
Bez jakiegokolwiek pośpiechu przechadzali się malowniczą osadą, której architekturę młodzieniec zaczynał rozumieć. Kuro w swoich słowach jedynie potwierdził przypuszczenia akolita, że im wyżej, tym wioska bardziej zbliżona była to tej ludzkiej. Przechodząc więc po tych najbardziej ucywilizowanych ulicach, brązowowłosy mógł spostrzec koty poruszające się jedynie na tylnych kończynach, dokładnie tak jak to było w przypadku Matsumichiego. Ba, niektóre nawet odziane były w ubrania, a zatem wcześniej poznany arystokrata nie był wyjątkiem.
*** Zbliżało się południe, apetyt rósł wraz z upływem czasu, w związku z czym czarny kocur zaproponował Ichiemu pójscie na obiad. Dwa razy pytać nie musiał, toteż obaj udali się do pewnego lokalu nieopodal. Knajpa nie była wielka, ale posiadała taras i to właśnie w nim dwójka rozsiadła się wygodnie. Wtedy praktycznie od razu przy ich stoliku zjawił młody kot, który serdecznie i z entuzjazmem przywitał się z powiernikiem paktu. Przedstawił się jako Kyo, przyszły mistrz sztuki kulinarnej. Nawet nie pytał o zamówienie, bo natychmiast zaoferował przygotowanie tutejszych specjałów, z których realizacją uporał się dość szybko. Na oczach Sabaku wywijał wielkim tasakiem i przygotowywał świeżo wyłowione ryby, które niedługo później, wypchane różnymi farszami, wylądowały na grillu. Zainteresowany tym energicznym osobnikiem Ichirou, zaprosił go do stołu, by wspólnie, wraz z Kuro spożyć wyśmienity obiad. Kyo był chyba najbardziej żywiołowym i otwartym kotem, jakiego miał do tej pory okazję tu spotkać. W jego przypadku nie były potrzebne jakiekolwiek testy zaufania i tym podobne rzeczy. Właściwie to sam wyraził chęć lepszego poznania zewnętrznego świata i zadeklarował pragnienie zostania najsilniejszym wojownikiem. Kuro jedynie to potwierdził napominając, że czasem sam Matsumichi udzielał mu lekcji, co zresztą koci kucharz zaprezentował, wykonując w powietrzu kilka akrobatycznych wymachów wielkim (jak na jego rozmiary) tasakiem. Cała trójka w przyjemnej atmosferze dokończyła posiłek, prowadząc luźne rozmowy. Dopiero po jakimś czasie Asahi zdecydował się ruszyć dalej. Pożegnał się z nowo poznanym sojusznikiem i wznowił poznawanie okolic z czarnym kocurem. Kyo może na pierwszy rzut oka wyglądał niepozornie, ale faktycznie mógł okazać się pożytecznym kompanem.
*** Spacerując dalej, złotooki shinobi miał okazję poznać kolejnego specyficznego kota. Trudno było go nie zauważyć, bo leżał praktycznie na środku ulicy. Miał jasną, ale pobrudzoną i poplątaną sierść, a do tego spasione cielsko. Kuro zaczepił go, ale dopiero dobrych parę chwil prób wybudzenia sprawiło, że biały sierściuch otworzył oczy i spojrzał grymasem na ich dwójkę. Wyburknął niemile "Co?", a na słowa Kuro o manierach i przywitaniu się z nowym powiernikiem paktu jedynie coś pomruczał pod nosem. Zapytał się, czy mają przy sobie jakieś jedzenie i po negatywnej odpowiedzi z ich strony podrapał się po tyłku, przewalił na bok i wrócił do spania. Cóż, to nie było owocne spotkanie, ale czarny kocur poinformował Sabaku, że Fuku gdy się wkurzy potrafi pokazać swoją znacznie żywszą wersję. Ichirou wobec tego głodomora nie miał wielkich oczekiwań, ale kto wie, być może pod tym względem kiedyś zostanie pozytywnie zaskoczony.
