Klasztor Usohachi

Trzecia pod względem wielkości prowincja Wietrznych Równin zamieszkała przez Ród Uchiha. Prowincja Sogen zarówno od północy jak i południowo-wschodniej strony sąsiaduje z morzem, z kolei od południa graniczy z regionem Prastarego Lasu. To co jednak w szczególności warte jest odnotowania, to fort graniczny postawiony od północnego wschodu na granicy z niezbadanym obszarem dawno upadłego kraju, zniszczonego jeszcze w trakcie potyczki z Juubim. Kultura prowincji w głównej mierze skupia się na militariach, przemyśle żeglarskim oraz hodowli co wynika z uwarunkowań geograficznych.
Awatar użytkownika
Yugen
Postać porzucona
Posty: 301
Rejestracja: 31 maja 2021, o 14:28
Wiek postaci: 20
Ranga: Akoraito
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yue, Koala

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Yugen »

Niektórych ludzi nie powinno się denerwować. A na pewno nie powinno się denerwować shinobi. Zwłaszcza takiego, który w swoich rękach miał możliwość zmieniania świata. Wpływania na niego. Budowania go jak i rujnowania. Zmieniania od podstaw - nie zawsze musisz wszystko zrównać z ziemią. Czasem z fundamentów, które już są położone, powstać może coś wspaniałego. Yugen był kilka kroków od utraty nad sobą kontroli. Nawet w takich chwilach, w piekle walki, starał się kontrolować swoje odruchy i rytm, jaki wybijało serce. Wszystko we wnętrzu drżało. A Ikigai właśnie zastanawiał się, czy powinien się o te puszczone lejce martwić.
Nie.
Ciało zostało rzucone i chociaż drugi łeb gotów był sięgać po kolejnego wroga to ruch nie nadszedł. Zatrzymany w tym pyle i ruinach ściany, która przy takiej masie i sile była jak domek z zapałek. Potem wszystko już zwolniło. Skuleni ludzie, pozbawieni broni, rozluźnienie się piasku, który był w stanie... oklejony krwią i trzymający resztki człowieka, które zgniótł i zmiażdżył. To nie była dobra śmierć. Tylko czy jakakolwiek śmierć była dobra? Jeden z psich łbów został w dole - i spoglądał na ten, który został wzniesiony w górę. Myślący zarazem tak samo, poruszający się jednako, jak i rozdzielając każde ze swych przemyśleń tworzyły jedno jak i nadal byli tymi samymi, rozdzielnymi istotami. Widok z góry na pole walki był... dobry. Wszystko było widać. To, jak płonęły poszczególne fragmenty tego miejsca, jak teraz jeden z nich uciekał - i jak utknął na pułapce. Opadał kurz tej małej wojny, a wielki basior stał i obserwował tę zmianę. Wsłuchiwał się w ciszę, kiedy wszystkie zmysły były jeszcze bardziej wyostrzone, a ciało było żywą bronią. W końcu buchnął biały dym i Yugan oraz Ikigai znów byli osobnymi istotami. Ikigai, którego pełne obaw i uwagi spojrzenie nie było skupione na wszystkim wokół, a właśnie na Hao. Teraz ubrudzonym od tego wszystkiego, który machinalnym ruchem, ale jakby był tym naprawdę zainteresowany, strzepywał z płaszcza pył. Karoshi podszedł do nich, nieco obolały, przesuwając językiem po swojej paszczy i plując przy okazji. Wcześniej nieco za bardzo zaabsorbowany otoczeniem, teraz w pełni uzmysłowiony w tym, że błota nie warto pakować do paszczy ani żreć ziemnych klonów. A tym bardziej że warto uważać na cienie. Czymkolwiek była ta czerń - bolała. I była naprawdę szybka.
- Wydaje mi się, że jest jeszcze jedna osoba w pagodzie. Nie licząc uciekiniera. Zachowaj ostrożność mimo to, dym mocno tępi moje zmysły. - I otrzepywał się, doprowadzał do porządku swój płaszcz, dopóki Karoshi nie podszedł wystarczająco blisko, żeby Hao na niego spojrzał i sięgnął do jego łba rękoma. Rany na jego boku... nie wydawały się być na ten moment grożące życiu. Nie krwawiły mocno. Ale i tak trzeba będzie się nimi zająć. Każda rana potrafiła być taką, która zagraża życiu. - Ach, nie powinienem był tego robić... - Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach, kiedy spojrzał na sziurę w ścianie. To, co kiedyś ścianą było. Ale to nie był uśmiech wesoły, raczej jeden z tych, w których widać to poczucie winy, albo może żalu za coś, co zrobiłeś czy też za coś, czego dokonałeś.
- Imponujące techniki, dzieciaku. Niezły ten twój piasek. Szast-prast i agenta nie ma.
- Słabszy od piasku Airan. - Dodał Karoshi. Ale... nawet jemu podobał się ten pokaz siły. Owszem, jeszcze nieporównywalne z tym, co mogła czynić Maji, ale nadal imponujące. Dwa basiory zaczęły między sobą dysputę już poza ludzkim językiem. A sam Yugen oderwał dłonie od Karoshiego, które gładziły go po grzbiecie i wyjrzał zza niego na Satoshiego.
- Wszystko w porządku? Usiądź może. Wyglądasz na bardzo zmęczonego. - Czy to normalne, żeby proponować komuś siadanie, kiedy wokół coś płonęło i byli wśród trupów? Może nie bardzo, ale w tej tragedii nie chciał, żeby Satoshi przeciążył swoje możliwości i jego organizm powiedział: "stop". A pytanie o to, czy było w porządku wcale nie było retoryczne. Nie widział cały czas, co się tu działo, więc teraz otaksował go czarnymi oczyma w poszukiwaniu śladów ewentualnych ran, którymi powinien się zainteresować. Żadnych takich nie było. A przynajmniej teraz żadnych takich nie widział. - Cieszę się, że zatrzymałeś tego pająka. Jeśli jesteś ledwo w połowie drogi to jestem ciekaw, co będziesz w stanie zrobić na jej końcu.
0 x
Obrazek

N ormality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow.
- Vincent van Gogh


Bokka - Town of Strangers
Awatar użytkownika
Kutaro
Posty: 885
Rejestracja: 25 lip 2020, o 21:35
Wiek postaci: 23
Ranga: Dōkō
Krótki wygląd: Wysoki, młody mężczyzna. Czarne ścięte przy czaszce włosy, ciemne okrągłe okulary, kwadratowa szczęka. Popielaty płaszcz do kolan, bez rękawów, ciemne spodnie.
Widoczny ekwipunek: Duży kunai przy pasie, czerwony karwasz na lewej ręce
GG/Discord: Templar#5431
Multikonta: Templar

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Kutaro »

