia i tyle. Poza tym preferuje koszule. Różne, acz na ogół proste, gładkie, bez żadnych dodatkowych elementów, ewentualnie w poziome, kontrastujące paski. Niemalże zawsze śnieżnobiałe lub koloru jasnego popiołu. Odkąd został shinobi zaczął zakładać te z krótszymi rękawami, bądź z luźniejszymi, łatwiejszymi do podwinięcia. Spodnie zaś nosi typowe, proste, utrzymane najczęściej w ciemnych barwach. Do spodni obowiązkowe szelki, skórzane, z mosiężnymi klamrami. W tym samym stylu szeroki, gruby pas. Na wierzch z rzadka – głównie w deszczowe dni - zdarza mu się założyć wielowarstwowy płaszcz – tak zwany carrick o kolorze przyciemnionego hebanu. Odziewa się w buty z wytrzymałej, acz miękkiej skóry u spodu, a twardej powyżej kostki włącznie. Poza tym nie zdarza mu zdobić w żadne ze świecidełek czy innych błyskotek. Jedynie w kieszeni nosi niewidoczny dla świata pierścionek zaręczynowy.
ZNAKI SZCZEGÓLNE:
szpetna blizna w kształcie trójkątnego krateru na lewej nodze;
kaszkiet, z którym się niemalże nie rozstaje.
OSOBOWOŚĆ
CHARAKTER:
Próbując zrozumieć Yato nie wystarczy wysłuchać jego historii. Nie starczy usłyszeć jego słów. Nie starczy wyobrazić sobie tego co czuł i co czuje. Jego emocje są znacznie bardziej skomplikowane. Znacznie bardziej splątane z przeszłością, niźli dałoby się na oko i słuch ocenić. Czuje bowiem nienawiść. Czystą, nie skażoną, niczym źródlana woda u stóp swego kresu. Nie ukierunkował jednak – jak większość – tej nienawiści w jeden cel. Rozłożył ją, skierował w trzy strony świata. Nie dzieląc jej jednak. Emanując tą samą, potężną i dziewiczą złością w każdą z tych kierunków. Owa nienawiść zaś nie łączy się, a jedynie otacza inne emocje; bezsilność, rezygnację, smutek, żal, desperację... Wszystkie te cechy zderzają się z nim, starając się jakby zawładnąć owym kryształem gniewu. Bezskutecznie. Mężczyzna bowiem nie chce zemsty. Zemstę swoją zaspokoił już dawno, uśmiercając głowę gildii handlowej. Nie poczuł się lepiej. On nie pragnie sprawiedliwości. Nie żąda zrozumienia. Nie szuka zmian. On chce jedynie ukoić swój gniew spełniając swoją wizję. Wizję, która z dniem na dzień rozbudowuje się sama, żyjąc, ewoluując, niczym jeden, spójny organizm, nadal jednak pozostając dziewicza jak przy jej narodzeniu.
Yato jest osobą bezlitosną, nie bojącą się gryźć, drapać, oszukiwać, kłamać, zabijać. Nie wzbrania się od wykorzystywaniem niewinnych, plamieniem krwią rąk bezbronnych. Najpewniej byłby wstanie uśmiercić ledwo narodzone dziecko, gdyby przybliżyło go to do jego wizji. Nie znaczy jednak, że robi to z przyjemności. Nienawidzi się za to. Dlatego musiał nauczyć się z tego śmiać i do świata podchodzić z dystansem oraz kpiącym uśmiechem. W przeciwieństwie do swych braci i sióstr nie odczuwa brutalnej nienawiści do klanu Uchiha. Przynajmniej nie bardziej niż do własnego klanu. Pogardza nimi, nie przepada za nimi, ale nie znaczy to, że chce ich zetrzeć z powierzchni ziemi. Uważa, że doprowadziłoby to do tragicznego w skutkach dysbalansu i anarchii. Niezbyt przepada za młodzieżą, w szczególności rozpieszczoną, chociaż kocha dzieci. Do kobiet odnosi się z szacunkiem, do młodszych często z wyniosłością i swego rodzaju sztuczną pogardą. Względnie jednak, sprawia wrażenie sympatycznego staruszka i taką zakłada maskę. Kulturalnego, lekko staroświeckiego, powolnego w ruchu, acz biegłego w słowie, zdecydowanie bezbronnego, bardziej zniedołężniałego niźli jest – tak się kreuje. I za takiego uchodzi.
NAWYKI:
częste wzdychanie z rezygnacją;
drapanie się po skroni lub brodzie;
mówienie do samego siebie;
otwieranie szeroko oczu, gdy emocje przejmą nad nim górę.
NINDO: Nieważna jest obiektywna ocena bólu, lecz subiektywne cierpienie, jakiego doznajemy.
HISTORIA:
~ I ~
Gdyby miał jakikolwiek wybór, to wybrałby. Napisałby swe życie na nowo, własnymi czynami i własną krwią tworząc swoją ścieżkę. Nie będąc uzależnionym od niczego i nikogo. Niestety, los zadecydował za niego. Jego życie stało się serią porażek.
Urodził się w jednej z głównej gałęzi niezmiernie potężnego, bogatego i wpływowego rodu o niezwykle bogatej i czarnej historii - w klanie Senju. Podczas przesilenia zimowego roku trzysta dziesiątego. Nie był to dobry rocznik; działania Antykreatora wstrząsnęły światem wywołując łańcuch wojen domowych. Sytuacja na świecie nie stała się nawet napięta, a tragiczna. Nie miało to jednak większego wpływu na chłopca. Ledwo został poczęty i świat obchodził go mniej niż drewniana karuzela nad głową czy kciuk w ustach. Rósł więc, a rodzice spoczęli na jego barkach wielkie nadzieje. Miał być potężnym shinobi, chlubą ojca i matki, głową klanu.