*** Popołudniu rozstali się, a Ichirou postanowił opuścić trochę osadę, by bardziej zacisznym miejscu po prostu odpocząć i rozważyć kilka nurtujących go spraw. Co jak co, ale otaczająca go kraina miała niezwykle specyficzną, kojącą aurę, więc to właśnie tutaj była idealna okazja do postanowienia, co dalej. Od czasu przybycia Neko no Tani gniew i kotłująca się w nim nienawiść nieco przygasły. W żadnym wypadku nie rozstał się z tymi skrajnymi emocjami, jednakże teraz stawały się one mniej gwałtowne. Lider szczepu miał rację mówiąc, że musi nabrać lepszej kontroli. Zresztą, już niejedna osoba, którą napotkał powtarzała mu, by nie dał się zawładnąć zemstą. Łatwo powiedzieć, ale co miał zrobić skoro aktualnie nie pragnął niczego mocniej aniżeli właśnie odwetu na wrogim klanie? Asahi przemierzał więc mniej lub bardziej utarte ścieżki, przechadzając po kolorowym, niemalże bajkowym krajobrazie i próbując znaleźć wewnętrzną równowagę. Wreszcie przystanął przy ładnym, niedużym stawie i tam zasiadł na trawie, by uczynić coś absolutnie niepodobnego do jego osoby - pokontemplować nad własnym stanem umysłu i ducha. W końcu tak podobno robili mędrcy, nieprawdaż? Rzecz jasna chłopak nie zamierzał nawet udawać kogoś uduchowionego, ale po prostu musiał wyciągnąć pewne wnioski. Do cholery, starcie podczas tej wyprawy było już którąś sytuacją, w której Sabaku znalazł się na granicy życia i śmierci, a w dużej mierze było to spowodowane jego lekkomyślnością, przecenieniem własnych możliwości lub nieopanowaniem kipiącej złości. Czasy się zmieniły. Brązowowłosy już nie był młodzieńcem, który zerwał się ze smyczy i jak syn marnotrawny ruszył w szeroki świat, szukając wszelkich uciech i rozrywek życia, nie przejmując się niczym ani nikim. I choć przez długie miesiące, a może nawet lata unikał odpowiedzialności, teraz nadszedł moment stanąć naprzeciw sprawom, które go spotkały. Rozpoczęta wojna w Sachu, chaos tam powstały i związane z nim tragiczne konsekwencje sprawiły, że akolita przypomniał sobie, że jest jednym z Sabaku. Teraz już nie zamierzał uciekać, tak jak często to robił, gdy tylko nadchodziły kłopoty. Pragnął stanąć w bitwie i stać się jednym z głównych sprawców upadku kościanego rodu. Chciał wzrostu potęgi swojego szczepu, umocnienia pozycji na całych Wydmach. Rzecz jasna widział się w tym wszystkim jako pierwszoplanowa postać. Tak bardzo się nie zmienił i nie zamierzał tkwić w cieniu. Żeby jednak wszystko to osiągnąć, musiał najpierw stać się lepszą wersją siebie.
*** W pewnym momencie, kiedy dość mocno pogrążył się w rozważaniach i odciął od otoczenia, został popchnięty, a właściwie to obalony. Był to po prostu kot, który chciał się do niego przymilać. Tyle że ten kot był wielki, znacznie większy od niego, więc naturalną koleją rzeczy został przewrócony pod wpływem tego cielska. Masywny, ale młodziutki kocur dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że trochę przekalkulował swoje zamiary. Zdezorientowany Asahi zachował mimo wszystko spokój, wrócił do pionu i nawiązał kontakt z Shou, bo tak się wkrótce przedstawił kot o nieco demonicznym wyglądzie. Świeżo poznany kompan był dość otwarty, chętny na głaskanie oraz na zabawę, chociaż tutaj Ichirou musiał jakoś wybrnąć i się wycofać w obawie przed bolesnymi skutkami. Shou bowiem nie zdawał sobie chyba sprawy ze swoich niemałych rozmiarów i tym, co mógł uczynić. Tak czy inaczej, nawiązali całkiem dobre porozumienie. Shou co prawda nie był wybitnym mówcą jak Matsumichi czy chociażby Kuro, ale najprawdopodobniej wynikało to z dość młodego wieku kota. Po zapoznaniu się i spędzeniu wspólnie kilku dłuższych chwil, Ichirou ruszył z powrotem w stronę osady, a Shou mu towarzyszył w drodze. Gdy później, już w wiosce Ichirou zapytał się Kuro o tego nietypowego, wyrośniętego futrzaka, dowiedział się o jego pokrewieństwie z niejakim Bakuru. Bakuru - zgodnie z usłyszanymi słowami - był chyba największym ze wszystkich kotów, dość aspołecznym i żyjącym na uboczu. Ponoć większość czasu spędzał w swoim legowisku i co jest warte nadmienienia - cechował się ogromną, niszczycielską siłą. Sabaku zastanawiał się już w duchu, czy jest możliwe wykorzystanie mocy tego przerażającego kota. Wstrzymał się jednak z tym pomysłem na ten moment, szczególnie że Kuro odradzał jakikolwiek kontakt z nim, z racji na jego nieprzyjazne nastawienie.
*** W osadzie odwiedził go budzący respekt osobnik. Seigo, bo tak miał na imię, zachowywał się dość powściągliwie i można było w jego zachowaniu zauważyć nieco wojskową manierę. Pojawił się raczej jedynie w celach informacyjnych, by się przedstawić i dać do zrozumienia, że pilnuje tutaj porządku. Wyglądał na silnego i prawdopodobnie mógłby być cennym kompanem, jednakże Asahi czul, że nie będzie tak łatwo przeciągnąć go na swoją stronę. Po tym dość krótkim, raczej formalnym spotkaniu młodzieniec kolejny raz skorzystał z możliwości skorzystania z tutejszych wygód. Zawitał w znanym już lokalu, gdzie tym razem przywitała go większa grupka biesiadujących kotów. Dołączył do nich i zupełnie swobodnie, bez żadnych barier raczył się z nimi alkoholem i prowadził rozmowy na najróżniejsze tematy. Sporo opowiadał o ludzkim świecie i choć tutejsza społeczność raczej odcinała się od reszty kontynentu, to jednak biesiadnicy z zainteresowaniem wsłuchiwali się w opowiadania Ichiego. Siedzieli do późnej nocy. Dopiero na niedługo przed świtem, zmąceni alkoholem rozeszli się i udali na spoczynek.