Nad klasztorem unosiły się wiązki szarego dymu. Bitwa się zakończyła, wszyscy przeciwnicy albo byli pokonani, albo martwi. W tym dwójka w wyjątkowo kolorowy sposób. Nadszedł czas oceny sytuacji i kluczowej decyzji. Co dalej? Satoshi na oparach błękitnej energii zaczął redukować dalszą dewastację domu świętego i gasił swoim piachem płonące miejsca. Ogień uduszony kwarcowym pyłem syczał i po chwili gasł dając dodatkowe kłęby dymu. Wciąż było to lepsze od pełnoprawnego pożaru. Przecież mieli zdobyć to kluczowe miejsce w regionie, a nie je zaorać do ziemi i posypać ruiny solą. Najpierw największy płomień na dachu budynku, a następnie róg bramy, tak by zachować chociaż styl wejścia. Chociaż pewnie będzie potrzebna renowacja. Jednak po rozglądnięciu się wokół dochodziło się do wniosku, że renowacja będzie wręcz konieczna.
Mnisi leżeli jak im Sabaku polecił. Lekko zerkając na gaszony dach. Nie mieli zbyt wiele wyboru. Choć postąpili jak mechanizmy Ayatsuri wykonując rozkazy, to jakby się jednak rozluźnili gdy zniknęła wielka czarna bestia. Jak niebieskooki mógł określić, że ktoś leży krzyżem nieco spokojniej, pozostaje wieczną zagadką, a jednak tak było. Jednak pozostając przy mnichach, był przecież, jeszcze trzeci z nich. Hao mógł go wcześniej wyczuć z świątyni będącej na wprost wejścia. Pociągając nosem, nawet mimo zapachu dymu i ognia wciąż był tam wyczuwalny. Również jak jego współbracia, pachniał przeraźliwym strachem. Może nawet w niekorzystnym momencie zerknął na dwugłowego potwora i teraz kulił się gdzieś za posągiem bóstwa.
Uderz w stół, a Shunta się pojawi. Rzeczywiście moment po tym jak zapytał o to shinobi Unii. Ostrożnie, od krzaczka do krzaczka i dalej pod filar bramy. Podszedł zwiadowca ze strony drogi.
- Nie mogłem za wami nadążyć. Uff. Ale to było dobre. Coś… ten… chcecie pomocy... jakoś? - Zapytał zerkając to na trupy, to na mnichów i kończąc na kroplach krwi pod Karoshim. Choć z tym ostatnim to zawsze było ciężko określić do kogo krew należała. Ponadto nie pomagało z tym czarne jak smoła futro basiora.
- Bierz kunaia i pilnuj mnichów. - Odpowiedział Yuta, który wyrósł jak spod ziemi za swoim towarzyszem i lekko go popchnął w stronę mnichów. Starszy zwiadowca musiał obejść klasztor dookoła i wszedł ponownie na dziedziniec od strony głównej bramy. Podczas gdy sam z łatwością mógłby przeskoczyć ogrodzenie, to nie mógł na to sobie pozwolić jego kuśtykający “przyjaciel”. Ostatni wojownik Uchiha, który panicznie rzucił się w ucieczkę widząc przemianę Hao. Tuż za nim cicho powarkując i pilnując by żołdak nic nie kombinował podążała jak cień Yae.
- Jest twój. - Popchnął go w stronę Yugena, po czym jeniec zrobił krok, skrzywił się boleśnie, ale ustał zachowując resztki godności sił zbrojnych Sogen. Nic jednak nie powiedział, spoglądając tylko spode łba na swoich oprawców. - Dobra robota, piękna technika. - Docenił starania obu ninja i przede wszystkim przemianę drugiego Inuzuki. Co prawda Satoshi również porządnie się wykazał, to Yuta miał w sobie ten jakże powszechny pierwiastek doceniania własnego klanu. Czyż nie każdy uważał, że to jego klan jest tym specjalniejszym?


Yuta
Shunta
Yae
0 x
"ale odkąd doszedł Templar, stał się wyrocznią na wszystko,
samemu wkładając w cokolwiek minimum pracy i effortu"

Obrazek
Awatar użytkownika
Satoshi
Posty: 583
Rejestracja: 13 maja 2021, o 14:33
Wiek postaci: 21
Ranga: Akoraito
Krótki wygląd: Ciemne, brązowe włosy, jasno niebieskie oczy oraz pokiereszowana twarz.
Sylwetka raczej szczupła, z widocznym zarysem mięśni. Odziany w pomarańczową koszulę, białą kamizelkę i granatowe spodnie.
Widoczny ekwipunek: Odznaka Akoraito klanu Sabaku,
Kamizelka Shinobi (biała),
Kabura na broń (na prawym udzie),
Gurda,
Torba na prawym biodrze
GG/Discord: Satoshi#3881

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Satoshi »

Sabaku westnchnął głośno. Więc to takim typem człowieka był Shunta. No cóż, dobrze, że przynajmniej Yuto okazał się kompetentnym współpracownikiem. Nie było jednak co wieszać ninkenów na biednym zwiadowcy, wszak dowódca Uso prosił ich przed wyruszeniem, by na nich uważali. Być może na samej walce nie znali się tak dobrze, jak na siedzeniu w bezruchu w mokrym dole. Zresztą, to i tak już nie było ważne, posterunek Sogeczyków został zajęty, poza cywilami przeżył nawet jeden z żołnierzy, będą sobie go mogli przesłuchać, ale nie był to niestety problem Satoshiego. Osobiście z chęcią dowiedziałby się jak najwięcej, ale ostatnie, czego teraz pragnął, to wzbudzenie jakichkolwiek podejrzeń w stosunku do swojej osoby. Szczególnie teraz, gdy słaniał się na nogach, łatwo było o popełnienie błędu. Chłopak przysiadł więc pod pierwszą lepszą ścianą czy drzewem, pozwalając spiętym mięśniom wreszcie się trochę rozluźnić. Najpierw wyczerpujący marsz, później czekanie w tym podmokłym dole, a na końcu walka. No, jak na razie, to wystarczy mu wrażeń. Co ciekawe, Yugen i ferajna nie wyglądała na specjalnie zmęczonych. Pomijając rzecz jasna lekko uszkodzonego Karoshiego. Bestia po raz kolejny zaimponowała niebieskookiemu, te czarne coś, co go zaatakowało, wyglądało tak, jakby mogło spowodować o wiele większe szkody w organizmie ninkena.
-Dzięki za komplement. Zdążyłem już wspomnieć Yugenowi, ale wy poruszacie się zbyt szybko dla moich oczu.- odpowiedział pochwałą na pochwałę. Niby jego słowo za wiele nie znaczyło, ale to nie zmienia faktu, że należy docenić umiejętności innych. Szczególnie że tak na dobrą sprawę, to pokazali mu właśnie, że jeśli chodzi o umiejętności shinobi, to niebo jest limitem. Prędkość, która pozwala zmieniać pozycję w mgnieniu oka, wydaje się wspaniałą możliwością. Nie tylko do atakowania, od tego Satoshi miał przecież piach, ale przede wszystkim do unikania. Gdyby nie chmura kwarcu, istotnie zamieniłby się w syczącą skwarkę. -Sam chciałbym wiedzieć.- zwrócił się z kolei do, jak go jego pupile nazywały, Hao, spoglądając na resztki piasku zamienionego w szkło w miejscu, gdzie zderzył się z nim ognisty pająk i ta dziwna technika później. Jak cholernie gorące musiało być piekło, które szalało we wnętrzu tego napędzanego chakrą ośmionoga. -jest paru wybitnych użytkowników mojego Kekkei, jak choćby Diabeł Świtu, Ichirou-dono, których umiejętności i wielkie dokonania owiane są wrecz legendą. Tyle że, prawdę mówiąc, zawsze uważałem je za spore wyolbrzymienie. Widząc twoje umiejętności, zaczynam teraz wierzyć, że być może coś jest w tych opowiadaniach- dokończył z kwaśną miną. Wskazał podbródkiem na mnichów i ostatniego z przeciwników -Co z nimi robimy? Trzeba by było posłać wieści do Uso, niech poślą jakieś wsparcie do zajęcia tego terenu- ale ponownie... na całe szczęście nie był to jego problem. Ostatnie, na czym się skupił, to słowa Karoshiego. Kimże była ta Airan? Władcą magnetyzmu, z którym mieli okazję się spotkać wcześniej? Wspominali, że mieli okazję zobaczyć przedstawiciela Maji w akcji, więc było to prawdopodobne. Jeśli okoliczności pozwolą, zapyta o to Yugena. Był bardzo ciekawy, co kombinują Maji w tych okolicach. Pora była na odrobinę odpoczynku i powrót do Uso. -Shunta, co z rozkazami kuriera?- przypomniało się Satoshiemu. Może choć na to się zdał.
0 x
Obrazek
Where the post at?
Obrazek
Awatar użytkownika
Yugen
Postać porzucona
Posty: 301
Rejestracja: 31 maja 2021, o 14:28
Wiek postaci: 20
Ranga: Akoraito
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yue, Koala

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Yugen »

Stanie na popiołach pola walki powinno być satysfakcjonujące. Powinno, ale nie było. Dwa basiory zbliżyły się do swojego pana i znów stały jak dwójka strażników - jeden po jednej stronie, drugi po drugiej. Na krótki moment, dopóki brunet nie ruszył się w kierunku Sabaku dzielnie walczącego z pożarem. Ikigai trącił nosem szyję Karoshiego, spoglądając na jego rany i teraz to on oceniał, na ile są poważne i czy basior będzie w stanie w bezpieczny sposób dostać się do domu. A Hao spoglądał, jak ten świat płonie - i jak dogasa. Jak syczą płomienie, które zawsze mamiły swoim tańcem, z niezadowoleniem ustępując sile przyduszającego je piachu. Odbierano im tlen - nie miały jak funkcjonować. Ponieważ niektórzy lubili po prostu patrzeć, jak świat płonie. A jeszcze inni spoglądali na ogień i widzieli, że tak samo ten świat płonie w nich samych. Pozory tego miejsca i tego, co się tutaj zadziało mogły być różne, ale nic nie zmieniało proste faktu - Yugen był zły. Ta złość drżała w nim - jak właśnie drżało całe Usohachi. Jedna strona mówiła - czasem musisz spalić świat, żeby samemu nie zamienić się w popiół. Druga, o anielskich skrzydłach i tej śmiesznej aureolce nad złotymi włoskami szeptała, że choć człowiekiem jesteś i nic, co ludzkie, nie jest ci obce, to zamieniając się w zwierzę spadniesz z tego dumnego podestu, którym człowiek właśnie był. Nie lubił poddawać się emocjom. Nie lubił, kiedy rozkwitały i chciały rządzić jego życiem. A jednocześnie kiedy tylko pozwoliłeś im objąć kontrolę to nastawała taka lekkość. Ten świat, co tak błyszczy, co tak błyskawicznie się spala...
Nieco trudniej było utrzymać rezon, kiedy rzucali ci prosto w ręce ofiarę i mówili, żebyś trzymał się jej mocno. Nie, żebyś to ty ją trzymał. Albo żeby ona trzymała ciebie? Niby sens słów dotarł do głowy bruneta, ale wszystko zostało rozmazane w jednym momencie, kiedy ta pierwsza część miała ochotę złamać go w pół, a druga nakazywała potraktować go jak człowieka. Żeby nie popisywać się skurwysyństwem - ten człowiek skapitulował. Poddał się. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby przeciwnicy od razu przekładali swoje możliwości na zamiary. Obrona punkt - owszem, ale za jaką cenę? Do jakiej skali? Przynajmniej mnichów udało się oszczędzić. Przynajmniej to wszystko nie było ruiną. Przynajmniej... Na zastanawianie się, co z tego zostało i w którym momencie powinieneś się powstrzymać przyjdzie jeszcze czas. Na lekką dozę niezadowolenia, przy której burzenie murów nie było najlepszym wyborem z możliwych - był najgorszym. Karoshi szczeknął głośno i obnażył kły, warcząc położył po sobie uszy - ale nie ze strachu. Jeśli chodzi o możliwość kontroli nad sobą to ten basior nie był najlepszy. A wraz z nim rozległ się warkot Ikigaia na sprowadzonego jeńca wojennego. brunet spojrzał na basiory, a potem na niedoszłego uciekiniera. Pokonał dzielącą ich odległość i złapał go za twarz, za szczękę, by obrócić jego głowę w kierunku psów.
- Kaminari mordują jeńców Uchiha. Mój dowódca wiesza Uchiha na drzewach. Ikigai i Karoshi... - Nie dokończył i to całkowicie celowo, niech sobie dopowie. Przed czymś w końcu uciekał. A skoro to robił to znaczy, że życie było mu miłe. Był ranny - jego noga nie wyglądała za dobrze. - Jestem człowiekiem honoru. Obiecuję, że puszczę cię wolno, żebyś przekazał swoim ludziom, że Inuzuka Yugen czeka na godnego przeciwnika od strony Uchiha. Zrobię to, jeśli dowiemy się od ciebie czegoś ciekawego. Będziesz mógł zabrać cywili ze sobą, albo mogą zostać tutaj. Zostawię to do twojej dyspozycji. - Puścił jego szczękę, na której palce zaciskał... bardzo delikatnie jak na swoją siłę. Nie chciał go zgnieść. Nie chciał uszkodzić tego delikatnego, kruchego, ludzkiego ciała.
- Pójdziesz po nie? - Zwrócił się do Shunty zaraz po Satoshim. Miał na uwadze ciągle to, że one tam leżały i czekały na to, żeby na nie spojrzeć.
0 x
Obrazek

N ormality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow.
- Vincent van Gogh


Bokka - Town of Strangers
Awatar użytkownika
Kutaro
Posty: 885
Rejestracja: 25 lip 2020, o 21:35
Wiek postaci: 23
Ranga: Dōkō
Krótki wygląd: Wysoki, młody mężczyzna. Czarne ścięte przy czaszce włosy, ciemne okrągłe okulary, kwadratowa szczęka. Popielaty płaszcz do kolan, bez rękawów, ciemne spodnie.
Widoczny ekwipunek: Duży kunai przy pasie, czerwony karwasz na lewej ręce
GG/Discord: Templar#5431
Multikonta: Templar

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Kutaro »