Czwartej wiosny... Wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło. Każdy zdolny do walki mąż wyruszył na front. Klan opustoszał. Yato rozpoczął trening pod czujnym okiem starszych, acz nadal niezmiernie młodych kuzynów i sparaliżowanego wujka. Szybko klan zorientował się, że nie ma predyspozycji. Jego serce nie było w stanie nadążyć za trudami szkolenia. Miast się polepszać, to zaczął się pogorszać; formowanie chakry z miesiącem na miesiąc przychodziła mu z jeszcze większym trudem. Zaczął chorować. Wychudł, jego skóra przybrała niezdrowo blady odcień. „Przejdzie mu” – powtarzali – „Jest jeszcze młody, za rok się wychoruje i stanie na nogi”. Tak jednak się nie stało. Było coraz gorzej.
To był dziewiąty rok życia Yato. Rodzina nadal nie zdejmowała z jego barków swych nadziei. Nadal był szkolony. Zaczął jednak mdleć. Opadał z sił w losowych, błahych momentach. Zdarzało się, że dniami nie był w stanie wyjść z łóżka, a każdy posiłek zwracał. Właśnie w tym roku do domu wrócił ojciec. Ledwo na chwilę, chciał odebrać swego syna oraz resztę plonów shinobi i zaciągnąć ich do armii. Myślał, że są gotowi. Nie mylił się. Zabrał wszystkich. Oprócz własnego syna. Miast tego dał mu wybór; albo do końca roku wyzdrowieje, albo ma odejść z głównej wioski klanu i zamieszkać u swych dalszych krewnych, którzy nie wiązali swego życia z drogą shinobi. Byli bogatymi właścicielami sporej tawerny w sąsiednim mieście.
Nie wyzdrowiał. Zamieszkał u krewnych. Był jednak jedynie kolejną gębą do wykarmienia, która nie nadawała się do ciężkiej pracy w polu. Stał się zbędnym ciężarem i jak zbędny ciężar był traktowany. Przyszywana rodzina nigdy jednak nie zdołała spłodzić męskiego potomka. Mieli cztery córki i ani jednego syna. Yato po dwóch latach zdołał nawiązać z nimi jakąś więź i stać się swego rodzaju synem.
Kolejne lata mijały, a jego zdrowie zaczęło się nagle, acz powoli poprawiać. Ukrywał jednak to. Trwała wojna i klan potrzebował każdej pary rąk; w każdej chwili mogli go zabrać z powrotem na szkolenie, a następnie na front. Jemu zaś spodobało się dotychczasowe, spokojne, leniwe życie i nie prędko było mu umierać.
Niestety, w końcu ojciec przypomniał sobie o swym najmłodszym i wezwał do siedziby klanu. Chłopiec przybył, a lider klanu przedstawił mu kobietę. Młodą, młodszą od niego o rok, kasztanowłosą, o pięknym uśmiechu, acz lekko pulchną. Chcieli go wydawać za żonę, by umocnić więzi z dobrze zapowiadającym się rodem. Wtedy Yato zdał sobie sprawę, że nie był przez swą rodzinę uważany za mężczyznę. Był niczym córka; był tylko nuptum dare. Zacisnął jednak pięści. Nie miał wyboru. Ślub nastąpił rok później, gdy szesnasta wiosna jego życia minęła.
~ II ~
Przez ten rok zdołał poznać swą narzeczoną. Okazała się inteligentna, jednakże jednocześnie na swój sposób pusta i wyniosła niczym dama. Cóż się jednak dziwić, była damą, a ojciec jej bogatym szlachcicem o dosyć nikłym, aczkolwiek szybko wzrastającym rodowodzie. Była to jedna z tych szlachetnych rodzin, które jeszcze pół wieku temu pasły krowy i maczały widły w gnoju, a następnie błyskawicznie się wzbogaciły poprzez skomplikowane linie krwi.
Ślub był rzeczą czystą formalnością. Był bogaty, huczny jak na wojenne czasy, jednakże niezmiernie pusty i bez życia. Z rodziny pana młodego byli tylko dalsi krewni i jego starsza siostra, która reprezentowała rodziców.
Nie była to historia, w której niechęć zamienia się w miłość. Początkowo ich znajomość wyglądała całkiem romantycznie, chociaż niezmiernie niezręcznie i nietrafnie; oboje byli zbyt młodzi, jeszcze niedorośli do prawdziwych związków. Próbowali się poznać. Kiedy jednak już się poznali, obie strony szybko się znudziły sobą. W końcu zaczęli spotykać się cztery razy dziennie: na porannym posiłku, popołudniowym, wieczornym i w łożnicy. Jeśli mowa o miłości cielesnej, to nie było w niej żaru i nie było w niej również potomstwa. W ciągu półtora roku rodzice strony żony uznali go za bezpłodnego. Hańba zalała Yato oraz jego klan. Wtem spotkania chłopaka z żoną we wspólnym łóżku co prawda nie zakończyły się, ale niezmiernie mocno ograniczyły. Sprowadziło to obie strony do lekkich tarć. Tym samym chłopak, mimo swego młodego wieku, zaczął szukać cielesnych uciech u dziwek.
Wszystko zakończyło się tak szybko jak się zaczęło. Kolejny punkt zwrotny w życiu młodzieńca zburzył jego świat. Zaproszenie na bankiet. Bogaty, na swój sposób huczny, zrzeszający wiele klanów, stworzony tylko dla czystego pokazu. Pokazu na to, że klan Senju jest potężny i nie przejmuje się wojną oraz nie boi się Antykreatora; prosty, tani ruch polityczny. Jednym z gości, o dziwo ważniejszych, był właśnie Yato ze swą żoną. Zatańczyli, udawali zakochaną parę, jednakże wszystko to się ucięło.
