Mieszkanie Shijimy

Tutaj trafiają wszystkie przedawnione wątki, które nie są już potrzebne, ale mogą się kiedyś do czegoś przydać. Znajdziesz tu dawne misje, przedmioty, techniki i karty postaci, które zostały odrzucone bądź zginęły one w fabule.
Hisui

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Hisui »

0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »


Nie bardzo wierzył, że jego ręka zacisnęła się na nadgarstku mężczyzny i powstrzymała parę centymetrów od popełnienia największego błędu jego życia.
Przecież nie był niewzruszonym kamieniem.
Pierwsze szarpnięcie mężczyzny sprawiło, że ten prawie wyślizgnął się z uścisku smukłych palców bruneta, ten bodziec wystarczył, żeby Shijima zreflektował się i złapał go drugą ręką, stając za jego plecami, by nie wyrządził nikomu więcej krzywdy - ha, chyba żeby tej krzywdy nie wyrządził samemu sobie. Skłamałbym, gdybym napisał, że Shijima był taki święty. Już wtedy, kiedy spoglądał na kobietę trzymającą dziecko, miał ochotę obnażyć ostrze miecza, spacyfikować ją tak, by już żadnemu dziecku więcej i żadnemu dorosłemu nie wyrządziła żadnej krzywdy - raz i skutecznie. Lecz nie, bo przecież jej córka patrzy. Więc nie. Potem był moment, w którym życie zgasło w oczach dziecka, kiedy wrzask zagłuszył nawet myśli i... i co wtedy? I co teraz, kiedy przez jego myśl przesunęła się ta śliska, niebezpieczna, która gorącym ogniem pragnęła pochłaniać świat i pozostawiać na nim tylko zgliszcza jakoby zemstę za wszystko, co wydarzyło się w przeszłości - zdradliwy truciciel, który mówił: puść go.
Dokończy dzieła.
Nie puścił.
- Uspokój się, skrzywdzisz tylko siebie i pamięć o córce. - Shijima nie krzyczał, bardziej przypominało to warkot nawołujący do porządku, ale daleko mu było do jakiegokolwiek gniewu, bo i Ranmaru się nie gniewał. Był wstrząśnięty, a nie zły. Zaparł się nogami, nieco je rozstawiając, ale trzymał się z tylu - nie żeby oskarżał mężczyznę teraz o jakieś wielkie wygibasy i próby podcinania mu nóg, ale podobno przezorny zawsze ubezpieczony, a Shijima naprawdę nie chciał, żeby ten obcy mu człowiek całkowicie zaginął w mroku, który już i tak wystarczająco mocno oplatał jego serce. Powoli, powolutku zwalniał, uspokajał się, aż w końcu dał wyjąć sobie brzytwę z ręki, którą Shijima podał strażnikowi, jednak sam ciągle jedną ręką trzymał mężczyznę, jego uścisk się rozluźnił, mężczyźnie pewnie i tak pozostaną siniaki po tej szamotaninie - tak jak on się uspokoił, tak gładko Shijima przepędził zdradziecką myśl ze swojego umysłu.
Poddawanie się emocjom osłabiało.
Tylko nie spodziewał się, że kiedy będzie chciał puścić go już całkowicie, odsunąć się, to mężczyzna obróci się do niego i żądny bliskości, ciepła drugiej osoby, najzwyczajniej w świecie się do niego... przytuli. Moment zastygnięcia przyniósł już w drugiej sekundzie wyciągnięcie ramion i objęcie mężczyzny, łagodne poklepanie go po plecach. Już dobrze - jak do małego dziecka - już wszystko jest w porządku... - ale przecież nie było, prawda?
- Kiedy wyjdziesz z tego domu zobaczysz przed sobą drogę. Będzie długa i chłodna, ale jeśli ty jej nie przejdziesz, to Miwa sama nie da rady. - Spokojny, przyciszony, nieco mrukliwy w tym momencie głos Shijimy można było chyba porównać do mruczenia kota, który ułożył się obok naszej głowy, na naszej poduszce, kiedy nie mogliśmy zasnąć. Wystarczyło, żeby pojawił się kot i sen sam zamykał nam powieki. - Ta droga to szeroki wybór i nieskończone możliwości. Jeśli nie dla siebie to dla samej Hotaru powinieneś ją przejść z podniesioną głową. - Odsunął mężczyznę i spojrzał mu w oczy, uśmiechając się ciepło, łagodnie. Ściskając dłoń na jego ramieniu.
Puścił i odsunął się.
Naprawdę żal mu było tego mężczyzny. Tak jak całego tego domu, który był tak chłodny i pusty.
0 x
Hisui

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Hisui »


Dziękuje za uczestnictwo. Mam nadzieję, że bawiłaś tak dobrze, jak ja. Przepraszam za niedociągnięcia i opóźnienia.
Pozostało mi chyba jedynie polecić się na przyszłość i życzyć powodzenia! :33
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Słońce przyjemnie musnęło policzki, prześlizgnęło się po skórze, wpełzając za kołnierz. Tak jak poprzednim razem poczucie dobrze spełnionego obowiązku nie spłynęło na głowę swoim błogosławieństwem, ale tym razem świat wcale nie był taki obcy. Aż tak zamknięty.
Przecież promienie słońca czułeś wyraźnie na swojej skórze, prawda..?
Minąłeś butelkę, która rozpraszała promienie słońca na tysiące promieni, minąłeś tych ludzi, którzy otaczali miejsce zdarzenia, chcąc ciągle wsuwać nos w nie swoje sprawy, a którzy już nie zwracali na ciebie uwagi i w końcu minąłeś samą ulicę.
Tak, świat zdecydowanie nie zmienił się przez tą jedną śmierć i nie zmieni przez setki następnych. Zmieniał się tylko ten świat najbardziej istotny dla nas, ta nasza mała rzeczywistość, której furta skrzypiała za każdym razem, kiedy ktoś wstępował na Elizejskie pola i rozglądał się, zachwycony, za miejsce do odpoczynku, za bardzo zajęty chłonięciem całokształtu, żeby dojrzeć misterne znaki. Tą małą lalkę w podartej nieco sukience leżąca pod płotem,chowającą się za wysokimi kłosami zielonej trawy. Tą różę, która zawsze chciała być najpiękniejsza i jedyna, żeby oczy skłaniały się tylko ku niej, kryjącą się za dzikim krzewem. Tego kota, który zawsze chodził własnymi drogami, a teraz wylegiwał się leniwie na szerokich gałęziach drzewa wiśni. To był właśnie ten nasz świat - dla kogoś, kto nie znał kodu kryjącego się za bramami naszej skrzypiącej, nienaoliwionej furtki - niedostępny. Tak jak niezrozumiała była ta butelka, tamte lalki w domu, a jedna brzytwa i ten mężczyzna, którego życie właśnie się zmieniało - i wraz z tą zmianą transformacji ulegał również kod, dla Shijimy bardzo wyraźny.
Chwilowo przecież dzielił ten kod z osobą, której pewnie nigdy więcej już nie spotka.
Ulica była dość tłoczna, ale spokojna - jak to zazwyczaj w tej dzielnicy Ranmaru - małej i skromnej, bo przecież szczep wydawał się całkowicie wymarły - przynajmniej Shijima miał takie wrażenie. Wrócił do swojego pokoju, zaparzył herbatę i usiadł na parapecie okna, kierując wzrok na błękitne niebo.
Ach, to był naprawdę piękny dzień.
[z/t]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Shijima naprawdę lubił to mieszkanie. Nawet jeśli nie było ono cudownym domkiem w malowniczych terenach Hyuo, to dawał po pierwsze złudne wrażenie bezpieczeństwa, bo przecież jeśli zaczniesz się drzeć, gdy cię napadną, to każdy sąsiad usłyszy (no co, z niego żaden wspaniały shinobi nie był) i była ta minimalna szansa, że jednak ktoś zareaguje, po drugie - oczywiste - nie zmuszało to do długich wędrówek przez zasypane śniegiem wzgórza czy podczas śnieżyc w zimie, kiedy chciałeś iść porankiem po świeże bułki, a po trzecie - było po prostu wygodne. Idealne dla faceta, któremu wcale nie śpieszyło się do zakładania rodziny, nawet jeśli śmiało można go było wyzywać od domatorów. Tak, zgadza się, lubił Hyuo. I tak, zgadza się, jakoś nie śpieszno mu... um, nie, moment, kłamstwo. W sumie to nabrał wręcz niepokojącej ochoty na wybranie się w świat.
Prosto na wyspę Teiz.
Zdarzenia dni ostatnich zmusiły go do działania i przysłowiowego spięcia pośladów. Zresztą "dni ostatnie" też były przysłowiowe. Mokuren wydobył z siedziby władzy zwój dotyczący Kyakubu Satsu, rzecz jasna nie pozwolili mu go "pożyczyć",
ale też i tego nie potrzebował - wystarczyło mu przyswoić wiedzę teoretyczną, żeby potem wrócić do domu i przekuć ją w praktykę. Poprosił o pomoc mężczyznę, któremu zresztą z Seinaru ocalili życie na misji zleconej przez siedzibę - mimo wszystko uczenie się genjutsu samemu? Nie-e. Jakoś nie brzmiało to przekonująco. Usiedli na środku pokoju i zaczął się trening. Jutsu było stosunkowo proste, składające jedynie z dwóch pieczęci, które Ranmaru szybko złożył i... i co? Chyba nic, może jeszcze raz? Tak, tak, jeszcze raz, podłoga ledwo się zachwiała. Sztuka genjutsu obca Shijimie nie była, teraz po prostu wkraczała na wyższy poziom i między bogiem a prawdą podchodził do tego chyba aż nader poważnie, skupiając się w pełni na pieczęciach i tego, co chciał osiągnąć. Niestety pierwszy dzień wielkich efektów nie przyniósł. Na drugi dzień zmienili otoczenie i usiedli przed mieszkaniem, na tyłach, gdzie nie zwracali na siebie uwagi gapiów. Jutsu działało na innej zasadzie, niż pozostałe, które do tej pory używał - i jakoś Shijimie ciężko było sobie to zwizualizować, że jego przeciwnik naprawdę zapada się w ziemi. I udało się na trzeci dzień. Jego towarzysz nie zaczął panikować tylko dlatego, że brunet wcześniej dokładnie wyjaśnił mu, jakie jutsu ma przynieść efekty. Ziemia zaczęła pochłaniać mężczyznę, chociaż w domu raczej nie wyglądało to efektywnie - ciężko o ruchome piaski na środku salonu, prawda? To też trzeba było zapisać do pamięci - że użycie tego jutsu było raczej efektywne na gruncie - nie piętro nad ziemią, na sztucznej nawierzchni. Od razu sprawdzili też, na jaką odległość jutsu działa. Shijima skończył całkowicie wyprany z jakiejkolwiek energii nosem prosto na poduszkach w salonie.

Trening Kyakubu Satsu - genjutsu [C]
[z/t]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Podobno głupi ma zawsze szczęście i takie szczęście miał też tym razem Shijima. Może więc faktycznie nie przynosił pecha? Ha, jasne, gdyby w ogóle wierzył w takie bujdy to rzeczywiście można by się było zastanawiać, a tak? Szczęście to polegało na spotkaniu shinobiego, który po krótkiej pogawędce z młodym shinobim postanowił mu pomóc w nauce - zupełnie przypadkowe spotkanie pod siedzibą, do której Shijima dość często drałował. Chyba za często. Cóż, pragnienie wiedzy robiło swoje. Mężczyźni chwilę porozmawiali i udali się do mieszkania Ranmaru, który ugościł go świeżo zaparzoną herbatą z suszonej mięty - nic wielkiego, ale też i Shijima nie pławił się w luksusach, więc zbyt wielu dobroci, którymi mógłby uraczyć kompana, nie miał.
Jasne, po prostu byleś sknerą.
Grunt, że znajomo-nieznajomy docenił gościnę, ogrzał się po, jak sam twierdził, długiej podróży i zaraz mogli brać się do nauki. Serdeczny starzec nie chciał nawet żadnej opłaty za przekazanie swojej wiedzy, stwierdził, że tak długo, jak długo Shijima zapewni mu wikt i opierunek, tak długo będzie mógł go uczyć, nie żądając niczego innego w zamian. Podejrzane? Ano troszeczkę. Miał do czynienia z kimś ewidentnie bardziej doświadczonym, ale z drugiej strony naprawdę nie uważał, żeby posiadał tutaj cokolwiek cennego, co warte by było kradzieży.
- Znam jedną taką przydatną sztuczkę, pokarzę ci. - Wyszliście na zewnątrz, do tego przyjemnego ogródka otwierającego się na ulicę, gdzie o wiele wygodniej trenowało się wszelakie techniki niż w domu. Skinąłeś głową i zatrzymałeś się we wskazanym miejscu, śledząc uważnie ruch dłoni starca, kiedy ten złożył kolejno pieczęci: Tygrys, Wąż,
Baran. Zapisać. Zapamiętać. Pieczęci, przynajmniej dla ciebie, były chyba wszystkim. Aż do umysłu trafiała pewna myśl - co robili ze sob shinobi, którzy stracili rękę albo dłoń..? - Już. - Uniosłeś spojrzenie na mężczyznę, nawiązując z nim kontakt wzrokowy.
- Już? - Nic się nie stało. Spojrzałeś na lewo, na prawo - uśmieszek na twarzy siwowłosego ewidentnie mówił, że ta,
że to już, całkiem zadowolony z siebie zresztą uśmieszek.
- Spróbuj dojść na drugą stronę ulicy. - Głos starca był naprawdę przyjemny dla ucha, bardzo łagodny i co najważniejsze - cierpliwy. Posłusznie skinąłeś głową i udałeś się na drugą stronę ulicy. Twoje myśli same zbłądziły na odnogi gdzieś się poplątały, przestały kompletnie śledzić wędrówkę, jakby pojęcie "orientacji w terenie" stało się całkowicie obce, niemożliwe wręcz do dotknięcia - i to orientacja terenie we własnym mieście jakby na to nie patrzeć.
- Kai. - Usłyszałeś tuż przy sobie i dopiero wtedy się ocknąłeś, rozglądając wokół.
Co? Jakim cudem wróciłeś do ogródka, skoro byłeś pewien, że już byłeś przy ulicy?
- Co to było?
- Ha! - Starzec podparł się pod boki. Gdyby dorobił się o dziesiątki kilogramów więcej to mógłby uchodzić za świętego Mikołaja. - Kori Shinchu no Jutsu. Nie jest efektywne ani efektowne w bezpośrednich starciach. Miesza w umyśle człowieka tak, że zaczyna on błądzić w kółko. Używa się go przed walką i pozostawia przeciwnika zamkniętego w jego czarze, dopóki się nie zmęczy. Niestety jego niewielkie zasięg sprawia, że wrócenie do domu na chrapaka odpada.
Uśmiechnąłeś się nieco zdziwiony, wyciągając jeden kącik warg, z tego żarciku, z którego gość był ewidentnie bardzo zadowolony. Ogólnie - był z siebie bardzo dumny.
- No nic, teraz ty młody.
Powtórzył pieczęcie na mężczyźnie i oboje zaczęli krążyć wokół domu. Kolejny rodzaj zupełnie nowego genjutsu, który wpływał na otoczenie, ale po opanowaniu Kyakubu Satsu jakoś lepiej mu to szło. Już pierwszego dnia pojawiły się efekty,
chociaż jutsu było zupełnie niestałe, a nawet jeśli się ustabilizowało, to dość szybko się rozpływało.
- Pamiętaj, że Kori Shinchu no Jutsu działa najlepiej w terenach takich jak las, góry... gdzie rzeczywiście przeciwnik ma małe szanse na szybkie odkrycie tego jutsu. Zmyla ono twoje wyczucie kierunku, ale jeśli teren jest zbyt zróżnicowany, tak jak ten tutaj, to bardzo szybko można zauważyć, że coś nie gra.
- Zrozumiałem, dziękuję. - ... Mistrzu? Chyba tak mógł mężczyznę nazwać.
Nadeszła noc, czas na zjedzenie posiłku i wyspanie się, chociaż Shijima, zatwardziały w swoim postanowieniu samodoskonalenia, wcale się do snu nie śpieszył. Następny dzień przyniósł już bardzo zadowalające rezultaty. Wraz z rozebraniem tej techniki na czynniki pierwsze i zanalizowaniem jej przyszło jej zrozumienie - a ze zrozumieniem akceptacja i poprawne jej wykonanie.

Trening Kori Shinchu no Jutsu - genjutsu [C]
[z/t]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Intensywność treningów nie spoczywała na sferze fizycznej - raczej dotykała ona psychikę - a i tak Shijima miał wrażenie, że wszystko go boli, kiedy obudził się rano z nieprzyjemnie ćmiącą głową. Zagrzebany w kołdrę, rozciągnięty jak długi na macie w swojej sypialni, podczas gdy gość spał w salonie, nie miał nawet ochoty drgnąć małym palcem, kiedy w końcu świadomość zaczęła powoli wysuwać się z ramiona Morfeusza i duchem opadać do ciała - dość nieprzyjemny powrót, nie powiem, jednak tam, gdzie ciemność była najgęstsza, jakoś o wiele przyjemniej się żyło. Wszystko przez to, że się nie żył. Ta noc nie przyniosła ukochanego ukojenia. Widział bardzo wyraźnie twarz tamtej dziewczynki, widział, jak potyka się na drodze, ciągnięta siłą przez ojca, jak prawie kolankami obciera przez moment bruk. I widział też, jak ta głowa i patrzące na niego niemal ciekawie, zupełnie niewinnie, oczy, przechyla się, a w oczach gaśnie ostatni blask. Ostatnia iskra.
Ten dzień zdecydowanie nie był piękny, a dopiero co się zaczął.
- Dzień dobry! - Usłyszał z kuchni, która znajdowała się naprzeciwko drzwi do jego sypialni. Uchyliłeś powieki i jak glizda przetoczyłeś na bok, żeby spojrzeć na drzwi, za którymi co prawda nic nie widziałeś... ha, dopóki twoje ślepia nie zaszły szkarłatem. Dziadek, Pan Święty Mikołaj, smażył w najlepsze jajecznicę. Musiał być na zakupach albo zauroczył sąsiadkę, jedno z dwóch, bo świeże bułki już czekały w koszyczku.
- Dobry, dobry. - Długowłosy podniósł się z legowiska i ubrał, wychodząc do kuchni nadal... jakiś taki nieogarnięty. Z lekko podkrążonymi oczami. Ostatnie noce były po prostu dość... słabe.
- Lewą nóżką się panienka zsunęła z królewskiego łoża? - Starzec uniósł brew spoglądając ze wścibskim uśmieszkiem na Shijimę, który w odpowiedzi oddał mu kuśkańca pod bok.
- Ależ proszę, jeszcze się zarumienię przez te komplementy. - Złapałeś bułkę, uśmiechając się pod nosem i zasiedliście do śniadania.
Poranek upłynął szybko, na dość normalnych rzeczach - takich jak na przykład ta, że poszedłeś zdać płaszcz sąsiadce, która stwierdziła, że zdoła go doprać, jeśli ty jej wyniesiesz śmieci. No i dobra, całkiem niezły deal. Do obiadu było kręcenie się po Hyuo, pokazałeś nowemu towarzyszowi niektóre zakamarki tego urokliwego miejsca i dopiero po obiedzie i chwili odpoczynku powróciliście do treningu.
- Jesteś dzisiaj nie w formie, więc coś prostego. - Rzeczywiście, nie byłeś. Lekko smętny, zmęczony. Byłeś w sumie wdzięczny za towarzystwo, chociaż ciągle zachodziłeś sobie w głowę, od kiedy, do cholery jasnej, zrobiłeś się taki towarzyski? Starzec uniósł kartkę w palcach.
- Wiesz, co tu jest napisane? - Sięgnąłeś po kartkę i odczytałeś jej treść.
- Kiseru. - Odpowiedziałeś wprost, zgodnie... z prawdą? Och, każdy głupi by się domyślił, że to była kolejna sztuczka! uniósłeś palce. - Kai.
Rzeczywiście - to była sztuczka, albo raczej - jutsu. Kiseru wcale nie było kiseru, a napisem "Hyuo".
- Technika ta nazywa się Kokoni Arazu no Jutsu. - Zaczął starzec, gładząc swoje siwe wąsy. - Możesz nią zmienić wygląd danego przedmiotu, w granicach rozsądku oczywiście. I oczywiście zmieniać znaki i cyfry. - Kiwnął głową na karteczkę. Rzeczywiście nie wydawało się to zbyt skomplikowane, zwłaszcza, że mówiliśmy tutaj o zmianach drobnych,
nie wielkich tak jak w przypadku Kori Shinchu no Jutsu.
- Chyba od tego łatwej by było zacząć. - Uniosłeś karteczkę w dwóch palcach - nie, nie czyniłeś starcowi wyrzutów, raczej żartowałeś z tego, że zamiast zacząć od czegoś prostszego, to mężczyzna od razu rzucał cię na głęboką wodę. Ten w odpowiedzi zaśmiał się rubasznie i klepnął w nogę.
- Już, już, panienko, do roboty.
- A jakie są do tego pieczęci.
- Nie potrzebujesz żadnych. Ogranicza cię tylko to. - Puknął się palcem w skroń.
W jeden wieczór sztuczka ta, och, przepraszam: technika, została opanowana. Przyszło to zadziwiająco łatwo po zmaganiu się z tymi dwoma poprzednimi przekleństwami, nawet jeśli nie wymagało żadnej pieczęci. Czego jak czego, ale akurat wyobraźni Shijimie nie brakowało.

Nauka Kokoni Arazu no Jutsu - genjutsu rangi [C]
[/zt]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Kiedy zajmujesz swój umysł i ciało na tyle intensywnie, że nie masz za bardzo siły wieczorami zastanawiać się nad sensem świata, życiu, śmierci i robieniu rano jajecznicy to naprawdę o wiele przyjemniej sypiasz. Wystarczy dać sobie w kość - tylko tyle czy aż tyle? Niektóre treningi były naprawdę katorgą i przychodził pewien moment kryzysu, kiedy chciało się to wszystko rzucić w pizdu i więcej do tematu nie wracać. Yhym, jasne, porzucić imię shinobi i nie wiem, żyć na przykład jako farmer. I hodować kamienie. W zasadzie Shijima odkrył, że o wiele bardziej by się do tego zawodu nadawał. Nie to, żeby starzec powtarzał mu, że ma naturalny dryg, że błyskawicznie załapuje - jakoś te komplementy zupełnie do niego nie trafiały, mijały bokiem i nie odczuwał z nich nawet minimalnej przyjemności. W sumie to co za różnica, jak szybko coś łapiesz, jeśli nie potrafisz dzięki temu ocalić czyjegoś istnienia? Ta, normalnie nihilizm egzystencjalny. Nie, nie, nie. Nie. Iii... nie. Każdego męczyło w końcu własne marudzenie i Shijima własnego miał po dziurki w nosie. Normalnie sobie nie marudził, spędzał chwile na wyciszaniu swojego umysłu, na łapanie równowagi, nie potrzebował do tego nawet łona natury, wystarczyło wyjść na zewnątrz i odetchnąć tutejszym, chłodnym powietrzem. Dość niewiele, prawda? Może to te sny, a może po prostu fakt, że Shijima jednak nie przywykł do obecności kogoś na dłuższą metę... albo zapomniał już, jak treningi dają w kość. A przecież - ciało to moja świątynia, w zdrowym ciele zdrowy duch i tak dalej! Rzecz jasna nie zmieniało to faktu, że był bardzo wdzięczny starcowi za pomoc i naukę. Bez niego zdobywanie wiedzy, którą zdobyć chciał, byłoby o wiele trudniejsze.
- Czemu dopiero w tym wieku postanowiłeś uczyć się jutsu, hm..?
Jeden dzień, pełny, minął na odpoczynku, regeneracji, zwiedzaniu i korzystaniu z dobroci natury. A teraz? Teraz przyszedł czas na wznowienie treningu. Mężczyzna siedział na ławce i popalał Kiseru, wpatrując się w niebo, wciąż ciemne niebo, słońce dopiero miało wstawać i powoli budzić świat do życia. Ta jednodniowa przerwa zdecydowanie pomogła Shijimie naładować baterie po intensywnej sesji.
- Nie miałem możliwości wcześniej. - Ano właśnie, bo matka, bo... bo... ech, kolejny zgnuśniały temat.
- Rozluźnij się, młody. Zobacz tylko na siebie, jesteś kłębkiem nerwów. - Starzec opuścił spojrzenie na Ranmaru,
jego ton był naprawdę łagodny. Jeszcze ani razu nie stracił pokładów cierpliwości do już nie tak przecież młodego ucznia. Odetchnąłeś, ale o wiele łatwiej było powiedzieć i zażądać, niż rzeczywiście się rozluźnić. - Hana Kahen Tonsou to taniec płatków wiśni. Nie możesz być głazem, kiedy chcesz stać się lżejszy od powietrza. No dalej. Pozwól swojemu pięknemu wnętrzu stać się pięknym na zewnątrz.
Zamknąłeś oczy i skupiłeś myśli, siadając po turecku w ogrodzie. Wsyzskto to, co zawsze pozwalało ci się odprężyć, teraz wżerało się w umysł nieznośnie wręcz - chociaż, jak zostało to wspomniane, i tak było lepiej niż przedwczoraj. Na tej medytacji, bezowocnej, minął dzień. Kolejny dziw - teraz już nie wpływał na ciało przeciwnika, a na samego siebie... ach nie. To nie tak. I odkrył to dopiero następnego dnia rano. Przecież tu nie chodziło o faktyczne stanie się płatkiem wiśni, tylko o sprawienie, żeby przeciwnik uwierzył, że się nim stajemy. To było tak oczywiste, że aż głupio mu się zrobiło, że dopiero teraz to załapał. I kiedy już załapał to rzeczywiście zaczęły się dziać rzeczy.
- Dobrze, młody! Dobrze! - Opanowanie tego w dwa dni okazało się niemożliwe. Tak samo w trzy. Skoro przeciwnik miał nie być zdolny do określenia naszej pozycji to należało zadbać o każdy szczególik - włącznie z cieniem, który przecież zdradzał Mokurena co rusz. Pod koniec czwartego dnia pływał już jak płatki wiśni i wakizashi w końcu dosięgnęło gardła jego mistrza, powodując na twarzy obu szeroki, nawet jeśli zmęczony, uśmiech.

Trening Hana Kahen Tonsou - genjutsu [C]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Po wczorajszym dniu Shijima czuł się zdecydowanie lepiej. Minął kryzys i brunet wstał niemal w skowronkach, z samego ranka pędząc po śniadanie dla siebie i swojego gościa. Czuł się odświeżony, rzeczywiście bogatszy w coś, co być może ułatwi walczenie o każde kolejne istnienie - jasne, niby wiedział, że nowe techniki wcale nie czynią cię wspaniałym, jeśli nie potrafisz z nich korzystać z głową, ale to tak samo jak było z propozycją ugoszczenia tutaj Pana "Mikołaja", albo z tym, że to nie Mikołaj przynosi prezent pod choinkę - jasne, niby wiesz o tym, zdajesz sobie z tego sprawę, ale w sumie to czemu masz sobie przez to odbierać to święto i jego magiczność? Zwłaszcza, że Ranmaru, mimo ciągłego krakania tym, że nie znosi wszelakich skomplikowanych rzeczy, tak naprawdę je uwielbiał. Wszelkie zagadki, zdobywanie wiedzy, analizowanie ludzi i ich relacji - robił to aż za często, ale, hej, chyba to małe samo-oszustwo można mu było wybaczyć, prawda?
- Jest jeszcze ostatnia rzecz, której mogę cię nauczyć, księżniczko. - Jakoś szczególnie Shijimie nie przeszkadzało miano, jakim starzec go ochrzcił. Zresztą wymyślał już tak... wymyślne nazwy, że księżniczka była chyba najbardziej "lajtowa". Nie licząc "młodego" rzecz jasna. Trochę to bodło jego dumę, ale jednak dystans do samego siebie zwyciężał i raczej śmiał się razem ze starcem, a nie robił rabany o... ksywki.
- Ryby i starcy głosu nie mają, nie wspominałem już czasem o tym? - Odparowałeś gładko, uśmiechając się bezczelnie pod nosem.
- E! Smarkacz! - Starzec rzucił w cebie szmatką, którą wycierał właśnie naczynia - odwróciłeś tylko twarz, uśmiechając się jeszcze szerzej - był to lekki rzut, nikomu nie chciał przecież wyrządzić krzywdy - szmatka ledwo przepłynęła po sylwetce Shijimy i opadła na podłogę. - Co ty mi tu pyskować będziesz!
- Dobra, dobra, staruszku, nie unoś się tak, tylko podnieś tą szmatkę. Tylko sobie plecków nie połam! - Odszedłeś od kuchenki w kuchni, tak profilaktycznie, gdyby jednak siwowłosy postanowił pacnąć cię czymś mocniejszym niż szmatą. Patelnią na przykład, o.
- Jigoku Koka no Jutsu. Słyszałeś o tej technice?
- Słyszałem. - Skinąłeś głową, kiedy już pomyliście naczynia i zasiedliście po śniadaniu w ogrodzie z kubkami gorącej herbaty. Uczeń i tymczasowy mistrz, ha! - Technika, która sprowadza kulę ognia na ofiarę. Dość silna technik genjutsu.- Starzec skinął na potwierdzenie głową.
- Jest doskonałą zmyłką. Nakłada efekt placebo. - Zakręcił palcem przy skroni. - Ludzie panikują i naprawdę wydaje im się, że płoną, że wszystko ich boli. - Było kilka rzeczy, które wsunąłbyś w ramy "zastanawiające". Bo, na przykład,
czemu techniki genjutsu, które ze swej natury powinny dawać ci kontrolę nad przeciwnikiem, niemal w całości prowadziły do paniki? Przynajmniej takie wrażenie miał Shijima. Powoli przestawał patrzeć na tą dziedzinę sztuk shinobi jako na sztukę iluzji, a zaczynał w tym widzieć sztukę zgnojenia przeciwnika. Czy też nazywając to ładniej: sztukę koszmaru. I a sztuka zaczęła go... przerażać. To, co pozwalała robić z ludzkim umysłem było godne respektu - i jakiego zrozumienia umysłu człowieka wymagała. Zgłębiwszy wyższe poziomy genjutsu nie mógł nie zacząć bardziej szanować tego, do czego była ona zdolna - a przecież nadal był na niskim, niziutkim poziomie.
Po opanowaniu wszystkich poprzednich jutsu w ostatnich dniach, ostatnich dwóch tygodniach, jeśli nie więcej, Shijimie czas uciekał teraz przez palce, zbyt mocno był skupiony na samych lekcjach - a jeśli nie na nich, to kryzys miotał jego wewnętrznymi rozterkami - nauka tego jednego okazała się nie być taka trudna. Trzy dni intensywnego treningu i już była...
dobra, nie w małym paluszku, szlifowanie jej zajęło jeszcze kolejne dwa dni. Wpływanie na prawie wszystkie zmysły jednak zmuszało do dłuższego przysiadnięcia.
Starzec pożegnał się z Shijimą i ruszył w świat.

Trening Jigoku Koka no Jutsu - genjutsu [C]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Znów płaszcz był pobrudzony krwią. Pocieszeniem, naprawdę dużym - jak i dużą ulgą na sercu było to, że nie był on pobrudzony krwią zmarłego. Co prawda nie wiedział, co się dzieje z Yoko, ale zamierzał ten stan rzeczy niedługo zmienić i ją odwiedzić. Tylko nie dzisiaj. Dzisiaj potrzebowała odpoczynku, a on przecież i tak musiał oddać pieniądze tamtemu mężczyźnie, którego przerażenie zdjęło tak, że Shijima miał wrażenie, że nawet by się nie upomniał o zapłatę, gdyby do niego nie wrócił - ba, nawet na pewno by się nie upomniał! Wydawał się zielonkawy nawet po tych paru godzinach.
Powrót do mieszkania przyjemny. Echo tego krótkiego, ale nader intensywnego wydarzenia nadal utrzymywało się na krańcach jego palców. Całe ręce miał oblepione krwią - nie tylko płaszcz ale i kimono ucierpiało, czuł ten cholerny zapach wokół i nie potrafił go zdzierżyć - nie mdlił, raczej irytował. Zrzucił z siebie brudne ciuchy i poszedł się porządnie wyszorować - tak, żeby najlepiej zedrzeć z siebie całą skórę - i zmyć z siebie wydarzenia dnia dzisiejszego. Niech spłyną z wodą razem z emocjami. Przebrał się i poszedł znowu przekonać sąsiadkę, żeby ratowała jego biedne, niczemu niewinne odzienie - przecie nie zasłużyło na okrutny los bycia odrzuconym tylko przez parę... życiowych zawijasów! Zresztą kij z kimonem - te można kupić nowe. Ale płaszcz? O niee, żaden płaszcz nie będzie już wystarczająco dobry. Wszystkie najbardziej podstawowe czynności zostały wykonane, więc można było spokojnie usiąść do treningu. Medytacje, zagłębianie sekretów jutsu, wiecie, takie sytuacje.
Shijima trenował już od paru dni. Opanowanie chakry w stopniu lepszym nie było wcale proste, ale ostatnio wykonane misje z całą pewnością to ułatwiały, tak samo jak samo rozwinięcie technik. To nawet nie było wydawanie się - o wiele lepiej wyczuwał niebieską energię, która kładła mu się do stóp i lekko wspinała po łydkach, by ułożyć się łaskawie w jego dłoniach. Cała do twoje dyspozycji, jak niecierpiąca zwłoki kochanka rozciągająca się w pościeli. Dotyk chakry był pieszczotą.
Ten ciepły błękit coraz chętniej współpracował z wolą, coraz sprawniej przesuwał się pomiędzy palcami i wyginał dopasowując do kolejnych pieczęci. Wcześniej dzika energia była teraz bardziej uwiązana, bardziej skoncentrowana, mógł ją o wiele lepiej wykorzystać - jednak zrozumienie tego samemu nie było takie proste. Działał instynktownie - i ta instynktowność doprowadziła do paru maleńkich wypadków... jak na przykład omdlenie na podłodze. Na szczęście w tych czasach nie było jeszcze papparazzi - nie ma zdjęć - nie ma dowodów! Zresztą nawet jakby byli to raczej wątpliwe, żeby śledzili akurat jego. Zupełnie się zapamiętał w wytężaniu całych sił, by ujarzmić chakrę wedle swojej woli - i masz ci los,
padł jak długi. Domowe zacisze gwarantowało prywatność, więc jedyną bolączką był nieco połamane gnaty od niewygodnej pozycji spania.
W ramach przerwy brunet ruszył tyłek, żeby odwiedzić w szpitalu małą kobietkę - naprawdę ją uratowali, to sprowadzało przyjemny spokój na duszę... i ciągłe niedowierzanie, że wreszcie się coś w tym życiu udało. Chociaż raz. Droga do szpitala nie była zbyt długa, a wracając z niego wstąpił od razu do sklepu po świeże warzywa - coś w końcu trzeba jeść, prawda?
Trening trwał dalej. Kawałek po kawałku, bez żadnej wielkiej presji, chodziło przecież o to, żeby w pełni zrozumieć i tą wiedzę jak najlepiej wykorzystać. Szło coraz sprawniej. Ostatnie dni, ba! - całe tygodnie doświadczenia i odbytych treningów wreszcie pokazały pełen skute - zadziwiające było tylko, że różnica była diametralnie odczuwalna.
Mógł teraz o wiele dłużej utrzymywać kekkei genkai, znacznie dłużej. Dobrze.
Byle tak dalej.
Byle dalej.

Trening KC na poziom C
[z/t]
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Ranmaru opuścił port i rozbawioną grupę ludzi, machając dziewczynce na pożegnanie. Nawet jeśli należała do tych rozpieszczonych, wrednych księżniczek, to tu i teraz tego nie okazała. Teraz okazała jedynie prawdziwie dziecięce namiętności do magii, czarów i piękna. Wyciągała dłonie do płomieni, jakby te mogły ją uratować, uśmierzyć życie i wszystkie jego aspekty. Na tych parę chwil porwać w świat baśni i najlepiej nie wypuścić nigdy - choć podobno prosiła tylko o parę chwil. Sens całej prośby opierał się chyba na tym, że nikt nigdy nie podał dokładniej jednostki "chwili". Wkroczył do miasta, rozglądając się po jego uliczkach. Pomimo tego, jak wielu ludzi było wokół, czuł się, jakby był tutaj kompletnie sam. Mimo tego, że rozpoznawał niektóre twarze, poznawał pracowników danych kramów i karczm, on dla nich był anonimowy. Zlewali się w całość, szarą, zupełnie nijaką całość, choć żyli i mieli się całkiem dobrze. Ławka pod karczmą, gdzie zwykł pijać sake nadal była na swoim miejscu. Tamta knajpka, gdzie serwowali pyszne, miejscowe specjały i ta budka z ramen, tamten sklep krawca, który zginął, wydając swoją żonę na rzeź. Nie dotarła tutaj żadna wojna.
Do jego mieszkania również nie dotarła.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, rozglądając się po pustym wnętrzu. Tak, zdecydowanie nie przeszła tędy żadna wojna. Wszystko było tak, jak to zostawił. Mieszkanie pozbawione rodzinnych pamiątek, ślicznych rysunków z wielu podróży i kobiecego dotyku dłoni. Surowe i chwilowo - ciemne. Nie na długo. Ranmaru odsłonił zasłony i uchylił okno, żeby wpuścić do wnętrza trochę świeżego powietrza, a sam poszedł się ogarniać. Zrobić pranie (i pranie samego siebie też), wyciągnąć na wierzch cieplejsze, zimowe ciuchy, wybrał się na zakupy spożywcze, bo pingwin głodował w spiżarce i tak minął pierwszy dzień po powrocie.
Szaro.
Dopiero na drugi dzień, kiedy wstał, wybrał się na poranny trening - bieganie, rozciąganie się, wszak ponoć w zdrowym ciele mieszkał zdrowy duch. Takie krążyły legendy.
Czarne wilki nigdy duszy nie posiadały.
Z jakiegoś powodu ostrze wakizashi przestało mu pasować. Sam nie wiedział, dlaczego. Wydawało mu się teraz kompletnie nie pasować do jego ręki, do jego... stylu. Obce ciało, chociaż miało być przedłużeniem jego ręki. Mimo to zmuszał je do współpracy. Problem w końcu nie leżał w zimnej stali, a w nim samym - i to nie miecz potrzebował naprawy i naoliwienia, a on sam. Ustawił się tam, gdzie zwykle, unosząc swoją broń, zupełnie anonimową, pozbawioną swego miana. Nic nie szkodzi. Nie musiała go posiadać. Przeprowadził kilka płynnych cięć, stojąc naprzeciwko wyimaginowanego przeciwnika. Szybko, szybciej, coraz szybciej. Był zgrzany, wyjątkowo nie potrzebował płaszcza, który utrzymywałby temperaturę jego ciała. Zmuszał swój organizm do pełnej współpracy, wyczuwając swoje mięśnie, by wyciągnąć z nich to, co się da. Jeśli nie bardzo mógł ufać swojej sile, musiał zaufać swoim oczom. I szybkości. Ustawił nogi w odpowiednim rozkroku, by nie stracić równowagi, niewątpliwą inspiracją byli Hayami, Seinaru, a tym bardziej samurajowie, których z podziwem obserwował podczas bitwy, którzy ścinali kolejne fale Dzikich jak opadające kartki papieru. Okręcił mieczem wokół siebie, zrywając podmuchem powietrza parę płatków śniegu z ziemi. Nie, nie pasowało mu to. Za wolno. I ten miecz go drażnił. Nie jego długość, jego zakrzywione ostrze, niepełny zasięg w stosunku do tego, co oferowała katana. Odetchnął, zatrzymując się i wyprowadził szybkie cięcie w przód z wypadem, by zaraz szybko się odwrócić. Niewidzialny przeciwnicy. Wyobraźni akurat mu nie brakowało. Powtórzył ruch sprzed chwili, okręcanie miecza wokół siebie, co czyniło efektywną barierę chroniącą przed broniami miotanymi, albo po prostu zmuszało do cofnięcia się wielu przeciwników, kiedy było się otoczonym.
Nazwa
Mikazukigiri
Pieczęci
Brak
Zasięg
Zależy od długości ostrza
Koszt
Brak
Dodatkowe Na czas używania techniki otrzymujemy +10 do siły, +10 do szybkości
Opis Technika posiadająca głównie znamiona defensywne. Szermierz znający to jutsu zaczyna szybko kręcić mieczem wokół siebie, blokując ataki nadchodzące z różnych stron. Bardzo skuteczna w walce z wieloma przeciwnikami, a zwłaszcza gdy jest się przez nich otoczonym. Dodatkowo, jeżeli shinobi jest dostatecznie wprawny w posługiwaniu się mieczem, może wykonać te uderzenia w sposób ofensywny, raniąc wszystkich dookoła.
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Fuj. Śmierdział, najzwyczajniej w świecie śmierdział potem. Nie lubił śmierdzieć. Wyczerpany, czując wyraźnie, że trening dał mu trochę do pieca, wrócił do mieszkania, ściągając już w progu z siebie kimono, które opadło na ziemię oraz buty i zostając w samej podszewce rozpalił w kominku, żeby trochę nagrzać we wnętrzu. Teraz nie było mu jeszcze zimno, ale zanim dobrze usiądzie poczuje nieprzyjemne dreszcze. Mógł rozpalić rano, no mógł! Tylko w sumie po co? Nie należał do zmarzluchów, za długo już mieszkał na Hyuo. Szkoda mu po prostu było drewna, potem i tak musiałby się po nie ruszyć, przynieść, zapłacić za nie, a tak? Skoro i tak nie było go właściwie cały dzień w domu... Przeszkadzała jedynie mroźna podłoga.
Po rozpaleniu rozebrał się całkowicie i podgrzał wodę, by zrobić sobie kąpiel. Długą, odświeżającą kąpiel, która przyjemnie rozluźniała mięśnie. Nie było to to samo, co gorące źródła w Marmurze, ale odpowiednio go zadowalało. Przymknął oczy, rozkładając się w swojej wannie, włosy miał zwinięte w kok, żeby się nie zamoczyły, zresztą tak jak przez cały trening. Cisza. Tylko trzask drwa w kominku przerywał tą ciszę, ale to już zostało wyjaśnione - te dźwięku natury w ciszę były wliczone. Bardzo mocno odprężały.
Od tych paru dni żadne myśli nie zaprzątały jego głowy. Od tych dwóch dni w sumie. Wstawał, jadł, trenował, kład się spać, bez przemyśleń, bez refleksji, bez żadnego, najmniejszego nawet powodu. Nie potrzebował go. Nigdy nie potrzebował powodu, by egzystować i tak samo było tu i teraz. Nic się nie zmieniło, zupełnie nic.
Wyszedł z kąpieli, zjadł kolację, wyprał ciuchy i położył się spać. Znów śnił spokojnie, bez żadnych koszmarów.
