Krwawa Zabawa [ C ]
21 / 30
Kaminari Anzou Kobieta nie zamierzała protestować i pozwalała robić Anzou, co tylko on chciał. Znalezienie walających się desek było wyzwaniem, bo praktycznie wszystkie szły na to, aby zakryć dziury w ścianach czy zreperować uszkodzone meble, pamiętające jeszcze poprzednich liderów wioski. Jeżeli coś leżało, to trzeba było to wziąć jako pierwszy przed innymi i wykorzystać jak najlepiej się dało. Okna, a właściwie jedno, wychodzące na główną ulicę udało się zasłonić jakąś starą firanką i jedną, pozostawioną deską, ale jeżeli ktoś by chciał, to i tak mógłby się przedostać do środka, o ile byłby na tyle mały i zwinny. A drzwi, zastawione gibiącą się szafką z wypalonymi już ziołami, sięgającą może do połowy framugi, uniemożliwiały szybką ucieczkę z miejsca, lecz nie powodowały tego, że nie byłaby ona całkowicie możliwa. Mówiąc prościej - Anzou starał sie jak mógł, ale nie było tutaj tak dużo rzeczy, aby dało się wykonać plan w pełni.
Kobieta do wieczora zdążyła wziąć swojego synka z łóżka i przeniosła się z nim w róg saloniku. Chłopak miał chwilę przebudzenia, lecz po cichutkim płaczu wrócił ponownie do snu. Co za grzeczny dzieciak! Sama właścicielka domu jednak nie była tak wytrwała i po kilku godzinach oczekiwań sama przysnęła, chrapiąc cichutko.
W domu zaczynało się robić ciemno. Żadnych źródeł światła, żadnej bliskiej ulicy, na której paliłaby się latarnia, lecz po spędzeniu tutaj całego dnia, oczy chłopaka powoli przyzwyczajały się do tego stanu rzeczy. Gdy Księżyc wreszcie spoczął na niebie, ktoś, a może coś, postanowiło wreszcie zawitać do domu kobiety. W rogu sypialni oddalonym najbardziej od wejścia, Anzou mógł zobaczyć jak znajdujący się tam koniec materaca zaczął delikatnie podrygiwać. Czyżby to były te trzęsienia, o których mówił mężczyzna? Na rozwój wydarzeń długo nie trzeba było czekać, bo po chwili z ziemi wyskoczyła dziewczynka ubrana w zwykłą, czarną sukienkę, a sama wyglądała na oko na mniej więcej dziesięć lat. Jej pojedyncze pasma czarnych włosów wypadające ze związanego koka, zasłaniały częściowo jej pozbawione źrenic, ciemne oczy. Z wyjątkiem jednego, będącego zasłoniętego przez opaskę. Ostatnią z charakterystycznych cech był brak lewej dłoni.
Zachichotała cichutko widząc przed sobą Anzou, a swoją prawą rękę ustawiła za plecami. – Ooo, z tobą się dzisiaj bawię? Dużyś, dużyś, hihi. Ja zacznę. Ha - shi. – Wyszczerzyła swe zęby, za którymi coś się ruszało, lecz z odległości prawie 10 metrów trudno było coś zauważyć. Tylko coś było nie tak... Młody Kaminari mógł poczuć, jak jego oczy powoli się przymykają, a sam stracił na sile. To ze strachu?