Look into my eyes and all you'll see is lie

11/30 Są pewni ludzie, których nie chcesz spotkać. Ni chcesz wyjść naprzeciwko takiego wielkiego chłopa i skończyć z mieczem w gardle. W końcu to mogłeś być ty - widzisz to oczyma wyobraźni? Wystarczyłby jeden, malutki błąd. Wystarczyłoby, żebyś nie był pieprzonym paranoikiem i wybrał się sam do nieznajomego - ty jeden, we własnej osobie, nie twoja mizerna podróba, która potrafiła się normalnie poruszać, mgła mówić, ale koniec końców - nie była tobą. Wszystko, co było jej - było twoje, lecz to, co twoje - nie było jej. To było najlepszym dowodem na to, że w tej rozgrywce trzymałeś sznureczki zachowania pustej kukły pozbawionej duszy, posiadającej tylko trochę więcej zdolności niż zwykły klon, który rozpadał się w obłoku dymu, kiedy tylko mocniej go posmyrali. Długi miecz, który zadziwiająco sprawnie rył w drewnie, ale nie był w stanie go przeciąć, a który tak gładko wpił się w klona, mógł przeciąć twoje ciało. Mogłeś być pewien, że w miękkie, ciepłe mięso wbiłby się jeszcze prościej. Wszystko to tu i teraz było udowodnieniem cenności podejmowanych decyzji.
Przewidywania. Zapobiegania. Znałeś to od kolebki tak, jak znałeś pocałunek Wiosny. Ten pocałunek nazwano pocałunkiem Jesieni. Matka Natura kochała wszystkie swoje dzieci, nie pozwalała żadnemu na bezowocne trwanie.
Na marnowanie się. I tak te drzewa, które teraz, słodko woniącą wiosną, rozkwitały i rozwijały się, tak na jesień zaczną zmieniać swoje barwy niczym panienka na salonach, dobierając sobie pasujące pod czerwoną kreację dodatki w postaci złota i brązu. Porzucały to, co zrodziły, tylko po to, by uchronić się przed Białą Śmiercią. Nie sądzisz, że była w tym romantyczna wizja nawiązania do szarości, która teraz opatuliła twojego przeciwnika? Było dokładnie tak, jak Natura to zaprojektowała - najpierw zrodzenie rośliny, która przytrzymała go w miejscu, potem czerwień (ognia), muśnięta czerwienią krwi i na samym końcu siwa biel puchu, który miał nakryć to, co naturalnie umierało. Ty unosiłeś się w tym wszystkim ponad - jak sama Natura. Twórca. Więc litość? Współczucie? Nie. Ten mężczyzna był jedynie elementem odwiecznego kręgu - nawozem, który przyjmie ziemia. Ta sama, którą tak wyraźnie czułeś pod swoimi nogami, której byłeś świadom, a ona była świadoma ciebie, użyczając ci swojej mocy. Czy wcale ci jej nie użyczała? Czy może zmuszałeś ją do współpracy wbrew jej woli? Oh jejku, jejku...
Słabsi klękają i kajają się przed silniejszymi - czy to nie była podstawowa zasada Wszechmatki?
Byłeś w pełni skupiony na tym, co się dzieje, co chcesz zrobić i jak to osiągnąć. Wiedziałeś co chcesz zrobić, bo przecież nie będziesz ryzykował własnym życiem - gość był niepoczytalny, kto inny wita nieznajomych metalowym mieczem? Tym stalowym kijem pasterskim, Przyjacielu! Jeśli Pasterz zapomniał, jak obchodzić się ze swoją trzódką, musiałeś go srogo ukarać. Gdyby nie to, że nie przewidywano przeżycia kary, to następnym razem pasłby swoją trzódkę o wiele lepiej. Gdyby nie to, może zamieniłby stal na proste drewno.
Jak myślisz?
Słowo myśli ciałem się stało.
Oczy mężczyzny wybałuszyły się, ukazał białko - wygiął się lekko, nawet nie zdążył krzyknąć. Już nie sposób było powiedzieć, czy mokry ślad na jego spodniach to krew, czy krew mieszająca się z fekaliami. Piękna rzeźba, mój Kreatorze. Matka w genach dała moc tworzenia - nie żałowałeś sił, by ją udoskonalić. Kolec przebił się przez wnętrzności, może gdyby nie dość luźne ubrania widziałbyś, jak wsuwa się w brzuch, jak toruje sobie miejsce tuż obok żołądka, rozdzierając go, wypuszczając kwas prosto na podarte jelita? Może widziałbyś jak potrąca wątrobę i pozwala jej rozlać się po mięsie i jak przebija płuca, sprawiając, że krew buchnęła z warg mężczyzny. I w końcu widziałbyś, jak przebija serce, które tak panicznie, tak mocno biło w jego brzuchu, starając się ocalić życie. Próbując uciec. Dziwne charknięcia i aonalne drgawki, które miotałyby nim po ziemi - ty jednak postanowiłeś utrzymać go w pionie. Przyglądać się, jak kraniec koca wysuwa się z okolic jego gardła, przy obojczyku. Piękne. Piękne i całkowicie obrzydliwe - w całej swojej okazałości. W smrodzie gówna, moczu i krwi - wszystko zmieszało się ze sobą. Och, co poradzić, nie wszystkich zwieracze były tak godne, by nie puścić w ostatnich chwilach życia. Mimo to tylu poetów nie mogło się mylić! Śmierć naprawdę musiała być piękna.
Miecz tkwił wbity w ziemię.
Tak samo na swoich miejscach tkwił zamrożony w czasie i przestrzeni pospoł.
Umilknął dźwięk rąbania drewna.