- Co się dzieje? - Czuł drżenie Ikigaia pod swoim ciałem, które nie było spowodowane strachem. Widział, jak wilk na moment zwolnił, a chwilę potem z jego gardła wydobył się membranowe pomruk - ostrzegawczy. Chociaż nie widział tego ze swojej perspektywy wiedział, że zwierzę właśnie obnaża swoje kły, a po chwili prychnął - pewnie kiedy śnieg podniesiony spod jego smukłych nóg wpadł na jego nozdrza i zębiska.
- Rozmawialiście o zakażonych zwierzętach. Wyczułem jedno. Biegnie w kierunku farmy. - Yugen w tym momencie pociągnął lekko skórę na karku Ikigaia sprawiając, że ten gwałtownie wyhamował i zawrócił w miejscu. Lecz nie zatrzymał się. Od razu wyrwał susa w inną stronę. Nie tą, do której udawali się oryginalnie. Zagajnik mógł poczekać. Właściwie wszystko mogło poczekać, kiedy mówiliśmy o tym, że coś właśnie zbliżało się do farmy. I to coś opatrzone tym okropnym, słodkim zapachem przyprawiającym o mdłości. - Nie zbliżaj się do tego. Proszę. - Wilczur obejrzał się na moment na swojego pana, doskonale zdając sobie z tego, jaka była odpowiedź, że jeśli sytuacja tego będzie wymagała... ale dopóki nie będzie, Ikigai zamierzał być z przodu i oddzielać go od zagrożenia tak długo, jak długo tylko zdoła. Yugen rzadko wysuwał się naprzód. Tak i w odpowiedzi poczuł dotyk na swoim boku, przesunięcie dłonią po silnym barku, które posłało kolejny dreszcz po jego ciele, ale tym razem nie był to gniew i nadal nie strach. To było poczucie stabilności, że w tym wariactwie, które nakazywało jego instynktowi zabranie się stąd jak najszybciej, były rzeczy pewne. I ciągle była przy nim osoba, która nadawała temu wszystkiemu sens.
- Czuję go. Jedź przy lesie. Przetniemy mu drogę. - Hao wyciągnął linę, a raczej jej kraniec, z torby, żeby zawiązać na niej supeł. Lasso - innymi słowy. Uindi wspominał, że chciał coś bardziej pewnego, jeśli chodzi o próbki. Żywe zwierzę nie byłoby najpewniejszym, co mógłby bez obaw zbadać? Może nawet pozwoliłoby to uratować rękę tamtego nieszczęśnika. Nie to, żeby badania na zwierzętach spotykały się z pozytywnym odzewem jego myśli. Fałszywy podszept mówił nawet, że co cię obchodzi ręka człowieka, którego imię było zupełnie anonimowe? A dumne zwierzę, które jedynie walczyło tu o przetrwanie? Nie lepiej byłoby skrócić jego męki? Myśli mogły być swoje i zdradliwe. Jednak mówiłeś, że we wszystkim liczył się motyw. Ten, który widział każdy i o którym można było powiedzieć. Bo widzisz, Przyjacielu, motyw mogłeś mieć jeden - myśli zaś całkowicie jemu przeciwne i odciągające je od tego.
Ikigai zatrzymał się w punkcie, z którego już na wprost niego docierał zbliżający się zapach. Brunet zszedł z niego, zawieszając sobie linę na barku, wydawał się zamyślony. Pogrążony w tych zdradliwych myślach, ale na pewno nie wyglądał jak osoba rozdarta. Mógłby teraz rozstawić płótno i zacząć malować z tym wyrazem twarzy. Ale to tylko wrażenie. Skupiał się na celu. Na zmianach w powietrzu. Oddychając w końcu pełną piersią, bo zapachy natury nigdy nie były natrętne dla jego zmysłów. Oczy Ikigaia zaś błyskały, kiedy z nisko pochylonym łbem spoglądał w szarości lasu. Jeśli jednak nieznajome zagrożenie przestało się zbliżać lub zmieniło swój tor biegu względem tego, co byli w stanie wyczuć oboje, będą się przesuwać wraz z nim. Ewentualnie - wejdą w końcu za nim do samego lasu. Tak czy siak - gotowi na starcie.