- Jedzenie niedługo się zjawi, a wtedy brzuch Kamiru przestanie krzykiem domagać się żywności. Ale inne krzyki, te z zewnątrz, wcale nie znikały. Dziwaczny i trochę przerażający koncert trwał w najlepsze, na chwilę przerywając, dając zmęczonym uszom spokój. A potem wracał z całą mocą. Sogen okazało się miejscem jeszcze bardziej pokręconym niż Ryuzaku. I to wcale nie ze względu na ukształtowanie terenu. Dobra, to też. Równiny, mokradła i nieprzewidywalna pogoda. Miejsce miało swój urok, skutecznie zagłuszony przez wrzask.
Szarooki miał porzucić swoją maskę obojętności na obecną sytuację, ale ubiegło go pytanie Wąsacza. Yuki nawet się nim zbytnio nie zdziwił, ten sam scenariusz powtarzał się w każdym miejscu, do którego zawędrowali. "Oj jaki mały słodziaaak!" I rozpływanie się z zachwytu nad szczęściarzem, który wygrał fajną sumkę w banku genów. Jakby jeszcze zapracował na chociażby kilka procent tego uroku, zniewalającego zaklęcia odbierającego wszystkim kobietom zdolności logicznego myślenia. Z drugiej strony, Białowłosy wcale nie prosił o ten dar, który zresztą skończy się, gdy dzieciak wyrośnie na młodzieńca. Trądzik! Buzujące hormony! Nocne... Coś tam. Dłoń powędrowała w kierunku twarzy, by usunąć spadające na oczy włosy. Bez skutku. Drugie podejście uformowało włosy pomiędzy oczami, co wyglądało... Kamiru nie wiedział jak, nie miał lusterka. Ale przynajmniej widział. I zyskał wystarczająco wiele czasu na stworzenie odpowiedzi jak najbardziej zgodnej z prawdą. Sam nie zwracał powszechnej uwagi na poczynania Yuu. Wystarczyło, że Kałuża kręcił się gdzieś w pobliżu Boga Wygnanego i tyle ów Bogu do szczęścia wystarczyło. W pamięci krótkotrwałej nie istniało żadne wyraźne odniesienie do Kantaiczyka.
Eto... Sobą zajmuje się. Szybki jest. Te krzyki normą tutaj są? Odpowiedział, a przy okazji rozwiązał problem z narastającą w nim ciekawością. Czas by dowiedzieć się czegoś więcej. Bo raczej nikt nie urządza tu konkursu karaoke dla uzdolnionych inaczej, ne? A w międzyczasie powinno zawędrować jakieś amciu.
Shi no gēto [miasto - uliczki, brama i mur]
Re: Shi no gēto
0 x
Re: Shi no gēto
Kaien się wyjątkowo zasiedział. Naprawdę. Ale po kolei, nie uprzedzajmy faktów. Dostał się do Rini na mur, tam pomógł szlachtować bestyjki, chwila odsapy.. I było po walce. Widocznie wszystko było złudzeniem czy czymś, bo nagle się urwało. Tak jak się Genjutsu urywa dzięki Kai. Kto wie, może tak było, może było inaczej. Tak czy siak miał swoje Zanbato, a on troche potracil ludzi z oczu. Znalazl jednak miejsce gdzie sie umyl z krwi, odpoczął, naprawił pancerz... I nie pozostało nic innego jak po wspolnej kapieli ze swoja wielka bronia wyruszyc w dalsza podroz. Tylko gdzie? Moze jakas misyjka? Albo pozna kogos ciekawego? To sie dopiero okaze!