Na wojnie jeńcy kończyli różnie. Właściwie to nie tylko więźniowie, ale i cywile. Bo prawdę mówiąc to kto mógł sprawdzić, czy ktoś zginął podczas walki czy po poddaniu się. Tym bardziej mogło dochodzić do takich sytuacji gdy shinobi wyruszał na zadanie samotnie. Kto wtedy mógł go kontrolować? Jedynie jego własne sumienie, a i to nie zawsze dochodziło do głosu zakrzyczane przez buzującą adrenalinę czy wyjący gniew straty, ran czy innych animozji wobec pokonanego przeciwnika. Przyczyn było wiele, a raczej powodów jakie ktoś szukał, by wytłumaczyć takie, a nie inne swoje działania. Niestety często trzeba było później uspokajać ducha, szukać wytłumaczeń i prosić bogów o przebaczenie. Przemoc rodziła przemoc, raz komuś coś uszło na sucho, dwa, za trzecim się znajdzie świadek. Potem właśnie zaczynały krążyć plotki. “Kaminari mordują jeńców Uchiha.” Tylko głupiec by sądził, że w momencie gdy coś takiego doszło do uszu czerwonookich, ci nie zaczęli robić tego samego. Wtedy zaczynała się spirala przemocy, która mogła zniszczyć relacje rodów na całe pokolenia. Najwyraźniej Yugen do takiej sytuacji nie chciał dopuścić. Nawet jeśli ktoś usłyszał o czystce w Uso, to druga wieść mówiąca, że jednak z innego akaku ktoś przeżył mogła chociaż spowolnić spiralę nienawiści. Szlachetne.
Shunta słyszał, że miał przynieść rozkazy od kuriera, lecz w tym momencie poszedł po resztę lokatorów klasztoru. Jednak z rozwiązaniem wyszedł Yuta, który kiwnięciem głowy do Yae polecił jej ruszyć po torbę kuriera. Bądź co bądź tak było szybciej i najwidoczniej starszy zwiadowca bardziej ufał w wykonanie takiego zadania swojemu ninkenowi. Sytuacja dość częsta wśród Inuzuka. W końcu z jednym może się człowiek znać kilka miesięcy lub lat, a z drugim żyje się całe życie.
Potem przyszła kolej na rozmowę z więźniem, mężczyzna był dosyć przybity, nieufny może i przerażony lecz starał się tego nie pokazywać. Przede wszystkim był teraz pokonany i to najbardziej mówiła jego postawa. Chwycony za twarz przez Hao nie wyrywał się, lecz zebrał się w sobie do odpowiedzenia wzrokiem, nie uciekał po kątach. Usłyszał i zrozumiał “ofertę” Yugena. Kiwnął głową, na ile pozwalał mu chwyt i zaczął szukać w odmętach głowy jakiejś “ciekawej” informacji, którą mógł przekazać. Tak naprawdę, był tutaj sam, nikt nie mógł go oskarżyć o zdradę. Od biedy mógł powiedzieć wszystko co wie, nikt z Uchiha by się o tym nie dowiedział. Lecz jednak z honor mu na to nie pozwalał. - Więcej się dowiecie z papierów kuriera niż ode mnie. - Powiedział obolałą twarzą i zaproponował wiadomość. - W mieście dalej jest garnizon? Całkiem nieźle wyposażony, dowodzi nim jakiś Murata. Myślisz, że sam wiem dużo? Od miesiąca siedziałem w klasztorze. Czasem słyszymy, że wygrywamy na wschodzie, czasem, że Kaminari jak dzikusy mordują niewinnych. - Zaczął szybko tłumaczyć po tym jak doszedł do wniosku jak mogła zabrzmieć jego pierwsza wypowiedź. Kotei dbało również o morale swoich ninja, a ograniczony dostęp do informacji temu jak najbardziej służył. Propaganda o zwycięstwach budowała ducha, a historie o bestialstwie wrogów dodawały gniewnych sił. Wiadomości o porażkach nie były dostępne dla zwykłych żołnierzy. Bo po co im? Jeszcze by się za dużo zastanawiali. Zwątpienie przecież rodziło słabość, a na to miejsca w Sogen nie było. Po wypowiedzi mężczyzna z iskrą nadziei spoglądał na Hao i Satoshiego. Powiedział wystarczająco? Uwierzyli mu, że nic więcej nie wie? Takie wątpliwości przechodziły przez jego głowę. Skrzywił się, gdy przypadkiem obciążył uszkodzoną nogę i poszukał wzrokiem podparcia. Jeśli miał wrócić to musiał znaleźć jakiś kij do podparcia.
W tym czasie Yuta poszedł do świątyni po trzeciego mnicha i przyprowadził go do dwóch pozostałych i pilnującego ich Shunty. Następnie wrócił do słuchania więźnia. Mniej więcej w podobnym czasie wróciła Yae z nieco zakrwawioną torbą kuriera w zębach. W środku poza drobiazgami i kilkoma mokrymi od posoki kartkami była skórzana, zaplombowana koperta. Zwiadowca wziął ją i podał Yugenowi by czynił honory. Następnie podrapał się po twarzy i zaproponował.
- Jestem szybszy od Shunty. Zostawię go z wami, w razie czego zna okolicę. Pobiegnę do Uso z wieściami. Hm? - Mruknął pytająco oczekując potwierdzenia. Hao najwyraźniej błyskawicznie awansował na dowódcę, jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości. Jeśli usłyszał zgodę, to chwilę później gwizdnął na Yae i pobiegł szlakiem na południe.

Yuta
Shunta
Yae
0 x
"ale odkąd doszedł Templar, stał się wyrocznią na wszystko,
samemu wkładając w cokolwiek minimum pracy i effortu"

Obrazek
Awatar użytkownika
Satoshi
Posty: 583
Rejestracja: 13 maja 2021, o 14:33
Wiek postaci: 21
Ranga: Akoraito
Krótki wygląd: Ciemne, brązowe włosy, jasno niebieskie oczy oraz pokiereszowana twarz.
Sylwetka raczej szczupła, z widocznym zarysem mięśni. Odziany w pomarańczową koszulę, białą kamizelkę i granatowe spodnie.
Widoczny ekwipunek: Odznaka Akoraito klanu Sabaku,
Kamizelka Shinobi (biała),
Kabura na broń (na prawym udzie),
Gurda,
Torba na prawym biodrze
GG/Discord: Satoshi#3881

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Satoshi »

Świat dzielił się na trzy rodzaje ludzi. Tych prostych, po których człowiek zawsze wiedział, czego się spodziewać, a po odrobinę głębszym poznaniu nie zawracał już sobie głowy pytaniem takich o opinię, jako że powierzchowna znajomość pozwalała z reguły trafnie założyć, jakie zdanie na dany temat ma dany delikwent. Właśnie Ci prostolinijni wypełniali trzony wszystkich armii, ślepo wykonując rozkazy, nie kłopocząc się analizowaniem ich implikacji. Życie z maksymą "Idę tam, gdzie każą i robię to, co każą" na ustach było proste. Drugim typem ludzi byli ci, których toku rozumowania nie sposób było wyczytać z oblicza, nawet przy bliższym poznaniu. Spędzali cenne nieraz minuty, analizując każdy następny krok, każdy rozkaz i starali się ułożyć najlepszy możliwy plan działania, biorąc pod uwagę możliwe implikacje. Satoshi jednak, wbrew pozorom, nie zaliczał się do tych pierwszych. Tych drugich także nie. On reprezentował ten dziwny trzeci typ, stanowiący swoistą hybrydę obu skrajności. Starał się jak mógł nie kwestionować rozkazów, szedł i robił to, co mu kazano, jego wewnętrzne poczucie moralności nie była narażana na szwank, skoro to nie on decydował, jednak trybiki w jego głowie żwawo poruszały się z każdym uderzeniem serca. Nawet w obecnej sytuacji zastanawiał się, co zrobiłby z więźniem, będąc na miejscu Yugena. Najprawdopodobniej po prostu by go zabił. Nie wpisywał się on przecież w definicję "cywila", a choć ranny, wciąż mógł stanowić zagrożenie. Jeśli uda mu się trafić z obrażeniami do najbliższej wioski, może przecież pchnąć byle chłopa, by ten powiadomił najbliższy posterunek o sytuacji w klasztorze. Nie wspominając już o tym, że sogeński pies wyliże się z ran i prawdopodobnie powróci na front, choć niekoniecznie z własnej woli. Widział wszak Yugena w tej dziwnej formie bestii, która niemal wywołała głośny odgłos szczęki Sabaku uderzającej o kamienny bruk ze zdziwienia. Zapewne właśnie tak by się stało, gdyby Satoshi nie był tak skupiony na zadaniu, które właśnie wykonywali, powoli ogarniająca go ociężałość umysłu wywołane brakiem błękitnej energii również pomogło. Wracając jednak do więźnia, Sabaku z uwagą przypatrywał się sytuacji, nasłuchując, czy przypadkiem nie dowie się czegoś nowego i wartościowego. Nie spodziewał się tego zbytnio, toteż i się nie zawiódł. Mężczyzna powiedział im mniej więcej to, co sami już wiedzieli, plus nazwisko dowódcy garnizonu. Bardziej interesujące natomiast okazały się słowa użyte przez Yugena. Ewidentnie prowokował, szukał wyzwania. Ciężko było to niebieskookiemu zrozumieć, ale z wielką siłą najwidoczniej pojawiały się różne mało sensowne przywary. Obecny tutaj Inzuka szukał możliwości sprawdzenia się, a wspomniany wcześniej Seinin otaczał się legendarnym wręcz przepychem. Co kto lubił. Druga sprawa, "Kaminari mordują Uchiha, dowódca Uso wiesza ich na drzewach". Aż dziwne, że ten flegmatyczny facet był taki bezpośredni. Polityka terroru niestety dobrze się sprawdzała. Widać to było na Samotnych Wydmach. Sabaku niemalże zaorali ród Kaguya, pozostałości posypując solą, czego efektem był dość długi czas względnego spokoju pomiędzy tymi rodami. Czas mija, groźby słabną, więc pojawiają się organizacje typu "Szakale"...