W jednej chwili młodzieniec na nią patrzył z mieszaniną zazdrości i niechęci, oglądając jak ta tańczy z jakimś przystojnym, wysokim brunetem. W następnej widział jak łapie się za szyje, po czym upada. Zbiegli się ludzie. Sina, nie mogąca złapać tchu młoda dziewczyna – taki widok ujrzeli. Następne co zobaczyli, to jej śmierć. Rozpętało się piekło. W ciągu następnej godziny tuzin dam padło, po kolei umierając z braku tlenu. Nie ginęły w piękny sposób. Ich twarze przypominały przerażające, blade maski z wyłupiastymi oczami i ustami bladymi jak u ryb.
Yato, chociaż widział jak z żony wypływa życie, to nie czuł żalu. Patrzył na swą niewiastę, jakby z oddali. Jakby zza własnego ramienia. Nie rozumiejąc, nie wiedząc co się dzieje. Nie starał się pomóc, po prostu patrzył. W końcu, gdy jej oczy zgasły, odwrócił się i poczuł… jakby smak wolności.
Przemyślany ruch taktyczny zmienił się w polityczną tragedię. Ktoś – do dziś nie wiadomo kto – zatruł wino u wielu niewiast, by wzburzyć klanami. Niektórzy zrzucają winę na popleczników Antykreatora, inni na jego samego, a kolejni na Uchiha i dziesiątki innych klanów.
Smak wolności zamienił się wkrótce w gorycz żalu. Prawa ręka głowy klanu wróciła do wioski, przepełniona złością, starając się ratować koligacje. Między innymi z rodem uśmierconej żony młodzieńca. W tym wypadku się nie udało.
Rozgniewany wojownik, po rozwiązaniu spraw z klanami, zwrócił się do chłopca. „Co z ciebie za mężczyzna, by nie być w stanie uratować własnej ukochanej” – rzekł. – „Jesteś hańbą dla naszego rodu… bez talentu, bez sił życiowych, bez możliwości mienia dzieci. Twoje istnienie to istna klęska. Nie jesteś tutaj potrzebny, jedynie przeszkadzasz. Idź w świat i zapracuj na swój nędzny żywot. Jutro wyruszysz do Kantai. Otrzymasz wikt i opierunek na następny miesiąc, następnie zadbasz sam o siebie.” – Yato, hardym wzrokiem spoglądając na klanowicza uśmiechał się. Mając oczy pełne łez. Mężczyzna splunął mu pod nogi, po czym odwrócił się i odszedł. Chłopak zaś wyjechał kolejnego dnia. Nie żegnając się z nikim, czując się samotny, przeklinając cały swój ród do kilku pokoleń wstecz. Został sam. Bez przeszłości, bez rodziny, bez przyszłości. Z obojętnością dotarł do Kantai, gdzie już po dwóch tygodniach najął się na galerze.
~ III ~
Jego życie nie zmieniło się przez kolejne lata, które spędził pływając od portu do portu. Nie pokochał morza, chociaż odnalazł na pokładzie pewien dryg. Czuł jednak pewną niechęć, a zarazem tęsknotę do lądu. Nie chciał jednak wracać do znanych mu lasów, kniei i hucznych miast. Odczuwał, że pośród słonych wód będzie lepiej i dla niego, i dla całego świata.
Przez kolejne dziesięciolecie przeklinał samego siebie, że tego dnia nie został na statku. Dwie wiosny od najęcia się wpłynął do sporego miasta handlowego. Tam zaś poznał przeuroczą, piękną, młodszą od niego o pięć lat kobietę. Bogatą mieszczkę o złocistych włosach, delikatnej twarzy, kształtnym ciele i oczach koloru morskiej toni. Zakochał się tak jak młody mężczyzna może zakochać się w pięknej kobiecie. Spotkał ją przy brzegu, gdy żegnającą opuszczającego port ojca. Momentalnie opuścił łódź i zamieszkał w tym mieście. Zarobione pieniądze, której do tej pory wydawał jedynie na rum i kobiety, zainwestował w mały, poczciwy kram. Wkrótce zaczął sprzedawać tkaniny, jednocześnie próbując dostać się jakoś do Elise – swej ukochanej. Była dla niego jednak niedostępna. Przepaść finansowa, która ich dzieliła nie dała się policzyć w metrach jedwabiu.
Yato nie poddał się i zaczął napędzać swój własny, mały kupiecki zakątek. W ciągu zaledwie dwóch zim, mając niebywały talent do monet, udało mu się rozszerzyć swoją działalność do tuzina zakładów, a zarobione pieniądze zainwestować w nowo powstającą w Morskich Klifach gildię kupiecką. Jego działalność nie była jednak czysta jak łza; oszukiwał, doprowadzał ludzi do bankructwa, mętał w księgach rachunkowych. Był w tym dobry. Szalenie dobry. W ciągu zaledwie kolejnych kilku lat stał się niezmiernie szanowanym, bogatym kupcem, godnym pięknej Elise. Wtem też zaczął starania o jej rękę. Nie miał jednak łatwo. Wiele innych paniczów również walczyło o jej choć jedne ciepłe słówko. Choć lepiej usytuowani, byli jednak młodzi, niedoświadczeni, pyszni i przepełnieni fałszywym przekonaniem co do własnej wartości. „Bogate dzieci – takie jak ja sam niegdyś, zbyt zadufani w sobie, by dostrzec jej prawdziwą wartość” – tak o nich myślał. Mimo to stanowili ciężkich oponentów. Dopiero po dwóch kolejnych wiosnach, młodzieńcowi udało się zdobyć jej serce, następnie zgodę jej ojca, a tym samym rękę złotowłosej.
Rok trzysta czterdziesty pierwszy - ślub odbył się późno. Było to związane z wieloma irytującymi, aczkolwiek nieistotnymi przeciwnościami losu. Panna młoda piękna, odziana w szmaragdową suknię podkreślającą jej oczy. Pan młody przystojny, niezwykle urodziwy jak na swój wiek, odziany w elegancką czerń. Na weselu nie pojawił się nikt z klanu. Nie byli oni ani zaproszeni, ani nawet poinformowani. Był to ślub niczym z bajki, kompletnie przeciwny do tego co żyło w jego doświadczeniu. Noc poślubna pełna iskier, wigoru – wtem po raz pierwszy mężczyźnie udało się zobaczyć swą ukochaną w pełnym pięknie. Yato myślał, że to jest radość. To było jednak nic w porównaniu z emocjami, gdy na świat przyszła para ich dzieci.
Bliźniaki o włosach koloru słomy. Netsu i Ren. Tacy przeciwni do ojca, który już w swym wieku poważnie siwiał, a jego czarne włosy przybierały odcień srebra. Tak, inni. W pewnym momencie był w stanie zaszlachtować swą ukochaną, gdy poinformowała go o ciąży. Myślał… był niemal pewny, iż go zdradza. Chciał zetrzeć z jej twarzy ten radosny uśmiech. Nie był jednak w stanie. Jej oczy lśniły zbyt łagodnym światłem, by mógł podnieść na nią rękę. Miast tego załamał się i poszedł do znanego, znamienitego lekarza, uczepiając się ostatniej nadziei. W tym momencie jego osobę przeszyła strzała radości. Był w stanie mieć potomstwo. Jego ciało nie było aż tak spaczone jak do tej pory mu się wydawało i piętno po słabym ciele oraz morderczych treningach znikało, zaś jego organy jakby na nowo się regenerowały, stając się z zimy na zimę coraz silniejsze. Dzięki temu jego bezpłodność została zaleczona samoistnie. Dwa lata później na świat przyszła córka – Yumiko.
Czas płynął niczym miód. Powoli, osładzając lekki żywot handlowego barona prowincji. Yato założył spółkę z zięciem, a ich interes znacznie się rozrósł. Dzieci rosły silne, żona pozostawała piękna, a sam mężczyzna cieszył się życiem oraz rodziną. Do czasu. Tak jak każde, wszystko miał swój początek i koniec. Ten dzień był zaczątkiem apokalipsy.
~ IV ~
Zaczęło się niewinnie. Pewnego dnia otrzymał list. Prosty, elegancki, z symbolem klanu Senju na pieczęcie. Yato rozerwał wosk i przeczytał zapisane na kartce słowa. Zmiął papier i załamał ręce. Tydzień później dwójka jego synów wyruszyła, w zbrojnej eskorcie, do klanu. Żona rozpętała istny sztorm w domu, córka płakała za braćmi, a Yato zaciskał mocno zęby. Głowa klanu nakazała mu oddać swoich synów na szkolenie. Nie mógł odmówić. Nadal, mimo nieoficjalnego wygnania, zostawał członkiem klanu i obowiązywały go jego zasady. Narażanie się tak potężnemu rodowi byłoby tragiczne w skutkach. Teraz zaś oddał synów jakby na zatracenie. Nad światem nadal wisiały kłęby dymu wojny. Mogli zginąć, mogli zostać porwani w niewolę, mogli zostać zwróceni przeciwko własnemu ojcu. Byli niczym dwa kawałki gliny, które Yato nie zdołał jeszcze należycie ukształtować, a jedynie nadać im odpowiedni kontury. Teraz zaś ręce, które miały je odpowiednio uformować, to były ręce klanu.
Życie stawało się coraz cięższe. Żona straciła do niego część zaufania, chociaż nadal go niezmiernie kochała i miłowała. Rodzicom zaś pozostała jedynie córka. Córka, która miała już osiem lat i wyrosła na całkiem mądrą pannicę, ciekawską świata i żadną wiedzy. Ojciec zagwarantował jej wszystkich możliwych nauczycieli, zaś dziadkowie nieustannie ją rozpieszczali. Szczęście, które przygasło, nadal lśniło mocno, płonąc żywym ogniem. Tym bardziej, że synowie raz w roku, każdej jesieni wracali w rodzinne strony na miesiąc. Nie było aż tak tragicznie. I właśnie wtedy nastąpiła apokalipsa.
Dzień jak każdy inny. Przynajmniej dla każdego. Każdego prócz Yato. Ten zaś ślęczał nad stosem papierów, starając się rozgryźć, to co ma przed sobą. Niezliczeni szpiedzy handlowi zaczęli donosić mu od dawna o nowo kreującej się gildii kupieckiej – bardzo podobnej do jego, jednakże pozornie mniejszej, powstającej pod samym nosem. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawę jak handlowi oponenci mają mocnych protektorów. W wielu klanach i w wielu bogatych rodach. W tym i w klanie Senju. Pozwalał im rosnąć w siłę, licząc, że ich zgniecie, gdy staną się silniejsi, przejmując ich klientelę. Niestety, to właśnie ci protektorzy pozwalali, a raczej nieświadomie chronili gildię przed wrogością. Wrogością, którą w pełni zasługiwali. Nagle bowiem statki zrzeszone w gildii Yato zaczęły znikać. Ważne persony również znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Niektórych znajdywano później martwych. Jeden z trzech głównych prezesów został odnaleziony w rynsztoku, z szklanym tulipanem wbitym w gardło. Pozostało tylko dwóch – ojciec Elise i sam w sobie Yato. Oboje zorientowali się, że są zagrożeni i wynajęli ścisłą ochronę oraz zabarykadowali w własnych domostwach. Popełnili tym samym błąd.
Noc. Pochmurna, cicha, głośna. Taka jak każda inna w wielkim mieście handlowym. Za oknem było słychać darcie mordy zapchlonego pijaka, a w domu ciche pochrapywania. Oraz kroki. Kroki, ciche niczym stąpnięcia kota, kierujące się do sypialni rodziny. Mężczyzna. Prosty, ubrany w strój ochronny, z włócznią w garści, przekroczył próg, uchylając bezszelestnie drzwi. Tego samego wieczora, gdy rodzina jadła kolację, naoliwił zawiasy dzięki czemu te nie wydały nawet chrobotu. Popełnił jednak błąd. Nie spodziewał się, że Yato jest osobą tak nieufną, że nie wierzy w własną ochronę. Dzwonek zadźwięczał, a starszy mężczyzna zerwał się z łóżka. W jego dłoni zabłysła podręczna, żelazna kusza. Był jednak wolny. Zbyt wolny. Nie miał szans z młodym, doświadczonym wojownikiem, którego sam najął na ochronę domu. Włócznia zazgrzytała o kość piszczeli, a Yato upadł z głośnym krzykiem. Krzykiem, którego autorem była jego żona. Nagle jednak, w jednej chwili, doniczka uderzyła o ziemię, a strzała wbiła się w bok fałszywego ochroniarza. Grot zatrzymał się jednak na żebrach. Syn klanu Senju wykorzystał prostą technikę podmiany, której nauczył się za młodu, by zmylić nieświadomego oponenta. Ten nie miał pojęcia, że stoi przed nim niedoszły shinobi. Yato uderzył przeciwnika pięścią, lecz jego cios okazał się zbyt słaby. Nie był wojownikiem. Nie znał się na tym rzemiośle. Nie miał doświadczenia. Wróg zachwiał się jedynie, po czym z okrzykiem gniewu machnął włócznią rozrywając klanowiczowi skórę na ramieniu i dźgając go z pełnym impetem w udo. Tym razem mężczyzna nie zdołał uniknąć ciosu, upadając. Kolejne uderzenie, tym razem nogą w skroń, pozbawiło go przytomności.
Obudził się ranem. W ustach czuł smak krwi, a w sercu pustkę. Podniósł się, jęcząc i drżąc z bólu, po czym spojrzał na swoją nogę. W ranie, którą otrzymał, nadal tkwiło żelastwo, głęboko niemal na trzy cale. Oznaczało to, że mężczyzna nie chciał go uśmiercić. Jakby taki był jego cel, to by go albo dobił, albo wyjął broń, a upływ krwi zrobiłby swoje. Zacisnął mocno zęby, po czym podniósł się z jękiem, siadając na łóżku. Nie widział nigdzie swojej żony. Nie słyszał płaczu córki. Zacisnął zęby, złapał za włócznie i wytężając wszystkie siły złamał w połowie drzewiec, wrzeszcząc z bólu. Z jego oczu nawet nie popłynęły łzy. Jedynie ponownie skruszą swój instynkt i przebił do końca nogę, wyjmując z drugiej strony włócznię. Zasłabł na chwilę, niemalże mdląc. Umarłby wtedy, a to nie był czas na jego śmierć. Tak jak myślał, grot był haczykowaty i proste wyciągnięcie byłoby tragiczne w skutkach. Wrzeszcząc cały czas rozerwał kawałek pościeli i zawiązał materiał na ranie. Wiedział, że to na długo nie pomoże, ale musiał się rozejrzeć po domu. Musiał odnaleźć córkę i żonę. Wstał i ruszył.
Nie znalazł ich. Drewno na ścianach było w niektórych miejscach zadrapane, pokój córki jakby nietknięty. Porwał ich. Nie… Porwali ich. Yato załamał się, usiadł i zapłakał nad swym losem.
Lekarz zawiązał mu ostatni bandaż na ranie. Nie patrzył mu w oczy. Nie poprosił nawet o zapłatę. Po prostu wyszedł zostawiając go samego. Pogrążonego w nienawiści, strachu, przerażeniu, żalu, desperacji. Z każdą jednak kolejną chwilą jego serce zawładnął gniew. Opętańczy gniew. Czekał jednak, wyglądając przez okno, zaciskając z bezsilności pięści. Nie miał wyboru. Nie mógł się i tak ruszyć.
Ciężka cegła uderzyła o okno, rozbijając szkło w drobny mak, lądując zaledwie o stopę od mężczyzny. Ten poderwał się, przeklinając swój ból, podnosząc przyczepioną do ciężaru kartkę. Dobrej jakości, o liliowej barwie, przesyconą zapachem delikatnych perfum. Perfum tych samych jakie używała jego żona. Rozłożył notę na łóżku, po czym przemknął po słowach oczyma. Przekaz listu był prosty; rozwiąż spółkę, wystaw na aukcję wartości gildii, albo żona zostanie zabita, a córka sprzedana do burdelu. Załamał się i sięgnął po dokumenty, by spełnić ich wolę.
Był sprytnym człowiekiem. Zbyt sprytnym. Nie chciał w ciągu chwili, w kilku zapisanych kartkach i kilku woskowych pieczęciach, stracić cały swój majątek i doprowadzić się do bankructwa. Nadal chciał ryzykować króla, chroniąc gońca, przekonany o wielkiej szansie na zwycięstwo. To go zgubiło. Ponownie, wykorzystując swe doświadczenie, namieszał w papierach oraz rozporządził ludźmi. Dzięki temu względnie byłby wstanie odzyskać znaczną część majątku sądowniczo; dokumenty, które spisał bowiem miały wiele trudnych do zauważenia, acz łatwych do podważenia luk. Luk, które miał zamiar wykorzystać, gdy to wszystko się skończy. Te same pisma wysłał do odpowiednich filii i czekał na efekt swych prac. Zaciskając pięści i modląc się, aby wrogowie zwrócili mu rodzinę.
Kolejna cegła przebiła się przez okno. Sąsiednie. Kolejnego wieczora, gdy już księżyc rozpoczynał nocny marsz po nieboskłonie. Tym razem nie było listu. Przed domem nie czekała rodzina. Do ciężaru został przywiązany jedynie jeden, mały, czarny woreczek. Rozsupłał go, a na blat biurka upadł palec. Oskórowany palec, z wyrwanym paznokciem, na którego środku lśnił zaręczynowy pierścionek. Pierścień identyczny do jego. Był to palec jego żony.
~ V ~
Tym razem słowa, które spisał były w pełni prawomocne. Wysłał je, a w zamian kolejnego wieczora stanęła przed nim rodzina. Córka o potarganych włosach, przerażonych oczach i myślach jakby skrytych w samej sobie. Żona, blada, w potarganej sukni, rozerwanej widocznie przy kroczu i na piersi, bez serdecznego palca. Szczęście rodziny legło w gruzach.
Nie minął tydzień. Jego żona tego samego dnia zamieszkała u ojca, który skończył jedynie pobity. Córka wraz z nią. Zabarykadowani w domu, nie wpuszczając nikogo. Łącznie z samym Yato. Elise zakazała mu się z nią więcej widzieć. Uznała go za winnego. Po owym tygodniu wyjechali do Sachū no Senjō. Zostawiając mężczyznę samego, bez rodziny. Ponownie. Życie zatoczyło swój krąg.
Yato zbankrutował, sprzedał dom, by wyciągnąć się z długów, po czym wyjechał. Ostatki swego rozczłonkowanego majątku spieniężył na rzecz whisky, wódki, piwa i rumu. Później, gdy resztki groszu się skończyły, zaczął pić cokolwiek co popadnie, co najtańsze i najmocniejsze. Zerwał wszystkie swoje znajomości. Stał się wędrownym pijakiem. Był jakby w amoku, załamał się w sobie, zmienił się. Zarabiał często żebrząc na traktach i miastach, często okradając ludzi. Każdy zarobek obracał w alkohol.
Żył tym losem przez kolejne lata. Jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu byli jego synowie i córka. Widział ich raz, gdy niepoznany odwiedził wioskę klanu. Nie przedstawił się, nie przywitał się im. Kolejnego dnia odszedł, nie mogąc spojrzeć im w oczy. Córki nie zobaczył więcej. Chociaż zatracał samego siebie, to nie popadał w obłęd. Alkohol nie służył mu by zapomnieć. Wódka była bramą do innego świata. Świata pełnego nienawiści, gniewu i żądzy mordu. Chciał się zemścić. Wiedział nawet na kim. Wiedział kto za tym stał. Ta jednak osoba była dla niego nieosiągalna. Nie był jednak osobą charyzmatyczną. Nie chciał umierać. Jeszcze nie. Zaś rzucenie się ze stępionymi kłami na oprawcę była najszybszą drogą do grobu.
~ VI ~
Dziesięć wiosen. Dziesięć pieprzonych wiosen zajęło mu otrząśnięcie się. Dopiero wtem jego serce przestało tak boleć. Zmienił się. Nie był już tym spokojnym, stroniącym od agresji kupcem. Stał się chłodny, zimniejszy i jeszcze bardziej bezlitosny niźli niegdyś. Zaczął zarabiać. Zaczął oszukiwać grając w kości i karty, wykorzystując swój talent do fałszu, by zarobić. Mógł wrócić do handlu, miał do tego dryg, z pewnością udałoby mu się z powrotem zbić majątek… mniejszy, ale nadal majątek. Nie zrobił tego jednak. Nie zależało mu już na pieniądzach tak jak kiedyś. Te przyniosły mu póki co tylko ból. Tak ciągnął się jego los. Umilał sobie żywot kobietami. I tylko nimi. Nie tykał się alkoholu. Już nie.
Rozłam nastąpił roku trzysta osiemdziesiątego. Przybył do Sachū no Senjō licząc w duchu na zarobek. Ludzi wtedy ciągnęli do tego miejsca niczym muchy do łajna, zainteresowani niecodziennym zdarzeniem zwanym Turniejem Piaskowych Filarów. Jemu zaś nie zależało na spotkaniu, był tutaj, by zapełnić kiesę, bo z czasem, mimo jego wzrastającego doświadczenia, było o pieniądz coraz ciężej. Ludzie stawali się z miesiąca na miesiąc bardziej nieufni. Niczym ptaki przeczuwające burze. Będąc w mieście, chociaż walczył z samym sobą, musiał zobaczyć swoją byłą córkę i żonę. Znalazł je następnego dnia po przyjeździe. Czas nie był dla jego miłości łaskawy; zestarzała się bardziej, znacznie bardziej niż on sam. Przypominała jedynie cień samej siebie. Córka zaś wyrosła na piękną damę, która doczekała się własnego potomstwa. Szesnastoletniej córki o włosach koloru świeżej słomy i dziwnych, specyficznych piegach barwy letniego słońca. Patrzył, po czym odwrócił się i odszedł. W oczach miał łzy, ale uśmiechał się. Uśmiechał się szczerze.
