Trudno mieć sobie cokolwiek do zarzucenia, gdy wychowany jesteś w wartościach takich jak honor, owszem, ale też gdy na pierwszy plan wychodzi twoja duma. Gdy przez większość twego życia mówią ci, że nie ma nic ważniejszego niż twoja rodzina i twój klan. Klan – który też jest twoją rodziną, ha! Asaka była gotowa na wiele dla swojego rodu, dla ludu z Daishi, ba, nawet dla Jugo. W końcu to też teraz była jej rodzina. Tak jak Shikarui był jej rodziną.
Zwłaszcza on był jej rodziną. Łączyło ich coś więcej niż więzy krwi, czy zwykła chęć przebywania w swoim towarzystwie. Wszak łączyła ich przysięga złożona przed bogami – a świadków mieli aż Siedmiu. Siedem Bóstw Szczęścia. To nie była byle jaka obietnica. Czasami zaś swemu szczęściu trzeba było dopomóc, zrobić ten jeden krok naprzód i znaleźć w sobie siłę, by pozbyć się tego pnia, który leżał na drodze… Nie miała sobie więc nic do zarzucenia. Morderca? Nadal nie widzieli, że Ogoniasty Demon potrafił ot tak kogoś sprzątnąć? Że to on był tutaj największym zagrożeniem i gdyby nie to, że oberwał spadającymi głazami, to nie mieliby szansy nawet na tyle…? Ludzie potrafili być tacy niewdzięczni. Że było to przy okazji? Tak, było przy okazji, ale też nie takie niepożądane. Przypadkowe ofiary? Więc nazywają cię mordercą, gdy ktoś przypadkiem się nawinie, ale gdy robisz to świadomie, w środku miasta, a potem wystawiają za tobą list gończy, to wtedy kim jesteś…? Shikarui miał pełne prawo bać się białowłosego mnicha, zważywszy na to, co wcześniej go spotkało z rąk jego własnej rodziny.
Miał pełne prawo. A gdy nie potrafisz sobie ze swoimi własnymi demonami poradzić, to logiczne, że starasz się ich pozbyć. Prosisz o pomoc tych, którym ufasz. Wykorzystujesz okazję. Och, takie sytuacje nie lubiły się powtarzać. Więc cóż mieć sobie do zarzucenia?
Nic. Absolutnie nic.
Jedna osoba więcej do walki na nic by się tu nie zdała. Zwłaszcza taka, która chełpi się tym, że jest
mnichem ognia.
A że było tylu chętnych? Wizja potęgi zawsze pociągała. Grunt to było posiadać swoje zasady. Albo… heh… Robić to po to, by się poświęcić. Czyż nie? Tym to wszystko jawiło się w głowie Asaki. Poświęceniem dla innych. Z którymi nic, albo niewiele cię łączyło. Niektórzy byli na to gotowi, a niektórzy nie. Proste jak dodawanie.
Zemsta? Może i po zemście, której oddałeś całe swoje życie pozostaje tylko pustka, gdy już się ją wypełni.
Bo wtedy nie zostaje w człowieku już nic, nawet nienawiść. Ale ani Asaka ani Shikarui nie żyli zemstą. Ot – nadarzyła się. Że pustka? Asaka czuła tylko spokój. Że jeden element zaprzątający głowę odleciał, jak proch rzucany na wiatr.
Obserwowała. Już składała pieczęci, by posłać swoją technikę i dodać ją do tych, które już miały za zadanie unieruchomić wierzgającego konika. Nie zdążyła nim zaczęło się to bagno. Nim Kai spadł i nadział się na kolec. Nim delfinokoń (pff, Asace bardziej przypominał białą, skoczną, głupią kozę) wyrżnął pyskiem o ziemię. Nim… To był jeden krótki błysk. Jak cięcie laserem – coś, co tylko raz miała okazję oglądać w wykonaniu swojego ojca w rodzinnej Seiyamie – które…
Pusty. Po prostu zniknął, jakby nigdy go nie było. A przecież jeszcze przed chwilą przyznawała mu rację. Nie mogła oderwać od tego widoku oczu. Nie mogła też dokończyć techniki. A chwilę później Kai już gadał do Yamiego, to jego wybrał, i Asaka schowała się z powrotem za kryształową ścianę.
Shikarui miał niezły ubaw. Słyszała wcześniej jego śmiech, zarejestrowała go, ale wtedy zajęta była czymś innym. Teraz też wyglądał na wielce zadowolonego siebie. Jak leniwy lew na sawannie. Siedział i pachniał, a lwica musiała myśleć. Kojarzył jej się teraz z takim grubym kocurem, który przed chwilą upolował wróbelka i teraz zamierzał do końca dnia leniuchować. Białowłosa w jednym doskoku znalazła się obok. Nie, zdecydowanie
takie spojrzenia jej rzucane nie były teraz na miejscu. Ba, ani to miejsce, ani to pora! Wyciągnęła dłoń, by lekko klepnąć go najpierw w jeden policzek, a potem w drugi. Nie było w niej złości – a przynajmniej nie takiej, którą miałaby ciskać w niego. Była całą w nerwach, cała napięta, zdenerwowana, tak. Ale na pewno nie wściekła.
- Opanuj się! – prychnęła do niego z tymi szeroko otwartymi, złotymi ślepami wpatrzonego prosto w jego – czerwone.
- Trzeba osłaniać tego gbura i Yamiego – dodała jeszcze i zbliżyła się do prawego krańca ściany. Gotowa postawić ścianę między ewentualną techniką Bijuu (albo innym sabotażystą) a Yamim i Kaiem. Ewentualnie jednak faktycznie stworzyć smoka, gdyby w konika wstąpiły nowe siły i zamierzał się wyrwać. Smok miałby się owinąć wtedy wokół demoniej szyi i przydusić. Albo docisnąć go na karku do ziemi. Cokolwiek, by jeszcze bardziej go unieruchomić.
tl;dr
Takie tam rozmyślania. Następnie Asaka przenosi się na prawą stronę ścianę i jest gotowa osłaniać Yamiego i Kaia, gdyby demon, albo ktokolwiek inny, chciał im coś zrobić. Natomiast jeśli demon zacznie na nowo się szamotać – tworzy kryształowego smoka, który ma się opleść wokół szyi koniodelfina i go przydusić, albo docisnąć go na karku do ziemi.
Ukryty tekst