Sabaku wrócił myślami do rozmowy, której był świadkiem. Nie czas teraz na porównywanie historycznych faktów z obecną wojną toczącą się na tych ziemiach. Czekał, ciekawy reakcji Yugena. Niemal spodziewał się kolejnego trupa. Yugen, ten spokojny, ciemnowłosy mężczyzna, zaskoczył go już wystarczająco wiele razy, by mógł z pewnością przewidzieć jego reakcję. "Spodziewaj się niespodziewanego", jak mówiło stare porzekadło. W międzyczasie pojawiła się Yue z okrwawioną torbą kurierską. Sabaku spojrzał na Shuntę, wzorowo pilnującego cywili. Wychodziło, że był to typ człowieka, który preferował podejście "Zarobić, a się nie narobić". Tych Satoshi nie cierpiał szczególnie. Pal licho uparte ignorowanie słów niebieskookiego, ten był przecież tylko najemnikiem, ale umyślne "spóźnianie" się na bitwę w szeregach pustynnej armii oznaczało w najlepszym wypadku chłostę i miesięczną dzienną wartę na dachach Kinkotsu. Szkoda było frustracji na tego Shuntę, toteż Sabaku po raz kolejny skierował swoje skupienie na Yugena. Pogodził się już z faktem, że raczej nie dowie się, co takiego znajduje się w tych dokumentach. Będzie musiał wymyślić jakiś inny sposób zdobycia informacji wartościowych dla Jou-dono. Nie podobało mu się, że Yuta zaproponował, by Satoshi wraz z Yugenem zostali w klasztorze, powinni wracać do Uso, ale ponownie - był najemnikiem i nie miał nic w tej sprawie do gadania. Siedział więc i milczał.
0 x
Obrazek
Where the post at?
Obrazek
Awatar użytkownika
Yugen
Postać porzucona
Posty: 301
Rejestracja: 31 maja 2021, o 14:28
Wiek postaci: 20
Ranga: Akoraito
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yue, Koala

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Yugen »

Składając ofertę kurierowi spodziewał się, że nie usłyszy wiele. Składając tę ofertę spodziewał się, że niczego nie usłyszy. Spoglądając mu w oczy spodziewał się tak samo zastać tam wszystko - strach, przerażenie, gniew, nienawiść. A nie było niczego i jednocześnie było wszystko - gdzieś tam pomieszane, gdzieś tam wysuwając się na wierzch jakimś zrozumieniem. Nie chciał jego krzywdy. I tak zbliżając się do niego i robiąc to, co zrobił, był gotowy na to, że powie mu: "idź". Usłyszy odpowiedź, w której nie pojawiają się odpowiedzi żadne tak na dobrą sprawę, bo ten chwilowo pojmany niczego nie będzie wiedział. Spodziewał się też tego, że może usłyszeć informację szczątkową i nie zamierzał wcale cisnąć o cokolwiek więcej. Po prawdzie? Sam prędzej by zginął niż zdradził cokolwiek nieprzyjacielowi. Dlaczego? Przecież - honor nie pozwala. Miłość do ojczyzny nie pozwalała. Wszystko to pojmował i wszystko to rozumiał. Tak samo jak rozumiał to, że kiedy Kaminari wyszli jako pierwszy ze swoim bezrozumnym bestialstwem to Uchiha mogą nie pozostawać dłużni. Nawet jeśli sama liderka się opierała, nie chciała tego, wolała zachować chociaż JAKIKOLWIEK poziom... nie ma dobrych wojen. Nie istnieją takie. Można tylko próbować uczynić je chociaż trochę bardziej przyzwoitymi. Potem i tak zostaje krew na rękach i wieczne zastanawianie się czy na pewno zrobiłem dobrze..?
Przesunął się o krok dalej od Uchihy i uniósł prawą rękę, podwijając nieco rękaw, chwytając ją tą lewą w nadgarstku, żeby nią poruszyć - jak człowiek, który zastanawia się, czy jego ręka jest jeszcze sprawna. Taki, który sprawdza, czy na pewno jego nadgarstek jest zdatny do użytku i czy czasem nie uległ żadnemu uszkodzeniu. Hao dobrze wiedział, że nie uległ - spoglądał za to na krew na skórze, która wydawała się wręcz nią przesiąknąć i brudny rękaw. Ciekawe, czy był jakiś sposób na to, żeby wszyscy poszli do domu..? Zadał sobie to pytanie, a narastająca we wnętrzu frustracja i niechęć do ludzi wiecznie goniących za konfliktami sprawiała, że wcale nie chciało się zawracać. Zupełnie jakby przetarcie sobie drogi po trupach do celu miało cokolwiek umożliwić. No bo - po co tu zabijali? Dla zdobycia nowych ziem? Dla nauczenia "złych Uhicha", że nie wolno atakować Muru, który chroni świat ode złego? Ale to naprawdę niesprawiedliwe, że zostawiali tam ludzi, których można było wcielić w społeczeństwo. Uniósł wzrok na jeńca, kiedy skończył mówić i jego wzrok... to wyglądało jak nadzieja. "Uwierzcie mi na słowo". Nikt nie chce bólu. Nikt normalny nie szuka bolączek i nie chce, żeby go krzywdzono. Nikt nie chce stracić na darmo życia, tak i nie chce go stracić w obronie czegoś, co nie jest tego warte. Ginąć w sposób bezsensowny, którego nikt nie zapamięta... Tak, polityka terroru działała. Nie lubił jej. Wolał z ludźmi rozmawiać pokojowo, wolał prośby i uśmiech. Pole walki nie było jednak miejscem, gdzie flegmatyczność sprawdzała się dobrze. Człowiek może przybierać wiele masek, jeśli tylko jest taka potrzeba. Brunet, widzisz, należał do tej drugiej kategorii w całości. Oczywiście kochał swój ród i wypełniał jego rozkazy, ale jednocześnie myślał, co w nich zmienić. I czy zrobiłby to inaczej, gdyby był wyżej. Ambicja potrafiła być straszną rzeczą... a przez tę wojnę jej płomyk zaczynał ogrzewać wnętrze Hao.
- Murata? To Kogo? Może chociaż Sentoki? Jest rodowitym Uchiha? - Chociaż. Yugen chciał... wyzwania. Nie pragnął przelewu krwi, ale szukał wyzwania. Szukał czegoś, co przyśpieszy jego powolny tryb życia. A może czegoś, co w końcu pozwoli przechylić zwycięstwo na którąkolwiek stronę? A może... może to powolne życie, którym żył, ten zastój, wcale nie był dobry? Na pewno nie służył rozwojowi. Musiał być lepszy. Stawać się silniejszy. Ta wojna udowadniała, że jeśli nie masz siły to nie ochronisz nawet samego siebie, co dopiero bliskich. Widząc grymas bólu na twarzy mężczyzny wyciągnął do niego rękę, tą lewą, oferując podparcie. Przynajmniej na ten moment. I poprowadził go na bok - gdziekolwiek, gdzie mógłby usiąść. - Nie ośmieliłbym się prosić o cenne informacje. Ktoś cię opatrzy i jesteś wolny. Radzę zostać tu kilka dni do czasu ozdrowienia nogi. - Tak, Hao był człowiekiem swojego słowa i człowiekiem honoru. Nawet jeśli w walkach ninja nie było niczego honorowego - słabsi po prostu umierali. Bo to nawet rzadko było tak, że przegrywali. Choć prawda była taka, że gdyby się poddali, to by ich wszystkich puścił. Niech wracają do domów i nie tracą swojej krwi... za nic. Bo niestety, ale myśl o tym, że walczy za nic mieszała jego myśli w bardzo niespokojny sposób. - Niech go ktoś opatrzy! - Zawołał, rozglądając się, czy w ogóle ktoś tutaj będzie w stanie udzielić ich więźniowi pierwszej pomocy.
Zostawił mężczyznę samemu sobie - albo i z pomocą, której miał zaznać. Jak zawsze - głupia naiwność. Albo może raczej bolesna świadomość tego wszystkiego? Za niego uważały ninkeny. Karoshi ledwo mógł utrzymać się w miejscu, dwa czy trzy razy jego wielkie łapy uniosły się z ziemi, kiedy prychnął między warknięciami i ledwo utrzymał swoje miejsce. Najchętniej skoczyłby temu Uchiha do gardła. Ikigai trzymał się tej gleby bardzo twardo - grawitacja była dla niego łaskawa. Ale jednocześnie wcale nie ostał się w miejscu. Warcząc ciszej zbliżył się do Uchihy, patrząc na niego wielkimi, wiśniowymi ślepiami i obserwował każdy jego ruch - bez najmniejszego cienia zaufania. A już na pewno nie chciał go puszczać wolno tak, jak chciał tego Hao. Wiedział doskonale jednak, że z tej sytuacji raczej nie mogło być innego rozwiązania. Yugen odebrał listy i odpieczętował je. Przejrzał wszystkie, przeczytał - po kolei.
- Jedź. Jeśli Eichi chce pilnować tego miejsca, niech przyśle tu kogoś. Ja ruszam na Kotei. - Przytaknął, nawet przez moment nie mając refleksji nad tym, że decydowanie o tym wszystkim nie powinno tutaj przypadać jemu - powinno przypadać Eichiemu, który siedział w Uso pozbawiony swojego ninkena i bez możliwości zyskania kolejnego w najbliższym czasie. A przynajmniej dopóki wojna się nie skończy. Nie wyślą mu przecież grupy szczeniaków, żeby wybrał tego, z którym poczuje więź. Podczas podróży zresztą już nawet przestałyby być szczeniakami. Ano, powinien o tym wszystkim decydować ktoś ważniejszy niż Akoraito... ale jak to już zostało powiedziane - Hao został wychowany do rządzenia, nie do pokornego wypełniania rozkazów. Tak samo jak zresztą nie było w nim żadnego zawahania ani wątpliwości na twarzy czy w głosie, kiedy powiedział, że mężczyzna jest wolny. - Ciekaw? - Zagaił, spoglądając na Satoshiego i wyciągnął w jego kierunku przeczytane i przejrzane już rozkazy, kiedy sam wrócił do przeglądania następnych. - A może zabiłbyś nawet dla tych informacji. - Jego słowa zabrzmiały cicho, całkowicie spokojnie i całkowicie... normalnie. Tak, jak ktoś mówił, że dosypał sobie do herbaty dwie łyżeczki cukru, ale to chyba za dużo. Nie patrzył już nawet na niebieskookiego - patrzył na rozkazy. A raczej wszystko to, co w torbie kuriera się znajdowało. Ninja mieli takie możliwości... a nadal kurier był najbardziej efektywnym sposobem przekazywania informacji. Spojrzał w kierunku rannego, koło którego zresztą stał. - A może kogoś odprowadzę do niejakiego Muraty? - I w końcu - w końcu! - na twarzy Yugena znów pojawił się uśmiech. Ale jakiś sposobem wcale nie był ciepły i miły. Jego oczy się nie uśmiechały. Jego oczy były teraz studnią Śmierci, w której pochowano już wystarczająco wiele trupów.
0 x
Obrazek

N ormality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow.
- Vincent van Gogh


Bokka - Town of Strangers
Awatar użytkownika
Kutaro
Posty: 885
Rejestracja: 25 lip 2020, o 21:35
Wiek postaci: 23
Ranga: Dōkō
Krótki wygląd: Wysoki, młody mężczyzna. Czarne ścięte przy czaszce włosy, ciemne okrągłe okulary, kwadratowa szczęka. Popielaty płaszcz do kolan, bez rękawów, ciemne spodnie.
Widoczny ekwipunek: Duży kunai przy pasie, czerwony karwasz na lewej ręce
GG/Discord: Templar#5431
Multikonta: Templar

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Kutaro »

Strach. Strach o własne życie, o rodzinę, o przyjaciół. Strach przed stratą. Jedno z najbardziej pierwotnych uczuć jakie się odczuwa. Przerażenie i ucieczka czy to od rzeczy namacalnych jak ból czy zagrożenie, ale też przed utratą pojęć mniej namacalnych. Honoru, przyjaźni czy godności. Każdy stawał przed wyborami, które często kręciły się wokół unikania takich emocji. Jak żyć by się nie bać? Wkrótce dochodziło do zamknięcia koła i nagle baliśmy się samego strachu. Jednocześnie zapominając, że przerażenie również potrafi być naszym przyjacielem. Tak silne wrażenia potrafią zmuszać nas do skrajności, jednocześnie pozwalając zachować inne bariery. Człowiek może posunąć się do skrajności, tylko dlatego, że wykorzystał strach do wzmocnienia samego siebie. Tak więc działania Yugena więc mogły doprowadzić do dwóch rzeczy. Po pierwsze słabi ludzie mogli się załamać i uciec z drogi. Po drugie jednak stanowiły doskonałe środowisko by pośród słabych urośli silni. By pojawili się i przeciwstawili Hao na swoim szlaku wojny. Lecz przecież dokładnie o to tu chodziło. Była to więc doskonała decyzja - przygnieść wszystkich, a następnie rzucić wyzwanie tym, którzy wciąż byli w stanie się utrzymać na własnych nogach. Lecz co jeśli ogar z głębi rzucił się na zbyt wielki kęs? W końcu nie wiadomo co się wyłoni z ognia terroru.
Przesłuchanie żołdaka Uchiha wciąż trwało, okazał się jednak być z tych ludzi, których jak się przyciśnie to jednak zaczynają chlapać informacjami. Dowódcą następnego przystanku w drodze na Kotei miał być ktoś o imieniu Murata.
- Nie wiem, przejął kontrolę nad strażą miasta i podpisywał rozkazy jako Murasa Taichou. - Odpowiedział krzywiąc się lekko z bólu nogi. Jego przepytki się skończyły mężczyzna mógł odejść. Skorzystał jednak z okazji zaproponowanej przez Inuzukę i skierował się w stronę domku z mnichami. Tam jeden z nich pod niezbyt bacznym okiem Shunty stworzył prowizoryczne usztywnienie kostki. Dwie deski i kawałek materiału, powinno wystarczyć na jakiś czas.
W tym samym czasie Yuta zerknął ostatni raz na klasztor, jakby zapamiętując szczegóły by je potem opowiedzieć w zgrabnym raporcie, a następnie wraz z Yae pobiegł ścieżką w kierunku Uso. Tym razem nie czekała na niego żadna walka więc mógł się nieco bardziej pospieszyć. Oczywiście w pewnych granicach. Nie było żadnej gwarancji, że role się nie odwrócą i nie skończy jak pewny kurier. Czasu przed jego ponownym przybyciem było dosyć dużo. Nawet jeśli Eichi się wcześniej przygotował do wymarszu to trzeba było liczyć na jakiś dzień przed pierwszymi posiłkami do klasztoru. W sam raz by dać sobie złapać oddech i moment odpocząć.
Ostatnim elementem rozrywki była zaplombowana ale i zakrwawiona koperta kuriera. W środku był plik dokumentów. Zaadresowane do wglądu niejakiej Hanae. Przypuszczenia do ruchów Inuzuka w okolicach Uso. Polecenia podwojenia ostrożności z uwagi na bliskość sił wroga, oraz na samym końcu zakaz odwrotu. Ostatnia informacja niosła ze sobą pewną dozę rozpaczy. Siły Uchiha były rozciągnięte na kilka frontów, a każdy metr ziemi był na wagę złota przy negocjacjach. Nie mogli sobie przez to pozwolić na straty argumentów. Nawet za cenę życia swoich, którzy jak się okazało wykonali rozkazy, o których nawet nie wiedzieli.

Yuta
Shunta
Yae
0 x
"ale odkąd doszedł Templar, stał się wyrocznią na wszystko,
samemu wkładając w cokolwiek minimum pracy i effortu"

Obrazek
Awatar użytkownika
Satoshi
Posty: 583
Rejestracja: 13 maja 2021, o 14:33
Wiek postaci: 21
Ranga: Akoraito
Krótki wygląd: Ciemne, brązowe włosy, jasno niebieskie oczy oraz pokiereszowana twarz.
Sylwetka raczej szczupła, z widocznym zarysem mięśni. Odziany w pomarańczową koszulę, białą kamizelkę i granatowe spodnie.
Widoczny ekwipunek: Odznaka Akoraito klanu Sabaku,
Kamizelka Shinobi (biała),
Kabura na broń (na prawym udzie),
Gurda,
Torba na prawym biodrze
GG/Discord: Satoshi#3881

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Satoshi »

Satoshi utkiwł wzrok Yugenie. Po raz kolejny przypomniał mu on, że nie jest zwykłym marzycielem, który wraz z kompanią dwóch wielkich psów najchętniej przesiadywałby pod drzewem, recytując poezję. Jest tym szczególnym rodzajem marzycieli, którzy potrafią w razie potrzeby odłożyć myślenie o niebieskich migdałach na bok i, na przykład, wyrwać wrogowi serce. Na szczęście, Satoshiemu udało się w porę opanować. Spodziewał się, że Inzuka może go przejrzeć. Niestety, sama obecność wojownika pustyni na terenach objętych konfliktem była już wystarczająco podejrzana, a jedynm powodem, dla którego Satoshi otrzymał od ciemnowłosego kredyt zaufania była chyba ta cała Airan, którą miał okazję spotkać wcześniej. Jedyne, co w obecnej chwili pozostało, to próbować zachować pozory i liczyć, że słowa Hao były próbą upewnienia się w swoim osądzie, uzyskanie ostatecznego potwierdzenia podejrzeń, a do tego nie można było dopuścić. -Nie po to siedzieliśmy w zimnym i mokrym dole, by nie przejąć tych wiadomości, chyba już zauważyłeś, że nie cierpię marnotrawstwa. Jestem trochę ciekaw, to prawda, ale pokazywanie informacji potencjalnie dających przewagę Inzuka na okolicznym froncie zwykłemu najemnikowi nie jest chyba najmądrzejszym posunięciem Yugenie.- tu Satoshi przerwał, pozwalając sobie na spojrzenie ciemnowłosemu prosto w oczy. -A co do zabijania w celu ich zdobycia... Przecież to zrobiliśmy, kurier pewnie jeszcze ciepły. Ja już nie muszę nikogo dzisiaj mordować. Nie mam na to siły.- Satoshi wzruszył ramionami, po czym odwrócił wzrok od wyciągniętej w jego kierunku kartki. Miał nieodparte wrażenie, że wyciągnięcie ręki byłoby wyrokiem śmierci w paszczy Karoshiego. Mimo że nerwy tak naprawdę miał napięte do granic możliwości, starał się całą pozostałą mu siłą woli zachować spokój, nie przyśpieszać akcji serca, oddychać tak, jak osoba zmęczona upływem chakry, a nie przerażona groźbą ujawnienia tajemnicy. -Swoją drogą, nie wydaje Ci się, że porywanie się samotnie na garnizon to już trochę za dużo, nawet jak na Ciebie?- Sabaku na powrót zwrócił wzrok ku Yugenowi, zupełnie ignorując dokumenty w jego dłoni -Prawdę mówiąc, też wolałbym już wracać do Uso, otrzymać swój kwit na pieniądze za wykonanie zadania i tyle. Siedzenie tutaj i ryzykowanie, że garnizon akurat postanowi nas odwiedzić, jeszcze przed przybyciem naszych posiłków jakoś nie specjalnie mi się podoba.- Wisiało nad nim widno śmierci za szpiegostwo, przeraźliwie burczało mu w brzuchu, mięśnie krzyczały z wyczerpania długą wędrówką, przesiadywaniem w mokrej jamie i walce, a w głowie mu się kręciło od upływu chakry. Jedyne, na co mógł w tym momencie mieć jakikolwiek wpływ, był burczący brzuch, toteż wybór był prosty. Niebieskooki wyciągnął z torby odrobinę prowiantu, który zabrał w drogę, wyruszając z Ryuzaku. Wepchnął sobie przesuszony i czerstwy już kawałek chleba i zaczął żuć. Yugen zabierał co prawda jakiś prowiant z Uso, jednak wcześniej młody akoraito jakoś nie specjalnie zwracał uwagę na to, czy cokolwiek jeszcze im zostało. Drugą sprawą był fakt, że pytanie o jedzenie w tym momencie byłoby zbyt oczywistą próbą zmiany niewygodnego tematu.
0 x
Obrazek
Where the post at?
Obrazek
Awatar użytkownika
Yugen
Postać porzucona
Posty: 301
Rejestracja: 31 maja 2021, o 14:28
Wiek postaci: 20
Ranga: Akoraito
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yue, Koala

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Yugen »

Ninja dzielili się na trzy typy - na tych, którzy uciekali w popłochu i na tych, którzy wyrastali na bohaterów. Było bardzo wiele dumy i bardzo wiele godności w Yugenie. Innymi słowy był tym, którzy do bohaterów by się zaliczyli, albo raczej - do której to zaliczyliby go wszyscy wokół niego. Bo nie on sam. Z czego przypada tytuł "bohatera"? Z zasług? Z tego, jak wielu ludzi piało na twoją cześć poematy w karczmach, kiedy wszyscy inni żłopali ale? A może z tego, jak wiele znaczyłeś w oczach swoich dowódców? Bohaterem nigdy nie powinien zostać najzwyklejszy w świecie morderca - który dorobił się na zażynaniu innych. Czym innym było uganianie się za wariatami i straceńcami, na których wystawiano listy gończe w Ookami-den, a zupełnie czym innym była ta wojna i wszystko, czego w niej doświadczał. Tutaj nie biłeś tych złych. Biłeś ludzi, którym normalnie brunet nie rzuciłby wyzwania. Być może nawet by na nich nie spojrzał jak na ninja. Mimo tego, że sam był młody, w jego oczach byliby dziećmi - a dzieciom należało pomagać się rozwijać. Chociażby i dlatego chciał właściwie pomóc Satoshiemu. Dlatego się za niego wstawił i dlatego w jego stronę powędrowały listy, które brunet już przeczytał. Ale teraz nie można było powiedzieć: ja was nie skrzywdzę. Tutaj już pojawiało się to ryzyko - ty nie skrzywdzisz ich? Fajnie. Potem oni przyjdą i skrzywdzą twoją rodzinę i twoich bliskich. Tylko dlatego, że trwała wojna. To napędzało całe koło, na którym brunet jechał. Było stabilne, nawet nie myślał o tym, że naprawdę chciałby dowodzić Ookami-den, a tym bardziej że chciałby zastąpić matkę - nawet jeśli żył z myślą, że kiedyś może się tak stać. Do tego go wychowywała. Żeby był królem. Tak i żył jak książę. Ale to wszystko - to, że twoje wybory są marne i mizerne, to, że nie można po prostu strzelić w pysk nieudacznikowi Sentokiemu, który siedział w Uso... Cóż, wbrew pozorom Yugen nie był najspokojniejszym człowiekiem tego świata, a i na pewno nie był najcierpliwszym. Tracił cierpliwość. Do tej wojny. Do tego wszystkiego, co się działo i na co wpływu nie miał - żadnego. Mógł tylko przeć do przodu, rzucić w końcu wyzwanie Uchiha, żeby się obudzili i dotarło do nich, że ktoś może zapukać w bramy Kotei i zastanawiać się, na ile to było skrajnie głupie czy nieodpowiedzialne. Ponieważ z całą pewnością nie należał do tej trzeciej grupy - grupy osób, których to nic nie obchodziło.
- Dziękuję. Jesteś wolny... Żołnierzu. - Zwrócił się jeszcze do rannego, chociaż już miał obrócić się do niego plecami. Nie dlatego, że był tak głupi czy nieuważny. Dlatego, że nie uważał tego rannego człowieka za żadne zagrożenie dla siebie. Choć nie była to żadna celowa potwarz, to nie tak, że zrobił to bez żadnej kontroli swoich czynów. Zresztą on zawsze miał oczy na plecach. Ikigai był jego oczami. Aczkolwiek tak - zatrzymał się w półkroku i spojrzał na rannego. - Lepiej, żebyś przekazał moją wiadomość. - To nie była groźba. To było upomnienie. W końcu to nie tak, że Yugen zamierzał szukać tego jegomościa, jego twarz zapewne rozmyje się w końcu w dziesiątkach innych, jakie spotykał na swojej drodze. O wiele wyraźniej pod swoimi powiekami widział władczynię katonu, która leżała teraz w pagodzie. Niech Uchiha wystawią coś, co może będzie zdolne go powstrzymać. Atakowanie nieprzygotowanego wroga... czy była w tym jakaś gloria? Wykorzystywanie jego słabości - ooo, to już inna sprawa.
Szczęki Karoshiego kłapnęły raz jeszcze w kierunku mężczyzny, nim bestia oddaliła się od niego - i dołączając do Yugena razem z Karoshim stanęli przy jego boku. Urufu przysunął swoją paszczę do głowy bruneta, zwracając jego uwagę na siebie - sprawiając, że Yugen uniósł jedną rękę i objął go, jego palce zaczęły gładzić nieco zakurzone teraz futro. Trzeba się będzie umyć, to na pewno - ale dopiero w Uso... zostawanie tutaj mijało się z celem. Bo i brunet w tym celu żadnego nie miał. To miejsce może i było dobrym punktem obserwacyjnym, ale jego robotą nie było siedzenie tu na tyłku i obserwowanie. Eiji mógł się martwić już sam o całą resztę i zagospodarowanie terenu, jeśli w ogóle uzna to za stosowne. Ponieważ brunet tego za stosowne nie uznał - i dlatego nie zamierzał nic z klasztorem robić. Ten teren może i dawał pogląd na okolicę, ale jednocześnie był jak czerwony znak na tarczy. Nie było stąd bezpiecznej ucieczki. Atak mógł nastąpić zewsząd. To było miejsce zupełnie niewarte bronienia.
Yugen uniósł brwi, spoglądając na Satoshiego z nieskrywanym niezrozumieniem tego, co się do niego mówi. Jego ręka, ta wyciągnięta w kierunku Satoshiego, trochę się cofnęła, tak i przestał gładzić łeb Karoshiego, skupiając całą swoją uwagę na Sabaku. Chociaż ten jej teraz nie chciał, ale, o zgrozo - o tym nie wiedział. To był jeden z tych niezręcznych momentów, kiedy nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, jak kiepsko może prezentować twoja mimika - że nie przekazujesz zupełnie tego, co masz na myśli. Bo twarz bruneta wyglądała teraz tak, jakby Satoshi obraził majestat. Może trochę tak, jakby spoglądał na Sabaku jak na niższą formę życia. Ale jego odczucia i myśli kompletnie się od tego różniły. Na szczęście moment ten nie trwał długo i zaraz brunet prychnął, a jego ręka znowu została wyciągnięta z powrotem ku Satoshiemu. Ta ręka z listami.
- Każdy na czymś zarabia i każdy czegoś chce. Co zmieni dla mnie to, że przeczytasz te informacje i zaniesiesz je do domu? Źle mnie chyba zrozumiałeś. To akt mojej dobrej woli. Możesz w moim imieniu zaprosić Sabaku Jou-dono na herbatę do mojej matki, Shirei-kan Inuzuka Miyoko. - O, teraz już jego uśmiech był sympatyczny, chociaż nadal powściągliwy, nadal obarczony całą tą walką. To wszystko nie działało na magiczny przycisk. Odczuć i wrażeń nie dało się włączać i wyłączać. A przynajmniej on nie potrafił. Jeśli jednak Satoshi nie chciał nadal ich przeczytać to Yugen schował je do toreb przy boku Karoshiego.
- Nawet jak na mnie... - Uśmiechnął się kącikiem ust, powtarzając słowa Sabaku sam do siebie. Swoje kroki skierował już ku bramie. To była długa noc - wcześniej podróż, teraz walka... Nawet Yugen odczuł takie jakby... hmm... takie coś... takie coś, że aż sobie odetchnął. No, to tyle było ze zmęczenia. - Wracajmy do Uso. - Zgodził się bez przeszkód. Tak i zawiadomił resztę, która jeszcze mogłaby się krzątać po okolicach, że robią wypad stąd. - A co do ataku na garnizon - nie jestem samobójcom. Nie zamierzam skakać do wrzącej wody, gdy ta dopiero się zagotowała. Dodatkowo, może na to nie wygląda, ale nadal jestem uzależniony od rozkazów mojego Sentokiego. - Innymi słowy - on sobie mógł chcieć. Ale nie zamierzał przeciwstawiać się rozkazom i robić wszystkiego po swojemu. Już i tak sporo rzeczy robił, a to, że Eijiemu to nie przeszkadzało... z drugiej strony gdyby nie to, że Eiji był jaki był, to i może karność bruneta byłaby większa. Gdybanie.
0 x
Obrazek

N ormality is a paved road:
It's comfortable to walk, but no flowers grow.
- Vincent van Gogh


Bokka - Town of Strangers
Awatar użytkownika
Kutaro
Posty: 885
Rejestracja: 25 lip 2020, o 21:35
Wiek postaci: 23
Ranga: Dōkō
Krótki wygląd: Wysoki, młody mężczyzna. Czarne ścięte przy czaszce włosy, ciemne okrągłe okulary, kwadratowa szczęka. Popielaty płaszcz do kolan, bez rękawów, ciemne spodnie.
Widoczny ekwipunek: Duży kunai przy pasie, czerwony karwasz na lewej ręce
GG/Discord: Templar#5431
Multikonta: Templar

Re: Klasztor Usohachi

Post autor: Kutaro »

0 x
"ale odkąd doszedł Templar, stał się wyrocznią na wszystko,
samemu wkładając w cokolwiek minimum pracy i effortu"

Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Sogen”

Użytkownicy przeglądający to forum: Kamiyo Ori i 1 gość