Minęło trzynaście dni. Trzynaście cholernych dni. Teraz wiedział czemu ta liczba była uznawana od wieków za pechową. Teraz zdawał sobie z tego sprawę. Głowa szczepu Douhito runęła na osadę niczym grom z jasnego nieba. W jednej chwili spokój, a w następnej rzeź. Ludzie wyszli na ulicę mordując się, klany zwróciły ostrza przeciwko sobie. Istne apogeum, apokalipsa w czystej postaci. Yato natknął się na pierwszych walczących przypadkiem, wychodząc z tawerny. Zaś później nastąpiła lawina. Mężczyzna, omijając grupy zbrojnych, ruszył w kierunku domu Elise. Przedzierał się przez tłumy wypełnione paniką, tak jakby płynął pod prąd narowistej rzeki. Musiał się dostać do centrum. Tam, gdzie mieszkała jego ukochana. Myślał, że zdąży. Że mu się uda. Przeliczył się. Pierwsze co ujrzał, to nie była jego żona. To nie była jego córka. To były plecy dwójki obwiesiów, z których jeden wykonywał posuwiste ruchy. Ruchy nad ciałem dziecka jego córki. Szał go ogarnął. Po raz pierwszy od lat otworzył w pełni swe oczy. W jego spojrzeniu zapłonęła żądza mordu.
Nie pamiętał co było dalej. W jednej chwili stał tam, jakby we śnie, a w następnym kucał nad stygnącym ciałem wnuczki. Z rękami oblanymi w szkarłat. Obok denata ze złamanym karkiem. Obok mężczyzny z zgniecioną tchawicą. Obok własnej córki. Nie płakał. Po prostu patrzył jak usta wnuczki siniały. Po prostu patrzył. W końcu wstał i odszedł.
~ VII ~
Pojawił się ponownie na pogrzebie, ubrany w czerń. Dopiero wtedy zapłakał. Dopiero wtedy, gdy jego córka i wnuczka były chowane do ziemi.
Yumiko umarła szybko – powiesiła się tuż po tym jak odnalazła ciało swojej córki. Wnuczki śmierć nie była już taka lekka. Zginęła uduszona, z odebraną cnotą. Elise załamała się, podupadła krytycznie na zdrowiu, a w końcu trafiła do szpitala. Przeżyła jednak.
Minęła trzysta osiemdziesiąta pierwsza wiosna. Armie świata stanęły przeciw sobie. Dwa najznamienitsze klany po przeciwnych stronach. Nastąpił Pustynny Pogrom. Bitwa, w której umarło wielu. W tym synowie Yato. Nad nimi jednak nie zapłakał. W jego oczach nie było już łez, a czysta, niezmącona nienawiść. Nienawiść niekierunkowana w trzy strony tego zatrutego świata. Zmienił się po raz kolejny. Chociaż nie… pogłębił samego siebie – to jest dobre określenie.
Cztery miesiące później mężczyzna pojawił się w siedzibie swego klanu. Wrócił, przynosząc klanu wolę. Chęć powrotu na ścieżkę shinobi, mimo swego podeszłego wieku. Przyjęli go. Uznali, że ma prawo zemścić się na oprawcach jego rodziny. Nawet jeśli miałby na tej wojnie zginą. Szkoda tylko, że nie dostrzegali całej jego wizji.
~ Epilog ~
Sierp księżyca wiszący nad portowym miastem, niczym kosa samej Śmierci. Krocząc po mieście szedł on – Yoi Sanatoru. Główny prezes i głowa Shi Kaze no Girudo – morskiej gildii kupieckiej Czterech Wiatrów. Wraz z dwuosobową obstawą uzbrojoną skromnie, acz profesjonalnie. Szli za mężczyzną niczym dwa cienie, cicho, z wyuczoną etykietą. Zwykli ochraniarze. Mimo, że stąpali za nim, to właśnie oni widocznie prowadzili. Wracali z dzielnicy czerwonych latarni, gdzie głowa gildii nie tylko oddał się uciechom cielesnym, ale również zdołał przegrać znaczną sumę w karty. Nie sprawiło to teraz, że miał dobry humor. Tym bardziej, że osobą, która go ograła był chłopak. Młody, nastoletni, co ledwie wszedł w dorosłość, ubrany schludne, w dobre jakości odzienie, acz bez przepychu i zbędnej ekstrawagancji. Wydawał się niesamowicie wesołym dzieciakiem. Wszedł on do burdelu wraz z siwym mężczyzną, na którego głowie spoczywał kaszkiet, lecz wyszedł znacznie wcześniej niż swój opiekun. Wszystko nie zdenerwowałoby nawet Sanatoru tak bardzo, gdyby nie postawa młodzieńca. Ten nie tylko ograł go z kretesem, ale również zadrwił z niego jawnie. Tego zaś mężczyzna nie mógł znieść. Chciał nauczyć chłopaka trochę pokory. Nie zabić, nie okraść, ale porządnie obić. Na tyle porządnie, aby swe zęby musiał zbierać z rynsztoka, a kości składać za wygrane pieniądze. Dlatego właśnie go śledzili.
Dzieciak w końcu skręcił w ciemną, rzadko uczęszczany, acz znany skrót. Wiedział, że go śledzą i miał nadzieję, że go zgubią. Tak przynajmniej powiedział mu pan Otay. Przeliczył się i wpadł w zasadzkę. Jeden z samurajów nagle pomknął do przodu i zagrodził mu drogę. Uderzył go łokciem w plecy, obalając go na ziemię. Chłopak nawet nie miał szans na obronę. Padł z jękiem, a głowa gildii rozpoczęła swoją przemowę, która miała uświadomić chłopaka w jak beznadziejnej jest sytuacji. Nie dokończył. Ziemia spod jego stóp zakotłowała się, po czym z ziemi wyrósł stalagmit. Ostra skała przebiła go, nabijając go niczym na pal. Dwójka samurajów nie postanowiła chronić swego pracodawcy. Nie chcieli narażać życia. Odskoczyli oboje do tyłu wprost na kolejną parę szpikulców. Jeden zginął momentalnie. Drugi rozminął się o włos od śmierci, jednakże nagle potknął o się małą dziurę w ziemi, cofając do tyłu i nadział na kolejny, uformowany w chwilę szpikulec. Dwójka samurajów zginęła. Yoi zaś darł się wniebogłosy, z przebitymi trzewiami, z skałą wystającą z rzyci. Umierał. Jego śmierć miała być jednak bolesna, precyzyjna i długotrwała.
- Przynajmniej godzinę się tak pomęczy nim umrze. A ty nie rób takiej miny – rzucił Yato wychodząc z cienia. Uśmiechał się, a jego oczy były szeroko otwarte. Pałały żądzę mordu. Podszedł w ciszy do wrzeszczącego, po czym wepchnął w jego usta kulkę z zgniecionych gazet. Gdy się z powrotem odwrócił do chłopaka, jego oczy na powrót przypominały parę cienkich kresek.
– Ah, od razu ciszej… dobrze się spisałeś, chociaż akurat mogłeś oszczędzić te spodnie. Patrz! Są całe obsikane. No nic, za te pieniądze kupisz sobie nowe. Wiele nowych. Daj… podaj rękę… pomogę ci wstać – rzekł sięgając do chłopaka dłonią. Patrzył na jego przerażoną twarz. Na zalaną łzami maskę. On nie wiedział. Miał tylko wygrać w karty i odejść z zarobkiem. Do tego go przez ostatni miesiąc uczył. Tylko szkolił jak ogrywać w karty. Mimo swego przerażenia posłusznie, choć niepewnie podał rękę. W następnej chwili jego oko zgasło. Cienkie ostrze przebiło jego źrenicę, przeszywając mózg.
- Szkoda… byłeś dobrym chłopakiem. Naprawdę, bardzo tego żałuję. Przynajmniej umarłeś szybo – westchnął, patrząc na dzieciaka. Po chwili podniósł się z klęczek i odszedł. Zniknął z tego miasta. Zemścił się.
WIEDZA
INFORMACJE: Takowych brak
KLANY, RODZINY SHINOBI, WIĘZY KRWI:
wiedza na temat klanu Senju;
podstawowa wiedza na temat klanu Aburame z Kaigan (ubierają się zakrywając całe ciało; noszą ciemne szkła; do walki używają robaków, którymi manipulują; preferują ninjutsu);
podstawowa wiedza na temat klanu Akimichi z Sakai (masywni; jedzą często i dużo; korzystają z manipulacji własnym ciałem; wyspecjalizowani w taijutsu)
podstawowa wiedza na temat klanu Haretsu z Tsurai (wpadający w szał bitewny; manipulują nad wybuchem; preferują walkę bezpośrednią)
podstawowa wiedza na temat klanu Hozuki z Kantai (ostre uzębienie; lubią wodę, którą manipulują i zamieniają się w nią; nieprzewidywalni w walce)
podstawowa wiedza na temat szczepu Kakuzu z Sakai (żywe trupy; podobno mogą mieć więcej niż jedno życie; brak źrenic, czarne białka oczu)
podstawowa wiedza na temat klanu Nara z Midori (manipulują cienie; niesamowicie inteligentni stratedzy; specjalizują się w ninjutsu; )
podstawowa wiedza na temat szczepu Shabodama z wysp (używają do walki baniek)
podstawowa wiedza na temat klanu Uchiha z Sogen (najczęściej ciemnowłosi; najczęściej korzystają z elementu ognia; specjalizują się w ninjutsu i genjutsu; mają charakterystyczne oczy, które mogą przybrać szkarłatny kolor)
POSTACIE: Brak
ZDOLNOŚCI
KEKKEI GENKAI: Mokuton
NATURA CHAKRY: Doton
STYLE WALKI: KenJutsu - Chanbara
UMIEJĘTNOŚCI:
Wrodzona - takowej brak
Nabyta - takowej brak
PAKT: Takowego brak
ATRYBUTY PODSTAWOWE:
SIŁA 04
WYTRZYMAŁOŚĆ 10
SZYBKOŚĆ 15
PERCEPCJA 20
PSYCHIKA 01
KONSEKWENCJA 20
KONTROLA CHAKRY E
MAKSYMALNE POKŁADY CHAKRY : 100%
MNOŻNIKI:
KenJutsu - Chanbara (+10 siła, +10 szybkość | pernamentnie)
siła 4|14
szybkość 15|25
POZIOM ROZWOJU DZIEDZIN NINPŌ:
NINJUTSU D
GENJUTSU
TAIJUTSU
BUKIJUTSU
KYUJUTSU
KENJUTSU
SHURIKENJUTSU
KUSARIJUTSU
KIJUTSU
IRYōJUTSU
FūINJUTSU
ELEMENTARNE
KATON
SUITON
FUUTON
DOTON D
RAITON
KLANOWE
JUTSU:
NinJutsu
[E] Kai
[E] Bunshin no Jutsu
[E] Kawarimi no Jutsu
[E] Henge no Jutsu
[E] Kinobori no Waza
[E] Suimen Hokō no Waza
[E] Nawanuke no Jutsu
[D] Utsusemi no Jutsu
[D] Suienzou no Jutsu
Doton
[D] Doryūsō
[D] Doton no Jutsu
[D] Doro Kawarimi no Jutsu
EKWIPUNEK
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): Brak
PRZEDMIOTY SCHOWANE (NIEWIDOCZNE):
Trzymane w lewej kieszeni:
shuriken, sztuk 5
Trzymane w prawej kieszeni:
pierścionek zaręczynowy, sztuk 1
kunai, sztuk 5
Trzymane w tylnej kieszeni prawej:
wybuchowa notka, sztuk 2
bomba dymna, sztuk 1
ROZLICZENIA
PIENIĄDZE: Bank
PH: Konto
MISJE:
D - 0
C - 0
B - 0
A - 0
S - 0
PREZENT OD ADMINISTRACJI: Brak