Drewniane patyczki rozsiane były dookoła chłopca, jakby bawił się w dość skomplikowaną i trudna grę strategiczną. W rzeczywistości oczom widza mógł ukazać się bałagan związany z tymi samymi, drewnianymi elementami. Niektóre z tych domniemany zapałek były wygięte. Ani to złamane, ani wygięte celowo. Każdy z nich odpadł za sprawą woli ich twórcy. Toshio starał się ile mógł i wyobrażał sobie cel swojego treningu. Klucz na wzór oryginału zamieszonego w książce. Prosty, przekręcany element z wypustkami. Po włożeniu do dziurki obracał mechanizmy, a te nie stawiały już oporu. Wiedziały, że nie mają po co, kiedy ktoś odgadł ich prawdziwą naturę. Czasami zdawało się, że czternastolatek za głęboko puszczał wodze fantazji. W końcu chodziło o coś, co każdy Senju znał najlepiej. Plastyczne właściwości drewna nadane im przez cudowną naturę nie wymagały zbędnych teorii. Po prostu działanie. Usłuchał się instynktowi i zamiast silić się na doprecyzowanie wyglądu, zawierzył działaniu. Temu jednemu na milion.
Zagłębił się w duszę, ale nie za bardzo i skoncentrował na manipulowaniu Mokutonem. Tak samo, jak ćwiczył to już setki razy. Szybko dojść do powielania tak dużych liczb bez jakiejkolwiek pomocy. To świadczyło o niezłomnej wierze. Energią wydobytą z siebie zasilił wskazujący palec silniejszej dłoni. Jakby napchał w pustą skórę misia waty, a ten nabrał odpowiednich i wesołych kształtów. Tym samym wytworzył z opuszka drewniany trzpień klucza. Wydłużała się zupełnie, jak u laleczki Pinokio, żeby zakończyć się wyjątkowo zgrabnym dzióbkiem. Toshio przyglądał się tworowi i miał wyraźnie zadowalające go uczucie. Może nie oprze się skomplikowanym działaniom silnych mechanizmów. To kruche narzędzie stanowić miało pomoc przy standardowych czynnościach. Ułatwienie, którego nikt poza kręgiem wtajemniczonych nie posiadał. Można wierzyć w niszczycielską siłę notek i bomb, ale proste otworzenie zamkniętych drzwi to właśnie coś na miarę Senju. Voilà. Bystrość młodego umysłu zaprowadzi na sam szczyt.
Koniec treningu Mokuton: Mokusei Hiketsu no Jutsu (D)
Każdy myślał o przyjemnym popołudniu lub o dalszej części dnia, która albo zwiastowała chwilę wytchnienia od pracy, czy cokolwiek innego albo miała swoją perspektywę w oparciu o zwiastujące zmiany. Na lepsze zmieniała się cała osada i mimo, że Toshio odwrócił wzrok i na powrót zajął się sobą, widok dookoła cieszył go, jak nigdy. Samemu był także częścią tego, co każdy nazwać mógł nadzieją. Młode pokolenie powinno zaznać szczęścia i czuć się bezpieczne. Aspirowanie na silniejszego powodowało jedynie, że wybierze ścieżkę kontynuatora. Kogoś, kto dopilnuje, aby nieprzerywalny krąg woli Senju mógł nadal istnieć. Wszak nie od razu wpadał w takie zamyślenia i głębokie filozofowanie. Od czasu do czasu potrzebna była zwykła, spójna myśl nastolatka. Otóż jak dotąd nie zdarzyło mu się mieć styczności z większą grupą rówieśników, pobyć z nimi czy wręcz dogodzić sobie w przepełniającym zgrozę ciele. Zajmował się nauką, bo ona powstrzymywała napady strachu i okropne wizje, których był świadkiem. Ciężko wymazać je ze wspomnień i zastąpić tymi łagodnymi. Nie były skuteczne przeciwko złowieszczej sile. Powątpiewania kierowały się ku odwiecznej walce dobra ze złem, gdzie jasna strona musiała opierać się ciemnej. Z oczywistych przyczyn początki świetlanej rzeczywistości borykały się z wyższością i pochłanianiem przez mrok. Mimo to Toshi wiedział, że wytrwałość i trwanie przy jednym sprawi, że w końcu szala przechyli się na jego korzyść. Od skromnych początków, poprzez odpowiedzialne i wielkie czyny. Cytat kogoś mądrego. Książki w gruncie rzeczy nie mogą kłamać, a tym bardziej omamiać.
Kolejne spędzone były przyjemne, a to ze względu na dość luksusowe warunki. Siedzenie na trawie i podziwianie tętniącej życiem wioski doprowadzało do myśli, że wszystko jakoś się ułoży i wróci do normy. Postrzegany przez każdego świat już nigdy nie będzie jak dawniej, lecz to dobry początek i wiara w ludzi - ich ewolucję i chęć przystosowania. Do pełni wygody pozostanie kilka kluczowych i niemal niemożliwych do rozwiązania spraw. Liczyło się to, że chłopak umiał zaakceptować obecne położenie. Nie przeszkadzał nikomu, nikt nie zakłócał mu odpoczynku. Tkwił w harmonii z otoczeniem. W pewnym momencie naszła go nawet myśl, że wywiesić tabliczkę oznajmiającą, że prowadzi trening. Ot zwykłe obwieszczenie poprzedzone czynami. Nie odsłaniając się jednak po prostu uważał z czym ma do czynienia. W żadnym stopniu nie potrafiłby zrobić komuś krzywdy. Przeczeniem byłoby już tylko zrobienie czegoś przez przypadek. Wyjątek od reguły poprzedzający ów zasadę. Ważne, że odetchnięcie z ulgą i wykreowanie na twarzy uśmiechu sprawiało, że był ciągle tym samym Toshio, jakim zazwyczaj go widziano. Senju o bujnej czuprynie ani myślał to zmieniać, chociaż wiele młodzieńczych w nim wad. Zdawał się jednak panować nad popędami i być niegroźny dla siebie oraz bliskich. Ani razu nie poniosło go, żeby potraktować wroga przyjaźnie tylko dlatego, że spodobały mu się pewne moce. Życie powoli nauczało go, iż takie błahostki w niczym mu nie pomogą. Tylko wiedza przysparzała odpowiednich bodźców i nakazywała ciału reagować. Tym samym nie pozwalała na zrobienie głupstw. Dokładnie zapamiętał, jak w jednej chwili chciał się zasłonić przed gniewem jednego z Uchiha, aby potem mieć na przedramionach płomienie przepełnione okrutnym, czarnym kolorem. Wszystko to zdawało się być realistyczne na tyle, że wywołało uzasadniony strach. Przerażenie niepodobne do niczego innego, a jednak wyszedł z tego ledwie z oparzeniami. Nie wiedział czym były, ale trawiły niczym samo zło. W ułamku sekundy dotknięty materiał przepadł. A w porywie chwili widzimy chłopca, który zastanawia się, czy obecnie nauczone jutsu przydadzą mu się do czegokolwiek. Niech się okaże, ale dopiero gdy stanie się jasne, że jest gotowy na kolejne wyzwania. Czas wakacji powinien już niebawem odejść i wkroczyć na odpowiednią ścieżkę. Kierunek znany i lubiany.
zt.