Rzeczywiście, co poniektórzy mogliby wypowiedzi niektóre Satoshiego odebrać jako aroganckie. W końcu - co ten grzdyl widział! Ledwo rok w zawodzie ninja, co może wiedzieć! Bzdura i nonsens, niech lepiej wraca do szeregu! Tak, niektórzy mogli powędrować ścieżką tych myśli, ale do tych niektórych nie zaliczał się Yugen. Że tylko rok działał jako ninja? I co z tego, co za różnica? Różnica w doświadczeniu, oczywiście, ale pomysły... nie ważne, jak długo coś robisz - czasami właśnie to ci, co dopiero zaczynają, wprowadzają prawdziwe innowacje. Wycie wilków były ich naturalnym sposobem komunikacji, chociaż akurat Ikigai ani Karoshi nie wyli. "Chociaż" z wzięciem pod uwagę, że w końcu to były ninkeny. I nie wyły nie dlatego, że nie potrafiły - nie było im to potrzebne. Po minie Ikigaia można było uznać, że uznał to za dobry pomysł. Nie robił im na ten moment różnicy, ale dobry. Nie brał go zdecydowanie pod uwagę. Yugen się łagodnie uśmiechnął. Doceniał tego człowieka. Był bystry. Tacy jak on... nic dziwnego, że tak szybko dostał swój awans.
-
Nie. Możesz dołączyć za Yae do drugiej grupy. To jest droga, którą zawsze kurier jedzie? - Wskazał gestem trakt prowadzący do Kotei. Oj tak, tak, mimo, że ciągle miło i sympatycznie to już wkraczali w to, co stawało się misją. A tam, gdzie była misja, tam nie potrzeba było filozoficznych wywodów. Yugen potrafił oddzielić swoje przyjemności od obowiązkowości. I zdawał sobie sprawę z tego, czego ludziom było potrzeba, kiedy stał na polu przygotowanym do bitwy. Na pewno nie pytań o to, czy sądzi, że kiedy z dwóch stron świata ktoś nagle upuści chleb to czy świat zamieni się w jedną wielką kanapkę. Zresztą teraz i uśmiech zniknął z twarzy bruneta, kiedy przykucnął w tym miejscu pachnącym intensywnie glebą i więdnącą przyrodą. Do wszystkiego dochodziła woń ich wszystkich gnieżdżących się tu. Słyszał wręcz każde uderzenie serc - a na pewno bicie serca Satoshiego, koło którego, na miarę swoich możliwości, wolał być. Z pewnością nie mogło to być więc miłe uczucie, kiedy już zdążyłeś się przyzwyczaić do drażniącego bezruchu, ciszy i pustki. A tu bach - nagle zamieszanie i ambaras. I myśl, czy czasem cię przez to nie nakryją. Czy twoja pozycja nie zostanie wydana. Z drugiej strony, hej! W końcu coś się dzieje! Coś za coś. Zarówno ludzką jak i ninkenową rzeczą było marudzić na to, że trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie ogrodu.
Jak już zostało powiedziane - dobrze znać umiejętności sojuszników, zwłaszcza, kiedy pojęcie o Sabaku było takie, że zostało przyrównane do piasku, którym władała Airan. Naturalnie jej możliwości i jej nauki teraz nasuwały się do głowy, kiedy rozmawiali z Satoshim i kiedy ten w końcu przystąpił do pokazu własnych możliwości. Latanie na piasku... na tym czarnym, zdaje się, też można było latać. Ale, ale! Na razie oko. Ikigai i Karoshi również spoglądali na to z zaciekawieniem. Było na co patrzeć. Kiedy drobinki piasku formowały się w jedną bryłę przybierającą formę upodabniającą ją do gałki ocznej. Była dość mała - na pewno łatwa do przeoczenia w tych warunkach. Zwłaszcza w tym miodniejącym złotem i czerwienią lesie. I odległość pozwalała na dość swobodne rozeznanie się w terenie, który został im przedstawiony.
Całkowicie logicznym było, by ruszyć wzdłuż szlaku i zaczekać na kuriera gdzieś... gdziekolwiek dalej. Gdzieś, gdzie kureir ten nie pokaże się w samej... świątyni, pagodzie, klasztorze - czymkolwiek to miejsce było. Oprócz tego, że było miejscem uświęconym, z którego zrobiono sobie posterunek wojskowy. Słyszał już wielokrotnie, że wojna wymaga poświęceń, że rządzi się swoimi prawami. Czasami można było już rzygać tekstami, które ktoś chciał, by stały się prawdą, dlatego zamieniał je w swoją mantrę. Dobrze wiedział, że to tylko wymówka. Tania, głupia wymówka dla wszystkich, którzy chcą walczyć o niewidoczne korzyści. Yugen nadal nie wiedział, o co ma walczyć. Podważał zasadność tej wojny, jej przebieg, to, że jeszcze nie został zawarty pokój. To, jak zachowywali się Kaminari i na co pozwalali. Żadnej z tych myśli nie było widać w wieńcu plecionym z uśmiechów - i to nie oznaczało, że był przez to fałszywy czy nieszczery. Tak, jak potrafił rozdzielić przyjemności i pracę, tak samo potrafił rozdzielić te strzępiące spokój demony od swojej codzienności. Ikigai nie uważał tego za zdrowe, wręcz przeciwnie. Tylko co z tego, skoro nie ważne, jak wiele mówił, Hao nie chciał go słuchać? I choć to było logiczne to raczej awykonalne. Za bardzo ryzykowne, że teraz ktoś coś już zobaczy, puści jakiś sygnał. Nie.
-
Kiedy przyjdzie kurier od razu atakujemy. - Poinformował jedynie Satoshiego. Można było odczuć to, że ton Yugena się zmienił, że stracił nieco tej ciepłej nuty, że już się nie uśmiechał, że jego czarne oczy przestały być łagodne i uśmiechnięte same w sobie. Oczywiście można próbować zrobić to po cichu... ale bardzo wątpliwe. Panowała tutaj taka cisza... taki spokój. Błogi, wspaniały, pieszczący uszy. Tu ktoś krzyknie, tam konia poniesie i zarży. Nie. Hao nie zmrużył oka przez cały ten czas. Spoglądał na klasztor, to na drogę, chłonąc ten spokój i chłonąc oczekiwanie. Wydawałoby się, że się dłuży. Nie dłużyło się. Było tysiące scenariuszy w jego głowie, rozkołysanych tych lekkim napięciem, które rozpatrywał - na spotkanie kuriera, na to, jak mogliby się dostać do samej pagody i jak się do niej dostaną. Mnóstwo możliwości. Ta pagoda była jak teatr na którą zaproszono aktorów. Chciał poznać osobę, co przygotowała cały scenariusz i zapytać, co nią kierowało, kiedy postanowił zmieszać widownię z występującymi. Bogowie kochali chaos. Gonili za ładem, ale ten nie mógł istnieć bez nieporządku. Wszyscy znaliśmy odpowiedź na pytanie, czym było Yin i Yang.
W końcu pojawił się goniec.
-
Koń się przyda. - Brunet podniósł się do pozycji wyprostowanej, spoglądając na gońca i wysunął wolnym krokiem na drogę. Jakby nigdy nic, spacerowym. Ale uważne oczy dobrze by wiedziały, że takim samym krokiem przemierzała świat czarna pantera, której opuszki nie wydawały nawet jednego szmeru mimo bujnego listowia. A wszystko to dlatego, że widziała już kraniec królestwa swego i wkraczała na teren, który dopiero miał się stać
królestwem jej.
W tym samym momencie Ikigai wystrzelił jak strzała puszczona z cięciwy w kierunku celu. W kierunku tego gońca, którego wiadomości chcieli pochwycić. Czarna strzała przecinająca spokój nocy, która z warkotem w pysku odbiła się od ziemi, żeby skoczyć prosto na szyję pędzącego na koniu mężczyźnie i zrzucić go z siodła. Prawdopodobnie powalając przy tym konia, jeśli tylko jego jeździec zdąży zareagować i mocniej szarpnie lejce, gdy ten czarny piorun wbije się zębiskami w jego czaszkę.
I w tym samym momencie wyrwał też do przodu drugi błysk - zadudniła niemal ziemia pod jego cielskiem, kiedy skoczył na drogę i pognał w kierunku bramy drogą Karoshi. Nie wbiegał na trawę. Uważał pod swoje łapy - by nie wpaść w żadne sidła, które mogłyby tutaj się pojawić. Mieli wiele godzin na obserwację terenu. A skoro tędy jechał kurier - musiało być w miarę bezpiecznie.
A Hao? Hao zatrzymał się na środku drogi z dłonią opartą na biodrze i spoglądał na Dom Boży. Ale zatrzymał tylko na moment, by upewnić się, że ktokolwiek odmachiwał kurierowi - to właśnie zyskał jego uwagę i atencję. I po tym momencie również ruszył w kierunku bramy. Wcale się nie śpiesząc. Lepiej dla obrońców.
Śmierć przyjdzie do tego miejsca spóźniona.
Karta Postaci:
Ukryty tekst