Wdarcie się na teren wroga bez Saiki okazało się być wielkim błędem. Kiedy tylko dziewczyna nagle zniknęła z mojego pola widzenia, wszystko zaczęło się dosłownie sypać, a żadna z moich planowanych akcji nie mogła dojść do skutku. Wyglądało na to, że zbytnio polegałem na współpracy ze swoją przyjaciółką, zaniedbując przy tym własne możliwości na które byłem teraz całkowicie zdany.
Kilka wcześniejszych uderzeń przeciwnika dopiero teraz zaczęło dawać o sobie znać. Adrenalina i podniecenie z samego początku walki powoli było zastępowane przez narastające uczucie strachu przed śmiercią. Ta wizja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej realna, a ja niestety nie byłem w stanie zrobić zbyt wiele aby temu zapobiec. Każda kolejna próba ratowania swojego życia kończyła się fiaskiem, a nagrodą ze strony rywala były kolejne uderzenia oraz kopnięcia.
Z praw... - uderzenie z pięści okazało się być szybsze niż się spodziewałem, a jego efektem był silny ból brzucha. Kiedy na krótką chwilę zamknąłem oczy z bólu, koleje uderzenie dosięgnęło mego ciała i wywołało ból w klatce piersiowej co zamroczyło mnie na dłuższą chwilę. Ta jakby się zdawało "chwila" okazała się być dla mnie wystarczająco długa, aby przypomnieć sobie niemal całą swoją znajomość z Saiką czyli de facto całą moją karierę wojownika. To dzięki tej znajomości zyskałem niesamowitą motywację do nauki, do szkolenia swoich umiejętności, które zdawało mi się wzrosły niesamowicie w dość krótkim czasie. Oczyma wyobraźni widziałem każdą minę Saiki zaczynając od tej naburmuszonej i złej, gniewnej, zmęczonej, aż po spokojną i uśmiechniętą. Razem z tymi obrazami, przed oczyma stanęły mi wszystkie obrazy naszych wspólnie spędzonych chwil. Każda podróż, każdy przystanek na posiłek czy nocleg sprawiał, że więź między nami stawała się coraz silniejsza, aż wreszcie z mojej rywalki, Saika stała się przyjaciółką... Żałowałem, że tak właśnie zacząłem ją traktować. Może gdyby nie ta relacja, byłbym teraz w stanie walczyć samodzielnie! Może gdyby nie ta znajomość, skupiłbym się na swoich zdolnościach i stawiłbym czoła nie tylko obecnemu, ale również innemu przeciwnikowi!
Saika, dlaczego mi to robisz? Gdzie do cholery się podziewasz?! - wołałem w myślach, licząc na cud objawiania się dziewczyny. Niestety nic takiego nie nadchodziło, a moje kolejne próby zranienia rywala okazały się totalną porażką. Mężczyzna zdawał się przewidywać wszystkie moje posunięcia, dzięki czemu z godną podziwu gracją uskakiwał przed każdym atakiem, aż wreszcie...
Prawa? Lewa? - niestety atak nadszedł po najkrótszej trajektorii trafiając prosto na moją niebieską twarz.
Ciężko było określić jaki poziom bólu odczułem po trafieniu, a dodatkowo dodać trzeba było do tego solidne wytarcie plecami podłoża na dystansie jakichś 5m.
Uniosłem wzrok na swojego przeciwnika, który najwyraźniej był zadowolony z tego jak skutecznie powstrzymuje mnie od wszelkich działań na jego terenie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że przecież ten mężczyzna mógł być odpowiedzialny za zniknięcie Saiki. Być może ona już od jakiegoś czasu wykrwawia się na śmierć raniona jego atakiem, a ja nie jestem w stanie przedrzeć się przez niego by ją uratować.

Z rozbitego nosa do kącika ust dostało się kilka kropel świeżej, ciepłej krwi. Niesamowicie donośne odgłosy otoczenia, walki i krzyki śmierci sprawiały, że moje serce ponownie zaczęło bić jak oszalałe a pięści zacisnęły się mocno jak nigdy wcześniej.
W tej chwili zrozumiałem, że to krwi tego mężczyzny będę musiał zasmakować, a żeby tego dokonać muszę obalić go na łopatki i wgryźć się w gardło. Raz jeszcze oblizałem krew z twarzy bacznie obserwując przeciwnika.
Techniki Ninjutsu oraz Suiton zawiodły, a ich wykonanie zajmowało zbyt wiele czasu. Przeciwnik nie dawał mi czasu na odpowiednie przygotowanie, dlatego musiałem po prostu spróbować czegoś innego, najlepiej czegoś czego ten zupełnie by się nie spodziewał. W obecnej sytuacji, kiedy to zostałem zasypany gradem ciosów, wydawać się mogło że jestem całkowitym beztalenciem w kwestii Taijutsu i w tym postanowiłem wypatrywać swojej szansy.
Wiedziałem, że rywal jest zaznajomiony z tym samym stylem który poznałem ja sam - Gōken. Świadczyły o tym szybkie, dość płynne ruchy oraz ich siła, która zdecydowanie miała za zadanie przełamywać się przez gardę. Znając ten sam styl, musiałem zacząć baczniej obserwować, wypatrywać schematów w postępowaniu, kolejności atakowania, stawiania kroków. Słyszałem kiedyś, że równie ważne podczas walki wręcz są oczy rywala, bo to one zdradzają gdzie wypatruje on naszych słabych punktów.
Zacząłem podnosić się na równe nogi, ciągle mając na uwadze to że mogę zostać w trakcie tego zaatakowany. Miałem jednak zamiar dalej prezentować się jako niezdolny do walki wręcz osobnik, a wszystko to by skłonić oponenta do ataku. Liczyłem na to, że uda mi się dostrzec chociaż jeden jego atak w celu przechwycenia kończyny i uszkodzenia jej w możliwie najgorszy sposób.
Jeśli zaatakujesz pięścią, postaram się odbić ją swoją przeciwną ręką (jeśli atakuje prawą, staram się zbić atak ku górze swoją lewą i analogicznie). Spróbuj kopnięcia, a zrobię ledwie pół kroku w tył byś chybił. Wtedy albo zdążę pochwycić twoją nogę i wgryźć się w nią swoimi szczękami, albo zaszarżuję na ciebie i powalę na ziemię!
W głowie pojawiały się coraz to nowe kombinacje jakimi mogłem zostać zasypany. Wiedziałem, że prawdopodobnie nie będę zdolny do przejęcia inicjatywy już przy pierwszym ataku. Wiedziałem, że prawdopodobnie oberwę jeszcze kilka mocnych ciosów, ale nie miałem innego wyjścia jak zacisnąć szczęki i próbować stawić opór. Musiałem wyczekiwać tej jednej chwili w której wreszcie udałoby mi się przerwać serie ataków oponenta.
Nie wiedziałem czy tego typu przemyślenia towarzyszyły każdemu kto decydował się walczyć wręcz, ale miałem nadzieję że okaże się to pomocne i sprawdzi się z założeniami rywala.
Wiedziałem jak wyglądają ataki pięścią dla naszego stylu, znałem kopnięcia i nawet mimo prawdopodobnej przewagi rywala na poziomie wytrenowania, nadal miałem po swojej stronie niewielki element zaskoczenia. Wystarczyło mi jedno ugryzienie, aby prawdopodobnie pozbawić rywala kończyny i to przechyliłoby szalę zwycięstwa na... może równy poziom.
Z walącym jak młot sercem oraz oczami pełnymi szaleńczego wręcz gniewu podniosłem się z ziemi. Wzrok wbity w przeciwnika, pięści zaciśnięte, a szczęki przygotowane do uczty.

No chodź! Zawalczmy o życie!