Dzień następny zaczął się tą samą rutyną. Brunet poszedł pobiegać, porozciągać się, a kiedy zakończył parę rundek po Hyuo, poszedł zjeść śniadanie i chwilę odpocząć, nim zszedł do ogródka. Nikt go nie odgarniał ze śniegu. Jego ubite kroki zdążyła przez noc zakryć nowa warstwa śniegu. Nie przeszkadzało mu to. Rozgrzał się lekko, ściągnął z siebie płaszcz i wyciągnął miecz, skupiając się przez chwilę, nim zaczął ćwiczyć pojedyncze cięcia. Próbował jakoś złapać kontakt z mieczem, z samym sobą, z własnym ciałem - jeśli potrafił tego dokonać w kwestii mentalnej, to przecież da radę też w fizycznej, prawda? Problem w tym, że z tą mentalną wcale nie szło tak gładko. Nie zajmował jednak tym myśli, skupiając się na coraz bardziej dokładnych, mocnych cięciach, szybkich, nawet nie koniecznie precyzyjnych - tego rodzaju, które zmuszały przeciwnika do oddania ci pola, czy mu się to podobało czy też nie. Nie, źle. Cięcia powinny być precyzyjne. Zwolnił i zatrzymał się, oddychając ciężej, normując ten oddech i wsłuchując się we własną pracę serca. Jeszcze raz. Napiął mięśnie i wziął rozmach, mocny, z prawej na ukos, następny z drugiej, z góry, z góry, z góry! Płatki śniegu wirowały wokół, kiedy przesuwał się w przód, nie dając samemu sobie chwili wytchnienia między kolejnymi ciosami, nie wspominając już o przeciwniku, który musiał się cofać, coraz bardziej, spychany do tyłu. Aż do momentu, w którym upadł na ziemię - i ostatnio cios mógł być naprawdę ostatnim. Widział wyraźnie krew rozlewającą się po śniegu, wsiąkającą w biel, widział gasnące oczy, zdziwione. I nic nie czuł. Oddychał szybko, kiedy się prostował i gdy chował miecz do pochwy. Wystarczy. Już chyba i tak wyczerpał swoje siły jak na jeden dzień.
Nazwa
Omotegiri
Pieczęci
Brak
Zasięg
Zależy od długości ostrza
Koszt
Brak
Dodatkowe Na czas używania techniki otrzymujemy +20 do siły
Opis Technika polegająca głównie na sile uderzeń - a ta jest dostatecznie duża, że jest w stanie obalić przeciwników na ziemię, nawet jeżeli poprawnie zablokowali oni wszystkie ciosy. Użytkownik wyprowadza przed siebie kilka silnych cięć, mierząc w jeden punkt na ciele przeciwnika. Sztuka ta jest bardzo przydatna - w rękach wprawnego szermierza staje się ona potężną, zabójczą bronią.
0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Shijima trzymał się z dala od ołówka, a jeszcze dalej od płótna i farb. Nie miał ochoty niczego tworzyć, nic nie czuł. Był tylko spokój leniwie płynących dni i ewentualne skrobanie ołówka, kiedy próbował stworzyć nową technikę. Czasu miał aż za wiele. Pieniądze uzbierane i te z wojny pozwalały przetrwać, a czasami rysował coś na zamówienie, co wystarczało na spokojne przeżycie. Komfort się poprawiał. Odkąd jego matka zginęła wszystko zaczęło zmierzać ku lepszemu. Nie było już tłuczonych naczyń, rozlewanego wrzątku i wrzasków po nocach ani szarpanin. Dom rzeczywiście był domem, ale to wcale nie sprawiało, że był miły sercu. Owszem, był mieszkaniem, zaciszem, w którym można było odpocząć, przemyśleć parę spraw, wygrzać się i zjeść ciepły posiłek, ale nadal był jedynie pustymi ścianami nie mającymi żadnego znaczenia. Pewnie dlatego drżała mu dłoń, kiedy wpatrywał się w miskę zupy, siedząc w kompletnie pustym pokoju. Przy pustym stole. Dlatego czuł dreszcze, nieprzyjemne, przebiegające po jego skórze, a które nie miały nic wspólnego z chłodem. Dbał o to, by było mu tutaj ciepło, palił ogień w kominku, dodatkowo wszystko nagrzewało się od piecyka, na którym gotował. I nie było już spleśniałego, zgnuśniałego mieszkania, na które pracował, starając się utrzymać matkę i siebie, jego skóra nie była już pocięta chłodem jej zdań i nie musiał nienawidzić własnego brata za to, że miał wszystko to, czego on nie doświadczył. Brakowało mu tego. Dźwięku tłuczonych naczyń, gorąca rozlewanego wrzątku i wrzasku po nocach, kiedy kobieta odzyskiwała przytomność. Brakowało mu jadowitych słów matki, pracy długimi godzinami, by utrzymać tą pijaczkę i wszystkich tych zwyroli, których przyprowadzała, a z którymi on starał się walczyć - w końcu zaczął ich po prostu unikać. Koniec końców nie chciał, by powrócił cały ten ból - chciał, by powróciła którakolwiek z tych osób, które... po prostu by były. A on nie musiałby wracać do pustego mieszkania. Bo to nie za bólem tęsknił.
Po skończonym obiedzie usiadł na parapecie swojego okna, spoglądając na przechodzących ludzi. Często ich obserwował - jak jakiś stary dziad, który nie ma nic lepszego do roboty, dzisiejszego dnia miało mieć to cel. Bardzo konkretny cel. Powoli rodząca się w jego głowie wizja czerni i szarości aż prosiła się, by wykorzystać swoje zasoby i przenieść je na ludzi wokół. Ćwiczył ostatnio ciało, więc teraz znów wypadało poćwiczyć umysł. Skupił się na jednym z przechodniów, owijając się szczelnie kocem, z postawioną obok herbatką, która była paliwem napędowym, starając się przyciągnąć wzrok - kogokolwiek z nich. Omamić, wyeksponować, uwyraźnić wszystko to, co wzrok mogło przyciągać. Wszczepić w głowę ludzi wizje, przez którą będą MUSIELI na niego spojrzeć. Takie zmuszenie kogoś do kontaktu wzrokowego bardzo ułatwiłoby dalsze życie, a raczej - nieżycie, skoro miało służyć jako podstawa do dalszego używania genjutsu. Chyba jednak zabierał się do tego z bardzo złej strony, bo nic nie wychodziło. Może chodziło o brak pieczęci..? Spróbował złożyć parę i dopiero wtedy wypuszczać chakrę, ale niewiele to zmieniało. Ludzie co najwyżej wzdragali się, a to nie był ten efekt, który chciał osiągnąć. Chyba po prostu zabierał się do tego ze złej strony, mimo ówczesnego rozpisania tego na papierze. Przecież ten efekt miał być wyraźny, ostry, oczywisty! Jak czerwony, intensywnie czerwony kwadrat na czarnym tle... no właśnie! Czarne tło. Kwadrat. Oczy! Czerwone, płonące w ciemnościach oczy! Brunet wybrał nową ofiarę i przesłał to, co miał w głowie, ułożoną wizję, czarną klatkę, w którą łapał, do umysłu najbliższej osoby - ta skuliła się... i natychmiast podążyła za śladem płonących w bezkresnej czerni oczu. Miał go! Złapany! Kiwnął głową i uśmiechnął się od niechcenia, chociaż nie był to szczery uśmiech - mężczyzna, wystraszony nieco, również skinął i poszedł w swoją stronę. Spróbował znowu. I znów zadziałało... ale kiedy tylko sięgnął ręką po herbatę technika prysła i pozostawiała jego nową ofiarę po prostu zdekoncentrowaną. Hoo, więc to był minus tej techniki, co? Dobrze. Nic dziwnego. Może kiedyś uda mu się stworzyć lepszą wersję, kiedy będzie wystarczająco silny.

trening genjutsu C: Shin'en: Tsugi WT
[/zt]
0 x
Awatar użytkownika
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885
Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Natsume Yuki »

0 x
Shijima

Re: Mieszkanie Shijimy

Post autor: Shijima »

Brunet czuł, że potrzebuje chociaż dnia przerwy. Wyciszenia się, uspokojenia - znalezienia harmonii... tylko po co szukać czegoś, co względnie się ma? Właśnie ta względność był nurtująca. Drażniąca.Tak czy siak - przerwa. Jego ciało powoli przestawało się go słuchać, wszystkie mięśnie miał nieprzyjemnie zastałe, a w końcu donikąd mu się nie śpieszyło. Miał dokładnie tyle czasu, ile sam go sobie ofiarował. Nie poczynił żadnego kroku w celu zapisania się na turniej, który miał być organizowany, zdawało się, z hukiem, skoro mieli przybyć też przedstawiciele z innych klanów i szczepów, jego interesowanie również nie zostało zanadto przyciągnięte koronacją. Festiwal na pewno będzie głośny, pełen przyjezdnych, innymi słowy - idealny czas na to, żeby... wyjechać. I gdyby nie fakt koronacji na pewno by to zrobił. Nie wiedział, jakim człowiekiem jest Shirei-kan Yukich, ale skoro zjednoczył wszystkie szczepy pod swoimi skrzydłami i zbudował tutaj azyl, oznaczało to, że nie może być zły... prawda? Cokolwiek. Cokolwiek byle nie ciągnące się w historii plany zniewolenia, które wygnały tutaj Ranmaru i nie kolejne wędrówki w poszukiwaniu domu. Shijima mimo wszystko lubił to miejsce. Pokochał Hyuo na swój sposób, nawet jeśli ciężko było mu uznać je za "dom". Przez moment ciągnęło go do zielonego Teiz, na szczęście szybko chłodny lód znów go opatulił swoimi objęciami i pozwolił usnąć - w samym sobie.
Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał, byli goście.
Tym bardziej "wojskowy" gość.
Czarnooki otworzył drzwi, spoglądając w zdumieniu na przybysza, na jego mundur, na... na jego całego. Przesunął oczyma z góry na dół po nieznajomej sylwetce i w końcu nawiązał kontakt wzrokowy, nieco ułomnie kłaniając się na powitanie i wymrukując coś w stylu "dzień dobry". Być może powinien był zaprosić do środka, a nie trzymać mężczyznę w drzwiach, ale... zwyczajnie go wmurowało. Zwłaszcza, że Souji, jak się przedstawił, zaczął mówić.
Ktoś z Ranmaru...
Shijima poczuł jak jego serce mocniej uderza. Miał przed sobą faktycznego członka Ranmaru - może to było głupie i dziwne, ale zawsze był tak odseparowany, że czasami wydawało mu się, jakby ten szczep był na kompletnym wyginięciu. Gatunek zagrożony - zwłaszcza po śmierci części jego rodziny, z którą, cóż... kontaktu też nigdy nie miał. To było irracjonalne, bo przecież wiedział, że Ranmaru tutaj są i tutaj mieszkają, a jednak... a jednak myśli były. Zrsztą ta informacja miała być i tak najmniej szokująca z tego wszystkiego.
Cesarz i Satoshi..? On..? W PAŁACU?! Mur?! List?! Brunet niemal wybałuszył oczy na wojskowego, kompletnie nie wierząc w to, co słyszy, ale nawet nie potrafił się odezwać. Może to i lepiej. Pewnie palnąłby coś głupiego. Tymczasem pan Souji wręczył mu list i... po prostu sobie poszedł.
A serce Shijimy uderzało jeszcze mocniej - i sam nie potrafiłby powiedzieć, czy z radości, czy z szoku.
[z/t]
0 x
Zablokowany

Wróć do „Archiwum”

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości