Sala tronowa
Re: Sala tronowa
- Przepraszam, ale czy ja mogę... - Wydukał nieco, nie mogąc oderwać za bardzo oczu od pięknego stworzenia. Mogę co? Dotknąć? Bogowie jak źle to brzmiało! Pomacać? O nie, na pewno nie, to to już w ogóle tragicznie brzmi!... Pogłaskać? NIE! W tym wszystkim nie wiedział sam, czy mówi i pyta Natsume czy samego Tygrysa, wpatrując się w niego. Lidera? Lider tygrysów? Co to znowu za czary były? Doprawdy, świat shinobi chyba nie przestanie go zadziwiać. Zbyt mało jeszcze widział i za dużo było do zobaczenia. A na razie i tak jego największą namiętnością, największym pragnieniem była możliwość dotknięcia tego szlachetnego zwierzęcia. Przekonanie się, czy jego futro jest tak samo miękkie w rzeczywistość jak wyglądało. Nie było dla niego ratunku, zwykły człowiek by się zachwycił, a jego duszą targały silniejsze potrzeby doznań niż przeciętnego Kowalskiego. Nie umniejszając Kowalskim. Było po prostu tak niewiele rzeczy, tak mało kolorów, a ta czysta, śnieżna biel, która kryła pod sobą mięśnie ze stali, siłę zdolną powalić wrogów... Shijima chciał już zażartować, że nieładnie tak, Cesarz uczył, by siebie i swoje możliwości doceniać! Względem tego, że tygrys nazwał siebie zwykłym wierzchowcem i tragarzem. Nie pasowało to do niego. Nie chodziło o to że nie pasowała mu tą rola - taką ścieżkę miał i dumnie po niej stąpał, Shijima nawet nie pomyślał w takich kategoriach, czułby się wtedy jakby mu uwłaczył. To po prostu tak, jakby Natsume nazwał się sprzedawcą chleba. Niektórzy ludzie zwyczajnie nie pasowali do niektórych miejsc na wyobrażonym obrazku. Całe ich piękno zbyt raziło po oczach na nieprzyjemnym tle, nie było w tym harmonii, jedynie niepasujacy chaos.
Shijima dezaktywował swoje kekkei genkai i odetchnął, przypominając sobie właśnie, że oddech to życia jest raczej niezbędny i ciężko byłoby bez niego dalej żyć. Tylko co to za życie, panie Cesarzu! Zbyt dużo w nim emocji! Lub zbyt mało innymi chwilami. Doprawdy, czasem miał wrażenie, że jego życie składa się na gwałtowne pożary i na stoicki płomień świecy. Brakowało czegoś pomiędzy, chociaż zgodnie z tym, co Natsume powiedział... To była tylko i wyłącznie jego wina. Jak zawsze.
- Aaah... Chyba za bardzo to wszystko przeżywam. - Stwierdził w końcu na lekkim wydechu, podpierając głowę na swojej dłoni, wplatając w długie pasma włosów swoje palce na krótką chwilę. - Ach tak... Zapomniałem wspomnieć, że syn Mikoto zmarł na pustyni. Został pożarty przez zwierzęta, więc... - Więc tajemnicy klanu nic nie grozi. Powiedział to całkowicie naturalnym tonem bez żadnego zawahania, jakby mówił, że wczoraj ten kot od sąsiadki, tamten czarno-biały, wczoraj skoczył na sznur od prania i zerwał wszystkie wyczyszczone ciuchy. Sam się sobą zdziwił. Cóż... Z rodziną ojca nigdy nic go nie łączyło prócz krwi. I przeklętych, czerwonych oczu, dzięki którym znalazł się tu i teraz. - Wygląda na to, że jak na razie przynajmniej towarzyszy nie brakuje. - Miał tutaj na myśli lidera Ranmaru i Tygrysa oczywiście.
Shijima dezaktywował swoje kekkei genkai i odetchnął, przypominając sobie właśnie, że oddech to życia jest raczej niezbędny i ciężko byłoby bez niego dalej żyć. Tylko co to za życie, panie Cesarzu! Zbyt dużo w nim emocji! Lub zbyt mało innymi chwilami. Doprawdy, czasem miał wrażenie, że jego życie składa się na gwałtowne pożary i na stoicki płomień świecy. Brakowało czegoś pomiędzy, chociaż zgodnie z tym, co Natsume powiedział... To była tylko i wyłącznie jego wina. Jak zawsze.
- Aaah... Chyba za bardzo to wszystko przeżywam. - Stwierdził w końcu na lekkim wydechu, podpierając głowę na swojej dłoni, wplatając w długie pasma włosów swoje palce na krótką chwilę. - Ach tak... Zapomniałem wspomnieć, że syn Mikoto zmarł na pustyni. Został pożarty przez zwierzęta, więc... - Więc tajemnicy klanu nic nie grozi. Powiedział to całkowicie naturalnym tonem bez żadnego zawahania, jakby mówił, że wczoraj ten kot od sąsiadki, tamten czarno-biały, wczoraj skoczył na sznur od prania i zerwał wszystkie wyczyszczone ciuchy. Sam się sobą zdziwił. Cóż... Z rodziną ojca nigdy nic go nie łączyło prócz krwi. I przeklętych, czerwonych oczu, dzięki którym znalazł się tu i teraz. - Wygląda na to, że jak na razie przynajmniej towarzyszy nie brakuje. - Miał tutaj na myśli lidera Ranmaru i Tygrysa oczywiście.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Hyohiro uniósł na chwilę głowę i spojrzał na Shijimę, zastanawiając się o co tak właściwie może mu chodzić. Młody Ranmaru spytał się go, czy może coś zrobić, po czym widocznie zamarł, jak gdyby uznał że jego własne słowa mogą zostać źle zrozumiane, albo po prostu były nie na miejscu. Zwierzę westchnęło ciężko i powoli znów się podniosło na nogi. Powoli zaczął się domyślać, o co może chodzić czerwonookiemu. I parsknął śmiechem.
-Wyglądasz tak, jakbyś pierwszy raz w życiu gadające zwierzę zobaczył - stwierdził na poły sarkastycznie, na poły dla żartu. - A co do dotknięcia, to w ramach wyjątku mogę się zgodzić. Tylko nie zacznij na mnie patrzeć jak na atrakcję na wystawie, bo coś takiego mnie wpienia niemiłosiernie.
Tygrys powoli zszedł po schodach i stanął obok Shijimy. Nawet mimo wzrostu Ranmaru, zwierzę prawie mogło mu spojrzeć w oczy na równi. Dopiero teraz faktycznie dało się zauważyć, że Hyohiro miał rozmiary średniego rozmiaru konia.
Natsume tylko siedział, uśmiechając się lekko. Mokuren faktycznie wyglądał tak, jakby bardzo przeżywał całe to spotkanie. W sumie, to jego osoba po części go zaciekawiła - głównie dlatego, że zdarzało mu się widzieć tego typu zachowania również i u siebie. I przez to zakładał, że Shijima pewnie też musiał mieć dość trudną przeszłość, z której nie był dumny. Starał się z nią walczyć, ale ostatecznie i tak przez większość swojego przeszłego życia musiał być sam. I dlatego teraz, gdy tak stał w otoczeniu większej ilości ludzi (nieważne, czy z autorytetem czy nie), odczuwał pewną presję i dyskomfort wewnątrz siebie. Nie dlatego, że tam nie pasował. Dlatego, że on sam myślał że tam nie pasował. Obawiał się, że jego wiedza o kontaktach międzyludzkich będzie zbyt mała, i przez przypadek będzie mógł zrobić coś niezbyt akceptowalnego.
Natsume doskonale to rozumiał. I dlatego podchodził do młodzieńca z taką wesołością i spokojem. Żeby przyjął do siebie fakt, że jest miejsce w którym może być swobodny. Może być sobą, bo jest tu ktoś kto wie jak to jest.
Ale to był tylko strzał. Oczywiście mógł się mylić.
-Ano. - powiedział z krzywym uśmieszkiem na komentarz Mokurena o przeżywaniu. - Mówiłem, że nie ma co się denerwować. Z czasem się przyzwyczaisz.
Na następne stwierdzenie tylko obrócił głowę, patrząc na Shijimę.
-... syn Mikoto? W sensie że Twój brat, czy jak?
Satoshi znowu zaczął wertować dokumenty, jak gdyby szukając potwierdzenia.
-Wyglądasz tak, jakbyś pierwszy raz w życiu gadające zwierzę zobaczył - stwierdził na poły sarkastycznie, na poły dla żartu. - A co do dotknięcia, to w ramach wyjątku mogę się zgodzić. Tylko nie zacznij na mnie patrzeć jak na atrakcję na wystawie, bo coś takiego mnie wpienia niemiłosiernie.
Tygrys powoli zszedł po schodach i stanął obok Shijimy. Nawet mimo wzrostu Ranmaru, zwierzę prawie mogło mu spojrzeć w oczy na równi. Dopiero teraz faktycznie dało się zauważyć, że Hyohiro miał rozmiary średniego rozmiaru konia.
Natsume tylko siedział, uśmiechając się lekko. Mokuren faktycznie wyglądał tak, jakby bardzo przeżywał całe to spotkanie. W sumie, to jego osoba po części go zaciekawiła - głównie dlatego, że zdarzało mu się widzieć tego typu zachowania również i u siebie. I przez to zakładał, że Shijima pewnie też musiał mieć dość trudną przeszłość, z której nie był dumny. Starał się z nią walczyć, ale ostatecznie i tak przez większość swojego przeszłego życia musiał być sam. I dlatego teraz, gdy tak stał w otoczeniu większej ilości ludzi (nieważne, czy z autorytetem czy nie), odczuwał pewną presję i dyskomfort wewnątrz siebie. Nie dlatego, że tam nie pasował. Dlatego, że on sam myślał że tam nie pasował. Obawiał się, że jego wiedza o kontaktach międzyludzkich będzie zbyt mała, i przez przypadek będzie mógł zrobić coś niezbyt akceptowalnego.
Natsume doskonale to rozumiał. I dlatego podchodził do młodzieńca z taką wesołością i spokojem. Żeby przyjął do siebie fakt, że jest miejsce w którym może być swobodny. Może być sobą, bo jest tu ktoś kto wie jak to jest.
Ale to był tylko strzał. Oczywiście mógł się mylić.
-Ano. - powiedział z krzywym uśmieszkiem na komentarz Mokurena o przeżywaniu. - Mówiłem, że nie ma co się denerwować. Z czasem się przyzwyczaisz.
Na następne stwierdzenie tylko obrócił głowę, patrząc na Shijimę.
-... syn Mikoto? W sensie że Twój brat, czy jak?
Satoshi znowu zaczął wertować dokumenty, jak gdyby szukając potwierdzenia.
0 x
Re: Sala tronowa
Aj, cholera! Przyłapany niczym dziewica na spacerowaniu w ręczniczku po domciu! Samym ręczniczku. Albo i na golaska. Doprawdy, brakowało tylko do tego wszystkiego, żeby spłonął rumieńcem, na szczęście wstydu jako takiego nie odczuwał, raczej trochę żenady, że zachowywał się tak, a nie inaczej. Śmieszne, bo przecież taki kawał życia obserwował ludzi. Mógłby powiedzieć, że ich rozumie, kiedy znajdował się z kimś sam na sam tak łatwo przychodziło rozszyfrowanie go. Tak łatwo przychodziły manipulacje. Problem leżał znaczeni głębiej. Leżał tam, gdzie on sam nie wiedział, kim jest - i nie wiedział też, po co jest. Skoro nie masz żadnej racji przeszłości, to jak chcesz mieć rację przyszłości? Dobrze jednak wędrujesz, Przyjacielu. W końcu sam byłeś taki dobry w obserwowaniu innych, lubiłeś to robić - stać obok i za bardzo się nie włączać, tak funkcjonowałeś do tej pory. Potem przyszła korona rodu Yuki. Teraz miała przyjść korona Cesarstwa. Świat wywracał się do góry nogami i ty zmieniałeś się razem z nim - ciężko uwierzyć, że na gorsze.
- Drugi. - Sprostował mało bystrze. Jakoś się chwilowo nie przejmował tym, że mogą go uznać za jakiegoś absolutnego pokręceńca. Za jakiegoś pokręconego? Tak, pokręconego brzmi lepiej. O wiele lepiej. - Chociaż tamto się nie liczy. - Chyba. Liczyło się aż za bardzo. Czuł w każdej komórce swojego ciała nieprzyjemny głos węży, które dominowały nad wojskami, jak dwie niewzruszone góry, których nic nie będzie w stanie poruszyć. Coś je jednak poruszyło. I takim sposobem chwilowo nie mógł oderwać oczu od tygrysich ślepi. - Całkiem lubię swoją rękę, więc obiecuję, że będę uważał na swoje... oczy. - Tak pół żartem, pół serio, nawet znowu pojawił się na jego wąskich wargach cień uśmiechu.
Stworzenie wstało i poruszyło się w jego kierunku. Cóż, był idealny. Oczarował go tak samo mocno, jak Natsume i Satoshi, kiedy zobaczył ich z progu drzwi. Czy to było spojrzenie, które mówiło: jesteś atrakcją turystyczną? Raczej nie. Czerń oczu mężczyzny niewiele wyrażała, jakby pochłaniała blaski dnia i nie przyjmowała błogosławieństw. Mieszkały tam jedynie klątwy. A jednak tygrys odbijał się w nich całkiem wyraźnie - białe, jasno światło. Biały punkt obietnicy na coś lepszego. Przemawiał przez niego ciągle ten sam artyzm - ta dusza, która sprawiała, że jego serce uderzało mocniej, kiedy w świecie szarości pojawiła się barwa tak intensywna, że aż oślepiała. - Ciśnie mi się na język bardzo wiele komplementów, ale dzisiaj już nasłodziłem w tej sali aż do przesytu. - Rozmiary tygrysa były niesamowite. Shijima raczej przywykł do spoglądania na ludzi "z góry", swoje mierzył... a to stworzenie było nie tylko wysokie - było szerokie przede wszystkim. Wyciągnął nieco niepewnie dłonie i oparł je delikatnie na łbie tygrysa, przejeżdżając nimi za uszami. Koty to lubiły, ale przecież nie powie tygrysowi, że traktował go jak kota! Zresztą w jego umyśle nie pojawiło się nawet to porównanie. Jakoś tak... odruchowo. Nie chciał też nadwyrężać cierpliwości stworzenia, zwłaszcza, że najwyraźniej robił dla niego naprawdę nieprawdopodobny wyjątek. Wszystko to było wyjątkowe. I chwilowo Shijima aż zadławił się tym szczęściem, emocje spłynęły po nim, wywołując całą falę dreszczy. Tygrys był przyjemnie ciepły, jego futro było jedwabiem w dłoniach. Ranmaru zamknął powieki i uśmiechnął się tak, jakby zaraz miał upaść na kolana i już z nich nie wstać. Jakby stał na krańcu swojej drogi krzyżowej i nie miał już dalej nieść krzyża, który wrzucono mu na barki.
- Łał. - Powiedział tylko i cofnął ręce ostrożnie, nie chcąc przeginać. - Tak... mój brat. Shi Ranmaru. - Miał wrażenie, że musiał sprostać temu wszystkiemu, chociaż chwilowo chyba naprawdę zaczynało go to przeciążać - i nawet nie wiedział, w którym punkcie. Pokłonił się przed tygrysem, oddając mu pełen szacunek. Zachwyt to było naprawdę za mało powiedziane. Marne, smętne niedopowiedzenie. Bo słowa ludzkie były zbyt ułomne, by opisać rzeczywistość nam daną.
Koniec końców był tutaj jak małe, błądzące we mgle dziecko.
- Drugi. - Sprostował mało bystrze. Jakoś się chwilowo nie przejmował tym, że mogą go uznać za jakiegoś absolutnego pokręceńca. Za jakiegoś pokręconego? Tak, pokręconego brzmi lepiej. O wiele lepiej. - Chociaż tamto się nie liczy. - Chyba. Liczyło się aż za bardzo. Czuł w każdej komórce swojego ciała nieprzyjemny głos węży, które dominowały nad wojskami, jak dwie niewzruszone góry, których nic nie będzie w stanie poruszyć. Coś je jednak poruszyło. I takim sposobem chwilowo nie mógł oderwać oczu od tygrysich ślepi. - Całkiem lubię swoją rękę, więc obiecuję, że będę uważał na swoje... oczy. - Tak pół żartem, pół serio, nawet znowu pojawił się na jego wąskich wargach cień uśmiechu.
Stworzenie wstało i poruszyło się w jego kierunku. Cóż, był idealny. Oczarował go tak samo mocno, jak Natsume i Satoshi, kiedy zobaczył ich z progu drzwi. Czy to było spojrzenie, które mówiło: jesteś atrakcją turystyczną? Raczej nie. Czerń oczu mężczyzny niewiele wyrażała, jakby pochłaniała blaski dnia i nie przyjmowała błogosławieństw. Mieszkały tam jedynie klątwy. A jednak tygrys odbijał się w nich całkiem wyraźnie - białe, jasno światło. Biały punkt obietnicy na coś lepszego. Przemawiał przez niego ciągle ten sam artyzm - ta dusza, która sprawiała, że jego serce uderzało mocniej, kiedy w świecie szarości pojawiła się barwa tak intensywna, że aż oślepiała. - Ciśnie mi się na język bardzo wiele komplementów, ale dzisiaj już nasłodziłem w tej sali aż do przesytu. - Rozmiary tygrysa były niesamowite. Shijima raczej przywykł do spoglądania na ludzi "z góry", swoje mierzył... a to stworzenie było nie tylko wysokie - było szerokie przede wszystkim. Wyciągnął nieco niepewnie dłonie i oparł je delikatnie na łbie tygrysa, przejeżdżając nimi za uszami. Koty to lubiły, ale przecież nie powie tygrysowi, że traktował go jak kota! Zresztą w jego umyśle nie pojawiło się nawet to porównanie. Jakoś tak... odruchowo. Nie chciał też nadwyrężać cierpliwości stworzenia, zwłaszcza, że najwyraźniej robił dla niego naprawdę nieprawdopodobny wyjątek. Wszystko to było wyjątkowe. I chwilowo Shijima aż zadławił się tym szczęściem, emocje spłynęły po nim, wywołując całą falę dreszczy. Tygrys był przyjemnie ciepły, jego futro było jedwabiem w dłoniach. Ranmaru zamknął powieki i uśmiechnął się tak, jakby zaraz miał upaść na kolana i już z nich nie wstać. Jakby stał na krańcu swojej drogi krzyżowej i nie miał już dalej nieść krzyża, który wrzucono mu na barki.
- Łał. - Powiedział tylko i cofnął ręce ostrożnie, nie chcąc przeginać. - Tak... mój brat. Shi Ranmaru. - Miał wrażenie, że musiał sprostać temu wszystkiemu, chociaż chwilowo chyba naprawdę zaczynało go to przeciążać - i nawet nie wiedział, w którym punkcie. Pokłonił się przed tygrysem, oddając mu pełen szacunek. Zachwyt to było naprawdę za mało powiedziane. Marne, smętne niedopowiedzenie. Bo słowa ludzkie były zbyt ułomne, by opisać rzeczywistość nam daną.
Koniec końców był tutaj jak małe, błądzące we mgle dziecko.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
-W takim razie przypuszczam, że ten pierwszy nie był zbyt dobry, co? - spytał, dalej szczerząc kły w pół prześmiewczym, pół rozbawionym uśmiechu. Stwór podszedł bliżej, a jego jadowicie żółte ślepia z pionowymi źrenicami spojrzała na Shijimę. Parsknął śmiechem, gdy ten dodał komentarz o swojej ręce. - No ja myślę. Lepiej się ciesz, że dziś jadłem.
-Nie przeżarły wam się jeszcze te... jak wy je tam zwaliście? Pingwiny? - Natsume parsknął śmiechem, patrząc na wielkiego jak koń tygrysa głaskanego przez wysokiego, czarnowłosego Ranmaru. Trzeba było przyznać, że ten widok był jeszcze bardziej pocieszny, niż samo zakłopotanie Mokurena. Młody shinobi po prostu stał w miejscu i z szeroko otwartymi oczami gładził futro Hyohiro. Chociaż, nie, po chwili je zamknął, uśmiechnięty. I Yuki również nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Wyglądało na to, że Shijima faktycznie czuł się całkiem nieźle, zważając na dość niecodzienne otoczenie.
-Wiesz, dla nas pingwiny to to samo co dla was ryż - odparł Hyohiro, ruszając lekko łopatkami, jak gdyby próbował w ten sposób wzruszyć ramionami. - Jak to jesz od urodzenia, to z czasem nie widzisz w tym już nic dziwnego.
Natsume kiwnął głową w geście "w sumie racja". Ciężko było zaprzeczyć.
Po chwili Shijima dodał imię swojego brata, a Yuki pokiwał lekko głową. Tutaj również dało się odnieść wrażenie, że śmierć brata niezbyt wstrząsnęła Mokurenem. A to było dość niespotykane, zważając na to że ludzie zwykli reagować dość... emocjonalnie na sytuacje związane z tragediami rodzinnymi. A tutaj nie było ani śladu takiej reakcji. Czyżby więc to "podejrzenie" o ciężkiej przeszłości Shijimy mogło być związane z jego sytuacją z rodzicielami? Cóż, oczywiście życie dla dzieci urodzonych z nieprawego łoża bywało dość trudne (Natsume był synem liderki Yuki i członka shigaskiej yakuzy, ale na szczęście mało kto o tym wiedział, więc jego to ominęło), ale żeby aż w takim stopniu? Może było to związane z tą próbą morderstwa, którą przeprowadziła jego matka?
... hm. Zresztą, co może dać takie gdybanie.
Wyrwawszy się z zamyślenia, Yuki odpiął od paska gurdę z sake i wziął z niej niewielki łyk. Czekał, aż Shijima skończy swoje kontemplacje nad Hyohiro.
I znowu przyszła mu do głowy myśl, że to całkiem pocieszny widok.
-Nie przeżarły wam się jeszcze te... jak wy je tam zwaliście? Pingwiny? - Natsume parsknął śmiechem, patrząc na wielkiego jak koń tygrysa głaskanego przez wysokiego, czarnowłosego Ranmaru. Trzeba było przyznać, że ten widok był jeszcze bardziej pocieszny, niż samo zakłopotanie Mokurena. Młody shinobi po prostu stał w miejscu i z szeroko otwartymi oczami gładził futro Hyohiro. Chociaż, nie, po chwili je zamknął, uśmiechnięty. I Yuki również nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Wyglądało na to, że Shijima faktycznie czuł się całkiem nieźle, zważając na dość niecodzienne otoczenie.
-Wiesz, dla nas pingwiny to to samo co dla was ryż - odparł Hyohiro, ruszając lekko łopatkami, jak gdyby próbował w ten sposób wzruszyć ramionami. - Jak to jesz od urodzenia, to z czasem nie widzisz w tym już nic dziwnego.
Natsume kiwnął głową w geście "w sumie racja". Ciężko było zaprzeczyć.
Po chwili Shijima dodał imię swojego brata, a Yuki pokiwał lekko głową. Tutaj również dało się odnieść wrażenie, że śmierć brata niezbyt wstrząsnęła Mokurenem. A to było dość niespotykane, zważając na to że ludzie zwykli reagować dość... emocjonalnie na sytuacje związane z tragediami rodzinnymi. A tutaj nie było ani śladu takiej reakcji. Czyżby więc to "podejrzenie" o ciężkiej przeszłości Shijimy mogło być związane z jego sytuacją z rodzicielami? Cóż, oczywiście życie dla dzieci urodzonych z nieprawego łoża bywało dość trudne (Natsume był synem liderki Yuki i członka shigaskiej yakuzy, ale na szczęście mało kto o tym wiedział, więc jego to ominęło), ale żeby aż w takim stopniu? Może było to związane z tą próbą morderstwa, którą przeprowadziła jego matka?
... hm. Zresztą, co może dać takie gdybanie.
Wyrwawszy się z zamyślenia, Yuki odpiął od paska gurdę z sake i wziął z niej niewielki łyk. Czekał, aż Shijima skończy swoje kontemplacje nad Hyohiro.
I znowu przyszła mu do głowy myśl, że to całkiem pocieszny widok.
0 x
Re: Sala tronowa
- Była bitwa w Sogen, gdzie przywołano dwa wielkie węże. Ludzie przy nich byli jak lalki. Siedziałem na ziemi, spoglądając, jak potężna chakra raitonu i katonu zbiera się w ich pyskach i czekałem, aż ich krzyżująca się energia zmiecie mnie i wszystkich wokół z powierzchni ziemi. I nic z tym nie mogłem zrobić. - Nie chciałem nic z tym robić. Nie mówił o tym z jakimiś wielkimi emocjami. W tej sekundzie nie odczuwał echa wojny jako emocji obezwładniających, które miałyby szanse wkraść się do jego rzeczywistości, którą rozłożył w tej pięknej sali tronowej. Czy raczej tej, która została przed nim rozłożona. Na którą, zdaje się, wpływał, ale która była jak magiczny obrazek stworzony tylko po to, by zaraz przekuć ją igłą. By pękła tuż na jego oczach. Lecz mimo jego nienawiści do luster, które odbijały sztucznie twarze wokół, w tym tą jego, spoglądał prosto w złote ślepia tygrysa i mówił do niego całkowicie spokojnie. To nie on zaklinał. On był zaklinany. Nie składało się to na jedne, tygrysie ślepia, na parę uśmiechów Cesarza i dobre słowo Satoshiego. To nie były pojedyncze bodźce - to były wszystkie te bodźce, które sprawiały, że wnętrze ściskało się, rozprężało, obracało jak przy locie motyli, ulegało przeobrażeniom. Nic tylko czekać, aż oni wszyscy tutaj stracą do niego cierpliwość. Za łatwo było mu się wbić w milczenie, słuchać. Cisza. Nie zapowiadało się jednak na to, żeby szybko ta cierpliwość wyczerpana została. Dwójka liderów była aż nader łaskawa dla nieogarniętego, spłoszonego Ranmaru. Do bruneta też nie docierało, czemu to jest takie dobre i radosne, że pojawił się nowy członek klanu. Nowy-stary, heh.
- Pingwiny? - Podłapał natychmiast. A cóż to za cuda były?
Każda komórka jego ciała nastawiona była teraz na to, by po prostu objąć niesamowite zwierze ramionami, usiąść... i usnąć. Dać się ukoić miękkości futra, bezpieczeństwu, które tygrys roztaczał wokół wraz z jego spokojem i ciepłu, które wydzielał. Wizja absolutnie niedopuszczalna, zbyt śmiała, dlatego w końcu oderwał od tygrysa ręce i się pokłonił. W podziękowaniach? Sam nie był do końca pewien, dlaczego. Skoro zrobiony został dla niego wyjątek, to po prostu wypadało pokazać, że bardzo doceniał. I teraz kiedy spojrzał na Natsume uświadomił sobie, że przecież go kojarzył. Czy to nie on był na tym pustynnym pogromie te cztery czy pięć lat temu? Czy to nie on go wygrał? Ten turniej? Shijima czuł się przedziwnie z myślą, że po tylu latach organizowany był następny. Samo słowo turniej wbijało go w przekonanie, że należy uciekać najdalej, jak tylko się da. Ha, no właśnie... Zdążył poznać ludzi na Wyspach na tyle, by wiedzieć, że tutaj tchórze nie mieli prawa przetrwania - i tym bardziej nie wiedział, jak udało się przetrwać jemu samemu. Jego drugim imieniem mógłby być "Tchórz"
- Jak... to działa? To jutsu? Nie sądziłem, że na świecie istnieją tak piękne i inteligentne stworzenia... Mówiłeś, że macie lidera? Jest was więcej? I takich istot jak tamte węże też? Użyczacie swoich zdolności niektórym shinobi? - Potok pytań, dosłownie. Starał sobie to poukładać w głowie, ale... trochę ciężko.
- Pingwiny? - Podłapał natychmiast. A cóż to za cuda były?
Każda komórka jego ciała nastawiona była teraz na to, by po prostu objąć niesamowite zwierze ramionami, usiąść... i usnąć. Dać się ukoić miękkości futra, bezpieczeństwu, które tygrys roztaczał wokół wraz z jego spokojem i ciepłu, które wydzielał. Wizja absolutnie niedopuszczalna, zbyt śmiała, dlatego w końcu oderwał od tygrysa ręce i się pokłonił. W podziękowaniach? Sam nie był do końca pewien, dlaczego. Skoro zrobiony został dla niego wyjątek, to po prostu wypadało pokazać, że bardzo doceniał. I teraz kiedy spojrzał na Natsume uświadomił sobie, że przecież go kojarzył. Czy to nie on był na tym pustynnym pogromie te cztery czy pięć lat temu? Czy to nie on go wygrał? Ten turniej? Shijima czuł się przedziwnie z myślą, że po tylu latach organizowany był następny. Samo słowo turniej wbijało go w przekonanie, że należy uciekać najdalej, jak tylko się da. Ha, no właśnie... Zdążył poznać ludzi na Wyspach na tyle, by wiedzieć, że tutaj tchórze nie mieli prawa przetrwania - i tym bardziej nie wiedział, jak udało się przetrwać jemu samemu. Jego drugim imieniem mógłby być "Tchórz"
- Jak... to działa? To jutsu? Nie sądziłem, że na świecie istnieją tak piękne i inteligentne stworzenia... Mówiłeś, że macie lidera? Jest was więcej? I takich istot jak tamte węże też? Użyczacie swoich zdolności niektórym shinobi? - Potok pytań, dosłownie. Starał sobie to poukładać w głowie, ale... trochę ciężko.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Hyohiro znowu parsknął śmiechem, słysząc opis bitwy pod Sogen w wykonaniu Shijimy. Chociaż, tak by być dokładniejszym, to zaśmiał się ze sposobu w jaki nakreślał wydarzenia, a nie z nich samych - w jego słowach nie dało się wykryć żadnych poważniejszych emocji, jak gdyby był trochę rozczarowany że faktycznie tam nie zginął. Rany, rany. Jak to działało, że tak duży odsetek wojowników na tym świecie zdawał się podążać za śmiercią i błagać, by ta była łaskawa zabrać ich ze sobą? Było to na poły smutne, na poły zabawne. Oczywiście, czasy w których przyszło im wszystkim żyć były dość trudne, a ich ścieżka jako droga shinobi nie była usłana płatkami róż. Co najwyżej jej kolcami. Ale czy wieczny smutek miał szanse cokolwiek zmienić? Wątpliwe.
Dlatego czy nie lepiej po prostu wyznawać proste, przyjemne nindo? "Życie krótkie, ale szczęśliwe i bez żalu"?
Fajno by było, gdyby aktualny sakryfikant paktu też potrafił tak na to patrzeć.
-Nie mogłeś, czy nie chciałeś? - odparł bezczelnie Hyohiro.
Natsume westchnął ciężko i machnął ręką, jak gdyby oddalając pytanie Hyohiro.
-Pingwiny to spore ptaki, mieszkające na Hyogashimie - nieludzko zimnej wyspie daleko na wschód, rodzinnej krainie Tygrysów. Nie umieją latać, ale znakomicie pływają. No, i mają dużo tłuszczu i przyzwoite mięso. - Natsume wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie. Aż sobie przypomniał czas gdy był na Hyogashimie rozbitkiem, i musiał upolować jednego z nielotów żeby coś zjeść. Mniej więcej wtedy go znaleźli Hyoken i Hyoso... chyba. To było już chwilę temu.
Gdy Shijima skończył już gładzić futro Hyohiro, tygrys odwrócił się i podszedł do tronu. Zrobił jedno kółko wokół i położył się, odpoczywając. Najwidoczniej stwór był przyzwyczajony do szybkich zrywów wysiłku i dużej pracy, więc oszczędzał siły gdy tylko mógł.
-Whoa, powoli. Nie wszystko naraz - stwierdził Hyohiro, patrząc jednym ślepiem na Mokurena. - Ciężko powiedzieć, ile istnieje ras zwierząt shinobi. Ale faktycznie, zdarza się że jakiś człowiek nas spotyka, i wtedy - jeśli nam zaimponuje lub ktoś się za nim wstawi - możemy zawiązać z nim pakt krwi. Tak jak ten tutaj - z tymi słowami sięgnął łapą po zwój przy siodle na jego grzbiecie i położył go przed sobą, bez rozwijania. - Gdy to uczyni, może opanować specjalną technikę - Kuchiyose no Jutsu - dzięki której jest w stanie przyzwać jednego z członków naszego klanu. I na podstawie paktu, mamy prawo prosić się wzajemnie o pomoc w niektórych kwestiach. Na przykład w walce lub podróży.
Natsume kiwnął głową.
-Jak byłem na Hyogashimie, widziałem że klan Tygrysów jest dość duży, ale tylko część z nich jest shinobi przystosowanymi do walki. I owszem, mają lidera - Hyojina. Tylko póki co nie mam w sobie na tyle siły... ani buty... by go przyzwać.
-Hyojin byłby zachwycony - zarechotał Hyohiro. - Z nas wszystkich ma chyba największy dystans do siebie. Ale fakt, przyzwanie go to nie w kij pierdział. Podobnie z Hyotorą. Ale jest jeszcze jeden Tygrys - stary Hyogami, nasz mędrzec i najsilniejszy z nas. Po prostu mieszka na uboczu, dlatego nigdy go nie widziałeś.
Natsume spojrzał z zaskoczeniem na Hyohiro. Czyli był jeszcze jeden, i to silniejszy niż Hyojin lub Hyotora? Przecież ta dwójka w porównaniu z Natsumem była prawdziwymi potworami, więc jaką siłą musiał dysponować mędrzec Hyogami?
Dlatego czy nie lepiej po prostu wyznawać proste, przyjemne nindo? "Życie krótkie, ale szczęśliwe i bez żalu"?
Fajno by było, gdyby aktualny sakryfikant paktu też potrafił tak na to patrzeć.
-Nie mogłeś, czy nie chciałeś? - odparł bezczelnie Hyohiro.
Natsume westchnął ciężko i machnął ręką, jak gdyby oddalając pytanie Hyohiro.
-Pingwiny to spore ptaki, mieszkające na Hyogashimie - nieludzko zimnej wyspie daleko na wschód, rodzinnej krainie Tygrysów. Nie umieją latać, ale znakomicie pływają. No, i mają dużo tłuszczu i przyzwoite mięso. - Natsume wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie. Aż sobie przypomniał czas gdy był na Hyogashimie rozbitkiem, i musiał upolować jednego z nielotów żeby coś zjeść. Mniej więcej wtedy go znaleźli Hyoken i Hyoso... chyba. To było już chwilę temu.
Gdy Shijima skończył już gładzić futro Hyohiro, tygrys odwrócił się i podszedł do tronu. Zrobił jedno kółko wokół i położył się, odpoczywając. Najwidoczniej stwór był przyzwyczajony do szybkich zrywów wysiłku i dużej pracy, więc oszczędzał siły gdy tylko mógł.
-Whoa, powoli. Nie wszystko naraz - stwierdził Hyohiro, patrząc jednym ślepiem na Mokurena. - Ciężko powiedzieć, ile istnieje ras zwierząt shinobi. Ale faktycznie, zdarza się że jakiś człowiek nas spotyka, i wtedy - jeśli nam zaimponuje lub ktoś się za nim wstawi - możemy zawiązać z nim pakt krwi. Tak jak ten tutaj - z tymi słowami sięgnął łapą po zwój przy siodle na jego grzbiecie i położył go przed sobą, bez rozwijania. - Gdy to uczyni, może opanować specjalną technikę - Kuchiyose no Jutsu - dzięki której jest w stanie przyzwać jednego z członków naszego klanu. I na podstawie paktu, mamy prawo prosić się wzajemnie o pomoc w niektórych kwestiach. Na przykład w walce lub podróży.
Natsume kiwnął głową.
-Jak byłem na Hyogashimie, widziałem że klan Tygrysów jest dość duży, ale tylko część z nich jest shinobi przystosowanymi do walki. I owszem, mają lidera - Hyojina. Tylko póki co nie mam w sobie na tyle siły... ani buty... by go przyzwać.
-Hyojin byłby zachwycony - zarechotał Hyohiro. - Z nas wszystkich ma chyba największy dystans do siebie. Ale fakt, przyzwanie go to nie w kij pierdział. Podobnie z Hyotorą. Ale jest jeszcze jeden Tygrys - stary Hyogami, nasz mędrzec i najsilniejszy z nas. Po prostu mieszka na uboczu, dlatego nigdy go nie widziałeś.
Natsume spojrzał z zaskoczeniem na Hyohiro. Czyli był jeszcze jeden, i to silniejszy niż Hyojin lub Hyotora? Przecież ta dwójka w porównaniu z Natsumem była prawdziwymi potworami, więc jaką siłą musiał dysponować mędrzec Hyogami?
0 x
Re: Sala tronowa
Potworna bitwa, która zbierała żniwa w żywych, która sprawiała, że ziemia nasiąkała krwią - na języku poety zawsze mogła być piękna. Shijima nigdy by ją za piękną nie uznał.
- Jest różnica między nadmierną brawura a głupotą. Położyłem mój los w rękach tych wojowników, którzy byli w stanie podołać takiemu przeciwnikowi. - Nawet gdyby chciał - cóż, ledwo już wtedy stał. Dyrygował swoim oddziałem, koordynował wszystkie oddziały, wyłapywał informacje, szukał zagrożeń. I był w samym środku walki i sam musiał się jeszcze w międzyczasie zatroszczyć o siebie samego. Przeciwnicy nie uznawali znaku stop, nie dawali chwili wytchnienia, kiedy głowa mu pękała od nadmiaru informacji, do którego nie był przyzwyczajony. Nigdy dotąd nie używał swoich oczu na dłużej niż ze dwie godziny - i to zazwyczaj było w miejscach, gdzie natura koiła zmysły. A tam? Shijima stracił poczucie czasu, nie wiedział, ile walczyli. Wydawało mu się, że to były długie tygodnie. Wszystko wokół błyskało, ludzkie wnętrza płonęły i gasły na jego oczach - i nic z tym nie mógł zrobić. Dał z siebie wszystko, ba! - dał z siebie sto dziesięć procent. Dwieście! I ciągle czuł, że to za mało. Przed samym sobą wiedział, że to za mało. Uwaga tygrysa była jednak bardzo trafna - zbyt trafna, wstrzelała się w nieprzyjemną lukę, ale Ranmaru i tak czuł, że musi się obronić, nawet jeśli pytanie nie zostało zadane poważnie. Nawet jeśli to stworzenie widziało wiele bitew i jakieś dwa marne węże nie robiły na nim wrażenia to dla niego była to dopiero druga taka rzeź. Tym razem brał w niej czynny udział i nie wyciągnął z niej żadnych pozytywnych wspomnień. Może prócz jednego. Rzeczywiście, koniec końców nie chciał. Ale gdyby mógł - zrobiłby coś? Tak. Na pewno tak. Nie ze względu na siebie, a ze względu na tych wszystkich ludzi wokół, z których każdy miał rodzinę, na większość czekała żona w domu, dzieci... Nie warto było ginąć na tym polu atramentowej historii, na którą spadały deszczowe łzy.
- Ptaki, które nie latają? - Och, jak smutno to brzmiało! Być stworzeniem zrodzonym do podbijania niebios tylko po to, by nurkować w dół. Miast nad poziomem ziemi, wpływać pod nią. Doprawdy, natura pełna była niespodzianek. Tygrysy jednak były od tych dziwnych ptaków bardziej interesujące. Zwłaszcza, że najwyraźniej sam Cesarz też usłyszał coś nowego i interesującego na temat tego... klanu. Tak, klanu. Okazuje się, że to był klan taki sam, jak Uchiha. Dobrze, że był w miarę lotny i nie powiedział "zwierzęta" czy cokolwiek takiego, chyba wtedy zrobiłby spore faux pax. Czyli pakt zobowiązywał w obie strony. Ciekawe. To tak samo tygrysy mogły przywołać Cesarza? Zgrozo, to brzmi nieprawdopodobnie. Taki Cesarz znikający sobie w obłoczku dymu w momencie koronacji, ha! To by dopiero było. Słuchał bardzo uważnie. Zwłaszcza, że była to kopalnia nowej wiedzy - a Shijima był jak lep, kiedy pojawiało się coś nowego. Był bardzo ciekaw świata. Nawet jeśli starał się w nim nie uczestniczyć, to uważnie go badał. Czarne oczy ześlizgnęły się z dwójki towarzyszy na lidera Ranmaru na moment.
- Jest różnica między nadmierną brawura a głupotą. Położyłem mój los w rękach tych wojowników, którzy byli w stanie podołać takiemu przeciwnikowi. - Nawet gdyby chciał - cóż, ledwo już wtedy stał. Dyrygował swoim oddziałem, koordynował wszystkie oddziały, wyłapywał informacje, szukał zagrożeń. I był w samym środku walki i sam musiał się jeszcze w międzyczasie zatroszczyć o siebie samego. Przeciwnicy nie uznawali znaku stop, nie dawali chwili wytchnienia, kiedy głowa mu pękała od nadmiaru informacji, do którego nie był przyzwyczajony. Nigdy dotąd nie używał swoich oczu na dłużej niż ze dwie godziny - i to zazwyczaj było w miejscach, gdzie natura koiła zmysły. A tam? Shijima stracił poczucie czasu, nie wiedział, ile walczyli. Wydawało mu się, że to były długie tygodnie. Wszystko wokół błyskało, ludzkie wnętrza płonęły i gasły na jego oczach - i nic z tym nie mógł zrobić. Dał z siebie wszystko, ba! - dał z siebie sto dziesięć procent. Dwieście! I ciągle czuł, że to za mało. Przed samym sobą wiedział, że to za mało. Uwaga tygrysa była jednak bardzo trafna - zbyt trafna, wstrzelała się w nieprzyjemną lukę, ale Ranmaru i tak czuł, że musi się obronić, nawet jeśli pytanie nie zostało zadane poważnie. Nawet jeśli to stworzenie widziało wiele bitew i jakieś dwa marne węże nie robiły na nim wrażenia to dla niego była to dopiero druga taka rzeź. Tym razem brał w niej czynny udział i nie wyciągnął z niej żadnych pozytywnych wspomnień. Może prócz jednego. Rzeczywiście, koniec końców nie chciał. Ale gdyby mógł - zrobiłby coś? Tak. Na pewno tak. Nie ze względu na siebie, a ze względu na tych wszystkich ludzi wokół, z których każdy miał rodzinę, na większość czekała żona w domu, dzieci... Nie warto było ginąć na tym polu atramentowej historii, na którą spadały deszczowe łzy.
- Ptaki, które nie latają? - Och, jak smutno to brzmiało! Być stworzeniem zrodzonym do podbijania niebios tylko po to, by nurkować w dół. Miast nad poziomem ziemi, wpływać pod nią. Doprawdy, natura pełna była niespodzianek. Tygrysy jednak były od tych dziwnych ptaków bardziej interesujące. Zwłaszcza, że najwyraźniej sam Cesarz też usłyszał coś nowego i interesującego na temat tego... klanu. Tak, klanu. Okazuje się, że to był klan taki sam, jak Uchiha. Dobrze, że był w miarę lotny i nie powiedział "zwierzęta" czy cokolwiek takiego, chyba wtedy zrobiłby spore faux pax. Czyli pakt zobowiązywał w obie strony. Ciekawe. To tak samo tygrysy mogły przywołać Cesarza? Zgrozo, to brzmi nieprawdopodobnie. Taki Cesarz znikający sobie w obłoczku dymu w momencie koronacji, ha! To by dopiero było. Słuchał bardzo uważnie. Zwłaszcza, że była to kopalnia nowej wiedzy - a Shijima był jak lep, kiedy pojawiało się coś nowego. Był bardzo ciekaw świata. Nawet jeśli starał się w nim nie uczestniczyć, to uważnie go badał. Czarne oczy ześlizgnęły się z dwójki towarzyszy na lidera Ranmaru na moment.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
-Ano, nie latają - stwierdził Natsume, drapiąc się po podbródku. Próbował sobie mniej więcej przywołać, jak dokładnie to nietypowe stworzenie wyglądało. Bo i w sumie sam nigdy wcześniej, zanim przybył na Hyogashimę, czegoś takiego nie widział - stworek o wysokości około metra, niby ptak, sądząc po dziobie i skrzydłach zamiast standardowych przednich kończyn, ale jednak w dużej mierze ciężko było go nazwać ptakiem - nie potrafił latać, był duży i ciężki, ba, jego malutkie skrzydełka nadawały się tylko do bycia płetwami. Nie dziwne, że na lądzie były tak łatwym celem - ale przypuszczalnie polowanie na nie pod powierzchnią wody byłoby zajęciem płonnym. - Są zbyt pulchne, a ich skrzydełka nie uniosłyby nawet gołębia. Za to jako ster podczas pływania nadają się znakomicie.
-Ich ciało jest też dość opływowe, więc pod wodą poruszają się zaskakująco sprawnie. Ba, nawet potrafią szybko uciekać, po prostu się ześlizgując z zasp na własnym brzuchu. - Hyohiro przeciągnął się mocno. Dlatego do polowania na nie trzeba się przyzwyczaić.
Natsume uśmiechnął się lekko, zastanawiając się nad słowami Hyohiro. W sumie fakt, on sam również musiał się poruszać bardzo ostrożnie, kiedy pierwszy raz polował na tego ptaka. Zachodzenie pod wiatr, od dołu zaspy, ostrożnie i powoli, w potwornym mrozie który przeszkadzał nawet przystosowanym członkom klanu Yuki. Pierwsze polowanie pewnie musiało być dość ważnym elementem kultury Tygrysów, bo nawet Hyoshi i Hyotai, najmłodsi przedstawiciele tej rasy z którymi miał kontakt, potrafili sprawnie korzystać ze swoich umiejętności i instynktu żeby zdobyć dla siebie żywność. Chociaż i tak pewnie nigdy nie dorównają mistrzowi w tej dziedzinie - łucznikowi Hyorenowi. Ten drań potrafił wywąchać i ustrzelić wszystko, co tylko oddychało i wydzielało ciepło.
W tym czasie Shijima spojrzał na Satoshiego, który po prostu stał w milczeniu i uzupełniał jakiś dokument, ostrożnie notując. Gdy zauważył patrzącego na niego Mokurena, tylko machnął ręką, jak gdyby na powitanie. Chociaż, prędzej po to żeby oznajmić że jest świadom uwagi młodzieńca. Ale nie komentował ani nie zrobił niczego więcej - po prostu kontynuował. Zwój z archiwami Ranmaru, w którym coś zapisywał wcześniej, leżał teraz na stoliku obok niego - teraz pisał w innym, pustym zwoju. I wyglądało na to, że dokładnie spisywał informacje które udzielił im Shijima. Natsume również to zauważył, i był doskonale świadomy czemu - zgodnie z pierwszym spotkaniem Senatu, to do Klanu Ranmaru należy rola szpiegów i zbieraczy informacji, a coś takiego jak relacja z dużej bitwy mającej miejsce na kontynencie mogło być dla Cesarstwa dość łakomym kąskiem. Dlatego był tak skupiony, żeby niczego nie przeoczyć.
I dlatego Satoshi praktycznie zawsze był obecny w sali tronowej. Nie po to, żeby tam stać i komentować. Zwykle nikt nawet go nie zauważał. Po prostu tam był. Słuchał. I zapisywał.
Trudno było sobie wyobrazić kogoś lepiej nadającego się do tego zadania.
-Ich ciało jest też dość opływowe, więc pod wodą poruszają się zaskakująco sprawnie. Ba, nawet potrafią szybko uciekać, po prostu się ześlizgując z zasp na własnym brzuchu. - Hyohiro przeciągnął się mocno. Dlatego do polowania na nie trzeba się przyzwyczaić.
Natsume uśmiechnął się lekko, zastanawiając się nad słowami Hyohiro. W sumie fakt, on sam również musiał się poruszać bardzo ostrożnie, kiedy pierwszy raz polował na tego ptaka. Zachodzenie pod wiatr, od dołu zaspy, ostrożnie i powoli, w potwornym mrozie który przeszkadzał nawet przystosowanym członkom klanu Yuki. Pierwsze polowanie pewnie musiało być dość ważnym elementem kultury Tygrysów, bo nawet Hyoshi i Hyotai, najmłodsi przedstawiciele tej rasy z którymi miał kontakt, potrafili sprawnie korzystać ze swoich umiejętności i instynktu żeby zdobyć dla siebie żywność. Chociaż i tak pewnie nigdy nie dorównają mistrzowi w tej dziedzinie - łucznikowi Hyorenowi. Ten drań potrafił wywąchać i ustrzelić wszystko, co tylko oddychało i wydzielało ciepło.
W tym czasie Shijima spojrzał na Satoshiego, który po prostu stał w milczeniu i uzupełniał jakiś dokument, ostrożnie notując. Gdy zauważył patrzącego na niego Mokurena, tylko machnął ręką, jak gdyby na powitanie. Chociaż, prędzej po to żeby oznajmić że jest świadom uwagi młodzieńca. Ale nie komentował ani nie zrobił niczego więcej - po prostu kontynuował. Zwój z archiwami Ranmaru, w którym coś zapisywał wcześniej, leżał teraz na stoliku obok niego - teraz pisał w innym, pustym zwoju. I wyglądało na to, że dokładnie spisywał informacje które udzielił im Shijima. Natsume również to zauważył, i był doskonale świadomy czemu - zgodnie z pierwszym spotkaniem Senatu, to do Klanu Ranmaru należy rola szpiegów i zbieraczy informacji, a coś takiego jak relacja z dużej bitwy mającej miejsce na kontynencie mogło być dla Cesarstwa dość łakomym kąskiem. Dlatego był tak skupiony, żeby niczego nie przeoczyć.
I dlatego Satoshi praktycznie zawsze był obecny w sali tronowej. Nie po to, żeby tam stać i komentować. Zwykle nikt nawet go nie zauważał. Po prostu tam był. Słuchał. I zapisywał.
Trudno było sobie wyobrazić kogoś lepiej nadającego się do tego zadania.
0 x
Re: Sala tronowa
Miał już misję na dziś - przewertowanie biblioteki w poszukiwaniu rysunków z pingwinami. Zadanie jak zadanie, trochę mało ambitne jak na shinobi, ale te ptaki, jak zostały nazwane, były zbyt intrygujące. Skoro są ptakami to musiały znosić jajka, prawda? Skoro były takie pulchne i nie mogły latać to znaczy, że znosiły je na ziemi? I nie zamarzały? Zgrozo. Kompletna abstrakcja nawet dla kogoś takiego jak on, dlatego temat był tym bardziej ciekawy. Tak jak właściwie każdy temat tutaj. Mimo to uwaga Ranmaru przesunęła się wprost na lidera swojego rodu - tak, zgadza się. Rodu. Zwrócił dużą uwagę na to jedne, konkretne słowo, którym posługiwali się mężczyźni. Bycie rodem oznaczało własne ziemie, własną politykę, własne wszystko - i znaczyło też tyle, że należało się z nimi liczyć. Przynajmniej takie odniósł wrażenie spoglądając na leniwie wleczącą się historię. Szczepy zawsze były gdzieś z boku. To było raczej wrażenie, nie koniecznie poparte konkretnymi faktami, jego wiedza na temat świata wciąż była zbyt maluczka, ale próby zniewalania szczepów były na to najlepszym dowodem, prawda? Rody, takie jak Uchiha, Hyuga, Senju - kto o nich nie słyszał? Wielkie i potężne, utrzymujące swoje ziemie od lat mimo różnych przepychanek. To oni rozkładali siły tego świata, szczepy były jak pomniejsze gryzonie, które czasem się pojawiały, psuły w polu widzenia, ale koniec końców jak wiele znaczyły? Samo słowo ród mieściło w sobie dumę, która pozostawiała w kąciku umysłu pyszne zadowolenie. Zresztą ilość informacji, które wyłapał tutaj dzisiejszego dnia, a które zapakowano w papier emocji i związano sznurem stresu, była dość spora. Włącznie z tym, że mógł pogładzić najpiękniejsze stworzenie na ziemi, jakie do tej pory widział. Ciężko będzie teraz zachwycić się jakimkolwiek zwierzęciem, kiedy miało się do czynienia z tym tygrysem. W dodatku mógł go pogłaskać. POGŁASKAĆ. ON! OMGOMGOMG!!! Tak właśnie mniej więcej było. Emocje wyrażane i tak były bardzo stonowane w stosunku do tego, co czuł w swoim wnętrzu i jaki chaos w nim panował, tylko się powiększający, wraz z kolejnymi doznaniami pod tym dachem. I było tego trochę za dużo jak na jeden raz, dlatego chyba najwyższa pora przestać zadręczać Cesarza swoją osobą i zaszyć się w swoim bezpiecznym, ciepłym mieszkanku. Ciekawe, czy w piecu zdążyło zgasnąć. Zaś Satoshi? O tak, był niepokojący na swój sposób. Nie chodziło o to, że sprawiał negatywne wrażenie, Shijima nie przywykł do tego, że ktoś poza nim stoi z boku i jedynie słucha. Brunet tylko przez moment pomyślał, ze mężczyzna jest tak pochłonięty pracą, że zwraca średnią uwagę na całą tą rozmowę, było najwyraźniej zupełnie inaczej. Na pewien sposób było to nawet zabawne, bo jego czujność (jak wilka w cichy, głuchym lesie) nie była tutaj potrzebna. Nie był wśród wrogów, ci ludzie mieli dobre intencje - wręcz zbyt dobre, wszystkie te gesty i słowa doprowadzały do wewnętrznego rozpływania się, ale nie było dla niego ratunku w tym wypadku. Jedna osoba to już sporo. Dwie to już tłum. Trzy to już miliony - a wliczał się w to przecież tygrys. Ciągle miał problem z uporządkowaniem tych faktów, które się tutaj wcisnęły w jego dłonie. Ot, takie tam zostanie zaakceptowanym jako członek rodu i randomowy awans, no bo czemu nie, każdemu się zdarza, nie? Nie. Przecież nie jemu. Jakby jednak w tym momencie nie próbował o tym myśleć, ciągle do głowy nasuwały mu się słowa Natsume. Grunt, to nie zamykać się. Wtedy zobaczysz najważniejsze. To zdanie było jak całe jego życie. Jeśli jesteś zamknięty to jak coś dobrego ma dobić się do twoich drzwi? Ten człowiek stojący tutaj, mimo zaznania tak wielkiego zła, doskonale o tym wiedział. I teraz przyszło mu powiedzieć tylko do lustra: widzisz? Przez całe życie po prostu za bardzo użalałeś się nad samym sobą. To była dobra myśl. Dobra, bo stanowiła rozjaśnienie umysłu. Dwa zdania Cesarza, których nigdy nie ubrał w słowa, zdawał sobie sprawę o nich w kąciku własnych myśli, a teraz, kiedy ktoś ubrał je dla niego w słowa stały się prawdą objawioną. Czystym geniuszem, który wypłynął z inteligentnego umysłu Byako.
- Nie będę dłużej zajmował waszego czasu. - Pokłonił się. - Dziękuję za ciepłe przyjęcie i wiele dobrych słów. Jestem wdzięczny. Mam nadzieję, że będę w stanie się zrekompensować. I że nadal będziesz się uśmiechał, kiedy znów nawiedzę tę salę. - Uśmiechnął się łagodnie w kierunku Natsume. - Bo następnym razem zamierzam przyjść z obrazem, nie z ponurymi wieściami o wojnie. - Zadeklarował się odważnie, uśmiechając się nieco krytycznie (wobec samego siebie), unosząc jeden kącik ust ku górze.
- Nie będę dłużej zajmował waszego czasu. - Pokłonił się. - Dziękuję za ciepłe przyjęcie i wiele dobrych słów. Jestem wdzięczny. Mam nadzieję, że będę w stanie się zrekompensować. I że nadal będziesz się uśmiechał, kiedy znów nawiedzę tę salę. - Uśmiechnął się łagodnie w kierunku Natsume. - Bo następnym razem zamierzam przyjść z obrazem, nie z ponurymi wieściami o wojnie. - Zadeklarował się odważnie, uśmiechając się nieco krytycznie (wobec samego siebie), unosząc jeden kącik ust ku górze.
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume przyglądał się stojącemu przed nim Mokurenowi, wypatrując po nim jakichkolwiek oznak myśli. Sądząc z jego dotychczasowych, dość burzliwych reakcji na wszystko co tu usłyszał i zobaczył, można było założyć, że młodzieniec nie spodziewał się takiego przyjęcia. Ba, być może zupełnie się nie spodziewał że ktokolwiek się zorientuje co do jego istnienia. W końcu sądząc po jego wypowiedziach i dość pesymistycznym podejściu, do tej pory prawdopodobnie patrzył na siebie jak na główne zło tego świata. Czemu - dla Yukiego było to niepojęte. Kenshi sam siebie również nie uważał za dobrego człowieka - w życiu takie określenie nie przeszłoby mu przez gardło - ale przy tym nie widział sensu w oskarżaniu siebie samego o to, jak działa świat. Jeśli bieg dziejów i wydarzenia z historii dało się jakoś opisać, to najbardziej pasowałoby tu porównanie do wody. Cały czas płynie, bez przerwy się zmienia i niezależnie jak bardzo by się chciało, prawie nigdy nie da się go zmienić. Tak to już było.
Grunt, to to zrozumieć i pogodzić się z przeszłością.
Tygrys zachichotał i spojrzał na Shijimę, który pokłonił się i podziękował za serdeczne przyjęcie.
-Hej, nie ma sprawy. Miło było. - tu wskazał łapą (która, co zaskakujące, miała jeden palec przeciwstawny - dzięki temu mógł pewnie składać pieczęcie i trzymać przedmioty) na Natsumego. - Może jeszcze się kiedyś spotkamy. Jak coś, to z tym tutaj. A pakt mam ja, jakby co.
Natsume parsknął cichym śmiechem. Póki co był jedynym sakryfikantem paktu ze Śnieżnymi Tygrysami, i nie wiedział czy miał on jakiekolwiek prawo na zarządzanie zwojem. Zresztą, ten cyrograf po części należał do Hyojina, a ten pewnie nie zgodziłby się na to by byle kto został ich współpracownikiem. A gdyby tak się faktycznie stało, to pewnie i tak Tygrysy dopiero musiałyby w jakiś sposób się do niego przekonać. A to nie byłoby łatwe.
Zresztą, Hyohiro żartował, dało się to bez problemu usłyszeć. Za taką samowolkę i tak pewnie dostałby niezłe wciry.
Satoshi na chwilę się oderwał od dokumentu i spojrzał na Shijimę, uśmiechając się delikatnie.
-W razie czego, uderzaj tutaj. Chociaż jest duża szansa, że znajdziesz nas gdzieś na mieście, przecież nie siedzimy tu cały czas. - Odkaszlnął lekko. Nie było to dziwne, zważając na to że palił jak smok. - Tak jak mówiłem, Ranmaru mają teraz trzy główne siedziby - dzielnica w Fuyuhanie, wyspa Akagan i Hanamura. Jak będziesz chciał się gdzieś wprowadzić, to po prostu daj znać gdzie. Listem, osobiście, jakkolwiek.
Natsume uśmiechnął się i kiwnął głową, przyjmując uprzejme słowa Mokurena. Po czym wyciągnął z kabury jeden z karambitów, który miał przy sobie, i rzucił go w kierunku Shijimy, tak by ten mógł go bez problemu złapać.
-Trzymaj. Każdy wojskowy Cesarstwa taki posiada, jest to swego rodzaju broń symboliczna. Znak, że jesteś jednym z nas. - Wzruszył ramionami, wyszczerzając zęby. - Może nie jest ze stali kantaiskiej, ale ten tu to mój własny projekt sprzed kilku lat. Niech Ci służy.
Następnie wstał i wykonał oficjalny salut wojsk Cesarstwa.
-Niech wiatry Hyuo Cię prowadzą, Ranmaru Shijima.
Grunt, to to zrozumieć i pogodzić się z przeszłością.
Tygrys zachichotał i spojrzał na Shijimę, który pokłonił się i podziękował za serdeczne przyjęcie.
-Hej, nie ma sprawy. Miło było. - tu wskazał łapą (która, co zaskakujące, miała jeden palec przeciwstawny - dzięki temu mógł pewnie składać pieczęcie i trzymać przedmioty) na Natsumego. - Może jeszcze się kiedyś spotkamy. Jak coś, to z tym tutaj. A pakt mam ja, jakby co.
Natsume parsknął cichym śmiechem. Póki co był jedynym sakryfikantem paktu ze Śnieżnymi Tygrysami, i nie wiedział czy miał on jakiekolwiek prawo na zarządzanie zwojem. Zresztą, ten cyrograf po części należał do Hyojina, a ten pewnie nie zgodziłby się na to by byle kto został ich współpracownikiem. A gdyby tak się faktycznie stało, to pewnie i tak Tygrysy dopiero musiałyby w jakiś sposób się do niego przekonać. A to nie byłoby łatwe.
Zresztą, Hyohiro żartował, dało się to bez problemu usłyszeć. Za taką samowolkę i tak pewnie dostałby niezłe wciry.
Satoshi na chwilę się oderwał od dokumentu i spojrzał na Shijimę, uśmiechając się delikatnie.
-W razie czego, uderzaj tutaj. Chociaż jest duża szansa, że znajdziesz nas gdzieś na mieście, przecież nie siedzimy tu cały czas. - Odkaszlnął lekko. Nie było to dziwne, zważając na to że palił jak smok. - Tak jak mówiłem, Ranmaru mają teraz trzy główne siedziby - dzielnica w Fuyuhanie, wyspa Akagan i Hanamura. Jak będziesz chciał się gdzieś wprowadzić, to po prostu daj znać gdzie. Listem, osobiście, jakkolwiek.
Natsume uśmiechnął się i kiwnął głową, przyjmując uprzejme słowa Mokurena. Po czym wyciągnął z kabury jeden z karambitów, który miał przy sobie, i rzucił go w kierunku Shijimy, tak by ten mógł go bez problemu złapać.
-Trzymaj. Każdy wojskowy Cesarstwa taki posiada, jest to swego rodzaju broń symboliczna. Znak, że jesteś jednym z nas. - Wzruszył ramionami, wyszczerzając zęby. - Może nie jest ze stali kantaiskiej, ale ten tu to mój własny projekt sprzed kilku lat. Niech Ci służy.
Następnie wstał i wykonał oficjalny salut wojsk Cesarstwa.
-Niech wiatry Hyuo Cię prowadzą, Ranmaru Shijima.
0 x
Re: Sala tronowa
System działania był bardzo prosty. Zdradzić ci go? Byli ojcowie, którzy spoglądali na swoich synów i mówili: jesteś przystojny, taki przystojny... I ci synowie stawali się przystojni. Byli ojcowie, którzy powtarzali: och, jaki ty jesteś mądry, taki mądry..! I ten syn stawał się mądry. Byli też tacy, którzy mówili: jesteś potworem.
I ten syn stawał się potworem.
Słyszałam, jak ktoś mówił, że o miłość ojca trzeba się postarać. Że należy na tą miłość zapracować i postawić się w dobrym świetle, by uznał nasz talent - wszystko przez to, że ojciec nie posiadał instynktu macierzyńskiego. Jeśli go nie ma? Matka, która miała być i ojcem i rodzicielką. Niee, to wszystko układało się w naprawdę gównianą całość, a Shijima był najzwyczajniej w świecie zbyt miękki i wszystko, czego pragnęło jego serce, ograniczało się do odrobiny miłości. Nie tej cielesnej, którą zaznać można od każdej kobiety. Tej, która darzy bezinteresownością, uwagą i dobrym słowem, które nic nie ważyło. Jedyne, za czym tęskniły Cienie to odrobina Słońca. Bo czymże jest twoje dobro, bez mojego zła i czym jest ciemność bez odrobiny słońca?
- Haha... Chyba do zachwycania się twoim pięknem i jedwabnym futrem nie potrzebuję paktu. Inaczej naprawdę odgryzłbyś mi obie ręce, a całkiem je lubię. - Nie potraktował tego poważnie, no bo jak? To nie był ten poziom. To wyrastało daleko poza pole widzenia Shijimy, jego pojęcie o świecie, jego możliwości. Włożył wiele trudu w swój rozwój, ale jeszcze sporo mu brakowało do tego, co osiągnął Natsume. Zwłaszcza, że techniki przywołań nie widziało się na co dzień nie bez powodu. Z całą pewnością zyskanie sympatii jednego z dumnych klanów przywołańców proste nie było. Dlatego nawet nie myślał. Kiedyś, może... Może stawi się przed Cesarzem , gdy będzie gotów, chcąc sprostać wyzwaniom dumnego rodu, a może już jutro zginie od ciosu czyjegoś miecz. Ścieżki Losu były zbyt niepoznane, by wdawać się z nimi w dywagacje.
Mokren wyciągnął dłonie i złapał rzucony sztylet, spoglądając na niego. Nigdy wcześniej takiego nie widział. Skinął głową i wsunął go do torby na plecach. I wykonał salut w stronę dwójki wojowników, choć szczerze - nie sądził, by jakkolwiek mu on pasował. Nic tutaj do niego nie pasowało. Mimo to był wdzięczny. Bardzo wdzięczny i jak cholera doceniał fakt, że się tutaj znalazł. Okropnie zła wojna okazała się przynieść coś okropnie dobrego.
- Poinformuję na pewno. Na razie pozwalam samemu sobie na zakochiwanie się w ciszy nieskażonej bieli śniegów Hyuo. - Głos Shijimy był cichy. Zawsze był cichy. Nie wynosił się ponad niemo ustaloną skalę, mimo to mówił całkowicie wyraźnie i słyszalnie.
Całe jego imię zgadzało się z jego osobą.
Cisza.
Odwrócił się po pożegnaniu i wyszedł przez wrota, które zostały za nim zatrzaśnięte, niosąc w sercu kosz naprawdę dobrych uczuć, którym obdarował go Natsume.
[z/t]
I ten syn stawał się potworem.
Słyszałam, jak ktoś mówił, że o miłość ojca trzeba się postarać. Że należy na tą miłość zapracować i postawić się w dobrym świetle, by uznał nasz talent - wszystko przez to, że ojciec nie posiadał instynktu macierzyńskiego. Jeśli go nie ma? Matka, która miała być i ojcem i rodzicielką. Niee, to wszystko układało się w naprawdę gównianą całość, a Shijima był najzwyczajniej w świecie zbyt miękki i wszystko, czego pragnęło jego serce, ograniczało się do odrobiny miłości. Nie tej cielesnej, którą zaznać można od każdej kobiety. Tej, która darzy bezinteresownością, uwagą i dobrym słowem, które nic nie ważyło. Jedyne, za czym tęskniły Cienie to odrobina Słońca. Bo czymże jest twoje dobro, bez mojego zła i czym jest ciemność bez odrobiny słońca?
- Haha... Chyba do zachwycania się twoim pięknem i jedwabnym futrem nie potrzebuję paktu. Inaczej naprawdę odgryzłbyś mi obie ręce, a całkiem je lubię. - Nie potraktował tego poważnie, no bo jak? To nie był ten poziom. To wyrastało daleko poza pole widzenia Shijimy, jego pojęcie o świecie, jego możliwości. Włożył wiele trudu w swój rozwój, ale jeszcze sporo mu brakowało do tego, co osiągnął Natsume. Zwłaszcza, że techniki przywołań nie widziało się na co dzień nie bez powodu. Z całą pewnością zyskanie sympatii jednego z dumnych klanów przywołańców proste nie było. Dlatego nawet nie myślał. Kiedyś, może... Może stawi się przed Cesarzem , gdy będzie gotów, chcąc sprostać wyzwaniom dumnego rodu, a może już jutro zginie od ciosu czyjegoś miecz. Ścieżki Losu były zbyt niepoznane, by wdawać się z nimi w dywagacje.
Mokren wyciągnął dłonie i złapał rzucony sztylet, spoglądając na niego. Nigdy wcześniej takiego nie widział. Skinął głową i wsunął go do torby na plecach. I wykonał salut w stronę dwójki wojowników, choć szczerze - nie sądził, by jakkolwiek mu on pasował. Nic tutaj do niego nie pasowało. Mimo to był wdzięczny. Bardzo wdzięczny i jak cholera doceniał fakt, że się tutaj znalazł. Okropnie zła wojna okazała się przynieść coś okropnie dobrego.
- Poinformuję na pewno. Na razie pozwalam samemu sobie na zakochiwanie się w ciszy nieskażonej bieli śniegów Hyuo. - Głos Shijimy był cichy. Zawsze był cichy. Nie wynosił się ponad niemo ustaloną skalę, mimo to mówił całkowicie wyraźnie i słyszalnie.
Całe jego imię zgadzało się z jego osobą.
Cisza.
Odwrócił się po pożegnaniu i wyszedł przez wrota, które zostały za nim zatrzaśnięte, niosąc w sercu kosz naprawdę dobrych uczuć, którym obdarował go Natsume.
[z/t]
0 x
- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume kiwnął głową, przyjmując pożegnanie od Shijimy. Musiał przyznać, że jego osoba go dość zaintrygowała. Był osobą dość mocno wycofaną, ale szczerą. Zimną, ale potrafiącą z siebie wykrzesać odrobinę emocji. Patrzył na świat zupełnie inaczej, niż którykolwiek shinobi którego spotkał na swojej ścieżce. Znacząca większość z nich była jednak dumnymi wojownikami, podłymi skurwielami lub stali dość blisko zwykłych, codziennych ludzi. Raczej nie widział nigdy kogokolwiek, od kogo biłaby aż taka aura samopogardy. Było to na swój sposób smutne, tak żeby być szczerym. Młodzieniec miał spory potencjał, i było naprawdę szkoda gdyby dalej miał to w sobie tłumić.
Tym bardziej, że wcale nie był tak różny od jego samego.
Gdy Mokuren opuścił pomieszczenie, Natsume nieco się pochylił i zaczął masować palcami skronie. Nie spodziewał się, że ta rozmowa weźmie od niego aż tyle energii.
-Nieprzyzwyczajony, co? - spytał z krzywym uśmiechem Hyohiro.
-Nie - odparł Yuki, wstając z tronu. - I wątpię żeby to szybko nastąpiło.
Ruszył w kierunku drzwi, obracając się tylko by spojrzeć na wychodzącego Satoshiego.
-W razie czego, będę gdzieś w mieście. Dajcie mi znać gdyby coś mnie ominęło.
Satoshi kiwnął głową i opuścił pomieszczenie. Niewiele później to samo zrobił Natsume, wychodząc przez duże drzwi sali tronowej. Będzie musiał trochę poćwiczyć, bo od kilku dni nawet nie bardzo miał czas by to zrobić...
z/t
Tym bardziej, że wcale nie był tak różny od jego samego.
Gdy Mokuren opuścił pomieszczenie, Natsume nieco się pochylił i zaczął masować palcami skronie. Nie spodziewał się, że ta rozmowa weźmie od niego aż tyle energii.
-Nieprzyzwyczajony, co? - spytał z krzywym uśmiechem Hyohiro.
-Nie - odparł Yuki, wstając z tronu. - I wątpię żeby to szybko nastąpiło.
Ruszył w kierunku drzwi, obracając się tylko by spojrzeć na wychodzącego Satoshiego.
-W razie czego, będę gdzieś w mieście. Dajcie mi znać gdyby coś mnie ominęło.
Satoshi kiwnął głową i opuścił pomieszczenie. Niewiele później to samo zrobił Natsume, wychodząc przez duże drzwi sali tronowej. Będzie musiał trochę poćwiczyć, bo od kilku dni nawet nie bardzo miał czas by to zrobić...
z/t
0 x
- Kisho
- Gracz nieobecny
- Posty: 455
- Rejestracja: 19 paź 2016, o 19:49
- Wiek postaci: 20
- Ranga: Wyrzutek D
- Krótki wygląd: Długie brązowo-blond włosy, błękitne oczy, jasna karnacja, czarne spodnie, czerwono-czarna bluza i jasnobrązowy bezrękawnik z kominem
- Widoczny ekwipunek: kabura na broń (na prawym udzie) i torba (na lewym pośladku)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 523#p38523
Re: Sala tronowa
Kazano mu czekać. Sam nie bardzo wiedział jak długo i właściwie na co, ale najwidoczniej takie panowały tu zasady. Swoją drogą, miał dziwne wrażenie, że coś mu tutaj nie pasuje. Z opowiadań matki, Kantai prezentowało się inaczej, bardziej ponuro i złowrogo - cokolwiek miałoby to znaczać - a tymczasem? Na twarzach mijanych osób widział spokój, opanowanie i względną radość. Sam wystrój tego miejsca także zaskakiwał - swym bogactwem wprawiał w pozytywne osłupienie.
Co jednak najdziwniejsze, o uszy obiło mu się słowa „Cesarz wysp". Usłyszał to od tego samego człowieka, który kazał mu czekać właśnie przed głównymi drzwiami prowadzącymi do sali tronowej. W zasadzie „sala tronowa" także była nie lada zaskoczeniem. Nie pamiętał, aby którakolwiek z wysp miała cesarza albo kogoś na podobnym stanowisku. Od zawsze był tylko lider danego klanu bądź szczepu, który rządził. To on sprawował piecze, zarządzał grupą i wydawał polecenia. Tutaj jest już ktoś znacznie potężniejszy, ktoś, kto jest ponad liderami.
Czasy szybko się zmieniają - stwierdził w myślach. Był nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy. W końcu, jeśli jedna osoba zarządza kilkoma klanami, to nijako wprowadza porządek i ład. Poza tym, jeśli dobrze usłyszał, że ma czekać na cesarza wysp, nie wyspy, tylko wysp - kilku -, to sprawa ma się chyba jeszcze lepiej. Pytanie tylko, czy chodzi o dosłownie wszystkie wyspy i klany, bo jeśli tak, to naprawdę zapowiada się nie lada gratka. Z jednej strony, bardzo dobrze, że znalazła się osoba, która scali wszystkie morskie grupy w jedną, a z drugiej czuł pewną obawę. Jeszcze nie tak dawno panowała wojna i każdy skakał sobie do gardeł, więc czy można być pewnym co do utrzymania obecnego stanu rzeczy? Tak samo, jak na statku wybuchają bunty, tak samo i tutaj, ktoś może w końcu się przeciwstawić. Trudno tak z dnia na dzień zaakceptować zmiany, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi zakorzeniona nienawiść.
Mimo wszystko trzymał kciuki by sie udało. Zapragnął nawet poznać tego całęgo cesarza, co swoją drogą chyba i tak będzie miało miejsce, bo to na niego właściwie czeka. Ciekawe tylko kiedy się zjawi... Czy wogólę się zjawi...
Co jednak najdziwniejsze, o uszy obiło mu się słowa „Cesarz wysp". Usłyszał to od tego samego człowieka, który kazał mu czekać właśnie przed głównymi drzwiami prowadzącymi do sali tronowej. W zasadzie „sala tronowa" także była nie lada zaskoczeniem. Nie pamiętał, aby którakolwiek z wysp miała cesarza albo kogoś na podobnym stanowisku. Od zawsze był tylko lider danego klanu bądź szczepu, który rządził. To on sprawował piecze, zarządzał grupą i wydawał polecenia. Tutaj jest już ktoś znacznie potężniejszy, ktoś, kto jest ponad liderami.
Czasy szybko się zmieniają - stwierdził w myślach. Był nawet zadowolony z takiego obrotu sprawy. W końcu, jeśli jedna osoba zarządza kilkoma klanami, to nijako wprowadza porządek i ład. Poza tym, jeśli dobrze usłyszał, że ma czekać na cesarza wysp, nie wyspy, tylko wysp - kilku -, to sprawa ma się chyba jeszcze lepiej. Pytanie tylko, czy chodzi o dosłownie wszystkie wyspy i klany, bo jeśli tak, to naprawdę zapowiada się nie lada gratka. Z jednej strony, bardzo dobrze, że znalazła się osoba, która scali wszystkie morskie grupy w jedną, a z drugiej czuł pewną obawę. Jeszcze nie tak dawno panowała wojna i każdy skakał sobie do gardeł, więc czy można być pewnym co do utrzymania obecnego stanu rzeczy? Tak samo, jak na statku wybuchają bunty, tak samo i tutaj, ktoś może w końcu się przeciwstawić. Trudno tak z dnia na dzień zaakceptować zmiany, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi zakorzeniona nienawiść.
Mimo wszystko trzymał kciuki by sie udało. Zapragnął nawet poznać tego całęgo cesarza, co swoją drogą chyba i tak będzie miało miejsce, bo to na niego właściwie czeka. Ciekawe tylko kiedy się zjawi... Czy wogólę się zjawi...
0 x

- Natsume Yuki
- Postać porzucona
- Posty: 1885
- Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
- Wiek postaci: 31
- Ranga: Nukenin S
- Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
- GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
- Multikonta: Iwan zza Miedzy
Re: Sala tronowa
Natsume wkroczył do pałacu, powoli stąpając w kierunku sali tronowej. Spędził dość dużo czasu na ukrytym wybrzeżu, trenując swoje umiejętności wszelakie, i teraz wypadałoby w końcu znowu zająć się swoją nudną codziennością jako człowiek mający na głowie zarządzanie całymi terytoriami Wysp. Podrapał się po potylicy, wzdychając ciężko. Zaczynał się już stopniowo przyzwyczajać do myśli tego, że aktualnie jest jedną z najbardziej wpływowych osób na całym Kantai i Hyuo, od którego decyzji zależał los dziesiątek, jeśli nie setek ludzi. Powoli też docierało do niego to, że Rada jednocześnie się boi i nienawidzi zarówno jego, jak i całego tego wytworu, do którego istnienia przyłożył rękę. Ale czuł się też coraz pewniej. Zupełnie nie żałował tego, że doszło do tego do czego doszło, i że teraz ludzie wysp są wolniejsi niż przez całe te setki lat, gdy byli praktycznie popychadłami Rady.
W końcu to nie był ich pomysł, że zostali wyrzuceni z Kontynentu i zesłani na te tereny, prawda?
Yuki podrapał się po niedawno ogolonej szczęce i podszedł do wrót sali tronowej. I w tym momencie zauważył jakiegoś młodzieńca o dwukolorowych włosach i odzianego w strój utrzymany w ciemnych barwach. Uniósł lekko brew, bo jak do tej pory nie miał chyba jeszcze okazji go zobaczyć, czy to na Hyuo, czy to na Kantai. Czyżby kolejny przybysz, podobnie jak Shijima czy inni interesanci zajmujący się handlem? Poprawił swój czarno-złoty płaszcz cesarskiego oficjela i podszedł do chłopaka, uśmiechając się przyjaźnie.
-Witaj. Czekasz na coś?
Przyjrzał się przybyszowi badawczo, ale przy tym zachowując oznaki uprzejmości - jeśli zauważy, że jego spojrzenie w jakiś sposób powoduje u młodzieńca dyskomfort, to zaprzestaje tego procederu i skupia się na twarzy chłopaka, tak jak to w normalnej rozmowie zazwyczaj wygląda.
W końcu to nie był ich pomysł, że zostali wyrzuceni z Kontynentu i zesłani na te tereny, prawda?
Yuki podrapał się po niedawno ogolonej szczęce i podszedł do wrót sali tronowej. I w tym momencie zauważył jakiegoś młodzieńca o dwukolorowych włosach i odzianego w strój utrzymany w ciemnych barwach. Uniósł lekko brew, bo jak do tej pory nie miał chyba jeszcze okazji go zobaczyć, czy to na Hyuo, czy to na Kantai. Czyżby kolejny przybysz, podobnie jak Shijima czy inni interesanci zajmujący się handlem? Poprawił swój czarno-złoty płaszcz cesarskiego oficjela i podszedł do chłopaka, uśmiechając się przyjaźnie.
-Witaj. Czekasz na coś?
Przyjrzał się przybyszowi badawczo, ale przy tym zachowując oznaki uprzejmości - jeśli zauważy, że jego spojrzenie w jakiś sposób powoduje u młodzieńca dyskomfort, to zaprzestaje tego procederu i skupia się na twarzy chłopaka, tak jak to w normalnej rozmowie zazwyczaj wygląda.
0 x
- Kisho
- Gracz nieobecny
- Posty: 455
- Rejestracja: 19 paź 2016, o 19:49
- Wiek postaci: 20
- Ranga: Wyrzutek D
- Krótki wygląd: Długie brązowo-blond włosy, błękitne oczy, jasna karnacja, czarne spodnie, czerwono-czarna bluza i jasnobrązowy bezrękawnik z kominem
- Widoczny ekwipunek: kabura na broń (na prawym udzie) i torba (na lewym pośladku)
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33 ... 523#p38523
Re: Sala tronowa
Mijały sekundy, później minuty, dziesiątki minut i nic. Chłopak miał wrażenie, że został totalnie zignorowany i mówiąc wprost olany. Czekał w jednym miejscu, wcześniej umówionym na jedną wielką niewiadomą. Nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować i odejść. Cel, w jakim tutaj przybył, był dla niego naprawdę ważny. Mimo to robił się nerwowy, a w głowie zaczęły kotłować mu się wątpliwości. W końcu taki cesarz pewnie ma sporo na głowie i być może nie ma czasu na przyjmowanie byle kogo. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsca, ale czy czasem nie powinni poinformować shinobiego o takim fakcie? Chyba nie rozkazaliby mu czekać na próżno?
Nie wiedział do kogo ma się zgłosić o pomoc, czy to z zapytaniem, jak długo ma jeszcze czekać, czy po prostu z ustaleniem konkretnego terminu spotkania. Jakby nie patrzeć, nawet nie musiał przymusowo załatwiać swoich spraw konkretnie z cesarzem. Wystarczyłby jego zastępca lub po prostu ktoś, kto jednak coś w Kantai znaczy. Chociaż z tak niecodzienną rzeczą nie każdy może sobie poradzić.
I o to, prawie jak na zawołanie, ktoś się pojawił. Młody brunet, nieco niższy od Kisho ubrany w dość wyrafinowany strój, szedł w jego stronę. Na pierwszy rzut oka zdawał się, właśnie tym KIMŚ, kogo potrzebował chłopak.
- Dzień dobry - odpowiedział z lekkim ukłonem, jak to miał w zwyczaju. Ucieszył się, gdy ów człek odezwał się do niego bezpośrednio i to jeszcze z zapytaniem, jakby chciał mu pomóc. Z bliska, mimo różnicy we wzroście, zdawał się, jakby to powiedzieć, wyższy? Odrobinę głupie sformułowanie, ale Kisho nie potrafił tego odpowiednio nazwać. Czuł się przy nim malutki, odrobinę przytłoczony i to bynajmniej nie z powodu jego spojrzenia. Może to za sprawą tego, że rozmawia z kimś, z tak zwanych, wyższych sfer. Oceniał jegomościa czysto z wyglądu i ogólnej prezentacji. Jasne, że mógł się mylić, ale tego akurat był prawie że pewny. Największą „szychą" z jaką dotychczas miał styczność była kobieta z Uchiha przynależąca do obrony Muru i ta nie wywoływała takiego wrażenia jak rozmówca. Przy niej mógł się zachowywać normalnie, wręcz codziennie, a teraz? Miał wrażenie, że musi stosować się do jakichś cesarskich reguł, zwyczajów czy co oni tutaj mają. Musiał wziąć głębszy wdech, tak na uspokojenie.
- Tak, na cesarza - dopowiedział w końcu. - Chyba... - dodał niepewnie, po czym momentalnie się ożywił. - To znaczy, kazano mi tutaj czekać na cesarza - wydukał. Nie chciał być niemiłym, wypominać komuś spóźnialstwo czy coś w tym stylu, a tak właśnie przez pomyłkę mogło to wyglądać. - Proszę o wybaczenie. - postarał się przybrać pewniejszy ton, choć efekt raczej był słaby - Jest to dla mnie nowość. Nie przywykłem do przebywania na dworach, a tutaj okazuje się jeszcze, że wyspy nagle mają jednego przywódcę i zamiast z Głową szczepu Hoshigaki mam rozmawiać z samym Cesarzem. - Podrapał się z tyłu głowy, jednocześnie uśmiechając się nieco głupkowato, czym raczej dał już wystarczający sygnał, iż bynajmniej nie wie, co ma w tej całej sytuacji zrobić.
Liczył, że przypłynie na Kantai, wymieni kilka zdań z rekinozębnymi, przekaże ciało Takeshiego jak i - być może - Hisui, po czym uda się na sąsiedni skrawek lądu, gdzie miał swoje korzenie. To wszystko tak prosto, tak banalnie wyglądało w wyobraźni... A jak już przyszło co do czego, to okazuje się, że więcej z tego kłopotów i problemów niźli pożytku, choć sprawa była w istocie poważna i szlachetna.
Nie wiedział do kogo ma się zgłosić o pomoc, czy to z zapytaniem, jak długo ma jeszcze czekać, czy po prostu z ustaleniem konkretnego terminu spotkania. Jakby nie patrzeć, nawet nie musiał przymusowo załatwiać swoich spraw konkretnie z cesarzem. Wystarczyłby jego zastępca lub po prostu ktoś, kto jednak coś w Kantai znaczy. Chociaż z tak niecodzienną rzeczą nie każdy może sobie poradzić.
I o to, prawie jak na zawołanie, ktoś się pojawił. Młody brunet, nieco niższy od Kisho ubrany w dość wyrafinowany strój, szedł w jego stronę. Na pierwszy rzut oka zdawał się, właśnie tym KIMŚ, kogo potrzebował chłopak.
- Dzień dobry - odpowiedział z lekkim ukłonem, jak to miał w zwyczaju. Ucieszył się, gdy ów człek odezwał się do niego bezpośrednio i to jeszcze z zapytaniem, jakby chciał mu pomóc. Z bliska, mimo różnicy we wzroście, zdawał się, jakby to powiedzieć, wyższy? Odrobinę głupie sformułowanie, ale Kisho nie potrafił tego odpowiednio nazwać. Czuł się przy nim malutki, odrobinę przytłoczony i to bynajmniej nie z powodu jego spojrzenia. Może to za sprawą tego, że rozmawia z kimś, z tak zwanych, wyższych sfer. Oceniał jegomościa czysto z wyglądu i ogólnej prezentacji. Jasne, że mógł się mylić, ale tego akurat był prawie że pewny. Największą „szychą" z jaką dotychczas miał styczność była kobieta z Uchiha przynależąca do obrony Muru i ta nie wywoływała takiego wrażenia jak rozmówca. Przy niej mógł się zachowywać normalnie, wręcz codziennie, a teraz? Miał wrażenie, że musi stosować się do jakichś cesarskich reguł, zwyczajów czy co oni tutaj mają. Musiał wziąć głębszy wdech, tak na uspokojenie.
- Tak, na cesarza - dopowiedział w końcu. - Chyba... - dodał niepewnie, po czym momentalnie się ożywił. - To znaczy, kazano mi tutaj czekać na cesarza - wydukał. Nie chciał być niemiłym, wypominać komuś spóźnialstwo czy coś w tym stylu, a tak właśnie przez pomyłkę mogło to wyglądać. - Proszę o wybaczenie. - postarał się przybrać pewniejszy ton, choć efekt raczej był słaby - Jest to dla mnie nowość. Nie przywykłem do przebywania na dworach, a tutaj okazuje się jeszcze, że wyspy nagle mają jednego przywódcę i zamiast z Głową szczepu Hoshigaki mam rozmawiać z samym Cesarzem. - Podrapał się z tyłu głowy, jednocześnie uśmiechając się nieco głupkowato, czym raczej dał już wystarczający sygnał, iż bynajmniej nie wie, co ma w tej całej sytuacji zrobić.
Liczył, że przypłynie na Kantai, wymieni kilka zdań z rekinozębnymi, przekaże ciało Takeshiego jak i - być może - Hisui, po czym uda się na sąsiedni skrawek lądu, gdzie miał swoje korzenie. To wszystko tak prosto, tak banalnie wyglądało w wyobraźni... A jak już przyszło co do czego, to okazuje się, że więcej z tego kłopotów i problemów niźli pożytku, choć sprawa była w istocie poważna i szlachetna.
0 x

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości