Wrócili do ryokanu na obiad, nie spiesząc się nigdzie za bardzo. Mieli tam przecież pokój, mogli zjeść w środku, a nie czekać na zwolnienie się jednego z wydzielonych miejsc na parterze. Asaka… Była raczej cicha. Nie mówiła za dużo, wyglądała na zamyśloną i w pewien sposób smutną. Nie tak jak wczoraj, gdy się pokłócili, ale widać było, że coś jest nie do końca tak. Jeszcze bardziej
nie tak mogło się wydawać, gdy stwierdziła, że idzie się przejść i że chce pobyć trochę sama.
Sama. Ona. Raczej nie wyciągała takich próśb, zwykle nie chciała się rozdzielać, a już zwłaszcza nie wtedy, gdy byli w jakimś obcym miejscu, bo w domu to co innego. A tutaj, dzisiaj? Oto jest. Chciała zostać sama. Więc sama po obiedzie wyszła z ryokanu. Nawet się nie przebrała.
Była zła. Emocje kłębiły się pod czaszką już od przedwczoraj. Złość, wściekłość wręcz, przerażenie, strach, znowu złość… Potem jeszcze raz strach, ale innego rodzaju, bo nie o siebie, a o drugą osobę. Spokój – chwilowy. Kolejna wściekłość, rozczarowanie, smutek, znowu moment ukojenia i kolejny strach. Ulga. Niezrozumienie. Wyobcowanie. Ból.
Bólbólból. Dużo bólu. Ostrożność, zaprzątnięte myśli. Niby było lepiej, ale tak wcale nie do końca. Ciągle coś uwierało na sercu w związku z bólem zadanym dzień wcześniej. Drugi dzień turnieju obfitował w wiele bólu. Później znowu rozczarowanie i smutek. Poczucie, że jej zdanie niewiele się liczy, bo Shiki i tak zrobi wszystko po swojemu. Zazdrość.
Miała dość. Naprawdę miała dość tego rollercoastera uczuć i to głównie złych. Nie wiedziała, czy to ona zbyt wiele wymaga, czy to może z ludźmi wokół było coś nie tak? Toshiro, Kei, Ichirou, Aka. Nawet Shikarui ją zawiódł tym, co wczoraj powiedział, a co cieniem położyło się na jej sercu. Szła szybko, byle gdzie, byle przed siebie, po nieznanej jej osadzie. Za dużo myślała, a chciała przestać, odetchnąć.
Nawet nie zauważyła, jak nogi zaprowadziły ją poza bramę osady na obrzeża. To znaczy – zorientowała się dopiero, gdy przystanęła kilkanaście metrów dalej, gdy nogi zaczęły ją kierować w dół, po jeszcze łagodnym zejściu ze stoku. Trawa nie była tutaj wysoka, była wręcz niska, wyjedzona chyba przez kozice, które gromadką wypasały się kawałek dalej. Było zimno. Wiatr dął przeraźliwym chłodem, targając włosy Asaki do tyłu, bawiąc się nimi. Pewnie później będzie miała straszne kołtuny, ale teraz zupełnie o tym nie myślała. Teraz stała, patrzyła przed siebie, na malującą się, opadającą wraz ze wzniesieniem, na którym znajdowało się Watarimono, tundrę. Trawa, jakieś chaszcze, kamienie. Pojedyncze choinki. Gdzieś tam dalej widziała obsypany śniegiem las. Tutaj było tak… cicho i spokojnie. Rysujące się w oddali góry przywodziły na myśl Daishi, za którym w tym momencie tęskniła i… próbowała odzyskać spokój.
Miała tak bardzo dość. Tych wszystkich złych emocji, tej niepewności, tego, że nie wie co ma myśleć, zrobić. Była zmęczona swoim… to nawet nie było nastawienie; tyle rzeczy ją przez te trzy dni zawiodło. Nawet własny mąż, który postanowił nadal trzymać dla siebie jakieś myśli i tajemnice. I co to dawało? Jego spokój. I jej niepokój. Jak ufać komuś, kto nie mówi całej prawdy? Jak ufać komuś, kto chciał pracować dla rodu, który ma gdzieś, tylko dlatego, że ona do niego należy? Tak, jej by nie skrzywdził, ale to wszystko było tak bardzo zagmatwane. I jeszcze te pomysły. Decyzje – wcale nie lekkie. I gdzie tutaj miejsce na dziecko, którego tak chciał? Którego oboje chcieli, bo i do niej w końcu to dotarło, że czegoś ciągle brak, że tęskno, że…
Kopnęła kamyk ze złością. W rezultacie osiągnęła tylko tyle, że rozbolały ją od tego palce.
Ukryty tekst