Wydarzenia ze wschodniej trybuny na pewno zapadną w pamięć i to nie tylko Toshiro, Asace i Shikaruiowi, ale też i pozostałym, którzy się na tam znajdowali. Z potencjalnie normalnej rozmowy wywiązało się coś czego nawet nie dało się opisać jednym słowem. Krzyki, podburzone emocje, policzki, potem cios i dalsze wyzwiska i krzyki. Nishiyama schodził z trybun pokonany, ale ktoś mógłby zapytać przez co, a raczej przez kogo? A no przez swoich byłych przyjaciół. Niestety trzeba było zacząć nazywać osoby po imieniu, bo po tym zajściu raczej mało zostało ze zbudowanej wcześniej relacji, która jak się okazało była dla niego bardziej uzależniająca niż się wydawało. Dopiero teraz, gdy została zerwana uświadomił sobie jaką pustkę po sobie zostawiła. Wcześniej cały czas się oszukiwał, że zmienia się dla swojego własnego dobra i wszystko co robi jest tak na prawdę dla niego. Teraz to widział. Tak na prawdę wszystko chciał zrobić po to, aby przypodobać się Asace. Te wszystkie wartości, które ona wyznawała w żaden sposób nie pokrywały się z jego. Tylko dlaczego ona wymagała od niego, że dla niego będą one takie same jak dla niej? Dlaczego nie wymagała tego od Shikaruia, a od niego tak? To wszystko zdecydowanie nie trzymało się dla niego kupy. Od samego początku wiedziała przecież, że jest inny od reszty. Nie tylko pod względem swojego pochodzenia oraz umiejętności, ale też i charakteru i tego czym się kieruje w życiu. Z początku myślał, że właśnie to ich zbliżyło - ta odmienność. Koseki jednak obrała zupełnie inną drogę. Drogę, która oznaczała zupełne dopasowanie się. Toshiro był jednak tym elementem układanki, który choć nie pasuje to dalej staramy się go tam wepchnąć na siłę. Nawet on sam zaczął wpychać się na siłę, ponieważ sam uwierzył, że będzie w stanie się dopasować. Sprawiło to jednak, że jedyne co go czekało to ból, smutek i cierpienie nie tylko jego, ale i bliskich mu osób. Jednak skoro Asaka nie potrafiła go zaakceptować takiego jakim był, czy to na pewno można było nazwać przyjaźnią?
Wiadomo, w Midori trochę przesadził i powiedział nieco bardzo okrężnymi i nietrafnymi słowami co tak na prawdę o tym uważa. Poza tym wmieszały się tam nieodpowiednie uczucia i porównywania kto miał gorzej. Wyglądało na to, że po prostu cały czas bał się przyznać do tego jaki na prawdę jest. Tłamsił to wszystko w sobie, aż w końcu eksplodowało to w niekontrolowanym wybuchu sprawiając, że znalazł się w takiej, a nie innej sytuacji. Mógł to o wiele lepiej rozegrać, ale po prostu nie potrafił zachować zimnej krwi w tym krytycznym momencie, po raz pierwszy został na tyle wytrącony z równowagi, że nie potrafił nad sobą zapanować. Oliwy do ognia dołożył jeszcze Yami, choć tak na prawdę nie był niczemu winien, po prostu zły czas i miejsce. Jego obecność i słowa sprawiały, że Toshiro myślał, że to po części przez niego Asaka nawet nie chce go wysłuchać. Przecież gdyby go nie było Nishiyama od razu powiedziałby swoje i gdyby spotkał się z reakcją "nie chcę z Tobą rozmawiać" to od razu by odszedł, aby spróbować podejść inaczej. Tak się jednak nie stało, Yami go nie posłuchał i nie dał im przestrzeni. Białowłosa zasłoniła się jinchuriki i to wywołało efekt kuli śnieżnej, którego on sam nie był w stanie zatrzymać. Na samym końcu jednak, gdy nawet powiedział to co chciał powiedzieć zrozumiał przekaz i to nawet zbyt dobrze. Było już wtedy jednak zdecydowanie za późno na odwrócenie się i pójście w swoją stronę. Zareagowali inni. Spuszczając łomot fizyczny i psychiczny chłopakowi, wieszając na nim psy. Przecież iluzja wcale nie była rzucona w złych zamiarach. Nie chciał jej zatrzymywać na siłę, grać jej na emocjach, po prostu chciał powiedzieć to co miał powiedzieć. Nawet to jednak nie było mu dane, bo pojawił się jakiś inny Uchiha, Aka, który z jakiegoś powodu wtrącił się w to wszystko. To chyba tylko były zapalnikiem dla już nabuzowanego Shikaruia. Zapewne ten stwierdził, że coś grozi jego małżonce. Nic bardziej mylnego. Ze strony Toshiro nigdy nie groziło jej nawet najmniejsze niebezpieczeństwo. Dla niego genjutsu było tylko przekaźnikiem, posłańcem, czy też nawet mógłby porównać je do samoczytającego się listu. Niemniej jednak każdy inny stwierdził inaczej i tak oto skończył wodząc wzrokiem pustym spojrzeniem. Czuł jak powoli całe napięcie i emocje z niego schodzą pozostawiając żywą skorupę bez niczego. On zaś szedł po prostu przed siebie. Nie patrzył się w tył. Nie miał przecież po co. Nikt go tam nie chciał.
Słowa Yamiego nie dodały mu w ogóle otuchy. Być może za jakiś czas rzeczywiście sobie o nich przypomni i przyzna mu rację, teraz jednak nie miały dla niego żadnej wartości czy też znaczenia. Tym bardziej, że to jego obecność nakręcała go do tego wszystkiego.W końcu udało mu się ślamazarnie wydostać z areny. Wtedy jego organizm dopiero dał znać, że mocno odczuł skutki całej tej sytuacji. Opadł prawie bezwiednie. Usiadł na ziemi opierając się o chłodną ścianę i przechylając głowę lekko na bok i w dół jakby zaraz miał zemdleć. Patrzył się beznamiętnie w ziemie. Wszystko powoli docierało do niego. Co się stało i jakie to niosło za sobą konsekwencje. Został zupełnie sam. Miał tak mało przyjaciół, a teraz jeszcze ich stracił. Od tak. Czy była to jego wina? W większej części na pewno tak. Czy mógł to rozegrać inaczej? Oczywiście, jednak kto w takiej sytuacji zachowuje zimną krew? On powinien, szczególnie on. Chwilę tak siedział, aż nagle zaczepił go jakiś przechodzień pytając czy wszystko w porządku i czy wezwać pomoc. Czarnowłosy przeniósł na niego swoje puste spojrzenie.
-
Nie, wszystko w porządku. Już sobie idę.- powiedział podnosząc się z ziemi i zupełnie ignorując osobę, która go zaczepiła szedł dalej. Z twarzą bez wyrazu, wzrokiem bez żadnego błysku. Brakowało w nich już nawet tej niepewności, tego poszukiwania samego siebie, tej nadziei... Teraz wyrażały jedynie smutek i żal. Nie poszukiwały już światła w tunelu, owiały się w ciemności pozostawiając go tam uwięzionego, zupełnie samego. Wyprostował się i szedł. Szedł przed siebie bez większego celu i też się nie śpieszył. Wiedział, że niedługo też przyjdzie na niego kolej jeśli chodzi o walki na arenie, jednak czy po tym wszystkim chciało mu się w ogóle tam wystąpić? Przecież po to tutaj przyszedł, akurat właśnie to zrobił jedynie dla siebie. Wzięcie udziału w turnieju, ale gdyby go tak wygrać... Czy nie zaimponował by wtedy Asace? Pokazałby, że przecież nie jest tylko bezwartościowym doko. Z drugiej strony teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
Jego oczy pokryły się szkarłatną barwą gdy znalazł się gdzieś na uboczu, zaś Toshiro spojrzał na swoje karwasze. Rzeczywiście pokrywała je chakra. Bardzo dziwne. Kto to zrobił? Nie miał zupełnie żadnych podejrzeń. Nikt przecież nie dotykał jego zbroi w ostatnim czasie oprócz niego. Równie dobrze mógł to być ktoś z tłumu chcąc zrobić mu jakiegoś nieśmiesznego psikusa. Może to ten od patyczka? Nieważne. Z resztą czy cokolwiek teraz jest ważne? Nishiyama ściągnął karwasze i kiedy trzymał je w swoich rękach zacisnął na nich dłonie. Nagła fala złości i rozpaczy ogarnęła jego ciało. Czarnooki cisnął elementami swojej zbroi, aby następnie zacisnąć pięści i zęby wpatrując się jak karwasze lądują na ziemi. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się dookoła. Na szczęście nikogo nie dostrzegł. Powoli podszedł i podniósł brakujące elementy swojej zbroi. Najwidoczniej na walkę z Nanatsuki nie będzie mógł ich wziąć. Nie miał pojęcia co to była za chakra i co mogło się przez to wydarzyć. Spojrzał też po sobie szukając jej więcej. Obejrzał się wzdłuż i wszerz, aczkolwiek na szczęście nie znalazł jej więcej. Tymczasowo wsadził karwasze do swojej torby, a następnie ruszył do karczmy, którą widział gdzieś po drodze. Musiał przecież wynająć pokój i gdzieś to zostawić. Co też uczynił pojawiając się w niej po jakimś czasie. Wybąkał tylko, że chce pokój jednoosobowy, a gdy dostał kluczyk od razu się do niego przeniósł. Ściągnął z siebie całe żelastwo, a następnie rzucił się bezwiednie na łóżko twarzą lądując w poduszce. Leżał tak chwilę nie wiedząc co ze sobą zrobić i czy w takim wypadku zabranie ze sobą pancerza to dobry ruch. Spojrzał w kierunku leżącej na krześle zbroi. Przecież teraz było mu wszystko jedno, nie obchodziło go czy coś mu się stanie czy też nie. Obrócił się na plecy, popatrzył chwilę w sufit, a następnie usiadł. Popatrzył się jeszcze przez chwilę w przestrzeń, a potem jak gdyby nigdy nic wstał i wyszedł zostawiając swój pancerz w środku. Tym samym odsłonił swój
strój skrywający się wcześniej pod zbroją, a następnie ruszył z powrotem w kierunku areny, przecież niedługo jego kolej... Prawda?
z.t.