Było to faktycznie bardzo nieprzyzwoite, ale Airan czuła, że tylko w ten sposób odzyska spokój – siedząc tutaj, przeglądając pamiątki Kotori, której historia zakończyła się w tak gwałtowny sposób. Ale to był sposób, który sama dla siebie wybrała. Czuła ciepło tego miejsca, wyobrażała sobie jej uśmiech i zaczerwienione policzki dorodnej piwonii kiedy mówiła o czymś zawstydzającym.
Pustynia zdecydowanie ją wzywała, bo miała swoje zobowiązania, które, zdaje się, Nikko rozumiał. Był bardzo obowiązkowym lisem, tyle zdążyła zauważyć i wywnioskować też ze słów martwej kapłanki. Dlatego tylko kiwnęła głową na jego słowa, bo tutaj się rozumieli.
- Wiem i nie próbuję ich usprawiedliwiać. Wierzę jednak, że… o ile istnieje coś takiego jak reinkarnacja… Że jeśli teraz okaże się im dobro, na sam koniec, to w tym przyszłym życiu, w którym mam nadzieję się odnajdą, pójdą już dobrą drogą i z niej nie zboczą – czasami ta jedna szansa otrzymana od kogoś potrafiła zaważyć na całym życiu. A tu naprawdę mówiliśmy o
całym życiu.
- Byli wam chyba bliscy… – a na pewno bliska była Kotori. Airan jednak westchnęła.
- Tak, chciałabym. Jeśli wy nie chcecie, rozumiem. Nie znam jednak tego miejsca… Może ty mi podpowiesz, czy jest jakieś, oprócz tego smutnego cmentarza, gdzie mogliby i chcieliby spocząć? Albo chociaż ich prochy? Tak chyba będzie dla nich lepiej – na pustyni inaczej chowało się zmarłych, ale wiedziała, że poza nią wygląda to zupełnie inaczej. I że często palono ciała. I może tak byłoby dla nich najlepiej – by prochy spoczęły w ziemi, albo uleciały z wiatrem, a nie ich ciała noszące ślady zadanych ciosów.
- Przedstawiłam się tak Kotori, jako Maji Airan. Czasami używam tego nazwiska – wyjaśniła jeszcze, bo to miało swoje znaczenie. Posiadanie drugiego, odrębnego od rodowego nazwiska było tak dobre jak i złe. Dobre, bo ktoś zupełnie niezaznajomiony nie kojarzył jej wtedy z rodem, zwłaszcza jeśli tego nie chciała. Ale w tym momencie to nazwisko było równie popularne za sprawą jej siostry, która zasiadała teraz na stołku głowy całej Unii, że układało ją to w jeszcze mniej anonimowym świetle.
- W porządku. Postaram się załatwić sprawę z moim towarzyszem jak najszybciej. I z… I z nimi – tutaj nie musiała wskazywać na nikogo głową, bo było to chyba jasne.
- Zabiorę ich ze sobą – mruknęła jeszcze i tak jak ten wielki zwój, który przed chwilą podpisała został w jej rękach, tak już w myślach zastanawiała się jak to wszystko załatwić logistycznie… Ale miała pewien pomysł, tylko będzie musiała wrócić jeszcze do karczmy, by zostawić tam namiot.
- Nikko? Czy mogłabym zabrać ze sobą to pudło? – pudło i jego zawartość. To, które przeglądała wcześniej, i które pokazywała jej sama Kotori.
- I rozumiem, że to – tu wskazała na wielki zwój
- jest bardzo ważne – były tam nazwiska. Były tam podpisy. Była tam ona. Czuła, że nie może to wpaść w niczyje obce ręce, ale chciała mieć też potwierdzenie.
Miała przed sobą pracowity czas. Kiedy Nikko opuścił dom kapłanki, Airan wyszła praktycznie zaraz za nim. Udała się od razu do karczmy, gdzie się zatrzymała i do pokoju, który wynajęła. Zostawiła tam namiot i zestaw ogniskowy, które nosiła w jednym ze zwojów, po czym po zamówieniu czegoś małego do zjedzenia, by nie wzbudzać podejrzeń, wyszła w późny wieczór na miasto. Cały czas miała ze sobą ten wielki zwój, który zostawił jej Nikko. Wróciła do domu kapłanki i zapieczętowała oba ciała do osobnych zwojów, nadmiarowy piasek rozsypując w ogródku Kotori, bo kiedy zniknie jej chakra, ten stanie się zwykłym piaskiem i nie będzie zwracać nadmiernej uwagi. A kiedy miała już te ciała i rzeczy z pudełka Kotori, o ile Nikko jej zezwolił je ze sobą zabrać, wróciła do karczmy, by spędzić tam resztę nocy. Była zmęczona emocjami, to i tym razem zasnęła dość szybko, chociaż nie powiem, by był to bardzo regenerujący sen. Kiedy się obudziła, wypadła z karczmy wręcz bez śniadania i udała się za miasto, by dorwać Kenshiego jak najprędzej.
- Już po wszystkim – powiedziała na wstępie.
- To on, prawda? – wyciągnęła jeden ze średnich zwojów z torby, by odpieczętować jego zawartość i pokazać Kenshiemu ciało Kokiego.
- Nie stawiał nadmiernego oporu. Złapałam go na cmentarzu, kiedy odwiedzał kobietę, którą zdaje się kochał. Nie żyła, bo została zabita miesiąc wcześniej. Potrzebujesz go do czegoś? – ciała Kokiego rzecz jasna. Bo jeśli potrzebował, no to mógł go sobie wziąć. Wcześniej myślała, by go tutaj pochować, ale w tym momencie jej myśli były zaprzątnięte innymi tematami. Jeśli go nie chciał, no to trafił z powrotem do zwoju Hibiki.
- Kenshi, nie wiem jakie masz teraz plany, ale ja chciałabym zostać tutaj w Tawarakoshi jeszcze kilka dni. Nigdy nie widziałam jesieni, a skoro jest okazja, to chciałabym ją wykorzystać – może to trywialny powód, ale dla kogoś, kto ciągle widzi tylko piasek, taka zmiana otoczenia mogła sporo znaczyć. A poza tym to Kenshi mógł sobie pododawać do tego co chciał. O, już widziała na przykład oczami wyobraźni, że nie zostaje z nią tutaj, tylko wyrusza na pustynię, składa raport jej siostrze i mówi jej, że Airan to chyba kogoś poznała, bo była taka tajemnicza… I nie byłoby to kłamstwem, tylko że intencje nie były takie, jakie się mogły na pierwszy rzut oka wydawać. Ale szczerze wątpiła, by Kenshi bawił się w jakieś plotkarskie podchody z jej siostrą.
Tak czy siak, czy Kenshi zdecydował się tutaj zostać, i poczekać kilka dni na Airan, czy uznał, że wraca do swoich rzeczy (w takim razie Airan się z nim pożegnała i życzyła powodzenia i udanej drogi), ona udała się z powrotem do miasta. A tam wróciła do karczmy, wykupiła miejsce na jeszcze kilka dni, wsunęła bardzo szybkie śniadanie i udała się w pod kapliczkę kitsune.
Ukryty tekst