zT
zT
0 x
Re: Shi no gēto
Skończyło się. Cała ta walka, potężna fala oponentów została powstrzymana. Przez nich. Co prawda nie wątpił w użyteczność pozostałych, szczególnie tych służących za mięso armatnie. Samemu nie zdołałby pokonać wszystkich. A nawet jeśli już, to z ogromną ledwością. W końcu czyż jego umiejętności nie nadawały się właśnie do zabijania dużych ilości ludzi? Bo niby do czego innego? Właściwie każda umiejętność tutaj, na polu bitwy, służy do jednego. No może za wyjątkiem medyków, którzy zajmują się ratowaniem życia ludzi, którzy potem życie innych odbierają. Może i potrafił z łatwością przejść obok czyjejś krzywdy czy śmierci, ale na dzisiaj starczyło mu już śmierci. Gdy tylko pozbawił życia ostatniego przeciwnika, na dodatek nie ruszając się ani odrobinę, tajemnicza siła blokująca jego ruchy zelżała. Pośpiesznie oddalił się z tamtego obszaru, by przypadkowo ponownie nie zostać sparaliżowanym. Przez chwilę faktycznie miał mocne obawy odnośnie jego losu, jednak na szczęście nadal mógł korzystać z nici. Czym to było? Musiało być to wywołane przez tamtego starca, który masakrował wszystko i wszystkich. Chwilę później zorientował się, że nie było wokoło żadnego przeciwnika. Ani ludzkiego, ani psopodobnego. Wszyscy pokonani. Słyszał gromkie wiwaty wojów, okrzyki radości. A także smutne pomruki przez zmarłych towarzyszy, poległych na polu bitwy. Ci, którzy okazali się za słabi, by dożyć następnego dnia. Mimo wszystko takie były zasady tego świata - słabsi prędzej czy później tak właśnie skończą. W milczeniu i chyba z lekką ulgą skierował swe kroki w kierunku muru, by na niego wejść. Ta chaotyczna potyczka dała mu mnóstwo do myślenia, również nad sensem jego wyprawy.
~~~~
Przechadzał się opustoszałymi uliczkami miasta. Społeczności, która niegdyś, czyli tak z tydzień temu, tętniła życiem, a teraz zmieniła się w opustoszały kompleks budynków. Ludzie uciekli podczas ataku, ze strachu przed tym, co może się przedrzeć na drugą stronę. O dziwo nic się nie przedostało, ale nadal było tutaj pusto. Pewnie kwestią czasu było, jak do domów zaczną wracać mieszkańcy. Tydzień czasu chodził po terenie miasta-widmo, rozglądał się i badał większość jego zakamarków. Był bardzo ciekaw, jak żyli tutaj ludzie. Często jednak siedział samotnie na dachach budynków, czasami nawet wchodził na mur i patrzył na horyzont. Nadal miał w pamięci tego ogromnego węża, który wychylił łeb zza krawędzi muru. To było coś! Ale czemu wtedy ich nie zaatakował? Miał strasznie dużo czasu na myślenie. Raz tylko przeszkodzili mu w jego samotnym spędzaniu czasu - został złapany przez dwójkę wojowników i zaciągnięty do karczmy. Nie przepadał za tym, ale tamci nie wyrazili chęci puszczenia go, nawet pomimo jego sprzeciwu. W karczmie zabawa trwała, sake się lało, ludzie cieszyli się z kolejnej przeżytej bitwy. Murai początkowo chciał wyjść, ale szybko wkręcili go do zabawy. Podsuwali kolejne czarki sake, prosili o powiedzenie o jego wyjątkowych i nieco strasznych, umiejętnościach. Młodzieniec co prawda wypijał sake - nawet, jeśli było zatrute, to co z tego, skoro nie ma żołądka, a i promile się nie wchłaniają - ale zbywał ich ogólnikami. Czasami też bezczelnie kłamał, ale najwyraźniej mu wierzyli. Nie był zbyt wylewny i tą cechę sobie cenił. Teraz, kiedy ten niesamowicie długi tydzień minął, mógł w spokoju odejść. Widząc tamtego starca i starcie ogromnych bestii zrozumiał, że jeszcze trochę na niego za wcześnie. Zresztą nawet nie miał pewności, czy była to tylko jego wyobraźnia. Wyszedł z osady, kierując się na szlak.
z/t
~~~~
Przechadzał się opustoszałymi uliczkami miasta. Społeczności, która niegdyś, czyli tak z tydzień temu, tętniła życiem, a teraz zmieniła się w opustoszały kompleks budynków. Ludzie uciekli podczas ataku, ze strachu przed tym, co może się przedrzeć na drugą stronę. O dziwo nic się nie przedostało, ale nadal było tutaj pusto. Pewnie kwestią czasu było, jak do domów zaczną wracać mieszkańcy. Tydzień czasu chodził po terenie miasta-widmo, rozglądał się i badał większość jego zakamarków. Był bardzo ciekaw, jak żyli tutaj ludzie. Często jednak siedział samotnie na dachach budynków, czasami nawet wchodził na mur i patrzył na horyzont. Nadal miał w pamięci tego ogromnego węża, który wychylił łeb zza krawędzi muru. To było coś! Ale czemu wtedy ich nie zaatakował? Miał strasznie dużo czasu na myślenie. Raz tylko przeszkodzili mu w jego samotnym spędzaniu czasu - został złapany przez dwójkę wojowników i zaciągnięty do karczmy. Nie przepadał za tym, ale tamci nie wyrazili chęci puszczenia go, nawet pomimo jego sprzeciwu. W karczmie zabawa trwała, sake się lało, ludzie cieszyli się z kolejnej przeżytej bitwy. Murai początkowo chciał wyjść, ale szybko wkręcili go do zabawy. Podsuwali kolejne czarki sake, prosili o powiedzenie o jego wyjątkowych i nieco strasznych, umiejętnościach. Młodzieniec co prawda wypijał sake - nawet, jeśli było zatrute, to co z tego, skoro nie ma żołądka, a i promile się nie wchłaniają - ale zbywał ich ogólnikami. Czasami też bezczelnie kłamał, ale najwyraźniej mu wierzyli. Nie był zbyt wylewny i tą cechę sobie cenił. Teraz, kiedy ten niesamowicie długi tydzień minął, mógł w spokoju odejść. Widząc tamtego starca i starcie ogromnych bestii zrozumiał, że jeszcze trochę na niego za wcześnie. Zresztą nawet nie miał pewności, czy była to tylko jego wyobraźnia. Wyszedł z osady, kierując się na szlak.
z/t
0 x
Re: Shi no gēto
- Kamiru zignorował pojawienie się w zasięgu wzroku, słuchu i węchu amatora trunków wszelakich. Nie potrafił zrozumieć fenomenu picia, nie ważne ile czasu się nad tym zastanawiał. Nie wspominając już o palaczach. Tak, nałogi robiły z ludzi bezmózgie istoty kierujące się jedynie chęcią zaspokojenia żądzy. A tutaj proszę, idealny przykład takiego stworzenia. Smutne, że nawet na końcu świata, w cieniu muru dzieją się takie rzeczy. Globalizacja, ot co. Pocieszeniem była wizja ciepłego posiłku, który powinien już wylądować przed Szarookim. Nie wylądował. Czyżby łatwiej było dostać alkohol, słaby ale zawsze, niż normalną strawę? Smutna to informacja. Zamiast rozpaczać nad rozlanym mlekiem, czyli nieistniejącym posiłkiem, młodzieniec poświęcił swoją uwagę rozmowie. Zawsze to jakieś zajęcie do czasu, aż uda mu się zaspokoić apetyt, ne?
Budyń? Serio Budyń? Z karmelem? Czym sobie ten dzieciak zasłużył na coś takiego? Nie licząc klątwy jego spojrzenia i reszty aparycji przez którą miękły kobietom nogi, mózgi i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Bóg Miłości, nie Wygnany, całe szczęście. I co mógł teraz odpowiedzieć? Prychnąć? Stwierdzić, że z chęcią zaniesie budyń Białowłosemu, a potem samemu go zjeść? W sumie to był pewien pomysł. Gdyby nie jedna trudność, chłopak z idiotyczną fryzurą musiałby hamować swoją chęć zjedzenie tego małego cudu kulinarnego tu i teraz, dopóki zachował wszystkie swoje walory. A gdyby potem gospodyni zapytała Yuu, jak smakował deser? Za dużo zmiennych, a kłótni z właścicielami lokalu by nie chciał. Podobnie płaczu i spojrzenia Kałuży pełnego wyrzutu wymieszanego z żalem. Wzruszył więc ramionami, dając do zrozumienia tak wiele rzeczy naraz, że nawet sam Budda byłby zadziwiony ilością przekazanych informacji. Kamiru doprowadził swoje wzruszenie ramion do poziomu legendarnej sztuki, ukazującej bunt człowieka przeciw odwiecznym prawom, gotowość do zmian jak i świadomość tego, że mogą zakończyć się niepowodzeniem. W tym prostym ruchu kryła się odpowiedź na tajemnice wszechświata, zrozumienie wszelkich idei, a nawet samej idei idei. Jednak w tej chwili oznaczało to ni mniej, ni więcej, że istnienie budyniu dla Kantaiczyka zostało odnotowane w umyśle Zimnokrwistego.
Im dalej w las tym więcej włóczni. Czy jakoś tak. Sprawa z krzykami stała się na tyle absurdalna, że ciekawość Kamiru wezbrała niczym tama w porze deszczowej, grożąc zalaniem doliny poniżej. Zamaskowany ponownie wzruszył ramionami, tym razem wskazując na to, że najwidoczniej się przesłyszał. Co z tego, że przesłyszał się kilkanaście razy, najlepszym może się zdarzyć. A skoro upragnionego drugiego śniadania nadal nie było widać, dlaczego by nie przejść się na spacer?
Gdy jedzenie pojawi się, wrócić zdołam. Skinął głową wąsaczowi, następnie jego Wąsom i wyszedł z knajpy dopóki wejścia (będącego jednocześnie wyjściem) nie zamurowali inni amatorzy picia, którzy jak powszechnie wiadomo, występują stadnie. Ten jeden mógł być jedynie zalążkiem większej grupy desantowej. Gdzie poprowadziły nogi Czarnowłosego? Oczywiście, że do źródeł krzyku. I oczywistym było też to, że zachował czujność. W końcu niecodziennie słyszy się coś, czego się nie słyszy, ne?
0 x
Re: Shi no gēto
- Każdy miał swój powód do picia, nikt im pić nie bronił i ogólnie róbta co chceta, tylko innym krzywdy nie róbta. No... Kamiru nie przejmował się już więcej pijakiem, ale część jego uwagi pochłonęły słowa właściciela knajpy. Szare oczy spoczęły na łysym mięśniaku o czaszce pokrytej bliznami. Musiał być niezłym wojownikiem, albo pchał się tam, gdzie nie trzeba. Różni są ludzie. Jedni prą przed siebie, walcząc w szale godnym prawdziwego berserka,a inni starają się trzymać z tyłu i wykańczać przeciwników subtelnie. Ten Kuro jak mu tam trzymał z Uchiha... Pierwsza i druga linia frontu? Całkiem prawdopodobne. I nawet w takim miejscu jak to znalazł sobie dziewczynę. Barman miał żonę. Kwestia znalezienia sobie towarzyszki życia nie zależało raczej od lokalizacji geograficznej, a tylko kwestii szczęścia i zrządzenia losu. Smutne, ale prawdziwe. Z drugiej strony, Yuki miał już Yuu, po kiego mu więcej osób do niańczenia? Chociaż Hana... To przeszłość. A szkoda, wielka szkoda. Podziękował telepatycznie wąsaczowi za cenne informacje i ruszył do wyjścia, kierując się obok wspomnianej parki. Szkoda tylko, że w chwili, gdy przechodził obok nich zdradziecka ziemia postanowiła go zaatakować. Przewaga wielkości i masy leżała po stronie... No, ziemi. Intelektu pewnie też. Na szczęście dla Boga Wygnanego, nadal miał jeszcze tyle mocy, by wylądować bezpiecznie na jednym kolanie i dłonią na przedramieniu Łysego
Seby (ale masło maślane).
Przepraszam bardzo, te krzyki trochę mnie dekoncentrują. Prawda, że bardzo subtelne? Wręcz diabelny spryt, nikt inny nie wpadłby na coś takiego. Może facet odpowie, rzuci od niechcenia coś ciekawego, wartego uwagi. A jeśli nie, to niech chociaż nie połamie biednemu Kamiru kości, bo lubi je mieć w obecnym stanie. No i zamrażanie ludzi w knajpach to nie jest coś, co wyspiarze lubią najbardziej. A potem, z nową (lub i nie) wiedzą wyszedł na świeże powietrze. Krzyki dobiegające z miejsca oznaczonego czerwoną latarnią nie interesowały młodzieńca. To kolejna instytucja działająca w myśl zasady "róbta co chceta, tylko dziewczyn nie niszczcie i płaćcie". Nie żeby młodzieniec się takimi sprawami interesował. Bójka na rynku nieopodal też go nie interesowała. Niech się tym zajmą strażnicy, albo dzielni wojownicy rozstrzygną problem między sobą. A może chłopak kierował się tylko mocą hałasu? W każdym razie, skierował kroki na mur, bo tam znajdował się małpiszon drący ryj najgłośniej. O co chodziło? Może uda mu się w końcu czegoś dowiedzieć. A przez całe te zamieszanie zapomniał o tym, że jeszcze chwilę temu wnętrzności skręcały się z głodu. Ot, ciekawostka.
#wybacz jakość ale nie funkcjonuję jak trzeba
0 x
Re: Shi no gēto
- Szczwany plan zwrócenia na siebie uwagi łysego typa spalił na panewce. To zadziwiające, co alkohol potrafi zrobić z człowiekiem, ale ten temat mamy już za sobą więc cicho sza! Ktoś jednak dostrzegł Kamiru i jego problemy ze sprawnym przemieszczaniem się z punktu A do punktu B. Albo C, co kto lubi. A tym kimś była lalunia uczepiona Pakera. Tak trochę stereotypowo ale cóż, życie lubi stereotypy gdy jest to mu na rękę. Tudzież owłosioną nogę podłożoną człowiekowi, by uderzył o dno. Słowa dziewczyny puścił mimo uszu. Yuki miał gdzieś, co inni sądzą o jego sposobie walki. Nie śmiał się z innych, więc niech inni nie oceniają jego tak długo, jak jest skuteczny. No chyba, że mowa o tych tchórzliwych użytkownikach iluzji. A w chwili obecnej, ten nieustraszony wojownik miałby problem z ustaniem na nogach. Wystarczyłoby trochę skupienia, drobny wydatek chakry i po problemie. Tylko po co miał to robić? Bo jakaś paniusia mówi, co jej ślina na język przyniesie? Uszczuplanie uszczuplonych zasobów militarnych obrońców muru nie miało sensu. Kamiru skinął jedynie głową i wyszedł z karczmy, ignorując, o ile padły następne, słowa. Wolał zachować swoją krew zimn i nie przelewać ciepłej.
Zatrzymany w trakcie drogi przez Uchihę nie pozostało nic innego, jak zapytanie "O chuj chodzi". Niestety dla Szarookiego, wychowano go, a właściwie wychował się sam, na dobrego człowieka. I skutecznego shinobi, co się ze sobą trochę kłóci. Ale tylko przez krótką chwilę, dopóki człowiek nie zniknie w bryle lodu.
Eto... A co stało się? Spokojne i uprzejme słowa powinny go choć trochę ostudzić. Albo podziałać niczym płonąca ogniwa gaszona alkoholem. Swoją drogą, całkiem ciekawy widok, różnokolorowe płomienie tańczące ze sobą. Jeśli mężczyzna nadal przeżywał ostatnie wydarzenia, masakrę swoich pobratymców to pytanie okazuje się tak ciuutkę nie na miejscu. Chyba, że chodzi mu jakieś nowe diabelstwo pojawiające się nagle znikąd w głównej wierzy. Nie żeby ta nazwa wiele mówiła Czarnowłosemu. No co? Może i był tu już tydzień z hakiem, ale nijak nie orientował się w tutejszych nazwach. Choć miał niejasne przeczucie, że chodzi o największą budowlę na murze. Zostawił śpieszącego w tym samym kierunku (ale o przeciwnym zwrocie) Czerwonokiego samemu sobie i powędrował do cudu architektury. Tajemnice zaczęły go irytować, a to z kolei zmusiło ciało do większego skupienia, by nie tracić czystości umysłu.
0 x
Re: Shi no gēto
- Oj. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej niż narodziny trojaczków w porodówce bez położnej. Niefajnie, ale życie z zasady nie mogło być fajne. Bo jakby zawsze było fajnie to człowiek nawet nie zauważyłby, jak fajnie jest. Wystarczy tej poplątanej logiki bo można się w niej zaplątać i runąć, niczym ktoś owinięty przez nici Kakuzu. Co prawda pytanie Kamiru może było trochę nietaktowne, niemniej reakcja Uchihy była przesadzona. Uczyli ich dramaturgii od małego czy ki diabeł? Bezsensu. Krzyki, pieczęcie, aktywacje magicznych oczu... Co oni z nich mieli, nie licząc ciągłego przegrywania w zabawach w chowanego. Nie, Yuki nie miał ochoty na walkę z użytkownikiem katonu. Primo, pożar łatwo w tym mieście wywołać. Secundo, marnotrawstwo chakry. Tetrio, to potrwa, a główna wieża nie będzie czekać w nieskończoność. Nawet kamienie się niszczą, ne? No i... Jeden Uchiha przyciągnie następnych a wtedy wszyscy będą mieli problemy. Wszyscy, czyli Szarooki. Eh. Może dałoby się zmienić same oczy dzięki henge... Raczej nie tak to działa, a szkoda. Ale coś z tym tchórzliwym pierdołą piromanem zrobić trzeba. Najlepiej przeciągnąć na stronę swoją, to jest odwrotną do obecnej. Jeszcze nie zamaskowany zaczerpnął tchu, układając w myślach słowa. Jego zdolności w używaniu tych dziwnych, często mistycznych mocy uległy poprawie, choć nadal daleko im było do mistrzostwa.
Tak uciekasz, tak walczyć chcesz. Zdecydować się nie umiesz? Jeśli chcesz, odejdź. A skoro wolę walki dużą masz to chodź ze mną. Pokaż, że Twoi bracia nie ginęli na próżno. Nie hańb imion ich. Rodu swego. Ich wszystkich. Zbierz się w garść i poświeć tymi oczkami tam, skąd uciekasz. Też tam walczyłem, obaj przeżyliśmy. Uczcijmy poległych wspólną walką. Tyle potrafił. I co mu to dało? Czas pokaże, Uchiha może okazać się sprzymierzeńcem lub wrogiem. Jeśli nie będzie chciał walczyć... Trzeba kombinować.
W razie czego, gdyby temu debilowi zachciało się mnie atakować, zawsze pozostają uniki. Stoję przodem do niego (skoro rozmawiamy). Skoki/odskoki etc.
Percepcja - 50
Szybkość - 131
No i hyoton A, więc stworzenie lodowej ściany do ochrony / zamrożenie go nie będzie problemem.
Chyba, że jednak zechce współpracować a przynajmniej nie zaatakuje. Wtedy wszystko jest spoko. Nie piszę o nie patrzeniu w oczy, bo to byłaby wiedza od Boga. Albo bogów. Whatever.
#bieda post, gomenePercepcja - 50
Szybkość - 131
No i hyoton A, więc stworzenie lodowej ściany do ochrony / zamrożenie go nie będzie problemem.
Chyba, że jednak zechce współpracować a przynajmniej nie zaatakuje. Wtedy wszystko jest spoko. Nie piszę o nie patrzeniu w oczy, bo to byłaby wiedza od Boga. Albo bogów. Whatever.
<Może będzie obrazek, może nie>
Długość miecza? A może długość macki? [1/30]
0 x
- Hikari
- Martwa postać
- Posty: 2488
- Rejestracja: 24 sie 2015, o 18:56
- Wiek postaci: 26
- Ranga: Akoraito
- Krótki wygląd: Prawe oko mocna zieleń, lewe intensywnej czerwieni. Długie kruczoczarne włosy sięgające do połowy ud. Ogólnie mówiąc dobrze zbudowany mężczyzna mierzący 182cm.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=1307&p=12435
Re: Shi no gēto
Wybaczcie, że tak w środku misji, ale pora uciekać wreszcie z tematu.
Jest w środku wioski obok Sakebiko, a jego łupy z można by powiedzieć wojny pozostały. Wioska jest opuszczona i chyba nic z tego, nie ma po co tutaj zostawać. W międzyczasie mimo wszystko polubił dziewczynę. Przypomniała mu się sytuacja, która zdarzyła się w czasie dnia, w którym się poznali. Dzień w którym zdarzyło się to piekło, dla całej wioski...
Przeciwnika swego rzucił kunai'em którym oberwał w bark i odwrócił uwagę od Sake biegnącej, która następnie odbijając przed nim w bok i ścinając go w nogi, gdzie katana się wbiła, on dokończył dzieła robiąc mu dużą szramę na plecach. Następnie, gdy przeciwnik już poległ przytulił Sakebiko i po cichu wyszeptał - Cieszę się, że nic Tobie nie jest... - Po czym odskoczył niczym poparzony mówiąc przepraszam...
To było tak niedawno. Stojąc w całej tej... Pustce, bo tak teraz można było określić owe miejsce miał zamiar podjąć dalsze działanie, nie miał zamiaru stać w miejscu, a po tym co tutaj widział, wie, że nie zda się na wiele obecnie, dlatego też postanowił podzielić się swoimi myślami wraz z Sakebiko.
- Wiesz... Początkowo chciałem tutaj zostać i pomóc, ale widząc co tutaj się dzieje, nie jestem na tyle silny, aby coś tutaj poradzić. Nie wiem, jak Ty ale mam zamiar gdzieś się udać i stać się silniejszy. Heh... Jak chcesz mogę też z Tobą trochę po podróżować, jest to lepsze niż w sumie samemu...
Powiedział po czym zaczął się czerwienić, a może lepiej powiedzieć, że w trakcie jak to mówił.
Jest w środku wioski obok Sakebiko, a jego łupy z można by powiedzieć wojny pozostały. Wioska jest opuszczona i chyba nic z tego, nie ma po co tutaj zostawać. W międzyczasie mimo wszystko polubił dziewczynę. Przypomniała mu się sytuacja, która zdarzyła się w czasie dnia, w którym się poznali. Dzień w którym zdarzyło się to piekło, dla całej wioski...
Przeciwnika swego rzucił kunai'em którym oberwał w bark i odwrócił uwagę od Sake biegnącej, która następnie odbijając przed nim w bok i ścinając go w nogi, gdzie katana się wbiła, on dokończył dzieła robiąc mu dużą szramę na plecach. Następnie, gdy przeciwnik już poległ przytulił Sakebiko i po cichu wyszeptał - Cieszę się, że nic Tobie nie jest... - Po czym odskoczył niczym poparzony mówiąc przepraszam...
To było tak niedawno. Stojąc w całej tej... Pustce, bo tak teraz można było określić owe miejsce miał zamiar podjąć dalsze działanie, nie miał zamiaru stać w miejscu, a po tym co tutaj widział, wie, że nie zda się na wiele obecnie, dlatego też postanowił podzielić się swoimi myślami wraz z Sakebiko.
- Wiesz... Początkowo chciałem tutaj zostać i pomóc, ale widząc co tutaj się dzieje, nie jestem na tyle silny, aby coś tutaj poradzić. Nie wiem, jak Ty ale mam zamiar gdzieś się udać i stać się silniejszy. Heh... Jak chcesz mogę też z Tobą trochę po podróżować, jest to lepsze niż w sumie samemu...
Powiedział po czym zaczął się czerwienić, a może lepiej powiedzieć, że w trakcie jak to mówił.
0 x
Cause i'm the real fire.
Re: Shi no gēto
- Mężczyzna walczył wraz ze swoim braćmi, siostrami... Oczywiście, nie dosłownie, bo więzy krwi w tym samym klanie mogą być bardzo słabe, wręcz niewidoczne. Ale prawdą było, że walczyli ze wszystkich swoich sił, a gdy okazało się, że było ich za mało... Huh. Kamiru nie dziwił się mu, ludzie z Hyuo nie angażowali się w konflikty tak długo, jak to tylko możliwe. Ale nie zmieniało to faktu, że mieszkańcy Sogen mogli poprosić o pomoc innych prowincji. Nie są przecież jedynymi shinobi na świecie, ne? A skoro uznali, że poradzą sobie sami, musieli otrzymać stosowną karę, ukazującą im błędne przeświadczenie o własnej potędze. Jasne, są silni, tyle, że w walce potrzeba różnych jednostek, których umiejętności będą się uzupełniać. Wysłanie informacji do innych prowincji, choć wykonane dopiero po masakrze, było mądrym posunięciem. Strażnicy nie mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie i wziąć tych, którzy przyjdą. Bez różnicy na ich pochodzenie czy zdolności. Nie stać ich na to.
Szkoda tylko, że Bóg Wygnany nie mógł tego wszystkiego powiedzieć ów psychicznemu rozbitkowi. Zburzyłby tym swoje poprzednie słowa, które zdołały nieco uspokoić sytuację. Mężczyzna miał jeszcze na ciele obrażenia po ostatnim szturmie. Czyli uzdolnionych medyków też im brakuje, eh... Ktoś musi wziąć w garść tą bandę i wypalić ją w nowym ogniu, formując nowy twór, zdolny przetrwać wszystko, co rzuci na nich świat poza murem. Tylko kto? Obdarzeni przeklętymi (albo błogosławionymi, jak to kto woli) oczami ninja nie rozumieją potrzeby wprowadzenia większego rygoru? Czy to nie bez sensu? Zanim jednak Zimnokrwisty zdołał poskładać swoje przemyślenia, bezimienny Uchiha powrócił do swoich, rzucając kilka słów na odchodnym. Nie ułatwiał, baka.
-Gdzie znaleźć go mogę?- Zawołał jeszcze, zanim Uchiha zdołał kompletnie zniknąć z linii wzroku. Szarooki pytał oczywiście o kapitana, bo nie przypominał sobie, by resztki strażników nadal tworzyły jakąś hierarchię. Może przeżyło kilku bardziej doświadczonych, starszych od reszty... Nie pozostało chyba nic innego, jak poszukać stojącego wyżej w piramidzie militarnej czarnowłosego. Albo siwowłosego, jeśli podejrzenia Kamiru się sprawdzą. Było coś jeszcze, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Ja nie jestem ze straży? Nie zastanawiał się nad tym, co myślą o nim "rdzenni mieszkańcy" bo i po co? Kiedy było trzeba, walczył jak wszyscy. A może i lepiej. Jak nie błyśniesz krwawym okiem to nie jesteś jednym z nich? Takiego.
0 x
Re: Shi no gēto
Zlepek radości i słodyczy, jakim wtedy był Yüsuke, kroczył sobie beztrosko ulicami Sogen i nawet nie przejmował się tym jak wszystko wokół było brzydkie ani zamieszaniem, które wywoływał wszędzie gdzie tylko się pojawiał. Celem jego wędrówki miała być karczma, w której zatrzymali się wraz z Kamiru, ale przewrotny miał gdzieś plany wodnistego chłopaka, a sposobem na ich pokrzyżowanie miało być zrzucenie mu przed nosem jakiegoś dziwaka. W prawdzie Yuki’ego i tak od dawna nie było już w karczmie, ale to nieistotne! Facet był niewysoki i wyglądał na prostaka, ale było w nim coś niepokojącego… Jego spojrzenie! Było na tyle dziwne, nietypowe, że nawet nie uszło to uwadze małego Kantaiczyka. Gdy ich spojrzenia się spotkały chłopiec wzdrygnął jak gdyby pokemon duch przeciągnął mu po plecach językiem. Czego ten dziwak mógł chcieć od białowłosego?
-Ohayou…-odpowiedział grzecznie jedenastolatek-Nie jestem, a wodę mam de gozaru.-Wtem potrząsnął swoim zwisającym przy pasie bukłakiem. Kamiru dobrze wpoił malcowi, że nie należy ufać obcym, a zwłaszcza, że nie powinno się przyjmować żadnego pokarmu. Mimo iż naprawdę był głodny nie zamierzał się do tego przyznać, ale jego żołądek zdradził go chwilę później grubym basem domagając się tego co było mu należne. -Etooo…-zaczął zakłopotany maluch-Chyba zbiera się na burze de gozaru.-Bronił się jak mógł, ale trud był daremny…
-Ohayou…-odpowiedział grzecznie jedenastolatek-Nie jestem, a wodę mam de gozaru.-Wtem potrząsnął swoim zwisającym przy pasie bukłakiem. Kamiru dobrze wpoił malcowi, że nie należy ufać obcym, a zwłaszcza, że nie powinno się przyjmować żadnego pokarmu. Mimo iż naprawdę był głodny nie zamierzał się do tego przyznać, ale jego żołądek zdradził go chwilę później grubym basem domagając się tego co było mu należne. -Etooo…-zaczął zakłopotany maluch-Chyba zbiera się na burze de gozaru.-Bronił się jak mógł, ale trud był daremny…
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości